Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 4 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5  Next

Go down

Shinya z zadowoleniem zauważył, że ich plan całkiem dobrze zadziałał. Daleko mu było do cieszenia się z czyjejkolwiek śmierci, bez względu na to, kogo dotyczyła, ale nie był tak naiwny, by nie wiedzieć, że czasem to był wybór pomiędzy życiem wymordowanych, a jego towarzyszy. Miał swoje priorytety, których się trzymał. Nie lubił tej części pracy w wojsku, która wymagała strzelania do ludzi czy innych istot rozumnych, ale wszystko miało swoje złe strony. Akceptował to jako pracę.
Tak sobie powtarzał, kiedy celował do wymordowanych i pociągał za spust. Ostrzałem z góry miał w końcu dbać o bezpieczeństwo pozostałych. Chociaż najwidoczniej powinien bardziej pomartwić się o swoje, patrząc po jednym z przeciwników, który pędził w stronę schodów. Shinya zaklął pod nosem, wycelował i wystrzelił, jednak tym razem celność go zawiodła. Przeciwnik jedynie odskoczył, ale niewiele go to spowolniło. Okiayu mógł zaczaić się na niego u szczytu schodów, miałby wtedy lepszą pozycję, ale też czekając tam, aż ten się pojawi, nie będzie mógł robić za wsparcie. Zaczął się wycofywać kawałek dalej, tak by wciąż mieć widok na to, co się dzieje niżej, ale by osoba wchodząca po schodach nie miała go od razu na celowniku. W czasie, gdy ten będzie się rozglądał za nim, wojskowy powinien mieć dobrą okazję do strzału.
Nim jednak to się stało, dźwięki dochodzące z dołu przykuły jego uwagę. Zerknął, co się dzieje i czy ma do czego strzelać, jednak kiedy zobaczył, co tam się działo, aż rozchylił usta. Skąd nagle pojawiło się tam tyle macek? Shinya ze swojej perspektywy nie mógł wyraźnie dostrzec, skąd pochodziły, przysunął się więc bliżej barierki i wychylił się, by spojrzeć, kto molestował Hachiego.
No, dziewczynki kilkuletniej się nie podziewał. Choć owo "kilkuletniej" odnosiło się rzecz jasna tylko do wyglądu. Nie widział jej wcześniej, gdy się rozglądali - całkiem możliwe, że była gdzieś w niewidocznym miejscu albo dopiero niedawno dołączyła do reszty grupy. Nie miało to jednak teraz znaczenia, ważne, że skradła mu przyjaciela. Brunet zerknął jeszcze na schody, by upewnić się, że niezostanie z zaskoczenia zastrzelony za moment, po czym wychylił się nad barierkę, chcąc strzelić do małej prosto w głowę.
Ale się zawahał. To był jego podstawowy błąd. Wymordowana, z okropną mocą, groziła Hachiemu. A on nadal miał opory przed zastrzeleniem kogoś, kto wydawał się dzieckiem. Przeklął się za naiwność, wziął się w garść i pociągnął za spust, jednak ta chwila zwłoki dała dziewczynce czas, by go dostrzec i zasłonić się jedną z macek. Ta nie uległa zniszczeniu, ale cofnęła się, widać było na niej też ślad po wystrzale, czyli jakoś skutkowało. Gdyby udało mu się zestrzelić te macki, które trzymały rudzielca...
Nie chciał go trafić, wycelował więc jak najdalej od niego mógł w ową obślizgłą rzecz, licząc, że to chociaż poluzuje uścisk stwora i da Moroiowi szansę na wyślizgnięcie się. Na szczęście i ten nie pozostał bierny, Shinya przyglądał się jego akcjom z nożem i pokiwał aprobująco głową. Umiejętności skutecznego bicia się nawet w najbardziej nieprzewidywalnych warunkach nie mógł mu odmówić.
W końcu monstrum go puściło, a brunet aż skrzywił się, gdy przyjaciel wbijał jej nóż w gardło. Znów działało głupie współczucie, którego już dawno powinien się wyzbyć. Nie mógł tak dawać emocjom kierować się odruchami. Wiedział, że Hachi zrobił dobrze, może i naukowcy w M3 chcieliby dorwać w swoje łapy takiego wymordowanego, ale szczerze powiedziawszy Okiayu nie czułby się pewnie transportując ją do miasta. Całe szczęście nie dojrzał poprawiania pierwszego ciosu, to już uznałby za zbędne.
Przez tę potyczkę, niemal zapomniał o gościu, którego się spodziewał na schodach. Ten zdążył już dotrzeć na górę, więc oryginalny plan mężczyzny wziął w łeb. Hycel uświadomił sobie coś jeszcze - stracił rachubę w przeciwnikach. Nie widział, ile osób wykończyli Ivo i Ryjek, nie miał też czasu sprawdzać, czy na dole ktoś się gdzieś jeszcze kryje. Powinien więc nie zabijać tego, który stał przed nim.
Strzelił w stopę wymordka, nieświadomie naśladując taktykę rudzielca, ale niestety, przeciwnik nie stał sobie ładnie w miejscu, dając się atakować. Cofnął się i zmusił Shinyę do uniku, strzelając w jego kierunku. Wojskowy najchętniej wycelowałby w jego rękę, ale zbyt łatwo mógł chybić i zabić psa na miejscu. A tego na razie wolałby uniknąć. Zamiast tego ruszył biegiem, chcąc okrążyć z lewej desperata. W pewnej chwili stanął jak wryty, wycelował i strzelił tamtemu w kolano. Wymordowany, zaskoczony nagłym zaprzestaniem ucieczki przez przeciwnika, zawył z bólu i upadł do tyłu, co Okiayu zaraz wykorzystał, kopiąc go w nadgarstek i pozbawiając broni. Wymierzył jeszcze cios w ranę, a następnie w głowę, by pozbawić mężczyzny przytomności. Odetchnął ciężko, kiedy ten zwalił się na ziemię. Podszedł do barierki, chcąc zobaczyć, czy jeszcze jest przed kim osłaniać towarzyszy.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Odliczanie dobiegło końca i Lazarus przymierzył się do kolejnego strzału, gdy przez celownik optyczny dostrzegł małą dziewczynkę. Nie żeby jej widok go w jakikolwiek sposób zaskoczył. Dobrze wiedział, że to cholerstwo gdzieś się tu włóczy, w końcu siedział w tym budynku nie od wczoraj i mniej więcej orientował się kto może przebywać w okolicy. Może powinien się tym podzielić ze swoimi nowymi towarzyszami, ale przecież kto by sobie zawracał głowę takimi szczegółami. No i sami też nie zapytali.
Powinien strzelić tej małej wywłoce między oczy. Jej macki dla połowy Desperatów na pewno były czymś, w czym widziało się potencjalne zagrożenie i jedną z najobrzydliwszych mutacji, ale dla Ryjka to oznaczało tylko jedno. Durny uśmiech przemknął przez jego usta i zamiast skupić się na obronie towarzysza, wyszarpał z kieszeni spodni telefon, co nie było łatwym zadaniem ze względu na leżenie na brzuchu i włączył nagrywanie, opierając urządzenie o karabin by obraz pozostał nieporuszony. Sam podparł dłonią podbródek i z radością małego dziecka obserwował całą scenę.
Ten cały Hachirō okazał się być całkiem psotną bestią. Najpierw próbował ściągnąć jego uwagę pokazem striptizu, a teraz fundował mu live-action porno z mackami. Wilkoryjek westchnął z rozbawieniem. Gdyby nie to, że na polu walki lepiej zginąć z karabinem w dłoni, a nie czymkolwiek innym to umiliłby sobie czas nie tylko patrzeniem na wojskowego ze swojej kryjówki. Oczywiście nie było żadnych wątpliwości, że robił to specjalnie, przecież przyłapał go jak ten ciągle upewnia się, że Ryjek jest, czuwa i co najważniejsze - patrzy w jego stronę. Jak tu nie doceniać pomysłowości tego rudego stworzonka?
Czerwone ślepia wodziły po ciele molestowanego przez małe dziecko wojskowego, a ich posiadacz nawet nie zawracał sobie teraz głowy zastanawianiem się jak sobie radzi pozostała dwójka, czy w ogóle żyje i czy może jednak wypadałoby pomóc nowemu koledze zanim lolitka zdąży go zgwałcić. Na nieszczęście ten zdołał sobie z nią poradzić zanim do czegokolwiek doszło. Łowca nie mógł pozbyć się dziwnego wrażenia, że nawet zaczyna żałować, że finał nie był zupełnie inny. No trudno, może następnym razem.
Kolejny wilczy uśmiech pojawił się w podzięce za pomachanie mu chustą.
Awww, pamiętałeś - pomyślał z rozbawieniem, jedną ręką wyłączając nagrywanie w telefonie by nie stracić za dużo baterii, i chowając go tym razem do kieszeni kurtki, a drugą ręką naciskając spust.
Gdyby skupił się na jednym to najpewniej uśmierciłby podnoszącego się po wybuchu granatu wymordowanego, a tak tylko trafił go w ramię. Rany zadawane jego karabinem nie należały do lekkich, ale zwykle to było za mało by od razu uśmiercić jakieś zmutowane gówno. A to był błąd. Wielki błąd.
Wycharczane, choć w panującej tu ciszy, doskonale słyszalne i nie wróżące nic dobrego słowa "BRAĆ SNAJPERA" połączone ze wskazaniem ręką domniemanego kierunku wilkoryjczego położenia zabrzmiały jak wyrok i co gorsza wywołały zamieszanie w jednym z przyległych do placu sklepików. Z środka wybiegły dwie dość potężne czworonożne bestie. Pokryte niemal białą, przypominającą ludzką skórą, wyglądające jak owoc zoofilskiej orgii stworzenia bez wahania ruszyły w stronę wejścia do budynku. Z pysków przypominały coś na kształt człowieka, któremu ktoś zapomniał w procesie tworzenia postaci dorobić uszu, włosów i całkowicie wyeliminował te kości czaszki, które znajdowały się najbliżej nosa. Między sobą różniły się tylko wielkością i tym, że najwyraźniej młodsze stworzenie trzymało w pysku czyjąś kość udową. Najpewniej słuchały tylko jednej osoby i rozkaz przerwał im zabawę. Przebiegły obok Hachirō zupełnie nim niezainteresowane, jednak posyłając mu bolesne uderzenie w udo trzymaną w pysku kością.
Ryjek jakby licząc na cud naciskał spust karabinu, mając nadzieję, że pomimo nienaładowania zdoła ustrzelić chociaż jedną z bestii. Na próżno. Mógł za to z pierwszego rzędu obserwować jak czarne pozbawione źrenic oczka szybko namierzają jego kryjówkę, jak wypełnione równie czarnymi kłami paszcze o zbyt szerokich uśmiechach szczerzą się na jego widok i w końcu jak potężne pazury czterech łap ślizgają się na zniszczonej posadzce nie pozwalając stworzeniom wyhamować.
Po korytarzach rozległ się potężny huk, zgrzyt przewracanej metalowej obudowy od bankomatu, pisk jednej z bestii, wściekłe powarkiwanie drugiej i na nieszczęście wrzask bólu Wilkoryjka. Trudno jednak inaczej zareagować, gdy olbrzymi człowieko-pies najpierw wywala na ciebie metalową puszkę, która swoje waży, a później wpada na ciebie całym swoim cielskiem. Borisowi udało się wygrzebać spod bankomatu i wstającego na równe łapy psa. W uszach mu szumiało, maska przesunęła się tak, że zasłaniała mu cały widok, a on sam zdezorientowany przeturlał się na plecy oddychając z trudem. Większa bestia wbiła mu nos prosto w brzuch jakby ból w żebrach i rany po jej pazurach były niewystarczające i... całkowicie zgłupiała. Rozejrzała się dookoła szukając wzrokiem kogokolwiek innego bo przecież nie mogła zagryźć kogoś kto należał do stada, był przecież przy ich wodopoju. Rozpoznała łowcę po zapachu i na nic zdały się obce kurtki i wilcze maski.
- Zły pies, weź spierdalaj - warknął odpychając od siebie ten obrzydliwy pysk butem.
Mniejsze stworzenie zainteresowało się leżącym i w przepraszającym geście zrzuciło mu kość na głowę. Niech się pobawi, będzie mu lepiej. Ryjek pisnął, gdy jego głowę rozerwała kolejna fala bólu, a zwierzaki żywo zareagowały na skamlenie wycierając swoje mordy o jego ubranie, jakby chcąc sprawdzić o co łowcy chodzi. Śmierć przez zamizianie, najgorzej.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Hachirō czuł, że w dowolnych innych okolicznościach mógłby zwyczajnie porzygać się na widok tych pokrak. Brakowało u nich jedynie tego, żeby miały na łbach długie włosy i szukały braciszka Eda, żeby pobawił się z nimi. Żołądek rudzielca nieprzyjemnie zacisnął się, a kiedy oberwał z kości w nogę, zawył wściekle — a naprawdę, naprawdę starał się odskoczyć — po czym, zorientowawszy się, że te biegną w kierunku Ryjka, posłał jeszcze jedno spojrzenie Shinyi. Jeżeli spojrzy na Hachiego, dostanie nadany dłonią sygnał nakazujący mu chronienie Ivo, natomiast sam rudy, choć przyszło mu to dość trudno, poleciał od razu w kierunku snajpera z Desperacji.
 Te dźwięki nie wróżyły niczego dobrego; każdy włosek na karku Moroia zjeżył się, kiedy rozległ się dźwięk przewracanego automatu, warknięciom bestii zawtórowało jego własne, aż w końcu na krzyk Ryjka wojskowego oblał zimny pot. Jasne oczy otworzyły się szerzej w wyrazie niedowierzania, kiedy jego kroki boleśnie nabrały tempa. Nieprzyjemnie rozchodzący się po kostce i stopie ból sprawiał, że chciał stawiać nogę za nogą wolniej i delikatniej, jednak naraz widmo zagrożenia, które było wielkie i szybkie, sprawiało, że zmuszał się do ostrożności.
 Serce biło jak oszalałe, kiedy ciało mężczyzny nie chciało dotrzeć do choć jednego zgodnego punktu na temat swoich własnych zachowań. Szybko, powoli, zabij, zrań, zemścij się, uważaj, bądź gotów na najgorsze. Ciężko było mu złapać oddech, nawet trudniej wymusić w swoich dłoniach, żeby nie drżały, kiedy stawiał swoje stopy na kolejnych stopniach zatrzymanych w czasie schodów ruchomych. Ciężkie buty stąpały zaskakująco lekko i bezgłośnie, choć może i to za sprawą tego, że tam trochę za nim wciąż miała miejsce strzelanina?
 I choć jego prawa noga uginała się pod wpływem bólu, jaki spowodowała niedawna walka z małą wymordowaną, to nie miał zamiaru się poddać. Jeżeli mutanty zeżarły jego towarzysza, to nie miał zamiaru tego ot tak przepuścić. Zabiłby każdy pomiot Desperacji, gdyby tylko miał taką możliwość. Gotowało się w nim na samą myśl o tym, że coś mogło się stać Ryjkowi, a twarz wykrzywiał grymas wściekłości, natomiast w kącikach oczu pojawiły się łzy. Pełne kurzu powietrze utrudniało mu oddychanie, a jednak łapał je zachłannymi haustami.
 W końcu znalazł się prawie na miejscu, a rozkaz wydany „psu” sprawił, że Hachirō zaliczył niemałą zwiechę. Uniósł brew i jeszcze przyspieszył kroku, żeby zobaczyć, jak Wilkoryjek z przesuniętą maską walczy z mutantem. Miał nadzieję, że bydlaki nie zauważą go — planował zakraść się i wbić i tak już ubabrany krwią nóż w kark potwora i rozszarpać go, bez względu na to, czy był wrogo czy przyjaźnie nastawiony do Ryjka.
 Oba te potwory zwyczajnie sprawiły, że Hachi poczuł się po prostu wściekły. Nie lubił, kiedy go bito, nie znosił, kiedy jego ubrania były pokrywane śliną czy innymi odrażającymi wydzielinami, nie lubił, kiedy istoty gorsze od niego samego traktowały go na równi ze sobą lub gorzej. Każdy kolejny krok stawiał tuż przy ścianie, dopiero po dłuższej chwili chowając w końcu pistolet do kabury. Będzie potrzebował dwóch rąk do wytarmoszenia tego paskudztwa za wszystkie czasy.
 Większe… Większe zawsze są groźniejsze. Spojrzenie Moroia przeszło właśnie na większe monstrum, które w dodatku było ustawione tyłem do niego, kiedy tak radośnie molestowało Ryjka. Nogi miał ugięte, kiedy zakradał się do potwora — w końcu jednak chwycił go za ogon i pociągnął do tyłu obiema dłońmi, przewracając bydlę gębą na podłogę, tudzież na Desperata. Niewiele myśląc, jak prawdziwy pogromca potworów, wlazł na jego grzbiet — ten ruch kojarzył mu się z kleszczami, które przecież zakradały się na karki zwierząt, byleby tym było ciężej je zdjąć — po czym raz jeszcze dobył pistoletu. Przed oddaniem strzału w wielki łeb Hachi zawahał się; co, jeśli bydlę, jakie teraz się szarpie i podskakuje chcąc go zrzucić, ustawi się tak, że rudy trafi Ryjka?
 Zamiast tego rzucił broń Desperatowi — miał nadzieję, że ten szybko załapie, że ma się zająć tym drugim i że umie z niej strzelać — zaś sam skupił się na użyciu wiernego noża. Prawym ramieniem objął potężny kark zwierza, chcąc go nieco przydusić; sporo psowatych miało na szyi luźniejszą i mocniejszą skórę, która miała chronić przed uduszeniem, jednak Hachi nie miał już możliwości wycofania się. Zwierz zawył i zaczął szamotać się gwałtowniej, kiedy ostrze trzymane w lewej dłoni wbiło się na ślepo w okolice jego mostka. Dobrze, niech boli, niech—
 Na pewno niech nie próbuje wywalić go przez barierki ze schodów. O nie, nie, tak to już się nie bawimy — Moroi wykonał kolejny ruch. Wyszarpnął nóż z cielska, po czym wprawione w delikatne drgania ostrze raz jeszcze zatopiło się z trudem w twardej skórze mutanta. Ruch miał zamiar wykonywać tyle razy, ile było trzeba, żeby doprowadzić monstrum do stanu pozwalającego na wykrwawienie się. Ciemna czerwień, jaka lądowała na jego dłoni, wprawiała go w niemałą satysfakcję, jednak ciągle chciał i potrzebował czegoś więcej. Syknął, kiedy potwór walnął jego nadwyrężoną kostką o barierkę i cielskiem przygniótł ją doń akurat tak, że Hachi czuł, jakby lada moment miało mu to zmiażdżyć nogę. Przy okazji jeszcze dość boleśnie nadział lewe udo rudzielca na wystające kawałki połamanej szyby z barierek, przez co Moroi wykrzyknął jakieś paskudne przekleństwo.
 Prawie poluzował chwyt na nożu w reakcji na ból, ale ani myślał się poddać. Był na to w końcu za głupi. Zaciskając zęby i warcząc szarpał wciąż wroga nożem, starając się zupełnie rozorać jego gardło. Teraz już nie wyglądał raczej tak uroczo jak wcześniej, nie wydawał się taki delikatny jak wtedy, kiedy popełnił pedaliadę wagi ciężkiej i niewybaczalnej. Przypominał kundla, w dodatku bardzo wściekłego, ale w końcu walczył o przetrwanie. Był mniejszy, słabszy, ale mądrzejszy i przypuszczalnie zręczniejszy, a już na pewno bardziej giętki, więc właśnie te cechy należało wykorzystać.
 Czuł, jak monstrum wyraźnie opada z sił — gdzie jednak było to drugie? — i słyszał, jak z gardła dobywa się nieprzyjemne rzężenie, świadczące o tym, że oddychanie staje się dla niego coraz trudniejsze. W końcu odnóża pod kundlem ugięły się  i stwór padł, choć ten zdążył odejść przynajmniej paręnaście metrów od samego Ryjka. Hachi zaś zaczynał dokładnie odczuwać wyczerpanie tym wszystkim. Twarz ubrudzona dziwaczną sadzą i krwią, poharatana kostka, miejscami na skórze odciśnięte przyssawki małej loli, włosy w totalnym nieładzie i jeszcze nadchodzący siniak po tym, jak dostał z bańki od kundla. Żeby tylko siniak, bo czuł, że mutant dość konkretnie przydzwonił mu w zęby i że ma krew w ustach. Miał nadzieję, że to jego własna, sącząca się z jego pyszczka; ostatnie, co było mu potrzebne, to zarażenie się wirusem X.
 Spełzł z cielska zabitego potwora, z ulgą uznając, że drugiego nie ma na horyzoncie, po czym przesunął się do jednej z kolumn i oparł o nią plecy. Musiał złapać oddech, uspokoić się i sprawdzić, co z Ryjkiem. A potem wrócić do tamtych. Chociaż miał nadzieję, że już nie ma czego zabijać. Patrzył w kierunku pozostałych, jednak położenie utrudniało mu określenie, co z nimi. Dopiero po chwili zwrócił łeb w stronę Desperata.
 – Żywy? – Rzucił niemrawo, w końcu podnosząc się z miejsca. – Zabiłem dwójkę, Shinya trzech… Ivo się z jednym szarpie, ten paskud nawiał, gdzieś na dole jest kolejny – Jęknął cicho, rzucając kolejne spojrzenie w kierunku pola walki. Nie chciał tam wracać. Chciał spać. Potrzebował spokoju, a najlepiej jeszcze alkoholu i obu w dość dużej ilości.
 – Dasz radę iść? Widzisz tam jeszcze kogoś poza nimi? J-ja jakby co pomogę ci stanąć i— i iść, tu nie jest tak bezpiecznie – Wyciągnął w jego stronę rękę i posłał mu spanikowany, ale serdeczny uśmiech. A rana na udzie i kostka cały czas dawały o sobie znać; żadna z nich nie wyglądała najlepiej.
 – N-no bo ja bym cię wziął… Do kryjówki i tam możemy poczekać na tamtych… Przeżyliśmy! – Ciekawe, na ile można wyglądać jak uroczy bąbelek pełen nadziei, kiedy ma się cudzą krew właściwie… Wszędzie?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Jeden przytomny wymordowany został już spacyfikowany, teraz wystarczyło tylko zabić pozostałych. To nie mogło być takie trudne, jeśli w skład zespołu wchodziło trzech wyszkolonych żołnierzy i jeden desperat, który przecież też musiał umieć walczyć, skoro jeszcze żył. Niestety żaden z nich nie mógł spodziewać się tentaclowej loli, której atak na Hachiro skutecznie odwrócił uwagę wszystkich mundurowych od ich aktualnych przeciwników. Mimo, że powinien teraz skupić się na tym, by skuć mutanta pod swoim butem, Ivo podniósł głowę na dźwięk krzyków rudzielca. Widok groteskowej plątaniny macek wprawił go w lekkie osłupienie. Co prawda powinni się spodziewać różnorakich zwyrodnień biologicznych, niemniej tak widowiskowe jak ta, nieodmiennie zaskakiwały. Przy okazji dając dodatkowy czas wymordowanym na zabicie zszokowanych Speców.
Nie trwał jednak w stuporze zbyt długo, hycel znajdował się w naprawdę poważnym niebezpieczeństwie, pozwalając na tak rozległe oplątanie własnego ciała. Szybkim ruchem uniósł broń do góry, wycelował i nawet udało mu się raz wystrzelić, choć pocisk tak czy siak utknął wśród niezliczonych deformacji. Chwilę później krzyknął z bólu, gdy poczuł, jak zęby wymordowanego wbijają się w jego łydkę. Co prawda nie ujawnił jeszcze żadnych mutacji i materiał munduru nieco stłumił jego siłę, nadal jednak bolało kurewsko. Szwed stracił równowagę i upadł na posadzkę. Syknął z bólu, gdy uderzenie potylicą o beton sprawiło, że zobaczył gwiazdy przed oczami. Ponownie wycelował w przeciwnika, ten jednak już był na nim, sprawną łapą przyciskając uzbrojoną dłoń żołnierza do ziemi. Basowy pomruk wydobywający się z jego gardła uświadomił eliminatora, że wróg właśnie uaktywnia swoją mutację. Zasugerował mu to również fakt, że twarz wymordowanego zaczęła coraz bardziej przypominać zwierzęcy pysk. Ivo nie czekał, aż wróg będzie zdolny od odgryzienia jego głowy jednym kłapnięciem szczęk. Złapał jego ranną łapę dla równowagi, po czym podkurczył do siebie obie nogi. Szybkie wypchnięcie bioder sprawiło, że na pysku i torsie mutanta wylądowały dość silne kopniaki, które zrzuciły bestię z ciała żołnierza.
Bergsson natychmiast poderwał się w górę i wystrzelił kilkukrotnie, eliminując kolejne stawy w kończynach przeciwnika, pozbawiając go możliwości ruchu. Odsunął się na kilka kroków, nadal trzymając wilkołaka na muszce, gotowy go zabić, gdyby tylko ten spróbował ponownie go zaatakować. Obiekt badań obiektem badań, ale on nie zamierzał umierać z tak głupiego powodu.
- Złapaliście kogoś? - rzucił w eter nieco głośniej niż normalnie, dzięki czemu w ciszy galerii pytanie powinno dotrzeć do wszystkich, niezależnie od tego, gdzie się znajdowali. Nie mógł rozejrzeć się po okolicy, w poszukiwaniu kompanów, bo już raz zlekceważył swojego przeciwnika i niewiele brakowało, a skończyłby bez twarzy.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Uderzenie w głowę przy upadku było o wiele silniejsze niż początkowo przypuszczał. Udało mu się poprawić maskę tak, by normalnie widzieć przez wydrążone w niej wilcze ślepia, ale nawet to nie sprawiło, że minęła ta nieznośna dezorientacja. Nie potrafił skupić wzroku na suficie, niezależnie od tego jak bardzo mrużył ślepia i nie mógł pozbyć się tego pijackiego wrażenia, że wszystko tak dziwnie się kręci i faluje. W pierwszej chwili nawet przemknęło mu przez myśl, że jednak miał rację i cholerny granat wywołał jakieś trzęsienie, może nie całej ziemi, ale chociaż tego budynku.
Zdążył zauważyć, że bestie odpuściły swój czuły atak, ale nie dane mu było się tym nacieszyć bo ktoś najwyraźniej uznał, że rzucenie mu broni będzie dobrym pomysłem. Niezbyt lekki pistolet lądujący z zaskoczenia na brzuchu sprawił, że Ryjek jęknął niepocieszony, ale jakim cudem udało mu się go złapać i unieść się na łokciach tak by rozejrzeć się po polu bitwy. Przysiągłby, że jeszcze przed chwilą nie było tu tyle krwi. Mniejsza bestia również wyglądała na skołowaną zaistniałą rzeźnią, w końcu jej większy brat dostawał właśnie wpierdol. Na szczęście Wilkoryjek rozwiązał jej wszelkie dylematy.
- Psik, uciekaj! Do domu, na miejsce!
Może gdyby łowca nie był tak beznadziejnie zakochany we wszelkich zmutowanych zwierzakach o obliczach obrzydliwością dorównujących jego własnemu pyskowi to pomyślałby zanim zadziałał i nie pozwolił małej bestii wybiec przez główne wyjście. Ale przecież to było małe zwierzątko, niewinne, niegroźne i pewnie smutne i przestraszone. Co mogłoby zrobić?
Żal mu było nawet tej większej bestii. Potwory były bezdennie głupie i należały do DOGS, ale nawet mimo to Boris nie odważył się strzelić. Pięknie ochraniał mundurowego, nie ma co. Miał nadzieję, że poradzi sobie bez jego interwencji, ale stan w jakim wojskowy kundel zszedł z martwego kundla nie wróżył nic dobrego. Boris wolał się jednak nie podnosić na równe nogi by nie zaliczyć widowiskowej gleby, ale skoro jego książę wyciągnął do niego łapkę to żal byłoby nie skorzystać z takiej okazji. Podniósł się więc z ziemi z pomocą rudego i tak naprawdę nie miałby nic przeciwko gdyby mógł zgrywać biedną ofiarkę, która sama iść nie może bo pewnie dostałby na pocieszenie drugiego batonika, gdy obrzucił krytycznym spojrzeniem całą sylwetkę chłopaka.
- Na pewno dobrze się czujesz? - spytał, choć doskonale znał zarówno ewentualną odpowiedź jak i stan faktyczny - Drugim się nie przejmuj, zająłem się nim.
Przeszli zaledwie kilka kroków w głąb korytarza by skierować się do pozostałej dwójki, gdy skupiony coraz bardziej na towarzyszu Ryjek zrozumiał, że wleczenie się tam nie jest dobrym pomysłem. Właściwie jakiekolwiek poruszanie się nie było dla wojskowego niczym dobrym. Łowca zamruczał coś niezadowolony i chowając pistolet za pasek od spodni, by mieć wolne ręce, posadził rannego na ziemi - czy tego chciał czy nie. Na szczęście opartego o jedną ze ścian korytarza bo coś podejrzanie dzieciak się chwiał na boki. Sam uklęknął tuż przed nim.
- Wzięliście w bazie jakieś szczepionki na wirusa, prawda? Hachiko...? Pytam czy wz...
Przejeżdżając łapkami po całym jego ubraniu, a czasem i pod nim próbował namierzyć kolejne rany, które tylko utwierdziłyby go w przekonaniu, że tak naprawdę wojskowy podpisał na siebie już wyrok śmierci. Ludzie byli przecież tak delikatni, jak robaczki bez pancerzyków. Więc gdy tylko ruda dżdżowniczka straciła przytomność i zaczęła powoli osuwać się w bok, Lazarus przyciągnął ją do siebie.
- Ja wiedziałem, że umrzesz. Wszyscy, którzy mnie lubią umierają - wymruczał mu w ramię, zauważając, że mimo takiej bliskości wcale nie czuje ciepła jego oddechu na szyi; bo oczywiście nie pomyślał o tym, że sam wdusił mu mordkę w kurtkę Ivo może nieco za bardzo - Ale ja cię broniłem, to wszystko wina Psiarni. Jebane pchlarze.
Lazarus nie znał się totalnie na żadnej pomocy, ani pierwszej ani ostatniej, więc nic poza nakręcaniem swojej nienawiści do gangu nie mógł za bardzo teraz zrobić. Ależ nie! Mógł! Czerwone ślepia łowcy rozszerzyły się nagle, gdy uświadomił sobie, że jest przecież jedna jedyna rzecz jaką mógłby dla swojego przyjaciela uczynić. Pochować go zgodnie z honorami, jak na desperackiego wojownika przystało. Od tego pomysłu nie odwiodło go nawet pytanie z placu przy fontannie.
- Wszyscy martwi, psy zabiły Hachiko! - odpowiedział głośniej, wybitnie niepocieszony, pociągając nosem i wracając uwagą do biednych zwłoki, pozwalając im w spokoju położyć się na ziemi, ale nie oszczędzając mu pogłaskania po włosach, głównie żeby odgarnąć mu je z twarzy - Biedne maleństwo, byłeś taaaki dzielny. Ale już nic się nie martw. Ja się tobą zaopiekuję. Bohaterowie nie zasługują na jakiś zwykły miejski pogrzeb.
Odruchowo rękawem kurtki przetarł swoją wilczą maską pod ślepiami, a później rozmazał truchełku krew na czole. Powstało tam kilka dziwnych kresek, choć znając umiejętności plastyczne Wilkoryjka mogły one przedstawiać coś bardziej sensownego. Najgorzej, że dziwnym trafem przypominały kształt zmutowanego sępa, które czasem krążyły nad Desperacją i słynęły z bestialskiego rozszarpywania padliny. Niezbyt przyjemny koniec dla kogoś, kto jeszcze żywy trafiłby w ich szpony i dzioby. Rysunek powstał oczywiście krwią i oczywiście nie łowczą. Boris zdarł też z kurtki wojskowego oznaczenia - to z imieniem i to z symbolem Specu. Przydadzą się na grób - symboliczny bo jeżeli łowca faktycznie wywali go prosto w stado sępów to mało co z dzieciaka zostanie.
Wilkoryjek odwrócił łeb od swojego dzieła dopiero w momencie, gdy w korytarzu pojawili się już teraz nieproszeni goście. Warknął ostrzegawczo w stronę medyka i wojskowego, chyba dostatecznie sugerując im, że mają się do nich nie zbliżać.
- Tego oczekiwaliście chcąc go wysłać jako przynętę, nie? Chcesz mu zrobić jeszcze większą krzywdę? Już przez ciebie nie żyje. Idźcie sobie stąd - warknął agresywnie do pierwszej osoby, która postanowiłaby choć trochę zbliżyć się do zwłok, wyciągając zza paska pistolet, który wcześniej dostał od Hachirō.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Shinya mimo doświadczenia był nieco zaskoczony tym, jak szybko potoczyła się akcja. Kiedy walczył, tracił poczucie czasu i miał wrażenie, że ten płynął w zadziwiający sposób. Dopiero co zaczęli walkę, a już prawie wszyscy wymordowani nie żyli. A zmęczony, fizycznie i psychicznie, był jak po całym dniu roboty.
Widząc znak Hachiego - tak, patrzył jednak na niego, bo mimo różnych sprzecznych uczuć, jakie do niego żywił, to przecież martwił się o swojego przyjaciela. Ale też ufał w jego zdolności bojowe, które w końcu udowodnił zwalczając loli-monstrum, dlatego upewniwszy się, że pies jest ranny i nieprzytomny, wrócił się do schodów, by zejść do Ivo i go wesprzeć.
Kiedy jednak dotarł na dół, ten już opanował sytuację. Okiayu rozejrzał się jeszcze, skupiając się na pomieszczeniach, w którym mieściły się sklepy, chcąc się upewnić, że nikt więcej się tam na nich nie czai. Ostatnie, czego by chciał, to wyskakujące na nich posiłki wymordowanych.
- Na górze jest jeden nieprzytomny - odparł, machając ręką w kierunku, z którego przyszedł. - Trochę krwawi, ale powinien przetrwać transport. - A Shinya zorientował się, że może powinien mu zatamować krwawienie. No ale cóż, musiał najpierw zadbać o bezpieczeństwo towarzystwa, dopiero później o królikach eksperymentalnych.
Właśnie, jak o towarzyszach mowa. Hachi i Ryjek wciąż byli w kłopotach. Jeśli rudy tak szybko udał się do Desperata, to znaczy, że ten musiał mieć kłopoty, czego Shinya nie mógł zobaczyć ze swojej pozycji.
Czym prędzej udał się tam, gdzie miał czuwać ich przewodnik i aż zamarł na widok tylu trupów. Nie spodziewał się, że tyle ich tu dotarło, w końcu Wilkoryjek miał jedynie ubezpieczać Hachiego, a tu wyszło, że ściągnął na siebie całkiem sporo wrogów.
Ale właśnie, jak o Hachim mowa. Czemu ten niewysoki wojskowy leżał w objęciach Desperata? Shinya nieprzytomny jakby dopiero co go obudzono w środku nocy spojrzał na krwawiącą nogę mężczyzny, na krew... cóż, krew była wszędzie. Otworzył szerzej oczy, nie umiejąc przyswoić tego, co widzi. Słowa Ryjka też do niego nie docierały. Tak naprawdę pewnie tkwiłby w tym transie dłużej, gdyby nie fakt, że Desperat sięgał po broń. To uruchomiło instynkty Okiayu, które przywróciły mu umiejętność działania. Machinalnie, zupełnie o tym nie myśląc, zareagował na coś, co jego mózg postrzegał jako zagrożenie uniesieniem własnej broni.
- Cofnij się - warknął, podchodząc krok w jego stronę, nie zważając na nic. - Jestem medykiem, won od niego, może nie... nie jest za późno. - Nie ufał ocenie randomowego desperata, zdecydowanie nie. W końcu było wiele sytuacji, kiedy ktoś mógł wydawać się martwy. Zatkanie dróg oddechowych... cokolwiek!
- A ty miałeś go osłaniać! - rzucił z wyrzutem, robiąc kolejny krok do przodu. Wyciągnął nieco drżącymi rękami bandaż z kieszeni munduru, teraz dziękując bóstwom, że nie zmarnował go na głupiego psa. Nawet nie patrząc na przewodnika, ukucnął przy Hachim i zaczął bandażować mu nogę - przynajmniej zaczął, czy uda mu się skończyć zależy od reakcji Ryjka. Gdy tylko upewni się, że rudy nie wykrwawi się, ma zamiar badać mu puls i jak będzie to konieczne, wykonać sztuczne oddychanie. Zdecydowanie nie miał zamiaru tak łatwo dać temu narwańcowi umrzeć.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Czekając na odzew wpatrywał się prosto w czarne ślepia i pysk wypełniony ostrymi jak brzytwa zębami. Unieruchomiony przeciwnik warczał i kłapał pyskiem ze złości, nie był w stanie jednak w ogóle się poruszyć, mając przestrzelone stawy. Mimo tego, Ivo nadal trzymał go na muszce, dopóki nie dołączył do niego drugi strzelec.
Słysząc informację z ust Shinyi o pojmanym wymordowanym, nie wahał się dłużej i wpakował kulkę w łeb wilkołaka, z którym przed chwilą walczył. Szczerze nie miał ochoty transportować tego konkretnego monstrum do bazy. Z ulga przyjął fakt, że nie tylko on pomyślał o zabezpieczeniu obiektu do badań, bo inaczej mogliby przeżyć piekło, próbując dostarczyć mutanta na miejsce.
- W porządku. Zaraz go zabierzemy, jak tylko dołączy do nas Hachi- zaczął mówić do Okiayu, ale urwał, kiedy desperat zawołał do nich o śmierci rudego żołnierza. Szybkim krokiem podążył za czarnowłosym, nadal trzymając w dłoni pistolet. Miał go schować do kabury, ale coś podpowiadało mu, by tego nie robił. Teren w końcu nadal nie był bezpieczny.
Ilość ciał zawalająca korytarz dwójki pozostałych członków oddziału sprawiła, że drgnął zaskoczony. Widział loli... ale skąd ta reszta? Te psy i dwóch kolejnych wymordowanych? I dlaczego desperat trzyma na rękach ciało Moroia? Bergsson nie do końca wierzył w trafność oceny Wilkoryjka. Co prawda Hachirou był cały pokryty krwią, ale Ivo widział jak malowniczo rozpruwał tę sześcioletnią dziewczynkę, to nie musiała być jego krew...
Szczerze teraz liczył na to, z dwóch powodów. Po pierwsze, jakkolwiek irytujący potrafił być, był wartościowym i wiernym żołnierzem, Szwed szanował go za jego umiejętności i ... może nie lubił, ale tolerował jego wybryki. Po drugie, nie chciał, by ktokolwiek zginął podczas wykonywania planu, który nakreślił w naprędce na kolanie. Być może był za miękki na dowodzenie, ale czym innym byli żołnierze, o których nie miał żadnego pojęcia, a czym innych ktoś, kto prawdopodobnie był nawet w tej samej partii rekrutów, sądząc po wieku. Zacisnął zęby ze złości. Zerknął na towarzysza po swojej prawicy, może on będzie potrafił coś z tym zrobić? Aż pożałował, że nie zna się tak dobrze na pierwszej pomocy.
Uniósł broń wyżej, gdy tylko ich dotychczasowy kompan wycelował w ich stronę. - Opuść broń! - rozkazał, zdziwiony tym, że warczy gniewnie. Gdy Shinya zadeklarował pomoc i zaczął się zbliżać do tamtej dwójki, poprawił uchwyt na pistolecie, celując w dłoń Ryjka dzierżąca broń. Z tej odległości powinien trafić bez większych problemów. Bał się raczej, że nie zdąży i będzie miał na koncie nie jednego, ale trzech poległych towarzyszy.
- Opuść broń i dopuść do niego Shinyę. - powtórzył, czując, jak wzbiera w nim złość. Gdyby nie zupełnie niezrozumiałe działania desperata, Okiayu w tej chwili opatrywałby już rany rudzielca a tak... muszą bawić się w sapera, badając jego reakcję.
Widział jak medyk zbliża się do nieprzytomnego. Jeśli desperat wykonałby jakiś wrogi ruch w stronę któregokolwiek z pozostałej trójki, Bergsson bez wahania postrzeliłby go w rękę, eliminując możliwość dalszej walki.
Owszem, był przydatny, ale w tej chwili jego głupie kaprysy groziły dwóm członkom jego zespołu, a tego Ivo nie zamierzał puszczać płazem.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pokręcił niemrawo głową w reakcji na pytanie, czy czuje  się dobrze. Czuł się trochę tak, jakby miał lada moment usnąć na nogach. Opierał się o Desperata bez sił, ale też ufnie, a z jego twarzy powoli odchodził ból na rzecz swego rodzaju błogości i spokoju. Można by było porównać go do aniołka, gdyby tylko nie był cierpiący i umazany krwią swoją i paskudnych bestii. Niefortunnie dla siebie niezbyt też kontaktował, a jeśli by było inaczej, to pewnie niesamowicie by się chełpił i przechwalał tym, jak heroiczną walkę właśnie odbył. I choć raz w swojej krótkiej karierze hycla miałby faktyczny wielki powód do dumy. Szkoda tylko, że w chwili, kiedy Wilkryjek zaczął do niego mówić, Hachirō był w takim stanie, że nie załapał, że należy odpowiadać w jakikolwiek sposób albo poruszać nogami, żeby czasem nie obciążać towarzysza.
 Niemniej jednak, piąte przez dziesiąte słyszał to, co zamaskowany do niego mówił. I może nawet przejąłby się, gdyby tylko był bardziej przytomny, jednak teraz miał trochę inne priorytety. Może zrobiłoby się mu ciepło na wszelkie pochwały ze strony tamtego, gdyby tylko pod brudem z jego twarzy nie odpływał kolor. Może przytuliłby twarz do dłoni, gdyby tylko miał więcej siły… Czy to już koniec? Czy miał skończyć zabity przez paskudną utratę krwi, którą oberwał, byleby tylko uratować praktycznie obcego człowieka? Możliwe, że to właśnie był los bohatera, którego Moroi przecież tak bardzo chciał.
 Nie cieszy cię to? Nie jesteś zadowolony, dumny? Chyba sam się okłamujesz…
 I właściwie w tym momencie urwał mu się film, świadomość zakryta została przez zbyt absorbujące uwagę uciekające z ciała siły. W tej chwili nie słyszał zupełnie nic i nie wyglądał na zbyt zdolnego do współpracy. Niczym szmaciana lalka dawał się przesuwać, bandażować, pewnie gdyby ktoś to zrobił, to i przerzucić przez ramię i dać wynieść do krainy czarów. Dało się wyczuć jego oddech — ciepły, ale płytki i ledwie zauważalny, możliwy do wyczucia był jego puls… I wszelkie obawy czy wątpliwości dałoby się rozwiać po prostu sprawdzeniem któregoś z tych dwóch. Wbrew wszelkim honorom, nie należy marnować surowców dla żywych na użytek zwłok.
 Nie poddawał się, choć walka o własne życie z własnym organizmem mogła wydawać się nie tak heroiczna, jak starcie z gigantycznymi monstrami. Z pewnością krew uciekająca nieubłaganie z jego ciała tak, jak robił to niemal przelewający się przez palce czas, nie pomagała mu za bardzo w tym wszystkim. Wisząca do tej pory ręka, która opierała się o posadzkę śliską od krwi, uniosła się nieco i na oślep dotknęła nogi Wilkoryjka. Jego głos dudnił po prawej stronie wojskowego, natomiast z lewej ktoś go miział po nóżce nadobnej, zdecydowanie wartej pochwały samego mistrza Puszkina w jednym z poematów. Ten osobnik (to jest miziający, Hachi nie przekroczył granic krainy wiecznych łowów, żeby do Puszkina gadać) mógł z kolei usłyszeć całkiem wyraźnie żałosny jęk ze strony rudzielca. Żałosne i piękne naraz niebieskie oczy Hachirō drgnęły pod powiekami kilkukrotnie, powodując to, że te w końcu uchyliły się. Ich wyraz był nierozumiejący, jednak na tyle słaby, że nie dało się w nich zobaczyć strachu.
 – Nie wolno – Wymamrotał. – Nie wolno robić… takich rzeczy jak… śpię  – Powiódł spojrzeniem po towarzyszach, jednak tak naprawdę sam nie wiedział, o co mu chodziło. O to, że nie wolno się kłócić? O macanie nóżki nadobnej?
 – … Bo mnie straszycie… wy… Babuny niesłuszne… – Warknął, jednak dźwięk ten bardziej przypominał taki wydany przez niezadowolonego szczeniaczka aniżeli przez poważną, wojskową personę. Chciał spać. To najlepszy pomysł.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

W tym momencie rozpacz była silniejsza nawet niż przerażenie. Przestało liczyć się to, że brał udział w narażaniu własnej grupy, pluł na z trudem wywalczony sojusz i z lekceważącą beztroską ściągnął do własnej kryjówki wrogów w przewadze liczebnej. Wilkoryjek nie rozumiał o co pozostałej dwójce chodziło. Przecież nie lubili rudego. Chcieli wysyłać go jako przynętę prosto w kły głodnych wymordowanych, warczeli na próby zdobycia przez niego atencji, a teraz rościli sobie do niego jakiekolwiek prawa. Z gardła łowcy ponownie wydarł się pomruk niezadowolenia. Powinni sobie iść i ich zostawić, a oni nie dość, że chcieli zrobić Hachiko jeszcze większą krzywdę niż już zrobili to w dodatku zaczęli warczeć na Wilkoryjka. Łowca skulił się nieco jak zaszczute zwierzę i przysunął jeszcze bliżej truchełka nie wiedząc na którym z wojskowych ma skupić swój wzrok. Nie potrafił zrozumieć dlaczego nagle stali się dla niego tacy agresywni. Przecież bronił rudego, tak jak obiecał.
Wilcza maska na szczęście zasłaniała rozszerzone ze strachu czerwone ślepia łowcy i wyciszała pełne bólu piski, które wydawał przy każdym wydechu. Zacisnął dłoń na oderwanych z kurtki wojskowych odznaczeniach, ale broni trzymanej w drugiej ręce nie opuścił. Z chwilą, gdy Ivo wycelował w niego swój pistolet to właśnie on, a nie Shinya znalazł się na muszce Desperata.
Nie wiedział, którego z dwóch mężczyzn powinien słuchać, mimo że polecenia obojga dotyczyły jednego - miał zostawić jedyną osobę, która w jakikolwiek sposób okazywała mu jakąkolwiek sympatię i uwagę. Tego się przecież nie robi, tak nie wolno. Jednak po dłuższej chwili zawahania, jego wszelkie obawy rozwiał sam Hachi przejeżdżając dłonią po materiale jego spodni. Boris nie był do końca pewny czy źle ocenił jego stan czy dzieciak zwyczajnie zdążył się już przemienić w wymordowanego, ale liczyło się jedno - jednak żył. Żył i tym jednym małym gestem błagał go o ochronę. Wilkoryjek posłusznie opuścił pistolet i położył go na ziemi, chociaż nadal nie zdjął z niego dłoni.
Lazarus przeniósł wzrok na Shinyę i dopiero w tej sekundzie zdał sobie sprawę, że ten zdążył najwyraźniej obejść jego wartę i dorwać się do rudego. Łowca wstrzymał oddech, a jego serce przyspieszyło jeszcze bardziej. Miał wrażenie, że jeszcze chwila, a rozwali mu żebra. Jak zahipnotyzowany wpatrywał się w bandaż w dłoni medyka, który niebezpiecznie zbliżał się do rany, a co gorsza - był równie blisko czyhającego w pobliżu Wilkoryjka. Od bandaży się zaczynało. Później były cholernie ostre igły, przytępiające zmysły zastrzyki, cieniutkie skalpele i nim się obejrzało, a ktoś trzymał w dłoni kawałek czyichś wnętrzności. Tego dla Ryjka było już zbyt wiele. To o to chodziło! Miał go ochronić przed tymi torturami!
Bez najmniejszego zawahania, czy choćby typowego dla niego dzikiego jazgotu wściekłego kojota, rzucił się na Shinyę. Niezbyt spektakularnie bowiem z takiej odległości wystarczyło przesunąć nieco ciężar ciała w jego kierunku i pochylić głowę nieco niżej by maska przesunęła się nieco w górę umożliwiając mu zaciśnięcie zębów na odsłoniętej dłoni medyka i szarpnięcie jej w swoją stronę. Bez znaczenia czy miało to oznaczać oderwanie go od opatrywania rudzielca czy tylko oderwać mu kawałek skóry od kości. Skoro miał go bronić, to będzie go bronić.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Kidy wydał rozkaz, Desperat obrał go za swój cel, uważając za groźniejszego niż Shinya. Nie stracił jednak zimnej krwi, widząc jak niewiele brakuje, by ołowiany pocisk przeszył jego czaszkę. Kilka centymetrów, dokładnie tyle. Jednak tyle samo brakowało ich kompanowi, by umrzeć w ten sam sposób. Tę sytuację określano zwykle jako pat. Tyle, że żołnierzy było dwóch i w ten sposób Ivo dawał hyclowi czas, potrzebny na podejście do rannego Moroia.
Udało mu się to, a nawet chwilę później presja sprawiła, że dotychczasowy snajper odłożył broń. Wszystko zaczęło iść nieco lepiej, istniała szansa, że rudzielca uda się uratować, mimo że na początku jego nowy obrońca tak się przed tym wzbraniał. Lecz w momencie, w którym poczuł ulgę, zobaczył jak ich "towarzysz" rzuca się na drugiego wojskowego.
Nie mógł pozwolić, by Wilkoryjek przerwał opatrywanie Hachiro. Nie mógł go też jednak zastrzelić, bo ten zaciskając szczęki zdołałby odgryźć ich medykowi kawałek ciała, nim by go odeń oderwali. Nie wahał się więc ani chwili. Schował broń do kabury i ruszył biegiem w stronę pozostałej trójki. Oby tylko zdążył, oby choróbska, których nosicielem z pewnością był desperat, nie zainfekowały jeszcze zdrowego organizmu Okiayu. Utrata obu członków zespołu na terenach Desperacji była niedopuszczalna, zatem nie mógł do takiego rozwiązania sytuacji dopuścić.
Dobiegając, zamierzał z rozpędu kopnąć znajdującego się niżej Wilkoryjka w głowę, odrzucając ją od ciała sanitariusza. Jeśli byłoby to możliwe, pochwyciłby jego wolną rękę i wykręcił za plecy, zmuszając do wypuszczenia broni.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Shinya patrzył bez wahania w oczy Ryjka, który doprawdy zachowywał się jak zaszczute zwierzę. Nie wiedział, co ten sobie myśli, wcale tego nie chciał zresztą. Widać było, że nie jest w stanie rozumować poprawnie. Albo umyślnie przeszkadzał im w działaniu, tak czy inaczej Okiayu nie miał zamiaru na to patrzeć. W brzuchu czuł, jak strach zaciska mu na żołądku uciążliwy węzeł, poza tym ogarniał go coraz większy gniew.
Na szczęście Ivo odciągnął uwagę Desperata. Shinyi przez myśl przeszło, że jeśli coś źle pójdzie, będzie miał i jego do opatrywania, ale póki co mógł tylko zaufać umiejętnościom i ocenie tamtego. Z pewnością nie zrobi niczego głupiego czy pochopnego.
Uklęknął przy rudzielcu i gorączkowo zaczął rozwijać opatrunek, oceniając rozmiar rany. Nie miał na szczęście uszkodzonej tętnicy - już zdążyłby się wykrwawić i Okiayu w tych warunkach nic by nie mógł zrobić. Z pewnością potrzebować będzie szwów, ale dopóki nie dobrną do miasta, zwykły bandaż musiał wystarczyć.
Czuł na sobie wzrok przewodnika i nieco się denerwował przez tenże. Całe zaufanie do obcego wyparowało, jako że ten nie zachowywał się jak osoba zrównoważona. I jak miał się za moment przekonać, jego obawy nie były bezpodstawne. Nawet się nie zorientował, że coś a raczej ktoś na niego wpada, odciągając od rudzielca. Powietrze uciekło mu z płuc, starał się odepchnąć napastnika, kiedy poczuł ból w ręce. Wymierzył cios w stronę głowy zamaskowanego - nie miał trudności z celowaniem, jak ten zaciskał zęby na jego dłoni.
Chwilę później, gdy Ivo dostarczył mu wsparcia, w końcu udało mu się wyślizgnąć spod napastnika, po czym wymierzył mu cios w żebra. Po chwili już otrząśnięcia się z szoku z pewnością tłumaczyłby to tym, że chciał, by ten stracił oddech, dzięki czemu ułatwiłby robotę towarzyszowi, który go obezwładniał, ale ciężko było ukryć prawdę przed sobą: po prostu nadal był przestraszony i pod wpływem adrenaliny, a jego ciało zareagowało instynktownie.
Jeśli Ivo potrzebował jeszcze wsparcia, Shinya pomógł mu unieruchomić ręce Ryjka, jeśli jednak ten sobie radził, to od razu podszedł do Moroia, który ocknął się tuż przed wybuchem ich przewodnika. Dopiero kucając przy nim, zauważył, że na dłoni pojawiło się nieco krwi - zęby Desperata musiały naruszyć skórę. Shinyę naszła nagła fala niepokoju, ale nie miał teraz czasu panikować. Ze środkami, które miał przy sobie, mógł jedynie zdezynfekować ranę, co szybko zrobił i założył jednorazowe rękawiczki, by nie narazić rudzielca na kontakt ze swoją krwią.
- Hachi, nie ruszaj się - mruknął łagodnie, gotowy go powstrzymać, jakby ten chciał wstać. - Trochę oberwałeś, ale zaraz... zaraz to załatwię. - Zerknął w stronę pozostałej dwójki, jakby spodziewając się, że Ryjek znów się na niego rzuci. Miał w nosie przemawianie mu do rozsądku, najwidoczniej nie dało się tego zrobić. Pluł sobie w brodę, że wcześniej nie widział lepiej, jak był dla nich niebezpieczny: całe odstawianie komedyjki uśpiło jego czujność.
Teraz jednak miał przed sobą ważniejsze zadanie. W najgorszym stanie była noga i to nią zajął się w pierwszej kolejności. Oczyścił ją na tyle, na ile był w stanie, po czym dość mocno zacisnął opatrunek, na tyle jednak, by nie ryzykować odcięcia dopływu krwi. Uśmiechnął się w trakcie pracy blado do rudzielca - nie mógł go martwić, zwłaszcza w takiej chwili. Usztywnił też jego kostkę, choć podejrzewał, że i tak w najbliższym czasie Hachi może potrzebować pomocy przy poruszaniu się. Najchętniej już teraz wpakowałby go w łóżko w szpitalu, aż nie wykuruje się zupełnie, szkoda że żadnego nie mieli pod ręką.
Na szczęście poza tym nic nie wyglądało groźnie i z pewnością nie zagrażało życiu Moroia. Przynajmniej tyle. Pomógł mu usiąść i spojrzał wrogo na Wilkoryjka.
- Nie myśl, że wdzięczność za pomoc sprawi, że zostaniemy obojętni na to, jakie zagrożenie stwarzasz. Atakujący to wrogowie - odparł krótko przez zaciśnięte zęby. Nie mogli sobie pozwolić na patyczkowanie się z rzucającym im się do gardeł Desperatem. Nawet jak zdążył wcześniej zaskarbić sobie ich sympatię.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 4 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach