Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 1 z 2 1, 2  Next

Go down

Desperacja || Mniej więcej czternaście-piętnaście lat temu ||

…….W życiu zdarzają się różne sytuacje. Niezależnie od tego, jak bardzo elastycznie ktoś myśli, czy też jak bardzo drobiazgowo stara się przewidywać każde ewentualne wydarzenie, to po prostu nie można być przygotowanym na wszystko. Zmienne są zbyt duże, ludzie zbyt różni, nawet pomimo jakiś ogólnych podobieństw, a na naturę zbytnio się nie wpłynie… a przynajmniej poza terenami M3.
Nikt nie był na tyle szalonym, by wybierać się na Desperację bez planu, podczas analizy zawsze określało się, jakie sytuacje będą bardziej, lub mniej prawdopodobne, co raczej się nie zdarzy, a co na pewno może zaburzyć płynność przebiegu misji. Niemniej jednak w głowie nieustannie tliło się przekonanie, że pewne ponadprogramowe rzeczy po prostu mogą się przytrafić, i już nawet nie chodziło o złośliwość losu, a fakt, że coś zawsze może się zmienić. Ilość możliwych wydarzeń podczas takich wypadów jest po prostu nieskończona, dlatego tak ważne było, by podczas samej misji pozostawać czujnym i nie rozpraszać się, nawet jeśli wszystko pozornie szło dobrze. Nie jak z płatka, bo to tym bardziej wzbudzało podejrzenia, ale w miarę sprawnie.
Natsumi Kitō jak nikt inny wiedziała, że nie da się przejść przez życie bez żadnych niespodzianek. Wszelkiego rodzaju ewenementy, czy to pozytywne, czy negatywne, z reguły przyjmowała z zaskakującym spokojem, zresztą, po tych wszystkich okolicznościach śmierci jej męża nie było w tym nic dziwnego. Pomimo stosunkowo krótkiej na tle innych wojskowych, mniej więcej trzyletniej aktywnej służby, zdążyła już zasłynąć ze stoickiego spokoju i sprężystości psychicznej.
Co nie oznaczało, że nie zdarzało się jej być zdenerwowaną. Odczuwała stres jak każdy żywy organizm, po prostu sprawniej sobie z nim radziła, niż przeciętny Kowalski (czy tam Kobayashi). Niemniej i tak pełne frustracji warknięcie przedarło się przez jej zaciśnięte zęby, gdy szarpiąc się w gruchocie, który chwilę temu był zaawansowanym pojazdem wojskowym, próbowała poluzować zablokowane, ściskające ją w biodrach i klatce piersiowej pasy, by móc tym samym uwolnić swoje ciało z tej nieprzewidzianej pułapki. Gdzie naczelnym problemem był fakt, że do cholery jasnej wisiała, ponieważ zaliczyła dachowanie.
Może jednak lepiej zacząć od początku. To była trzecia wyprawa Kitō na Desperację, przynależała aktualnie do oddziału Motizukiego, weterana o aparycji niedźwiedzia i sercu samotnego wilka, który być może widział już za dużo, ale wciąż pewnym krokiem szedł naprzód. Większość początkujących klęła cicho, gdy trafiali pod jego skrzydła, ale Kraska dogadywała się z nim całkiem nieźle. Potrafiła rozumieć ludzi, a także ich postępowanie, dlatego nie miała większego problemu w odnalezieniu się w jego specyficznym, stałym składzie ludzi, których zabierał na misję poza Miasto-3.
Tak, ten oddział zdecydowanie wyróżniał się jednym. Tutaj wszyscy byli cisi. Nie, żeby nie potrafili mówić, ale z reguły znacznie oszczędzali słowa. Byli zbieraniną wcześniej polikwidowanych, czy wybitych patroli, każdy miał na koncie jakieś parszywe wspomnienie. Fakt, że zaczęto nazywać ich Duchami nie był czymś zaskakującym. Dodatkowo Natsumi wcale nie dziwiła się rekrutom, że czują się nieswojo w ich towarzystwie. Ona jednak była znacznie starsza niż klasyczny „początkujący”, poza tym wychowywała się w rodzinie wojskowych, startowała w dodatku z bardziej rozwiniętym zapleczem zdolności, więc odnajdywanie wspólnego języka (choćby i niewerbalnego) szło jej lepiej. To nie tak, że dostawała taryfę ulgową (zresztą Motizuki i jej ojciec byli pokłóceni od dawna), nie było łatwo, ale pokonywanie przeciwności poniekąd stało się jej głównym zajęciem odkąd… no cóż, wiadomo. Też miała moment, który wymusił na niej znaczne przewartościowanie dotychczasowych priorytetów.
Trzy lata. Tyle spędziła już w S.SPEC, więc od dawna nie była rekrutem. W gruncie rzeczy tego czasu było więcej, jeśli doliczyć jej karierę jako psycholog wojskowy, ale to nie było już aż tak istotne. Powoli zaczynała wsiąkać w ten świat, pomimo nieco krzywego spojrzenia rodziny wyraźnie nie zamierzała koncentrować się na robieniu kariery w M3, a na Desperacji. Dlatego jej przydział do Motizukiego poniekąd powoli stawał się czymś naturalnym i stałym, chociaż teraz na misje i patrole miała uczęszczać częściej, również z innymi grupami.
O ile przeżyje i wróci, co nagle stanęło pod znakiem zapytania. Cóż, nawet tak doświadczonemu oddziałowi jak Duchom mogła podwinąć się noga, nieprawdaż? Wracali z trzytygodniowego patrolu i z konieczności zrobili postój na Czerwonej Pustyni. Niestety, czy zawiódł system, czujki, czy mieli po prostu pecha – trafili na żerowisko robaków pustynnych, chociaż poruszali się ostrożnie i oszczędnie. Pierwsze ruchy piasku powiedziały wszystko, co było konieczne.
Nie było w sumie nawet chwili, by móc pomyśleć. Trzeba było błyskawicznie się zebrać i wskakiwać do opancerzonych pojazdów. Krzyk rozkazu przeciął zawieruchę, Duchy musiały przenikać jak cienie, ruszać się, próbować zdezorientować stwory, bo skoro już wychwyciły ich obecność, teraz nie odpuszczą.
Trzeba było przyznać, Motizuki jak zawsze zachował zimną krew, kierując całą akcją. Wszyscy sprawnie i błyskawicznie realizowali zadania, chociaż napięcie wisiało w powietrzu. Natsumi w ostateczności wylądowała za kierownicą najmniejszego czterośladowca, odpaliła go i czekała na biegnącego  w jej stronę Toshayo Sakai’ego, trzydziestoparoletniego minera, ojca dwójki chłopców. Pięć lat temu wymordowany zabił jego starszego o dwa lata brata, gdy obaj byli na tej samej misji.
Mężczyzna już dotykał drzwi, Kitō była gotowa ruszać, gdy nagle spod ziemi wystrzelił na oko czterometrowy robak, połykając kolegę jednym kłapnięciem.
Natsumi zacisnęła ręce na kierownicy, aż zbielały jej kostki, wściekła z powodu bezsilności, wargę przegryzła sobie aż do krwi. Obraz wyrył się w jej głowie, czas nagle zwolnił, gdy szare oczy z dokładnością niemalże co do milimetra oglądały skórę pustynnego monstrum. Jeśli tych stworzeń było więcej, wydostanie się z tego pobojowiska będzie niemalże niemożliwe, rozpocznie się standardowa procedura, określona taktyka, której celem będzie zminimalizowanie strat i wydostanie się z niebezpiecznego terenu.
Szansa, że straty zakończą się na nieszczęsnym Sakai’m były marne.
Wiedząc, że dostanie za to reprymendę stulecia, jeśli przeżyje, wcisnęła ostro gaz, jednocześnie nie pozwalając pojazdowi ruszyć do przodu. Silnik zawył, rozkręcony na zbyt wysokie obroty, specjalnym przyciskiem ciemnowłosa odpaliła sygnał dźwiękowy, niewątpliwie skupiając na sobie uwagę.
„Kitō, nawet się nie waż!”
Odmawiam, majorze!
Wojskowe auto wyrwało się do przodu, koła przemieliły piach, wprawiając ziemię w jeszcze większe drżenie. Robaki z pewnością wychwytywały obecność innych pojazdów wojskowych, ale na pierwszy plan wysunął się teraz ten najgłośniejszy, najbardziej rozkopujący piasek, a w dodatku wyjący specyficznym dźwiękiem samochód, którym kierowała Kraska.
Chyba nie trzeba mówić, że ten plan był dość… samobójczy? W ostatecznym rozrachunku powinna się cieszyć, że skończyło się na koziołku zakończonym dachowaniem, daleko poza pustynią. Adrenalina dalej krążyła jej w żyłach po tym szaleńczym pościgu, oddech był ciężki, a teraz w dodatku utrudniony przez wżynający się w klatkę piersiową pas. Czuła, że krew spływa jej po czole, ciemne włosy były przez nią pozlepiane w strąki, a ból głowy dobitnie przypominał jej, że łupnęła o boczną szybę przynajmniej raz. Właściwie chyba ogólnie nieźle poobijało jej się ciało.
Przeżyła.
O cholera jasna, przeżyła!
A przynajmniej na razie, bo w tym stanie miała marne szanse, by sobie poradzić. Fakt, że wóz należał do S.SPEC, oraz fakt, iż sama jej osoba przynależała do wojska raczej nie pomogą jej zdobyć tutaj przyjaciół. Zresztą, nawet gdyby nie to, to i tak stanowiła teraz doskonałe ofiarę, tym bardziej, że nie mogła dosięgnąć noża szturmowego przytroczonego do kostki, a co dopiero swojego karabinu szturmowego. Głupia nawet nie założyła rękawic Strike, leżały teraz gdzieś na ziemi. Miała ochotę teraz zawyć i przekląć swoje zachowanie.
Ostoja spokoju i racjonalnych decyzji, co?
No dobra, Natsumi. Masz teraz przerąbane, ale nad swoim idiotycznym zachowaniem będziesz pastwić się później – wykrztusiła, zaraz to kaszląc cicho. – Po kolei. Co tutaj można zrobić?
Uruchomić lokalizator w przepustce – gotowe, jednak pomarańczowe kółko świadczyło o tym, że albo sprzęt był zbyt uszkodzony, albo znajdowała się na trasie bez wież, baz i połączeń Centrali, przez co nie mogła się z nimi skontaktować. Próba kontaktu przez krótkofalówkę zakończyła się fiaskiem, ewidentnie była zbyt daleko. Sfrustrowana uderzyła rękami w boczną szybę, jednak brakło jej siły. W masce filtrującej zaczęło oddychać się jej zbyt ciężko, miała za małą możliwość oddychania, więc z niechęcią ją zdjęła, na początku oddychając jeszcze płycej. Cóż. Niekoniecznie czuła się gorzej, a miejsc z gazową postacią wirusa nie ma przecież aż tak dużo… prawda?
Ach, zdecydowanie masz przerąbane, Kitō.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Growlithe miał dobry węch, co stanowiło jedną z najgorszych wad, jakie przypisywał własnemu organizmowi. Jasne, bez problemu łapał trop i jak po sznurku docierał do swojego celu, zwykle bez konieczności łażenia na czworaka z nosem przy glebie. Poza tym drobnym udogodnieniem bywały jednak chwile takie jak obecna.
 Do Boba zawitał jeszcze przed wschodem słońca, pięścią wybijając rytm na zaryglowanych drzwiach, od którego cała Przyszłość drżała w posadach. Barman był ostatnią osobą na świecie, która się go spodziewała i pierwszą, która potrafiła wpuścić go do swojego przybytku bez wcześniejszej rewizji osobistej. Grow był mu za to wdzięczny. Gdyby nie „uprzejmość” właściciela Przyszłości, zapewne stałby na dworze albo tułał się po Apogeum. Do DOGS nie miał jeszcze po co wracać. Obiecał sobie, że trochę odpocznie, popyta ludzi. Sondowanie terenu zaczął od Melancholii, ale tamtejsi pracownicy okazali się mniej rozmowni niż Bob (co brzmiało idiotycznie, bo od kiedy barman wpuścił go do środka, ani razu się nie odezwał, a minęło już południe). Z sobie znanych powodów ominął burdel — gdyby działo się coś druzgoczącego, Sheba wiedział, gdzie go szukać — a potem przemykał jeszcze od losowego miejsca do losowego miejsca, wreszcie docierając do ulubionego miejsca.
 Im dłużej tu jednak siedział, tym bardziej żałował swoich „wakacji”. Pojawiali się ludzie, a wraz z nimi zapachy. Desperacja, w całej swojej okazałości, kojarzyła się przede wszystkim z wiatrem i piachem, zazwyczaj bezwzględnie wypieczonym i suchym. Apogeum plasowało gdzieś pomiędzy piwnicą a XVIII-wieczną Francją, gdzie drogi cuchnęły łajnem, zakątki podwórzy uryną, kapłani walili równie tragicznie co chłopi i bezdomni. Pojęcia higieny osobistej nie znał ani król, ani jego żona, córka, nikt ze służby. Jechało im z ust od zepsutych zębów, trąciło cebulą lub trunkiem. Ubrania przesiąkały potem i zwierzętami. Kiedy kolejna osoba przysiadła się do baru i zamówiła procenty, Grow zastanowił się mimochodem, czy on również wydzielał tak mocną woń. Zdawało mu się, że nie, że za bardzo pielęgnował w sobie dawne „ja”, ale tak naprawdę pierwsza niezapisana zasada świata brzmiała: do swojego odoru każdy się przyzwyczaja.
 Skrzywił się, przytłoczony ogromem fetorów, które w gorącym pomieszczeniu wywoływały u niego coraz mocniejszy ucisk w skroniach. Zszedł z hokera i stuknął otwartą dłonią w blat, tym samym dając Bobowi znać, że idzie. Przesiedział tu kilkanaście godzin i wciąż nie dowiedział się niczego, co przykułoby jego uwagę.
 Wyglądało więc na to, że na Desperacji nastały stabilne czasy.
 Cholernie się mylił.
 Z rozdrażnieniem musiał przyznać, że nie pozostaje mu nic innego jak powrót do siedziby i czekanie na nowe wiadomości ze świata. Na jakieś wielkie „boom”, które nareszcie wymusi na nim przekręcenie pokrętła, pracę mechanizmów aż zaparują. Przechadzając się po bezkresach próbował oszacować, co może się wydarzyć. Nie tylko S.SPEC skrupulatnie analizowało swoją trasę i najbliższe tygodnie i choć DOGS rzadko w sposób dosłowny robiło plany, tworzenie alternatyw i wszystkich cholernych „może” było u nich normalnością.
 Tak przygotowywali się na nieprzygotowywalne.
 Słońce powoli już opadało. Było zmęczone swoją pracą i Growowi udzielało się równe zmęczenie. Bardziej ciągnął za sobą nogi niż szedł, twarz zasłonięta chustą wykrzywiała się w grymasach nerwowości i niezadowolenia. Choć nie pocił się tak, jak statystyczny wymordowany, tym razem na jego skroni zrosiły się krople wysiłku, które otarł niedbałym ruchem nadgarstka. Rzucając ręką cień na oczy rozejrzał się po plenerze. Dostrzegał mocne, nowe nierówności terenu, z obecnej perspektywy przypominające gargantuicznych rozmiarów kopce. Doskonale znał to z opowieści. Ci, którym udało się przeżyć, z zapartym tchem nakreślali ogrom żarłocznych potworów, które wysuwały się spod warstw gleby i łykały ofiary łącznie z toną piachu.
 Tutaj najwidoczniej było już po wszystkim.
 Wiatr szumiał, buchając w powietrze obłokami kurzu, ale poza tym było aż do przerażenia spokojnie i cicho. Mężczyzna omal nie przeoczył koła wystającego zza zwałów ziemi. Wiedziony instynktem zsunął się z wydmy i podbiegł do pojazdu, zwalniając kroku dopiero wtedy, gdy znalazł się niemal na wyciągnięcie ręki. I dotknął blaszanej konstrukcji, ciągnąc palce po podwoziu, jakby widział coś takiego pierwszy raz.
 Wóz jebał przede wszystkim przegrzanym akumulatorem, ale poza tym węch Wilczura niczego konkretnego nie wyłapał. Musiał więc bazować na pozostałych zmysłach... w tym na dotyku. Przytrzymywał dłoń na pancernej bestii akurat wtedy, gdy coś ze środka huknęło. Drżenie dotarło do ręki, którą Grow odsunął jakby nagle został kopnięty prądem. Instynktownie cofnął się o krok, marszcząc brwi i zaciskając zęby, jakby spodziewał się, że czterokołowiec lada moment przeinaczy się w coś o wiele gorszego niż trochę metalu.
 Ale poza tym jednym, mocnym uderzeniem nic się nie zadziało.
 Upłynęło następne pół minuty nim wymordowany zdecydował się ponownie zbliżyć. Tym razem zgiął nogi w kolanach i opierając dłonie o uda pochylił się mocno do przodu, chcąc zajrzeć przez szybę do środka. Rzecz w tym, że pancerne szkła nie tylko nie przepuszczały kul, ale także widoków. Przynajmniej nie od strony Wilczura; słońce odbijało się od powierzchni i bardziej raziło niż wspomagało. Za to tkwiąca wewnątrz Kitō bez problemu zarejestrowała gapiącą się na nią zakazaną mordę.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

……Denerwowanie się nic jej nie pomoże. Musiała zachować względny spokój i jak najdokładniej wszystko przeanalizować. Ćmiący, czasami odzywający się ostrzej ból głowy świadczył o tym, że mogła doznać wstrząśnienia mózgu, chociaż z drugiej strony – nie straciła przecież świadomości. Raczej. Może po prostu trwała przez chwilę w na tyle dużym szoku, że tego nie zarejestrowała, tudzież to adrenalina utrzymywała ją przytomną. Bardziej prawdopodobne jednak, że po prostu nieźle musiała się uderzyć i zapewne będzie miała guza. Nie była w stanie teraz sprawdzić, jak miała się sprawa z jej równowagą, a sama z siebie raczej nie zauważy, czy ma opóźnione reakcje. Za to czuła, że coś ją rwie w lewym barku, jeśli ma pecha – wybiła go sobie, ale z drugiej strony, przy odrobinie szczęścia może po prostu nadwyrężyła mięsień. Gorzej, jeśli zerwała sobie przyczepy. Na razie jednak przy ograniczonej swobodzie poruszania się nie była w stanie dokładnie tego sprawdzić. Co dalej?
A tak, klatka piersiowa. Na razie jej naczelny problem. Te cholerny pasy zacięły się i przyblokowały ją w dość fatalnym ułożeniu, czuła, jak kombinezon wbija się w jej ciało, przez co branie głębokich wdechów wywoływało przy okazji ból. Poszły jej żebra? Wątpliwe, co najwyżej przyjęły na siebie sporą część impetu i teraz przez kilka dni będą jej przypominać o samobójczym planie. O ile te kilka dni przeżyje.
A to w dalszym ciągu stało pod znakiem zapytania. Nie wybije szyby, z tym miałby problem nawet rosły mężczyzna w pełni sił, chyba że uda jej się jakoś szarpnąć w stronę rękawic. Zaszamotała się, kopiąc nogami w przestrzeń, próbując jednocześnie pozbyć się tych cholernych pasów. Nawet zaczep się dziwnie wygiął i ani myślał puścić.
Wiedziała, że miała już całą spoconą twarz, czuła, że krew zasycha jej na czole. Może jednak faktycznie odleciała na kilka minut? Cholera wie, nie bardzo miała czas się nad tym zastanawiać. Bardziej interesowało ją, jaka była szansa, że dowódca będzie próbował ją namierzyć, a to, czy mu się to uda, to już w ogóle kompletna inna kwestia. Na dobrą sprawę nie wiedziała nawet, czy oddziałowi udało się przeżyć. Jak nic udało jej się odciągnąć przynajmniej trzy robaki pustynne, ale nie znała całkowitej liczebności tego stada. Równie dobrze Duchy mogły same walczyć w dalszym ciągu o życie, tudzież znajdować się w całkowicie innym miejscu, z drugiej strony.
Przepustka zaszumiała. Natsumi wlepiła z nadzieją wzrok w pomarańczowe, kręcące się kółko, ale nic innego się nie zadziało. Niech to szlag. Może jak wyjdzie na zewnątrz, uda jej się nawiązać kontakt. Niemniej w tym momencie samo wydostanie się z pojazdu było niewątpliwie ciężkim zadaniem.
Zaczęła ponownie szamotać się z zapięciem pasów. Przegiąć, wygiąć, najpierw subtelnie, potem z siłą. Przecież coś musi zadziałać, prawda? Nawet jeśli teraz czterokołowiec był już zwykłym gruchotem, to przecież wcześniej stanowił porządnej jakości wojskowy samochód. Zginąć przez to, że cholerne pasy nie dają się odpiąć ani nawet poruszyć, to dopiero ironia.
Zajęta szarpaniem dopiero po chwili zauważyła, że nie jest sama.
W pierwszym odruchu zamarła, wpatrując się w szybę jak cielę w malowane wrota. Odruchowo wstrzymała oddech i nie, wcale nie z powodu wrażenia, jakie wywołała stosunkowo brzydka twarz wymordowanego, ale z irracjonalnego odruchu, który niby miałby pomóc jej pozostać niezauważalną.
Napięta niemalże do granic możliwości śledziła wzrokiem mężczyznę. Wymordowany? Człowiek? Jak wymordowany, to jeden z tych zdziczałych, czy może raczej kontrolujących się? Jak człowiek, to jeden z tych, którzy urodzili się na Desperacji, czy też uciekinier z Miasta?
Pozabliźniana twarz, dość… toporna. Heterochromia. Żadnych widocznych zwierzęcych uszu, czy czegoś w tym stylu, ale to jeszcze niczego nie oznaczało. Może była odrobinę większa szansa, że to klasyczny homo sapiens, ewentualnie jeśli wymordowany, to być może ten posiadający samokontrolę. W sumie w dalszym ciągu nie wiedziała nic.
Po chwili opóźnione trybiki zaskoczyły i zorientowała się, że jak na razie nieznajomy nie jest w stanie jej zobaczyć. W innym przypadku nie pozwoliłby raczej jej tak długo się gapić, co zresztą w normalnych okolicznościach byłoby bardzo nieuprzejme, ale w tych jak najbardziej zrozumiałe.
W porządku, teraz w absolutnej ciszy musi się zastanowić, co…
Łup!
To był ten moment, w którym pasy łaskawie zdecydowały się ją puścić. Z cichym trzaskiem zaczep zwolnił się, pasy poluzowały, a ona sama spadła z hukiem, przy okazji uderzając o jakiś wystający element czołem. Odruchowo próbowała zwinąć się w kłębek, ale żebra zaprotestowały, poza tym i tak była teraz ułożona w jakiejś nienaturalnej pozycji.
Lewy bark zapulsował ostrzejszym bólem, ale kręcący się świat był nieco poważniejszym problemem, w szczególności, że odgłosu upadającego ciała nie dało się nie usłyszeć. Trzęsącą się ręką próbowała wymacać, gdzie znajduje się karabin, ale nie była pewna, czy w tym stanie dałaby w ogóle radę go unieść, a co dopiero wycelować i strzelić. Niech to szlag. Pewnie utknął gdzieś z tyłu. Da radę w ogóle się tam dostać?
Z sykiem wciągnęła powietrze i spróbowała się nieco unieść, jednak od razu jako odpowiedź dostała kolejny zawrót głowy, w dodatku zrobiło jej się niedobrze.
Odpowiedź brzmi – zanim spróbuje dostać się do tyłu, to niech w ogóle da radę się wyprostować.
W tym przypadku nie wiedziała, ile ma czasu, ani z kim ma do czynienia. Trzeba to sprawdzić, prawda?
Zacisnęła jedną dłoń w pięść, a następnie uderzyła według prostej sekwencji w, jak teraz dostrzegła, częściowo zakopane drzwiczki. Trzy słabe, trzy mocne, trzy słabe.
S.O.S.
Jeśli to zdziczały, trochę to zajmie, zanim dostanie się do samochodu. W innym przypadku mogła być uzależniona od motywów osoby na zewnątrz, dlatego ostatkiem sił sięgnęła po leżące nieopodal rękawice Strike, których wcześniej nie mogła dosięgnąć ze względu na „nieco” inne ułożenie. Nie była w stanie, w którym mogła walczyć, ale jeśli miała teraz zginąć, to w miarę drogo sprzedając skórę. Chociaż zęby wyszczerzy.
Nie chciała umierać. Miała jeszcze zbyt dużo do zrobienia. Droga do celu była jeszcze długa i kręta.
Jednak nie da rady przez nią przejść, jeśli będzie bała się zaryzykować w kontaktach z osobami zamieszkującymi Desperację. Jeśli zawsze będzie próbowała być tą zwycięską stroną, narzucającą warunki, a nie słuchającą, czy potrzebującą, to w ostatecznym rozrachunku nic nie zmieni.
Nie chciała umierać. Jednak jeśli wyczerpie wszystkie możliwe opcje, nie będzie miała strachu w sercu przed śmiercią.
Mimo to, na razie wachlarz możliwości rozwiązania tego wszystkiego dopiero się rozwijał. To nie był czas na użalenia się nad sobą, czy też pokazywanie słabości. Musiała myśleć, zostać przytomną, być w stanie rozmawiać.
Szarpnięciem zacisnęła rękawice na dłoni i ponownie spróbowała wyprostować kręgosłup, siadając na kolanach, oddychając głęboko, zamykając oczy, by nieco zniwelować uczucie karuzeli. Przynajmniej chociaż to jej się udało.
Szare oczy Kitō skierowały się ku drzwiom. Czekała, napięta jak struna. Jak długo będzie w stanie grać, że czuje się lepiej, niż było w rzeczywistości?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

 Starał się przebić przez szybę pancerną, ale skoro amunicja nie dawała rady, jak dokonałby tego sam wzrok? Marszcząc brwi dochodził już do wniosku, że to na nic. Nie dowie się co jest w środku, póki nie pozbędzie się tych cholernych drzwi. Odepchnął się rękoma od ud i akurat wtedy, gdy się prostował, coś huknęło. Cofnął się o kolejne dwa kroki, unosząc brwi i sięgając ręką za siebie, ponownie przygotowany na sam nie wiedział co. To brzmiało, jakby wewnątrz pojazdu obluzował się fotel i runął w dół w całej swej okazałości.
 Czekał. Dłonią dotykał wetkniętego za pas noża, ale tak na serio — co miałby nim zrobić? Gdyby ktoś gwałtownie opuścił szybę i strzelił mu prosto w pierś, nie zdążyłby nawet wyszarpać kurewstwa z pokrowca, co tu mówić o wycelowaniu i...
 Stuk-stuk-stuk.
 Nasłuchiwał, starając się odcedzić od szumu wiatru to, co właśnie próbowało go zagłuszyć. Jasne spojrzenie lustrowało bok przewróconego pojazdu, jakby zakładał, że lada chwila ktoś z niego wysiądzie, otrzepie zakurzone ubrania i sam z siebie wyjaśni, co tu się wyczynia. Rzecz jasna nie. Zamiast tego znów uderzenia, tym razem mocniejsze. Potem znów szybsze i słabsze.
 Spod przymrużonych powiek wyzierały nieufne ślepia, ale coś w jego twarzy kazało sądzić, że przyjął przekazaną informację. Opuścił rękę. Pustą. Jeszcze przed apokalipsą uważał kod Morse'a za zbędny. Kto miał się nim niby posługiwać w dobie komórek i wybitnych technologii? Minęło millennium, a specjalne komendy wypadły z obiegu całkowicie. Przynajmniej tutaj.
 Desperacja nie posiadała telefonów, ani lamp błyskowych. Ale nawet nie o to chodziło. Gdy współpracujesz z bezmózgim wymordowanym, postękującym ci nad uchem i zapominającym twoje imię średnio co pięć sekund — w świecie takim jak ten nie było sensu bazować na czymś trudniejszym niż uderzenie pięścią w twarz. Komunikacja za pomocą KODU? Bez żartów.
 To kazało mu sądzić, że wewnątrz pojazdu jest ktoś ponad Desperacją. Żołnierz. Może łowca. Czy łowcy zapuszczali się ostatnio na te tereny?
 Odszedł od szyby, schodząc z pola widzenia. Zaczął się przekierowywać w stronę, z której przyszedł. Jednak nim minął wóz, uniósł rękę. Uderzył nią w blaszanego potwora. Trzy razy szybko, raz mocniej, pauza, znów szybko.
 Zrozumiano.

 Nie było go jakiś czas. Sam nie potrafił tego określić, ale kiedy wrócił na miejsce zdarzenia, słońce wisiało już nisko — może więc godzinę? Było przede wszystkim chłodniej, ale przynajmniej wiatr ustał. Pod butami chrzęścił mu suchy piach. Czterokołowiec nie zmienił swojej pozycji ani o milimetr, normalna zresztą sprawa. Wyglądał jakby był tylko zabawkę uformowaną z plasteliny, która znalazła się w ręce rozgniewanego trzylatka. Zabawką zmiażdżoną w pięści i rzuconą w kąt. Kto się tam gniótł w środku? Co tu się właściwie stało?
 Łom uderzył wpierw w bok pojazdu w ramach krótkiego, mocnego komunikatu. W rzeczywistości powinien zadawać sobie inne pytania. Na przykład coś w stylu: „czego powinienem się spodziewać?” albo „co zrobić, jeżeli wewnątrz jest W R Ó G?”.
 Pancerne wozy były przecież rzadkością u łowców. Pomysł, by zostawić nieznajomego w środku wydawał się coraz bardziej zalecany. Gdzieś na dnie świeciła się czerwona lampka. Nie rób tego. Nie rób tego. Nie...
 Wbił płaską końcówkę łomu w wyrwę między drzwiami a framugą.
 … rób tego. Nie rób...
 A potem z całej siły naparł na narzędzie, aż nie rozległ się pierwszy metaliczny zgrzyt.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

…….Zastanawiała się, jak ma w ogóle ocenić, czy osoba na zewnątrz nie zamierza z niej sobie urządzić późnego obiadu. Powątpiewała, by mężczyzna nie domyślał się, z jakiej frakcji pochodzi. Owszem, mógł nie być stuprocentowo pewny – tak samo jak ona nie była przekonana, czy to wymordowany, czy człowiek, ale miał mało innych opcji do wyboru. Na jej jedyną korzyść w tym momencie działało to, że mógł myśleć, że jest uzbrojona po zęby i gotowa urządzić rzeź, a w jej aktualnym przypadku i jedno, i drugie nie było prawdą. Jak nieznajomy zareaguje, gdy zobaczy, lub uświadomi sobie, że żołnierz w środku raczej nie jest w stanie, który pozwala na stawianie specjalnego sprzeciwu?
Znaczy, poprawka, sprzeciw przeciwko zjedzeniu mogła zgłosić bezproblemowo, problem w tym, iż jej działania w ostateczności mogły być nieco mało skuteczne. No, ale nie ma co z tego powodu panikować, teraz przyszłości magicznym sposobem nie przewidzi, więc pozostawało mieć wiarę w krótkie zrywy organizmu oraz zdolności retoryczne. O ile mężczyzna faktycznie jest świadomy jej wiadomości, niemniej pomimo sceptycyzmu widocznego na jego twarzy miała wrażenie, że wie, o co chodzi. Pytanie teraz, na czyją korzyść to wykorzysta?
Odprowadzała go wzrokiem, gdy odchodził, po czym wzdrygnęła się krótko, gdy uderzył w pojazd. Już po chwili jednak na jej usta wkradł się niemrawy uśmiech. Przynajmniej mogła teraz z pełną pewnością powiedzieć, że nieznajomy jest osobnikiem świadomym i co najmniej względnie kontrolującym się. Co prawda właśnie teraz mógł iść po przyjaciół, by pomogli mu w zabraniu z pojazdu wszystkich potrzebnych rzeczy,  decydując się też zostawić w środku co najwyżej jej rozszarpanego trupa.
Ostatecznie, kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana, czy coś w tym stylu.
Bez pewnego poświęcenia nic nie uzyska. Przecież z reguły zakładała, że ktoś kieruje się tą lepszą stroną ludzkiej natury, a nie gorszą – tutaj jednak mogło być to trochę… hm, zbyt optymistyczne założenie. Wiedziała przecież, jaka jest rzeczywistość. Nie miała może wybitnie wieloletniego doświadczenia, ale to co przeżyła, widziała, a także to, co próbowała zrozumieć, sięgając w głąb pewnych psychologicznych założeń zdecydowanie jej wystarczyło.  
Zresztą, teraz nie miała już czasu na dalsze namysły. Krzywiąc się rozpoczęła żmudne zadanie, które polegało na próbie odzyskania broni oraz plecaka, które znajdowały się gdzieś w z tyłu zgniecionego wozu, prawdopodobnie zaklinowane, a w najgorszej wersji zniszczone. Pomimo co rusz rozmazującego się widoku oraz ostrego bólu przeszywającego lewy bark zaczęła ostrożnie przemieszczać się po maszynie. Czy też bardziej kręcić, dłońmi z rękawicach macając powierzchnię.
Dziwnie się czuła w aucie, którego koła skierowane były ku górze, a dach zakopał się a piachu. Nieco spowolnione procesy poznawcze miały drobny problem z dopasowaniem się do tej sytuacji, dlatego postawiła na wolne tempo. Trudno. Lepiej się ślimaczyć, niż stracić przytomność przez nieuwagę.
Po tej niecałej godzinie (a może więcej? Nie była pewna, jak płynie teraz czas), gdy usłyszała głośne stuknięcie, wiedziała, że właśnie wraca jej nowy znajomy. Nie zarejestrowała żadnych innych głosów, szmerów, czy ochoczych okrzyków, czyżby wrócił sam? Dawało to pewną nadzieję, że może faktycznie nie chce jej zabić. Na razie jedyną pozytywną wiadomością był fakt, że udało jej się odzyskać plecak, chociaż przypłaciła to kilkoma dodatkowymi siniakami, jeszcze bardziej bolącym barkiem i kolejną chęcią zwymiotowania. Gorszą był fakt, że karabin szturmowy zaklinował się na amen, musiałaby ostrożnie wyginać blachy metalu, by go wydostać, a w aktualnym stanie nie była na to specjalnie gotowa. Zresztą nie wiedziała, czy z powodu ucisku przypadkiem nie uległ uszkodzeniu.
Odetchnęła głęboko, wbijając spojrzenie w nieznajomego, który właśnie zabrał się za pracę. Czuła, że mimowolnie jej serce zaczyna pracować szybciej, bardziej niespokojnie, ból na chwilę stał się mniej uciążliwy, zupełnie jakby organizm mimowolnie szykował się na ostateczną mobilizację.
No, Natsumi, spokojnie. Gdyby chciał ciebie z miejsca zabić, pewnie przyprowadziłby kogoś jeszcze, prawda? Albo po prostu dał ci zgnić w tym wozie, chociaż fakt, istniało wtedy ryzyko (dla niego), że mogłaby sama się z niego wydostać.
Pancerne drzwi bardzo opornie poddawały się działaniom wymordowanego. Częściowo zakopane w piachu, pozginane, metal wgiął się w metal – nie była to najłatwiejsza praca. Jakby próbowały końcowo ochronić właścicielkę przed kontaktem z nieprzyjaznym światem zewnętrznym.
Zacisnęła dłonie, nie aktywowała jednak zdolności rękawic, to raczej nie będzie pomagało w ewentualnej rozmowie. Nóż pozostawiła przytroczony do kostki, w gruncie rzeczy jeśli dojdzie do walki, to raczej i tak bardziej polegała na własnym ciele… chociaż w tym stanie raczej niekoniecznie będzie mogła coś wybitnego zaprezentować, niech to szlag.
Gdy drzwi w końcu puściły, spokojnie siedziała oparta na własnych kolanach, szare oczy spokojnie wpatrywały się w różnobarwne ślepia nieznajomego. Była wyraźnie spięta, pozostawała wyprostowana, nie kuliła ramion, jeden z plusów niskiego wzrostu w takiej sytuacji, nie musiała się, że uderzy głową o.. no cóż, na pewno nie dach. Ciemne, zlepione krwią strąki włosów częściowo opadały jej na czoło, częściowo przykrywając powstałą w wyniku uderzenia o jakąś część auta szramę.
Uniosła dłonie na wysokość klatki piersiowej i pokazała otwarte, puste dłonie, chociaż technologia, jaką były rękawice, z pewnością nie umknęła jego uwadze. Zresztą, przecież nawet nie próbowała ich kryć. Po chwili opuściła ręce i zakasłała cicho.
Dzień Dobry – wychrypiała, po czym odkaszlnęła mocniej i wzięła głębszy wdech, wiedząc, że jej najbliższe słowa zabrzmią co najmniej absurdalnie, nawet jeśli posiadały jakąś wewnętrzną logikę. – No, może niekoniecznie aż tak dobry. Pan wybaczy, ale chciałabym poznać odpowiedź na jedno drobne pytanie. Chce mnie pan zabić i zjeść, ewentualnie tylko to pierwsze, czy raczej mogę bezpiecznie przestać udawać, że jestem w stanie zrobić coś więcej, niż pomachać dłońmi?
Och. Z tym ostatnim zdaniem to mogła ugryźć się w język. Wybrała jednak grę w otwarte karty, poza tym wbrew pozorom przecież byłaby w stanie wyprowadzić… jakiś jeden cios? Jakby spudłowała, to kaplica, dlatego zdecydowanie wolała postawić na rozmowę. Jak na razie mężczyzna nie wyglądał na kogoś, kto ma ochotę z miejsca ją rozszarpać. Ludzkość, czy tam wymordowani, zasługują na odrobinę pozytywnej wiary, prawda?

Prawda?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

 Trzaski metalu, pękających śrub, sapnięcia wyrywające się spomiędzy zwartych jak imadło zębów mężczyzny napierającego na łom. Koncentracja siły na mięśniach, na nadgarstkach i ramionach i brzuchu, nie na nogach. Plecy ściągnięte i stwardniałe od napiętych tkanek. Coś szczęknęło, więc zmienił pozycję. Luka, w którą wcześniej wepchnął ostrą końcówkę łomu, zrobiła się większa. Wcisnął narzędzie głębiej i teraz, odwrotnie do poprzedniego razu, pociągnął łom do siebie. Jęk puszczającego żelaza. Wreszcie huk, gdy zawiasy puściły, omal nie rzucając go na ziemię wraz z drzwiami.
 Złapał równowagę. Czuł dudnienie w skroniach i na szyi. Odetchnął głębiej, prostując się i od razu zerkając do środka, do tego, co wypuścił. Siedziało i miało oczy, miało nawet twarz i ludzką sylwetkę. Skreślił łowcę — zabrakło czerwonych tęczówek.
 Nie było też broni. Jedynie swąd zgrzanej krwi i potu wsiąkniętego w ubrania — wydawała się niegroźna. Raczej grzeczna uczennica, niż morderca pełen żołnierskich bredni. Czym w zasadzie była? Co nią kierowało?
 Grow musiał zapoznać się z jej zapachem. Nie dlatego, że czuł taką konieczność. W zasadzie starał się często odtrącać od siebie wonie, które zakodował i które zapychały mu miejsce w umyśle.
 Był jednak w stanie przymknąć powieki i zrezygnować ze wzroku albo zatkać uszy i przestać wchłaniać dźwięki. Ale zrezygnować z powonienia? To jak przestać oddychać. Dlatego mimo woli poczuł wszystko — ciepły metal, skórzane obicia siedzeń, naddartą tkankę tworzącą strzępy wokół rany. Zapach jej czarnych włosów, strąkami opadających na twarz i zasychającej na czole posoki. Czuł materiał rękawic, które uniosła i dłonie okryte tymi rękawicami. Na nich się skupił.
 Zacisnął lekko zęby, cofając się o dwa kroki.
 Lubił ryzyko, ale nie takie.
 Wobec technologii był nieufny, za bardzo różniła się od narzędzi, których używał. Często czuł się przez to prymitywnie, choć przecież „jego” noże były orężem wykradzionym od poległych wojskowych, a kastety bez śladu rdzy. Nie zmieniało to faktu, że prawie nie brał ze sobą beretty, nie potrafił też dokładnie określić zastosowań najnowszych wynalazków. Wszystko, co oglądał, jawiło mu się jako nieznana siła, o wiele gorsza niż anielskie moce albo artefakty.
 Tym razem także zachował dystans. Nie tak duży, by poczuć się tchórzem, ale wystarczający, aby po ewentualnym ataku mieć dodatkowy czas na...
 — Dzień dobry.
 — Dzień dobry? — W sumie nie wypowiedział tych słów. Tylko usta ułożyły się na kształt wyrazów, ledwo drgając. Gardło pozostało nieme.
 Przywitała się z nim?
 Wraz z ostatnią sylabą wykrzywił wargi, ściągając je lekko. Spotykał się tutaj z różnymi osobami. Z wojskowymi plującymi mu w twarz i przypadkowo wydalonymi z M-3 obywatelami, którzy nic złego nie zrobili, ale i tak przytrafiło im się to całe zło. Wchodził w drogę rozszalałym wymordowanym w psychicznej ruinie i aniołom, którzy witali go szerokim uśmiechem.
 Ale czy kiedykolwiek spotkał coś, co wychodziło poza margines przyjętych norm? Bo żołnierze, a teraz był pewien, że była żołnierzem, widział to po jej stroju i postawie, potrafili jedynie walczyć do ostatniej kropli krwi. Przegrywali permanentnie, czasami robiąc użytek ze swoich zabawek, czasami żegnając się ze światem nim dotknęli cyngla. Widzieli przed sobą jedynie zagrożenie, być może o ludzkiej sylwetce, ale na pewno bez ludzkiego umysłu. Był dla nich obdartą z człowieczeństwa kreaturą. Tak czy inaczej — żaden wojskowy się z nim nie witał.
 I nie nazywał panem.
 Kobieta przestała mówić, a on odczekał jeszcze kilka sekund. Potem parsknął.
 — Sądzisz, że gdybym chciał cię zabić i zjeść, to przyznałbym się, że to zrobię? — odezwał się po raz pierwszy. Jego głos także był zachrypnięty, choć zapewne z zupełnie innych powodów niż jej. — Na razie jest tu bezpiecznie, ale zbliża się zmierzch. W nocy budzą się potwory, proszę pani. Możemy więc poczekać aż zwęszą krew i wywabią cię z tego pudła, jestem cierpliwy, albo oszczędzisz kłopotu i wyjdziesz sama już teraz.
 Tutaj. Do mnie.
 Opuszczał i unosił spojrzenie. Badawczo przyglądał się jej zakrytym rękawiczkami dłoniom, a potem wracał do jej oblicza. Nie należał do postaci wytwarzających wokół siebie „dobrą” aurę i nawet jego uśmiech miał w sobie coś ironicznego. W kącikach ust czaiła się wyuczona nonszalancja. Teraz był w pełni poważny.
 — Chcę cię zabić — wychrypiał, na stałe zatrzymując oczy na jej twarzy.
 Zadrapane ręce trzymał wzdłuż ciała. Stał w lekkim rozkroku. Oddychał spokojnie i tylko jego zwężone źrenice potwierdzały agresję tego wyznania.
 Tak.
 Chciał jej śmierci.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

.........To nie tak, że Kitō nie odczuwała strachu. Było wręcz odwrotnie, niezależnie od tego, jak bardzo chciałaby zachować żelazne nerwy, prymitywna część jej psychiki, mózg gadzi odpowiedzialny za najbardziej proste pragnienia szalał, próbując przygotować organizm do reakcji „walcz lub uciekaj”. W tej sytuacji wzrost tętna, przyspieszony oddech, rozszerzona źrenica były odpowiedzią na wzmożoną produkcję adrenaliny, która w założeniu mózgu miała jej pomóc.
Przez to jednak zmieniał się również zapach. Dlatego strach można było wyczuć. Jednak Natsumi była świadoma tego, jak działa jej ciało, była świadoma, co jej powodem jej lęku i przede wszystkim wiedziała, jak się kontrolować. Dlatego nie zamarła jak sarna wpatrująca się w światła zbliżającej się ciężarówki, nie szamotała się jak zwierzę złapane we wnyki, a także nie podejmowała impulsywnych decyzji.
Potrafiła przyznać się do strachu, jednak potrafiła stawić mu czoła, dlatego jej oczy, nawet jeśli czaiła się w nich nuta czujności, pozostawały spokojne. Uważne. Daleko było jej postawie do wyzywającej, ale też równie daleko do uległej. Jeszcze nic nie było przesądzone.
Drgnęła odruchowo słysząc parsknięcie, ewidentnie jej to nie rozluźniło, ale nieznajomy mówił. To już dawało jakąś cząstkę szansy, że uda jej się z nim negocjować.
A kto wie? – odpowiedziała, ostrożnie ważąc swoje słowa. – Niezależnie od tego, czy wypowiesz „tak”, czy też „nie”, to jak już idziemy w kwestię przewidywania, to równie dobrze pańska ewentualna odpowiedź może być szczera, ale może też być wstępem do jakiejś pokręconej gry, tudzież po prostu próbą wybadania mojej reakcji. Całkiem dużo możliwości, nie sądzi pan? A zaczęło się od pozornie prostego pytania z mojej strony.
Powoli uniosła dłoń, by rozmasować sobie szczękę i pozbyć się części napięcia. Gardło miała ściśnięte, jednak artykułowane przez nią słowa były zrozumiane, nawet jeśli w jej ton wkradła się nieznaczna nuta nerwowości.
Myślę, że potwory można spotkać o każdej porze dnia i nocy – mruknęła, przychylając lekko głowę na bok, a następnie podbródkiem wskazując na stan bojowej maszyny. – Co najwyżej repertuar niespodzianek mają inny.
Odetchnęła głębiej, wzrokiem błąkając gdzieś po jego sylwetce. Instynkt podpowiadał jej, że musi być ostrożna, że mężczyzna jest niebezpieczny. Jednocześnie był jej szansą na wygrzebanie się z tego bagna. Żadnego człowieka nie da się szybko ocenić. W psychologii ciężko mówić o obiektywnej prawdzie.
„Chcę cię zabić”.
Znowu drgnęła, wypuściła z sykiem powietrze z płuc i potrząsnęła głową, co wywołało kolejny krótki impuls bólu.
A to szkoda, bo ja niespecjalnie mam ochotę umierać. To się chyba nazywa konflikt interesów – odpowiedziała, krzywiąc się delikatnie, gdy drobne poruszenie lewym barkiem poskutkowało kolejnym bolesnym pulsowaniem. – Rozpracujmy to. Zakłada pan, że prędzej czy później i tak będę musiała stąd wyjść, bo nie spodobają mi się ewentualne wieczorne atrakcje. Niegłupie założenie. Jednocześnie nie wchodzi pan do mnie do środka, więc za pozwoleniem ośmielę się stwierdzić, iż przypuszcza pan, że mogę chować jakiegoś asa w rękawie. W gruncie rzeczy wystarczy, żebym za plecami miała granat. Wtedy może i faktycznie ja ginę, jednak pan również. Mamy więc pat. Jednocześnie jak każde… pozwolę sobie użyć tutaj nieco wyolbrzymionego określenia „konające” zwierzę, mogę mieć ostatni zryw sił, co również byłoby panu nie po drodze, gdyby jednak nieostrożnie wykluczył pan możliwość z granatem i postanowił tutaj wejść.
Możliwe, że teraz nieco za dużo mówiła, ale ciężko jej było znaleźć odpowiednie słowa, które pozwoliłyby jej od razu przejść do sedna.
Pomijając sam fakt, że my, żołnierze, rzadko kiedy wyruszamy sami na misje – zaczęła, obserwując go teraz uważnie. – Co więc pan powie na drobną umowę? W zamian za pomoc dzisiejszej nocy i choćby chwilowy pakt o nieagresji podzielę się częścią rzeczy z tego pojazdu, chociaż to plecak jest bardziej interesujący, więc głównie z niego. Jeśli pojawi się mój oddział, umożliwię panu ucieczkę. Rano po prostu się rozstaniemy. Krótko mówiąc, w zamian za profity pomoże mi pan w spokoju przeżyć tą noc.
Zamilkła, poklepała tylko spory, wojskowy plecak znajdujący się z boku. Był ciężki, taka była cena jego wyposażenia. W gruncie rzeczy mogła z nim przejść naprawdę mnóstwo kilometrów, tak wzmacniała swoje ciało podczas szkoleń, ale jeśli jej rozstanie z oddziałem się przedłuży, bardziej będzie się liczyła szybkość.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

 Kiedy już się roztrajkotała na dobre, brew wymordowanego zadrżała, a potem ściągnęła się, tworząc na czole serię załamań. Zakładał, że pożałuje otwarcia pojazdu, ale nie, że fakt się dokona już w pierwszej sekundzie. Mówiła za dużo i tak nieskładnie, że dostawał szału; gdyby to było pismo, wszystkie literki zaczęłyby na siebie nachodzić i w ogóle by ich nie odczytał. Bełkotała. Uniósł ręce do uszu, żeby choć na chwilę odciąć się od dźwięków, ale to nie pomogło, bo połowa wypowiedzi już się wżarła w jego mózg, wchłonęła się do jego głębi i wybrzmiewała bez względu na to, jak mocno przyciskał dłonie do głowy.
 W końcu więc warknął, przecierając palcami twarz.
 — Zamknij mordę — wymamrotał; głos mu się przytłumił przez zbyt mocno przyciskane do ust ręce. Dopiero kiedy je odgiął, dało się w pełni zobaczyć zdenerwowanie mężczyzny; jego uniesioną, górną wargę, która odsłoniła ostre zęby i różowe dziąsła; przymrużone ślepia z pobłyskującymi w nich, pomarańczowymi blikami. Nie musiała do niego strzelać z broni, żeby poczuł się przegrany.
 — Myślę, że potwory można spotkać o każdej porze dnia i nocy.
 Właśnie tego, kurwa, doświadczył. Była jak kosmita, którego przypadkiem wyciągnął z gigantycznego, żelaznego statku; który mówi w innym języku; działa na psychikę. Grow czuł, jak szczypce imadła zaciskają mu się na skroniach. Jednocześnie chciało mu się śmiać; czuł się do niedawna jednym z najbardziej wykwalifikowanych wymordowanych. Był wśród rasy tym, który rozumie najwięcej — i najwięcej może dokonać. Pielęgnował swoją cząstkę człowieczeństwa, aby, w razie kontaktu z prawdziwym człowiekiem, nie odstawać zbyt mocno. Tymczasem miał dość jeszcze przed startem?
 „To się chyba nazywa konflikt interesów”.
 Mówiła dalej.
 „Mamy więc pat”.
 — Nie — wciął się gwałtownie, ostro i kategorycznie, jak nóż uderzający w cienką linkę, przerywający ją i niszczący całą ciągłość. — Co to za brednie? Czy ty w ogóle słyszysz co mówisz, kobieto? — Pokręcił głową; jego szczęki były zaciśnięte aż do boleści. — Nie wchodzę do środka, bo po jaką cholerę miałbym to niby robić? Ty musisz wyjść. Jeżeli masz ze sobą granat czy inne tałatajstwo, to co mnie to obchodzi? Możesz go użyć i zginiesz, a ja, co najwyżej, zostanę ranny; stoję dalej, wystarczająco daleko, może nie mam racji? Mam. A w takim razie — jedyną, która ma sytuację patową, jesteś ty.
 Odetchnął głęboko przez nos; z opuszczoną brodą i uniesionymi oczami wyglądał jak byk podjudzany czerwoną płachtą. Koniec końców się jednak nie ruszył. W jednej dłoni trzymał metalowy łom, drugą miał pustą, o wyprostowanych palcach. Nie podchodził, ani się nie oddalał; po prostu na nią patrzył. Przynajmniej do czasu, aż nie zaczęła nakreślać swoich warunków...
 — I mam uwierzyć, że wy, miejskie śmiecie, postanowicie mnie puścić, gdy znów zbijecie się w grupkę? — Słońce grzało bardzo mocno, choć powoli chyliło się ku granicy z ziemią. Promienie ocieplały tworzywo, z którego zbudowano czterokołowiec, sprawiając, że zwykle szara obudowa nabierała ognistych barw. Poświata wokół wymordowanego również taka była; gorąca, jasna, pomarańczowo-złota. Stojąc tyłem do słońca, rzucał długi cień na wyłamane drzwi, kawałek wnętrza pojazdu i scalał się z mrokiem otaczającym kobietę. — Uwierzyć, że gdy będziecie liczniejsi, nie postanowicie wykorzystać tego na swoją korzyść? Zabieraj dupę w troki i wyłaź, plecak rzuć przed auto, ręce podnieś w górę. Mam inne warunki.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

………Coś na kształt chłodnego, kalkulującego błysku pojawiło się w jej oczach na ułamek sekundy, znikając jednak pod naporem czystego stoicyzmu, zupełnie jakby reakcja wymordowanego niespecjalnie ją zaskoczyła. Bo w sumie… w gruncie rzeczy i tak spodziewała się czegoś podobnego. Niekoniecznie planowała zacząć swoje bardziej zaawansowane interakcje z wymordowanymi będąc w kiepskiej kondycji fizycznej, ale jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma.
Gorzej, że wciąż bolała ją głowa. Przez to dobór słów był trudniejszy, a mowa bardziej chaotyczna. Za dużo? W porządku. Trybiki ze szczękiem zwolniły, przyhamowane świadomą kontrolą. Jak to szło, z wariatami trzeba rozmawiać spokojnie, chociaż biorąc pod uwagę sytuację, to raczej jej było bliżej tej nie-do-końca-sprawnej psychicznie. Tracisz wyczucie, Natsumi. A może jednak nie? Teraz każda informacja na temat nieznajomego była na wagę złota.
Minimalnie przekrzywiła łeb na bok, wpatrując się intensywnie w mężczyznę. Przesunęła językiem po suchych wargach i ostatecznie westchnęła ciężko, niemalże jakby nagle pożałowała swoich decyzji, chociaż to było raczej dość nieprecyzyjne określenie. Nauczyła się postępować w ten sposób, by już nigdy nie musieć zastanawiać się „co by było gdyby”. Zresztą, jeśli teraz zginie, to i tak raczej nie będzie mogła psioczyć na swoje wybory.
Chciała mu wytknąć pewne błędy w rozumowaniu, tak jak on wytknął jej, ale ugryzła się w język. To raczej był beznadziejny moment na przekomarzanie się, nieprawdaż? Prze-ko-ma-rza-nie. Hah. Brzmiało to absurdalnie w całej tej sytuacji, aż prawie drgnął jej kącik warg w rozbawieniu ze względu na własne przemyślenia. Wszystko zaczęło się wydawać tak bardzo nierealne.
Nigdy nie powiedziałam, że pozwolę im ciebie zobaczyć. Aczkolwiek to i tak nieistotne w tym momencie, skoro żadne z nas nie ufa temu drugiemu, a to ja najwyraźniej jestem tą, która pierwsza musi nadstawić karku – rzuciła, dopiero w tym momencie decydując się na komentarz. – Z tego co wiem, niezależnie od tego, czy mówimy o miastowych śmieciach, czy mieszkańcach Desperacji, niewiele rezygnuje z profitów liczebności. W ten, czy inny sposób, proszę pana.
Mówiła to w trakcie zdejmowania rękawicy Strike z prawej dłoni, przełożyła technologię przez sprzączki. Nie spieszyła się, ale nie wynikało to z celowego ociągania się, a konieczności oszczędzania ruchów w pogruchotanym pojeździe. Na słabszej, lewej ręce ją zostawiła. Ze względu na poobijany bark mogłaby mieć problem ze zdjęciem jej, poza tym… poniekąd stanowiło to ostatnią możliwość obrony.
Nawiasem mówiąc, jestem Kitō Natsumi – przesunęła plecak na przód i kopnęła go w stronę mężczyzny, na ewentualną złość przez nieścisłość wykonywania jego rozkazów jedynie potrząsnęła krótko głową. – Mam problem, żeby samej się stąd wygramolić, co dopiero z ważącym kilkanaście kilogramów plecakiem, panie nieznajomy.
Fakt przedstawienia się był raczej nieistotny w tej sytuacji, podejrzewała, że wcale a wcale nie utrudniał potraktowania jej jako kolejnego trupa do odstrzelenia, ale nie zamierzała być krzyżykiem w życiu nieznajomego. Jeśli ma zamiar ją zabić, niech próbuje, niemniej nie da się zapamiętać w kategorii „wbiłem nóż – wyjąłem – po sprawie”. Szare oczy ciemnowłosej były spokojne, aczkolwiek nie były oczami osoby zdecydowanej na pożegnanie się z życiem, nie miały w sobie tej rezygnacji.
Dobrze panowała nad nerwami. Ciało miała napięte, ale nie dawała zwierzęcym odruchom mózgu gadziego przejąć kontroli.
Niespodziewanie, gramoląc się, znowu będąc na kolanach, oszczędzając wyraźnie lewą rękę, zatrzymała się, westchnęła i znajdując już na kuckach, przed wyjściem, wyciągnęła prawą dłoń do przodu, w stronę mężczyzny. Kilka ciemnych kosmyków ponownie opadło na poranione czoło. Chuchnęła w ich stronę, odruchowo, bez zastanowienia.
Igrasz z ogniem, Natsumi.
Mógłby pan? Wolałabym, żeby przez nieporozumienie, jak się zachwieję, bądź nagle runę w pana kierunku przez utratę równowagi, nie wbił mi pan łomu w nerkę – powiedziała, nawet się przy tym nie zająknęła; głupia, nieprzewidywalna, czy ze stalowymi nerwami? –  Chyba że wystarczy panu słowne ostrzeżenie.
Odruchowo pokazała, że w lewej dłoni nic nie ma, a same rękawice nie wyglądały na jakoś wybitnie niebezpieczne. Zresztą, naprawdę nie planowała ich użyć. Jeśli jednak mężczyzna nie podał jej ręki, a zaczął otwierać usta w celu kolejnego nieprzyjemnego komentarza, to po prostu chwyciła prawą dłonią za część pojazdu i podźwignęła się do góry.
Coś strzeliło jej w kościach, gdy prostowała sylwetkę i butami wchodziła na piach. Gorące powietrze, które niedługo gwałtownie się ochłodzi, dotarło do jej płuc. Czuła, jak rwą ją wszystkie mięśnie. No dalej. Musisz się choć trochę ogarnąć, jeśli chęć mężczyzny do rozerwania ci gardła pozostała niezmienna.
Ponownie spojrzała w różnobarwne tęczówki mężczyzny, choć w tym celu musiała wyżej unieść podbródek. Kolejny wybitnie wysoki. Nawet tutaj, na Desperacji, co z nimi wszystkimi jest nie tak? Trzymała się samochodu, czekając, aż ustąpią zawroty głowy, a następnie ściągnęła łopatki, co poskutkowało gwałtownym bólem w lewym barku.
Nie wyglądała na specjalnie zbitą z tropu. Zastanawiała się, czy ta postawa aby na pewno jej przysłuży. Może gdyby płakała, wyła, błagała, rzucała się, klęła, groziła, to szansa na przetrwanie byłaby większa. Kto wie. Tego nie mogła przewidzieć, dlatego teraz myślała, chociaż jej oczy wyraźnie mówiły, że czeka dalej na ruch nieznajomego.
Przecież sam mówiłeś, że to ty rozdajesz tutaj karty, prawda?
Coś wewnątrz niej mimowolnie się spięło. Da sobie radę, jeśli postanowi ją zabić? Nie da? Powinna spróbować rzucić się teraz? Nie powinna? Ostatecznie jedynie odetchnęła trochę głębiej i stała nieruchomo, nie tracąc twarzy mężczyzny z pola widzenia nawet na chwilę.
|| Coś strasznie leję wodę ostatnio, wybacz.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

 Jego wargi się poruszyły; mówił do siebie albo do niej, coś niesprecyzowanego, zbyt szybkiego, jak syknięcie w celu uciszenia kogoś, zamknięcia jego rozgadanej gęby, nim wróg nie namierzył pozycji. Usta; popękane, suche na wiór, blade jak u trupa, zadrżały, a zaraz potem zacisnęły się, uwydatniając kości policzkowe mężczyzny. To była gra, a on chciał rozdawać karty. Mieć władzę nad przebiegiem, ułatwiony start. Powinien mieć do tego prawo — była na jego terytorium, znajdowała się w obliczu niebezpieczeństwa, o którym słyszała — ale on się z tym zagrożeniem wychowywał. Chcąc czy nie chcąc — obrała rolę księżniczki wrzuconej w slumskie błoto, wyszydzonej, pozostawionej samej sobie; wystawionej na ostrzał spojrzeń. Docinek. Może czego gorszego?
 Dałabyś radę znieść coś gorszego, Natsumi?
 Bez zbędnego krycia się za przyzwoitością wpatrywał się w to, jak się poruszała. Nie mógł mu umknąć żaden ruch; nawet to najmniejsze drgnięcie ramienia, które mogło być spowodowane ścierpnięciem mięśni. Ale Growlithe wiedział. Czuł woń krwi przebijającą się przez nagrzany materiał kombinezonu. Była ranna. Poturbowana w skutek kraksy, ale poza tym naprawdę uszkodzona. Więc słabsza. Słabnąca z chwili na chwilę.
 Nie umiał się tylko doszukać psychicznego zmęczenia; a to wiele by ułatwiło. Wiedząc, że ofiara jest wyczerpana, gotowa poddać się przy przekroczeniu linii, opętana coraz bardziej makabrycznymi wizjami — wtedy najłatwiej manipulować. Zmuszać do zagrania pod swoją melodię, nawet jeśli nie był w tym dobry. Odebrano mu umiejętności mówcy już wieki temu; może wtedy, gdy uciekał z laboratoriów, odcinając się od słabego „ja”, a może znacznie później, gdy po prostu przestał to szlifować. Talenty nie miały jednak znaczenia, gdy druga strona znajdowała się na granicy. Tymczasem kobieta, mimo całej sytuacji, umysłowo trzymała się nieźle. W jego ocenie: zbyt dobrze.
 — Mógłby pan?
 Przełknął nerwowo ślinę; tym się różnili? Była cieleśnie w strzępkach, ale cała i gotowa do ataku od wewnątrz, podczas gdy jego organizm niewiele się różnił od tytanu, ale wciąż tytanu noszącego wewnątrz jedynie stłuczone odłamki umysłu? Growlithe niemal słyszał jak kawałki cierpliwości, temperamentu i wszystkich innych cech zebranych na jego osobowość ocierają się o siebie przy każdym oddechu. Wystarczyło nabrać powietrza do płuc, aby wykładające organ fragmenty zazgrzytały nieprzyjemnie. Był jak worek wypełniony ostrymi elementami, których dotykanie zawsze kończyło się zacięciem głębokim do krwi.
 Zbliżył się do torby i niemal porwał ją w swoje objęcia. Zacisnął pięść na pasie i od razu cofnął się na poprzednie miejsce; nie tracił Natsumi z pola widzenia, choć kucnął i kątem oka zerkał do wnętrza ekwipunku, grzebiąc w nim nerwowo. Zamarł chwilę później.
 Wgapił się w jej rękę, był jak zahipnotyzowany. Albo jak przewrażliwiony. Jakby spodziewał się, że lada chwila coś z tą ręką się stanie; ale mijały sekundy, a ona jedynie wisiała bezwładnie, czekając na jego decyzję. Powoli, jak w filmie o scenie w slowmotion zaczął prostować nogi w kolanach. Zarzucił plecak na bark. Odczekał jeszcze moment. Zaszurało, kiedy przeciągnął butem po twardej, piaszczystej powierzchni. Obłok kurzu wzbił się na niewielką wysokość i zdążył opaść, kiedy palce wymordowanego dotknęły przegubu kobiety. Zakleszczyły się na nim mocno, jakby starał się zgnieść jej kości na proch.
 Może to te jej oczy, co?
 Tak zaczął myśleć. Chciał jej śmierci, jasne, że tak. Chciał śmierci każdego miejskiego śmiecia. Po to codziennie zakładał buty — aby podeszwą wdeptywać ich w glebę. Tymczasem ponad przez wieki pielęgnowaną złością przebijało się coś nowego. Zainteresowanie? Pragnienie ryzyka? Zabawy?
 Zaborczość?
 Zbytnia pewność siebie, bo oto natrafiła mu się łatwa ofiara, którą mógł zapędzić w kozi róg?
 Mogła być też dobrym materiałem na to, aby zaprowadzić go do tego jej oddziału; dobrym materiałem na to, aby wydać swoich. Ilu ich mogło być? Pięciu? Dziesięciu?
 Dawał sobie radę z większą liczbą.
 Dwudziestu?
 Twarz miał ściągniętą w poważnym wyrazie. Wpatrywał się w oblicze ciemnowłosej; ręka dzierżąca łom drżała pod naporem niezdecydowania. Uderzyć ją? Zwilżył wargi. Gardło miał zakrwawione i suche od wewnątrz; przypominało o tym, jak wiele słów kaleczyło samym swoim dźwiękiem.
 Kraska mogła ujrzeć jak nos wymordowanego zaczyna się poruszać; węszył. Zbliżył się do niej i teraz niewiele ich od siebie dzieliło; niecałe pięć centymetrów, a dotknąłby jej policzka. Indywidualna woń jej ciała powoli wżerała się w jego umysł; kodował to jak komputer wystukane komendy.
 Nie było tu imion.
 Były zapachy.
 Choć to niemożliwe, był pewien, że ten zapach mógłby go doprowadzić do innych, podobnych. Do tych, które przesiąknęły jej zapachem, choć nie byli tego nawet świadomi. Jej towarzysze, o ile jeszcze żyli, nie oddalili się tak bardzo, jak mogło się wydawać.
 Wciąż trzymał ją za nadgarstek, jak dziewczynkę, której nie wolno zgubić.
 — Są blisko — wyjaśnił jej lakonicznie. Informacja jak każda inna. Równie dobrze mógł jej nakreślić aktualny stan pogody. — Może pomogę. Może. Czemu nie? — wymamrotał i wraz z tymi słowami wreszcie mogła poczuć, jak palce puszczają. Ale nie odsuwają się. Przeciągnęły się wzdłuż jej ramienia i dotknęły szyi, a potem opadły niżej, na klatkę piersiową, zsunęły się tuż pod obojczykiem na prawo, wcisnęły między przedramię a bok. Przeszukiwał ją, dokładnie zaczynając dotykać ciało.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

……….W tej sytuacji oprócz własnego umysłu niewiele więcej jej pozostało. Zbyt dobrze zdawała sobie sprawę z tego, że szanse na rozwiązania tej sprawy w pozytywny dla niej sposób są zatrważająco niskie. W gruncie rzeczy odkąd zdecydowała się zapukać w drzwi zdechłego pojazdu, podjęła się absurdalnie wysokiego ryzyka. Jednak tylko w ten sposób mogła cokolwiek zdziałać. Podsumowując, i tak źle, i tak niedobrze.  
W tym przypadku tym bardziej nie mogła się załamać. Co dałby płacz, krzyk, lament w świecie rządzonym przez drapieżniki? W miejscu, gdzie czyjś strach wyczuwany był w zapachu, oddechu i gestach? W świecie, gdzie każda oznaka słabości wywoływała we wszystkożercach chęć polowania?
Mogła ugiąć kark, by nie drażnić osób o dominującej osobowości, ale nie zamierzała odsłaniać gardła w oczekiwaniu na ostre zęby. Balansowała na granicy cienkiej niczym pajęcza nić, za to nawet w jednej setnej nie tak twardej. Nie wiedziała, z kim ma konkretnie do czynienia, ale potrafiła patrzeć i widzieć. Też miała swój instynkt, gdy dochodziło do spotkania z innym człowiekiem.
A niezależnie od tego, jak niepopularna była to opinia, twierdziła, że wymordowani to ludzie. O innych priorytetach, z ciężkim bagażem doświadczeń, ale wciąż posiadali psychikę, nawet jeśli była wypaczona przez lata walki o życie z realnymi koszmarami. Sam genotyp to przecież również bardzo specyficzna sprawa. A człowieczeństwo… och, jakże to niestabilne pojęcie.
Dlatego obserwowała go równie uważnie, jak on ją. Jednak drapieżność jej spojrzenia wyrażała się w zupełnie inny sposób, choć sprowadzała się przecież do tego samego – przewidzieć, co zrobi druga osoba. Nie mogła całkowicie kontrolować wszystkich swoich relacji, jednak płytki oddech zdawał się nieco poszerzyć swój zakres. Nie mogła całkowicie rozluźnić mięśni, zresztą nawet nie chciała, bo jeszcze wysłałaby jakiś mylny komunikat. Prawda była taka, że nie zamierzała ukrywać strachu, ale jednocześnie też nie miała zamiaru specjalnie go podkreślać.
Wzdłuż kręgosłupa Kraski przeszedł dreszcz, gdy mężczyzna chwycił jej nadgarstek. Wargi drgnęły, powstrzymując chęć skrzywienia się, gdy nacisk omal nie zgruchotał kości. Wygramoliła się z wozu, niemalże stuprocentowo pewna, że przez swój idiotyczny pomysł z prośbą o pomysł będzie miała niezłego siniaka na pamiątkę. Zakładając, że wyjdzie z tego żywa. Z każdą chwilą robiło się to coraz bardziej optymistyczne i co raz mniej realne założenie.
Stanęła nieruchomo, szare oczy w skupieniu obserwowały mimikę nieznajomego. Skupiona, odruchowo, nawet tego nie zauważając, zaczęła robić to samo co on – węszyć. Uniosła podbródek, by zniwelować różnicę wzrostu, nie przejmując się wonią przetrwania i spalonej słońcem skóry, która biła od Growlithe’a. Nie umknęło jej, że życie musiało nieźle go pokiereszować, co widniało na samej jego twarzy. Ostrej, drapieżnej. Zupełnie odmiennej, niż klasyczny wyraz przeciętnego mieszkańca miasta. Sugerującej, że jest niebezpieczny. Cóż, co tutaj, na Desperacji, nie było niebezpieczne?
Jednak już widziała ten wyraz twarzy. Nie tylko u doświadczonych wojskowych, takie stwierdzenie nieznajomy pewnie by wykpił, nie tylko u wymordowanych, których widziała poza M3. Trzy lata temu po raz pierwszy zetknęła się z tą charakterystyczną drapieżnością osób z wirusem. U mężczyzny, którego znała znacznie lepiej, niż kogokolwiek innego; który znał ją znacznie lepiej, niż ktokolwiek inny.
Co za     p a r a d o k s.   Reiji by się uśmiał.
Ta myśl, w połączeniu ze słowami nieznajomego sprawiła, że zachciało jej się śmiać. Klatka piersiowa zatrzęsła się nieznacznie, jednak z jej ust wydobył się tylko suchy kaszel, tuszujący chwilę zdecydowanie niepoprawnego „rozbawienia”.
Czemu nie? – powtórzyła cicho, chociaż pewnie powinna milczeć. – Hm.
Ponownie się skrzywiła, gdy rozpoczął przeszukiwanie. Nie, bo uznawała to za gorszące, ale ponieważ lewy bark zapulsował nieprzyjemnym bólem. Przynajmniej znowu mogła normalnie oddychać.
Lewa kostka – mruknęła, nakierowując go na przytroczony nóż, w końcu i tak nie robiło to żadnej specjalnej różnicy.
Kurz pustyni sprawił, że miała ochotę kichnąć, ale to pewnie byłoby w pełni niepoważne w tej sytuacji. Jej umysł zaczął się delikatnie przegrzewać, z powodu drobnych problemów z dobraniem taktyki do kłopotu, w jaki wpadła. No nic. Zdecydowała się nawet nie zaprzątać sobie głowy faktem, że śmierć teoretycznie wcale nie była najgorszą możliwą opcją w tym wszystkim.
Wspominałeś o innych warunkach – zachrypiała, przez co musiała odkaszlnąć. – Chcę wiedzieć, jakie? Tfu, znaczy, to raczej miało być stwierdzenie, nie pytanie.
Jak na razie zachowywała się chyba w miarę racjonalnie, bez najmniejszej nuty specjalnej służalczości. Pytanie, czy to był klucz do sukcesu. Na razie ciężko było jej to wyczuć.


Ostatnio zmieniony przez Kraska dnia 29.05.19 1:29, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 1 z 2 1, 2  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach