Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Go down

Pisanie 08.03.18 19:11  •  Endless Night [Liam, Hachiro, Shinya] Empty Endless Night [Liam, Hachiro, Shinya]
[Desperacja, okolice dawnego tajnego laboratorium, około 11 miesięcy temu]

Był słaby. Był tak słaby jak można być po przeszło tysiącu lat spania. Mięśnie pamiętały jak pracować, ale i tak potykał się co chwila o własne nogi. A kiedy upadał, leżał tak przez parę minut, zanim decydował się podnieść. Błąkał się. Nie tylko nie wiedział co robi, nie wiedział kim on jest, gdzie jest ani co się stało. Po laboratorium nie zostało się prawie nic, może jedna czwarta budynku nie stała w piachu w całości. No i też pozostawała dziura z której się wydostał w zasadzie jedynie dzięki temu, że piach przysypał pół sali i mógł wygrzebać się, małymi kroczkami, na czworaka na zewnątrz. Ale co mu to dało? Wszędzie był piach, jak okiem sięgnąć, nawet w pobliżu nie było ani skały, ani drzewa... A im bardziej próbował sobie przypomnieć gdzie jest tym bardziej go bolała głowa.
Tak więc postanowił iść. Ale kiedy próbował, nogi odmawiały mu posłuszeństwa. Na dodatek był tak piekielnie głodny, że zjadłby konia z kopytami. Obgryzał własne paznokcie, skórę aż nie dostał się do krwi, byleby tylko powstrzymać odruch zjedzenia całego piachu. Kiedy tak błądził, w końcu nadeszła noc, a wraz z nią chłód i mróz. Postanowił wrócić do miejsca skąd przyszedł, w nadziei, że może chociaż się gdzieś schowa i przeczeka. Siedząc pod ścianą uzmysławiał sobie, jak bardzo nic nie pamięta. Tyle, że miał na imię Liam. Był... był Amerykaninem. Ale co on robił tutaj? Skąd w ogóle się wziął? Gdzie on właściwie jest?
W poszukiwaniu odpowiedzi, zaczął przekopywać piach wzdłuż ścian, własnymi rękoma, powolutku, bo sił nie miał prawie wcale. Chciał znaleźć cokolwiek. Tablice. Albo trupy. Przecież coś tutaj musiało być. Wiedział, że musiało, chociaż nie wiedział do końca co. Przecież musiało coś tutaj być. Coś co mu powie chociaż gdzie jest. Albo który rok.
Kopał i kopał, ale nic nie znajdował. Wrócił nawet do miejsca skąd się wygrzebał, do komory kriogenicznej, nawet jeśli samej nazwy tego miejsca nie znał. Tam musiało coś być. I kopał, kopał przez dobre parę godzin aż zaczęło świtać. W końcu, będąc u schyłku własnych sił, dokopał się do pierwszego trupa, w drugiej komorze. Pozostały tam jedynie kości, a nienaturalna pozycja sugerowała, że biedak został zakopany żywcem. Ale były na tamtej komorze również jakieś napisy, pewnie przysypane przez piach się bardziej uchowały. Japońskie znaczki nie mówiły mu kompletnie nic. Usiadł przygnębiony naprzeciw komory. A kiedy światło księżyca odbijało się od odkopanej szyby komory, zobaczył samego siebie. Poszedł bliżej.
Kim ja jestem?
Liam widział siebie, ale sam siebie nie poznawał. W miejscach dotkniętych wirusem, tam gdzie pojawiły się plamy na jego skórze, dotykał się, próbował zidentyfikować, ale jedyne co potrafił stwierdzić, to to, że nie są ludzkie. Nawet jego oko... pamiętał, że na jedno nigdy nie widział. Ale drugie? Wyglądało jak u potwora. Liam krzyknął, odskoczył od komory jakby poparzony.
Co tutaj się do cholery działo?
Powoli wpadał w rosnącą panikę. To, co aktualnie się z nim działo, co się działo dookoła - było przerażające. Klatka piersiowa latała w górę i w dół jak opętana, a serce waliło jak szalone. A głowa w dalszym ciągu bolała ilekroć chciał odnieść się do własnych wspomnień. Żeby przynajmniej coś sobie przypominał, ale nie, Liam trwał we własnej niewiedzy i może nawet dobrze, że spał cały ten czas. Nikt przecież nikomu nie życzyłby oglądania końca świata. Przynajmniej był pozbawiony wspomnień własnej rodziny. Mogłoby to okazać się zbyt bolesne.
Kiedy już trochę się uspokoił, postanowił ponownie wyjść na powierzchnię. Na zewnątrz wciąż było jeszcze część pomieszczeń, przynajmniej nie zasypanych do końca. Pozostałe to były walące się ruiny, strzępki ścian, pustaków, które kiedyś stanowiły te ściany, albo była jedynie pusta przestrzeń. Liam wgramolił się do jednego z pomieszczeń przez dach, albo raczej dziurę która tym dachem kiedyś była. I tam zasnął, albo padł nieprzytomny. Trudno powiedzieć.
Kiedy się obudził, była znów noc. Chłód prawdopodobnie go zbudził, orzeźwił. To mu przypominało komorę, bo było tam tak samo zimno, nawet zimniej. Przynajmniej mógł odetchnąć. Ale co teraz miał zrobić? Był znów głodny. Głód odbierał mu część zdrowego myślenia. Liam pomyślał o ubraniach, o jakiejś osłonie, bo jedyne co na sobie miał to bieliznę, która jako jedyna była zezwolona w komorze. Ale tutaj nie było nic, a nie miał sił kopać w piachu. Znowu. I tak miał tak obgryzione palce, że bolało kiedy próbował chociaż trochę piachu usunąć.
Wyszedł przed ruiny. Siadł na dupie, opierając się plecami o kawałek ściany.
I co teraz?
                                         
Liam ♥
Chart     Poziom E
Liam ♥
Chart     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Moroi był wciąż dość nieopierzoną jednostką jeśli chodzi o sprawy S.SPEC. Co prawda służył w wojsku już dobre sześć, prawie siedem lat, ale wyprawy na Desperację, w których też od jakiegoś czasu brał udział, dalej były dla niego nie lada nowością. Jak tu zresztą przywyknąć do czegoś takiego, jeśli najbardziej ekstremalnym zjawiskiem dotąd było uciekanie przed patrolami wojskowymi i to w mieście? Tak czy inaczej, jako osoba szybka, myśląca i robiąca wszystko dość szybko, często był posyłany na wszelkiego rodzaju zwiady, natomiast z racji, że dobrze było czasem ochłodzić jego gwałtowność, zwykł u jego boku iść Shinya.
 Przechadzka pustkowiami wydawała się dość jałowa, jednak zapoznanie się z dziwacznymi, nieprzyjemnymi terenami było w pewnym stopniu warte zachodu… wschodu i innych kierunków pewnie też! Dwójka wojskowych kierowała swoje kroki w kierunku zarysu jakichś budynków; z tego, co się orientował, one jeszcze nie zostały przeczesane przez S.SPEC, bo i nie słyszał o nich żadnej wzmianki.
 –  Neee Nyacchi – Odezwał się znudzonym głosem, przeciągając sylaby, gdy tak tuptali pustynią. – Zagrajmy w zgadywanki. Powiem ci co widzę  – Dalej brzmiał tak, jakby sam jego głos, bez względu na treść nadawanych komunikatów, marudził niemiłosiernie.
 –  Widzę coś na literę „p”. Zgadnij co to!  – Dodał ze sztucznym entuzjazmem. Nudził się. Wolałby postrzelać do mutantów. Wolałby cokolwiek poza obserwowaniem cholernej rzeczy na literę „p”.
 –  Widzę coś na literę „j”, wiesz co to? Jebana piaskownica!  – Teraz już nie krył irytacji. Kopnął leżący przed nim kamień, zupełnie tak, jakby istnienie tego niewielkiego obiektu było przyczyną istnienia wielkiej nudy. Tak czy siak jednak kroczył dzielnie w kierunku zarysu, który stawał się coraz wyraźniejszy.
 – Myślisz, że co tam jest? – Zapytał trochę poważniej, nie patrząc jednak na kompana, a wciąż na ten zarys.
 –  Mam wrażenie, że to jakiś pradawny grobowiec… Na przykład Tutengamonia – Znowu przeszedł w żartobliwy ton. Miał tylko nadzieję, że po drodze nie zaskoczą ich sarghale czy inne zagrożenie tego typu. Póki co wyglądało jednak na to, że jest tu całkiem spokojnie i nawet przyjemnie, choć Hachi mógłby przysiąc, że ma w gatkach piasek. I szli tak, szli, aż w końcu znaleźli się przed dziwaczną strukturą. Wyglądało na to, że część tego miejsca jest zasypana, ale chociaż skrawki znajdują się ponad piachem czerwonej pustyni. Nie licząc obecności budyneczku, byli na totalnie otwartej przestrzeni. Szczęśliwie jako posiadacze holomapy, mogli z łatwością namierzyć bazę. W końcu jednak, gdy znajdowali się już całkiem blisko, Hachi przemówił raz jeszcze.
 – Neeee… Nyacchi…  – Zaczął jakby z niepokojem. –  Widzę coś na literę „g”…  
 Ciężko jednak określić, czy miał na myśli po prostu „gołodupca” czy „gigantycznego gołodupca”. Szedł jednak dalej, jedynie chwyt na karabinie  się wzmocnił… I kroczył tak aż do chwili, gdy potwierdziły się jego podejrzenia.
 –  Wow. Woo-hoo. Nieźle. – Mruknął pod nosem, a jego oczy się otworzyły. Mężczyzna wyglądał nietypowo… Wyglądał jak ktoś na siermiężnym kacu, kto w dodatku się zgubił. Kacdespa, jak nic.
 –  Wielkoludzie, ręce do góry a nic ci się nie stanie – Nakazał pewnym siebie głosem. I oczywiście ta odwaga była sztuczna.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wielu ludziom mogłaby przeszkadzać wyprawa, na której nie dzieje się prawie nic poza łażeniem po piasku, słuchając wycia wiatru na równinie. Każdy kolejny krok był jak automatyczne powtarzanie poprzedniego, mogłoby się wydawać, że do niczego nie prowadzą. Co prawda Shinya widział przed sobą cel, jednak miał wrażenie, że przybliżał się on niemiłosiernie wolno, o ile w ogóle. Ale mimo to nie przeszkadzała mu specjalnie ta monotonia. Takie misje pozwalały mu się wyciszyć.
A raczej pozwalałyby, gdyby nie fakt, że jak zwykle został na taką wysłany z rudzielcem, którego uwaga zdecydowanie zbyt szybko skakała z jednej rzeczy na kolejną i który nie znosił nużących zadań najlepiej. Nieraz jego cierpliwość była wystawiana na próbę, ale przynajmniej póki co nieźle ją wytrzymywała. Nauczył się już dawno, że jeśli całkowicie zignoruje Hachiego, ten jedynie wzmoże próby zagadywania go. No i byłoby to zwyczajnie nieuprzejme. Nie miał jednak zamiaru wdawać się w długie dyskusje - ostatecznie byli na Desperacji i wolałby, żeby nic na nich nie wyskoczyło, gdy będą na dobre zajeci rozmową. Przesadna ostrożność? Z pewnością nie dla niego.
- Nie dałeś mi czasu na zgadnięcie - zauważył bez żalu w głosie. Cóż, i tak by nie trafił. Nie był najlepszy w metafory, więc litera p kojarzyła mu się w tej chwili z pustynią, nie z piaskownicą. Coć ciekawe, czy dostałby za to jakieś punkty?
- Mam nadzieję, że nic - odpowiedział na pytanie. - A przynajmniej nic niebezpiecznego. Wolałbym nie natknąć się na zdziczałych wymordowanych. Chyba stała tam jakaś placówka... Jeśli tam ktoś umarł, faktycznie można uznać za grobowiec. - Na końcu języka miał uwagę, że nie zna żadnego Tutengamonia, ale powstrzymał się przed powiedzeniem tego na głos. Bycie potrzeganym jako ten bez poczucia humoru było czymś, czego wolał uniknąć. Nawet jeśli była to prawda i większość jego znajomych i tak zdawała sobie z tego sprawę. Ale nic nie broni mu zachowywać pozorów.
Na szczęście nie musiał długo zastanawiać się nad tym, jak bardzo nie umie wymyślić żadnej dowcipnej riposty, jakie zawsze rzucał od niechcenia jego towarzysz, bo ten znów odwrócił jego uwagę. I to na coś, co znajdowało sie przed nimi. A Shinya już myślał, że to on będzie tym patrzącym na otoczenie i sprowadzającym na ziemię Hachiego. Co prawda nie miał pojęcia, co Hachi miał na myśli, podając literę g, bo raczej nie "gościa", ale nawet się nie dopytywał. A może giganta? To z pewnością pasowałoby do osoby, do której się zbliżali. Shinya normalnie nie łączył swoich szans przeciw komuś ze wzrostem, zwłaszcza że zazwyczaj przerastał większość przeciwników. Teraz jednak czuł niepokój, kiedy patrzył na wielką sylwetkę mężczyzny. Machinalnie położył dłoń na broni, chcąc w każdym momencie móc się bronić, gdyby ten zaatakował. Rzecz jasna obcy mógł wcale nie mieć złych zamiarów, dlatego hycel w niego nie celował. Po prostu przezorny zawsze ubezpieczony.
- Słyszałeś go - odparł, siląc się na spokojny głos. - Kim jesteś, co tu robisz? Szukasz tu czegoś, może sie zgubiłeś?
Okiayu był ostrożny wobec nieznajomego, ale jeśli czegoś najbardziej nie lubił, to było to wyciąganie pochopnych wniosków. Zawsze był gotów wysłuchać, jeśli osoba nie dała mu powodów do obaw o własne bezpieczeństwo. Nie pokazywał po sobie wrogości, jedynie czujność. Zamiast obserwować ciało i gesty wielkoluda, przyglądał się jego oczom - nieraz zauważał, że to w nich najpierw widać strach, desperację czy agresję.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Gdyby to było możliwe, Liamowi pewnie by do oczu łzy naleciały. Problem był taki, że od przeszło dwóch dni nic nie pił. Miał tak wysuszony organizm, że ledwo kontaktował się ze światem dookoła. Siedział tak, nie wiedząc co począć. Wyjście dalej na piach było jak wyrok śmierci, a zostanie tutaj tak samo. Cokolwiek by nie zrobił to albo nie miał sił, albo możliwości. Jeśli wyjdzie... to nawet jeśli miałby kogoś spotkać, to nie wiedział, czy ktokolwiek będzie przyjaźnie nastawiony. Mało tego, czy w ogóle zostanie zrozumiany. Przecież wyglądał jak jakaś maszkara. A poza tym nie pamiętał nic. Jaki mamy rok? Żadnej zieleni dookoła. Gdzie ja jestem? Co ja tu robię?
Wiedział na pewno, że zdecydowanie nie chciał umierać w ten sposób. Dopiero co wrócił do świata żywych, a już miał skończyć jak tamten nieszczęśnik, którego komora się rozszczelniła, ale przez piach nie mógł się wydostać? Też miał zdechnąć jak on, tyle, że siedząc przed tym budynkiem? No przecież to nie mogło się tak skończyć. Czuł... czuł, że zasługiwał na życie.
Liam spojrzał na swoje palce. Zakrzepy już dawno się porobiły, po tym jak poobgryzał skórę do krwi. Z głodu. Był tak piekielnie głodny, że zaczął jeść samego siebie. Z tego samego głodu rozgryzł te zakrzepy i zlizywał własną krew żeby tylko nie zwariować. Wiedział, że nie powinien tego robić. Ale instynktownie czuł, że cokolwiek by sobie nie zrobił, to i tak to wszystko wróci. Musiał mieć tylko siły by dalej walczyć o własne życie.
Złapał się jedną dłonią z głowę. Nagły ból przebiegł przez jego skroń. A potem pojawił się mu obraz wyciąganych rękawic, niebieskich, biel bijącą po oczach i jakieś... rurki? Na tym jego wizja się zakończyła, ale zamiast udzielić jakichkolwiek odpowiedzi, tylko jeszcze więcej pytań postawiła. Ból jeszcze trochę pulsował w głowie po tym co właśnie zobaczył we własnej głowie. Liam stęknął, poprawiając siad na tym niewygodnym piasku. Nie no, musiał coś zrobić. Musiał podjąć jakąś decyzję. Cud by mu tutaj pomógł, ale mógł na to liczyć?
Wtedy też na horyzoncie coś się pojawiło. Dwie czarne plamy rozmazane na tle gwieździstego nieba. Machnął na to ręką. Najpewniej mu się zdawało, bo przecież co by tutaj przyszło. Z głodu pewnie. I z pragnienia, zdawało mu się, że widzi kogoś. Kichnął od nadmiaru kurzu w nosie. A potem wpatrywał się w dwa punkty, które rosły i rosły, dalej wydawały się że będą dalej rosnąć. A kiedy były już za duże by uznać je za fatamorganę, Liam przetarł oczy. Nie, nie zdawało mu się. Tam naprawdę ktoś jest.
Liam próbował się podnieść, ale szybko przegrał walę z własnym osłabieniem. Wolał już się nie ruszać, przynajmniej czuł się lepiej.
Patrzył na nich jak na głupich, kiedy odzywali się do niego w nieznanej mu mowie. Najpierw wybałuszył oczy, to je mrużył, jakby chciał ich bardziej usłyszeć. Najpierw, jednego, potem drugiego. Wodził za nimi wzrokiem. A kiedy dojrzał, jak jeden trzyma dłoń na broni, to się wystraszył. Strach było widać w jego oczach, zmieszany z szokiem, niedowierzaniem i błagalną prośbą.
- Please, don't, don't....
Zaczął, zaraz zanosząc się kaszlem. Miał tak sucho, że mówienie powodowało ból. Ale musiał coś powiedzieć, bo inaczej zmarnuje swoją szansę na otrzymanie pomocy. Skoro od razu do niego nie celowali, to uznał, że miał szansę. Na cokolwiek. Informacje, jedzenie, wodę.
- I need h-h...help.
Od razu zerwał się, próbując się do nich dostać, podniósł się, ale postawił parę kroków, a padł na kolana. Znów zaczął kasłać.
- Please.
                                         
Liam ♥
Chart     Poziom E
Liam ♥
Chart     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Ja bym chciał! Zrobić im ratatatata! Bum-bum! – I przy odpowiednich dźwiękach wykonywał adekwatne do nich gesty — najpierw uniesienie wyimaginowanego karabinu i puszczenie serii, potem rzucenie dwóch wyimaginowanych granatów. Wyglądał jak dziecko, absurdalnie niedopasowane do otoczenia i do ubrania, w jakich było. I energia tego dziecka wyparowała na rzecz niepewności i strachu, kiedy zobaczyli tego dziwnego jegomościa.
 – … T-to gołodupiec – Szepnął do Shinyi, choć tamten wielkolud i tak już zdążył się odezwać i naprowadzić ich trochę na to, że ich nie rozumie. Poczuł nieprzyjemny ucisk na gardle kiedy usłyszał prośby. To była jedna z jego pierwszych wypraw na Desperację i mimo przeszkolenia, dalej czuł się nieswojo. Zwłaszcza, że jego rozumek jeszcze ten rok temu nie był tak przeżarty nienawiścią i pogardą.
 – Stay there, it’s alright… I guess – Odezwał się, starając nie brzmieć tak jak typowy użytkownik Engrisha. W końcu raz, że jego mamusia była Irlandką i używała przy nim angielskiego, dwa, że znał go ze szkoły, trzy, że studiował go. Haha. Mógł przecież zostać na studiach. Nie musiałby teraz gadać do gołodupca, mógłby grzać jakąś ładną posadkę. Starał się skupiać wzrok na jego twarzy, chcąc wyczytać z niej dosłownie jakiekolwiek oznaki agresji. Nie znalazł tego.
 – Look, I’m going to put my backpack on the ground and check if I have some water. It should be there so give me a second and stay where you are. It’s dangerous out there. So are people and other things that live around – Wyjaśnił, zachowując wciąż bezpieczną odległość. Obrócił się do Shinyi. Sam nie do końca rozumiał czemu zachowywał się tak miękko i od razu zaczął zabierać się za pomaganie jakiemuś gołodupcowi, który najpewniej okaże się wymordowanym.
 – Osłaniaj mnie i nakarm chuja ołowiem jakby się na mnie rzucił… Czy coś – Nakazał mu cokolwiek proszącym i podenerwowanym głosem. W końcu był szybszy od przyjaciela, a medyk był bardziej wartościową jednostką. W końcu Shinya mógł go posklejać, a na odwrót Hachi średnio miał możliwość. Zdjął plecak i ustawił go na podłożu, by przegrzebać go w poszukiwaniu butelki wody. Upił z niej wcześniej może kilka łyków, ale wciąż był w niej prawie litr cieczy.
  – Here. Have some water, bud. Guess you’re hungry too, but you should drink first – Po prostu by był przydatniejszy. Hachi nie lubił słuchać cudzego kaszlu, a i może dowiedzą się czegoś przydatnego. Rudzielec rzucił butelkę na piach tuż przy mężczyźnie. Poza tym lepiej, żeby zaczął od napicia się. Moroi coś słyszał, że przyjęcie pokarmu od razu po głodówce (a wyglądało na to, że właśnie to przeżywał gołodupiec) jest średnim pomysłem.
 – I gave you water, so you should give us something as well. What’s your name? Where are you from? – cisnęło mu się jeszcze na usta pytanie o wymordowanych, ale raczej średnio prezentowało się wypytywanie takiej znajdy-rozbitka o to, czy jest martwa. – Rany, Nyacchi, o co pyta się dziwnych gołodupców?


|| Przepraszam za ewentualne kaleczenie. >:
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach