Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 3 z 3 Previous  1, 2, 3

Go down

Dawali swój własny koncert w pokoju Verity, który z pewnością przyciągnąłby tłumy, gdyby dysponowali głośnikami. Pomińmy fakt, że większość słuchaczy stałaby się nimi wbrew swojej woli, a pod koniec utworu wcale nie prosiliby o bis, lecz rzucaliby w wokalistów pomidorami. Nathan ucieszyłby się na taki gest, bo poćwiczyłby aportowanie, zresztą jemu niestraszne było się ubrudzić. Tyle i wszędzie śmigał na deskorolce, że do mieszkania wracał z każdym możliwym zabrudzeniem – wyschnięte błoto na plecach bluzy, liście i patyki wystające z rozczochranych włosów, dżdżownica w ustach („skąd ona się tam wzięła!?”), zmięte bilety na tramwaj za uszami… kiedyś do domu wziął ze sobą jeża, którego przez całą drogą trzymał w kapturze. Prosił wówczas współlokatorów o zgodę na zatrzymanie Zdzisia, ale chyba nikt nie uważał tego za dobry pomysł, Nathan nie sprawiał wrażenia osoby nadającej się do opieki nad jakimkolwiek zwierzęciem, skoro nawet nad sobą nie umiał czasami zapanować.
Chociaż do ataku na Porucznik podszedł z profesjonalizmem, czyli dawkowaną powagą, nie mógł nie zareagować podobnie na śmiechy dziewczyny – automatycznie poczuł potrzebę wymęczenia swoich płuc przez ten rozluźniający atmosferę gest, ale ograniczył się do stłumienia go i wypuszczenia z gardła jako rozbawione parsknięcia. A może to był tylko jej szatański plan na osłabienie czujności?
Ja i żarty? No co Ty, Veruś. – Spojrzał na nią pobłażliwie, cofając głowę. O mało co nie zderzyliby się nosami i w sumie nie miałby nic przeciwko, bo lubił robić noski-eskimoski, sęk w tym, że to inni zwykle trzymali się na bezpieczny dystans. Kto wie, co znowu mu strzeli do głowy. Nocna pora to zdecydowanie zły czas na bratanie się z informatykiem. – O nie, tylko nie dróóób, a może ja jestem wegetarianinem? Pomyślałaś Ty w ogóle o tym!? – Chwycił za najbliższą poduszkę, wyciągając się, i pacnął nią zaraz lekko w głowę współlokatorki. – Nie pojmuję ludzi krzywdzących małe, niewinne kaczuszki. Kaczuszki są urocze. Zaadoptujemy jakąś? Albo porwiemy z jeziora? To będzie prawie jak nasze dziecko. Będziesz się mogła chwalić statusem prawdziwej kobiety. Chociaż nie wyobrażam sobie, żeby jajo Ci wychodziło tą częścią ciała… – Zmarszczył znów brwi, popadając w rozmyślania. – Ej, w filmie „Obcy” ksenomorfy przebijały się przez klatkę piersiową, a w Twoim przypadku miałby ułatwione zadanie! Pobawimy się kodem genetycznym naszej przyszłej kaczki i zrobimy z niej mutanta? Będzie fajnie! – „mówili…”. – Damn, a gdyby tak mieć własną armię xeno-kaczuszek? Podbilibyśmy M-3! – W miodowych ślepiach pojawiły się łzy wzruszenia.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Gdyby rzeczywiście widownia zaczęła w nich rzucać pomidorami, żal by było nie łapać - w końcu studencka kieszeń ma swoje limity, a darmowe jedzenie zawsze się ceni, nawet jeśli jego otrzymanie odbywa się wraz z falą bezpodstawnego hejtu. W końcu wcale nie byli tak głośni i tak nieznośni, jak to czasami twierdzili pozostali mieszkańcy lokalu numer cztery. Trochę hałasowali, to fakt, ale przynajmniej w tym wszystkim utrzymywali dobrą atmosferę i powalający poziom dobrego humoru. Jak można nie doceniać porządnej dawki śmiechu w momencie, gdy życie jest trudne, studia walą się na głowę, kasjerka nakrzyczała za źle poukładane ogórki na taśmie, a kot sąsiada narobił na wycieraczkę? W najgorszych chwilach potrzebna jest właśnie taka drużyna jak te dwa farbowane łby!
Chociaż i między nimi zdarzały się zgrzyty, mało znaczne i krótkotrwałe, ale jednak. Trudno policzyć, ile razy z ust Verity padało wściekłe "zamorduję cię, brudasie!" kiedy Kapitan powrócił z wojaży utytłany jak zawsze, ochoczo dzieląc się brudem ze świeżo umytą podłogą i odkurzonymi meblami. W takich chwilach w zielonowłosej narastała chęć mordu, jednak rudzielcowi zawsze udawało się ją jakoś udobruchać. Jakoś - bo przy jeżu już było naprawdę blisko, by samozwańcza pani domu straciła cierpliwość. Stworzonko było przeurocze, kochane i w ogóle cudne, jednak pomysł trzymania go w domu był poroniony. Nie dość, że mieli do czynienia z dzikim zwierzątkiem, to jeszcze pozostawienie go pod opieką Kapitana poskutkowałoby rychłym zgonem biedaka. Powierzenie jakiejkolwiek istoty żywej pod nadzór przyszłego informatyka byłoby dla nieszczęśnika karą śmierci, bo ten pewnie zapomniałby się swoim pupilem zająć. Stąd też jeżyk nie został dokwaterowany do czwórki studentów, a oddelegowany z powrotem w bardziej odpowiednie dla niego miejsce.
- Wyhamuj, kowboju! - przerwała mu w końcu kwiecisty monolog, w którym fantazje rudzielca zawędrowały zdecydowanie za daleko. Gdyby mogła, już chwilę wcześniej zatkałaby mu tę rozgadaną gębę, ale niestety - wszystkie przydatne do tego celu partie ciała miała obecnie uwięzione.
- Pogódź się z prawdą, kochanie. Nie będziemy mieli razem nawet kaktusa, a co dopiero robiących za dzieci zmutowanych kaczek. Nie jesteś jeszcze gotowy na takie zobowiązania - oznajmiła tonem znawcy. - Poza tym, kaczki to nienajlepszy pomysł na podbój M-3. Robowiewiórki są wydajniejsze. I nie wymagają rodzenia jajek! - Ani w ogóle rodzenia czegokolwiek. O rodzeniu najlepiej nie mówić, to drażliwy temat.
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

Studencka kieszeń ma swoje limity – to fakt, dlatego Kapitan postanowił coś z tym zrobić i nie polegać wyłącznie na przelewach rodziców. Znalazł pracę jako dostawca pizzy, która łączyła w sobie jego dwie ulubione rzeczy: deskorolkę i pizzę. Poza tym dzięki takiemu zajęciu poznawał wiele nowych osób, a jak wiadomo, był człowiekiem bardzo otwartym i chętnym na kontakty. Nikt nie musiał wiedzieć, że niektóre adresy z danymi osobowymi sobie zapisuje, tak na zaś. Zbieranie informacji uważał za swoje hobby, interesowały go nawet tak drobne szczegóły jak rozmiar buta współlokatora czy grupa krwi pani w spożywczaku.
Wzburzone okrzyki Verity były miodem na jego uszy, zupełnie jak komplement, oznaka, że dobrze wykonał swoją robotę. Za każdy taki raz dopisywał sobie punkt w rankingu bycia „Kapitanem”, bo przecież Kapitan to nie byle kto! Osoba wielce charyzmatyczna, zaradna w niespodziewanych sytuacjach, wieczne dziecko z uśmiechem przyklejonym do twarzy, a do tego bystrzak i przystojniak. Kobiety ustawiały się w kolejce, by móc go poznać! …Ewentualnie żeby dać z liścia, kiedy wymsknął mu się bezczelny (choć w jego mniemaniu po prostu szczery) komentarz.
Dzisiaj nie mam na sobie kowbojskiego kapelusza. – Zauważył, podpierając ręce po bokach jej głowy, by unieść tułów, równocześnie się prostując i dając swojej ofierze odetchnąć pełną piersią. – Jestem gotowy od momentu, kiedy plemnik mojego ojca przebił się jak tytan przez mur komórki jajowej mojej matki! – Wyznał pewnie, zastanawiając się w międzyczasie, kiedy wyjdzie nowy sezon SnK. Zbierałby mangę, bo komiksy kocha, ale tak jakby nie miał miejsca na kolejne tomy, nie mówiąc o tym, że portfel płakał za każdym razem, gdy wchodził do sklepu. – Robowiewiórki też brzmią awesome. Pomyślimy nad tym, ale… – Zawiesił głos i wsłuchał się w ciche dźwięki dobiegające gdzieś za jego pleców. – …O NIE, DWIGHT! – Zerwał się jak oparzony, rzucając w stronę laptopa. – TRZYMAJ SIĘ, OCALĘ CIĘ, PRZYJACIELU! – Niezdarnym gestem ściągnął z głowy niebieski kaptur i przysiadł po turecku przed komputerem, by odkryć, że jego postać wciąż żyje, choć jest powieszona na haku i wchodzi w drugi stage sekwencji poświęcenia. Cóż, jeśli ktoś zdecyduje się ściągnąć biednego okularnika, będzie mógł wygrać tę rundę. A póki co mógł jedynie napierdalać (tak, napierdalać) palcem w spację w celu przytrzymywania cierni chcących wbić się w jego ciało.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

- No i dlaczego? - skomentowała brak kapelusza, odgrywając rozżalenie godne poważniejszej sprawy. Wreszcie mogła zacząć oddychać po ludzku, co było sporym ułatwieniem w wyrzucaniu z siebie kolejnych głosek. Mimo wszystko ciężar Kapitana był dość znaczny w porównaniu z marniutką masą zielonowłosej. Niemal czuła, jak jej żebra odzyskują właściwy kształt, a płuca na powrót przyjmują właściwą ilość powietrza.
- Zaufaj kobiecej opinii, mówię ci. Jesteś gotowy co najwyżej na kotki z kurzu, a i te mam wrażenie płaczą ze strachu, gdy im się przypomni, że są pod twoją opieką. - Nie żeby specjalnie nie chciała wierzyć w możliwości Nathana, ale takie były fakty. Potrafił tak się zatopić w świecie wirtualnym, że zapominał dbać o samego siebie, a co dopiero by było, gdyby przyszło mu powierzyć inna istotę żywą! Nawet roślinki zapominałby podlewać, choćby trzeba to było robić tylko raz na miesiąc. Mimo całej sympatii, jaką Verity miała dla swojego współlokatora, nie odważyłaby mu się powierzyć ani dziecka, ani zwierzęcia przez najbliższych kilkanaście, kilkadziesiąt lat. Tak dla pewności, żeby na pewno nikomu nie stała się krzywda.
- Nie dryj się tak, pieronie! - syknęła, ściszając nieco głos. Mimo wszystko w pozostałych dwóch pokojach wciąż usiłowano spać i pomimo wszystkiego, co działo się w sypialni panny Greenwood reszta mieszkańców drugiego piętra mogła nadal się nie przebudzić. Dobrze byłoby pozwolić im pozostać w tym stanie, żeby nie zbierać rano srogiego opierdolu w postaci nieprzychylnych spojrzeń i rzucanych półgłosem uwag. Rudzielec pewnie nie przejmował się tym wcale, ale Ver nie lubiła czuć się winna, nawet jeśli ostatecznie z powrotem wkupywała się w łaski przy pomocy domowych obiadków.
- To on jeszcze żyje? - spytała z niedowierzaniem, podnosząc się na łokciach i zerkając w stronę ekranu. Zaraz też powróciła do siadu i nachyliła się nad ramieniem Kapitana, obserwując jego próby w uratowaniu rozgrywki i swojego honoru.
- No ale mówiłam ci, żebyś mi tego nie dawał. - Zachichotała nieznacznie, wzruszając ramionami. Bądź co bądź, za obecny stan rzeczy sam był sobie winny. Verity ostrzegała, że dawanie jej do rąk gry z pewnością skończy się porażką - i to minimum porażką, bo zawsze w grę wchodziły jeszcze niekontrolowane, paniczne odruchy, które właśnie dzisiejszej nocy mało nie pozbawiły Nathana jego najcenniejszego sprzętu. Gdyby tylko rzuciła laptopem trochę mniej celnie, mogłoby nie być czego zbierać.
- Uważaj, bo się zapali. - Zaśmiała się znów, widząc jak chłopak z dzikim zapałem wyżywa się na spacji, jak gdyby miało to co najmniej ocalić komuś życie.
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

Bo dzisiaj to nie jest dzień Kowboja tylko Stitcha! Myślałem, że strój mówi sam za siebie. – Do głosu wkradła się nuta rozczarowania. – A skoro wcieliłem się w postać tego małego stworka, równocześnie przejąłem jego moce. Czyli mogę podnieść obiekt trzy tysiące razy cięższy ode mnie. Na przykład Ciebie. Albo widzę w ciemnościach, masz włosy w nosie, bądź kobietą i je zgól – zaśmiał się lekko, w rzeczywistości mając zupełnie odmienne zdanie w tej kwestii, choć Kapitan plus relacje damsko-męskie wydawały się dwoma niepasującymi do siebie elementami. Okazywał szczerą miłość wyłącznie swojej deskorolce i niezdrowemu jedzeniu, za to chyba nikt nigdy nie widział, by odwiedził jakąś kawiarnię z płcią piękną w formie tak zwanej randki. Status na facebooku nie zdradzał konkretów, wśród zdjęć znaleźć można było masę ludzi, z którymi utrzymywał przyjacielskie stosunki, dlatego trudno wytypować tę jedną. Przy poważnych, bezpośrednich pytaniach („doczekam się kiedyś wnuków?” „mamo, ale ręka mi wystarcza”) zawsze żartował albo opowiadał niestworzone historie, które ostatecznie zniechęcały do drążenia tematu. Jeśli chciał, potrafił robić z siebie drugiego Galla Anonima.
Take it easy, bro, wrzuciłem im przed snem środek usypiający do herbaty, nawet Pyrkonowicze ze swoim „zaraz będzie ciemno” ich nie przebudzą – wymamrotał, jedną nogą stojąc już w grze, gdzie właśnie walczył o życie postaci bezlitośnie porzuconej przez Zieloną. – A co Ty myślałaś, twórcy inspirowali się mą skromną osobą podczas tworzenia Dwighta, to twardy skurczybyk! – Twarz rozpromienił nieznaczny uśmiech pod nosem.
Ku uciesze Kapitana jeden z członków drużyny postanowił podkraść się pod hak i ściągnąć go w momencie, gdy morderca ganiał za kimś innym.
Czas na prawdziwą grę!
Po tych słowach wycofał się z konwersacji, by móc całkowicie oddać się klimatowi panującemu na ekranie. Niszczył totemy, skradał się, uciekał przed killerem (kilka razy ogłuszając go nawet paletą!), a przede wszystkim naprawiał silniki i ratował kompanów (wcale nie dlatego, że dostawał za to sporo punktów). Rozegrał w sumie jeszcze trzy szybkie rozgrywki, po których wyświetliła mu się obecna ranga.
Poruczniku, dajesz podkład do „we are the champions”! – Wypiął dumnie pierś, przykładając pięść do serca. Mamy to, proszę państwa, zakład wygrany.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Tyle to wiem... ale mógłbyś pomyśleć o tym, żeby Dzień Kowboja był częściej. - Co wcale nie miało związku z tym, że w kapeluszu kropka w kropkę jak ze starego westernu wyglądał wprost przekomicznie. Już z natury był zabawny, a jednak mało co tak skutecznie rozbawiało Ver jak widok rudzielca stylizującego się na wyborowego strzelca z Dzikiego Zachodu. Brakowało mu już naprawdę tylko pluszowego konika, żeby popłakała się ze śmiechu. A w końcu przecież śmiech to zdrowie! W takim układzie mieszkanie ze sobą było dla tej dwójki receptą na długowieczność, skoro praktycznie każdego dnia musiało się wydarzyć coś absolutnie komicznego.
- Ja trzy razy cięższa od ciebie? Myślałam, że na tej całej informatyce wymagają od was znajomości matematyki na wyższym poziomie niż u noworodka... - odgryzła się bez zastanowienia. Nawet największe chuchro byłoby w stanie miotnąć zielonowłosą przez cały pokój, a co dopiero Nathan, który przecież anorektykiem nie był. Brak opcji zwycięstwa fizycznego zmuszał jednak Ver do ćwiczenia się w sztuce werbalnej ofensywy i defensywy, by nigdy nie pozostawać w tyle. Chociaż czasem i to odpuszczała, dając Kapitanowi wygrać słowną potyczkę. Nie z jakiegoś konkretnego powodu - tak ot, po prostu. W końcu tak naprawdę to nie była kwestia "wygranych" ani "przegranych".
- Środek usypiający? Na pewno? - Obie brwi dziewczyny uniosły się równo. - Żeby przypadkiem się nie okazało, że usnęli na amen... - To nie było wcale takie wykluczone, skoro nocne hałasy jeszcze nikogo z pozostałej dwójki nie przygnały pod drzwi do pokoju panny Greenwood, by kilkoma grzmotnięciami pięści w drewno uciszyć dokazujących współlokatorów. Albo byli martwi, albo i tak wiedzieli, że dopominanie się o ciszę i tak niewiele da.
- Chociaż w sumie twoje wrzaski nawet trupa by obudziły. Przyznaj się, próbujesz wywołać apokalipsę zombie? - wytknęła, bezlitośnie dźgając chłopaka palcami w żebra. Miewał już i głupsze pomysły, więc w gruncie rzeczy zielonowłosej już nic nie było w stanie zdziwić.
Rozmowa urwała się, kiedy Kapitan postanowił ratować swój gejmerski honor, zaś Ver nie zamierzała mu w tym przeszkadzać. Oparła dolna połowę twarzy na łopatce rudego, zerkając ponad jego ramieniem na przebieg rozrywki. Dopiero na komendę odegrania hymnu wyprostowała się jak struna, zasalutowała ochoczo i wystukawszy rytm na kolanie - z braku pianina - zaintonowała zwrotkę, dodając do tego teatralną gestykulację.
- I've had my share of sand kicked in my face but I've come throoooouuuuugh~! - pociągnęła z pasją, pozostawiając Nathanowi wstrzelenie się w chórek, nim z pełna mocą rozpoczął się refren. Przy tej ikonicznej nucie nie dało się nie kiwać do rytmu całym ciałem, w jednej osobie zastępując rzesze fanów zgromadzone pod sceną, gdy występował Queen.
- No, brawo. Oby ci za to przysłali order z ziemniaka - dodała jeszcze uszczypliwie po zakończeniu koncertu. Niby tylko gra komputerowa, a ile z tym było emocji!
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

Jeśli sprezentujesz mi na urodziny własnego czterokopytnego, to Dzień Kowboja zostanie ustanowiony każdego dnia! – Nie pogardziłby wcale koniem na biegunach, na dobrą sprawę potrafiłby czerpać niezłą frajdę z tej zabawki (reprezentując sobą wiek mentalny zatrzymany na poziomie podstawówki), bujając się na niej all day, all night. A gdyby tak jeszcze dostał lasso…! Czyżby jego marzenie o podbiciu Dzikiego Zachodu w końcu miało się spełnić?
Na Jowiszu z pewnością. – Wysunął czubek języka w jej stronę. – To Ty nie wiesz, co się robi na studiach informatycznych? Myślisz, że kto stoi za tymi wszystkimi uroczymi kotami w Internecie? Utrzymujemy porządek we Wszechświecie.
Wygodniej usadził tyłek na materacu, zdając sobie sprawę, że jeden ze szwów kigurumi wrzyna mu się w miejsce, do którego dostęp nie miała żadna para oczu, oprócz jego własnych, więc zacisnął palce na materiale w dole i nieco go rozciągnął.
Istnieje minimalna szansa, że to była jednak tetrodotoksyna, ale wątpię, żebym pomylił fiolki.
Biologia nie kręciła go tak samo jak matematyka czy sama informatyka, ale wiele ciekawostek z różnych dziedzin znał przez lata spędzone w wirtualnej sieci.
Too late. – Rzucił jej wymowne spojrzenie z ukosa. – Dlatego skończyli mi się grubi przyjaciele, ha. – Wcale nie nawiązywał do żartu, w którym tłustych ludzi wykorzystywano jako osłonę przed chodzącymi trupami.
Biegu biegu, naprawu generator, znowu biegu biegu do bramy i wygrywu mecz. Poszło sprawniej, niż przypuszczał, o tej porze zwiększała się chyba aktywność trollów w lobby, którzy do gry podchodzili mniej poważnie, a czasami nawet nawiązywali współpracę, by wspólnie nabijać punkty.
And we mean to go on and on and on and on-…! – Dołączył się, unosząc ręce w dramatyczno-emocjonalnej gestykulacji, nie darując sobie wyśpiewania także najważniejszych słów piosenki. – Weeee are the champioooons, my frieeeends! ~
Tym razem postarał się chociaż minimalnie ściszyć głos.
Wolę cebulę. Działa prawie tak samo jak sesja. – Wyszedł z gry i wysunął kabelek, by zaraz odłożyć go z powrotem na biurko, tak samo jak podkładkę i myszkę. – By the way, skoro w naszej dwójce drzemią takie talenty, powinniśmy to wykorzystać i zostać gwiazdami rocka. No, a przynajmniej Ty, bo ja już miałem okazję się sprawdzić jako idol nastolatek. – Przyznał jakże skromnie, nieco koloryzując, ale przecież wiadomo, o co chodzi.
Wygramolił się z łóżka i chwycił laptop pod pachę.
Mam nadzieję, że dzisiejsze usługi obejmowała jakaś zniżka po znajomości? – Wymowny wink wink. – Branoc, pchły na noc! – I tymi oto słowami wyparował z pokoju.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Zapamiętam. Ale ty zapomnij, że to powiedziałeś, żebyś miał niespodziankę - zarządziła. W gruncie rzeczy byłaby gotowa nawet sprezentować Nathanowi konika na biegunach, albo może chociaż kopytnego z pluszu, żeby dopełnić obietnicy. Nawet i lasso mogłoby się znaleźć! Pewnie wystarczyłoby wyciągnąć zapasowy sznurek na pranie, a wyobraźnia przecież zrobi resztę. Choć niestety, minęły już czasy głębokiego dzieciństwa, gdzie wszystko dało się zastąpić patykiem albo cegłą.
- Myślałam, że koty w internecie to dopiero po skończeniu studiów. Że też powierzają niedoświadczonym informatykom tak ważne zadanie... a jak coś pójdzie nie tak?! - Zrobiła minę pewną przejęcia i ujęła się dłońmi pod boki, po kilku sekundach taksując rudzielca wzburzonym spojrzeniem. Jakże on mógł nie pomyśleć o tym, jak poważną rolę przyjmował na siebie jako informatyk! Koty były przecież podstawowym składnikiem internetu i gdyby pewnego dnia ich zabrakło, czekałaby ich sieciowa apokalipsa. Skończyłyby się portale społecznościowe i gry multiplayer, koniec z darmowym porno i wstawianiem fotek na Insta. Na bank doszłoby do masowej paniki, jeśli nie do zamieszek. Bez internetu nie ma życia!
- No ładnie, ładnie. Chyba muszę ci zrobić rewizję i skonfiskować niebezpieczne chemikalia, zanim mi któregoś z nich dosypiesz do płatków. - Choć w pokoju Kapitana znalazłaby pewnie groźne substancje innej kategorii - zapomniane opakowane z resztką czipsów, która zdążyła założyć cywilizację i przyszykować się na podbój świata ludzi - chociażby. Może i nie był najgorszą kategorią bałaganiarza, bo znała gorsze przypadki, jednak przy każdych odwiedzinach w czterech kątach Nathana odczuwała przemożną chęć poprzestawiania tego i owego.
A może po prostu była lekko szurnięta?
- Cebulę możesz sobie wziąć z koszyka, wczoraj kupiłam kilka ładnych. - Z zamiarem przyrządzenia czegoś dobrego, ale i na order by się nadały. W końcu to nie sztabki ze złota, żeby trzeba było na nich aż tak oszczędzać.
Prychnęła śmiechem na wzmiankę o zostawianiu gwiazdami rocka. Nie żeby jeszcze niedawno rozważała karierę wokalną, o czym rudzielec nie miał pojęcia, a od czego odwiódł ją czyjś pozytywny wpływ. Miała możliwości i może miałaby chęci, ale występowanie na scenie nie było jej mocną stroną. W przypadku chóru sytuacja była ułatwiona, bo wraz z nią stało kilkanaście, czasem kilkadziesiąt innych osób i łatwo było zginąć w tłumie. Nawet jeśli dostawała partie solowe, stres stawał się jakoś tak... mniej dokuczliwy, kiedy działało się w dużej grupie.
- As for rock, I can hit rock bottom. - Spojrzała na chłopaka z politowaniem. chyba robił się śpiący, bo przychodziły mu do głowy coraz bardziej absurdalne pomysły. I chyba miała rację, skoro zaraz zakomunikował swoje rychłe odejście. Przyjęła tę wiadomość z żalem - utrata żywego grzejnika jednak boli - ale też odczuwała zmęczenie coraz bardziej, a rano wypadałoby zwlec się z łóżka o przyzwoitej porze.
- Ty po znajomości masz naliczane dodatkowe opłaty. Nie martw się, wszystko ci doliczę do rachunku. Dobranoc, skarbeczku~ - Posłała rudzielcowi buziaczka w powietrzu, a gdy tylko drzwi zamknęły się za obleczoną w niebieski polar postacią, zawinęła się w kołdrę i legła jak długa na łóżko.

[wątek zakończony]
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

Wątek przenoszę do archiwum z braku aktywności prowadzenia lub zakończenia. W razie czego pisać do mnie na PW, jeśli będziecie chcieli go wznowić.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 3 z 3 Previous  1, 2, 3
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach