Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 3 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next

Go down

Pisanie 12.04.18 22:20  •  Vicious cycle. [Arcanine x Neely] - Page 3 Empty Re: Vicious cycle. [Arcanine x Neely]
Na co dzień nie miał problemów z udawaniem — zawsze wydawało mu się, że jest doskonałym kłamcą, który w razie potrzeby potrafi jak kameleon dostosować się do otoczenia. Zwykle dość umiejętnie maskował swoje emocje, przyodziewając co raz to różniejsze maski, które pozwalały mu przetrwać. Tym razem nie czuł się na siłach — gdzieś z tyłu głowy wciąż czaiła się ta uciążliwa niepewność, której moc potęgowała niezapełniona luka w pamięci. Stale próbował sobie przypomnieć ostatnie kilka godzin, ale każda próba kończyła się tak samo — zaczynały go boleć skronie, a odpowiedzi oczywiście wciąż brakowało. Miał dziwne wrażenie, że cały świat sprzeciwił się wobec niemu, że prawda specjalnie jest przed nim skrywana.
Nie mógł nie zauważyć rozbawienia, które na chwilę pojawiło się na twarzy nieznajomego. Co wywołało uśmiech na jego ustach? Naprawdę chciał wiedzieć?
Zamrugał ślepiami, nie odrywając wzroku od dwukolorowych tęczówek rozmówcy. Przyglądał się im, jakby miały mu zdradzić jakieś cenne informacje. Znał te oczy, był niemalże pewny, że zna te niecodzienne zestawienie barw — jakby przyglądał się mu niepierwszy raz.
„Wolałbym... jej tu nie... zostawiać.”
Wykrzywił usta w wymuszonym, aczkolwiek całkiem przyjemnym dla oka uśmiechu.
„Ani ciebie...”
Zaśmiał się bezdźwięcznie, marszcząc nos.
A wiesz ile rzeczy ja bym wolał? Wolałbym teraz leżeć na materacu, pod ciepłą pierzyną — odparł, chwilowo skupiając wzrok na rannym gardle Wymordowanego. — Ale ognisko i ciepło brzmią kusząco — dodał, z powrotem spoglądając w oczy właściciela dwukolorowych tęczówek. Zainteresował się, jakby zaraz z jego ust miało paść jeszcze kilka innych rzeczy, które finalnie przekonałyby Yukimurę by zaryzykować i wejść do środka chaty. Wizja ocieplenia się była bardzo przyjemna, ale nie Kocur doskonale wiedział, że nie może porzucić swojej czujności. To wciąż mógł byś podstęp, wymyślny przekręt.
Spojrzał na dłonie mężczyzny, później na gitarę. Była w dobrym stanie jak na desperackie warunki. Drewno, z którego była wykonana już dawno nie lśniło, ale wyglądało na to, że dało się ją dobrze wykorzystać. Zresztą... nie tak dawno sam był świadkiem tego, że da się na niej jeszcze coś zagrać — aż przypomniał sobie pierwsze dźwięki ostatnio słyszanego utworu.
„Na razie jesteśmy... Sami.”
I nie pociesza mnie ten fakt — powiedział szybko, otwarcie przyznając się do tego, że ma jakieś obawy. Zacisnął wargi, a w miarę spokojnym spojrzeniem błądził po jego twarzy. Po chwili jednak znów napotkał jego wzrok — znów uparcie wpatrywał się w jego unikatowe tęczówki. — Myślę, że w tych trudnych czasach każdy ma w sobie wiele z egoisty. Ty też. Trzeba pilnować własnego interesu, jeśli chce się przeżyć — dodał spokojnie, mrugając leniwie oczyskami.
Wziął głębszy oddech — w tam samym czasie okropnie go zapiekł bok. Czuł, że biała koszulka, którą skrywał pod koszulą była już cała w gęstej krwi. Wydawało mu się, że potrzebuje nowego opatrunku, a raczej czegoś, co godnie by go naśladowało. Wiedział, że najlepiej by było, gdyby poszukiwania materiału rozpoczął wewnątrz domku (kolejny argument by wejść do środka?).
„Możesz ją trzymać.”
Nie chcę jej, z naszej dwójki to Ty potrafisz grać — odparł kręcąc głową, może odrobinę liczył na to, że mężczyzna zdecyduje się raz jeszcze zagrać coś na instrumencie, by umilić czekanie na koniec ulewy. — Wejdę do środka, ale na piętro pójdziesz sam. Stanę na czatach. No wiesz, będę wyglądał przez okno, jakby ktoś miał zaszczycić nas swoją obecnością — rzekł, robiąc drobny krok wprzód. Włosy na karku zjeżyły mu się, gdy dosłyszał uderzenie grzmotu. Odczekał chwilę, a potem wyminął jasnowłosego, wchodząc do środka chaty. Nie odszedł zbyt daleko wyjścia — zatrzymał się przy pierwszym lepszym oknie, opierając łokcie o parapet.
Mam nadzieję, że przyniesiesz mi łóżko — bąknął niewyraźnie, spoglądając w dal.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 15.04.18 10:32  •  Vicious cycle. [Arcanine x Neely] - Page 3 Empty Re: Vicious cycle. [Arcanine x Neely]
Czuł się jak wystawa sklepowa, ale nie wyglądał na urażonego. Przywykł do spojrzeń kierowanych w jego stronę; był teraz niczym znany aktor, który zszedł ze sceny, a mimo tego nie mógł odpędzić się od zerknięć; szybkich i ukradkowych, albo bezczelnych i długich. Bo ta twarz jest znajoma. Sam nie do końca rozumiał motywy nieznajomego — oczywiście, rewanżował mu się nieustannie. Odrywał wzrok tylko co jakiś czas, bardzo rzadko i raczej po to, aby udowodnić, że nie trzyma go pod ostrzałem, niż z faktycznego rozluźnienia. Ale przyglądał mu się i śledził ścieżkę jego reakcji. Dopasowywał drobne drgnięcia szczęki i błyski w czerwonych jak rubiny oczach do różnych reakcji — tak na zaś.
— A wiesz ile rzeczy ja bym wolał?
Nie uśmiechnął się już na te słowa; powoli tracił zresztą cierpliwość, choć dobrze szło  mu maskowanie nerwów. Wzruszył tylko barkami; wszystko mi jedno, człowieku. Każdy z nas chciałby kucyka z kokardką. Nie stać ich było na ciepłe, wygodne łóżko. Ale na wejście na piętro? Owszem.
Nie nalegał jednak, wolał się skupić na podtrzymaniu rozmowy; reanimowaniu jej w punktach, w których zdechłaby o wiele brutalniej niż czarna pantera zapadająca się teraz w błoto.
— Każdy ma w sobie wiele z egoisty. Ty też.
W dwukolorowych ślepiach błysnął piorun; w tle grzmotnęło jakby ktoś gwałtownie uderzył garnkiem o blachę, a potem zapanowała sekundowa cisza. Zapadał zmierzch i powoli wszystkie kolory dookoła blakły i ciemniały.
— Ty też.
Nie.
Chciał zaprzeczyć, ale w gardle rozpychała mu się gula i ostatecznie tylko przymrużył ślepia, nadając swojej twarzy drapieżny wyraz. Niech będzie — jak każdy pilnował swoich interesów. Jak każdy rozumiał, że trzeba brać garściami, żeby przeżyć w warunkach Desperacji. Jak każdy zabijał, okradał, gwałcił i oszukiwał.
Ale ten zziębnięty, krwawiący, długowłosy mężczyzna najwidoczniej nie zdawał sobie sprawy z tego, kto przed nim stał. Choć Growlithe'owi można było dużo zarzucić, zresztą, na jego własne życzenie, to egoizm był najmniejszym z defektów. Jak mógłby zjednać sobie ludzi, gdyby charakteryzował go sadyzm tej cechy? Jak wbiłby w ich dusze motyw lojalności i wiary w idee? Jak przeżyłby tyle wieków, gdyby nie ratował zwykłych Kundli?
Ten zdrowy procent egoizmu zakładał, że być może kiedyś sam zostanie uratowany. Ale nie był to konieczny warunek, więc nadal nie widział się w roli standardowego egoisty. I — ku swojemu zadowoleniu — nieznajomy o tym nie wiedział.
— … pójdziesz sam.
Jeszcze chwilę liczył na to, że długowłosy przytaknie, jednak kiedy odmówił wejścia na piętro, Wilczur po prostu przeniósł wzrok z jego twarzy na plener. Ostatni raz, dla chorej pewności, że dopiął wszystko na ostatni guzik, rozejrzał się po drzewach. Ich korony falowały targane mocnym, zimnym wiatrem. Krople wielkości grochu siekały ziemię z bezwzględnie głośnym szumem.
Kochał ten dźwięk. Zapach. Chłód.
Z tą myślą odwrócił się i zniknął w budynku.
Wewnątrz było niewiele cieplej, ale przynajmniej nie wiało; wyszczerbione ściany przystępnie chroniły ciała przed smaganiem powietrza. Growlithe oparł gitarę o pionową powierzchnię tuż przy oknie, w którym stanął nieznajomy.
— Mam nadzieję, że przyniesiesz mi łóżko.
Aż takiej przysługi ci nie wiszę.
Poszedł wzdłuż schodów, stawiając miarowe, wojskowe kroki — ale bezdźwięczne. Na górze rozległ się za to dźwięk przypominający mocne uderzenia ptasich skrzydeł; potem huknięcie i mocne, piskliwe szurnięcie — najprawdopodobniej nogi od stołu lub krzesła.
Jak na kogoś, kto nie chciał zwracać na siebie uwagi, robił sporo hałasu, ale po tych trzech kombinacjach znów zapanowała cisza. Nie słychać było momentu, w którym schodził z powrotem. Kładł bose, obdrapane do krwi i czarne od ziemi stopy na stopniach i udawało mu się to robić bez żadnego skrzypnięcia z ich strony.
Przystanął jednak na trzecim od dołu — Rozbieraj się — i rozpostarł ramiona, w których trzymał materiał ciemnych zasłon.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 16.04.18 18:55  •  Vicious cycle. [Arcanine x Neely] - Page 3 Empty Re: Vicious cycle. [Arcanine x Neely]
Przesunął wzrokiem po koronach oddalonych drzew — szelest liści, jak i inne odgłosy natury potrafiły być bardzo kojące, zwłaszcza na pustynnej Desperacji, na której coraz ciężej było znaleźć zielone miejsca. Podczas większości wędrówek napotykało się zwykle rozkładające się ciała poległych w walce o przetrwanie, tony śmieci i piachu — zieleń zanikała, z dnia na dzień było jej coraz mniej. Ostatni leśni strażnicy próbowali udowodnić, że tereny dawnej Japonii nie są martwe.
Neely dość szybko odnalazł wzrokiem miejsce, w którym jeszcze kilka minut wcześniej stał. W śladach po jego ciężkich, ubłoconych butach zaczęła zbierać się woda — nie musiał tego dobrze widzieć, by to wiedzieć. Deszcz zamazywał jego wcześniejsze ślady, które stworzyły swego rodzaju ścieżkę, z której każdy mógł skorzystać — na szczęście pozostałości po jego obecności wkrótce miały stać się zupełnie niewidoczne, miała je zmazać deszczówka.
Zimny wicher dalej szalał na zewnątrz — chaotycznie kierował kroplami deszczu, przy okazji wprawiając w agresywny ruch gałęzie drzew. Parapet, o który opierał się Yukimura zaczął moknąć, a drobinki wody kolejny raz skonfrontowały się z zimną skórą wymordowanego. Zadrżała mu dłoń.
Zwierzęce uszy jasnowłosego poruszyły się, gdy nieznajomy oparł gitarę o ścianę przy oknie. Mokry ogon uniósł się w momencie, w którym jego właściciel zwrócił się w stronę rannego w szyję wymordowanego. Po chwili kita swobodnie opadła.
„Aż takiej przysługi ci nie wiszę.”
Kocur skrzywił się nieznacznie, ale mimo wszystko kiwnął głową w geście zrozumienia. Oczywiście marzyło mu się wygodne łóżko albo chociaż jakiś w miarę wygodny materac, ale doskonale zdawał sobie sprawę, że budynek, w którym się znajdował prawdopodobnie został już kilkukrotnie ograbiony z tego typu sprzętów. Ale zmęczony i wyziębiony organizm coraz bardziej domagał się od niego odpoczynku, którego nie mógł mu dostarczyć. Jeszcze nie, bo póki był pod jednym dachem z tym mężczyzną musiał zachowywać czujność, którą podczas snu na pewno by stracił.
Odprowadził nieznajomego wzrokiem do schodów — chwilę przyglądał się jego sylwetce, pokonującej kolejne stopnie, a potem spojrzał na gitarę. Kucnął obok niej, przejeżdżając palcami po jej drewnianej strukturze. Jednym z paznokci śmielej zaczepił o strunę, jakby chciał zbadać jej stan. Nie znał się zbyt dobrze na instrumentach, ale nie musiał posiadać specjalistycznej wiedzy by stwierdzić, że przedmiot był w świetnym stanie, jakby ktoś go do tego miejsca wcześniej przyniósł.
Dosłyszał kilka dźwięków dochodzących z góry — jakby jego przyjaciel robił w jednym z pokoi poważne przemeblowanie. Nie skupiał się na nich zbyt długo, bo wolał się rozejrzeć po wnętrzu schronienia. Szybko przeleciał po pomieszczeniu wzrokiem, zauważając przewrócone krzesło. Było poniszczone i wybrakowane — prawie nie miało oparcia, jakby strawiły je termity. Pospiesznie podszedł do mebla, który teraz bardziej mógł robić za stołek, po czym chwycił go za jedną z nóg, stawiając go na podłodze z desek. Usiadł na nim, podejmując pierwszą próbę wytrzymałości — drewno nie załamało się pod jego ciężarem. Rozprostował nogi, przekręcając głowę w bok — spojrzał przez okno, jednak z miejsca, w którym siedział, mógł co najwyżej powzdychać do ciemnych chmur leniwie sunących po niebie.
Choć starał się być cholernie czujny, a jego uszy były gotowe do zarejestrowania każdego, nawet najcichszego dźwięku, to tym razem nie udało mu się dosłyszeć schodzącego po schodach mężczyzny.
„Rozbieraj się.”
Każdy kto Ci w jakikolwiek sposób pomoże słyszy taki rozkaz z Twoich ust? — zapytał lekko rozbawiony, zanim jeszcze udało mu się zwrócić biały łeb w jego kierunku. Powolnie, bez pośpiechu przemknął spojrzeniem po ścianach, by ostatecznie odnaleźć nieznajomego stojącego na jednym z ostatnich stopni schodów. Trzymał w dłoniach ciemną tkaninę. — Aaa, dobra, nie o to Ci chodziło. W sumie to miałem się rozejrzeć czy nie ma tu w środku jakiegoś w miarę czystego materiału, który mógłby mi posłużyć za opatrunek — powiedział, nie starając się nawet ukrywać tego, że w pierwszej chwili słowa wymordowanego zabrzmiały dla niego jak wstęp do bardzo śmiałej propozycji erotycznej. Spojrzał na niego, mrużąc ślepia, a potem kiwnął do niego głową, jakby w zapraszającym geście.
W międzyczasie zaczął rozpinać górne guziki swojej koszuli — dwóch dolnych brakowało, więc o nie się nie musiał martwić. Uporał się z nimi dość sprawnie, a następnie pomógł ciemnemu odzieniu zsunąć się ze swojego ciała. Ciuch swobodnie spadł na ziemię. W tamtej chwili można było dostrzec jego biały podkoszulek z ogromnym, czerwonym śladem na boku, śmiało obejmującym żebro, a nawet część biodra i piersi. W niektórych miejscach krew wydawała się być dość świeża, w innych była już nieco zeschnięta.
Powinieneś jeszcze raz owinąć materiałem szyję — powiedział, w tym samym czasie unosząc ostrożnie ubranie. Syknął z bólu, kiedy okazało się, że część podkoszulka zaschła razem z raną — musiał go odczepić od skóry. Następny ruch spowodował pojawienie się kolejnej fali bólu, która rozeszła się po boku, a dotarła aż do rąk, ale pozwolił Neely'emu odsłonić brzuch i poharatane żebro. Widoczne kości, delikatny zarys mięśni i sporych rozmiarów ślad po pazurach odznaczały się na jego jasnej skórze — jego twarz starała się nie dawać po sobie poznać, że kurewsko piecze i boli. Zacisnął usta i przełknął ślinę, napotykając wzrok wymordowanego.
Podaj trochę tych szmat.
Albo lepiej — pomóż mi się nimi owinąć.


Ostatnio zmieniony przez Neely dnia 19.04.18 11:49, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Uśmiechnął się w odpowiedzi na pytanie i nic poza tym. Może. Przeszkadza ci to?
— Aaa, nie o to ci chodziło.
Uśmiech się poszerzył.
Jemu nie przeszkadzało.
Atmosfera szybko jednak zgęstniała. Wilczur jeszcze raz strzepnął zastały kurz z zerwanych zasłon i pokonał ostatnie trzy stopnie; stając na twardych deskach poczuł prawdziwe zimno dzisiejszego wieczoru. Świst wiatru, dźwięki ulewy i szum drzew nie dawały o sobie zapomnieć na dłużej niż parę minut — teraz ponownie podrażniły zmysły Growlithe'a z całą swoją mocą.
Nie uśmiechał się już, gdy wyciągał nóż zza pasa; jedyny nieodłączony element jego ekwipunku. Przyjrzał się ostrzu.
„Powinieneś...”
Nienawidził, gdy ludzie mówili mu, co powinien, a czego nie powinien. Sam to doskonale wiedział. Teraz utrzymanie maski było sprawą pierwszorzędną, dlatego mimo ukłucia rozdrażnienia, które dotkliwie dźgnęło go tuż pod sercem, nie spojrzał na towarzysza. Skupił się na rozcinaniu materiału nieco przytępionym narzędziem; dźwięk prującej się tkaniny wypełniał pomieszczenie raz za razem. Z ulgą zauważył, że zdaje test — wraz z przesadnie powolnymi wydechami wypuszczał z ciała nagłą złość. Koncentracja sięgała zenitu i przez kilka sekund musiał wyglądać jak pomyleniec z misją, ale przynajmniej działało.
Długie pasma przewieszał sobie przez przedramię; nie pociął jednak całych zasłon. Znaczna ich część została na poręczy schodów, gdzie postanowił zostawić materiał. Tak na zaś. Na wypadek, gdyby miało być więcej ran, więcej...
nabrał powietrza
… krwi.
Ten intensywny odór niemal podciął mu nogi, jak podcina je wróg, uderzając kijem w wewnętrzną stronę kolan; Wilczur przywykł do gwałtownych upadków swojej świadomości. Nagle system padał, a kiedy włączał się znowu, wszystko było inne. I za sprawą czego?
Paru kropel płynu, który smakował jak metal?
Równie dobrze mógł się zassać na trzymanym w ręce nożu, ale wiedział, że to by nie podziałało. Krew miała w sobie coś dziwnego, coś co go przyciągało i zniewalało. Kiedy kładł bose stopy na kolejnych deskach, niespiesznym krokiem zbliżając się do posykującego z bólu kotowatego, przez kilka spazmatycznych chwil miał ochotę, by zrobić...
Zrobić „to”. Zrób to, Jace. Drugiej szansy możesz nie mieć.
Przystanął tuż przy nieznajomym. Teraz woń juchy, zmieszana z potem i indywidualnym zapachem, była mocniejsza. Wilczur odchrząknął jak ktoś, kto opowiedział żart, po którym absolutnie nikt się nie zaśmiał, a potem wsunął palce pod jeden z rozciętych materiałów.
Miały szerokość może piętnastu centymetrów, ale były długie na niemal dwa metry.
Nie wyglą... da tak... źle... — Komentarz trafił do uszu drugiego wymordowanego w formie słabego, chrypliwego szeptu. Wilczur nie czekał na zaproszenie; nie wyglądał na medyka, ale nie trzeba tu było szczególnych predyspozycji. Mieli uszczuplone możliwości, a w chwili obecnej lepiej było obwiązać obrażenia czymkolwiek niż zostawić je same sobie — ku chwale temu faktowi przyłożył rękę z tkaniną do brzucha białowłosego, drugą dłonią przekładając materiał przez jego biodro, lędźwie, drugie biodro...
Stał blisko, może o wiele bliżej niż było to konieczne. Ciepły oddech kładł się na ramieniu i szyi kotowatego za każdym razem, gdy płuca opuszczało powietrze. Skupione spojrzenie Wilczura ograniczyło się do obserwacji zabiegu, jakby w każdej chwili mógł spierdolić nawet tak prostą robotę, jeżeli na moment odwróci wzrok.
Możesz spierdolić coś innego. Na co jeszcze CZEKASZ?
Kącik jego ust drgnął, kiedy krzyk zagłuszył resztę myśl. Ściągnął wtedy gwałtowniej prowizoryczny opatrunek, ale nim ranny towarzysz zdążyłby się obruszyć, poluzował chwyt i zaczął wiązać końcówki. Potem wyprostował się i klepnął go lekko w bark; koniec.
To krzesł...-o byłoby dobre... — zaczął, wsuwając palec pod własny „bandaż”. Rozplątał supeł, dość nieporadnie, a potem rozpoczął dosłowne odklejanie materiału. Krew nie działała może jak klej, ale była obrzydliwie gęsta i ledwo zakrzepła; wsiąknęła w strzępki ubrań tak mocno, że Growlithe niemal spodziewał się mokrych dźwięków przy odrywaniu ich od rany.
Rzucił czerwony kawałek szmaty pod ścianę. Plasnęło.
Kiedy odchrząkał, rana zdawała się otworzyć jeszcze szerzej.
Masz ogień? — Sugestywnie kiwnął brodą w kierunku krzesła, o które opierał się rozmówca, jednocześnie podnosząc drugi ucięty fragment materiału i przerzucając go sobie przez kark.
Musiał zamknąć medyczny rozdział, nim będzie za późno.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 19.04.18 18:40  •  Vicious cycle. [Arcanine x Neely] - Page 3 Empty Re: Vicious cycle. [Arcanine x Neely]
Wargi zadrżały mu nerwowo w momencie, w którym dostrzegł uśmiech jasnowłosego — można by uznać, że było w nim coś z szaleńca, coś niepokojącego, ale jednocześnie bardzo unikatowego, co sprawiało, że trudno było oderwać od niego wzrok. Neely w sytuacjach takich jak ta nigdy nie pozostawał dłużny, dlatego dość szybko również jego uśmiech przybrał na sile — ktoś, kto przyglądałby się im z boku mógłby odnieść wrażenie, że są dobrymi przyjaciółmi, bezproblemowo dogadującymi się bez jakichkolwiek słów. Ale jakie były ich prawdziwe intencje? Przyjazny wyraz twarzy potrafił skrywać drugie dno — obaj doskonale o tym wiedzieli.
Yukimura czujnie śledził poczynania mężczyzny, obserwował każdy jego ruch, jakby wręcz wyczekiwał chwili, w której ten się potknie, by móc zaśmiać mu się w twarz — mimo wszystko bardziej zależało mu jednak na prawidłowym odczytywaniu mowy jego ciała oraz jego zamiarów. Wciąż nie ufał mu całkowicie, ale zaczynał czuć się coraz swobodniej w jego towarzystwie.
Niebo ciemniało, a wieczór robił się coraz chłodniejszy — wiatr wdzierał się do środka chaty przez szpary w ścianach i pozbawione szyb, nieszczelne okna. W środku nocy temperatura prawdopodobnie miała zmaleć jeszcze bardziej, a zimne podmuchy powietrza mogły okazać się bezlitosne. Deszcz nie przestawał padać, a zapach mokrego drewna stawał się coraz wyraźniejszy. Wątła struktura budynku nie wygłuszała dźwięków dochodzących z zewnątrz — bardzo dobrze było słychać dźwięk, który towarzyszył rozbijaniu się o ziemię każdej, pojedynczej kropli. Ulewa wybijała swego rodzaju rytm.
Nieznajomy pokonał ostatnie stopnie, a zaraz po tym wydobył zza pasa nóż.
Ślepia Neely'ego zabłyszczały — był gotowy zerwać się z miejsca i rzucić do ucieczki, ale zachował zimną krew. Dość szybko okazało się, że ostrze ma posłużyć jedynie do rozrywania tkaniny na mniejsze kawały. Mimo wszystko musiał mieć na uwadze to, że mężczyzna jest uzbrojony, bo przecież nie mógł przewidzieć co przyniesie czas.
Wpatrywał się w niego w ciszy, skupiając całą uwagę na dłoni dzierżącej ostry przedmiot, jakby w obawie, że szpikulec może zostać zwrócony w jego kierunku. Ale to się nie stało, zamiast tego jasnowłosy ciął zasłony dalej, nadając im nowego, bardziej praktycznego kształtu. Nobuyuki przyglądał się spokojnie jego pracy, jakby to, czym się zajmował było co najmniej zjawiskowe — głównie chodziło mu jednak o to, by być przyszykowanym na coś, co mogło się wydarzyć, a czego nie udałoby się mu przewidzieć.
Wkrótce nieznajomy wstał — Yukimura od razu nawiązał z nim kontakt wzrokowy. Miał wrażenie, że widział ruch jego nozdrzy, jakby smród krwi podrażnił jego nos. Sekundy później usłyszał jego chrząknięcie — mimowolnie wziął głębszy wdech, co poskutkowało pojawieniem się uciążliwego pieczenia w okolicach rany.
Zawsze mogło być gorzej — powiedział spokojnie, choć po jego plecach przeszedł krótki, nieprzyjemny dreszcz. Przez moment nerwowo przegryzał dolną wargę, ale przynajmniej w porę udało mu się unormować oddech. Wciąż trzymał się go ten dziwny niepokój, ten sam który towarzyszył mu od pierwszych sekund ich spotkania.
Ponownie spojrzał na jego dłonie — jedna z nich owinięta w materiał zbliżała się.
Nobuyukiemu odjęło mowę (ze strachu? z obawy?).
Miał ochotę krzyknąć albo chociaż odpędzić od siebie łapy jasnowłosego, ale nie zrobił tego. Nie zareagował.
Zostaw, doskonale sam sobie dam radę — powtarzał w myślach.
A więc dlaczego? Dlaczego pozwolił mu się opatrzyć?
Miał ciepłe ręce, w tamtej chwili zachowywał się zupełnie inaczej — Neely miał wrażenie, że w jego działaniach zagubiła się nawet jakaś dziwna troska lub czułość, której wcześniej nie dostrzegł nawet przez chwilę. A może to było tylko mylne wrażenie? Może tylko wyobrażał sobie coś przyjemnego, by uciec na chwilę myślami od rzeczywistości?
Ogon poruszył mu się niespokojnie w momencie, w którym ciemny materiał zetknął się z jego lędźwiami — miejsce naznaczone przez szpetną bliznę, które zawsze było wrażliwe na dotyk.
Przyglądał się jego dłoniom, jakby zaraz któryś z jego palców miał zatopić się w ranie, co oczywiście nie nastąpiło.
Syknął bezdźwięcznie, gdy mężczyzna mocniej zacisnął materiał.
Nie musiałeś tego robić, poradziłbym sobie sam — powiedział spokojnie zaraz po tym, jak nieznajomy wstał. Testowo poruszył się na boki, jakby sprawdzał czy tkanina w niczym mu nie przeszkadza. I o dziwo okazało się że nie — momentami miał wrażenie, że jest zawiązana nawet za mocno, tak aby na pewno nie zsunęła się ze szczupłych bioder.
„To krzesł...-o byłoby dobre...”
Kocur wstał powolnie. Spojrzenie wbite miał we właściciela dwukolorowych tęczówek, pozbywającego się własnego opatrunku. Nogą przesunął krzesło w stronę mężczyzny.
„Masz ogień?”
Pospiesznie zmacał się po kieszeniach spodni.
Nie mam, będziemy musieli pobawić się w małych skautów — mruknął w odpowiedzi, rozglądając się po domu w poszukiwaniu jakichś suchych kawałków drewna, którymi można by było o siebie pocierać, by rozniecić ogień albo chociaż podjąć próbę rozniecenia ognia.
Dość szybko powrócił jednak wzrokiem do nieznajomego. Wpakował się kolanem na krzesło, które kilka chwil wcześniej przysunął w jego stronę, a potem zdjął mu z przedramienia jedno z pociętych pasm materiału. Zbliżył się do niego, wzrokiem zahaczając o odsłoniętą ranę. — Nic nie mów — powiedział sucho, przybliżając się jeszcze bardziej. Chwycił zasłonę w obie dłonie, a potem zaczął oplątywać szyję rannego. Robił to z wyczuciem i udawaną delikatnością, ale ruchy miał stanowcze — wiedział w których momentach musi zacisnąć tkaninę mocniej, by ta przy gwałtowniejszym ruchu nie spadła z szyi. Na koniec zrobił mocny supeł, o który nawet zaczepił paznokciami, testując jego wytrzymałość.
Przeszukiwałeś dokładnie ten dom?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 05.05.18 23:12  •  Vicious cycle. [Arcanine x Neely] - Page 3 Empty Re: Vicious cycle. [Arcanine x Neely]
— Poradziłbym sobie sam.
Wiem — odpowiedź padła natychmiast, a mimo tego nie przerwał zabiegu. — Ale ja także bym sobie poradził, a jednak interweniowałeś.
Ich wzajemna relacja zaczęła przypominać transakcję. Ty mi to, wtedy ja ci tamto. Spłacam dług lub go zaciągam — czysty handel wymienny, ozdobiony nerwowymi uśmiechami i ruchami z wymuszoną delikatnością. Choć białowłosy zdawał sobie sprawę z tego, że oboje grali, nie odtrącił jego rąk. Kusiło, żeby odepchnąć te trupie palce od swojej szyi, a mimo tego pozwolił na opatrzenie się. Dwukolorowe ślepia trzymały w sobie coś więcej niż rozgorączkowaną bezmyślność. Za tarczami tęczówek kryła się nieufność. I zdziwienie.
Grow nie do końca wiedział co szokuje go bardziej — opiekuńczość nieznajomego czy jednak to, że sam na to wszystko pozwalał. Doświadczenie ostrzegało, by nie obnażać gardła przed ludźmi, którym nie ufał (to druga zasada. Pierwsza brzmiała: nie ufaj nikomu). Podświadomie pojmował jednak, że rozpoczął się test. Jeżeli postanowiłby go odtrącić, punkty jakie zebrał u drugiego wymordowanego, przepadłyby bezpowrotnie. Wytrwanie w konflikcie z odruchami wymagało od Growa mocnego zaciśnięcia szczęk.
Prawie się udało.
Palce objęły nadgarstek kotowatego w chwili, w której ten ściągnął końcówki materiału. Ich spojrzenia natychmiast się ze sobą spotkały i na ułamek sekundy w ślepiach Wilczura błysnęła prowokacja. Przytłumił ją krótkim, słabym uśmiechem.
Za mocno — wyjaśnił lakonicznie, wypuszczając go z uchwytu. Szorstkie opuszki przesunęły się na dłoń długowłosego i oderwały od niej w momencie, w którym mijały wypukłe kostki dłoni. Przeciągnęły się wzdłuż bladej skóry delikatnie, ale stanowczo.
Tak. Co do piętra. To rudera.
Jak wszystkie budynki na Desperacji — chciałoby się dodać, jednak rana na szyi skutecznie zamykała gębę. Złapał się nawet na tym, że samo oddychanie sprawia trudności.
Piętro wyżej jest sam gruz. Dach musiał się zawalić. I to niedawno.
Wolne, spokojne mówienie w ogóle do niego nie pasowało. Naprawdę wytwarzał aurę narwańca, który męczy się w obecnym stanie. Nie może wytrzymać sam ze sobą, jak dziecko, które zmuszono do siedzenia wśród roztrajkotanych dorosłych — kompletnie niepasujące do ich świata, ich stylu bycia, ich systemu wartości. Naburmuszone i znudzone, chętne do zabaw, ale przytrzymywane przez stanowczą rękę ojca opartą o ramię. Wiele z tego odmalowywało się na twarzy białowłosego; czarne odciski pod oczami, spierzchnięte usta z siecią pęknięć, roztargane włosy, jakby dopiero wyrzuciła go trąba powietrzna. A jednak, kiedy chwycił za krzesło, ruch miał stanowczy.
W rzeczywistości byłby w stanie połamać nogi mebla, wymierzając mocne uderzenie w twarde mięśnie uda. Ale na ile to było potrzebne? Głośny huk roztrzaskującego się drewna zagłuszył odpowiedź. Grow zamachnął się i rozbił na drzazgi pochwycone siedzisko, wymierzając silny cios w ścianę. Deszcz odłamków obsypał zakurzoną ziemię.
Twoja kolej — zwrócił twarz ku drugiemu wymordowanemu, wysuwając w jego stronę to co zostało z nogi krzesła — skaucie.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 31.05.18 21:50  •  Vicious cycle. [Arcanine x Neely] - Page 3 Empty Re: Vicious cycle. [Arcanine x Neely]
„(...) ja także bym sobie poradził, a jednak interweniowałeś.”
Spojrzał na niego tak, jakby czegoś nie zrozumiał, choć za wszelką cenę starał się to ukryć. Wywrócił oczami, by zaraz po tym powrócić do zakładania opatrunku. Jego dłonie jeszcze raz pociągnęły za tkaninę, jakby chciał upewnić się, że przy żwawszym ruchu prowizoryczny bandaż nie spadnie.
Ty interweniowałeś pierwszy, po co? Chyba nie zakładałeś, że odwdzięczę się tym samym? — zapytał, chwilowo łapiąc z nim kontakt wzrokowy. — Ale fakt, rewanżuję się, głownie dlatego, że na zewnątrz jest ulewa, a Ty zaproponowałeś mi dach nad głową, a przecież nie musiałeś tego robić. Doceniam ten gest — mówił spokojnie, by następnie powrócić do poprawiania szmat, którymi chwilę wcześniej obwiązywał przyjaciela. Zauważył, że część tkaniny podwinęła się, więc od razu skupił się na tym, by to poprawić. Chwycił kawałek podartej zasłony palcami, a potem przyłożył ją do szyi. Skupiał się na swojej robocie jak jakiś dobrze wykwalifikowany medyk, który doskonale wie co robi, choć w rzeczywistości nakładał jedynie tymczasowy opatrunek.
Kilka sekund później poczuł na swoim nadgarstku zaciskające się palce. Wypuścił z ręki fragment materiału, od razu spoglądając na nieznajomego. Bez problemu napotkał jego wzrok i posłał mu pytające spojrzenie. Udało mu się dostrzec ten wymuszony, słaby uśmiech.
„Za mocno.”
Wypuścił zgromadzone w płucach powietrze nosem, nie komentując kwestii mężczyzny, zupełnie jakby jej nie usłyszał, jakby nie miała znaczenia. W odpowiedzi uśmiechnął się równie słabym uśmiechem, którym chwilę wcześniej sam został obdarowany. Wkrótce uścisk przestał mu wadzić, więc mógł powrócić do ostatniego etapu opatrywania rany. Jego palce złapały tkaninę i sprawnym ruchem związały ją tak, aby na pewno nie puściła. Po tym po prostu wycofał się — rękoma, ale również całym ciałem, w końcu stał naprawdę blisko właściciela dwukolorowych tęczówek. Na koniec skinął tylko łbem, dając znak, że skończył swoją robotę.
Doskonale wiedział, że w każdej chwili mogłem ścisnąć jeszcze mocniej.
„Piętro wyżej jest sam gruz.”
A jednak udało Ci się zdobyć zasłony i to w całkiem niezłym stanie — zauważył, ale zaraz po tym zamyślił się na chwilę, próbował sobie przypomnieć czy z zewnątrz było widać ten zawalony dach, jednak doszedł do wniosku, że gdy mókł, to nawet nie przyjrzał się zbyt dobrze temu budynkowi.
Spojrzał na nieznajomego w momencie, w którym ten cisnął drewnianym krzesłem w pobliską ścianę. Mebel od razu rozwalił się na kilka mniejszych części, dzięki którym można było próbować rozpalić ogień. Oczywiście od razu wziął do reki część nogi, którą podał mu jasnowłosy, a następnie odnalazł inny kawałek. Przyjrzał się drewnu, trzymając je przed sobą. Odsunął się nieco w bok, jakby chciał znaleźć sobie miejsce, w którym ogień nie sięgnąłby innych drewnianych konstrukcji domu. Na szczęście podłoga była z kamienia.
Zacisnął dłonie pewniej na drewnie i zaczął pocierać o siebie dwoma częściami, które uznał za najodpowiedniejsze do wytworzenia ognia. Jego ruchy były szybkie i wciąż takie same, prawie czuł jak kawałki krzesła nagrzewają się. Prawie.
To jednak nie jest takie proste, wciąż mam wilgotne dłonie — powiedział, wycierając ręce w równie wilgotny materiał własnych ubrań. — Może Ty spróbujesz?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 04.06.18 23:48  •  Vicious cycle. [Arcanine x Neely] - Page 3 Empty Re: Vicious cycle. [Arcanine x Neely]
— A jednak udało Ci się zdobyć zasłony i to w całkiem niezłym stanie.
  Czyżby usłyszał w jego tonie podejrzenia? Jeżeli tak, to na twarzy Wilczura nie drgnął żaden mięsień, który zdradziłby oszustwo.
  — Zawalił się dach — przetrzymał jego spojrzenie — nie ściany. To... jedyna rzecz, która miała prawo się ostać.
  Wskazałby na pocięty kawałek zasłon samym skinieniem głowy, ale ból gardła skutecznie wyparł ten pomysł i upchnął go w odmętach podświadomości. W zamian Growlithe machnął ręką w kierunku rzuconego materiału.
  Wchodzisz na górę. Wszystkie meble w syfie, pogrzebane przez gruz. Podłogi nie ma. Idziesz po kamieniach, po kawałkach metalowych konstrukcji, szkle. Ściany wyglądają, jakby od góry poobgryzał je rekin-olbrzym. Powojenna nędza. Szyb oczywiście nie ma, więc firany łopoczą przy każdym zrywie wiatru. Do środka wpada miliard kropli z góry, przez dziurę — kiedyś w jej miejscu był dach. Czuć mokry tynk. Cały ten brud nasiąka wodą. Zasłony dawniej zakrywały drzwi na balkon. Teraz nie ma ani drzwi, ani tego balkonu. Jest tylko ten wyżej i stanowi płaską powierzchnię bez barierek. Wszystko tu niszczeje.
  Wilczur przyglądał się uważnie jak drugi wymordowany bierze sprawy w swoje ręce. Tak, wszystko tutaj niszczało, ale miał cichą nadzieję, że czasami zniszczenie czegoś daje początek o wiele lepszej rzeczy. Dlatego teraz czekał, nie kryjąc zniecierpliwienia, na ciepło ogniska.
  — Może ty spróbujesz?
  Uśmiechnął się, przenosząc wzrok z przytrzymywanych przez niego kawałków drewna na bladą, wymęczoną twarz. Dwukolorowe ślepia przypominały szklane kulki; światło odbijało się od nich jakoś tak nienaturalnie i zbyt mocno. Kły zwracały na siebie równie dużą uwagę, kiedy obnażył je w grymasie rozbawienia.
  — Niestety — wychrypiał, używając tonu, który jawnie potwierdzał, że wcale nie było mu przykro — nie znam się na tym.
  Wargi mu drgnęły, jakby chciał dodać coś jeszcze, ale w ostatniej sekundzie się rozmyślił. Palce poprzecinane serią bladych szram podniosły się i oparły o gardło. Grdyka pod prowizorycznym opatrunkiem poruszyła się przy kolejnym przełknięciu Growlithe'a; nagle jego mina przestała być tak rozweselona. Nabrała nie tyle powagi, co bólu, szybko stłamszonego przez neutralną maskę. Obojętność bywała niekiedy jedyną trafną barierą przed atakami.
  Przykucnął ostrożnie przy drewnianej konstrukcji, dotykając opuszkami palców chropowatej powierzchni. Nietrudno było o drzazgę, jednak delikatność, jaką włożył w zbadanie (mam nadzieję) przyszłego paleniska uchroniła go przed niepotrzebnymi obrażeniami. Dlaczego nie potrafił używać ognia tak jak anioły? Mieliby problem z głowy, tym bardziej, że nieznajomy wydawał się już mniej chętny do pokazania swoich umiejętności młodego skauta. A skoro o biwakach mowa...
  — Czego tu szukasz? — Pytanie rozbrzmiało cicho i wymuszenie; rana po walce wciąż dawała mu się we znaki, jednak nie byłby sobą, gdyby nie rozpoczął kolejnego tematu. W życiu, które składa się głównie z ciszy, chwile takie jak obecna pchają człowieka do bezsensownej paplaniny. — Czego ci tu... trzeba? Tyle ryzykować...
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 19.09.18 12:15  •  Vicious cycle. [Arcanine x Neely] - Page 3 Empty Re: Vicious cycle. [Arcanine x Neely]
„Zawalił się dach.”
Kiwnął jedynie głową, nie chcąc dalej ciągnąć tematu zdewastowanej góry budynku — w tamtej chwili jego głowę wypełniały inne myśli i masa sprzecznych emocji, które wciąż się gryzły. Stopniowo zaczęły napływać również wspomnienia minionego dnia — wciąż bardzo zamglone, ale już bardziej klarowne niż wcześniej. Mimo wszystko trudno było wyłuskać z nich informacje o mężczyźnie, z którym przyszło mu dzielić dach. Miał ochotę zamknąć oczy, skupić się i wszystko sobie przypomnieć, ale jednocześnie musiał pozostawać czujny, w końcu nie wiedział praktyczni nic o właścicielu dwubarwnych, dobrze mu znanych tęczówek. Już je widział, tego był stuprocentowo pewny.
Deszcz padał nieustannie — jakby jedna z chmur rozpruła się, pozwalając tysiącom kropel rozlecieć się po terenach dawnej Japonii. Drewno, z którego częściowo (o ile nie w całości) był zbudowany dom zaczynało przemakać, w niektórych miejscach miękło. Budynek jeszcze jakoś wytrzymywał, ale wkrótce mógł zakończyć swój żywot.
Wpatrywał się w wymordowanego, gdy ten zaczął się szczerzyć. Jego ślepia błyszczały nienaturalnie, ale nie oderwał od nich wzroku — spoglądał w nie uparcie, jakby miał za to dostać nagrodę.
„Niestety, nie znam się na tym.”
Uśmiechnął się głupio, odsłaniając kilka zwierzęcych zębów, ale jego mimika szybko powróciła do normalności. Nie było powodów do śmiechu — bez ognia nadal będzie zimno, nadal będą mokrzy. Mógł się pocieszać jedynie myślą, że nie był w tym sam — choć na dobrą sprawę to było bardzo marne pocieszenie.
To z ogniska nici — powiedział niby beznamiętnie, choć rzeczywiście był na siebie zły, że nie zdołał rozniecić ognia. Niby przyzwyczaił się do chłodu, ale zdecydowanie bardziej wolałby ogrzewać dłonie przed wielkim, pomarańczowym płomieniem, który przyjemnie muskałby go po skórze. Mógłby też szybciej wysuszyć ubrania przed wyruszeniem w dalszą podróż.
Serce zabiło mu mocniej, gdy nieznajomy przybliżył się. Spojrzał na niego nieco podejrzliwie, ale nie dawał po sobie poznać, że poczuł kolejny nieprzyjemny dreszcz.
„Czego tu szukasz?”
Odpowiedź była oczywista — schronienia.
„Czego ci tu... trzeba? Tyle ryzykować...”
Ryzykować?
Uśmiech mu zbladł. Przez chwilę czuł się jak zwierzę zapędzone w róg. Zabolała go głowa — jakby umysł go przed czymś ostrzegał, o czymś informował. Jednocześnie zdał sobie sprawę, że to całe udawanie cholernie go męczy. Nieważne jak bardzo się starał — wystarczyła chwila nieuwagi i całe kłamstwo wyszłoby na jaw, o ile już nie wyszło. Nie mógł dłużej pozorować tego, że go zna, bo czuł, że lada moment wszystko się wyda. Stąpał po naprawdę kruchym lodzie.
Spojrzał na niego, kucając podobnie co on. Wyciągnął rękę przed siebie, a palcami zahaczył o szorstką dłoń mężczyzny.
Nie pamiętam — wymamrotał niewyraźnie, jakby nie chciał by jego słowa zostały zrozumiane. — Kurwa, nic nie pamiętam — dodał dość szybko, tym razem twardo. — Nie pamiętam Ciebie, nie pamiętam wczorajszego dnia, nic nie pamiętam — powtórzył głośniej, a w jego głosie dało się wyczuć złość — złość na samego siebie.
Przełknął głośniej ślinę, a następnie złapał nieznajomego pewniej za dłoń — palce sztywno zacisnęły się na jego nadgarstku, delikatnie szarpnął go w swoją stronę.
Powiedz mi...
Powiedz.
Proszę.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 19.09.18 14:09  •  Vicious cycle. [Arcanine x Neely] - Page 3 Empty Re: Vicious cycle. [Arcanine x Neely]
Na Desperacji samymi przechwałkami można było sprowadzić na siebie śmierć, jednak w momencie, w którym padło stwierdzenie, że
— … z ogniska nici.
Grow nie wydawał się szczególnie przejęty. Dotykał palcami chropowatej powierzchni przeżartego przez owady drewna, zajęty jakby swoimi sprawami, myślami, które kłębiły się w głębi jego czaszki, plątały, rozpierzchały jak ławica ryb, w którą ktoś wrzucił sieć. Nieczęsto zmuszał się do rozpalania ogniska; jadał mięso surowe, a grube warstwy futra starczały, aby ocieplić wyziębnięty organizm. Próbował znaleźć najlepszy sposób na obecną sytuację, ale jego doświadczenie w tym temacie było niewielkie; znalezienie czegokolwiek sensownego wymagałoby czasu. A on nie miał czasu. Ubrania, które przylegały do sylwetki, marszcząc się przy każdym załamaniu ciała, były niewygodne i naraz przeszło mu przez myśl, że mógłby po prostu je z siebie zrzucić. Skoro była możliwość, żeby...
Oddech zamienił się w lodowy głaz. Zmienił stan skupienia, osiadł w przełyku, w płucach, we wszystkich komórkach, zmieniając jego ciało w zbyt ciężkie, mało mobilne, niemal skostniałe na kamień. Ostre spojrzenie wpatrywało się w rękę nieznajomego, nieustannie — co kilka milisekund — odbijając w bok, by zahaczyć o twarz, do której skroni, policzków i czoła lepiły się wilgotne od ulewy pasma włosów. Wyglądał jakby nie mógł się zdecydować, co interesuje go bardziej. Czerwony wzrok, który stanowił jedyny kolor na tle szarych, zbutwiałych ścian, pełnych pojedynczych — szarych — cegieł wystających zza drewnianych konstrukcji; czy jednak palce, tak białe, że wydawały się trupie. Był gorący, parzył jak żywy ogień, a te palce wchłaniały jego ciepło. Trzymały go za nadgarstek. W tym momencie u z i e m i a ł y.
Nieprawdopodobne. Jak do tego doszło?
Powiedz mi.
Nie.
(nic mu nie mów)
Miał ochotę wybuchnąć śmiechem. Lub wrzasnąć. Wyrwać rękę, cofnąć się poza zasięg jego ramion. Albo skoczyć ku niemu, gruchnąć jego ciałem o deski podłogi. Przyszpilić tak mocno, że...
Nie dotykaj mnie — chrypliwy ton, w otoczeniu szmeru deszczu i pojedynczych grzmotów, po których dziury w ścianach jaśniały od piorunów, wydawał się tylko drapaniem pazurów jakiegoś małego, złośliwego zwierzątka, które akurat postanowiło przebiegnąć wystarczająco blisko. Ślepia Wilczura zatrzymały się jednak na stałe na obliczu towarzysza — i być może dlatego słowa nabrały mocy, która odcedzała je od wszystkich innych dźwięków z zewnątrz. — Wiesz, że to się jeszcze nie skończyło.
Cofnął rękę, wyślizgują się nią niczym mokra ryba spomiędzy naoliwionych palców. Znów oparł dłoń na kawałku ułamanego drewna, które przeciągnął po ziemi, jak dziecko ciągnie zabawkowy samochodzik. Zaraz potem dołożył do ich niewielkiego stosu kolejny kawałek krzesła, a później dźwignął się na nogi i podszedł do czegoś, co dawniej było częścią oparcia. Podniósł to, przyglądając się stosunkowo suchemu obiciu. Rzucił na ziemię. Wylądowało obok nierozpalonego ogniska.
Wyschły? — zapytał, schylając się po podłokietnik w kształcie litery „L”. Obrócił go w dłoniach. — Jeżeli nie, wytrzyj o ścianę. — Odwrócił się i ułamaną na szpikulec końcówką wskazał na okno pod którym niedawno stali; to, nad którym górował balkon bez żadnej barierki. — Lub o podłogę. Wtedy rozpal ogień.
Kurwa. Nic nie pamiętam.
(powiedz mi)
Oparł starannie element siedziska o krzywą górkę, którą już zebrali. Nie patrzył na niego. Spoglądał po skąpanym w mroku burzliwej pogody pomieszczeniu, z rewelacyjną skutecznością omijając jasnowłosego, jakby za wszelką cenę próbował go ignorować. W rzeczywistości mrowienie, jakie pojawiło się po kontakcie z jego chłodnym dotykiem, nadal nie zelżało, co doprowadzało go do szaleństwa; przez neurony przemykały impulsy i każdy z nich dotyczył tylko tego jednego, jedynego bodźca, zmuszając do skoncentrowania się na pochwyconym wcześniej przegubie. Growlithe, choć sam uważał to za irracjonalne, czuł się jak ogień, w który wrzucono kostki lodu. Niejednokrotnie przeżywał takie uczucie, kiedy zbyt długo przesiadywał na zimnie. Znalezienie ciepłego miejsca wprawiało mięśnie w szok, który paraliżował i którego paraliż zaczynał się od intensywnego mrowienia pod skórą.
Zacisnął ręce w pięści, odrzucając od siebie dziesiątki obrazów, próbując przekierować swoje myśli gdzieś dalej, poza ciasny natłok słów alarmujących o mrowieniu.
Rozpal ogień.
Czy ognisko nie jest najlepszym podkładem dla opowieści?
(powiedz mi)
Wziął wdech i wbił wzrok w długowłosego, z zaciętą miną przyglądając się mu; jego dłoniom, jego oczom, jego ciału, jakby oczekiwał, że ten gwałtownie wyczaruje płomienie... i barierę między nimi, która skutecznie uniemożliwi jakikolwiek kontakt.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 02.11.18 19:31  •  Vicious cycle. [Arcanine x Neely] - Page 3 Empty Re: Vicious cycle. [Arcanine x Neely]
Blade usta Kocura wykrzywiły się w grymasie bólu, w momencie, w którym nieco gwałtowniej obrócił ciało — poraniony bok znów dał o sobie znać. Przy nieuważnym ruchu opatrunek nieprzyjemnie otarł się o rozerwaną skórę, powodując szczypanie, na które zmarznięty organizm nie był gotowy. Jedną z dłoni odruchowo ułożył na prawym kolanie — paznokcie niemalże mimowolnie zaczepiły o ciemny materiał spodni. Szukał sobie zajęcia jak ktoś, kto denerwuje się przed rozmową o pracę — choć w jego wypadku chodziło o coś zupełnie innego. Twarz miał spokojną, czerwone oczy nie zdradzały nerwowości, która stopniowo w nim rosła, ale ręce? Musiały się czymś zająć, żeby nie było widać, że się trochę trzęsą (niby zawsze mógł powiedzieć, że to przez chłód).
„Nie dotykaj mnie.”
Spojrzał na swoją jasną dłoń, która wciąż kurczowo trzymała nadgarstek nieznajomego. To była chwila, w której mógł czuć, że to on ma kontrolę nad sytuacją — twarde, nieco przydługie paznokcie z łatwością mogły się wtopić w skórę, a gdyby mocniej szarpnął, to może nawet zahaczyłby o jedną z żył i pozwoliłby krwi wypłynąć poza krwiobieg. Obraz, który pojawił mu się w głowie białowłosego był wyjątkowo odważny, ale jednocześnie bardzo zbyt śmiały — doskonale wiedział, że nie powinien posuwać się tak daleko. Ale mężczyzna, którego złapał za dłoń miał informacje, które Neely chciał poznać, bo bez nich trudno byłoby mu przypomnieć sobie to, czego nie zarejestrowała pamięć.
„Wiesz, że to się jeszcze nie skończyło.”
Przekrzywił łeb i zmrużył oczy — przez chwilę wyglądał jakby skrupulatnie badał sens usłyszanych słów. Wzrok chwilowo utkwił w palcach okalających kościsty nadgarstek — szybko jednak spojrzał na dwubarwne tęczówki, bo nieznajomy cofnął dłoń. Yukimura czuł, jak jego palce wypuszczają to, co przed chwilą udało mu się złapać. Ale nie próbował tego chwycić ponownie — tym razem zagrał tylko szkarłatem swoich ślepi. Jego spojrzenie było mocne i stanowcze — jak u człowieka, który doskonale wie co robi, który ma określony plan działania. A czy naprawdę miał plan?
Chrząknął coś niewyraźnie w momencie, w którym wymordowany wstał. Uważnie mu się przyglądał, śledził jego ruchy jak zwiadowca próbujący wyłuskać jak najwięcej informacji o wrogu. Przed oczyma śmignęły mu jego bose stopy, szybko jednak wzrok skupił się na obiciu krzesła, które padło na ziemię.
„Wyschły?”
Wciąż wydawały się być wilgotne, ale zgodnie z poleceniem złapał za kawałek drewna, uważając żeby nie nabawić się przy tym drzazg, a potem przysunął się w stronę ściany i kilkoma szybkimi ruchami wytarł mokrą powierzchnię. Podobnie postąpił z pozostałymi. Dość szybko wrócił na miejsce, posyłając swojemu przyjacielowi przelotne spojrzenie — zupełnie jakby nie chciał mu poświęcać więcej uwagi.
Wkrótce zaczął pocierać o siebie dwoma kawałkami drewna — liczył na to, że uleci z nich iskra, która swoją siłą pozwoli na wytworzenie choćby małego płomienia, który rozszedłby się po reszcie klocków, a w najlepszym wypadku przeobraziłby się w silny ogień. Pierwsza próba była nieudana, ale jasnowłosy nie zniechęcił się — jeszcze pewnie zacisnął dłonie na badylach i kolejny raz zaczął nimi o siebie pocierać. W miejscu tarcia były gorące, czuł to. Nie zaprzestawał swoich czynności, rozpaleniem ogniska zajmował się tak, jakby jego ciało domagało się ciepła już od dłuższego czasu, jakby wkrótce miał zamarznąć, a ten ogień był jego ostatnim ratunkiem.
Pojawiła się pierwsza smuga dymu, po chwili można było też powoli wyczuć smród osmalonego drewna. Chwilę potem pojawił się pierwszy płomień — bardzo wątły, ale wydawałoby się, że już na dobre chwycił się nogi krzesła, że nie miał zamiaru jej puść, a rozrosnąć się do tego stopnia, by strawić ją w całości.
Jeśli zacznę płonąć, to Ty spłoniesz razem ze mną — powiedział nagle, po dłuższej chwili milczenia. Głos miał jakby zachrypnięty, ale na pewno nie wycofany. Mogłoby się wydawać, że dużo wcześniej myślał. — Możesz zacząć opowiadać. O tym, co się jeszcze nie skończyło.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 3 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach