Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 1 z 2 1, 2  Next

Go down

> cztery lata temu <
Desperacja → Las

Gdy spanie staje się twoim hobby, zdecydowanie milej jest oddać się mu bez większych wyrzutów sumienia. Jeśli lubisz coś robić, szybko staniesz się mistrzem w tej dziedzinie. Przykładem może być osoba lubiąca biegać. Dopóki ma zdrowie, najpewniej będzie się temu często oddawać, wybierając się na mały jogging, układając swój plan dnia pod te konkretne, bardziej lub mniej wyczerpujące, przebieżki. Sprawa zaczyna się komplikować, gdy traci się takową możliwość, chociaż dalej chcesz się tym zajmować. Nie masz czasu, zaczynasz chorować. Ten biegający mógł stracić nogę, może obydwie. Poczeka na protezy, ale może się ich nie doczekać.
Trick uwielbiał ucinać sobie niezobowiązujące drzemki i pewnie można je porównać z tymi przebieżkami. Nie ma nic trudnego w pójściu spać, dopóki do gry nie wchodzą komplikacje, wspomniałabym tutaj o tych chorobach, które wcześniej były wspominane. W chwili, w której zaczynasz cierpieć na bezsenność, bardzo płytko śniąc wyłącznie sny niespokojne, zakłócane ciągłym wrażeniem niebezpieczeństwa, wybudzając się przez natarczywe koszmary ze swoją lub czyjąś śmiercią w roli głównej…
Można ocipieć, nie?
Kot lata na Desperacji przelicza w traumach, które zabiera ze sobą wszędzie jak ten przysłowiowy syzyfowy kamień. Spędził wśród Smoków już trochę, a i tak rzadko kiedy tam nocował – skalne tunele i katakumby przyprawiały go o dreszcze czy ataki klaustrofobii. Najlepiej czuł się pod gołym niebem, ale nie umiał za dobrze sypiać nocą sam. Odsypiał więc samotnie w dzień, co też niekoniecznie wychodziło mu na zdrowie… i tak w kółko, otoczony własnymi lękami, ciągłym wrażeniem czyjejś obecności.

Powolutku zbliżał się wieczór, czego Hide niekoniecznie był świadomy. Spał wtulony plecami korę drzewa, osłonięty suchymi gałęziami ze śladową ilością liści, pokrytymi gdzie nie gdzie kolcami ostrymi jak brzytwy. Zdecydował się na kocią postać, bo tak było łatwiej. Wystarczyło zwinąć się w kulkę, a wtedy z daleka przypominał pierwszą lepszą dziuple– tak ciemne było jego futro. Gorzej, gdy ktoś go wywąchał – sam Cat nie miał zbyt dobrego węchu, więc nie był w stanie zbyt dobrze sobie uzmysłowić jak dobrze da się kogoś dzięki temu znaleźć. Tyle dobrze, że teraz nic nie zakłócało kociego snu, ba, nawet koszmary zdecydowały się mu odpuścić na dziś. Lekko uniesione uszy zapewniały jednak, że kot nie stracił na czujności.


Ostatnio zmieniony przez Catrick dnia 23.08.17 19:12, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Kiedyś musiał nastać ten dzień, Neely doskonale to wiedział.
Od zawsze bał się swojej wilczej strony — nigdy nie potrafił nad nią zapanować. Agresywny pies, był uśpiony gdzieś głęboko w jego wnętrzu, ale niejednokrotnie okazywało się, że naprawdę nie wiele było potrzebne, by bestia się obudziła. Dwie sprzeczne natury uwięzione w jednej osobie — musiały rozrywać go od środka. Toczyły zawziętą walkę. Mogłoby się zdawać, że to kot wygrywa i ma władzę, ale podstępny wilczur uwielbiał uderzać w najmniej oczekiwanym momencie. Kąsał, wył, atakował pazurami, próbując wyzbyć się dachowca i w pełni przejąć kontrolę nad ciałem wymordowanego.
Nobuyuki uwielbiał czuć się wolny i niezależny — mógł robić co chciał i kiedy chciał, choć potwór, którego w sobie nosił czasami go pętał, odbierając mu wartości, które były dla niego jednymi z najważniejszych, bez nich nie czułby, że żyje. Podobno nie ma wolności dla człowieka, który nie pokona swoich lęków przed śmiercią — Yukimura chciał spróbować spojrzeć strachowi w oczy, zmierzyć się z nim, pokonać go i wyzbyć się, by nigdy więcej nie stanął na drodze do szczęścia, którego tak bardzo pragnął.
Ktoś kiedyś powiedział, że obawy często zachowują się jak deszcz — spadają i natychmiast rozpływają się. Kiedy jednak uderzają razem i jest ich mnogość — zakrywają usta, sprawiają, że toniemy. Możemy starać się przewidywać ich lot do nas lub w nas. Strach potrafił paraliżować wolę, ale również ostrzegać, wzywać do walki. Neely miał ochotę zawalczyć, stawić czoła własnym słabościom, o których przed dłuższy czas starał się zapomnieć, o których nie chciał myśleć.
Swoją wędrówkę zaczął już w wilczej postaci. Przemiana trwała dosłownie chwilę. Ciało pokryła szarawa sierść, czerwone oczy zmieniły swoją barwę na złotą, niezdrowo połyskującą, paznokcie nabrały barwę głębokiej czerni, przybierając postać ostro zakończonych szponów, miękki ogon zyskał na objętości, stał się jeszcze bardziej puszysty. Ubrania naturalnie popękały tak, że gdyby Nobuyuki z powrotem zapragnął powrócić do swojej humanoidalnej postaci to musiałby się liczyć z tym, że latałby po lesie nagi. Bo tak, zmierzał do lasu.
W pierwszych chwilach był całkowicie świadomy tego co robi. Sunął powoli do przodu, zdecydowanie stawiając łapy na ziemi. Uszy stały mu dęba, by w razie potrzeby bez problemu dosłyszeć zagrożenie, które mogło czaić się z każdej strony. Otwarty pysk miał być swego rodzaju straszakiem, czymś w stylu mam ostre zęby i nie zawaham się ich użyć, podchodzisz na własną odpowiedzialność. Jakiś czas się kontrolował, ale już po niecałym kwadransie czuł, że wilcza natura próbuje wedrzeć się do jego świadomości, przejąć ster i pozbyć się człowieczeństwa, wywalając je na dalszy tor.
Gwałtownie przyspieszył, sierść zjeżyła mu się, a z pyska wydostał się jęzor. Oczy błyszczały agresywnie, jak u drapieżnika. Niedługo po tym doszło również celowe kłapanie szczękami i chaotyczne bieganie, które doprowadziło go do drzewa, na którym dostrzegł skulonego kota. Nie potrzebował nawet chwili namysłu, od razu ruszył w jego stronę. Liście szeleściły pod jego łapami, a on nadal zaciekle szczękał zębiskami. Usiadł kilka metrów przed (możliwe, że jeszcze śpiącym) kocurem i zawył donośnie, jakby chciał przywołać do siebie wszystkich wilczych braci, jakby zapraszał cały las na polowanie. A celem była ta drobna, niewinna istotka, do której właśnie ruszył. Skoczył na korę drzewa, próbując wbić się w nią pazurami, co oczywiście mi się nie udało, jedynie ogołocił drzewo z jednej strony. Spróbował inaczej — stanął na tylnych łapach, a przednimi machał jak opętany. Chciał spróbować wspinaczki? Prawdopodobnie. Z jego wilczego pyska wciąż wydobywały się pojedyncze szczeknięcia — próbował zastraszyć dachowca.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Cat naprawdę wierzył całością swojego kociego serca, że bestia pędząca w stronę drzewa, na którym kotowaty właśnie przesiadywał, minie pień i poleci dalej przed siebie, ewentualnie z siłą w drewno przyłoży łbem i się złoży bez pomocy. Odgórna ingerencja niestety zdecydowała, że owy czarnuszek złym kotem był i należy go ukarać, zesłać zawał serca, a jak dobrze pójdzie – rozszarpać na maluczkie strzępy. Bo ile by tych kawałeczków zostało po starciu kociego futra z zębami tego tam na dole? Nie musiałby nawet długo cierpieć, prawdopodobnie sławetny kilkutonowy nacisk załatwiłby sprawę szybko i względnie bezboleśnie, ale jakże myśleć tutaj o śmierci, gdy ma się jeszcze tyle lat marnej egzystencji przed sobą?
Co to to nie, ot co!
Ostrożnie podniósł futrzasty zad, asekurując się pazurami wbijanymi z siłą w grubą gałąź. Czuł na nosie gorący oddech wilka, niekoniecznie świadom ewentualnego odoru, bądź jego świeżości – może w chwilach zen przeżuwał jakąś miętę? Aktualnie wiele bestii brakowało do medytacyjnego punktu kulminacyjnego, stąd przyszło Kotu myśleć tylko o przeżyciu i sposobie na przeżycie, choć jeszcze moment temu kołysały go ramiona Orfeusza. Sztuk walki nie znał, zresztą nie miał pojęcia, czy istniało coś takiego w wersji kociej. Zastrzygł uszami, po czym począł cofać zadek w tył w stronę pnia, przesuwając łapę po łapie, mając zawsze jedną w pogotowiu, gdyby przypadkowo miałby się zachwiać. Prychnął nisko, poirytowany zaistniałą sytuacją. Szczerząc kocie kły, poczuł jak cała gałąź nieubłaganie trzeszczy pod jego płasko przyłożonym do drewna brzuchem. Wtem poczuł na ogonie przyjemną chropowatość kory, do której zręcznie się obrócił, dość nienaturalnie jak na kota, zaczepił o nią przednie łapy, potem jedną tylną i… zaczął się wspinać w górę! Zdawać by się mogło, że to pikuś dla kotowatego i pewnie w normalnych warunkach tak właśnie by było.  Gdyby tylko pominąć fakt, że jeden jedyny nieodpowiedni ruch sprowadzi go prosto w ramiona rozszczepieńca-Cerbera we własnej postaci.
W kreskówce najpewniej kot uciąłby gałąź jakąś wyciągniętą znikąd piłą, a ta z rumorem zwaliłaby się na głowę oprawcy. Prawdziwe życie nie zapewniało takich narzędzi, tobołek schował wysoko w dziupli, sprawa nie rozwikła się sama. Chyba, że bestii ewidentnie się znudzi cwana ofiara, może zainteresuje się jakąś wiewiórką albo czymś tam innym. Dostawszy się na wyższą gałąź, w zemście zrzucił mu na głowę coś w rodzaju szyszki, odrobinę zmutowanej, może dwa razy większej niż normalna i pachnącej lepką żywicą, której śladowe ilości ostały się na kociej łapie. Drugą spróbował zrzucić mocniej, imitując aport patyka, bo ta przynajmniej poleciała na odrobinę większą odległość. Co innego mógł zrobić oprócz posyłania w myślach imponujących wulgarnych wiązanek, ckliwych pozdrowień jego matki i aluzji co do ich relacji i jej zawodu?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zwierzęce, żółtawe ślepia wilka błyszczały jak najczystsze złoto, choć momentami mogło się zdawać, że przejmuje je pomarańczowy płomień, jakby podczas przemiany w zwierzę prawdziwa, szkarłatna barwa tęczówek nie ustąpiła topazowemu zabarwieniu, jakby człowiek był wciąż obecny w tym psim cielsku. I tak rzeczywiście było — trzymał swoją wilczą naturę na smyczy, choć to wcale nie było takie łatwe, bo bestia straszliwie się szarpała. Jasnowłosy mógł jedynie przewidywać, że od pełnej utraty kontroli dzieliło go jedynie kilka, może kilkanaście minut i najwygodniej byłoby od razu powrócić do humanoidalnej postaci, ale wtedy szanse na pozytywny (dla niego) finał polowania drastycznie by spadły, a przecież nie chciał wracać z pustymi łapami.
W dalszym ciągu próbował wdrapać się na drzewo, a dodatkowej motywacji dostał w momencie, w którym kociak leżący na gałęzi przebudził się, szczerząc swoje malutkie kły. Wilcze pazury zrywały kolejne płaty kory, podczas nieudolnych prób schwytania tego irytującego dachowca. Nie miał zamiaru odpuścić, choćby nawet miał przewrócić cały pień — co raczej było mało prawdopodobne. Musiał znaleźć tylko jakiś sposób by dostać się do swojej ofiary — zastraszyć ją albo faktycznie jakimś cudem zrzucić.
Warknął, gdy gałąź zatrzeszczała pod kocim ciężarem. Próbował wdrapać się na drzewo i łapami sięgnąć do zwierzaka. Na próżno, pod postacią wilka nie mógł zbyt wiele zdziałać w zakresie wspinaczki, to było pewne. Był bardziej nieporadny i dużo cięższy — jego ciało nie było tak dobrze przystosowane do wdrapywania się po tak stromych pniach.
Odsunął się od drzewa, nerwowo szczerząc kły. Chwilę łaził w kółko, jakby dumał nad niecnym planem, jakby sobie wyobrażał swoje zęby chwytające tę małą, uciekającą wywłokę i rozrywające ją na dwie części. Na samą myśl o tym przyjemny dreszcz przeszedł przez jego ciało, a sierść zjeżyła się. Łapy zostawiały wyraziste ślady na ziemi, ślady po pazurach.
Zawył złowrogo, gdy nieco zmutowana szyszka spadła mu na głowę. Od razu skierował się w stronę kocura, mierząc go złocistym spojrzeniem. Obnażył zębiska, aż z pyska pociekła mu ślina — wyglądał jakby jakaś klejąca się trucizna oblepiała jego zęby. Był rozzłoszczony — zrobił kilka nerwowych, agresywnych kroków, wydając z siebie też kilka szczeknięć, które brzmiały prawie jak ludzkie przekleństwa. Te najgorsze, ludzkie przekleństwa. Drugiego lecącego przedmiotu uniknął, uginając się nieco, jakby gotował się do ataku. Cofał się, próbując wziąć większy rozbieg i... zaczął biec. Poruszał się bardo szybko, gwałtownie lądując łapami na pniu drzewa, na którym siedziała jego zdobycz. Machał wilczymi kończynami szaleńczo. Niemal udało mu się dosięgnąć gałęzi, na której kilka chwil temu siedział dachowiec. Gdyby zrobił to wcześniej to byłby bardzo blisko schwytania go. Bardzo blisko. A teraz? Mógł sobie jedynie o tym pomarzyć.
Spadł na cztery łapy (bo jednak wciąż miał w sobie trochę z kota, no nie?) i zawarczał nieco zrezygnowany. Potem uniósł łeb, obdarowując uciekiniera jadowitym spojrzeniem. Zaszczekał znowu, bardziej milusińsko. Prosił o zejście na dół, a tak naprawdę w głowie układał mu się kolejny plan.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Kot usadowiwszy się bezpiecznie na gałęzi, począł przyglądać się dzikiej bestii pod sobą. Lekko mrużąc oczy bacznie obserwował każdy jego ruch, starając się mniej więcej wymierzyć jego możliwości, wychwytując zmiany i zagrożenia. Wiedział, że zrzucenie szyszek na ziemię rozwścieczyło bysiora jeszcze bardziej, ale nie to wzbudziło jego zainteresowanie. Ba – potwierdziło siedzące gdzieś z tyłu głowy podejrzenia, że nie ma do czynienia ze zwierzęciem. A z kimś bardziej ludzkim. Cat znał się na pupilach lasu lepiej niż na ludziach. Jeśli mamy być szczerzy, początki jego desperackiej historii tak naprawdę składały się wyłącznie z takich… nietypowych znajomości. Niewielu homo sapiens zawdzięcza więcej niż tym kilku stadom, które pomogły mu dotrwać do dnia dzisiejszego, ale o tym może kiedy indziej się wspomni. Tak czy inaczej, kiedyś odkrył w sobie dryg do oswajania zwierząt, co starannie szlifował, szlifuje i szlifować będzie. Weterynarz z niego może żaden, ale coś takiego jak mowa ciała nie ma dla niego tajemnic.
No właśnie.
Cat zdał sobie sprawę, że nie ma przed sobą zwierzęcia. A przynajmniej nie takiego stuprocentowego. Kotu udało się zauważyć, że w tych złotych ślepiach kryje się coś jeszcze, coś czego nie widział w żadnych innych, ale wśród zmiennokształtnych już tak. Śladowe ilości człowieczeństwa. Teraz mógł zatracić się w pościgu za zwierzyną, czego powodem pewnie był bezlitosny post, który wyostrzył zmysły drapieżnika, ale… czy nie mówi się, że oczy są zwierciadłem duszy? Te konkretne sprawiały wrażenie zbyt rozumnych i skoncentrowanych. Nie zawierały w sobie wyłącznie potrzeby polowania pobudzanej rykiem instynktu, ale też ułożone myśli i knowania, które miały logicznie doprowadzić bestię do celu. Każdy ruch futrzaka był na swój sposób przemyślany, choć zawierała się w tym domieszka zwierzęcego zewu. Sam Hide zawsze i niezależnie od sytuacji sprawował pełnię władzy nad swoją kocią postacią, ale nigdy nie pozwalał sobie na zbyt opieszałe wykorzystywanie możliwości swojego ciała. Łatwo przyuważyć, że każda kolejna przemiana przemycała do jego życia codziennego przeróżne kocie przyzwyczajenia i odruchy, a gdy ma się przed oczami taki koci pysk jak ten...
Wszystko, co człowiecze, dla tego frajera było na wagę złota.
Kot zaczął zrzucać kolejne szyszki, uważnie starając się nie rzucić przy tym i siebie, bo głupio by wyszło. Domyślałby się, że niezależnie od swoich twórczych odkryć, śladowe ilości człowieczeństwa nie uratowałyby go od zagładą. Gorzej jeszcze, gdyby ten potem miał wyrzuty sumienia czy coś takiego. Chłopak kiedyś już się zastanawiał, czy w razie śmierci w postaci kota, zmieni się w człowieka automatycznie czy pozostanie już na wieki wieków kocim trupkiem?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Próbował wymyślić coś lepszego niż bezsensowna wspinaczka po drzewie. Zmrużył ślepia i na chwilę zapatrzył się na podrapany przez jego pazury pień. Chciał dostać się do tego kocura, ale nie miał pomysłu jak powinien to zrobić. Przez chwilę myślał o tym, by powrócić do swojej ludzkiej postaci i wdrapać się na górę, ale dość szybko porzucił ten pomysł, bo przecież nawet nie pamiętał gdzie schował swoje ubrania. Poza tym to właśnie jako wilk wyglądał groźniej i to właśnie pod postacią drapieżnego psiska z szeregiem ostrych zębisk powinien dorwać tego małego tchórza, który wchodził coraz wyżej. A jak już go dorwie to postara się, by ten gnojek zapamiętał go na długo. Bo tak, nie do puszczał do siebie innej opcji — musiał go jakoś zrzucić z tego drzewa.
Spojrzał w górę, wbijając wzrok w koci kształt. Straszliwie irytowało go to, że był taki bezradny, że w wilczej postaci brakowało mu nieco tego kociego sprytu, którym mógł się wykazać w formie ludzkiej. Myślał bardziej jak pies, zachowywał się jak pies i był psem, a to znacznie utrudniało całą sprawę. Ale był uparty, więc nic dziwnego, że po kilku kolejnych zrzuconych przez kota szyszkach postanowił jeszcze bardziej odejść od drzewa i zrobić jeszcze większy rozbieg, by tym razem wdrapać się jeszcze wyżej niż wcześniej.
Zaczął biec szybciej niż wcześniej, po chwili skoczył na rozdrapany pień drzewa, wdrapując się wyżej niż wcześnie. Łapami zawalił w gałąź, na której niedawno wylegiwał się dachowiec. Nic dziwnego, że ta ułamała się i spadła razem z nim. Tym razem nie udało mu się spaść na cztery łapy, tym razem padł z hukiem na plecy, a drewniana gałąź zawaliła mu w głowę. Nie ma co się dziwić, że po tym niefortunnym upadku stracił przytomność. Przez chwilę leżał na ziemi jeszcze jako wilk — z pyskiem ubrudzonym w piachu, łapami z przytępionymi pazurami i wygiętym w bok ogonem. Przygniatała go też gałąź, która nie była zbyt ciężka, ale raczej i tak nie byłby w stanie pozbyć się jej o własnych siłach.
Po niespełna minucie powrócił do humanoidalnej postaci. Był nagi, a okrywały go jedynie nieliczne liście gałęzi, która naciskała na jego brzuch. Jego jasne włosy były szarawe, a w niektórych miejscach nawet jasnobrązowe, a gdzieś między nimi ukryły się kocie uszy. Oczy miał zamknięte, a na czole widniało czerwone rozcięcie, z którego sączyła się krew. Klata piersiowa unosiła mu się bardzo powoli i równie powoli opadała. Pod paznokciami miał ziemię. Leżał na boku, cały brudny i nieprzytomny.


Ostatnio zmieniony przez Neely dnia 02.11.17 12:59, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Obserwacja wilka bawiła go na swój sposób, choć była to prawdopodobnie reakcja obronna kociego mózgu na wszechogarniający go stres. Wielokrotnie padał już ofiarą głodnych drapieżników, i jak do tej pory – co chyba widać – dożył czterdziestki względnie w całości. Blizny bliznami, każdy wojownik je miał, ale świadomość tego, że nikt mu jeszcze nie wyrwał tego wkurwiającego ogona – choć próbowali – kazał mu za każdym razem myśleć o ewentualnym spełnieniu się licznych obietnic psubratów. Z tym na dole nie uścisnąłby sobie łapy, nie uścisnęliby się w braterskim objęciu. Kot z psem? Prędzej jego ostre jak brzytwa zęby z siłą zacisnęłyby się na kręgosłupie Kota. Oczy tego tam na dole przyglądały się mu tak intensywnie, że to było niemal niemoralne. Dosłownie wywiercały w kocim ciałku słowną dziurę, wierząc, że to może zadziała, a ten padnie trupkiem na ściółkę, pozwalając się wytarmosić jak gumową kaczkę, może zgwałcić, ewentualnie zjeść po fakcie.
Nawet nie zauważył momentu rozbiegu, rozglądając się za ewentualną szyszką do zrzucenia, gdy ten ruszył z kopyta łapy i wyrwał się do skoku. Ten długi skok towarzyszył zrzuceniu ostatniej szyszki, która przeleciała gdzieś w przestrzeń nad głową bestii tak niespodziewanie i niebezpiecznie blisko celu. Kotu dosłownie serce podeszło do gardła, gdy poczuł na spodzie jednej z łap gorący oddech bysiora. Zlęknionym, złotym spojrzeniem obserwował jego lot i moment zderzenia się pazurów z potężną gałęzią, na której jeszcze chwilę temu Catrick spokojnie drzemał. Widocznie Bastet miała kociaka pod opieką, bo już milisekundy później wilk leżał na ziemi, obezwładniony, trafiony drewnem prosto w czaszkę, względnie nieprzytomny, może nawet martwy. Hide zacisnął łapy na swojej gałęzi. Drzewo jeszcze chwilę trzęsło się w posadach, zrzucając kaskady liści i owadów na Kota i zdechlaka na dole.
Obserwował go, oddychając prędko i płytko. Czas dłużył się nieubłaganie, a sparaliżowane kocie kończyny nie chciały się ruszyć, jedynie ogon podrygiwał nerwowo, tłukąc na boki i o kręgosłup. Wtem stał się świadkiem przemiany dzikiej bestii w… nagiego mężczyznę. Młodego dość, brudnego, choć nad wyraz przystojnego, mimo wszelkich niedogodzeń. Miał długie włosy, co w pierwszej chwili zmyliło Kota. Myślał, że ma przed sobą kobietę, ale krótkie spojrzenie na resztę pozornie skrytego pod gałęzią ciała... uzupełniła męski obraz.  
Minęło kilka minut, odzyskał władzę w kończynach i zaczął się cofać w kierunku pnia. Zszedł z drzewa powoli, cały czas zerkając w kierunku ciała, i na poduszkach ruszył do oddalonego o kilka metrów drzewa, w którego wnętrznościach ukrył swoje łachmany, tobołek z jakimiś śmieciami i scyzoryk. Wiele więcej przy sobie nie miał. Obserwując leżącego mężczyznę, ubrał cerowane tysiąc jeden raz spodnie, narzucił pękatą bokserkę i wielką, wypłowiałą bluzę z obszernym kapturem, który od razu na siebie zarzucił, ukrywając kocie uszy pod materiałem. Wyglądał jak wyciągnięty psu z gardła, ba – nawet nie miał butów! Ruszył szybkim krokiem z dala od miejsca zdarzenia, ale…
Głupia pożywka dla kromstaka, tak skończę – mruknął do siebie chrypliwie, dzierżąc w długim rękawie scyzoryk, gdyby jednak musiał się obronić przed napastnikiem. Kucnął jakiś metr od jego głowy, przyglądając się powoli unoszącej się klatce piersiowej. Krew czole do niedawnej bestii utworzyła już drobną strużkę przebiegającą przez brew i skroń, a Kot – który nie znał się na medycynie wcale – stwierdził, że jak oddycha to przeżyje, bo to znaczy, że mózg mu działa i pompuje tlen. Kot zastanawiał się, czy powinien poczekać, aż ten się obudzi. Ale może lepiej się nie budzić? Nic nie urazi jego estetyki, gdy nie będzie musiał spoglądać na tę skrytą w materiale obszernej bluzy pokrakę, skuloną w słowiańskim przykucu. W kociej postaci przynajmniej był estetyczny i uroczy.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wyglądał trochę jak naga, obdarta z godności, a na sam koniec porzucona sierota. Brudna twarz i rozcięta głowa były jego najmniejszymi problemami — najgorsze było to, że nie miał na sobie żadnych ubrań, a przecież ciepło nie było. Co jakiś czas wiał sobie chłodny wiatr, który bawił się jego białymi włosami i otulał jasną sylwetkę, która zdawała się wręcz drżeć z zimna wraz z każdym, pojedynczym podmuchem, ale poza tymi subtelnymi, ledwo zauważalnymi ruchami klatki piersiowej i dygotaniem jego ciało nie dawało żadnych innych oznak życia — jakby żył, ale nie żył; jakby posilił się zatrutym jabłkiem i zapadł w wieczny sen. Usta miał sztywne i blade, głęboko oddychał przez nos, chociaż jego nozdrza wydawały się być jakieś zdrętwiałe. Po brudnawej twarzy rozlewała się czerwona maź, jak pomidor rozwalony o ścianę.
Drzewa kołysały się na boki, jakby w rytm jakiejś uspokajającej kołysanki, która sprawiła, że bestia osłabła i zapadła w sen. Drapieżnik został wyciszony i obezwładniony — możliwe, że to właśnie jakaś magiczna siła chroniła koteczka go od złego albo jakiś pogański bożek miał go w swojej opiece i nie pozwalał mu zginąć, podając mu dłoń w krytycznych momentach.
Jasnowłosy leżał tak na ziemi z kilkanaście minut i w dalszym ciągu zbyt wiele się nie zmieniło — powieki wciąż miał zaciśnięte, a ciało poruszało się delikatnie tylko podczas wdechów i wydechów. Można było odnieść wrażenie, że wymordowany jest obecny jedynie ciałem, a jego duszę porwał jakiś demon z najgłębszych i najczarniejszych czeluści podziemnego królestwa. Na szczęście nie trwało to zbyt długo, bo mężczyzna zaczął się nieoczekiwanie przebudzać, jakby całkiem przypadkiem wyrwał się ze szponów diabłów, które chciały zabrać go na zawsze.
Z początku ledwo zauważalnie poruszył powiekami, to był leniwy ruch, niczym u dopiero wybudzającego się ze smacznej i udanej drzemki kociaka. Do drgań niepewnie dołączyły rzęsy, a nos nieznacznie się zmarszczył, jakby jego właściciel poczuł jakiś nieprzyjemny zapach. Wargi rozwarły się na krótką chwilę, by odsłonić szereg dolnych zębów. Wkrótce całe ciało się poruszyło, jednak był to ruch bardzo powolny — taki, który nie powinien wystraszyć dachowca siedzącego w pobliżu. Nogi przesunęły się po ziemi, a pięta zahaczyła o jakiś wystający kamień. Yukimura wciąż był przyciśnięty średnich rozmiarów gałęzią, która zarysowała jego jasną skórę w kilku miejscach. Członek kociego gangu jeszcze nie zdawał sobie sprawy, że jest przygnieciony, dopiero odzyskiwał przytomność, w bardzo ślimaczym tempie.
Przewrócił się na plecy, ignorując to, że milion małych kamyczków właśnie się w nie wbijają. Poruszył powolnie łbem na boki, ale powieki wciąż zakrywały jego oczy. Zaczął do niego docierać ból głowy, czuł, że coś chce rozsadzić jego czaszkę od wnętrza. Przynajmniej czuł, że żyje, bo fikuśne obrazy, które widział wcześniej (podczas snu) zdecydowanie temu przeczyły. Miał wrażenie, że umarł, że już nigdy nie będzie stąpał po ziemi. A przecież jego upadek wcale nie był taki poważny... zdawało się, że w swoim życiu przeżył już rzeczy o wiele gorsze niż runięcie z wysokości.
Uniósł powieki, pozwalając szkarłatnym ślepiom na rozeznanie się w sytuacji. Spróbował wstać, ale gałąź i obolałe ciało mu to uniemożliwiły. Ręce oparły się o podłoże i dzielnie próbowały podeprzeć cielsko, ale były zbyt słabe, więc wymordowany dość szybko powrócił do swojej leżącej pozycji, której na chwilę obecną nie mógł zmienić. Czuł się jak obłożnie chory pacjent, którego ktoś zalecił odpoczynek — nie mógł zdziałać zbyt wiele, nawet jeśli bardzo tego chciał. Mógł tylko obserwować otoczenie i dygotać z zimna. Zaczął nawet odczuwać dyskomfort jaki sprawiało mi żwirowate podłoże — plecy i pośladki bardzo go swędziały, podobnie zresztą było z udami i łydkami, które wciąż smyrały drobne gałęzie.
Rozglądał się jak dziecko, dopiero co poznające otaczający je świat. Szybko dostrzegł twarz, w której dostrzegł coś znajomego... do głowy od razu napłynęły mu wspomnienia, które dźgały go jak najostrzejsze iglice. Przypomniał sobie o jednej z tych kobiet, z którymi niegdyś się zabawiał. Wykorzystywał je, a później porzucał, jak pierdolony łamacz serc. Jedną z nich była...
Ino-ue... — wyszeptał cicho, a jego usta wykrzywiły się tak, jakby chciał powiedzieć zupełnie inne imię. Ale zaryzykował, bo przez chwilę myślał, że w obliczu osobnika, który znajdował się tuż obok dostrzegł właśnie ją — tę piękną kobietę, z którą kilkadziesiąt lat temu na chwilę się związał. Przełknął głośno ślinę zanim z jego ust wypłynęły kolejne słowa. — Kim Ty... do cho-lery jesteś? Przypominasz ją. — zapytał, by chwilę później zacisnąć dłoń w pięść i spróbować kolejny raz się podnieść do pozycji siedzącej. Tym razem mu się prawie udało, ale znowu padł na ziemię i po kolejny raz kamienie zadrapały jego plecy.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Catrick towarzyszył mu mniej więcej od momentu, w którym ten powolutku zaczął się przebudzać. Brzydszy kotowaty przyglądał się temu bardzo biernie, zwyczajnie nie mając w sobie pierwszego odruchu, który nakazałby mu pomóc swojemu do niedawnemu oprawcy. Gdzieś z tyłu głowy wciąż słyszał jego porykiwania, a oczy patrzyły na niego przez pryzmat obrazu bestii. Nie mógł pozwolić sobie na momentalne zignorowanie instynktu samozachowawczego, choć i tak po części już to zrobił, zawracając. Pobieżnie przyglądał się procesowi przebudzania, obserwując najdrobniejsze zmiany, zaczarowany przedziwną gracją, która temu towarzyszyła. Dziwiła go różnica między postaciami mężczyzny. Jego uszy zdecydowanie świadczyły o byciu kocim mutantem, gdzie bydlak, który jeszcze chwilę temu szarpał powietrze pod łapami Cata, wyglądał wtedy zdecydowanie psio. Nawet teraz ten wcale-nie-subtelny smród kundla podwórkowego wciąż unosił się w atmosferze, najściślej otulając postać leżącego.
Skrzywił się nieprzyjemnie. Na poły przez wspominany smród, a na poły obserwując bolesny ruch jego poranionych pleców. Czuł też chłód, pewno sto razy bardziej dokuczliwy dla nagiego ciała Wymordowanego. Coś zakuło go w sercu, zmrużył oczy. Trudno to opisać, ale nikt lepiej nie zrozumie minusów nagości tego typu, dopóki samemu nie poczuje mrozów po utracie ciepłego, zwierzęcego futra. Catrick wspomniał wszystkie razy, podczas których ktoś zwinął mu ciuchy i musiał kotem szukać czegoś nowego. Czasem też zmieniał się całkiem przypadkowo śpiąc i budził się z odmrożonymi palcami.
Podniósł się z przykuca, schował scyzoryk w kieszeń bojówek i złapał pewnie za najgrubsze rozgałęzienie. Kątem oka obserwował przebudzonego mężczyznę, aktualnie szamotającego się w lekkim szoku. Już zapierał się stopami w ściółce, żeby spróbować jak najskuteczniej ściągnąć konar z długowłosego, gdy ten rzucił imieniem tak dziwnie i dobrze znanym, że aż dzieciak wylądował na tyłku, czując szyszkę agresywnie atakującą jego kość ogonową. Najpewniej to ta sama, którą jeszcze chwilę temu zrzucił – otóż karma wraca.
Uniósł ciemną brew, przyglądając się mu z głupim wyrazem twarzy. Kaptura na głowie nie miał, więc mężczyzna z łatwością mógł się przyjrzeć twarzy chłopaka. Jego zadartemu nosowi, który zdobiły jasne piegi. Długim kocim wąsikom pod nim. Podejrzanie wąskim, wygiętym wargom, przywodzącym na myśl koci pyszczek, który lekko rozdziawiony, odkrywał zarys sporych kiełków. Czarne uszy zastrzygły niepewnie i skierowały się do tyłu, smagnął ogonem. Wbił w mężczyznę spojrzenie złotych oczu i pionowych źrenic, spoglądał na niego z mieszanką ciekawości i zszokowania, a sam wewnętrznie czuł się tak, jakby ktoś chwilę temu zajrzał mu do głowy bez otwierania czaszki.
Żadna ze mnie kocica, bo ja kocur – odparł całkowicie nieskładnie, niemal dumnie. Wydawał się momentalnie odrzucić od siebie to obce wrażenie, negując nagłe wspomnienie kobiety, którą widywał w snach nader często. Stwierdził, że to pewnie jakaś marna mistyfikacja. Może stres mu dopisał? Równie dobrze nieznajomy mógł mieć magiczne zdolności, które pozwoliłyby mu na zajrzenie do Catowego umysłu. Jeśli nie, ten musiał go z kimś pomylić, ot co.
Chcesz się uwolnić. Tak czy nie? – spytał chrypliwie, podnosząc się z ziemi swój tyłek i stając na równych nogach. Chciał uwolnić kotowatego, nawet kosztem własnej skóry, którą mógł stracić chwilę po oswobodzeniu. Instynkt podpowiadał mu, że to może się opłacić, a ten rzadko kiedy mylił się co do sprawy. Częściej Cat mylił go z głosem własnego żołądka, który nawołując w spazmach głodu, namawiał go do wielu idiotycznych rzeczy. Przykładowo? Żywieniowa ruletka, której stawką było słodkie "otruję się, czy się nie otruję".
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Mrugnął kilka razy pospiesznie oczyma, jakby nie był pewny autentyczności obrazu, który rejestrowały jego oczy. Gałąź widocznie walnęła go łeb mocniej niż się tego spodziewał, skoro faktycznie pomylił samca z samicą, o której wspomnienia wygrzebał z głowy z wielkim trudem. Nigdy nie przetrzymywał w głowie informacji o osobach, nie stanowiących ważnej części jego żywota, dlatego przypomnienie sobie nawet imienia kobiety, z którą niegdyś sypiał należało do dość trudnych zadań, bo ta, zostawiła po sobie jedynie mało wyrazisty ślad w jego umyśle.
Powoli zaczynało zmierzchać — niebo szarzało w zawrotnym tempie, a kilka jasnych chmur bledło do momentu, aż zniknęły na dobre. Wciąż wiał zimny wiatr, który z wymierzoną precyzją otulał sylwetki wymordowanych. Podmuchy były bezlitosne, zwłaszcza wobec nagiego jasnowłosego, którego chłód wręcz szczypał w skórę (albo to były te gałązki, które drażniły go przy każdym, nawet najmniejszym ruchu, wbijając się w miejsca, w które wbijać się nigdy nie powinny).
„Żadna ze mnie kocica, bo ja kocur.”
Kocur... — powtórzył, przekręcając łeb tak, żeby móc mu się lepiej przyjrzeć. Faktycznie, na kobietę nie wyglądał, więc pierwsze skojarzenie Neely'ego było cholernie nietrafne, choć z początku naprawdę wydawało mu się, że dostrzegł w nim coś znajomego, coś co wydawało mu się znajome. Ale możliwe też, że te szczątki wspomnień, które posiadał o tamtej kobiecie były niekompletne i w nie też nie można było wierzyć.
Wsparł się na dłoni, unosząc swój tułów o kilka centymetrów, a następnie zmrużył teraz już szkarłatne ślepia, przyglądając się kotowatemu jeszcze dokładniej niż wcześniej. Nieznacznie przechylił łeb w bok — usta wykrzywił mu grymas, prawdopodobnie znowu jego ciało nieprzyjemnie otarło się o wystający badyl albo chropowatą ziemię, na której leżał.
Teraz widzę — potwierdził leniwym skinięciem głowy. — Musiałem nieźle przywalić w to drzewo. Albo ono przywaliło we mnie. — Aż prawie uśmiechnął się z bezsilności i idiotyzmu całej tej sytuacji. Jeszcze przed chwilą był gotów zrobić wszystko, byleby dorwać tego małego dachowca i rozerwać go na strzępy, posilając się jego mizernym ciałkiem, a teraz musiał wkupić się w jego łaski, bo sam nie był w stanie podnieść gałęzi. Prawdopodobnie odzyskałby siły za jakieś... może pół godziny, ale nie mógł tyle czekać, bo każda sekunda sprawiała, że jego ciało stawało się coraz zimniejsze, drętwiało jeszcze bardziej, no i mógł przecież się zaziębić, a na pustyni trudno było o jakiekolwiek leki i lekarzy, którzy mogliby pomóc od ręki.
„Chcesz się uwolnić. Tak czy nie?”
Posłał mu pytające spojrzenie.
Uniósł rękę, którą jakoś zdołał wyswobodzić na tyle, by móc nią przetrzeć swoje czoło. Dopiero po oderwaniu dłoni dostrzegł szkarłat, który oblepił mu palce. Rozmazał nimi krew jeszcze bardziej.
Nie no, coś Ty. Bardzo podoba mi się leżenie tu. Jeszcze brakuje mi tu jakiegoś znanego malarza, który mógłby uwiecznić ten obraz, moją niezwykłą pozę. — Wywrócił oczami, odetchnąwszy ciężej. — Oczywiście, że chcę. Zaraz zamarznę na śmierć. Pomóż mi pozbyć się tej cholernej gałęzi — powiedział, łapiąc od razu ręką za jedną z bardziej wystających odnóg, którą próbował odchylić, ale niechcący ją puścił, a ta z impetem uderzyła w jego nogę. Opętany syknął przeciągle z bólu, wypowiadając pod nosem kilka mało wyszukanych przekleństw.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Kot czuł się niemal do żywota dotknięty faktem, że pomylono go tak bezczelnie z kobietą. Może miał długie włosy, ale czy i on ich nie miał? Ba, nawet dłuższe! Dużo dłuższe! Fakt faktem, świat zaklął go w ciele nastoletnim, ale gdzieś głęboko, głęęęboko kryła się w nim dusza prawdziwego mężczyzny i samca alfa, która... No, aktualnie pozwalała wieźć prym jego infantylnemu charakterowi. Można powiedzieć, że pośrednio w reakcji na całe zło tego padołu. Bo albo truchlejesz, albo wyśmiewasz świat, albo stajesz się złodupnym frajerem. Nie ma nic pomiędzy, a przynajmniej nie na Desperacji. Cała reszta pozwalała ponieść się samobójczym rozmyślaniom, więc ich się nie liczy w tej całej farsie. Tak przynajmniej sądził Kotowaty, a sam przyjął postawę wyśmiewającą. Nie bał się śmierci, bo nie miał dla kogo tutaj siedzieć, choć też nie zamierzał futra oddać tak łatwo. Nie bał się, ale nie pragnął końca. Przecież wszystko może się zmienić! A jeśli się nie zmieni, bo ktoś pokrzyżuje mu plany, wtedy też nie będzie źle. Kiedyś ktoś próbował mu wmówić, że potem jest drugie życie, fajne życie w niebie, ale czy ktoś taki jak Cat będzie mógł do niego trafić? Do kociego nieba? Czy do człowieczego? Zwierzęta nie mają duszy, prawda? Więc... kim on był w oczach ewentualnego stwórcy? Nikt tego biedakowi nie przetłumaczył, ale trudno też powiedzieć, czy ktokolwiek znał odpowiedź na kocie pytania.
Ja nie czytam i nie liczę, a wiedziałbym, że wskakiwanie wilczym cielskiem na gałąź źle się skończyć może – prychnął rozczarowany bezmyślnością towarzysza i zdjął bluzę. Miał zamiar mu ją pożyczyć, gdy już wyswobodzi go spod tego drewna. Przeczuwał, że to może skończyć się źle. Uwolni go, a potem ten poderżnie głupiemu kotu gardło, zabierze rzeczy i zwieje, gdzie go zmarznięte, acz uratowane, nogi poniosą. Czemu więc chciał mu pomóc? Czy to tylko instynkt? Może empatia? Dziwne, bo nie używał jej zbyt często, ale... Coś go tknęło, gdy przypomniano mu o mamie. Zwykle czuł jej obecność tylko we snach i uważał, że tylko wtedy ma z nią kontakt, kontakt z tym wspomnieniem o niej, bardzo lichym, bardzo ulotnym.
Może on coś wie? Może to nie tylko majak?
Strzyknął z siłą karkiem, wyprostował łapy nad sobą. Zesztywniał będąc ściśniętym w kocim ciele, jeszcze chwilę temu spał smacznie, a teraz głupie, naiwne myśli chciały oswobodzić drapieżnika. Nie pozwalał sobie na odprężenie, oczywiście. Mięśnie Kota wciąż były naprężone, gotowe do skoku, uskoku i szybkiej ucieczki. Białowłosego uszkodziło, więc jeśli nie zmieni się w sekundę znów w bysiora, może chłopakowi uda się uciec przed szponami wilczej bestii.
Umiem rysować węglem – pochwalił się całkiem randomowo i uśmiechnął półgębkiem, odsłaniając przy tym lewy kieł. Krzywy to był uśmiech, ale jego firmowy i jedyny w swoim rodzaju. Takie życie, gdy miało się taki szalony zgryz niby kota, ale człowieka. Też wizja talentu w oczach Cata najpewniej mijała się zupełnie z tym, co Neely mógłby uznawać za choćby podstawy umiejętności, ale chłopak uwielbiał się chwalić, więc skorzystać musiał. Zasunął ogonem w powietrzu i kucnął, wkładając dłonie i przedramiona pod konar.
Pomóż ile dasz rade, a przerzucimy go – polecił, poprawiając przykuc i wbijając pazury w korę, coby mieć lepszy chwyt. Życie w ciągłym ruchu utrzymało Kota w świetnej kondycji, więc nie miał jakiegoś szczególnego problemu z ciężarami. Napiął mięśnie z siłą, podważył dwukrotnie gałąź, przygotowując się do konkretnego przerzucenia, a potem kiwając brodą w stronę mężczyzny, napiął się już maksymalnie i wspólnymi siłami... wyrzucili gałąź w świat gdzieś obok. Kilka gałązek mogło poharatać dodatkowo nieznajomego, ale ogólnie był już wolny.
Catrick się spłoszył. Momentalnie się odsunął i dosłownie rzucił mu na twarz bluzę, uciekając sekundy potem za drzewo, wyciągając w kieszeni scyzoryk i przyczajając się za konarem jakieś dwa metry dalej, spoglądając zza niego na mężczyznę.
Uratowałem, ale chyba nie ufam – odparł chrypliwie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 1 z 2 1, 2  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach