Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Archiwum misji


Strona 1 z 5 1, 2, 3, 4, 5  Next

Go down

Sanctus Espiritus! Insanity is all around us! [Kaijin, Asmodeus] JE3Z7X4

Uczestnicy: Kaijin, Asmodeus
Przewidywana nagroda:
Kaijin - jeden z kluczy do mocy
Asmodeus - moc kontroli mrocznych cieni
Poziom trudności: Średni
Możliwość zgonu: Brak jak nie wleziecie prosto w kolczastą pułapkę czy coś

__________________________________________________

Dzień chylił się ku końcowi, pochmurne niebo nad Edenem powoli ciemniało jeszcze bardziej, gdy przebijające się słabo światło niknęło za horyzontem. Nie przeszkadzało to parze wyraźnie pobudzonych i jednocześnie zaniepokojonych aniołów przywołać dwójki swoich pobratymców. Kaijin oraz Asmodeusz mieli stawić się w jednej z altanek w ogrodach przed obliczami dwóch aniołów zastępu - kobiety o włosach niczym świeży szafran i dużych, złocistych oczach oraz średniego wzrostu, niebieskookiego bruneta. Oboje wydawali się być zmęczeni, jakby właśnie przemierzyli wiele kilometrów, bez żadnych przystanków. Ich skrzydła były zmaterializowane, a białe pióra zmierzwione od wiatru. Na dodatek żeńska anielica była ranna, choć już opatrzona oraz częściowo wyleczona przez uzdrowicieli i ich cudowne moce.
- Potrzebujemy pomocy - odezwała się kobieta, wciąż próbująca uspokoić oddech. Była nieco zdenerwowana, ale nie z powodu konieczności ujrzenia byłego Trona oraz ukaranej niegdyś anielicy zastępu. Powód miał dopiero się ujawnić.
- Poczekaj, Lia, trzeba zacząć od początku - wtrącił drugi skrzydlaty, kładąc dłoń na ramieniu koleżanki. Wydawał się być dużo spokojniejszy, choć również zmordowany podróżą. - Odnaleźliśmy jedną z naszych krypt-skarbców, straconych przed kilkoma stuleciami. Byliśmy w trakcie zabezpieczania jej i przygotowań do zbadania, kiedy zostaliśmy zaatakowani.
Złotooka zacisnęła wargi, a w jej oczach pojawiły się ślady łez. Nie rozpłakała się jednak, choć wyraźnie była na granicy. Nawet nie próbowała się odzywać, pozwalając drugiemu aniołowi na kontynuowanie swojego przekazu.
- Zanim się pozbieraliśmy w całość, połowa z nas była już martwa. Kościół Nowej Wiary. Nie mam pojęcia skąd się tam wzięli, po co, jak wiedzieli o naszym odkryciu, ale nie mogą dostać się do zawartości skarbca, jest tam zbyt wiele cennych przedmiotów. I przede wszystkim nie mogą zbezcześcić tego świętego miejsca - teraz w jego głosie pojawiła się wrogość. Czuł się okropnie, wiedząc, iż zostawił braci i siostry w rękach innowierców zamiast pomóc przy obronie, ale nie mógł puścić Lii samej w podróż. Nie był pewien czy da radę dotrzeć do Edenu.
- Pomóżcie. Sprawa jest na tyle ważna, że nie możemy jej powierzać byle komu - dodała skrzydlata i wysunęła rękę ze szczegółową mapą prowadzącą do celu. - Ciebie, jako że nie masz skrzydeł, zaniesie jeden z pegazów, Kaijin.
Wskazała drugą dłonią białego konia skubiącego trawę kawałek od nich. Miał na sobie specjalnie skonstruowane siodło dla bezpieczeństwa lotu, ale i tak nie dało się przewidzieć jego zachowania - przy Asmodeuszu mógł zareagować paniką, a samej Kaijin mógł w pełni nie ufać. Lepsze jednak to niż piesza wędrówka przez kilkadziesiąt kilometrów. I przede wszystkim dużo szybsze, a na czasie powinno im zależeć.


__________________________________________________


Wskazówki:
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Kręcił trochę nosem, na prośbę pomocy swoim braciom, lecz jedna rzecz go zaintrygowała, to że ponoć nadawał się do tego idealnie i że wśród aniołów łatwo nie znajdą kogoś, kto by temu podołał. Cóż jedyną rzeczą o jaką anioły by nie zrobić zapewne było... zabijanie. Rzecz do której prawie się nie skłaniały.
Jakże dobrze trafił.
Kiedy zobaczył dwójkę aniołów zastępu poszarpanych i widocznie zmęczonych, wianiem z podkulonym ogonem, na twarzy aż pojawił mu się niewielki uśmieszek. Który jednak zdołał szybko zniknąć, gdy te dwa pierzaste wypierdki zaczęły mówić...

Mógł zrozumieć wiele, ale nie potrafił pojąć faktu, że anioły zastępu, nawet zaskoczone, nie potrafiły sobie poradzić z jakimiś wymordowanymi... jak oni bardzo silni byli lub jak bardzo słabe są obecne anioły zastępu? Smutna rzecz.
Jednak białowłosy anioł nie przerywał tym nędznym paradoksom.
Kiedy jednak bardziej "ogarnięty" anioł postanowił w końcu zamknąć swoje usta, Asmodeus bezceremonialnie chwycił go za twarz i przygniótł do jednego, z podtrzymujących dach altanki, słupów.
- Pokonali was wymordowani? - ledwo nie wybuchł śmiechem.
- Kto wybiera tak nędzne twory na aniołów zastępu... Jesteście żałośni!
Puścił mężczyznę i wwiercił swoje ametystowe ślepia w kobietę.
- Zgodzę się na pokazanie wam jak traktuję się śmieci, abyście mogli zobaczyć co stanie się z wami... jeśli nadal będziecie takimi pokrakami.

Był przepełniony furią, już nie tak wielką na same anioły, które prosiły ich o pomoc, lecz o fakt iż jakiś brudny wymordowany będzie miał czelność dotknąć, którejś z relikwii.
Spojrzał na uprzednio daną im mapę, cel nie był daleko, nie aż tak.

Smoliste skrzydła zaczęły się materializować na plecach anioła, by następnie unieść jego ciało w górę.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Kai przebudziła się ze swego orzeźwiającego, pięknego snu idealnie w momencie, w którym to rzucające na ziemię swoje palące i gorące macki słońce wybrało na obniżenie swego położenia oraz stopniowe, niespieszne chowanie się za odległym, falującym horyzontem. Dzień, bowiem, nie był jej porą buszowania i egzystowania, a noc słodka, wypełniona przyjaznymi cieniami i chłodniejszym, bardziej rześkim powietrzem. Przeciągnęła się lekko i rozejrzała spokojnie dookoła siebie, przejeżdżając srebrzystym wzrokiem po półkach zapełnionych książkami, okrągłym blacie zawalonym pootwieranymi na pozornie losowych stronach woluminami i stosami kolejnych tomików poustawianych równiutko na ziemi w oczekiwaniu na chwilę, w której Anielica będzie ich potrzebować i zdecyduje się po nie sięgnąć. Usnęła, znowu, w bibliotece - archiwum położonym przy Katedrze - co nie było ani odrobinę dziwne, niepokojące bądź rzadkie, jako że było to jedno z tych miejsc, do których Kai naprawdę często zaglądała i mogła przesiadywać tu długimi, zbyt prędko przewijającymi jej się przed ślepiami godzinami. Tym razem, jednakże, nie dane jej było od razu zagłębić się i zanurkować w rękopisy oraz dzieła, które wyszły dekady temu spod prasy drukarskiej, gdyż paręnaście minut po jej obudzeniu się nawiedzona została przez posłańca - ktoś chciał ją widzieć, ktoś wzywał ją na spotkanie i brzmiało to bardziej niby wojskowy rozkaz niż delikatna prośba.

Odświeżywszy się więc i zawiesiwszy ukochany artefakt na plecach, brązowowłosa udała się do jednej z altanek mieszczących się w cudownych, barwnych ogrodach Edenu, gdzie czekały na nią dwa Anioły Zastępu - zmęczone, o poszarpanych ubraniach i zwichrzonych, zmierzwionych wiatrem oraz pośpiechem piórach - i Asmodeus. Przystanęła koło tego ostatniego, witając się z zebranymi nieznacznym, wiecznie malującym się na jej bladej twarzy uśmiechem i krótkim, acz doskonale zauważalnym skinieniem głowy - to starczyło, w jej skromnej opinii. Wysłuchała cierpliwie, milcząco tego, co pokiereszowana parka miała do powiedzenia i odczuła powlekaną nieukontentowaniem iskierkę zdziwienia wobec tego, co też przytrafiło się im oraz pozostałym, towarzyszącym im jeszcze nie tak dawno temu wojownikom - dali się zaskoczyć, tsk, tsk. Nie zareagowała, toteż, w jakiś znaczny i wyraźny sposób na porywcze posunięcie czarnoskrzydłęgo, który chwycił wyjaśniającego sytuację mężczyznę za twarz - czekając, oczywiście, aż ten skończy i nie będzie miał nic więcej do powiedzenia - i wręcz przygniótł go do jednego z filarów tej skromnej, acz ślicznej budowli. Mrugnęła, zerkając na Asmodeusa i przypominając mu stoickim, niezmąconym głosem:
- Kościół Nowej Wiary nie składa się tylko z Wymordowanych. - Brutalność i impulsywność nie były dla niej niczym nowym, strasznym czy zaskakującym, mimo iż sama personalnie znała i korzystała wyłącznie z tej pierwszej, często niosącej ze sobą krew i śmierć rzeczy. Czyniła to, naturalnie, jedynie wtedy, kiedy musiała i nie krzywdziła na chama tych, którzy na to nie zasługiwali, lecz mimo wszystko ani odrobinkę nie bała się sięgać po te bezlitosne, bezwzględne metody działania, jeżeli kryła się za nimi krótsza, lepsza i usłana mniejszą ilością strat droga do określonego, ustalonego celu. - Zajmiemy się tym i zabezpieczymy kryptę, a Wy ogarnijcie się i odpocznijcie - rzuciła w stronę Anielicy z tym swoim irytującym niejedną personę uśmiechem i przyjrzała się uważnie, bacznie rozwiniętej przez jej kompana podczas tej przygody mapie, po czym skierowała się ku pasącemu się beztrosko, wskazanego przez Skrzydlatego pegazowi. Nie wskoczyła na niego od razu, tylko ukłoniła mu się wpierw i dała mu zaciśniętą w pięść dłoń do powąchania, dopiero po tym dosiadając go i wzbijając się na nim w odległy, ciemny nieboskłon. Zamierzała lecieć tuż obok Asmodeusa, w odległości jakichś trzech metrów od niego i po prawej jego stronie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Anioł nie miał siły się bronić. Co więcej, zamarł jak rasowa ozdoba choinkowa, w duchu odmawiając już modlitwę i żegnając się z życiem. Że też zachciało im się przywoływać kogoś takiego jak on. Było kilka innych skrzydlatych, którzy nadawali się do tego zadania, a jedyne w czym byli gorsi to fakt, iż mieliby opory z zabiciem kogokolwiek. Nawet niewiernego z zakłamanego Kościoła rozpowiadającego fałszywe rzeczy o ich wierze.
Druga anielica była w takim szoku, iż nie była w stanie czegokolwiek z siebie wydusić, a co dopiero uczynić. Spojrzała bezradnymi oczami na Kaijin i była jej niemo wdzięczna, gdy się odezwała. Możliwe, że właśnie dzięki temu jej towarzysz niedoli został puszczony, choć powód mógł być zupełnie inny. Nie ufała Asmodeusowi, źle się czuła w jego pobliżu, jak zresztą duża część pierzastego społeczeństwa Edenu. Dlatego też nalegała na wysłanie drugiej duszyczki na pomoc braciom i siostrom uwięzionym teraz w krypcie. Przez porę dnia wybór padł na nikogo innego niż władającą Parasolem srebrnooką anielicę.
Pegaz, początkowo odrobinę nieufny, odwzajemnił ukłon zaraz po powąchaniu dłoni nieznanej mu osoby. Może nie był zbytnio uradowany tym, kogo będzie musiał wieźć i obok kogo zmuszony będzie do lotu, ale został o to poproszony, a był też jednym z kilku dobrze wytrenowanych skrzydlatych koni. Rzadko okazywał niezadowolenie, przynajmniej póki nie próbował się do niego zbliżyć ktoś przesiąknięty złem lub zamierzający zrobić coś paskudnego. Na swój sposób, jego rasa potrafiła wyczuwać co dzieje się w duszy drugiej osoby.


* * *
Droga zajęła im nieco ponad pół godziny. Lokacja umiejscowiona była, jak zresztą widniało na mapce, na polanie w środku lasu. Wyróżniała się, nawet w ciemnościach, które zaległy nad światem - całość oświetlona była mnóstwem pochodni, lamp, a nawet sztucznie stworzonymi światełkami, które zapewne przyzwał jeden z aniołów. Nie widać było jednak żadnej postaci, jedynie porzucone wykopaliska z odkrytym wejściem z jasnego, zdobionego kamienia. Po wylądowaniu, oboje z wysłanników usłyszeć mogło ciszę przerywaną tylko odgłosami trzasku ognia w źródłach światła. Kamienne wrota były lekko uchylone, niemo zapraszając wędrowców do środka, do poznania dawno zapomnianych zakamarków pełnych anielskich tajemnic. Kto wie, co mogło kryć się w środku?

* * *
Schody ciągnęły się w dół spiralą. Początkowo tylko przez kolejne warstwy ziemi oraz skał, potem wreszcie nastąpiła otwarta przestrzeń ukazująca pierwsze pomieszczenie. Oświetlone było znów sztucznymi światełkami, tym razem w kolorze błękitu. Małe, świetliste kulki latały bez celu tu i ówdzie, zmieniając swoje pozycje co kilka sekund. Kiedy Kaijin oraz Asmodeus dotarli na sam dół, pierwsze w oczy mogło się rzucić anielskie ciało leżące bezwładnie na ziemi pod ścianą. Sądząc po jego obrażeniach i krwi rozlanej dookoła, skrzydlaty był martwy już od dawna, a wcześniej ciśnięty o kamień po krótkiej walce. Krótki miecz leżący niedaleko jego ręki naznaczony był czerwonymi plamami. Spod brązowej grzywki na czole widać było namalowany krwią znak Kościoła Nowej Wiary. Zdecydowanie nie przyszli oni z pokojowymi zamiarami.
W pomieszczeniu stało kilka półek, większość jednak ziejąca pustką, niektóre ze starości rozpadły się, inne leżały na podłodze losowo ciśnięte w nieznanym czasie przez nieznanego sprawcę. Tu i ówdzie znaleźć można było jakąś rozpadającą się kartkę o nieznanej treści, zapewne mało ważnej, skoro znajdowały się przy wejściu. Dało się też zawiesić oko na niedziałającej od dawna fontannie przedstawiającej jakąś religijną postać z dzbanem. Wąskie zagłębienie w podłodze wiodło od stóp figury aż do drzwi po drugiej stronie. W jej kierunku prowadziły także plamy zaschniętej krwi, widocznej też w korytarzu dalej. Dookoła wciąż panowała złowroga cisza.


__________________________________________________


Wskazówki:
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wdzięczność wobec Kai za jej wtrącenie się do niebezpiecznej dla nieszczęsnego, przygniatanego do filara przez Asmodeusa Anioła sytuacji była kompletnie niepotrzebna oraz mijająca się z jej prawdziwymi intencjami - nie uczyniła tego, bowiem, w celu wyciągnięcia tegoż biedaka z jego niekomfortowej, bolesnej chwili zagrożenia, tylko aby naprostować posiadane przez jej Czarnoskrzydłego kompana informacje. Nic więcej, nic mniej, chociaż była przyzwyczajona do momentów, w których persony różne brały słowa jej za bardzo do serca, nieprawidłowo je interpretowały lub wyciągały błędne wnioski z jej bezpośredniego - często aż nazbyt, co doprowadzało do konfuzji, zdumienia i niezrozumienia jej przez innych - zachowania. Poniektórzy odczuliby nawet obrazę dla bezceremonialnego sposobu, w jaki srebrnooka zbyła dwójkę poszkodowanych i najzwyczajniej w świecie przejęła ich misję - zamierzała nie tylko uratować tamtych złamanych przez zasadzkę, zaskoczonych przez nagłe natarcie na nich wrogich jednostek wojowników i wybić do nogi wszystkich napataczających się pod jej Paryzol przeciwników (grzeszników, niewiernych i morderców), ale i dopełnić do samiutkiego końca powierzone oryginalnej grupce zadanie: zabezpieczyć kryptę. Nie będzie czekać na kolejnych amatorów i kulejących w swych działaniach Aniołów - cóż to się z Zastępem stało po tych wszystkich przespanych przez nią latach? - miast tego samej, lub z pomocą swojego towarzysza, doprowadzając misję pierwotną, ważną i bazową do finiszu.

Jeżeli natomiast chodzi o brak zaufania kierowany do Asmodeusa przez zdecydowaną większość Skrzydlatych, to Kai miała to, szczerze powiedziawszy, gdzieś - nie darzyła go tym kwaśnym, negatywnym uczuciem i nic do niego nie miała. Z własnego przykładu wiedziała, jak to jest być potępianą i obserwowaną nieprzychylnymi, krzywymi spojrzeniami - co skończyło się długą, długą drzemką i zapieczętowanymi mocami, ostatecznie - z powodu swego postępowania, wyznawanych zasad i naginania tych ogólnych, szarych norm - nie była więc, może, najlepszą osobą do pilnowania tego tu narwańca, gdyż mogło się zdarzyć tak, że popierać będzie jego czyny, plany i posunięcia, jeżeli tylko te odniosą pożądany, zmniejszający potencjalną ilość niewinnych ofiar efekt lub przyspieszą proces pozbywania się, likwidowania groźnych oponentów.

Pegaz zgodził się przewieźć ją w zaznaczoną na podanej im mapie lokalizację bez większych przeszkód czy marudzeń, toteż Kai czym prędzej dosiadła go i dała mu się ponieść - ponowne doświadczenie lotu, szybowania w odległych przestworzach i włosów targanych przez cudowny, niebiański wiatr tknęło ją nostalgiczną macką oraz nutką melancholii, naznaczając jej bladą twarzyczkę bardziej miękkim niż zwykle, osjanicznym uśmiechem. Podróż ta - ku lekkiemu rozczarowaniu i rosnącej w jej serduszku ekscytacji nadciągającą potyczką - nie trwała długo i już niecałe pół godzinki później lądowali na umieszczonej w środku lasu, oświetlonej licznymi pochodniami oraz sztucznie wykreowanymi światełkami polanie. Pustej, osnutej głównie w flaucie i pozbawionej widocznych wrogów polanie, należałoby dodać. Kai rozejrzała się dookoła uważnie oraz bacznie, zsuwając się jak najciszej tylko mogła z końskiego grzbietu i jednocześnie z tym chwytając za rękojeść ukochanego artefaktu, moment później, kiedy stanęła zgrabnie na stabilnym gruncie, już trzymając go gotowego do użycia - tak do obrony, jak i ataku. Przechyliła nieco głowę, lustrując wpierw czujnie ciemną, migoczącą od znajdującego się tu światła linię drzew, aby następnie wzrok swój skierować i zatrzymać na uchylonych delikatnie, zachęcających do przekroczenia ich progu wrotach.

- Brak komitetu powitalnego. Jakże niekulturalnie z ich strony - rzuciła niemalże beztrosko, wbrew tonowi swemu podchodząc do drzwi ostrożnie i niespiesznie. Hmnęła cicho pod nosem, zaglądając do środka i zauważając od razu spiralne, schodzące w dół schody. Ruszyła nimi bez większego, znaczniejszego zachowania, przyglądając się mijanym ścianom i co jakiś czas zostawiając na powierzchni ich niewielkie, acz doskonale widoczne dla tego, kto o nich wiedział zarysowania swoim pięknym, srebrno-złotym parasolem. Może było to zbędne i paranoidalne - w końcu ścieżka nie rozwidlała się i nie mnożyła na wiele innych - lecz nigdy przecież nie wiadomo, co przyniesie przewrotny, złośliwy Los. Dotarcie do pierwszego pokaźnego, oświetlonego stosunkowo porządnie pomieszczenia nie było trudne i nie zajęło im to dużo czasu, nagradzając ich widokiem martwego już od jakiegoś czasu, naznaczonego na czole znakiem Kościoła Nowej Wiary pobratymca. Bezskrzydła kliknęła nieznacznie językiem, omiatając zdewastowane, w większości puste i zaniedbane wnętrze badawczym spojrzeniem i szukając w nim innych, najmniejszych nawet i najdrobniejszych niejasności czy potencjalnych niebezpieczeństw. Rzucając truchłu analizujące zerknięcie i potem całkowicie już je ignorując, podeszła do statuetki - z uwagą rozglądając się po komnacie, coby przypadkiem w jakąś pułapkę nie wdepnąć - i dźgnęła ostrym końcem Paryzola trzymany przez tę religijną postać dzban, ciekawa tego, czy zachowała się w nim jakaś woda i czy ścieżka dla cieczy tej przeznaczona dalej prawidłowo działała. Może dźwięk metalu stykającego się z obrobionym kamieniem zwabi tu nawet jakiegoś przeciwnika, który sprawdzić będzie chciał - lub wysłany w celu tym tu zostanie - źródło tegoż krótkiego, niezbyt donośnego - stuknięcie ledwo, wywodzące się z precyzyjnego i gładkiego sztychu - odgłosu?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nocny wiatr smyrał jego policzki, przyjemny chłód, który nie był dany mu przez większość dnia, w tej nie zbyt długiej chwili pozwalał mu ochłonąć. Lecąc tak nad lasami spoglądał na dziewczynę ukradkiem, nie posiadała skrzydeł. Czy naprawdę ma mu pomóc? Czy może ma robić za swego rodzaju ogranicznik w jego działaniach, jakby miał zabijać tam swoich... chociaż to faktycznie mogło nastąpić.
Bijące łuny światła widzialne z kilku kilometrów, cóż nic dziwnego że kościół ich dopadł, przykuły jego uwagę, tak. Powoli zaczął obniżać lot, aż w końcu jakieś dwa metry nad ziemią zawisł w powietrzu, by następnie opaść na ziemię. Chwilę po tym wielkie czarne skrzydła uległy dematerializacji.

Przyjrzał się dokładnie po okolicy. Jego uwagę na dłużej przykuły stworzone z mocy światełka.
- Skoro te światła się jeszcze utrzymują, możemy mieć trochę większą nadzieję, że nasze przepiórki jeszcze żyją.
Powiedział to dość zrezygnowany, jakby było to czymś złym, chociaż trudno stwierdzić czy faktycznie chciałby ich śmierci.
Pokręcił się jeszcze wokół siebie, lecz w momencie gdy dziewczyna zaczęła przekraczać drzwi ruin, ten niczym cień, posunął się za nią, co było dla niego w gruncie rzeczy dobre, w końcu to nie on wejdzie pierwszy w pułapkę.

Po przejściu przez próg i dotarciu do schodów, do jego nozdrzy dobiegł mu znajomy zapach, jakże cudowny metaliczny zapach krwi. Nieśpiesznie stąpał za kobieta napawając się tym odorem rzezi. Jednak jego twarz trochę pochmurniała, gdy zobaczył ciało anioła, zdecydowanie liczył na coś gorszego.
Przykucnął przed ciałem i zaczął przyglądać się twarzy anioła, zerknął na krótki miecz u jego boku i pozwolił go sobie podnieść, mrucząc przy tym coś pod nosem. Kiedy wstał do piony powoli podszedł do Kajin.
Przyjrzał się korytarzykowi, a następnie spojrzał na ciało.
- Myślisz, że to swego rodzaju mechanizm napędzany wodą?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zerknęła tylko kątem oka na Czarnoskrzydłego, który to po oględzinach truchła martwego, zabitego Anioła podszedł do niej i zadał pytanie odnośnie kanaliku prowadzącego od badanego przez nią aktualnie posągu nieznanego jej bóstwa. Należy tu dopowiedzieć, że nie był on wyłącznie wizualnie sprawdzany, ale i testowany oraz dźgany ostrą końcówką dzierżonego przez nią, srebrzysto-złotego parasola.
- Hm~, można się przekonać - rzuciła z tym swoim lekkodusznym, lekkim uśmiechem, spoglądając na dziabnięty Paryzolem dzban i w szczególności koncentrując się na potencjalnej, zrobionej w nim dziurze. Jeżeli nic z niego nie wypłynie, resztki zachowanej w nim wody lub innej cieczy, to Kai przeniesie wzrok na trupa ich pobratymca, a następnie na Asmodeusa. - Nie sądzisz, że nasz kolega byłby wielce ucieszony, gdyby okazał się jeszcze do czegoś przydatny? - zapytała swobodnie, wiedząc, jak to w naturze ich rasy leży nieograniczona, nieposkromiona chęć pomocy i bycia użytecznym - nawet po śmierci. Przypuszczała, iż omawiany przez nich kanalik służył do rozprowadzania po pomieszczeniach jakiejś łatwopalnej substancji, która po podpaleniu służyłaby jako oświetlenie oraz źródło ciepła - pod ziemią, wszakże, rzadko kiedy jest gorąco, chyba że wynikało to jakoś z typu terenu - lecz nie wykluczała też opcji z ukrytym, tajemnym mechanizmem. Była niezmiernie ciekawa odnośnie tej kwestii, toteż nie miała nic przeciwko temu, aby to dogłębnie i wnikliwie zweryfikować.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Gdzieś z oddali echem potoczył się dźwięk czegoś ciężkiego upadającego na kamienną posadzkę. Nie była to jednak wina dźgania dzbana Paryzolem, bo kamienna rzeźba stała niewzruszona, ignorując obecność dwójki aniołów i najwyraźniej nie chcąc współpracować. Nic też nie wyciekło z niewielkiej dziurki wydziubanej w starym materiale. Dopiero gdy Kaijin się odwróciła, na brzegu naczynia pojawiły się jasnobłękitne smugi. Smugi najwyraźniej trzymały się krawędzi, bo zaraz pojawił się też przezroczysty, świecący łeb, wpatrujący się białymi ślepiami w oboje wędrowców. Niematerialne powieki zamknęły się i otworzyły parę razy, wcale nie zasłaniając oczu.
- Swój czy wróg? - zapytał odbijający się echem głos. Wydawał się odległy i bliski jednocześnie, napływał ze wszystkich kierunków i z głębi czaszek. Istota kurczowo trzymała się krawędzi dzbana, jakby nie wiedząc czy wyjść w całości, czy dalej w nim siedzieć i czuć się względnie bezpiecznie. Jego oczy wyrażały strach, może wręcz przerażenie, choć świecąca sylwetka nie ułatwiała zadania z odczytywania emocji na jasnej twarzy. Był lekko przezroczysty i przypominał raczej chłopca, ale jego kształt nie należał do bardzo wyraźnych.
- Bo jak wróg to wracać w te swoje góry. Bo... Bo... Bo was klątwą poszczuję! - krzyknął z kompletnym brakiem pewności w głosie. Groźba brzmiała tym komiczniej, że głos stał się nieco bardziej piskliwy, a głowa wystająca z dzbana schowała się w nim odrobinę, teraz wyglądając do połowy oczu. Mgliste palce wciąż kurczowo trzymały się krawędzi, jakby bojąc się, że puszczenie oznaczałoby jego śmierć.


__________________________________________________

Wskazówki:
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Odgłos czegoś ciężkiego upadającego gdzieś tam w oddali na ziemię przykuł jej uwagę na istotny, solidny moment, popychając ją do zmarszczenia zgrabnych, brązowych brewek i zerknięcia srebrzystymi oczyma w kierunku, z którego dźwięk ten do ich aktualnie zajmowanej pozycji nadpływał. Prędko, jednakże, zmuszona została do ponownego skierowania swego uważnego, badawczego wzroku na dzban przez nią niechybnie uszkodzony, ponieważ kątem oka zaobserwowała migoczący od jego strony, mistyczny blask. Duszek przestraszony i niepewny wobec ich person krył się w kamiennym naczyniu dzierżonym przez posąg tajemniczej, nieznanej bogini, patrząc na nich białymi ślepkami wypełnionymi czystym, niemożliwym do przeoczenia strachem. Uśmiech malujący się na bladej twarzyczce Bezskrzydłej złagodniał o widoczną, zauważalną nutę, podczas gdy ona sama postąpiła krok do przodu, ku niewiniątku przerażonemu, lecz przełamującemu uczucie to z zadziwiającą, godną podziwu odwagą oraz zadarciem. Ukłoniła mu się leciutko, delikatnie, piękny i niezwykły Paryzol odsuwając odrobinę na bok oraz w dół, w jak najmniej groźnym i mogącym wywołać u stworzonka tego jeszcze głębsze, negatywniejsze odczucia ruchu i geście - chciała uspokoić go, ukoić jego zszargane nerwy głównie poprzez oparcie zaostrzonej, śmiercionośnej końcówki artefaktu o ziemię.

- Swój - odezwała się pewnie swoim spokojnym, stonowanym głosem, z ciekawością i głębokim zainteresowaniem rejestrując to, jak brzmiały słowa i wyrazy wypowiadane przez niespodziewanego, duchowego dzieciaczka łypiącego na nich znad krawędzi dzbana. Zdawał się on rozlegać tuż koło niej i z dala od jej osóbki jednocześnie, dobiegając z każdego zakamarka tejże przepastnej, zdewastowanej po części komnaty i rozbijając się o jej starożytne, podrapane ściany niemożliwym do pochwycenia, złapania w mocną garść echem. - Wybacz, że uszkodziłam Ci miejsce wypoczynku - dodała po ulotnym, krótkim momencie tym samym, niezłomnym tonem, obdarzając rozmówcę swego przyjaznym, życzliwym spojrzeniem i takim też wyrazem twarzy. - Ci z gór poszli dalej w celu obrabowania tej świątyni, my chcemy natomiast ich zatrzymać - wyjaśniła, nie komentując strachliwego zachowania duszka czy jego łamiącego się, piskliwego głosu, jaki wyszedł mu podczas wykrzykiwania rzucanej w ich kierunku groźby: mogła na tym tylko stracić niźli cokolwiek zyskać, toteż przemilczała te (nieco) komiczne w ogólnym rozrachunku drobnostki. - Czy byłbyś skłonny podzielić się z nami tym, co o nich wiesz? I czy zechciałbyś pomóc nam w wykurzeniu plugawców tych z tegoż świętego miejsca? - zapytała spokojnie, dając mu tę cenną możliwość wyboru oraz cudowną, rozluźniającą swobodę w potencjalnym działaniu. Nie naciskała, nie ponaglała i nie wwiercała się w niego namolnymi, nachalnymi przekonaniami, miast tego stojąc z niezmiennym, lekkim uśmiechem rysującym się na usteczkach i srebrzystymi oczyma przepełnionymi niezmąconą cierpliwością kawałek przed statuą trzymającą okupowany przez tę biedną duszyczkę dzban.

Przejście do korytarza prowadzącego dalej, w głąb tej budowli podziemnej i skrytej, trzymała w zasięgu wzroku, tuż na jego krańcu, nie chcąc dać się czymś niespodziewanym zaskoczyć i łaknąc mieć szansę na zareagowanie na jakieś całkiem prawdopodobne cuda-niewidy - wszystko jest możliwe i wszystko się może zdarzyć, toteż cały czas trzeba mieć się na baczności. Zwłaszcza w zakątku, gdzie roić mogło się od wrogów i przeciwników tylko wyczekujących jakiegokolwiek, najmniejszego nawet błędu przez nich poczynionego.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

W momencie kiedy zobaczył niebieskawe smugi znad naczynia uniósł lekko jedną brew w akcie zainteresowania, cóż nie codziennie widzi się takie rzeczy. W momencie kiedy zjawa przypominająca dziecko przemówiła swoim niesprecyzowanym pytaniem, "swój czy wróg" pytanie kto dla niego był wrogiem, a kto "swoim", po chwili jednak duszyczka postanowiła sprecyzować swoje pytanie - mimo komicznej dla samego Asmodeusa groźby, wręcz uroczej. Jakże wielka szkoda, że nie byłą to żywa istota z krwi i kości, chętnie by się nad nim poznęcał.
Dobrą rzeczą dla pary "osobliwych" aniołów, było to, iż Kajin postanowiła mówić, może i sam Asmodeus sobie z tego sprawy nie zdawał, ale zapewne powiedziałby coś nie tak i to bradzo prawdopodobne, a kto wie czy ta owa "klątwa" gówniaka nie byłaby zbyt upierdliwa w przyszłości.

W między czasie gdy anielica prowadziła swoje romantyczne  rozmowy z niematerialnym chłopcem, sam Anioł dłubał końcem miecza, zabranego martwemu pobratymcowi,  w podłodze dopóki jego towarzyszka nie doszła do prośby o informację. Ametystowe ślepia przeskoczyły na mglistą sylwetkę zjawy.
- Ilu mam zabić zbłąkana owieczko?
W tym samym momencie na twarzy Asmodeusa wymalował się delikatny uśmieszek, byłby on całkiem urokliwy, gdyby nie połączyć go z jego wypowiedzią, co mogło powodować obawy o jego psychikę u każdej możliwej osoby.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Duszek wychynął bardziej z kamiennego naczynia, przypatrując się srebrnookiej anielicy i wpijając niematerialne dłonie w krawędź dzbanu. Łypnął ślepiami raz, potem drugi, a następnie w smugach jasnego dymu, czy też światła, wyleciał z kryjówki i przysiadł na brzegu zniszczonej fontanny. Przechylił świetlisty łeb, zupełnie jakby oceniał dwójkę przybyszów. Milczał zamiast odpowiedzieć, zarówno na pytanie jednego jak i drugiego. Zniknął na moment, po którym pojawił się za Kaijin, dotykając dłonią jej pleców w miejscu, w którym powinna mieć skrzydła.
- Zaiste osobliwych przysłali zbawców - odezwał się, dosłownie przepływając w powietrzu między nimi. Unosił się nad ziemią w pozycji półleżącej. - Jedno ukarane, drugie o mrocznym sercu - pokręcił głową i wylądował znowu na brzegu fontanny. Wbił wzrok w postacie aniołów, widząc w nich więcej niż zwykły obserwator. Mieli szansę wygnać stąd spaczonych wyznawców plugawego, fałszywego boga.
- Na miłość Stwórcy, nie godzi się zabijać. I to jeszcze na świętej ziemi! Ale nie będę podważać waszych metod pozbywania się szkodników. Kto wie co zrobią z relikwiami i artefaktami ukrytymi w podziemiach - rzekł, splatając dłonie położone na udach i opuszczając wzrok. On wiedział, co zrobią. Ale wiedział wiele rzeczy związanych z przyszłością, przeszłością i samą teraźniejszością. Widział wiele wydarzeń i wiele możliwości rozwinięcia danej chwili. Był opiekunem krypty, który nie wypełnił swojego zadania, choć przewidywał co może się zdarzyć.
- Pomogę wam, taki jest mój obowiązek. Większość ruszyła w kierunku głównej sali, w której zabarykadowała się reszta aniołów. Czuję jednak, że rozleźli się również po bocznych korytarzach. I zaraz wlezą w jedną z pułapek... - przerwał. Zaraz po tym rozległ się cichy, ze względu na odległość, krzyk poprzedzony kolejnym uderzeniem czegoś ciężkiego o posadzkę. Duch westchnął ciężko, przewracając oczami. Zapewne miał wyznawców Ao za kompletnych debili, którzy nie zauważyli ostrzeżenia. - Starcia przetrwało około dwunastu kultystów i ósemka naszych braci oraz sióstr. Dwoje z nich wróciło do Edenu po pomoc. Plugawe istoty były zarówno ludźmi jak i wskrzeszonymi zmarłymi o zwierzęcych cechach. Mieli też anioła, zaślepionego fałszywą wiarą.
Oznajmił, odpowiadając na pytanie Kaijin. Nie wiedział o nich zbyt wiele poza liczebnością i miejscem ich przebywania. Pojawili się na długo po tym jak został umieszczony w tym miejscu, a nie był aż tak wszechwiedzący. Wyciągnął do srebrnookiej dłoń z okrągłym przedmiotem, który nagle zmaterializował się i przestał świecić. Wyglądał jak mapa całego kompleksu z zaznaczonymi ruchomymi kropkami. Najwięcej było ich na samym końcu mapy, przy sporym, okrągłym pomieszczeniu.
- Idźcie. Będę wam pomagać po drodze. A ty - tu zwrócił się do Asmodeusa - postaraj się nie zachlapać zbytnio podłogi. Ciężko zmywa się krew z kamienia.
Duch zniknął, a ciemniejąca smuga pomknęła w kierunku korytarza.


__________________________________________________

Wskazówki:
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Off :: Archiwum misji

Strona 1 z 5 1, 2, 3, 4, 5  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach