Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 7 z 23 Previous  1 ... 6, 7, 8 ... 15 ... 23  Next

Go down

Pisanie 27.04.14 12:01  •  Duży salon - Page 7 Empty Re: Duży salon
….....Mężczyzna zamknął oczy licząc w myślach powoli do dziesięciu. Zdjął lód z brzucha Zastępcy, wpatrując się w przestrzeń ponurym spojrzeniem. Szmatka zawirowała gdzieś w powietrzu, być może trafiając, a być może nie w jakieś niesforne stworzenie. Nie interesowało go otoczenie, a raczej sam pacjent. Objawy jak ulał pasowały do wstrząsu anafilaktycznego o charakterze alergicznym, czyli szybko rozprzestrzeniającej się i realnie zagrażającej życiu nadwrażliwości organizmu na dany czynnik. Mówiąc na chłopski rozum, Fabian miał alergię na opary grzybków. Poważną alergię.
Właśnie tu rozpoczynał się pierwszy i kluczowy problem. Zastępcy powinien Bernardyn podać adrenalinę. Hormon 3xF, czyli hormon strachu, walki i ucieczki. Jeśli jakimś cudem nie znajdzie się w zapasach... będzie można spróbować naturalnie podnieść jej poziom we krwi, jednak tutaj dobry efekt jest wątpliwy.
W momencie, gdy lekarz już otwierał usta, by spróbować ogarnąć chociaż jednego osobnika w całej tej hołocie, usłyszał wycie. Miał ochotę teraz pomodlić się w cichym podziękowaniu do Boga.
Czasami wręcz zadziwiające było to, jak szybko pojawienie się Growlitha skutkowało prawie natychmiastowym spokojem. W organizacji DOGS panowała dosłownie wilcza hierarchia. Nie można było okazywać słabości, bo... od razu stajesz się żywą omegą.
- No, Fabian – klepnął parę razy mężczyznę po policzku – ocknij się, durniu. Ocknij, to może ci się nieco adrenalina we krwi podniesie.
Tak, marne słowa, ale naprawdę nie miał zbyt dużo czasu. Podstawowa przyczyna, przez którą blondyn źle się czuł, została usunięta, jednak niczego to jak na razie nie zmieniało.
Bernardyn obrócił się na pięcie, nie zważając na ciszę, która nagle zapadła i posłał przywódcy poirytowane spojrzenie.
- O tym zaraz. Jakbyś ogarnął któregoś osobnika i kazał mu ruszyć dupę do magazynku, by sprawdził, czy mamy adrenalinę na składzie, byłbym niezmiernie wdzięczny. On również – wskazał na Fabiana – i zależy mi na czasie. W ogóle... najlepiej wygoń stąd wszystkich.
Odwrócił się plecami do zgromadzenia, koncentrując ponownie swoją uwagę na Wymordowanym. Nie, to nie był pokaz lekceważenia, czy też rozkazywania przywódcy. Fakt, mężczyzna miał niski instynkt samozachowawczy, jednak nijak miał on wpływ na jego ogólne zachowania w miarę normalnych sytuacjach (dobrze, było blisko i zacząłby cedzić przez zęby w kierunku co poniektórych osób, ale to co innego). Tutaj bardziej chodziło o zaznaczenie, że jest lekarzem w trakcie pracy. Musiał cały czas monitorować oddech, puls, sprawdzać objawy u Opętańca, czy nie następuje dalej pogorszenie. Jak pojawi się tachykardia, duszności to znaczy, że wstrząs jest w drugim stadium. Nie miał teraz czasu na pogawędkę. Co innego przy zszywaniu rany, a co innego w takich momentach. Tym bardziej, że o normalne leki nie było raczej zbyt łatwo. W sumie Bernardyn powinien zrobić spis potrzebnych medykamentów i spis tego, co mają. A nuż udałoby się załatwić coś więcej. W sumie... zawsze można było spróbować znaleźć Evendell, jeśli nie byłoby na stanie adrenaliny. Niestety, w odróżnieniu od niej lekarz nie był cudotwórcą.
- Za to potencjalny posłaniec był szybszy i ewidentnie miał lepszą orientację w terenie ode mnie – rzucił w końcu, ponownie odwracając się w kierunku przywódcy, składając ręce na piersi.
… o co, do cholery, chodzi?
Butterfly parsknął cicho gorzkim śmiechem, nie tracąc kontaktu wzrokowego z przywódcą. Jeden poirytowany, a drugi póki co spokojny, chociaż spokój w oczach był zabarwiony nutą zniecierpliwienia.
- Grzyb. To się stało. Zmutowany grzyb – westchnął ciężko, czując, że powinien to rozwinąć – byliśmy gdzieś w okolicach podnóża gór. W pewnym momencie pojawił się grzybek. Malutki, zwyczajny, który zaczął rosnąć... aż przerósł wszystkich łącznie z Fabianem. Na oko jakieś dwa metry wysokości. Nóżka zwyczajna, ale kapelusz w kolorze zgniłozielonym. Wybuch, zarodniki poleciały wraz z wiatrem i pojawił się niewyobrażalny smród. Wstępne objawy; zawroty głowy, mdłości. Fabianowi najpewniej z powodu wrażliwszego węchu oberwało się bardziej. Generalnie, ma tak zwany wstrząs anafilaktyczny. Ciężką alergię, która realnie zagraża zdrowiu. Stąd potrzebna mi adrenalina, ewentualnie można spróbować naturalnie wywołać jej działanie w organizmie, ale do tego on musiałby być przytomny.
Ostatnie trzy zdania powiedział pod tym warunkiem, że nikogo innego już w salonie nie było. Głupio byłoby ryzykować, że komuś zapragnie się to wykorzystać. Równie dobrze każdy Wymordowany mógł zareagować w taki sposób. Cholera zresztą wie.
- Praktycznie od razu kazał zawiadomić Ciebie – dodał po chwili, siadając na oparciu kanapy, by móc cały czas mieć na oku Fabiana. W sumie póki co; bez nadmiernej paniki. Tak długo, jak tutaj nie było zarodników, oparów od specyficznego grzyba, tak długo proces anafilaksji powinien zachodzić wolniej. Powinien.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 27.04.14 15:47  •  Duży salon - Page 7 Empty Re: Duży salon
Fabian pomimo swojej nieprzytomności, braku możliwości otwarcia oczu... Był zdany już tylko na swój słuch, bo ponoć to on najszybciej powraca do poszkodowanych. Tak też jest w przypadku tego pacjenta. Słyszał pomruki, obelgi kierowane w jego stronę. Co najciekawsze, do jego uszu dotarł w końcu głos wilczura. Niby zamieniają się w te same stworzenie, oboje są ważni w organizacji, a to jednak Growlithe zajął cały respekt wśród członków, całkowicie nie dzieląc się nim z zastępcą. Ten to tylko mógł siedzieć na dupie znienawidzony, wydawać rozkazy, które nie wypełniali oraz ewentualnie zabawiać psiaki, bądź rozdzielać w przypadku większych czy mniejszych kłótni. Wilki, Bogowie lasu... Zwierzęta chodzące swoimi szlakami, trzymające się w swej watasze. Pełne dumy, zadziorności i zamiłowania do wolności. Po części Fabian to wszystko posiadał, lecz jednak ta jego natura... Był zbyt pozytywnym człowiekiem, zbyt często się uśmiechał i wyglądał tak niewinnie. Oczywistym było to, że nie wywoła takiego szacunku w oczach kundli co sam szef. Skazany na wieczne niepowodzenia i przykrości z tego świata, co właśnie widać w tej obecnej sytuacji. Kto niby jeszcze padł ofiarą czegoś takiego? No nikt, tylko on oczywiście oberwał. Co prawda to prawda. Wszystko z powodu jego nadzwyczajnego węchu, ale zarazem też dlatego, że anielicę oraz człowieka odpowiednio szybko chwycił i ulotnił się z nimi z epicentrum wybuchu. Oni również mogliby skończyć z bólem brzucha, zawrotami głowy czy wymiocinami.
Jednakże wracając do najważniejszego. Kiedy dotarł do niego głos Growiego. Ugh... Na jego mordzie widoczny był grymas bólu i niezadowolenia. Choć przez samego wilka to tylko to drugie, wszak ból jest wywoływany zupełnie czym innym. Odzyskał jako tako przytomność, mógł otworzyć oczy, ale tego nie zrobił. Wysłuchiwał dialogu między lekarzem, a przyjacielem. To jak mu tłumaczył wszystko co się stało, co będą potrzebowali do wyleczenia blondasa, a przede wszystkim to, że kazał poinformować odpowiednią do tego osobę. Dopiero kiedy Bernardyn skończył swą jakże bistą przemowę... Rottweiler zabrał głos. Ledwo mówił, momentami wszystko mu się łamało, na dodatek wszystkiego złego miał okropną chrypę, która również drapało go w piekące gardło.
- Gdy... Gdyby coś Ci... Się stało... Nie, nie, nie... Nie wybaczyłbym sobie tego...
Odkaszlnął ciężko po tym wszystkim. Ledwo gadał, ale odczuwalne było przejęcie się. O cóż takiego mu chodziło? O to, że gdyby Growlithe nie byłby świadomy tego co się dzieje na zewnątrz, może i go dorwałyby grzybie zarodki. Fabian tego nie chciał, chciał go tylko chronić przed zarazą, tak jak przystało na tego martwiącego się o każdego wymordowanego.
- Zakaz, masz kurwa zakaz... Wychodzenia na zewnątrz.
Mocne słowa jak na obłożnie chorego gościa. Jednakże jego troska o przyjaciela była tak wielka, że go nie obchodziło to, że może gadając pogorszyć swój stan zdrowia. Co oczywiście się stało. Zaczął dalej kaszleć, tym razem o wiele więcej i ciężej. Duszności w klatce piersiowej jako tako jeszcze nie miał. Dzięki Bogu, przecież miałby przejebane gdyby drugie stadium wstrząsu zaczęło dawać się we znaki. Nie zważając dalej na to co reszta powie, po prostu leżał. Na pół przytomny, kaszląc tu i tam. Oczy ledwo otworzone, przymrużone, język można powiedzieć, że wywalony na wierzch, z powodu głównie pragnienia czegokolwiek do wypicia. Woda, whisky, whatever. Wszystko żeby tylko zmoczyć sobie usta.
I tak całkiem dodatkowo. Zaczął się trząść. Chyba jasne, że z zimna nieprawdaż? Osobom, które przeżywają wstrząs anafilaktyczny jest potrzebne odpowiednio zapewnione ciepło. Inaczej jest przerąbane i wszystko może się tylko pogarszać i pogarszać. Ba dum tss madafaka. Róbcie coś, a nie pitolita jak babcie spod klatki.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 01.05.14 20:46  •  Duży salon - Page 7 Empty Re: Duży salon
Zamieszanie, jakiego ledwie był świadkiem, zdążyło skutecznie namieszać w  i tak zdecydowanie zbyt roztargnionym umyśle Wilczura. Przebył długą – oj, śmiertelnie długą – drogę i zebrał psy, aby zjawić się na wezwanie, którego autentyczności nikt nie mógł mu potwierdzić. I po co? Po to, by zobaczyć ten cyrk?
Głowa opadła nieco na bok. Jak głupie szczenie wykazał swoje pełne zainteresowanie przyglądając się poczynaniom medyka, wsłuchując się w jego pewne słowa i usilnie starając się zapanować nad kącikami ust, które mimowolnie uniosły się ku górze w irytująco bezczelnym uśmiechu. Oh. Jak dziwnie słuchać rozkazów. Chyba nieco się od tego odzwyczaił. Jak dawno temu ktoś ośmielił się rzucić mu choćby minimalnej wagi polecenie? Setki lat? Uniósł jednak rękę, wprost na pierwszego lepszego chłopaka – rudego konusa, o lodowym spojrzeniu, spokojnego i cierpliwego – i wskazał kciukiem za siebie. Dzieciak natychmiast zerwał się z miejsca i ruszył biegiem, zanurzając się w całkowitą ciemność tunelu.
Co do was – omiótł spojrzeniem zebranych ― słyszeliście królewicza: wynocha. Koniec przedstawienia.
Ktoś mruknął, inny prychnął, jeszcze kolejny rzucił się szaleńczo w stronę wyjścia, jakby sekundy decydowały o jego kruchym losie. Growlithe mógł w pełni skupić się na sprawie wagi arcyważnej. Prawdę mówiąc, Mi-Young niewiele mu wytłumaczyła, a mamrotanie o jakichś grzybach naprawdę niespecjalnie zdradzało mu powody, dla których musiał się fatygować. Był o krok, kurwa, od tak ważnego odkrycia, czegoś na miarę „znalezienia” Ameryki w 1492, bezcennego w swej prostocie... Warknął na samą myśl. Prawdopodobnie jedynym argumentem, dla którego nie machnął lekceważąco dłonią na podobne wrzaski przesadnie uroczego dziewczęcia, było jedno, jedyne imię.
„Fabian”.
Ten sam, który właśnie wylegiwał się na kanapie, najwidoczniej łudząc się, że jak zrobi sobie wolne, to nikt tego nie zauważy. Białowłosy taksował go zirytowanym spojrzeniem, od umęczonej, wykrzywionej grymasem twarzy, po czubki butów... i słuchał, starając się zapanować nad drżeniem rąk.
Grzyb... Podnóża gór... Mdłości... Kazał zawiadomić ciebie...
Co za pierdoła. To pierwsze co zaatakowało wilczy umysł, słysząc słowa wyjaśnienia, których – w zasadzie – wcale nie potrzebował. Owszem, miło było dowiedzieć się co jest grane, ale tak na dobrą sprawę; wszystko co dotyczyło Fabiana, miało jakieś powalone podłoże, którego Growlithe zwykle nie mógł zrozumieć. Co tam sam Growlithe – cały świat z Bogiem na czele łapał się za głowę, nie mogąc pojąć, jakim, do licha, sposobem udało mu się władować w takie tarapaty i jeszcze świecić tym idiotycznym optymizmem na północ i południe. Kiedy już Fabian wdepnął w jakieś bagno, tylko dźwig byłby w stanie go z niego wyciągnąć – chyba wszyscy to wiedzieli.
Jace nie mógł tylko pojąć po co go wzywali. Ostatnia wola? Namaszczenie? Miał dostać kości w spadku? Pooglądać zbitego chorobą Fabiana, w tle słysząc narodowy hymn Stanów Zjednoczonych?
„Nie wybaczyłbym sobie tego...”
Oh, jak miło. Uroczo. Słodko. Mdło. Ohydnie... Widać było jak mięśnie pod cienkim materiałem ubrań napinają się ze zdenerwowania. Kwestia czasu, prawda? Ledwie sekunda czy dwie... Może krócej... Jedno uderzenie serca o żebra, jedno mrugnięcie oczyma... Jeden oddech i jedna, złamana na pół chwila. Tyle trzeba było, by wewnętrzny wilczur, dotychczas uśpiony głęboko w jego umyśle, zaczął nagle powarkiwać. Bestia czająca się w ciemnych zakamarkach, zazwyczaj udobruchana i uśpiona, znów została brutalnie wyrwana z letargu. Szczuty i obrażony wsłuchiwał się w słowa mające dla niego więcej jadu niż słodyczy. Palce zacisnęły się nagle w pięści, niewątpliwie w bezskutecznej próbie uspokojenia się.
Aż w końcu blokady padły.
„Zakaz, masz kurwa zakaz...”
Dłoń o fioletowych kostkach zacisnęła się na ubraniu, które opakowało to rozchorowane, chude jak miotła ciało. W jednej chwili Jace szarpnął ręką, podnosząc Wymordowanego, w drugiej rozległ się głośny trzask, jak grzmot zwiastujący potworną burzę. Ręka świsnęła, przecinając powietrze i z rozmachu przywitała Fabiana ostrym uderzeniem w twarz. Wstawaj. Huczało mu w uszach, gdy wymierzał kolejny cios.
Czarna mgiełka wysunęła się cienką linią ze srebrnej bransoletki silnie przylgniętej do nadgarstka Wo`olfe'a. Podczas gdy ten raz jeszcze zaznajamiał Fabiana z siłą swojej ręki, kruczy dym owinął się powoli wokół przedramienia Rottweilera, gdzie rozwidlił się w dwóch sprzecznych kierunkach; zsunął się niżej, zatrzaskując się na jego nadgarstku i podpełzł do jego szyi, owijając się wokół niej jak wyjątkowo ciasny szal.
Masz trzy sekundy, żeby nie zginąć.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 03.05.14 18:10  •  Duży salon - Page 7 Empty Re: Duży salon
….......Bernardyn łypnął na Fabiana wzrokiem godnym zawodowego mordercy, unosząc przy tym jedną brew do góry. Rzeczywiście jak cholera to wszystko zaczęło zakrawać na jakiś cholerny cyrk potępieńców. Boże, za jakie grzechy?
- Na razie zakaz ruszania się to masz ty. Kategoryczny zakaz ruszania się, bo inaczej osobiście Ciebie zabiję. Powoli. W ogóle... najlepiej nic nie mów, chyba że będzie to związane z twoim stanem– warknął cicho, zdejmując z ramion kurtkę, gdy zauważył, że Zastępca zaczyna się trząść i nakładając ją na niego, rozglądając się dodatkowo w poszukiwaniu jakiegoś koca.
Najwyraźniej na niezbyt długo miało się to przydać, skoro Growlithe dał piękny przykład ulegania emocjom. Czy też popędliwości. Albo impulsywności. Ewentualnie „temu czemuś” co siedzi w co poniektórych Wymordowanych. Nieważne, jak kto zwał, tak zwał... i tak wszyscy wiedzą, o co chodzi. Takie uroki życia w tej organizacji. Jednak skoro dotychczasowo mu to nie przeszkadzało, to teraz tym bardziej nie miał zamiaru zbytnio się tym przejmować. Przyzwyczajenie do takich sytuacji to niewątpliwie paskudna rzecz.
W sumie, och, co za przeuroczy moment. Dosłownie jak w filmie romantycznym, jednak romantyzm przybierał tutaj coś dość drastyczną formę. Ewentualnie to wszystko podchodziło pod cholerny dramat i jakąś, pożal się Boże, parodię. O, zobaczcie, nawet element prania się po pysku tutaj występuje. Butterfly przez moment po prostu wpatrywał się w przywódcę, a trybiki pracujące w jego mózgu niemal były widoczne i słyszalne. Analizował, dedukował, przewidywał. Ewidentnie słowa wymruczane pod nosem mogły być od razu zrozumiane „Boże, obiecuję, że nigdy więcej się nie zgubię i nie wpakuję się w cholera wie co”. Miał ochotę przejść na rosyjski i obojgu powiedzieć to i owo (w końcu i tak zapewne by nie zrozumieli ani słowa), ale póki co były ważniejsze rzeczy do roboty. Zdecydowanie ważniejsze i wymagające raczej dość ostrożnych działań. W takim wypadku lekarz odchrząknął cicho, uciekając wzrokiem w kierunku doniczki. Ewentualnie można by ją rozbić na głowie przywódcy, aczkolwiek chyba lepiej poczekać z tym do ostateczności.
- Ehm, panie Growlithe – zaczął, po czym skrzywił się subtelnie, przeczuwając, że musi wszystko powiedzieć jak najkrócej – to chyba nie jest do końca dobry pomysł. Porachunki można załatwić później...
Nie brzmiało to zbyt przekonująco, a lekarz kątem oka zerknął na miejsce, gdzie zaraz powinien się pojawić rudy posłaniec. Łypnął ponownie na przywódcę, rozważając teraz, czy udałoby mu się w tym momencie uderzyć w VII krąg szyjny albo IX krąg piersiowy gdyby okazało się, że mają na stanie adrenalinę. Oba punkty uderzone z odpowiednią siłą skutkują utratą przyjemności...  zresztą nie tylko one... chociaż w sumie po tym na pewno wylądowałby gdzieś w górach ze skręconym karkiem, a tak całkowicie wbrew wszystkiemu jeszcze mu się do przejścia na drugą stronę nie śpieszyło. Może jednak lepiej uderzyć w dół podkolanowy albo ucisnąć punkt leżący w połowie długości mięśnia mostkowo-obojczykowo-sutkowego. Ten drugi był zdecydowanie bardziej bolesny, dosłownie miękną przy nim nogi.  Dzięki temu zamiast możliwości skręcenia karku może po prostu oberwie po pysku. Też nie pierwszy raz.
No, chyba że rzeczywiście hormonu strachu brak, w takiej sytuacji Fabianowi... raczej jest już wszystko obojętne.  
- Growtlithe! Tak, tak, przepraszam, że przeszkadzam, ale czy mógłbyś nieco się uspokoić – rzucił z rozpędu, widząc, że pojawił się rudzielec -  proszę, proszę i jeszcze raz proszę?
Naprawdę cała ta sytuacja wyglądała jak wyjęta z jakiegoś komiksu dla nadpobudliwych dzieciaków. Jeszcze tylko trzeba poczekać na pojawienie się super-hiper kobiety,  albo super-hiper faceta, który załagodzi sytuację. Z reguły chodziło o jakiegoś przywódcę, ale tutaj z wiadomych powodów tak nie mogło być. Mężczyzna spojrzał się na Fabiana, potem znowu na posłańca z przymusu, czując mimowolny niepokój. Gdyby miał czas to pewnie by się pomodlił, ale czasu nie było.
W tym wypadku odruchowo palcami nacisnął na ramię Growlitha, najwyraźniej chcąc chociaż na moment skupić jego uwagę na sobie (duszenie Zastępcy – zły pomysł, bardzo zły pomysł, ale o tym później), po czym brodą wskazał na rudego. A to, czy przynosił lepsze, czy gorsze nowiny... a o tym już wy zdecydujcie.

// Tak, tak, z deka spóźniony odpis i z lekka chaotyczny... przyznaję się, leń mnie złapał
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 04.05.14 20:52  •  Duży salon - Page 7 Empty Re: Duży salon
Bez zbędnych ceregieli... Dla Fabiana to był koszmar. Leży ledwo żywy, zmartwiony o Growlithe'a, a ten tak po prostu wpycha się na niego, podnosi, zaczyna napieprzać mu w twarz i jeszcze owija jakimś cholernym cieniem jego ciało. O kiego grzyba tu chodzi? No właśnie, o grzyba. Kurcze, co za chamstwo. Ej, bo ja wam powiem... To nie tak, że Fabian zawsze się wpieprza w niezłe łajno, ten człowiek po prostu ma nawyk, że znajduje się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiednim czasu. Tak, to będzie dobre. On ma po prostu cholernego pecha! Dosłownie takiego jak Butterfly, w końcu ten też tam wylądował i teraz jest świadkiem tych no... Wręcz miłosnych gierek. Tak, tak, przyjmijmy sobie kulturalnie, że to ma dobry cel. Chwila... To ma dobry cel! Fabian przecież odzyskał przytomność po części. Potrzebuje adrenaliny, co innego wywoła tak silny jej napływ jak nie sam Growie czy zastrzyk? Zastrzyk... Właśnie, gdzie ten pieprzony kundel?
Dobra walić go, jeszcze nie ma... Fabian przymrużył oczy, aby jego zmęczone ślepia dobrze i w miarę wyraźnie widziały twarz wilczura. Ugh... Kaszlnął na niego, a wręcz parsknął śmiechem! On i jego pozytywne patrzenie na świat. No nic jak tylko go przytulać i kochać.
- Uspokój się...
Może same słowa nie podziałają, szczególnie kiedy szefunio już zaczął się denerwować. Może i to nie da zamierzanego efektu, ale może mu coś zaświta we łbie. Może sobie przypomni, że odkąd się poznali to Fabian był cały czas przy nim. I co najciekawsze. Panował nad jego gniewem i szaleństwem, by nie wyrządzał zbyt wiele szkód. Miał w sobie ten dar. Jego moc, która po prostu rozwala żyły była w stanie spowodować tak niewyobrażalny ból, że nawet oszalały Level E mięknął przy tym i się automatycznie uspokajał. Wiadomo, teraz on nic nie zrobi. Nie ma żadnych szans. Jest wycieńczony, nie skorzysta ze swojej mocy. Nie uspokoi go w ten sposób.
- Poprosiłem, by Cię przyprowadzili... By Ci się nic nie stało, zrozum to.
Nawet jeśli te słowa nie dochodziły za bardzo do wilka to no cóż... Niech robi już z jego ciałem co chce. Blondyn nie był w stanie się podnieść, ruszać. Co prawda otrzymał poniekąd "zastrzyk" adrenaliny, na pewno mu to pomoże, ale on potrzebuje odpoczynku, snu. Czegokolwiek cholercia. Lanie go po mordzie nic już nie zdziała.
Taki bonus. Jego twarz jak wyglądała? Zbita już ładnie, a nadal utrzymywała swój chłopięcy urok i niewinność. Oczy nadal błyszczały tym jego wszechobecnym szczęściem. Pomijając całkowicie fakt, że uronił nawet łzę! Hue hue! Taka sytuacja, wiecie no. Wrażliwy chłop, każdemu się zdarza. Co się z nim stanie? Już do was należy skarby.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 04.05.14 22:16  •  Duży salon - Page 7 Empty Re: Duży salon
„Growtlithe! Tak, tak, przepraszam, że przeszkadzam, ale czy mógłbyś nieco się uspokoić...”
Trzask.
Ręka zawisła tuż nad twarzą Fabiana, gdy białowłosy wyprostował się i zerknął na Bernardyna. Tyle w tym wnikliwości, jakby tylko kwestią czasu było, jak przewierci go na wylot, bynajmniej nie po to, by przestudiować bogate wnętrze. Przez chwilę warczał jeszcze, wściekle tocząc pianę z pyska, ale po trzecim „proszę” ramiona i uścisk na ubraniu Zastępcy widocznie się rozluźniły. Nawet rysy twarzy złagodniały na spokojny ton głosu mężczyzny. Zabawne jak wiele może zdziałać ta odrobina rozwagi, nienaganny rozsądek. Puścił Rottweilera, przyciskając dłoń do pięści i zaczął lekko rozmasowywać rękę, choć prawdę mówiąc, nie zrobił sobie jakiejkolwiek krzywdy.
Nie jestem pewien, czy mamy zapas adrenaliny – powiedział na tyle powolnie, by dać złudne wrażenie spokoju. Irytacja jaka wkradła się jednak do jego oczu była wręcz namacalna. Być może wiedział o tym aż za dobrze, skoro spuścił wzrok i zajął się oglądaniem poszarpanej ręki. ― Proszę bardzo. Jest przytomny. - Jak na zawołanie machnął ręką, wskazując mniej więcej znaczącą część kanapy i być może kawałek stopy Fabiana. Być może jego metody przywracania świadomości odchodziły od tych, które znane są powszechnie, ale na dobrą sprawę – kogo to obchodziło? ― Co teraz? Nie ma mowy bym znalazł na terenie Desperacji choćby jedną strzykawczkę z adrenaliną. A nawet jeśli – tu znacząco wbił spojrzenie w Dalemira ― wątpię, by ot tak leżała sobie na środku drogi, uśmiechając się do nas zachęcająco. Mógłbym skontaktować się z jedną z wtyk w M3, ale lek nie dotrze tak prędko, bo komunikacja jest... khm, zakłócona. A na czasie z pewnością nam zależy.
W tym momencie do pomieszczenia wbiegł zdyszany rudzielec, jakby podsłuchiwał ich rozmowę i na wzmiankę o nieubłaganie mijającym czasie postanowił porobić za superbohatera, wtaczając się do pomieszczenia. Jego pełne skupienia, błękitne ślepia wreszcie ustaliły, gdzie powinny się zatrzymać, a towarzyszył temu nieodłączny błysk w oczach, przeładowany determinacją, by spełnić powierzone zadanie. Zacisnął nagle usta, wyprostował lekko sylwetkę i podbiegł do Psów, wciskając niewielki karton w ręce Growlithe'a. Natychmiast pochylił głowę, a gdy ujrzał gest, jakim uraczył go Wilczur, raz jeszcze nią kiwnął i odszedł, stabilizując powolutku oddech.
Białowłosy przełożył przedmiot na prawą rękę, lewą walcząc chwilę z dziwnie zamkniętym kartonem. Gdy cały arsenał stanął przed nimi otworem, do jego uszu dobiegły kolejne słowa Fabiana. Jak tu nie popaść w skrajności?
Wiem, kretynie, wiem. Niepotrzebnie. Dałbym sobie radę, w porównaniu do ciebie – mruknął cicho, ładując łapsko w sam środek pudła. To nie tak, że uważał Fabiana za najgorsza ciapę stąpającą po Desperacji. Gdyby tak było, z pewnością nie umieściłby go na tak wysokim stanowisku. Miał jednak do niego sceptyczne nastawienie, a widząc żałośnie poobijaną twarz – choć jej koloryt sam mu sprezentował – miał czasami wrażenie, że źle się dzieje. Że Fabian nie powinien rzucać się w wir walki, tylko siedzieć z tyłkiem w jakimś bezpiecznym kącie i doglądać wszystkiego z bardzo... bardzo daleka...
Skrzywił się.
Jakaś fiolka obiła się o drugą, kawałek opakowania uderzył cicho o ściankę kartonu, rozbrzmiał cichy szelest papierków. Growlithe zajrzał do środka, chwytając w palce wszystkie strzykawki jakie tylko znalazły się w środku. Wyciągnął je, odstawiając niepotrzebne już w jego mniemaniu skupisko leków na ziemię i wyciągnął dłoń do Butterfly'a, podając mu aż trzy wypełnione „czymś” instrumenty medyczne.
Zwrócił się zaraz ku twarzy Fabiana. Dureń. Idiota. Kretyn. Cholera. Growlithe zacisnął zęby, marszcząc lekko nos, co w jego wykonaniu wyglądało bardziej komicznie, niż groźnie. Jeśli umrze, Growlithe był pewien, że pojedzie na Hawaje tylko po to, by nauczyć się woo doo, wykopać go spod ziemi, wskrzesić i zabić jeszcze raz.
Istnieje szansa, że można to po prostu przeczekać?
Nagle zamrugał, jakby uderzyła go silna pięść oczywistości. Odszukał spojrzeniem rosłego charta, który przycupnął w kącie pomieszczenia i rzucił tylko jedno polecenie;
Odszukaj Evendell.
Pies od razu zerwał się na równe łapy i wybiegł z salonu, z głośnym pomrukiem.

| mhm. To bezwenie. |
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 07.05.14 0:02  •  Duży salon - Page 7 Empty Re: Duży salon
Tik, tak, tik, tak. Czas ciągnął się niczym wyciągnięte flaki z jakiegoś bebecha. Pies wybiegł już jakiś czas temu, aczkolwiek nie wracał przed dobre pół godziny. A nawet i więcej. Czyżby Evendell znajdowała się gdzieś daleko? Przemieszczanie się z jednego miejsca na drugie nie powinno jej sprawić zbyt wiele trudności ze względu na jej skrzydła. Cóż mogło ją zatrzymać? Spała? Została porwana? Zamordowana i leżała gdzieś w rowie?! Ależ nie!
Dziewczyna znajdowała się przy kryjówce i wcieliła się w rolę rolnika. Jako, że nadeszła wiosna to czas na pomoc Matce Naturze w wydawaniu plonów. Sadziła marchewki, cebulę, ziemniaki oraz buraki. No i za pomocą swojej mocy pomagała warzywom szybko wyrosnąć. Będzie co jeść i z czego zrobić zupę. Zwłaszcza teraz, kiedy przez Desperację przeleciała plaga szarańczy i praktycznie nie było co jeść. A Eve wzięła sobie bardzo do serca los wszystkich głodujących i chciała im pomóc.
Chart wyskoczył przed nią w dwie minuty po opuszczeniu strony Growiego. Złapał dziewczę za rąbek jej spódnicy i zaczął ciągnąć za sobą. I wiecie co? Prawie każdy człowiek zorientowałby się, że zwierzę chce mu coś pokazać, zaprowadzić gdzieś. Prawie każdy. Ale nie Eve. Spojrzała na niego zaskoczona i nie rozumiejąc o co chodzi. Po chwili konsternacji doszła do wniosku, że zwierzę zapewne jest głodne. Spróbowała go nakarmić marchewką oraz burakiem. Niestety, zwierzę wzgardziło jej dobrym serduszkiem. Ale Ev nie poddawała się i próbowała innych rzeczy. Gdyby pies był człowiekiem to z pewnością zaliczyłby sporego facepalma. W każdym razie po upływie sporego czasu trybiki w głowie Evendell zaczęły działać i zorientowała się, że piec najwidoczniej w świecie chce ją gdzieś zaprowadzić! (W tym momencie na sali rozległy się głosy zachwytu nad bystrością Ev).
Wytarła swe dłonie w fartuszek i pospiesznie ruszyła za chartem, nieco zdziwiona, że prowadzi ją do kryjówki. Nucąc pod nosem „przygodo, przygodo nadchodzę~”, przebierała szybko swoimi krótkimi nóżkami, cudem nie zahaczając o jakiś wystający kamyk, by przywitać się z podłożem.
Ale w końcu się zjawiła! Trochę jej zeszło, no ale, lepiej późno niż wcale, prawda?
Stanęła w wejściu i rozejrzała się po zgromadzonych, niemal od razu wbijając swoje spojrzenie w chorego Fabiana. Z jej ust wydobyło się ciche „och”, kiedy zorientowała się w jak złym jest stanie. Od razu ruszyła w jego stronę, aczkolwiek, kiedy minęła Growa zatrzymała się i stanęła naprzeciwko niego.
- Dzień dobry. – pokłoniła się grzecznie przed nim, po czym szybko zwróciła się w stronę Fabiana. Stanęła tuż nad nim i wystarczyło jedno spojrzenie, żeby zorientowała się, co mu dolega. Już przemilczy kwestię obitej mordy, ale w okół niego roznosił się naprawdę dziwny i mało przyjemny zapach. Zatrucie czymś? Zaczęła w panice machać rękoma i przebierać nogami w miejscu.
- Fabian, Fabian! Źle z nim! Zatruł się czymś? Coś go zaatakowało? Potrzebujesz natychmiast lekarza! … Och, no tak. To ja nim jestem. – (i w tym momencie na sali ludzie wstali i z kamiennymi twarzami zaczęli klaskać ku czci bystrości Evendell). Dziewczyna przykucnęła przy kanapie i podwinęła jego górną część ubrania. Przesunęła lekko opuszkami palców po rozgrzanej skórze mężczyzny, by wreszcie wsunąć głębiej dłoń i zetknąć ją z większą częścią skóry Fabiana. Spojrzała na jego twarz w momencie, gdy uaktywniła swoją moc. Mógł poczuć, jak momentalnie przyjemne ciało ogarnia go całego, delikatnie niwelując ból i wszelakie oznaki choroby. Nawet jego obita twarz zaczęła nabierać normalnego kolorytu, a wszelakie siniaki i krwiaki powoli znikały. Cały proces trwał może z pięć góra sześć minut, by Fabian mógł poczuć się w pełni zdrowy. Niczym nowonarodzony. Evendell klapnęła tyłkiem na ziemi i ziewnęła szeroko, zasłaniając swoje usta. No cóż, użycie jej mocy nieco ją wyczerpało. Ponadto w pokoju rozległo się ciche burczenie. Spojrzała żałosnym wzrokiem na swój brzuch i westchnęła cicho. Pewnie nie mieli tutaj nic do jedzenia.
                                         
Eve
Kotek     Anioł
Eve
Kotek     Anioł
 
 
 

GODNOŚĆ :
Eve, ewentualnie Ewa, Matka Ludzkości, Pierwsza Kobieta na Świecie.


Powrót do góry Go down

Pisanie 10.05.14 23:54  •  Duży salon - Page 7 Empty Re: Duży salon
.....Siłą woli Bernardyn powstrzymał ciche westchnienie ulgi. A jednak czasem warto na agresywne zachowanie reagować spokojem, nawet jeśli początkowo wydaje się to być fatalnym pomysłem. Obiegł pobieżnie spojrzeniem nieszczęsnego zastępce, ponownie badając puls, sprawdzając regularność oddechu. Zerknął kątem oka na przywódcę, słuchając go w miarę uważnie.
- To zależy. Jeśli rzeczywiście na stanie nie ma adrenaliny, to przede wszystkim musi odpoczywać. W spokoju, należy zadbać o ciepło i brak jakiegokolwiek kontaktu z alergenem. Nie jestem do końca pewny, jak wstrząs anafilaktyczny działa na Wymordowanych. Generalnie wyróżniacie się podwyższoną odpornością, tak więc jest szansa, że z taką dozą adrenaliny, jaką mu przed chwilą dostarczyłeś, organizm sam się zregeneruje. Co nie zmienia faktu, że przez parę najbliższych dni pan Réamonn nie będzie mógł wychodzić na zewnątrz - ton Bernardyna zrobił się typowo lekarski; suchy, niby beznamiętny, oficjalny.
Podniósł z ziemi swoją kurtkę, otrzepał jednym ruchem i znowu okrył nią Fabiana. Zaczął obserwować ze swoistego rodzaju spokojem posłańca, póki co milcząc, bo bynajmniej nie zamierzał wtrącać się w prywatne rozmowy między zastępcą, a przywódcą. On tu tylko służył do ewentualnego zszywania czy nastawiania kości.
Po otrzymaniu aż trzech fiolek przyjrzał im się dość uważnie, otwierając usta, by coś powiedzieć, ale...
- Jest możliwość, by to przeczekać. Powinien spokojnie wytrwać do przybycia Ev. Jak wspominałem, teoretycznie powinniście być bardziej odporni, no i z racji wieku wasz organizm miał czas, by przyzwyczaić się do poszczególnych alergenów - rzucił, bębniąc palcami o oparcie kanapy wolną dłonią - możemy zaczekać na pannę uzdrowicielkę. Jeśli nagle mu się pogorszy, zrobię zastrzyk. Póki co; zapas adrenaliny zawsze może się przydać.
Rozsądek, rozsądek i jeszcze raz rozsądek. Z Fabianem najwyraźniej nie było aż tak tragicznie, jak zapewni mu się ciepło (kurtka... i jakiś przypadkowy koc) i nie dopuści do kontaktu z alergenem, to powinno się obyć bez zastrzyku. Teoretycznie, bo niestety w praktyce różnie bywa.
W tym wypadku mężczyzna cierpliwie czekał na przybycie Evendell, co chwila monitorując stan Fabiana. Gdy w końcu wychwycił jakiś ruch w korytarzu, zerknął tam szybko i przekrzywił w swoistego rodzaju zaciekawieniu głowę na bok.
- Alergia. Wstrząs anafilaktyczny, tak dokładniej - wymamrotał cicho, odsuwając się.
A sam proces uzdrawiania obserwował z lekką dozą zaciekawienia. Koniec końców, było to dość niezwykłe.
Nic nie wnoszące, ale nie chciałam dłużej was zawieszać, bezwenie w końcu ostatecznie mnie dosięgnęło-
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 14.05.14 21:57  •  Duży salon - Page 7 Empty Re: Duży salon
Kretynie? Dobra, Fabian jest idiotą, debilem, kretynem, jest lekkomyślny i cholera wie co jeszcze. Ale to nie zmienia faktu, że nikt Growlithe'owi nie wydał pozwolenia na nazywanie w taki sposób swojego zastępce! Rottweiler też potrafi ugryźć. Raawr!
Tak całkiem serio już. Jako, że Fabian ledwo żywy, ledwo wam tam dycha to nie ma sensu bym dużo opisywał. Leżał i dawał się lać po mordzie, taka prawda. Co jakiś czas tam przerzucał oczami w stronę Bernardyna i jakiegoś kundla co to biegał za adrenaliną. Mogliby mu ją podać, a nie... Biedak się męczy. Nie, chwila!
Evendell? Kurwa, no kurwa no nie! Growie, dostaniesz teraz sam po mordzie za to! Ona nie może go zobaczyć w takim stanie, będzie się martwić, jeju no! I kiedy przybiegła, widok tej małej dziewczynki po prostu zdołował Fabiana. Taka mała anielica musi go leczyć, nosz cholercia! A idźcie dupki jedne!
Gdyby mógł to zrobiłby typowego facepalm'a po słowach małej Ev. Co za kobitka z niej zakręcona, jejku. Dobra, ale jest git majonez. Przyjemne ciepło po nim przeszło, odczuwał ulgę. Minęła chwila, a czuł się jak nowonarodzony i nawet mordeczka mu się naprawiła! Podniósł się do pozycji siedzącej, już promieniował swoim zarąbistym optymizmem na wszystkie strony! Uśmiech na jego mordeczce wskazywał na dobry humor! Nachylił się do Ev, dał jej buziaczka w polika.
- Dziękuję.
Do Rosjanina również wysłał ciepły uśmiech, a Grow? Ten to dopiero tutaj się zaczyna. Fabiś wstał, stanął tuż naprzeciw wilczura. Wyszczerzył swoje kły w jego stronę.
- TY SIĘ O MNIE MARTWIŁEŚ! Ojeju!
I niespodziewanie, zupełnie niespodziewanie... Przypierdolił mu w twarz z piąchy. Miał kamienną, tak zabójczo poważną minę, że się obsrać idzie.
- Ale nie musiałeś mnie kurwa bić tłuku pancerny! Nie zgrywaj twardziela nigdy więcej, nie przy mnie! Zakaz kurwa wychodzenia z tego pokoju, masz pierdolony zakaz i teraz mówię serio!
W Fabianie była powaga, really. Teraz mógł sobie dawać zakazy, w końcu nie leży jak zgniły banan na ziemi, jest wręcz młodym i świetnie żyjącym kokosem! Głupie porównanie, no nic. Wrócił nasz stary, dobry blondas! Radujcie się narody!
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 14.05.14 23:33  •  Duży salon - Page 7 Empty Re: Duży salon
Słuchał Dalemira. Bla bla bla... zależy... bla... wstrząs... bla... bla... coś tam o Wymordowanych... Growlithe lekko kiwnął głową, z wzrokiem wbitym w Fabiana, tylko po to, by dać Bernardynowi znak, że go słucha i stara się kodować jego słowa... Coś tam o czymś tam... Lekko zmrużył ślepia... „Generalnie wyróżniacie się podwyższoną odpornością, tak więc jest szansa, że z taką dozą adrenaliny, jaką mu przed chwilą dostarczyłeś, organizm sam się zregeneruje.” Cholera. Powinien zostać lekarzem. Bla... bla... Ciekawe, czy gdyby zasadzić marchew na początku sierpnia...
Myśli powróciły do stanu trzeźwości w chwili, w której przybyła Evendell. Jej zapach był bardzo intensywny, drażnił nieco czuły węch Kundla, ale ostatecznie uśmiechnął się nikle na jej widok. Stężenie takiej ilości miłosierdzia i pozytywnej energii w tak niewielkim ciele powinno dawno skutkować destrukcją, ale – jak widać – anielica świetnie się trzymała. Dopiero słysząc jej słowa mina mu zrzedła, a dłoń mimowolnie powędrowała na twarz w dość wymownym geście.
Musiał być naprawdę podłym człowiekiem w swoim poprzednim wcieleniu, że teraz życie tak kopie go po dupie. Chwała Niebiosom, że dziewczyna stosunkowo prędko się ogarnęła i przystąpiła do działania. Sam wycofał się na parę kroków, obrzucając spojrzeniem jej drobne dłonie i czasami tylko zerkając na obitą twarz swojego zastępcy. Najdrobniejsze choćby zaczerwienienie znikało z pola widzenia, zastąpione zdrową skórą bez skazy. Według Growlithe'a Fabianowi do twarzy było z tymi pamiątkami po pięści, ale... co on tam wiedział?
Wróć.
Zdecydowanie lepiej było, gdy Fabian wiercił się zbity gorączką i cierpieniem. Czarne uszy Wilczura przylgnęły do czaszki, gdy tylko Opętany doskoczył do niego i zaatakował tym swoim cudownym wyszczerzem godnym prezentera wybielającej pasty do zębów.
„Ty się o mnie martwiłeś!”
Grow zmrużył jedno oko, obrzucając go spojrzeniem w stylu: „lolwhut, niby kiedy?” by zaraz otworzyć usta... i... naprawdę chciał coś powiedzieć. Jak nigdy. Przygotowywał mowę przez całe siedem sekund, odchrząknął chwilę przed, obliczył trajektorię ruchów meteorytu względem... nieważne. Po prostu nie... nie... po co? No, kurwa, po co? Głowa Growlithe'a – z trzaskiem w tle -  odchyliła się do tyłu, a białe kosmyki opadły na zaczerwieniony policzek, nos i oczy. Gdyby nie grzywka, każdy mógłby dostrzec śmiertelny błysk w ślepiach Wilczura. Tylko górna warga mu drgnęła, w iście zwierzęcym odruchu. Automatycznie przesunął opuszkami palców po śladzie jaki pozostał na jego twarzy.
Naburmuszył się, słysząc jego słowa. Chciał pomóc, tak? A zawsze kończyło się podobnie. Wpierw zarzucano, że potrzeba adrenaliny, a w jakim innym momencie jej dawka zostanie wydzielona, jak nie w chwili,  w której ciało boryka się z problemem „być albo nie być”? Growlithe podniósł rękę i zdawać by się mogło, że ma zamiar pograć w ping-ponga i oddać kumplowi, ale zamiast tego jego dłoń spoczęła na głowie Fabiana. Przeczesał palcami blond kosmyki z marudną miną.
No już. Lepiej postaw piwo Dalemirowi w jakiejś spelunie, a nie drzesz ten pysk, że sąsiedzi trzy domy dalej patrzą po sobie zdziwieni.
I co z tego, że mieszkali na całkowitym zadupiu? Tu nawet Bóg nie przychodził w odwiedziny. Sam wiatr czasami przemknął po pustyni, poruszając malutkimi drobinkami piasku, ale to jedyny gość, jaki ich odwiedzał.
Uważaj na siebie, szczeniaku. – Uśmiechnął się wyzywająco, po czym wyminął Fabiana i podszedł do Evendell. Pochylił się nad nią, przykładając szorstką w dotyku dłoń do jej policzka. Pogładził kciukiem gładką skórę anielicy, w niemym podziękowaniu za udzieloną pomoc, by zaraz wsunąć dłonie pod jej kolana i jedno z ramion  i podnieść ją z ziemi, tym samym zmuszając ją, by oparła się o jego tors, w chwili, w której postąpił pierwszy krok w kierunku tunelu. Moment później ogarnęła ich ciemność. Słychać było jeszcze ciężkie odgłosy uderzających o ziemię butów Growlithe'a, stukot psich łap, aż w końcu wszelaki słuch po nich zaginął.

| zt + Evendell, bo czemu nie. *jawne uprowadzenie* |
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.05.14 19:47  •  Duży salon - Page 7 Empty Re: Duży salon
.......Cóż, Bernardyn zdecydowanie za dużo mówił w medycznym żargonie, zamiast po prostu to skrócić i powiedzieć sensownie, a co ważniejsze - krótko. No nic, co się stało, to się nie odstanie. Mógł sobie zapisać to i owo na temat alergii u Wymordowanych. Odciąć kontakt od alergenu, zapewnić ciepło, a adrenalinę podawać w ostateczności (ewentualnie można zamienić to na wezwanie Evendell)... Fabianowi jeszcze tylko wręczyć nagrodę za przypadkowe bycie królikiem doświadczalnym i voila. Niemniej widok poniekąd "starcia" pomiędzy zastępcą i przywódcą był dość... interesujący. Jednak już same relacje łączące tą dwójkę niezbyt interesowały Dalemira. Nie jego sprawa, a nie odczuwał jakiejś wewnętrznej chęci, by się w to wtrącać. Pokręcił jedynie ze swoistego rodzaju niedowierzaniem głową, nadal nieprzyzwyczajony do widoku aż tak optymistycznej osoby.
- Coś nie bardzo udało ci się go zatrzymać - skomentował krótko, wpatrując się w punkt, gdzie wyszedł Growlithe.
Delikatnie położył pudełko na kanapie, uważnie przeglądając jego zawartość. Sprawdzał oznaczenia, kodował w pamięci poszczególne substancje, by w przyszłości nie być zależnym od innych z powodu niewiedzy. W najbliższym czasie niewątpliwie będzie musiał sporządzić sobie listę, jednak to nieco później. Łypnął ponownie na Fabiana, unosząc przy tym delikatnie brwi, jakby chciał się spytać "jeszcze tu jesteś?".

//Ślepota i bezwenie nie boli... ponoć
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie   •  Duży salon - Page 7 Empty Re: Duży salon
                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 7 z 23 Previous  1 ... 6, 7, 8 ... 15 ... 23  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach