Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 3 z 3 Previous  1, 2, 3

Go down

___Gdyby nie szelest krzaków poruszonych przez przebiegające w pobliżu zwierzę, Ian dalej spałby w najlepsze, ukrywając się w cieniu jednego z drzew w okolicach chatki. Ktoś powiedziałby, że kiedy inni pracowali, on beztrosko oddawał się lenistwu, jednak dla Sawyersa był to zasłużony odpoczynek. Nie wiedział jednak, że dzisiejsze posprzątanie domu miało przysłużyć się wyłącznie temu, by ktoś czuł się swobodnie włażąc do niego z brudnymi buciorami. Lub bez.
___Chwila, w której niespodziewany dźwięk wdarł się do jego uszu, była chwilą, w której jego ciało zareagowało szybciej niż umysł zdążył przyswoić, że nic mu nie zagraża. Rudowłosy poderwał się do siadu, a nagły zryw zaowocował nieprzyjemnym impulsem, który dosłownie usiłował rozsadzić bok jego szyi. Nic dziwnego, że zamiast rozejrzeć się w poszukiwaniu źródła dźwięku, jęknął głośno i przycisnął rękę do obolałego miejsca. W takich momentach tęsknił za swoim ludzkim życiem – gdyby nie zmysły chłonące wszelkie bodźce, jak olbrzymia gąbka, zapewne nadal świetnie sprawdzałby się w roli porzuconego w lesie trupa.
___Jednak prawda była taka, że gdyby był człowiekiem, trawa nie widniałaby na jego liście odpowiednich miejsc do ucinania sobie drzemki.
___Rozmasowawszy kark, wymordowany ziewnął przeciągle. Znużony wzrok przemknął po okolicy, nie zdradzając tego, że w jego głowie zachodziły właśnie jakiekolwiek procesy myślowe, choć wcześniejszy ból zdążył otrzeźwić go na tyle, że nie miał ochoty przewrócić się na bok i wrócić w objęcia Morfeusza. Minęły może dwie minuty – choć po śmierci czas nie miał większego znaczenia – zanim opętany zdecydował się wstać. Jego ciało znajdowało się w nieprzyjemnym stanie ociężałości, dlatego nie zawracał sobie głowy otrzepaniem ubrań z trawy i ziemi. Zmierzając do domu, dosłownie włóczył nogami. Z początku się nie spieszył, zakładając, że Liriell jeszcze nie wrócił.
___Coś zaczynało cuchnąć.
___Chatka znajdowała się już w zasięgu wzroku chłopaka. Miejsce, w którym mieszkali, zawsze wyglądało spokojnie, jednak fakt, że miewali tu niewielu gości sprawiał, że każda obca obecność wydawała się namacalna, jeszcze zanim dochodziło do spotkania w cztery oczy. Zazwyczaj pojawiały się tu inne anioły i choć Ian nie pałał do nich większą sympatią, nauczył się odróżniać większość z nich od całej reszty.
___A to nie był anioł.
___Od razu miał przed oczami powtórkę z rozrywki – nie był to pierwszy raz, kiedy ich dom stał się celem nieproszonego gościa. Nic dziwnego, że obecnie był w stanie ułożyć w głowie tylko jeden scenariusz, a ten miał to do siebie, że nie kończył się dobrze.
___Raven bez namysłu rzucił się biegiem w stronę drzwi frontowych, nie zawracając sobie głowy przyczajeniem się na intruza. Kiedy jednak jedna z jego stóp z hukiem uderzyła o pierwszy drewniany stopień wiodący na ganek i ktoś, kto właśnie znajdował się w środku, zdążył nabrać przekonania, że za moment usłyszy kolejne łupnięcia i wreszcie dźwięk gwałtownie otwieranych drzwi, zastał jedynie ciszę.
___Ta jednak prędko została przerwana przez warkot, który niespodziewanie dobiegł zza pleców nieznajomego. Rudowłosy był daleki od perfekcji w pojawianiu się w innych miejscach – nic dziwnego, że wylądował nie tylko o parę kroków za daleko od intruza, ale i niebezpiecznie blisko ściany. Niewiele brakowało, by podczas przeskoku znokautował sam siebie, kompletnie rujnując element zaskoczenia. Zachowywał się jednak tak, jakby wszystko szło zgodnie z planem – przyjął postawę, zdradzającą gotowość do ataku, błysnął przydługimi kłami i...
___Zdał sobie sprawę, że obcy nie był tu sam.
___Liriell, co to ma być?! Kto to jest? Dlaczego go dotykasz? ― rzucił i można było powiedzieć, że przez tę jedną chwilę poczuł się zdradzony. Nie na co dzień miał do czynienia z czarnowłosym, który w najlepsze obcował z pozbawionymi koszulek potworami. ― Nie możesz sprowadzać do domu każdego. ― Owszem mógł. ― Tylko mi nie mów, że pomyliłeś go z aniołem, kiedy jebie od niego zgnilizną na kilometr. ― Ostentacyjnie wskazał go ręką, jakby skrzydlaty miał mieć wątpliwości, o kim była mowa. Wiedział, że w obecności Lira powinien uważać na język, jednak w tym momencie jego niezadowolenie z obecności intruza wybiło poza skalę. Nic dziwnego, że przez chwilę zapomniał, że sam był martwy.
___Albo pamiętał o tym aż za dobrze.
___Wolał jednak nie przyjmować do wiadomości, że anioł mógł mieć słabość do trupów.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Jest malutki. Nazywa się Boris.
Boris? Na pewno? — wymamrotał jak policjant starający się przycisnąć jedynego świadka, aby ten powiedział prawdę. Przerywając na moment ścieranie nadmiaru zaschłej krwi, zapatrzył się na twarz siedzącego blisko chłopaka i wydawało się, że coś w jego własnym obliczu się zmieniło. Na pozór nie drgnął mu żaden mięsień, ale spojrzenie skostniało, a kącik ust drgnął. Więc nie. Dziwne poczucie deja vu było wyłącznie wytworem wyobraźni. Dziwnej, niemal namacalnej, intensywnej i wciąż trzymającej go wyobraźni, ale nic poza tym.
Liriell wypuścił powietrze przez zęby, a wraz z westchnieniem opadły mu ramiona. Mokry materiał ponownie dotknął brunatnej skorupy, kiedy próbował rozcieńczyć warstwę syfu i juchy lekko o nie pocierając. Nie zwracał uwagi na warkoty i miny Kiraia; był zwykle delikatny i płochliwy jak sarna, ale ucisk w skroniach nie dawał mu spokoju. Prawie tak, jakby sądził, że chłopak kłamie.
Nie Jirō Hi-
BUCH.
Całe ciało podskoczyło jak sztućce po uderzeniu rękoma w stół. Ścierka z mokrym plaskiem spadła na deski, a udo Liriella obiło się o misę, wprawiając ciecz w kołysanie. Kilka kropel chlupnęło na ziemię.
Obrócił korpus na tyle, na ile pozwalała mu na to ludzka powłoka i wbił zaskoczone, rozszerzone w powiekach oczy w przybyłą osobę. Potrzebował dosłownie sekundy na to, aby zrozumieć kogo ma tuż przed nosem, ale i tak w pierwszym odruchu wyglądał jak kula do kręgli.
A co ja robię..? — wykrztusił głupkowato, zaciskając na moment wargi, jak skruszone dziecko, które dostało naganę nie do końca rozumiejąc dlaczego. Dopiero po następnych słowach Iana usta anioła zadrżały, starając się nie ułożyć w kwaśny grymas. Jak miałby zostawić kogokolwiek, kto był w tak paskudnym stanie, w jakim znajdował się Kirai? Jak w ogóle mogło przyjść komuś do głowy, żeby odwrócić wzrok i udawać, że sprawa nie istniała?
Jakim argumentem była tu rasa?
Nie, to nie jest anioł. Prawdopodobnie nie. Ale co z tego? — W barwie jego głosu zabrzmiała rzadko wyczuwalne rozdrażnienie, choć ci, którzy znali jego ton z pewnością wyczuli też zawahanie — i strach. Nie bał się Iana, oczywiście, że nie. Ale bał się konsekwencji, a przede wszystkim tego, że zajął się Kiraiem z egoistycznych pobudek. Po protu c o ś mu kazało. Było równie uporczywe co niecichnący szept z tyłu czaszki, powtarzający tekst o artefakcie archanioła.
Ty jesteś taki sam — przypomniał już łagodniej, obracając się do Kiraia. — Nie przejmuj się. Rzadko miewamy gości.
Teraz zapewne rozumiesz dlaczego.
Liriell zebrał ścierkę z podłogi i wrzucił ją do brudnej wody. Łapiąc za brzegi naczynia, dźwignął się na nogi. Nieprzespane noce odbiły się na jego wyglądzie, odebrały jakiś dar, który zwykle kojarzył się z nieludzkim rozbawieniem i ambicjami.
Ian zobaczy twoją rękę. Jest lepszy w takich sprawach. — Jak piłeczka pingpingowa wrócił do rudowłosego, posyłając mu nieodgadnione spojrzenie. — Prawda?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

... Rai – dokończył za anioła, jedynie ułamek sekundy przeznaczając na zastanawianie się, skąd ten zna jego własne nazwisko. To, co wyczuwał wcześniej, te drgania, teraz nie dość, że przybrały na sile bardzo, a nawet bardzo-bardzo, to jeszcze doprowadziły tu nieznajomą osobę. Czy to był Ian? Może ktoś inny?
  Pająk był w pierwszej chwili zdezorientowany — wrzucono go w sam środek kłótni małżeńskiej, a przynajmniej tak to wyglądało. Zrobił minę bardzo pasującą do tego co czuł — usta wykrzywił prawie w parodii smutku i strachu, brakowało już tylko, żeby wziął własną twarz w dłonie i stał na moście; Munch byłby dumny, a Ghostface chyba nawet jeszcze bardziej. Wodził spojrzeniem od jednego do drugiego, nie rozumiejąc do końca o co chodzi.
   Co było takiego złego w dotykaniu innych? Czyżby anioł jednak był ludojadem i wcierał w niego mieszankę, która miałaby powodować, że skóra ładnie oddzieli się od mięsa, a to tak słodko odejdzie od kości? Może Ian chciał go uratować... Albo po prostu nie chciał, by Liriell jadł coś zgniłego. Na ten komentarz wymordowany zgrzytnął zębami ze złością i natychmiastowo spiął się.
Nie gnijemy. Nie mamy gangreny, panie medyk – rzucił ze słyszalnym w głosie wyrzutem. Był trochę jak dziecko, które skarżyło się nauczycielce, że to ktoś inny zaczął kłótnię, a potem starało się i tak dorzucić coś od siebie.
Z podobnego powodu my nie mamy gości, Ririru – odparł z pewną porcją ironii wymierzonej w siebie samego. Jego głos drżał, ale nawet nie tyle ze złości (choć ją też należało wymordowanemu przypisać), co ze strachu i niepewności. Nie podobało mu się już. Dostał jedzenie... Mógłby przecież wyjść i nigdy nie wrócić. Tak zrobiłoby zwierzę. Nakarmione uciekłoby, gdyby tylko zaczęło się robić gorąco. Tak jak teraz.
Prawda? Nie ugryziemy, nie gryziemy miłych ludzi– powtórzył za aniołem, a na moment przeszedł mu przez usta uśmiech pełen zadowolenia. Trochę z nutą wyzwania o treści „i co mi zrobisz? Najwyżej pomiziasz”. Szybko ten wyraz jednak zniknął z jego twarzy, w końcu miał robić za biedne, pokrzywdzone stworzonko.
Ririru nas zna i wie, że nie robimy złych rzeczy. – Pokiwał głową, skoczywszy na głęboką wodę. Posłał przy tym pytające spojrzenie aniołowi, jakby chciał się dowiedzieć, skąd ten zna jego prawdziwe, prawie nieużywane od dziesiątek lat imię.
                                         
Kirai
Poziom E
Kirai
Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Jirō Hirai.


Powrót do góry Go down

____Jak na długowiecznego anioła, Liriell był czasami mało pojętny. Nie to, żeby Sawyers myślał o nim źle albo żeby miał mu to za złe – zresztą często uważał jego naiwność za całkiem uroczą – jednak momentami ciężko było machnąć ręką na wybryki, które były efektem tego, że czarnowłosy nie zdawał sobie sprawy, że kogoś nimi rozdrażni. Chciał po prostu udzielić pomocy, nawet jeśli oznaczało to, że obiekt tego heroicznego czynu znajdzie się o wiele za blisko.
____I nawet jeśli oznaczało to, że Ian będzie bardzo niezadowolony.
____Nie lubił intruzów. Zwykle oznaczali albo niebezpieczeństwo, albo krzywe spojrzenia skierowane w jego stronę. Jednak teraz przez myśl mu nie przeszło, że raczył podobnym wzrokiem kogoś, z kim miał znacznie więcej wspólnego niż z aniołami, które od jakiegoś czasu otaczały go na co dzień i dla których to on był nieproszonym gościem.
____„Ty jesteś taki sam.”
____Rudowłosy przygarbił się mimowolnie, nawet nie kryjąc się z tym, że ten komentarz nie przypadł mu do gustu. Widok skwaszonej miny przypominał czytanie z otwartej księgi, w której właśnie pojawił się nasz najmniej ulubiony bohater. Nie rozumiał, dlaczego Liriell obrażał go w obecności innej osoby – najwidoczniej ten ktoś musiał nieźle namieszać mu w głowie i nic dziwnego, że te wszystkie teorie spiskowe, które pojawiły się w głowie Ravena, zagwarantowały kilkanaście ujemnych punktów na koncie wymordowanego.
____Aha. Zapamiętam to sobie ― wymruczał pod nosem, uznając, że absolutnie nie da się wybić z rytmu jakimś głupim i nieprawdziwym komentarzem. W efekcie przypominał jedynie obrażone dziecko, które najpewniej już jutro miało zapomnieć o całej sytuacji, choć jeszcze dziś groziło, że pamięć o niej zostanie z nim do końca życia.
____„Nie gnijemy. Nie mamy gangreny, panie medyk.”
____Jakie nie gnijemy? Że niby jest was więcej? ― Odruchowo rozejrzał się po pomieszczeniu, jakby dopiero dotarło do niego, że poświęcił za dużo uwagi nieznajomemu, który znajdował się za blisko skrzydlatego, a za mało reszcie otoczenia. W jednej chwili był gotów chwycić za pierwszy lepszy przedmiot, który nawinąłby mu się pod rękę – krzesło, wieszak czy nawet cholerną poduszkę – byleby tylko mieć coś, czym mógłby się porządnie zamachnąć i ubić jego kolegów, jeśli tylko zaszłaby taka potrzeba.
____Ale nikogo więcej tu nie było, a Raven niemalże od razu wypuścił gwałtownie powietrze ustami, jakby wcześniej nabrał go do płuc tyle, by przynajmniej wydawać się znacznie większym od całej reszty.
____Dlaczego w ogóle mnie w to mieszasz? ― rzucił z nieskrywanym wyrzutem, gdy spojrzenie bruneta usiłowało zrzucić na niego niewidzialny ciężar. Zdawało się, że Sawyers doskonale znał to spojrzenie – jakby już nieraz miał z nim do czynienia. No chyba mi nie odmówisz, Ian?Słuchaj. To, że Riruriru tiruriru ci ufa, nie znaczy, że ja też. Gdybyś zobaczył innych patałachów, którym zaufał, zapewne zrozumiałbyś mój punkt widzenia. ― Co z tego, że jeden patałach właśnie znajdował się naprzeciwko niego. Ian nawet się nie spostrzegł, gdy mimowolnie wykonał gest podwijania niewidzialnych rękawów i postąpił pierwszy krok w stronę nieznajomego. Trudno było powiedzieć, czy zamierzał dać mu w mordę, czy jednak udzielić pomocy, by zmył się stąd jak najszybciej. ― W każdym razie oczywiście, że mnie nie ugryziesz.
____Bo inaczej urwę ci rękę i wsadzę ją w dupę.
____Tym razem to on posłał wymordowanego uśmiech, jednak ten nie miał nic wspólnego ani z zadowoleniem, ani z próbą przymilenia się. Był wyraźnie wymuszony i naładowany nieprzyjemnymi emocjami – w końcu żadnymi innymi nie raczyło się natrętów.
____Jest złamana? ― Zerknął w stronę anioła, jakby tylko on mógł udzielić mu wiarygodnej odpowiedzi na temat stanu pacjenta.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Dlaczego w ogóle go w to mieszał?
Bo się na tym znasz lepiej ode mnie ― powtórzył słowo w słowo dopiero co wypowiedziane zdanie ― i nie dało się znaleźć w jego tonie nawet krzty zawahania, jakby mówienie raz po raz tego samego stanowiło normalną kolej rzeczy. Najwyraźniej anioł bez zbędności uznał zgryźliwość Iana za coś zupełnie niewinnego; bo przecież wymordowany nie mógł ironizować, a zamiast tego z całą pewnością tylko nie d o s ł y s z a ł.
Zdenerwowanie, jakie się zalęgło w Liriellu wraz z przybyciem Sawyersa, nieco wywietrzało. Nadal siedział sztywno jak po połknięciu deski, i wciąż rzucał Ianowi dziwne spojrzenia, ale poza tym w pełni skupił się na sytuacji.
Chciał mieć to za sobą.
Tym bardziej, że nieznajomy...
Liriell odepchnął od siebie myśl; cichy, schrypnięty szept, który dokańczał imię byłego podopiecznego. Tu i teraz, skup się ― nakazał sobie, opierając dłonie o podłogę, aby sprawniej usunąć się z drogi. Szurnął kolanami po deskach podłogi, nie chcąc przeszkadzać Ianowi w pracy, choć najchętniej zostałby blisko Kiraia.
I nie bądź wredny ― zwrócił się do rudowłosego, prostując plecy w łopatkach. ― To nasz gość. ― Jakby to wszystko tłumaczyło, wyjaśniało i usprawiedliwiało.
Chciał to ubrać w lepsze argumenty, ale co miałby powiedzieć? Że ten podejrzany typ jest tak bardzo, tak szaleńczo podobny do Jirō? Że ― niech będzie ― inaczej mówi, inaczej wygląda. Że są elementy, które nie pasują w tej przeklętej układance... ale poza tym wszystko się zgadza? Że od kiedy go spotkał, żołądek zaciskał się jak wyżymana ściera, a intuicja wrzeszczała na ALARM?
Że MUSIAŁ się nim zająć ― i to z pomocą Iana albo bez niej?
Nie. Sam by się wyśmiał na takie porcje bzdur. Pozostał więc przy milczeniu; nie odzywał się aż do momentu, w którym padła następna niewiadoma. Mimowolnie spojrzał wtedy ku ręce ciemnowłosego, jakby tylko zmysłem wzroku był w stanie zbadać jego stan.
Nie jestem pewien... ― wymamrotał pod nosem, łapiąc w palce fałdę kimona; bezkształtne zmarszczenie tkaniny na udzie. Ścisnął materiał w zdenerwowaniu. ― Nie wiem. Właściwie to nie wiem. Czy ona jest złamana... ― w pół pytania zamarł z rozchylonymi wargami, nagle zdając sobie sprawę z tego, że nawet nie poznał jego imienia. ― ... jak się nazywasz?
Oblany karmazynem wydawał się wreszcie taki, jak zwykle ― nie rozdrażniony, tylko skrępowany. Zagubiony w świecie, który przecież obserwował od zarania dziejów. Niepewny i delikatny, kruchy niczym domek zbudowany ze zbyt suchego piasku. Jeden nieostrożny ruch, jedno zbyt wyraźne westchnienie ― wszystko to było w stanie podniszczyć samą konstrukcję.
Będzie nam prościej ze sobą rozmawiać, jeśli się nam przedstawisz.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Ślepy jakiś. My jesteśmy jedni... – skomentował pajęczak – czasem widzimy innych. Albo inne. Chodzi ci po głowie. Żuczek, duży, taki jasnoniebieski. Kiwa do nas czułkami... – zbyt ciężko było nie roześmiać się, chuchając tym samym zamaskowanym za zapachem chleba smrodem mięsa. Zapach ten przypominał trochę psi oddech po zjedzeniu surowego mięsa. Typowe, choć nieprzyjemne zjawisko na Desperacji.
Nie ufaj – zmrużył oczy, kiwnąwszy z uznaniem łbem – Aniołki są takie miłe. Też nie powinniśmy wam ufać. Ani nam. Jeszcze zrobimy się tacy nieszczęśliwi, że zrobimy dużo niemiłych rzeczy, a wy nas przegonicie. Nie chcemy. Boimy się wkurzać... – głos Kiraia był niemal melodramatyczny podczas tej wypowiedzi. Ciężko określić czy faktycznie było mu przykro, czy zwyczajnie groził. Ale po co miałby się pakować w kłopoty, kiedy ledwie się wyczołgiwał z poprzednich? Odpowiedź była prosta. Nazywał się...
Hirai Jirō. Kirai.... Haha, ha. Bo nie lubimy naszego imienia. I jesteśmy jednym z pająkiem. Super, co? – kolejny jakby rzut kostką ze strony losu, który decydował o tym, jaki będzie ton tej wypowiedzi. Samozadowolenie niemalże biło od niego tak, jak dobroć od Liriella, jak gotowość do akcji od Iana.
... Nie złamana. Nie wystaje. I wiemy jak boli złamane. Mieliśmy już parę razy, ale tutaj jest tylko brudno... – nagle się podniósł, rozprostowując kości. Ziewnął.
Już starczy. Damy radę. Dziękujemy. Nie zapomnimy tego... Dopóki nie będziemy źli – i z tymi słowy skierował się do wyjścia, po drodze ubierając się i zbierając graty. Skąd anioł go w ogóle znał? Skąd to wszystko... Dlaczego nie pozostawił go nad tym strumieniem, dlaczego, dlaczego, dlaczego? Dlaczego teraz uciekał...?

zt, nie chcę was trzymać tu z postacią, której losy są niepewne, zwłaszcza kiedy knw wam grasuje w ogródku.
                                         
Kirai
Poziom E
Kirai
Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Jirō Hirai.


Powrót do góry Go down

Nie przypominam sobie, żebym studiował jakieś nauki medyczne ― rzucił, wypuszczając powietrze ze świstem przez zęby. Oczywiście, jak każdy szanujący się człowiek przetrwania, znał podstawowe zasady opatrywania ran. Gdyby nie to, prawdopodobnie już dawno nie byłoby go na tym świecie. Ale oprócz samego ułatwiania sobie życia, nauczył się też, jak go bezsensownie nie stracić, a pierwszą zasadą nieumierania (choć mogło brzmieć to ironicznie z perspektywy wymordowanego) było trzymanie się z dala od wszystkiego, co mogło cię pożreć. A domyślał się, że nieznajomy, który znalazł się w ich domu, z chęcią zatopiłby w nich swoje zęby. Już na pierwszy rzut oka było widać, że coś z nim nie tak. Był po prostu nieobliczalny.
____A jego słowa nie miały sensu.
____Aha, żuczek. Kiwa czułkami? Świetnie ― odparł, nawet jeśli jakiekolwiek komentarze były tu zbędne. Wyglądało jednak na to, że mieli do czynienia z przerośniętym dzieckiem i być może zdawkowe odpowiedzi miały w pełni wystarczyć, by zadowolić jego ograniczony umysł. Korciło go, żeby zmierzwić włosy palcami, jednak powstrzymał się od tego gestu, zakładając, że wymordowany musiał mieć silne halucynacje z niedożywienia.
____„I nie bądź wredny. To nasz gość.”
____Nie jestem wredny. Po prostu nie jestem naiwny.
____Ciemne oczy chłopaka dosięgnęły twarzy Liriella, jakby próbował doszukać się w niej odpowiedzi na pytanie, dlaczego nie stał po jego stronie. Wolał przyprowadzić do domu jakiegoś obcego łachmaniarza, którego zdrowiem przejmował się aż za bardzo, zamiast zauważyć, że nie dał Sawyersowi wypowiedzieć się w kwestii zapraszania typów spod ciemnej gwiazdy.
____Ale – oczywiście! – to Raven był tu tym złym.
____W takim razie powinienem uwinąć się z tym dość szyb-- co ty właściwie robisz, Kirai? ― Ściągnął brwi, widząc jak ten się podnosi. Niczego już nie rozumiał, zwłaszcza że koniec końców – niech cię szlag, Liriell – szykował się do udzielenia pomocy zbłąkanej owieczce anioła, wciąż licząc na to, że czarnowłosy miał naprawdę dobry powód, dla którego pokazał mu ich miejsce.
____Ostateczny obrót spraw zaskoczył rudowłosego na tyle, że zatrzymał się w miejscu i zamrugawszy oczami, przyglądał się, jak mężczyzna zbiera swoje manatki. Nie próbował go zatrzymać – nie znali się na tyle dobrze, by młodzieniec zdołał uruchomić w sobie racjonalne instynkty, by nie dopuścić do tego, by wymordowany się wykrwawił. Poza tym nie wydawało mu się, że uciekał z jego powodu. Może faktycznie nie potrzebował pomocy. A może zwabiła go tu tylko dobroć skrzydlatego, a kiedy tylko okazało się, że nie będą sam na sam... cóż.
____Ech? ― wymsknęło mu się, gdy wpatrywał się w szeroko otwarte drzwi, którymi ewakuował się Kirai. ― Wszystko z nim w porządku?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Ian! – syknął ostrzegawczo. Był to ten szczególny rodzaj odgłosu, którego nie dało się skatalogować – zbyt głośny na szept, zbyt cichy na normalną mowę, zawsze używany w sytuacjach takich ja ta: na pograniczu między kulturą osobistą a opryskliwością. Liriell mógł się tylko domyślać jak fatalnie czuł się ich gość. Wpierw został zaproszony, a potem i tak zaatakowany dziesiątkami aluzji, minami i przeciąganiem nieuniknionego. Bo przecież to j a s n e, że Ian, wbrew swoim powarkiwaniom, zajmie się jego obrażeniami. Nie ulegało zresztą wątpliwościom, że z ich dwójki to wymordowany odznaczał się jakąkolwiek wiedzą medyczną – i nieważne, czy zatrzymywała się ona na pobieżnej pierwszej pomocy, czy stanowiła rozległą znajomość chirurgiczną. To Ian był człowiekiem; Ian zdążył zrozumieć i poznać ludzkie ciało, jego potrzeby, rozmieszczenie kości. Był dzięki temu lata świetlne przed Liriellem, który z fizyczną powłoką drugiej postaci obnosił się jak z porcelaną.
Wielu rzeczy nie rozumiał. Nie tylko cielesne doznania były dla niego czymś nowym i niepojętym. Psychikę, a przede wszystkim towarzyszące myślom uczucia i emocje, ledwie liznął. Dało się to odczuć chwilę później, gdy w pomieszczeniu rozbrzmiało imię.
Hirai Jirō.
Czas spowolnił; był jak pojazd, który próbowano zatrzymać brutalnym wciśnięciem gazu. Liriell poczuł, jak uszy mu się zatykają, obraz rozmazuje – naraz zdał sobie sprawę, że wszystko wokół zniknęło. Trwało to niewiele więcej niż parę sekund, jednak kiedy już się ocknął, osoby, która siedziała tuż obok, nie było na miejscu. Nie było go nawet w pomieszczeniu, bo anioł zerwał się na równe nogi i rozejrzał zawilgoconym spojrzeniem dookoła, szukając wśród mebli, poduszek i cieni jego sylwetki.
Hirai? – Głos mu się załamał wpół nazwiska.
Na ten ułamek chwili dostrzegł wszystkie obrazy z nim związane; każdą sytuację, w której dyktował mu ruchy; to jak towarzyszył nie zawsze dobrym wyborom, jak sprawował pieczę nad nie zawsze bezpiecznymi akcjami.
Liriell, zanim się obejrzał, był już w korytarzu. W nagie deski, w biegu, uderzały pięty. Zatrzymał się na ganku, z rękoma wspartymi na niskim płocie.
HIRAI! – krzyknął, znów tracąc siłę w tonie, przez co zabrzmiał o wiele żałośniej niż zamierzał. Wzrok potoczył się po plenerze. – HIRAI, TO JA! –  Chciał dodać swoje imię, ale zamiast tego miał wrażenie, jak ulatuje z niego powietrze. Uniesione ramiona opadły, a oczy, które szaleńczo szukały rannego, zatrzymały się na wyzierającym spomiędzy roślinności moście. – Ja cię zabiłem... – wymamrotał pod nosem, nie reagując na ściekającą po policzkach wilgoć. Rozpoznał tylko słony posmak w wargach, kiedy zacisnął je mocno z bezsilności. Co powinien zrobić w takiej sytuacji? Pozwolić mu odejść, jeszcze raz?
IAN! – krzyknął wgłąb domu, obracając się gwałtownie do korytarza. – Szybko, musimy biec!

zt x 2
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 3 z 3 Previous  1, 2, 3
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach