Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 4 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5  Next

Go down

 Wypuścił powietrze przez usta. Westchnięcie było tak długie, jakby cały ten czas wstrzymywał oddech, nie chcąc nałykać się gorzkiej atmosfery.
 Kobieta padła u jego stóp jak nieżywa. Mogła łgać, racja? Wzrok Jace'a mówił jednak jasno, że nie brał tego pod uwagę.
 — To Katherine. — Głos miał suchy i ochrypły jak żwir. — Hunter jej nie sięgnie, nie przy normalnych warunkach. Chyba należy ci się kilka wyjaśnień, ale wpierw...

▼▼▼

 Po tym jak sugestywnie spojrzał na nieprzytomną piękność stało się jasne, że nie mogą tu zostać. Aktualnie może i byli bezpieczni, ale lada moment jakaś para pijaków może tu zabłądzić i wszcząć alarm. Z jakichś przyczyn Jace wątpił, by ktokolwiek uwierzył mu w historię o wściekłej morderczyni — gdy nie kontaktowała, wydawała się nad wyraz bezbronna. Dziś, wyjątkowo, nie miał ochoty wpadać w tarapaty.
 Mimo rwącego ramienia postanowił się więc pospieszyć. Polecił Shionowi, by zebrał z powrotem wszystko do sakwy, a sam zarzucił sobie kobietę na ramiona. Przeniesienie jej w tym stanie przez ciemne uliczki nie stanowiło takiego problemu, jak wniesienie jej na górę. Gospoda o tej porze nocy była huczna i wypełniona po brzegi. Sęk w tym, że ta mała wścibska zdzira Fatma była jak pies myśliwski: zwęszy Shiona wszędzie, a już szczególnie teraz, gdy pół godziny temu opuścił karczmę w towarzystwie Jace'a.
 Białowłosy zmarszczył brwi, przebiegając bezgłośnie na drugą stronę ubitej drogi. Tu nie sięgało ich światło latarni przy pobliskim domostwie.
 Karczma była niedaleko i stanowiła apogeum dobrej zabawy w Harrenhal. Jeżeli chciałeś się rozerwać— to właśnie tutaj. Karczmarzem była przysadzista kobieta o pucołowatej twarzy. Niemal nie wychodziła zza lady, no chyba, że ktoś nachalnie obmacywał całkiem urodziwe dziewczęta roznoszące jadło i trunki. Gdyby Sztacha był na posterunku, mieliby karczmarza z głowy, ale tak?
 Bez dwóch zdań, nie wejdą frontem. Jace zmierzał już do tylnych drzwi, kiedy nagle się zatrzymał i w mroku tylko błysnęły jego ślepia, gdy odwrócił je i wcelował błyszczące oczy w byłego dziedzicu królestwa. A może wejdą? Może przynajmniej jeden z nich?
 Wskazał głową na dwuskrzydłowe drzwi. Zakładając, że Shion tam zwyczajnie wejdzie i odciągnie tęgą właścicielkę od baru, reszta planu to błahostka. Jace wślizgnie się tylnymi drzwiami — zresztą, nigdy nie zamykanymi — i po paru krokach znajdzie się już za ladą. Stamtąd do schodów będzie mieć mniej niż dwa metry. Na górze będą bezpieczni.
 Co mogłoby pójść nie tak?
Może to, że Shion nie jest ci nic winien?
 Dwa jasne świetliki nagle zmalały, gdy przymrużał ślepia.
 Jest to winny Hekate i doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Poza tym, gdyby nadal nie był mu wierny, czy atakowałby Katherine? Szukałby w nerwach antidotum po jej sakwie? Zdał sobie sprawę, że jedno z ramion lekko go mrowi, ale jeszcze jest w stanie utrzymać niewielki ciężar kobiety. Pod palcami czuł ciepło jej ciała i prawdopodobnie był to pierwszy raz, gdy miała rozluźnione mięśnie.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

”Jace, nie teraz. Najpierw antidotum, potem reszta”
To były jego ostatnie słowa skierowane do mężczyzny. Oczywiście, chciał poznać wyjaśnienia dlaczego nieznajoma tak uparła się, by zabrać mu miecz, zabić go, i do tego znała jego zmarłą żonę. Ale zdawał sobie sprawę, że w tym momencie są o wiele ważniejsze rzeczy, niż słowa. Na to będą mieć później czas. O ile w ogóle go będą mieć. Bo jeśli nie pospieszą się i nie zrobią czegoś z trucizną, która trawiła jasnowłosego od środka, to…
Nie, nie chciał nawet o tym myśleć. Zgarnął wszystkie wysypane wcześniej rzeczy i wrzucił je na powrót do torby. Zabrał jeszcze nóż, na wszelki wypadek. Kiedyś, jak jeszcze mieszkał w zamku, słyszał od nadwornego zielarza, że ponoć czasami istnieje możliwość uzyskania surowicy z jadu węża. Możliwe, że i w tym przypadku istniał cień szansy na stworzenie antidotum mając do dyspozycji truciznę. Może. Nie wiedział dokładnie, nie znał się na tych sprawach, jedynie spekulował, możliwe, że trzymając w sobie cień nadziei.
Przewiesił sobie torbę przez ramię i ruszył za Jace’m, chcąc w pierwszej chwili zabrać od niego kobietę, żeby się nie forsował. Może nie urósł zbytnio, ale był w stanie nosić lekkie ciężary. Powstrzymał się jednak, znając go na tyle, by wiedząc, że do ostatniej chwili nie pokaże swoich słabości. Nawet jakby miał połamane obie nogi, bebechy na wierzchu i brak jednej ręki. Nawet wtedy uparłby się przy swoim. Cholerny, uparty osioł.
Niemal wpadł na niego, gdy ten gwałtownie się zatrzymał, od razu odszukując jego spojrzenie. Zrozumiał go. O dziwo, zrozumiał. Bez zbędnego słowa, czy nawet naiwnego skinięcia głową, odwrócił się na pięcie i wybiegł z uliczki, zatrzymując się przed drzwiami, by zachować pozory względnego spokoju. By nie wzbudzać jakichkolwiek podejrzeń. Uspokoił oddech, serce, przybrał neutralny wyraz twarzy, choć nie był w stanie wyzbyć się bladości. Powinno wystarczyć.
Wszedł do środka, gdzie już zapanował pijacki gwar, a bijatyka sprzed parunastu chwil pozostała jedynie echem i tematem ożywionych rozmów. Zmierzał od razu w stronę baru, próbując w głowie ułożyć jakiś konkretny plan. Może zagadać? Albo okłamać, że przed karczmą-
– Shion! – mała siła wbiła się w jego bok i objęła ramionami, jakby już nigdy nie chciała wypuścić ze swoich szponów.
- Spadłaś mi z nieba, Fat. – spojrzał w ciemne oczy dziewczyny. Fatma poluzował uścisk i przechyliła głowę niczym mały szczeniak, nie do końca rozumiejąc, ale ciesząc się ze względu otrzymania atencji i komplementu.
- Gdzie byłeś, Wasza Wysokość? – zapytała ściszonym głosem, dzięki czemu mogła zwracać się do niego jego tytułem. Chłopak wyswobodził się z jej uścisku i złapał za ramiona intensywnie zaglądając w jej oczy.
- Posłuchaj. Potrzebuję twojej pomocy. Widzisz tamtych mężczyzn przy stoliku za tobą? Nie, nie odwracaj się teraz. Musisz improwizować, że cię macają. Nie patrz tak na mnie, tylko słuchaj uważnie. Zrób raban. Musisz wyciągnąć barmankę zza lady.
- Co się dzieje, Was—
- Fatma. – syknął cicho, momentalnie uciszając dziewczynę. - Zrób to. Proszę. To bardzo ważne. Wiem, że ci się uda. Potem udaj się do swojego pokoju i czekaj tam na mnie, dobrze? – odczekał chwilę, aż dziewczyna wreszcie skinęła głowę. Uśmiechnął się do niej blado, wypuszczając i odsunął na parę metrów, siadając przy pustym, już popękanym stole. Dziewczyna odwróciła się i powoli ruszyła w stronę stolików, gdzie siedziało czterech, wyraźnie pijanych mężczyzn, wesoło dyskutujących o przyziemnych sprawach jak oranie pola gębą swojej żony.
- Można się przysiąść? – zapytała Fatma, sprzedając im swój uroczy uśmieszek.
- Taka panienka, hohoho, siadaj, siadaj! Napijesz się czegoś? – zapytał jeden z nich uśmiechając się od ucha do ucha, prezentując podgniłe uzębienie.
- Pod warunkiem, że… – dziewczyna z wdziękiem usiadła na jego kolanach, a potem… a potem zaczęła krzyczeć na całą karczmę
- Na pomoc! Nie dotykaj mnie! Zostaw mnie! – pisnęła zakrywając twarz dłońmi. Mężczyźni siedzieli przez moment ogłupieni, ale wreszcie się zreflektowali, że coś tutaj nie gra.
- Ej, co ty wrzeszczysz? – zapytał w szoku, kładąc dłoń na jej ramieniu, co wywołało jedynie drżenie jej ciała.
- Nie… proszę… jestem… jeszcze nietknięta…
W tym samym czasie barmanka uniosła głowę, marszcząc brwi.
- No nie, znowu – parsknęła przecierając wierzchem dłoni usta, zahaczając palcami o ciemne włoski pod nosem. Sięgnęła po gruby kij ukryty pod ladą i wyturlała się zza baru.
- Ja wam dam nicponie! Wynocha z łapami z mojej karczmy! – krzyknęła basem, ruszając w ich stronę.
Tyle wystarczyło. Shion podniósł się i powoli ruszył w stronę schodów. Wierzył, że Fatma sobie poradzi. Wbrew pozorom nie była ani słaba, ani głupia. Przeskakiwał po dwa schodki, aż wreszcie dogonił Jace’a.
- Do mnie. – powiedział cicho, kiedy go mijał, kierując się do swojego pokoju.
                                         
Shion
Ratler     Poziom E
Shion
Ratler     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shion.


Powrót do góry Go down

 Wreszcie ułożył nieprzytomną kobietę na materacu wypełnionym ubitym sianem i zabrał się za unieszkodliwianie jej. Użył do tego materiału z jej sukni ─ oderwał rękawy i związał tkaniną jej nadgarstki oraz kostki. Dopiero wtedy siadł ciężko na drewnianym krześle.
 ─ Minęły wieki od kiedy widziałem ją ostatni raz. ─ Mówił, choć raczej „powarkiwał” pod nosem. Palcami uciskał ranne ramię. Nie mógł nic poradzić na to, że cały zesztywniał. Mięśnie zawsze miał w gotowości ─ napięte do ostatniego paska zbitych różowych tkanek. Teraz jednak, gdy chwycił w palce zakażoną część ręki, był wyraźnie zaskoczony twardością. Prawie jakby uciskał kauczuk. ─ Ale niewiele się zmieniła. Niech mnie chuj strzeli, jeżeli za drugie ćwierć wieku wciąż nie będzie tak samo piękna i młoda. I wiesz co? Jestem pewien, że wciąż dużo o niej wiem.
 Głos Jace'a nabrał dziwnego, dotąd nieznanego brzmienia. Nie była to gorycz, ale coś bardzo do niej zbliżonego ─ coś, co sprawiało, że ton nie pasował do jego osoby. Do tego wiecznie rozdrażnionego, wykrzywionego w pogardzie człowieka o oczach błyszczących od kpiny i dłoniach zaciśniętych w pięści. Wystarczyła sekunda, by stał się taki, jaki powinien być od dawna ─ wyczerpany. Cienie pod jego oczami zdawały się wyostrzyć, choć równie dobrze mogła to być gra świateł; panujący wewnątrz półmrok pogłębił bruzdy na jego twarzy, a włosy, zwykle kojarzone z bielą, teraz przywodziły na myśl siwiznę. Czyli naprawdę wystarczyła jedna osoba, jedna sekunda, jedno wspomnienie, żeby z człowieka uleciało całe życie?
 Opowiadał od niechcenia o kobiecie, którą kiedyś była. O jej ciemnych, skupionych oczach i ustach czerwonych jak mokre płatki kwiatu. Wyraźnie zaznaczył, jak nietrudno jej było balansować na granicy. Kokietowała mężczyzn, ale robiła to tak subtelnie, że, miast przypiąć jej tytuł ladacznicy, obwiniali siebie za nieczyste myśli. Wielu doprowadziła tym do obłędu, co wyraźnie sprawiało jej przyjemność. Lubiła czuć się ważna. Wyjątkowa. U władzy. Bogata. I piękna. To wszystko miała na pstryknięcie palcami, wszak wywodziła się z uznanego rodu bliskiego królowi. Katherine nigdy nie sądziła, że jej największą zgubą okaże się karma. Tak wielu mężczyznom zawróciła w głowie, że bogowie postanowili ukarać jej ponadprzeciętną urodę – skrzyżowali jej drogę z mężczyzną, którego pokochała. To był pierwszy raz, kiedy jej serce krwawiło, gdy ojciec kazał jej siedzieć w salonie i zabawiać gości na kolejnym przyjęciu.
 ─ Była bardzo rozdarta ─ ciągnął Jace, wpatrując się poważnie w bladą twarz byłego dziedzica. ─ Ponieważ pokochała mężczyznę niskiej klasy.
 Katherine walczyła więc między miłością do niego a życiem, które dotychczas prowadziła. Życiem, które oznaczało syte uczty co drugi dzień, bale pełne wspaniałych sukien i noce spędzone w ciepłym łożu o dziesiątce poduszek wypchanych pierzem. Długo się wahała. Być może zbyt długo i kiedy wreszcie podjęła decyzję, ten sam złośliwy los postanowił rzucić jej pod nogi kłodę. W najkrótszą noc roku była skora, by wymknąć się z domostwa i uciec do ukochanego. Pogodziła się z utratą dóbr i rozczarowaniem ojca – choć wciąż, niestrudzenie, czuła żal na myśl o poślubieniu mężczyzny nieczystej krwi.
 ─ Jak wiele kobiet byłoby skorych, aby oddać się łachudrze? ─ Brwi Jace'a nagle się zmarszczyły, a twarz, dotychczas kamienna i nieruchoma, wreszcie zmieniła wyraz. Wykrzywił wargi i splunął w bok. ─ Tylko one dwie.
 Tej nocy serce Katherine nie tylko pękło – ono się skruszyło. Stojąc za uchylonymi drzwiami własnej komnaty widziała jak filigranowa dłoń wsuwa się w jego rękę. Jak przyciąga ją do siebie silnym ramieniem i kładzie usta na bladej szyi kobiety, która każdego ranka uśmiechała się do niej radośnie i patrzyła prosto w oczy. Która nazywała ją „siostrą” i karmiła mrzonkami. Tej samej, która poprzedniego wieczoru namówiła ją, aby posłuchała serca i odrzuciła wygody. Jak miała nie czuć zdrady? Jak miała patrzeć w spokoju na ich ucieczkę, gdy nienawiść rozrywała jej duszę na strzępy?
 ─ Tej nocy zniszczyła cały swój pokój, aż wreszcie nie padła z wycieńczenia. Nie słuchała służby, matki, ani ojca. Szlochała i wrzeszczała na przemian. Coś w niej wtedy umarło.
 Odżyło kilka lat później, gdy na drodze spotkała Aarona van Verringa, mężczyznę godnego jej ręki. Miał „ten” błysk w oczach, wysoką reputację, bogactwa i – przede wszystkim – to, czego pragnęła Katherine. Wyjątkowość. Aaron van Verring był potomkiem Smoków. W jego rodzie z pokolenia na pokolenie, jak w rodzie każdym powiązanym ze smoczą krwią, przekazywano specjalną oręż.
 ─ Legenda o Hunterze jest ci z pewnością znana.

Spoiler:

 Uśmiechnął się gorzko.
 ─ Nie muszę więc mówić, jakim kosztem go zdobyłem.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Była dość piękna, o klasycznej urodzie kobiet wysoko urodzonych, choć w jej przypadku naznaczona latami cierpienia I żalu. Wyglądała jak królewna uwięziona w głębokim śnie, czekająca aż wreszcie jej książę ją odnajdzie i zbudzi pocałunkiem prawdziwej miłości.
Torba ciężko opadła na deski podłogi, kiedy rudowłosy zrzucił ją ze swojego ramienia, dopadając do drzwi, które dodatkowo zabezpieczył zasuwając metalową zasuwkę. Na wypadek, gdyby niepożądane oczy zechciały tutaj zajrzeć. To samo zrobił z drewnianymi okiennicami, zamykając je cicho, Ne wpuszczając do środka naturalnego światła, nawet nocnego. Nie mogli ryzykować. Nie wiedział czy nieznajoma… nie, Katherine, działała w pojedynkę czy też nie.
Jedynym światłem w pomieszczeniu były świece, które od czasu do czasu migotały, jakby droczyły się z tańczącymi na ścianach cieniami.
Dopiero kiedy słowa jasnowłosego przecięły ciężką ciszę, przystanął wpatrując się w niego, intensywnie chłonąc każde wypowiadane przez niego słowo. Właściwie to był pierwszy raz od wielu lat, kiedy rozmawiali. Nie, kiedy Jace mówił, bez chęci poderżnięcia gardła Shionowi. W sercu chłopaka pojawił się ucisk tęsknoty za dawnymi czasami, kiedy miał go obok siebie, oraz pewność, że bez względu na wszystko zostanie z nim i uratuje jego skórę. Czasami, które doszczętnie zniszczył tamtego dnia i za którymi n i e miał prawa tęsknić.
Gdy ponownie zapadła cisza, chłopak ściągnął drewnianą miskę z wodą ze stolika, i podszedł do niego, kucając przy nim.
- Ściągnij to. – powiedział cichym, nienaturalnie zachrypniętym głosem, jakby nie należał do niego. Wiedział, że Jace jako cholernie dumna i durna w swej dumności istota nie pozwoli pokazać mu swojej słabości, dlatego nie oferował się z pomocą. Chociaż widział pojedyncze krople potu na jego skroniach i czole, choć nie było gorąco. Drżenie palców, trudności z poruszaniem, ciężki oddech. Odwrócił głowę, by Jace miał pewność, że nie patrzy, chociaż i tak widział. Gdy wreszcie materiał koszuli osunął się na podłogę, Shion sięgnął po małą szmatkę dołączoną do miski, która miała służyć do obmycia się i zanurzył ją w zimnej wodzie, a następnie przycisnął do rany. Cholernie brzydkiej rany, której brzegi były czarne, a ciemne plamy z równie smolistymi żyłkami zaczynały rozgałęziać się na całe ramię.
- Obwiniasz się? – zapytał cicho, choć nie oczekiwał odpowiedzi. Przesunął szmatką po całej ranie, zmywając dziwną, ciemną maź przypominającą krew z ropą, choć kolorystycznie obiegała od norm.
- Życie I świat są niesprawiedliwe. Jesteś osobą, która wie o tym najlepiej, prawda? – spojrzał na jego twarz z dołu i zacisnął dolną wargę, czując, jak delikatnie mu drży.
- Jace…. Nie wiem co mam robić. Nie znam się na truciznach. Jeszcze jak mieszkałem w zamku, oczywiście, miałem lekcje z nadwornym zielarzem, ale tylko podstawy, zresztą… nawet nie przykuwałem do nich uwagi. Wtedy… wtedy żyłem z przeświadczeniem, że nigdy nic nie będzie mi grozić, a już na pewno nie będę potrzebował tej wiedzy. Przecież mieszkałem na zamku, w razie co był zielarz, medyk. Po co mi to było? – wsunął nerwowo palce w rude kosmyki.
- Gerard… Gerard może wiedzieć. Albo Bou. Był mnichem, może mieli coś o truciznach… nie wiem. – zamilkł na dłuższą chwilę, intensywnie szukając jakiegoś rozwiązania. Ale nie mieli czasu. Jace umierał. Umierał do cholery.
- Ja… nie pozwolę ci umrzeć. – powoli się podniósł. Złapał za jego drugą dłoń i przycisnął ją do szmatki, która uciskała ranę, by ją trzymał.
- Wybacz, ale nie interesuje mnie ta kobieta I to, kim jest dla ciebie oraz wasze powiązania z przeszłości. – brązowe spojrzenie było intensywnie, aż za bardzo, jakby płonęło od środka.
- Wyciągnę z niej informacje o antidotum. Bez względu na cenę. – odsunął się od niego, i ruszył w stronę łóżka, powoli wysuwając swój sztylet.
- Jedyną osobą, z której ręki zginiesz, to ja. Dlatego nie pozwolę ci umrzeć. – wyszeptał unosząc wolną dłoń, po czym uderzył nią w policzek dziewczyny, by się obudziła.

                                         
Shion
Ratler     Poziom E
Shion
Ratler     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shion.


Powrót do góry Go down

 Nie pozwolił się obmyć. Możliwe, że kierowała nim duma. Może była to zwykła upartość. Albo głupota. Jakkolwiek by tego nie nazwać, odsunął go od siebie natychmiast. Nie nachalnie i brutalnie. Nie szarpnął nim, ani nie uderzył. Paradoksalnie – nie zmuszał go do tego. Oparł tylko dłoń rannej ręki o jego ramię i pchnął do tyłu na znak, że ma odejść.
 Skrzyżował z nim spojrzenia; jak często pozostawał tak poważny? I spokojny?
 ─ Gdybym chciał twojej pomocy, sam bym się o nią ubiegał. A teraz zamknij się i słuchaj.
 Czy spodziewał się, że historia Katherine wywoła u Shiona jakiekolwiek emocje? Że ten sam dzieciak, który przed laty oglądał egzekucje siedząc na kolanach królowej i bawiąc się jej włosami w znudzeniu, teraz będzie potrafił odczuć ból ludzi niższych stanów? Że po poznaniu życia, w którym nawet złoto smakuje jak gówno, będzie potrafił pojąć tych, których mordował?
 Cóż, Nel w to wierzyła.
 W tej wierze była tak uparta, że, być może, potrafiła nią zarazić również białowłosego i Jace, patrząc teraz na Shiona, za wszelką cenę doszukiwał się w nim choć przebłysku zrozumienia. Irracjonalne.
 ─ Obwiniasz się? ─ ciche pytanie tylko cudem nie zostało zagłuszone przez oddech śpiącej Katherine.
 Jace uśmiechnął się niemrawo.
 ─ O co? O to, że zabiłem jej męża? – Nie wyzbył się ironii, choć wiele by dał, by przynajmniej teraz zachować się jak należy. Nie był ułożonym królewiczem i nie znał zasad, którymi kierowano się przy rozmowach istotnej wagi – jednak nawet on, gdzieś wewnętrznie, zakorzenione miał moralności. Podskórnie czuł więc, że zachowuje się jak gówniarz. Że w sytuacji takiej jak ta powinien utrzymać pełną powagę. Może nawet skruchę. Zamiast tego wyglądał, jakby tylko cudem nie roześmiał się potężnym rechotem. A może była to po prostu reakcja na dalsze słowa byłego dziedzica?
 Bo Jace odczuwał coraz większe wrażenie, że jego monolog poszedł na marne. Jakby przez cały ten czas opowiadał o Katherine drewnianemu kołkowi, a dopiero potem odwrócił się przodem do Shiona i oczekiwał od niego stosownej reakcji. Nie do wiary, jak mało pojmował... Jak bardzo uparł się, aby zdobyć antidotum po najprostszej linii oporu.
 Świst przeciął gęstą ciszę.
 PLASK.
 Katherine jęknęła.
 Jej powieki drgnęły, ale się nie wybudziła.
 ─ Dość – rozkazał, gdy ręka Shiona uniosła się do poprawin. ─ Jeżeli uderzysz ją raz jeszcze – zamorduję cię. A wtedy będą trzy trupy, nie dwa. Tego chcesz? – W półmroku jego oczy zdawały się jarzyć; doskonale widać więc było, gdy wreszcie przymknął powieki i oparł głowę o ścianę za sobą. Dwa jasne punkciki zniknęły. ─ Nie opowiedziałem ci tego, abyś jej współczuł. Nie opowiedziałem tego, bo żałuję wyborów. Opowiedziałem ci to po to, abyś zdał sobie sprawę, że Katherine nie ma już nic do stracenia. Shion, ona musiała tropić mnie od lat. Powoli, ale nieprzerwanie nasycała się rosnącą nienawiścią. Dzień za dniem zatruwała się przekonaniem, że jedyną słuszną ścieżką wśród wyborów, będzie dokonanie na mnie samosądu. Naprawdę sądzisz, że zostało jej cokolwiek w życiu? Cokolwiek poza zemstą? – Moment milczenia. ─ Rozumiesz? W tej chwili jej życie straciło sens. Wypełniła misję. – Uchylił powieki, wbijając wzrok w sufit. ─ Cena nie gra roli. Wygrała.
 Naprawdę był teraz zbyt uparty? Zbyt śmiały, bo igrał ze śmiercią, choć z rany sączyła się czarna maź, a oczy traciły na hardości? Niech go jednak licho strzeli, jeżeli Katherine wybrałaby jałowe życie. Był skory postawić cały swój dobytek na szali, aby udowodnić tę jedną rację, bo wiedział, że kobieta zrobiłaby wszystko, aby zdechł – i jeżeli miało to oznaczać dodatkowy podpunkt, w którym sama umiera, to byłaby chętna go zaakceptować. Shion w swoich decyzjach wydawał się zwyczajnie naiwny i słuchanie tego, jak plącze się w wypowiedziach i jak jego oczy stają się nienaturalne...
 ─ Zresztą, nie tego chciałeś? Mojej śmierci? – Kwaśne słowa wykrzywiły mu usta. ─ Nie próbuj się tłumaczyć kretyństwami, że wolałbyś, abym zginął z twojej ręki albo że moja śmierć powinna być inna – i że to są argumenty, dla których nie chcesz, bym umarł akurat teraz. Nie to jest powodem, zgadłem? Mamy póki co chwilę na oddech. Minie dłuższy moment, zanim trucizna zacznie się rozprzestrzeniać. Przy okazji nie mogę się ruszać, aby nie podnieść ciśnienia i nie przyspieszyć przepływu krwi. Wszystko na twoją korzyść. – Opuścił spojrzenie i wbił je w twarz Shiona. ─ Więc co? O co ci, do licha, chodzi?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zamarł z uniesioną ręką, wpatrując się w uśpioną twarz kobiety, teraz przechyloną na bok, z czerwonym śladem na policzku. Nie musiał go słuchać. Jace nie miał już nad nim władzy. Dawno temu przestał, w chwili, kiedy go zostawił, odjeżdżając. W momencie, kiedy ich drogi już nigdy nie miały się skrzyżować. I nawet jego bluzgi oraz groźby nie były w stanie związać jego dłoni niewidzialnymi kajdankami. A jednak ciało powoli rozluźniło się, a dłoń swobodnie opadła wzdłuż ciała, pozbawiona jakiejkolwiek siły, chociaż ironicznie zaczęła mu ciążyć.
Odsunął się od łóżka, spoglądając w stronę mężczyzny, czując narastającą złość. Wściekłość, która rosła przez te wszystkie lata. Nienawiść, jaką w sobie pielęgnował.
Czy właśnie tego nie chciał? Bezbronnego Jace’a, umierającego, słabnącego i gasnącego w oczach. Wystarczyło, żeby usiadł spokojnie i obserwował spektakl rozgrywający się przed nimi. Aż wreszcie w miejscu jasnowłosego pozostałaby jedynie cielesna skorupa, martwa, ze spojrzeniem bez blasku. Przecież wiele razy widział to oczami wyobraźni. Wiele razy śnił o śmierci Jace’a, jego twarz wykrzywioną w grymasie i cierpieniu. Czy po przebudzeniu nie odczuwał chorej satysfakcji?
Nie. Tylko ciało zlane potem, i drżenie, gdy udało mu się wyrwać z koszmarnych szponów Morfeusza.
- Masz rację. Nie chcę byś umarł, czy to takie zaskoczenie dla ciebie? – prychnął z wyczuwalną złością w głosie. - Przez te wszystkie lata nienawidziłem cię i miałem nadzieję, że gdzieś tam zdychasz w rowie pełnym ścieków. Tylko po to, by ostatecznie nie móc zgodzić się na twoją śmierć i próbować ratować twój pieprzony tyłek. Co za ironia, nie uważasz? – ramiona poruszyły się nieznacznie, kiedy zaśmiał się sucho. O tak, cholernie zabawne, Shion.
- Mam gdzieś, czy wypełniła misję czy też nie. Tak samo jak to, że nie ma nic do stracenia. Jace, umierasz, do cholery jasnej. I nic z tym nie robisz. Mamy póki co chwilę na oddech? Człowieku, spójrz na siebie. Gorączka już cię trawi, czarny kolor skóry rozprzestrzenił się już na bark i szyję. Możliwe, że potem będzie już za późno na jakikolwiek ratunek dla ciebie. W tej konycji nie jesteś nic w stanie zrobić. Zabić mnie? Teraz? Nim twoja dłoń dosięgnie mojej szyi, padniesz na ziemię dusząc się własną krwią. – zacisnął usta w wąską linię, uważnie wpatrując się w jego twarz.
Jace, czemu się poddałeś?
Wiedział, że igra z ogniem. Wiedział, że może za bardzo prowokuje, że słowa powinien odpowiednio dobierać. Tyle minęło, tyle nie rozmawiali. Teraz mieli okazję, prawda? Ale bezczynność jasnowłosego była nie do zniesienia. Nie potrafił się z tym pogodzić. Nie mógł po prostu usiąść i z nim pogadać ze świadomością, że umiera, jak gdyby nigdy nic. Nie mieli czasu. Przewaga? Do dupy z taką przewagą.
Był cieniem tego, którego poznał kilka lat temu. Cieniem osoby, w którą był zapatrzony jak w jakiś autorytet. Cieniem tego, dla którego był gotowy porzucić królestwo.
- Jedyną osobą, która zna antidotum, jest ona. Nawet jak nie ma nic do stracenia, to I tak warto spróbować. Nie ma nic do stracenia. Nie znam nikogo, kto znałby się na truciznach. Jeżeli ty znasz, super, powiedz to zawołam. Ale cokolwiek nie zrobisz, to lepsze to, niż czekać na śmierć. Nie, chwila… – spojrzał na niego dziwnym, nieco nieobecnym spojrzeniem.
- A może ty chcesz umrzeć? Może właśnie o to chodzi w tym wszystkim. Może to wszystko to tylko twoja wymówka?
No dalej Jace. Wkurw się na mnie. Wstań i mi przywal. Pokaż mi, gdzie moje miejsce. Udowodnij, że jest w tobie jeszcze chęć walki.
”Wygrała”
Nie, dopóki nie pozwolisz jej wygrać, kretynie.
- Poddałeś się? Tak łatwo? Ty?
Pokaż, że masz plan. Że wiesz, co robisz.
- Chcesz zostawić Hekate?
Mogę być głupim I naiwnym księciuniem, który krył się całe życie za spódnicą mamy. Nie obchodzi mnie to. Mogę być w twoich oczach najgorszym łajnem i śmieciem. Możesz mnie nienawidzić z całego twojego serca. Mogę z tym żyć. Ale Jace….
Ruszył w jego stronę, łapiąc za jego koszulę i szarpnął w swoją stronę, wpatrując się w jego dwukolorowe, tęczówki.
- Walcz do cholery, Jace! – ciało jednak znieruchomiało, a palce wypuściły ostatecznie materiał. Poczuł się dziwnie słaby, wręcz zwiotczały.
Po co to wszystko? Po co walczysz? Jak chce, niech umiera przecież. Zostaw go.
- Czego ty właściwie chcesz?
                                         
Shion
Ratler     Poziom E
Shion
Ratler     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shion.


Powrót do góry Go down

 ─ Spójrz na siebie!
 Wymuszona wesołość. Nie było jej widać w oczach, ale pojawiła się na twarzy, rozciągając wargi w półuśmieszku ─ przekonany o swojej wyższości, tak samo głupi jak przed potknięciem. Kiedyś był pewien, że dzieci rodzą się małe, by upadki nie były dla nich zbyt bolesne ─ dotkliwe jednak na tyle, aby je poczuć i zapamiętać lekcję na przyszłość. Ale teraz? Teraz był pewien, że im mocniej obijał sobie kolana i ścierał żwirem skórę z policzków, nosa i czoła, tym coraz silniej zaślepiała go wściekłość.
 Ucz się na błędach, Jace. Szczyl dobrze gada. Jest źle. Jest naprawdę źle.
 Zadarł brodę, odrobinę. Shion pieprzył głupoty ─ to mówiła jego maska. Ale, rzecz jasna, nie było to prawdą, przynajmniej nie do końca. Nie ukrywał jednak, że słowa byłego dziedzica wydają mu się zbyt... jak to określić? Zbyt nabrzmiałe? Że wyrażają o wiele więcej niż to, co opisują.
Robią z igły widły.
 ─ Nie mam jeszcze gorączki – zaznaczył twardo, wpatrując się w niego z rozdrażnieniem. ─ Katherine jasno się wyraziła, że całość nie potrwa chwili. Od naszej rozmowy minął moment, nie jestem na razie w stanie agonalnym. Póki co zdrętwiały mi mięśnie, ale mam w nich czucie, mogę ruszać ręką. Mogę więc nią chwycić po broń. Rozumiesz? – Uśmiechnął się odrobinę szerzej; prawie nie dało się tego dostrzec, ale w zamian wyczuwało się zmianę. Otaczała go aura pewnej drapieżności, choć przytępionej przez zmęczenie.
 ─ Nie, chwila.
 Spojrzał mu w oczy i dostrzegł to, czego się spodziewał – zaskoczenie. Shion naprawdę sądził, naprawdę wierzył przez te wszystkie lata, że kilka uśmiechów i cięty język jest oznaką woli życia? Powieki Jace'a przymrużyły się, brwi nieco uniosły. Niemal nonszalancko.
 ─ A może ty chcesz umrzeć?
 ─ Może? – pociągnął swobodnie, wytrzymując jego wzrok. Jego pełen niedowierzania, przepełniony strachem wzrok, który mówił: „nie wierzę, że to się dzieje, Jace. To nigdy nie powinno mieć miejsca”.
 Ale ma miejsce, Shion. Oprzytomniej. Co mi zostało?
 ─ Chcesz zostawić Hekate?
 Tylko w tym momencie jakiś mięsień na twarzy Jace'a drgnął. Nie było to do końca widoczne – istniała szansa, że to tylko niekorzystne załamanie światła. Ale może? Może rzeczywiście w jego oczach na ułamek sekundy pojawiło się zawahanie na sam dźwięk imienia dziewczynki, która w pokoju obok mamrotała coś sennie do pijanego Sztachy?
 Parsknął nagle, poruszając głową. Nie do wiary. Ile jeszcze miał zamiar to ciągnąć? Ile...
 Nagle deski wydały dźwięk. Jedna cicho skrzypnęła, gdy rozległo się stanowcze TUP.TUP.TUP. Jace zdążył ponownie unieść głowę, nim materiał na jego koszuli nie ściągnął się u szyi i nie poczuł szarpnięcia za ubranie.
 ─ Co? – sarknął, pozbywając się wreszcie uśmiechu, choć prowokacja wciąż czaiła się gdzieś w kącikach jego ust. ─ To takie niemożliwe, Shion?
 Między nimi utworzyło się coś na miarę elektrycznego spięcia. Wpatrywali się w siebie i żaden nie chciał odpuścić – nawet jeżeli jeszcze sekunda, jeszcze pół uderzenia serca, a oboje zostaliby odepchnięci od siebie od zbyt mocno nagromadzonej energii. Jace czuł, jak powietrze między nimi się zagęszcza, uświadamia mu o rzeczach, o których zwykle się nie myśli. W tej jednej chwili był nad wyraz świadomym tego, jak krew przepływa mu przez wszystkie kanaliki, jak nabiera wdechu i rozpiera płuca jakby wdmuchiwał do pustego worka powietrze. Każda funkcja była nagle rzeczywista...
 A potem Shion odepchnął go od siebie i połączenie zostało przerwane.
 ─ Czego ty właściwie chcesz?
 ─ Zabrzmiało jak wyrzut. – Warkliwy ton wypełnił pomieszczenie jak lekkie drżenie cząsteczek wywołane trzęsieniem ziemi. Jace obrócił głowę i spojrzał na ramię; przez dziury w ubraniu widać było czerniejące żyły, które były tym wyraźniejsze, im bliżej znajdowały się rany. Zaczynały się jednak rozszerzać i rozpromieniać na dalsze sfery – coraz wyżej.
 Poruszył palcami; dotknęło go uczucie podobne do zdrętwienia, gdy po całej nocy leżenia na ręce wreszcie się ockniesz i uświadomisz o tępym mrowieniu zastałej kończyny.
 ─ Mam walczyć? – Nic na to nie zaradził: z gardła sam wyrwał mu się śmiech. ─ A co ja robię całe życie, Shion? Dzień w dzień. Nie ma chwili, żebym nie toczył jakiejś szarpaniny. Tutaj nie jest spokojnie, sam tego doświadczyłeś. Ale bądźmy szczerzy. Jak wiele osiągnąłem? Zacisnąłem zęby i zmierzyłem się z tobą, z królestwem, z tym kurewskim upokorzeniem, i to wszystko po to, aby uratować Nel. – Potarł lekko ramię okaleczoną dłonią. ─ Nie uratowałem. Chciałem więc ochronić Hekate. Ale ona już przesiąknęła tym gównem. Gdziekolwiek jej nie wezmę, jakichkolwiek luksusów nie sprawię, ten smród będzie się za nią ciągnął. I wiesz co? Nie tylko ona będzie to czuła. Wszyscy dostrzegą, że zaciska pięści, napina mięśnie na każdy dźwięk, nie sypia po nocach, że pod sukniami z jedwabiu nadal nosi noże. Czy przed tym, zanim wylądowałeś tutaj, nosiłeś ze sobą noże? – Drwina ponownie wykrzywiła mu usta. ─ Sądzę, że nie. Ona to robi. Ale niech będzie, nie uratowałem rodziny, więc dokonałem czegoś innego, hm? Zdobyłem Huntera? Owszem, ceną za to była Katherine. Więc może chodzi o grupę? O Sztachę, który nie mógł zostać z Shibatą? O Rai, która straciła Share'a? O ciebie, który poznałeś smak łajna i ciepło krwi? Jestem zmęczony. Wściekły, ale przede wszystkim jednak wyczerpany. Znam osobę, która byłaby mi w stanie pomóc i gdybym teraz wyszedł, na pewno bym ją dorwał. Ale nie wychodzę. Bo to jedyny sposób, żebyś przestał uciekać. Oprzytomniał. Mija kolejny rok, a ty wciąż jesteś w stanie rzucić wszystko, aby wyszarpać z moich żył truciznę i pozwolić mi żyć. To źle. Bardzo źle. Powinieneś myśleć przede wszystkim o tym, jak odzyskać tron, Shion. Nie możesz wyleczyć choroby odcinając kawałek ciała po kawałku – bo nie zostanie nic. Musisz zwalczyć infekcję, żeby nie rozprzestrzeniła się na dalsze rejony. Z królestwem jest tak samo. Tutaj liczy się przede wszystkim czas, który marnujesz na mnie. – Jego wzrok, wcześniej niemal ubliżająco prowokacyjny, teraz był szczery i poważny. Tlił się na dnie oczu ogień z przeszłości – ten sam, który wzniecał pożary u początku ich relacji. ─ Zaćmiewam ci prawdziwy cel.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wpatrywał się w jego bladą twarz, w milczeniu, tonąc w dziwnej atmosferze, jaka zapanowała w pomieszczeniu. Poczuł dziwny ciężar w klatce piersiowej, a każde kolejne słowo wypowiadane przez jasnowłosego ważyło następne dziesięć kilogramów. Jak mógł przez cały ten czas tego nie zauważyć? Niewidzialna gula ścisnęła jego gardło, tak samo jak on zacisnął obie dłonie w pięści. Kiedy mężczyzna przybył do jego zamku, nienawidził go i widział w nim jedynie najniższą formę, coś gorszego od psa. W późniejszym etapie jego spojrzenie zmieniło się. Wpatrywał się w niego jak w obrazek, podziwiając go za siłę, upór i doświadczenie. Mimo tego nigdy nie dostrzegł tego tlącego się zmęczenia w jego dwubarwnych tęczówkach. Był ślepo zaślepiony, nie orientując się, że w pewnym momencie Jace zaczął egzystować bez celu, a nie żyć.
A to sprawiło, że poczuł jeszcze boleśniejszy ścisk w sobie.
Co miał mu powiedzieć? Jak odpowiedzieć na to wszystko. Przeprosić za swoją ślepotę i egoizm?
A może po prostu wreszcie być szczerym ze swoimi uczuciami i myślami?
- Nie jesteś infekcją tego królestwa… – podniósł głowę, spoglądając na niego - Ale lekarstwem, Jace.
Tak, może wreszcie warto zacząć od szczerości.
- Masz rację. Nigdy pod jedwabiami nie nosiłem noży. Ale żałuję tego. Bo kiedy przyszło niebezpieczeństwo, byłem blisko śmierci. Nie byłem w stanie sam siebie obronić. – uniósł dłoń, kładąc ją na swoim boku, gdzie pod materiałem znajdowała się gruba i brzydka blizna po tamtym incydencie.
- Hekate…. Hekate dzięki tobie będzie silna. Niezależna. Nie będzie czekać, aż ktoś ją wybawi, tylko sama będzie mogła decydować o swoim życiu. Mówisz, że ten smród będzie się za nią ciągnął, ja uważam, że wychowujesz ją na silną kobietę, świadomą swoich wyborów. Nie będzie kolejną, głupiutką panienką z dworu, wyperfumowaną i ubraną w przepiękne suknie, której jedynym celem w życiu jest wyjście bogato za mąż i za urodzenie mu kilku dzieciaków. – zamilkł na moment, nie chcąc wyjść na kogoś, kto desperacko próbuje wmówić jakieś prawdy. Ale w jego oczach Hekate była sukcesem Jace’a. Z perspektywy czasu, życia pośród zwykłego pospólstwa, Shion nauczył się, że życie na zamku nie było życiem. Było jedynie pustą egzystencją bez jakichkolwiek wartości, skąpaną w naiwności, a nawet kłamstwie.
Chciał to zmienić.
- Masz rację. Poznałem smak łajna I ciepło krwi. Ale to czyni mnie następcą, jakiego to królestwo potrzebuje. – zadarł wyżej głowę. Choć słowa mogły brzmieć nieco arogancko, był tego pewien.
- Gdyby nie ty, nie poznałbym życia wśród zwykłych ludzi. Żyłbym dalej jako paniczyk myślący tylko i wyłącznie o swojej dupie, mając innych w głębokim poważaniu. – zamilkł na moment, spuszczając spojrzenie i wbijając je w swoje buty.
”Zaćmiewam ci prawdziwy cel”
Nie. To nieprawa Jace. To nie tak. To….
- … bez ciebie tego nie dokonam. – powiedział ledwo słyszalnie, choć w ciszy jaka panowała w pomieszczeniu, mącona jedynie trzema nierównymi oddechami, nawet szept zdawał się krzykiem.
Odsunął się od niego na odległość zaledwie dwóch, może i trzech kroków, a potem wpierw przykucnął, a następnie uklęknął, kładąc obie dłonie na deskach i pochylił się tak bardzo, że dotknął swoim czołem brudnych desek podłogi.
- Proszę, Jace, użycz mi jeszcze raz swojej siły I pomóż odzyskać tron. Wiem, że ostatnio naplułem na wyciągniętą dłoń, ale mimo wszystko, proszę, o jeszcze jedną szansę. Żeby zbliżyć się do zamku, potrzebuję armii. Żeby zdobyć armię, muszę wpierw pokonać brata, bo pomimo jego szaleństwa, armia, która zbuntowała się przeciwko mojemu wujowi, wciąż podąża za Ethanem. A żeby móc pokonać mojego brata… potrzebuję zaufanych, silnych ludzi. Potrzebuję twojej siły, by tego dokonać. Bez ciebie tego nie dokonam, dlatego, Jace, proszę, pomóż mi. – poczuł jak jego ciałem szarpnął niekontrolowany dreszcz. Był dumny, tak, jak go wychowywano w królewskiej rodzinie, ale z drugiej strony wiedział, że musi ugiąć karku. Musiał, jeżeli na poważnie myślał odbiciu tronu. Przy jasnowłosym czuł się silniejszy, wierzył, że mu się uda. Żałował, że pięć lat temu nie dostrzegł tego, co miał. Był taki głupim gówniarzem. Czy teraz coś się zmieniło? Czy on się zmienił?
Ciężko powiedzieć. Wiedział jednak, że zmieniło się jedno. Miał cel. Do którego musiał dążyć bez względu na wszystko. Nawet za cenę swojej godności.
                                         
Shion
Ratler     Poziom E
Shion
Ratler     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shion.


Powrót do góry Go down

 Wsłuchiwał się w niego, śledząc każdy, najdrobniejszy ruch. Przyglądał się ustom wypowiadającym kolejne wzniosłe słowa. Dostrzegał lekkie drżenie dłoni, gdy palce Shiona przesuwały się po materiale kryjącym bliznę. Dane mu było ujrzeć ten dziwny, ale znajomy błysk w oczach, gdy były dziedzic opowiadał o Hekate – bo identyczny rozświetlał jego oczy, gdy o niej wspominał. Na kilka momentów, parę uderzeń serca, nić między nimi być może naprawdę się wzmocniła, bo wszystkie niesprawiedliwości świata przestały mieć znaczenie.
 Ale potem?
 Potem jedno z kolan rudowłosego uderzyły o podłogę, a chwilę później również drugie. Jace nie opuścił nawet brody, jakby role się odwróciły. Stał się królem, przed którym poddani wyszeptują swe prośby i wszystko teraz zależało od jego widzimisię.

JAKIE TO UCZUCIE? – wyszeptał umysł.

 Przede wszystkim?
 Przede wszystkim męczące.
 ─ Warunek mam tylko jeden – zaczął bezceremonialnie, ze wzrokiem wciąż wbitym w przyciśniętego do desek Shiona. Był w stanie wyobrazić sobie, jak chłód drewna przenika do gorącego honoru i płomień po płomieniu ugasza jego moc. Co zrobiłoby państwo widząc go teraz? ─ Wstań, dziedzicu Ynadrill. Do diabła, masz być godnym królem! Sądzisz, że ktokolwiek ugnie przed tobą kark, jeżeli będziesz...
 Zamarł z na wpół rozchylonymi ustami, zastygniętymi w przedsmaku kolejnego słowa. Jego wzrok, dziki i rozgorączkowany, nie wodził już po Shionie. Patrzył ponad niego, prosto w nierozumiejące niczego oczy okolone długimi rzęsami.  W ciemnych tęczówkach igrały płomienie ze świecy i na kilka dłużących się chwil Jace zatracił się w tym pełnym zaskoczenia spojrzeniu.
 Katherine leżała na boku, z rękoma skrępowanymi nad głową i kostkami przyciśniętymi do siebie tak blisko, jakby jej nogi stanowiły jedność. Zdawało się, że boi się choćby drgnąć, żeby nie przerwać rozgrywającego się tuż przed nią spektaklu. Aż wreszcie, gdy odważyła się podnieść oczy i skrzyżowała je z tnącym wzrokiem białowłosego, smagnięte czerwienią usta pokazały zęby. Uśmiechała się i był to iście jędzowaty uśmiech.
 ─ No proszę. ─ Rozbrzmiał jej zachrypnięty głos. ─ Cóż my tu mamy?
 ─ Zabij ją. – Słowa padły same.
 Katherine uśmiechnęła się szerzej, co wydawało się niemożliwe. Kąciki jej ust oddaliły się od siebie wbrew wszystkim prawom i zdawało się, że jeszcze trochę, jeszcze odrobina, a zetkną się ze sobą na tyle jej głowy.
 ─ I tak umieram, mój ukochany. Ale umysł mam jeszcze sprawny. Oboje będziemy pamiętać wszystko. Dokładnie wszystko ─ mówiła tonem, który na myśl przywodził zapach bzu. Tonem, którego nie można podrobić. Tonem, który był słodki i przytłaczający jednocześnie. ─ Oboje wiemy także, że jeżeli zabije mnie teraz ─ umrzesz.  Jeżeli zabije mnie później, jego reputacja zginie.
 Twarz Jace'a była odporna na bodźce zewnętrzne – tam, gdzie inni wykrzywiliby się w przestrachu albo ich powieki drgnęłyby z zaskoczenia, u niego mięśnie pozostały obojętne.
 ─ Przetrwasz najdłużej do południa, ale gdy słońce wzejdzie najwyżej jak potrafi, twój organizm się podda. Ale przedtem? Przedtem przeżyjesz męczarnie gorsze niż mnie było to dane!
 Jej włosy o barwie węgla wydobytego z czeluści piekieł unosiły się. Nie tworzyły nad jej głową korony niczym gałęzie drzew, ale faliste pasma znajdowały się kilka centymetrów nad poziomem łóżka, jakby płynęły po niewidzialnej tafli wody. Ciemne oczy zdawały się zaś świecić – co przy ich obecnej barwie było niemożliwe.  
 ─ Nie roześlesz tej wizji światu, Katherine. – Głos Jace'a brzmiał spokojnie. Patrzył na nią, choć czuł przytłaczającą aurę mocy, jaką dysponowała – między nimi toczyła się niemal bolesna walka mimo braku broni.
 Katherine opuściła wzrok na Shiona, a potem zaśmiała się i był to najpiękniejszy śmiech, jakiemu dane było istnieć.
 ─ Podam ci antidotum, książę, jeżeli pozostaniesz tam, gdzie jesteś! Przygotuję dla ciebie odtrutkę, jeżeli zrezygnujesz z tronu Ynadrill i od dziś wiadomym będzie, pod czyimi rozkazami znajduje się książę królestwa! Wszak twoja godność jest niczym w porównaniu z jego życiem, prawda? Czytam z ciebie jak z otwartej księgi, młody książę. I wszystko wiem o tym, jak wiele oddałbyś za tego zdrajcę. Królestwo również, mam rację? Mam?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Uniósł gwałtownie głowę, kiedy usłyszał pierwsze słowa, czując jak serce przyspiesza, a oddech staje się płytszy. Co prawda Jace nie odpowiedział wprost, ale w oczach chłopaka pojawiła się nadzieja. Ten charakterystyczny błysk, który umarł na pięć długich lat. Nadzieja, którą zakopał tamtego dnia na nowo odżyła. Bo miał prawo wierzyć w nadzieję, prawda? Nikt mu tego nie obierze. Nie tego.
Zaczął podnosić się z podłogi w tym samym momencie, w którym cała uwaga pomieszczenia skupiła się na kobiecie. Królewna wreszcie się przebudziła, a dookoła nich wszystko jakby stanęło. Kobieta emanowała trującą pięknością. Była jak trująca róża. Tak piękna, że każdy tracił dla niej serce. Sięgał po nią, chociaż wiedział, że jej kolce nie tylko ranią, ale i zabijają.
Wsłuchiwał się w ich słowa, smakował niemy pojedynek między nimi, nie odnajdując w sobie pokładów odwagi, by móc wejść pomiędzy nich. Nie, to nie był brak odwagi, a raczej poczucie braku prawa do takiego czynu. Zlał się z cieniami rzucanymi przez stare, i ledwo trzymające się meble w pokoju. Był niewidoczny, aż do chwili, kiedy Katherine zwróciła się bezpośrednio do niego.
Uniósł głowę, wpatrując się pewnie w jej oczy, nie odpowiadając jej od razu. Przyglądał się jej, jak najpiękniejszemu okazowi na wystawie. Taka piękna. Taka nieosiągalna. Cisza się przedłużała, aż wreszcie westchnął cicho.
- Oczywiście, że tak. – odpowiedział wreszcie, unosząc dłoń I zacisnął palce na materiale swojej lnianej koszuli na wysokości mostka.
- Oczywiście, że moja godność jest niczym w porównaniu do jego życia. Oczywiście, że oddałbym królestwo za jego życie – na drobnych, choć teraz niezwykle bladych i suchych od słońca pustyni ustach pojawił się słaby uśmiech.
- Moje serce oddałoby to wszystko bez chwili zastanowienia. Ale… – spojrzał w jej oczy, robiąc krok do przodu. A potem kolejny, i jeszcze następny, aż wreszcie zatrzymał się przy ramie łóżka.
- Czasami są rzeczy ważniejsze od tego, co podpowiada serce I własnych, egoistycznych zachcianek. Jako Shion, rzuciłbym wszystko, by uratować jego życie. Ale jako następca tronu, nigdy nie oddam ci królestwa, ani nikomu innemu, bez względu na cenę, jaką będę musiał ponieść, Katherine. Zbyt wiele osób we mnie wierzy. Zbyt wiele osób pokładało we mnie nadzieję, kiedy oddawali za mnie życie. Zbuduję nowe królestwo, lepsze, dla wszystkich. – zamilkł na moment, czując uderzenie ciepła w twarz, chociaż skrzętnie próbował to ukryć. Uniósł dłoń, wsuwając palce w rude kosmyki, unikając spojrzenia Jace’a. Nie teraz. Teraz nie mógł na niego spojrzeć.
- Możesz mi pomóc I zrobić antidotum. Albo umrzeć trawiona swoją czystą nienawiścią. Wybór należy do ciebie. Ale bez względu na to, co postanowisz, nie poddam się. Ani w odzyskaniu tronu, ani w próbie uratowania jego życia. Mam kilka godzin. Do południa jest jeszcze trochę czasu. – odwrócił się tyłem do kobiety, tym samym zrywając z nią kontakt wzrokowy, który starał się przez cały czas z nią utrzymywać. I wreszcie spojrzał na jasnowłosego, podchodząc do niego.
- Mówiłeś, że znasz kogoś, kto mógłby ci pomóc. Gdzie go znajdę? Pobiegnę po niego. – nie chciał, by mężczyzna teraz zbytnio się ruszał. To pogorszyłoby jedynie jego stan, i jak sam wspominał, przyspieszyłoby truciznę robiącą spustoszenie w jego żyłach.
                                         
Shion
Ratler     Poziom E
Shion
Ratler     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shion.


Powrót do góry Go down

„Oczywiście, że tak”.
Oczy Jace'a pociemniały, jakby ktoś wpuścił do nich ciemną farbę.
„Oczywiście,że moja godność jest niczym w porównaniu do jego życia”.
Oczywiście.
„Oczywiście,że oddałbym królestwo”.
Oczywiście. Oczywiście. O C Z Y W I Ś C I E.
Nie mógł tego słuchać. Dla niego temat zakończył się nim się zaczął – już w chwili, w której przez głowę Katherine przemknął pomysł o jakimkolwiek targowaniu się. Tutaj nie było o co się targować i Jace był pewien, że wyraził się dostatecznie jasno, jednak najwidoczniej bywały tematy, w których młody dziedzic potrzebował dodatkowych lekcji. Spoglądał więc na niego pochmurnie i wchłaniał  zaplątane słowa. Najgorsze w tym wszystkim było to, że albinos był przekonany o prawdzie jaka się za nimi kryła. Bo to naprawdę było oczywiste.
Katherine, mimo odmowy, wydawała się jednak nieprzejęta. Wybuchnęła tylko cichym, ale niepohamowanym śmiechem. Z punktu widzenia Jace'a – irytująco idealnym. Jej włosy nadal lekko falowały w powietrzu, a oczy błyszczały nienaturalnym światłem. Spojrzała rozbawiona na rudowłosego, krzywiąc pełne usta w kusząco prowokacyjnym uśmiechu.
─ Niech i tak będzie, książę. Oboje doskonale zdajemy sobie sprawę, że czegokolwiek nie wybierzesz – przegrasz. ─ A potem nagle przestała się uśmiechać i wbiła wzrok prosto w Jace'a. ─ A ty umrzesz jeszcze przed południem.
Górna warga mężczyzny drgnęła, ale nic nie odpowiedział. Wspomagany doświadczeniem wiedział, że Katherine nie da za wygraną. Potyczki słowne z nią nie miały po prostu sensu ─ zawsze prowadziły do tego samego odwracania kota ogonem, a miał już dość prywatnego gówna, żeby dorzucać sobie jeszcze cudze.
Podniósł nagle wzrok, gdy rozległy się ciche kroki. Podłoga przyjmowała ciężar Shiona nadzwyczaj łaskawie ─ nie skrzypnęła ani razu ─ i wątpliwe, by jakikolwiek inny człowiek był w stanie go teraz usłyszeć.
Nie pobiegniesz. – Pokręcił głową. ─ Przyjedzie nad ranem.
Jace zmarszczył lekko brwi, zdając sobie sprawę, że naprawdę poczuł się senny, choć jeszcze chwilę temu trząsł się od adrenaliny. Podniósł nagle rękę i przetarł nią szybko twarz. Za plecami Shiona rozległ się ponowny śmiech, tym razem jeszcze cichszy, bardziej subtelny. Skryty. Katherine przymrużyła oczy, pełna zadowolenia, gdy oddech białowłosego minimalnie przyspieszył, a mięśnie twarzy widocznie się napięły przy zaciśnięciu szczęk.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 4 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach