Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 2 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5  Next

Go down

Dziewczyna obudziła się niedawno, ale od tego czasu nic nie powiedziała – trawiona gorączką nie potrafiła poskładać myśli. Teren jej falował jak wzburzone morze, tak, pamiętała szum wody u wybrzeży Tal Thes, gdzie w powietrzu zawsze unosił się słony zapach, przemieszany z rybim odorem wyrzuconych na brzeg szczątków zwierząt morskich, i właśnie teraz miała wrażenie, że siedzi na skraju klifu i wpatruje się w pełne wściekłości fale.
Nie słyszała też rozmów, choć jakieś głosy dobijały się przez
(ten cholerny szum morza)
jakąś irracjonalną powłokę, która otoczyła ją ciasno i nie przepuszczała do wewnątrz świata zewnętrznego. Pogrążona więc była jedynie we własnych przemyśleniach, skupiona na rozmywających się dłoniach, które ułożone miała na podkulonych pod siebie nogach i na bólu, jaki pulsował w całym jej ciele; nawet w opuszkach palców.
Z letargu wybudziła się podświadomie. Chętnie zostałaby jeszcze w kokonie ze świadomością, że nie musi mierzyć się z dokonanym, ale nowy głos – kompletnie nieznajomy – przerwał śliską powłokę, jaką wytworzył spłycony przez rany umysł i teraz dochodził do niej coraz wyraźniej i dobitniej sens wypowiadanych słów.
Mówi do mnie, przemknęło jej bezwiednie przez głowę. Mówi do mnie, a ja muszę wyglądać, jakby nic mnie nie obchodziło.
— … ic... ie groz...
Syknęła gwałtownie, unosząc rękę. Dziury po gwoździach na nadgarstku zaogniły się i przybrały barwę soczystej czerwieni, ale krwawienie ustało – większość posoki wsiąknęła w materiał, jakim Fatma zabandażowała jej przegub i tylko dwie tłuste linie szkarłatu przecinały przedramiona dziewczyny.
Nie dostrzegła jednak tego – tak samo, jak nie dostrzegła płaszcza, który zarzucono na jej ciało, a który i tak odsłaniał więcej, niż powinien w tym momencie – bo zmusiła się, by unieść wzrok i skierować go ku siedzącemu obok...
Jasne usta zacisnęły się boleśnie. Palce wplotła w złote włosy.
To był chłopiec. Może już nie dziecko, ale musiał być od niej młodszy.
Naprawdę została uratowana przez kogoś kto, tego była pewna, ledwo sięgał jej do ramion?
Nagłe złapała się za poły płaszcza i ściągnęła je mocniej ku sobie, zasłaniając nagie piersi i brzuch. Kolana ścisnęła nieco szczelniej, wykręcając je jakoś dziwnie pod kątem, by tworzyły lekką pochyłą – tym samym zasłaniając pozbawione ubrań uda.
— … głodna, co?
Nie zdawała sobie z tego nawet sprawy dopóty dopóki sam o tym nie wspomniał. Żołądek miała skurczony do granic możliwości, wewnątrz wszystko ją gniotło i uwierało. Gardło drapało, a gdy przełykała ślinę – krwawiło.
Przetoczyła zaszklonym spojrzeniem dookoła, nie zawieszając wzroku na nikim.
Myśl, dziewczyno. To twoja ostatnia szansa.
Drobne wargi wreszcie się poruszyły, ale głos był przytłumiony i zachrypnięty. Mimo tego udało jej się wykrztusić pytanie:
— Co ze mną zrobicie?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Obserwowanie jak dziewczyna powoli wraca do “żywych”, było zaskakujące przyjemne i ciekawe. Przez moment rudowłosy zastanawiał się, z czego to wynikało. Być może przez fakt, że gdyby spóźnili się parę chwil, to nie byłoby jej wśród nich. Albo gdyby nie przybyli jego przyjaciele z odsieczą, nie byłoby również i jego. Na samo wspomnienie wzdłuż kręgosłupa przebiegł nieprzyjemny dreszcz pełen chłodu, przypominający oddech śmierci. Może śmierć jeszcze nie opuściła swoich lodowatych łapsk z niego, wciąż czyhała i czaiła się, by wreszcie ukrócić jego i tak krótki żywot.
Dziewczyna wreszcie się odezwała, a Shion zdał sobie sprawę, jak bardzo jest piękna. Wszystko komponowało się ze sobą wręcz idealnie, i nawet rany, które powinny szpecić, tak naprawdę dodawały jej pewnego rodzaju tajemniczości, która z kolei sama w sobie była piękna.
Spuścił nieco głowę, w duchu dziękując wszystkim sprzyjającym duchom, że jest noc, i że nieznajoma nie będzie w stanie dostrzec jego rumieńca, który spowił twarz pełna piegów. Widział. Mimo, że tak szybko spróbowała się uchronić przed niechcianym spojrzeniem, widział. A obraz na długo znajdzie swoje miejsce w jego umyśle.
- Jak ci na imię? – zagadnął, gdy uzmysłowił sobie, że cisza trwa zbyt długo, a jasnowłosa zapewne oczekuje konkretnych odpowiedzi.
- I nic ci nie zrobimy. – pokręcił delikatnie głową, chcąc jeszcze bardziej uwiarygodnić swoje słowa, chociaż domyślał się że na jej miejscu również obdarzałby nieznajomych nieufnością, a nawet i trwogą.
- Zabierzemy cię do miasta Grennwelt. Słyszałaś o nim? Znajduje się stosunkowo niedaleko pustyni, no i jest bezpieczne. Na tyle, na ile pozwalają standardy miasta. Pomożemy ci się tam dostać. – dodał, nie zamierzając w żaden sposób, nawet ten najdrobniejszy, wspominać o tym, co się wydarzyło. Nie chciał wnikać w jej sprawy, chociaż go kusiło, by dowiedzieć się o niej więcej.
- Wybacz, nie przedstawiłem się. Jestem Shion.
- A ja Fatma. – głos dziewczyny wbił się pomiędzy nich jak nóż w ludzkie truchło. Fatma obserwowała ich od chwili, kiedy zaczęli rozmawiać. I jedno, co mogła powiedzieć o nieznajomej, to że nie podobała jej się. Ciemnowłosa była wyjątkowo podejrzliwa w stosunku do niej, a już tym bardziej, kiedy zauważyła jakim zainteresowaniem jest obdarzana przez Shiona. Dlatego postanowiła się wtrącić. Nie tylko słownie, ale i sobą, siadając ciężko między nimi, nie kwapiąc się przed obdarzeniem nieznajomej badawczym spojrzeniem.
- Czemu chcieli się spalić? – zapytała wprost, marszcząc przy tym nieznacznie czoło.
- Fatma. – Shion przywołał ją jednym słowem, ale tym razem dziewczyna nie zamierzała odpuścić.
- Proszę o wybaczenie wasza wysokość, ale wolę wiedzieć. Nie pali się nikogo bez przyczyny. – fuknęła.
- Uwierz, że pali. – dodał ledwo słyszalnie, poruszając cicho ustami, a przed oczami na powrót pojawił się obraz sprzed lat. Dzieci…
- Więc? – na powrót wróciła wzrokiem w stronę jasnowłosej, wyraźnie oczekując szczerej odpowiedzi.
                                         
Shion
Ratler     Poziom E
Shion
Ratler     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shion.


Powrót do góry Go down

— Rishia. — Wypowiedziała to imię miękko i cicho; dokładnie tak, jak wypowiada się słowo raz po raz ćwiczone przed lustrem, szlifowane co do głoski, co do najmniejszego drgnięcia struny. — A twoje imię, panie, to..?
Jednak pytanie wypowiadała tak lekkim szeptem, że nawet wiatr byłby w stanie je zagłuszyć. W tej chwili zrobiło to drewno, które trzasnęło w ognisku, zamykając usta jasnowłosej na amen.
Nie wypowiadała się już; po prostu patrzyła na siedzącego nieopodal chłopca, próbując zebrać się na tyle, aby myśli przestały się rozłazić i ukierunkowały w stronę tematu. Zmierzali do miasta Grennwelt. Bezpiecznego. Przynajmniej względnie bezpiecznego – co już dawało stosunkowo przyzwoite perspektywy.
— Pomożemy ci się tam dostać. — Obiecał, a ona, mimowolnie, okryła się szczelniej podarowanym (pewnie bardziej pożyczonym) ubraniem. Choć rudowłosy nieznajomy wcześniej zaznaczył, że nie mają zamiaru zrobić jej krzywdy, w głębi doskonale wiedziała, że świat działał na innych zasadach. Nic nie dostawało się za darmo, ceny zaś nie zawsze były adekwatne do sprzedawanego towaru.
Mógł chcieć jej pomóc. Uwierzyłaby nawet, że robił to przede wszystkim dlatego, że miał dobre serce. Nie uwierzyłaby za to w stwierdzenie, że nic nie chce w zamian. Miała nawet zamiar się wtrącić, ale dokładnie w tym momencie padło imię – Shion, powtórzyła je w myślach, nazywa się Shion – a potem drugie, o wiele bardziej zajadłe i dobitne.
Rishia lekko zmarszczyła nos, ale było to coś, co wykrzywiło jej twarz dosłownie na sekundę – i równie dobrze można było uznać, że zrobiła to tylko dlatego, że ruch Fatmy był zdecydowanie zbyt gwałtowny. Strefa bezpieczeństwa nie bez powodu została na powrót nadwyrężona. Już sama obecność ciemnowłosej nadawała atmosferze ciężkiego oddechu, a jej słowa tylko dorzuciły kamień do gara trzymanego na ramionach.
— Więc?
Nie spojrzała na nią – zamiast tego wzrok uniosła na Shiona. Jeżeli miała coś mówić, na pewno nie w towarzystwie Fatmy. I taki właśnie przekaz tkwił w oczach Rishii.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Rishia
Powtórzył to imię jeszcze parę razy w swojej głowie, dochodząc do wniosku, że pasuje idealnie do niej. Było tak samo piękne i miękkie jak dziewczyna. Wielokrotnie przyłapywał się na momentach, kiedy zauroczone spojrzenie wodziło po jej udach czy też odsłoniętych ramionach, nim te nie chowały się pod materiałem. Karcił samego siebie za nieprzyzwoite myśli, które wypełniały jego głowę od momentu, kiedy Rishia otworzyła po raz pierwszy oczy.
Przełknął cicho ślinę czując uderzenie ciepła w twarz. Musiał się ogarnąć i nie dać po sobie nic znać. Nie teraz, kiedy znaleźli nić konwersacji. Kiedy próbował, by dziewczyna mu zaufała. Musiał być delikatny i dać jej poczucie bezpieczeństwa. A z brudnymi myślami na jej temat daleko nie zajdzie.
- Fatma. Zostaw nas na chwilę. – zwrócił się do drugiej dziewczyny, kiedy wychwycił wzrok jasnowłosej. Oczywiście, jak mógł się spodziewać, Fatma nie zamierzała odpuścić tak łatwo. Westchnął ciężko, kiedy posypały się pierwsze słowa odmowy.
- Fatma. Chcę z nią porozmawiać na osobności. Przecież nie rzuci mi się do gardła i nie rozszarpie mnie. Prawda? – spojrzał w stronę uratowanej dziewczyny i uśmiechnął się do niej.
Skąd wiesz, że tego nie zrobi?
- Dobra. Ale będę was obserwować. – mruknęła Fatma, ostatni raz obrzucając nieprzeniknionym spojrzeniem Rishię, ostatecznie jednak dając im przestrzeń i samej oddaliła się na stosowną odległość. Kiedy Shion upewnił się, że wypowiadane pomiędzy nimi słowa nie dosięgną niechcianych uszów, zwrócił się do niej, próbując jakoś rozpocząć rozmowę na w miarę neutralnym gruncie.
- Przepraszam za nią. Jest trochę porywcza i zaborcza, ale to dobra dziewczyna. I lojalna. – spuścił na moment spojrzenie, wpatrując się w piasek pod nogami.
- Jeżeli nie chcesz mówić, to nie musisz. Jasne, nie ukrywam, że jestem ciekawy co się stało i dlaczego chcieli cię skrzywdzić, ale też nie chcę, byś czuła się naciskana z naszej strony. Cokolwiek nie postanowisz, cokolwiek nie powiesz, zaprowadzimy cię w bezpieczne miejsce. Masz moje słowo, Rishia.

                                         
Shion
Ratler     Poziom E
Shion
Ratler     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shion.


Powrót do góry Go down

Nie spodziewała się, że Shion tak prędko przystanie na jej warunek, choć nie ukrywała ulgi, gdy rozkazał swojej towarzyszce oddalić się na stosowną odległość. W jego tonie nie wyłapywała niczego konkretnego, choć w duchu przyznała, że miał pewne zadatki. Na dowódcę wojaków. Lub może kogoś lepszego. Wyższego rangą. W obecnej chwili nie potrafiła tego dokładnie stwierdzić – wiedziała jedynie tyle, że poczuła się spokojniej bez Fatmy u boku.
Pokręciła nagle głową.
— Nie, to ja proszę o wybaczenie, panie. Zajęliście się mną, a jeszcze śmiem stawiać warunki... Jednak jest w niej coś... — Rishia opuściła oczy, wbijając je, może tak samo jak Shion, w piasek tuż przy swoich nogach. W powietrzu między nimi zawisły słowa, których nie wypowiedziała, ale Shion mógł się domyślić, jak by zabrzmiały: „coś, co mnie przeraża”.
Zapadła jednak głucha cisza; Rishia długo wpatrywała się w płomienie ognia tańczące na lekkim wietrze. Nie chciała dać tego po sobie poznać, ale mimowolnie wystawiała twarz do ognia, aby się ogrzać.
Noce na pustyniach były lodowate, a jej ciało wymęczone i zziębnięte. Wysunęła nagle dłoń spod ściągniętych połów narzuty i odgarnęła kosmyk włosów za ucho. Nadal nie odważyła się podnieść na niego spojrzenia.
— Na wszystkich bogów przysięgam, że nie zrobiłam nic złego. To tylko głuche plotki, które przylegają do ludzi i wtapiają się w nich jak wtapia się drogocenne kamienie w stal. Ludność Grayere jest bardzo uprzejma, póki wszystko idzie po ich myśli. Ale wystarczy, że sobie coś ubzdurają, coś, co może nie mieć pokrycia, a natychmiast przystępują do działania. I czasami te działania okazują się wyjątkowo... — wzrok przeniosła na nadgarstek przyciśnięty do piersi — wyjątkowo okrutne. Uważano mnie dokładnie za to, co wykrzykiwano. Za czarownicę, ladacznicę... Ale ja nigdy nie parałam się magią! Nigdy też... — Zacisnęła nagle usta, by wreszcie odwrócić głowę i zwrócić twarz w stronę Shiona. Spojrzała na niego poważnie; tak, jak patrzy się na kogoś, komu ma się do powiedzenia ważną rzecz. — Nigdy nie gościłam żadnego mężczyzny. Jestem czysta. Teraz... teraz chcę się dostać do Jerven. Jeżeli Grennwelt okaże się choć w połowie tak miłe jak ty, panie, na pewno prędko dotrę do celu.
Znów zamilkła, ale tym razem prędzej przełamała niepewność.
— Dlaczego mnie uratowano?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie skomentował aluzji w stosunku do Fatmy. Wiedział, że dziewczyna jest specyficzna, aczkolwiek jeszcze ani razu go nie zawiodła i potrafił dostrzec w niej dobre strony.
Kojące słowa jasnowłosej opadały powoli na niego, wywołując dawno temu zapomniane poczucie dziwnego bezpieczeństwa. Nie miał pojęcia, czy dzieje się to jedynie w jego głowie, czy dziewczyna naprawdę rzucała na niego jakiś czar. Nie było to ważne. Możliwe, że znów emanował naiwnością, na której prędzej czy później się przejedzie. Ale gdzieś tam w głębi jego umysłu czuł, że chce jej pomóc. I wierzy w jej słowa. Była niewinna.
Jesteś tego pewien, wasza wysokość?
- Wierzę ci. Nie musisz czuć się taka skrępowana i zaklinać się na bogów. Wiem, że świat bywa okrutny i niewinni ludzie stają się ofiarami pomówień, plotek czy też innych nieopisanych żądz. Dlatego też nie obawiaj się. – posłał jej delikatny uśmiech, zgarniając nieco chłodnego piasku w dłoń.
Omal nie zakrztusił się własną śliną na wyznanie dziewczyny. Czuł, jak się rumieni, jak robi się cały czerwony aż po same koniuszki uszu. Całe szczęście, że księżyc schował się za chmurami, a płomienie ciepłego ognia nie dosięgały jego twarzy, więc istniała spora szansa, że dziewczyna nie dostrzegła jego szczeniackiego zawstydzenia. Odchrząknął cicho, pozbywając się, a przynajmniej starając się pozbyć, suchości w gardle, prędko próbując znaleźć jakiś zupełnie inny, nieco bardziej neutralny temat.
- A dlaczego nie? – zagadnął, chociaż zdawał sobie sprawę, że taka odpowiedź w żaden sposób jej nie usatysfakcjonuje.
- Chcę odebrać tron mojemu wujkowi. Jaki byłby ze mnie władca, jeżeli pozwoliłbym spłonąć niewinnej kobiecie? – i takiej zjawiskowo pięknej?
Wzdrygnął się na samą myśl o jej nagich piersiach, miękkiej skórze i zapachu włosów. Uniósł drugą dłoń i złapał się za kark, który zaczął powoli pocierać. - I czemu właściwie Jerven? – nienaturalna cisza zapanowała pomiędzy nimi. Wszyscy położyli się już spać, jedynie mnich obrał wartę, powoli popalając swoją drewnianą fajkę i wpatrując się w ciemne niebo.
- Z-zresztą, powinnaś się przespać, pani. Musisz wypocząć. Jutro wraz z pierwszymi promieniami słońca ruszamy. – podniósł się otrzepując ręce z piasku.
- Nie bój się. Nikt tu cię nie dotknie. I nie skrzywdzi.
                                         
Shion
Ratler     Poziom E
Shion
Ratler     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shion.


Powrót do góry Go down

Jak się spodziewał — odpowiedź w pierwszej chwili wywołała sceptycyzm dziewczyny. Wpatrywała się w niego uważnie i uprzejmie, ale bez wątpienia nie była usatysfakcjonowana czymś takim. Nie wierzyła, podobnie jak większość ludzi żyjących, w coś tak bezinteresownego, dlatego pomyślała, że łże i właśnie to odbijało się w jej oczach — kłamiesz. Kiedy jednak podął dalej temat, rysy jej twarzy na powrót stały się łagodne, spojrzenie stopniało, a usta przestały się krzywić. Był to niewielki, prawie niewidoczny grymas — lekko zacisnęła wargi — który jednak po ustąpieniu odegnał ciemniejsze chmury gromadzące się dotychczas nad ich głowami.
Rishia zaraz lekko przechyliła głowę na bok; jasne włosy zsypały się z jej ramienia, odsłaniając nagi skrawek skóry.
— Wuja? — zapytała mimowolnie; zrobiła to jednak na tyle cicho, by nie wtrącać się niepotrzebnie w jego słowa. Widać, że nie chciała przeszkadzać, ale mimo tego ciekawość zwyciężyła.
Czy wcześniej wspominał coś o wuju?
Zmieszanie odbiło się na jej twarzy jak ślad stopy odbija się na błocie.
Był księciem? Albo kimś z rodziny królewskiej? Pytania gromadziły się nawałem w jej umyśle i chciała już zadać którekolwiek z nich, ale Shion ponownie się odezwał i wszystko to, co napłynęło do jej głowy, zniknęło wraz z odpływem ściągającym dziewczynę do świata rzeczywistego.
— Jerven? — powtórzyła jak echo, obrzucając go niemal zdziwionym spojrzeniem. — Ponieważ jest tam osoba, która na mnie czeka. Mieliśmy się tam spotkać, ale...
Urwała, ponownie zaciskając palce na materiale zarzuconego na grzbiet płaszcza. Tkanina nigdy nie była dla niej tak fizyczna jak teraz — czuła każdą nitkę narzuty, każdy szew, każdą najmniejszą nierówność. Ponownie spuściła oczy, nie dokańczając zdania. Nie było to konieczne. Efekty jej podróży przecież widział doskonale.
„Z-zresztą...”.
Powoli przytaknęła; dwukrotnie. Zaraz potem poruszyła się, by wsunąć dłonie (bolały, tak niesamowicie piekły, że znów się skrzywiła) w rękawy płaszcza. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że całą rozmowę przesiedziała w niewygodnej pozycji — nie tylko niewygodnej dla siebie.
Oblana lekkim rumieńcem zaciągnęła poły ubrania i szczelniej się nim okryła. Chwilę później położyła się na piasku, zacisnęła powieki i postanowiła spróbować zasnąć.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Kolejne dwa dni były udręką.
Słońce zawało się przenikać przez materiał, skórę, wypalać ich od środka. Musieli racjonować wodę, co jedynie potęgowało narastającą irytację. Doszło do tego, że końcowy odcinek drogi byli zmuszeni podróżować na nogach, by nie obciążać i tak już wymęczonych zwierząt. Z jednej strony taką decyzję Shion przyjął z ukrywaną ulgą. Jazda w siodle przy tak wysokiej temperaturze przyniosła ze sobą bolesne i krwawe obtarcia oraz oparzenia. Z drugiej zaś strony podróżowanie na nogach było męczące dla nich samych.
Na całe szczęście na swej drodze nie napotkali niczego niepokojącego. Ani rozbójników, ani bestii, ani tym bardziej rozszalałych mieszkańców miasta, z którego uciekli. Gdyby tylko nie to słońce…
Zapewne wszyscy odetchnęli z ulgą, kiedy wkroczyli na twardsze i kamienne podłoże, pokryte jałową ziemią, a nawet w niektórych miejscach kępkami suchej trawy. Dopiero wtedy pozwolili sobie na krótki odpoczynek.
Bou usiadł ciężko, podciągając pod siebie jedną nogę, i powoli zsunął but, odsłaniając zakrwawioną stopę.
- Nie wygląda to najlepiej, ale nic ci nie będzie – powiedział Gerard, kucając przy nim, by lepiej obejrzeć rany.
- Oczywiście. Na tym świecie nie zjawiło się jeszcze coś, co by z łatwością mnie ujebało, ha ha ha – parsknął donośnym śmiechem, mimo wszystko wywołując u reszty delikatne uśmiechy na ustach. Bou w tym swoim byciu miał to coś, że potrafiło rozluźnić napiętą atmosferę. I przynieść ze sobą nieco ulgi. Nie tylko był lojalny, ale stał się w pewien sposób filarem tej małej grupy.
- Przed zmrokiem powinniśmy dojechać do małego zagajnika. O ile pamiętam, jeżeli będziemy trzymać się wyznaczonego szlaku, powinniśmy dojechać do małego strumienia, gdzie przenocujemy. A rano pojedziemy do miasta. – poinstruował Gerard, chowając do juków wcześniej wyciągniętą mapę.
Jeszcze trochę. Jeszcze trochę w tym upale….

* * *

To było niezwykłe uczucie. Po tylu dniach tułaczki, smażenia się w słońcu, móc zrzucić z siebie przepocone ubrania i ochłodzić w wodzie. Przymknął oczy zanurzając się aż po samą brodę, nie mając najmniejszej ochoty na szybkie opuszczenie tego cudownego miejsca. Uniósł spojrzenie a gwieździste niebo. Było dzisiaj wyjątkowo czyste.

* * *

- Jak się czujesz? – zapytał jasnowłosą, dorzucając mały patyczek do ogniska. Był taki moment, że rozważał odwiezienie jej bezpośrednio na miejsce, ale bardzo szybko skarcił samego siebie w myślach. Wciąż czuł posmak goryczy na wargach z powodu Jace’a. Wystarczająco naraził swoich ludzi na niebezpieczeństwo z egoistycznych pobudek. Czas wreszcie posłuchać ich i zrobić „swoje”. Wystarczyło, że odwiozą ją do Greenwelth. Tam już powinna sobie poradzić.
- Jak dobrze pójdzie, do południa powinniśmy dojechać na miejsce – powiedział Gerard. Shion skinął głową, choć umysł zaczynał powoli dryfować gdzieś daleko, pozwalając, by senność przejmowała nad nim kontrolę.
- Opowie nam coś panienka? Skąd pochodzi? – zagadnął Aram, poruszając strunami lutni, przywołując wspomnienia z dzieciństwa.
Dzieciństwa, kiedy wszystko było o wiele łatwiejsze.
                                         
Shion
Ratler     Poziom E
Shion
Ratler     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shion.


Powrót do góry Go down

Rishia uśmiechnęła się onieśmielona i uniosła dłonie, łącząc ze sobą ich czubki.
— Ja... wywodzę się z Ynadrill. Albo raczej z jednej z pobliskich wiosek, u podnóży królestwa. Tych poza granicami murów. Mój ojciec ma tam dom, mnóstwo koni... Gdybyście tylko je zobaczyli!
Twarz dziewczyny dziwnie pojaśniała i radość sięgnęła również jej oczu. Zrobiły się jakby większe i bardziej błyszczące — jak dwa drogocenne kamienie, które jakimś cudem ukradła.
— Pewnego razu Thor, to znaczy... mój starszy brat, to bardzo ważna dla mnie osoba, zrobił naprawdę głupią rzecz. Był sam środek zimy, a on...

Było już późne popołudnie, a oni wciąż nie dotarli do Greenwelth, choć nic nie wskazywało na to, że kroczyli w złym kierunku. Ot, podróż się nieco przedłużyła i nic ponadto. Niebo ciemniało, ale było jeszcze na tyle jasno, aby nie martwić się nocą — mieli czas, by dotrzeć do celu. Dziewczyna tymczasem zaciskała wargi, jakby próbowała zatamować słowa cisnące się jej na język. Szła tak już jakiś czas — zresztą, obecnie wszyscy szli pieszo, może po to, by odpoczęły wierzchowce — i biła się z myślami.
W końcu jednak, gdy na horyzoncie zamajaczyły pierwsze wieże strażnicze Greenwelth, Rishia nieco przyspieszyła. Przepchnęła się między Fatmą a jednym z mężczyzn i wyrównała krok ze Shionem. Nie zwróciła uwagi na głośne syknięcie zza pleców. Wiedziała, do kogo należało to ostrzeżenie.
— Panie — szepnęła, kiedy znalazła się obok Shiona i jego konia. Jej jasne włosy splątane były w długi warkocz, choć wiele pasm wyswobodziło się i okalało teraz jej skupioną twarz. Jeden z kosmyków odgarnęła. — To miejsce naszego rozstania, prawda? A skoro tak... jest coś, o czym chciałabym ci powiedzieć. Rzecz jasna, o ile się nie mylę, bo moja siła dedukcji nie jest na najwyższym poziomie... Mówiłeś jednak, że chcesz odebrać tron wujowi, a znajdujemy się na terenach, na których mówi się jedynie o trzech królestwach. W Walesii panuje pokój nieprzerwanie od stuleci, a Niverdeth ma dobrego władcę. Tylko Ynadrill ostatnimi czasy... — Znów przycisnęła dolną wargę do górnej. Wzrok wbiła nagle w swoje bose stopy. Były czerwone od chodu. — Być może się mylę i te informacje nie będą ci na nic zdatne, ale jeśli jest inaczej, to wykorzystaj je jako przestrogę od dziewczyny, która miała to wszystko na wyciągnięcie ręki. Słyszałam straszne historie.
Nie dalej jak dziesięć dni temu zapłonęły stajnie króla. Nikt jednak nie wie jakim cudem, ponieważ nikogo wówczas wewnątrz nie było. Konie pouciekały. Stajenni mówili, że boksy zamknąć miał ktoś nowy i że ten chłopak źle zatrzasnął zawleczkę. I że to jedyna dobra wiadomość. Bo dobra, prawda? Zwierzęta nie ucierpiały.
Rishia wypuściła powietrze, splatając palce dłoni za plecami.
— Tylko jakim cudem wybuchł ogień? Siano mogło się zająć od słońca, ale przecież pory upałów mamy dawno za sobą. Zbliżają się mrozy. To po prostu dziwne. Poza tym słyszałam jeszcze kilka innych szeptanek. Chociażby o tym, że służący króla umierają. Nie, to złe określenie. Oni giną. Jeden przypadek jest mi szczególnie znany. Zasłyszałam go z pierwszej ręki. Służąca króla kręciła się właśnie po pralni. Wyłożyła cały kosz mokrymi prześcieradłami i miała zamiar wywiesić je na zewnątrz, aby szybciej wyschły. Pralnia znajduje się na pierwszym piętrze, skąd można zejść ciemnym korytarzem bezpośrednio na podwórze. Wiem, bo tam byłam. Znam te schody. I kiedy służąca schodziła, najprawdopodobniej nadepnęła na martwego kota leżącego na którymś stopniu. Oczywiście, można to uznać za przypadek. Jakiś... niefart. Ale... To tylko dwie z kilku opowieści, o których dano mi znać. Jeżeli wybierasz się do Ynadrill... a już tym bardziej za królewskie mury, jeżeli chcesz porozmawiać z wujem — choć wciąż się łudzę, że jesteś dziedzicem tronu Niverdeth albo królestw wychodzących poza najbliższe krainy... — to uważaj. Tam się dzieją złe rzeczy. Naprawdę złe.
— Widać już bramy miasta! — wrzasnął nagle ktoś z tyłu i Rishia się wyprostowała.
Zwróciła wzrok ku Greenwelth i raz jeszcze nabrała powietrza do płuc.
— Wiem, że byłbyś ostrożny nawet jeśli bym ci o tym wszystkim nie opowiadała... i wiem, że jeżeli zechcesz jechać do Ynadrill, to tam właśnie pojedziesz bez względu na to, czy jest tam bezpiecznie czy nie, ale wciąż się łudzę, że będziesz omijać to królestwo tak długo, jak się da. Może na zawsze. To już nie jest niczyj dom, mój panie. To piekło, do którego nikt nie powinien wchodzić o własnej woli. Nie wiem, czy mogę ci jakoś pomóc, ale jeżeli będziesz mieć plany, w których mogłabym uczestniczyć, chętnie na nie przystanę... Nie mogę, rzecz jasna, jechać z wami. Byłabym nieprzydatna. Jednak odnalezienie mnie u podnóży Ynadrill nie stanowi żadnego problemu. Mamy dużo pożywienia, silne konie, broń. Jeżeli będziecie kiedyś w potrzebie, nie odmówię wam pomocy. Choć to chyba słaba rekompensata za to, jak wiele wam zawdzięczam.

W tym samym czasie.

Rai wybuchnęła śmiechem; głośnym, piskliwym, niepohamowanym.
Jace od razu się skrzywił.
Oh, zamknij się!
— Ale jednak przegrałeś! — parsknęła bez strachu, wyciągając otwartą dłoń przed siebie. — Dziesięć srebrniaków.
Pięć.
Rai uniosła brwi. W jej oczach dostrzegł błysk. Naprawdę śmiała się tak bardzo, że pojawiły się łzy? Aż zazgrzytał zębami z wściekłości.
Pięć, bo wygrałem zakład w Grayere.
Rai zaśmiała się raz jeszcze, tym razem mniej bezczelnie. Jej smukła dłoń otarła aktorskim gestem kącik oka.
— Niech będzie. Planujesz ze mną kolejny zakład? Póki co mamy remis.
Jace, z ręką na sakwie, uniósł nagle brodę. Niebo ciemniało; było jednak czyste, jakby składało się z jednego tylko koloru. Czy powinien dalej grać tak nieczysto? Tak oszukiwać?
— Czyżbyś mnie nie dosłyszał? — zaszczebiotała ciemnowłosa, poruszając ręką, by ponaglić go do zapłaty.
Włożył w jej dłoń srebrne monety, a ona zważyła je, wrzuciła do kieszeni, a potem odwróciła się na pięcie i odmaszerowała. Przyglądał się w milczeniu, jak stawia kolejne kroki, aż wreszcie uniósł palce do ust, gwizdnął i skierował grupę naprzód. Jeżeli się pospieszą, wyjadą z Ynadrill jeszcze tej nocy.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wysłuchał uważnie każdego słowa wypowiadanego przez dziewczynę, starając się zapamiętać jak najwięcej. Kiedy wreszcie skończyła, spojrzał przed siebie, gdzie w oddali wznosiły się ku chmurom niemalże majestatycznie wieże miasta. Wysunął język i przesunął nim po twardej, spierzchniętej skórze dolnej wargi. Słońce paliło, wżerało się w skórę, mimo, że opuścili już tereny pustyni. Lato powoli dobiegało końca.
- Dziękuję bardzo, Rishia. – zwrócił głowę w jej stronę I uśmiechnął się do niej. Wyciągnął dłoń i delikatnie położył na jej, przez moment rozważając, czy nie wystarczy tym gestem dziewczyny. - Doceniam to, co powiedziałaś. I wezmę to do serca. Ale… – tu zabrał dłoń, a brwi zmarszczył w zaskakująco poważnym wyrazie jak na niego.
- Ale tron należy do mnie. Zrzucę z niego uzurpatora. Bez względu na wszystko. – w jego głosie pojawiła się nuta goryczy, ale również i czystej determinacji. Wiedział, co do niego należy. Jedyne, czego żałował, że dopiero tak późno to wszystko zrozumiał.

* * *

- Poradzisz sobie? – spojrzał na dziewczynę. Nie wątpił w jej niezależność i samodzielność, ale…. Ciężko było mu ukryć, że chociaż był to krótki okres ich podróży,  to przywykł do jej obecności. Działał na niego kojąco, jak chłodny balsam wylany na spalone ciało.
- Weź to. – Gerard wsunął w dłonie dziewczyny skórzany woreczek. – Parę monet. Niezbyt wiele, ale zapewni ci pożywienie, nocleg no i nowe ubrania. – mężczyzna obdarzył ją niemal ojcowskim uśmiechem. Fatma, chcąc czy też nie, w ostateczności musiała podzielić się z dziewczyną jednym ze swoich strojów. Niestety, w niektórych miejscach ubrania były nieco ciasne, co oczywiście ciemnowłosa skwitowała jedynie prychnięciem.
- Na pewno się jeszcze spotkamy. Jestem tego pewien. – powiedział, czując gdzieś głęboko, że się nie myli I prędzej czy później ich drogi ponownie się skrzyżują.

* * *

-Wasza Wysokość musi szybciej poruszać nogami. – Gerard klepnął lekko płaską stroną ostrza w książęce udo. – Masz wszystkie warunki. Może nie jesteś silny fizycznie, ale twoje gabaryty sprzyjają szybkiemu poruszaniu się.
- Wolę łuk. – mruknął marudnie podnosząc z ziemi miecz, który wybił mu mężczyzna. Pomimo swego sędziwego wieku, Gerard poruszał się znakomicie. A na pewno lepiej jak niejeden młodzik.
- Wiem, Wasza Wysokość. Ale nie możesz tylko bazować na łuku. Musisz nauczyć się jak bronić w starciu i jak poruszać. To podstawa. – wiedział. Doskonale to wiedział, ale mimo to… mimo to zatęsknił za uczuciem wypuszczania strzały.

* * *

Myślał, że zaraz zwymiotuje a jego żołądek wywrócił się do góry nogami. Jak to możliwe? J A K?
Świat był wielki. Ogromny. To niemożliwe, żeby w przeciągu niespełna dwóch miesięcy ponownie trafili na siebie. Chociaż od przypadku bardziej zastanawiało go, czemu wcześniej go nie zauważył. Jasne, dzisiejszego wieczoru w karczmie „Pod Wilczą Łapą”w mieście Harrenhal swój pokaz dawał minstrel, stąd tyle osób w środku, że w pewnym momencie nie dało rady się przecisnąć. Może dlatego go nie zauważył? Ich?
- Wasza Wysokość? Czemu nie jesz? Pobladłeś… dobrze się czujesz? – Fatma spojrzała na niego zatroskanym spojrzeniem, przysuwając się bliżej niego. Jej delikatny zapach musnął jego zmysły. I co miał powiedzieć? Nie mógł powiedzieć prawdy. Po prostu… nie. Kątem oka widział g o. Siedzącego, pijącego. Z nimi wszystkimi. Poczuł ukłucie tęsknoty za nimi. Za nim.
- Nie, wszystko dobrze. Po prostu poczułem się zmęczony, to tyle. – posłał jej blady uśmiech. Jakie były szanse na to, że nie został zauważony? Spore. Nawet bardzo. Z każdą kolejną chwilą ubywało ludzi w karczmie, więc szanse wzrastały.
- Pójdę już się położyć
- Pójdę-
- Nie trzeba. Gerard, ty też nie musisz mi towarzyszyć. – spojrzał na mężczyznę, który już się zbierał do wstania od stołu. - Nic mi nie będzie. Naprawdę. Od razu się położę. – zapewnił i nie chcąc przedłużać, podniósł się, przemykając między ludźmi.
Jace widział Fatmę. Ale było ciemno. I tylko raz. Możliwe, że nie zapamiętał jej twarzy. Oby.
Nie odwracaj się. Nie odwracaj się. Nie odwracaj się
Odwrócił się. Spojrzał.
I wpadł na mężczyznę, który zszedł z góry.
- Przepraszam – wymamrotał, przyspieszając.
Znał doskonale tego, na którego wpadł. Ciężko było pomylić tę krzywą gębę. Sztacha
Drzwi trzasnęły, kiedy wpadł do swojego pokoju. Tutaj był bezpieczny.
                                         
Shion
Ratler     Poziom E
Shion
Ratler     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shion.


Powrót do góry Go down

 Sztacha wydawał się jeszcze bardziej rozbawiony niż zazwyczaj. Zignorowanie tego, to jak wbiegnięcie w dwumetrową stertę łajna. Tego nie dało się po prostu nie wyczuć.
 — Ależ promieniejesz. — Nerissa ściągnęła brwi w wyrazie powątpiewania. BO wątpiła, aby świat to dźwignął na trzeźwo. — Nie mów, że któraś ci dała dobrowolnie.
Sztacha wybuchnął śmiechem, najwyraźniej w ogóle niezrażony.
 — No co ty! Jeszcze lepiej! Zgadnijcie kogo minąłem na schodach!
 — Czyżbyś znów się minął z panią Powołanie? — Armina też uniósł brew. Jedyną, bo tylko jedna mu została; ogień tego dnia palił szybciej, niż woda gasiła.
 — Ale wam się żarty wyostrzyły. — Sztacha machnął ogromną łapą w powietrzu. — Spotkałem naszego księcia.
 — Że Roberto? — prychnął Arima. — Już dawno przestał mnie bawić.
 — Nie on. Już ty powinieneś go kojarzyć, ty stara łajzo! — A kiedy Arima znów zrobił zaskoczoną minę, Sztacha błysnął zębami. — Piegowaty tyłek coś ci mówi?
 Poparzona twarz rozpromieniła się.
 — Ooo-ooo! No proszę, proszę! Co nasz malutki buntownik robi w takiej spelunie jak ta?
 — Ukrywa się? — podsunęła Nerissa, wznosząc kufel ponad swoją głowę. W jej stronę od razu ruszyła kobieta w fartuchu.
 — Bardzo się zmienił? — Hekate położyła łokcie na blacie, wspierając głowę na dłoniach.
 Sztacha zrobił „tę” minę. Czyli zmarszczył brwi i wydął wargi, łapiąc się przy tym za podbródek. Problemem Sztachy nie było to, że nie myślał. Tylko, że myślał, że myślał.
 — No... y... Ja wiem? Niski jest.
 Rai przewróciła oczami.
 — Nie chcę zaburzać twojego szczegółowego opisu, ale w zestawieniu z tobą KAŻDY jest niski.
 Sztacha wskazał na siedzącego obok białowłosego, który okręcał właśnie jasne pasmo jakiejś dziewki wokół palca.
 — Jace nie jest.
 — Jace — zaznaczyła Rai, przyglądając się kątem oka chichoczącej dziewczynie — sięga ci do barków, a i tak jest z nas najbliżej dorównania ci, ale do diabła, Sztacha! Jesteś pieprzonym kolosem!
 — I o co wam chodzi? — Sztacha był już wkurzony. — Minęło kilka lat. Przecież nie zmutował w kurewską antylopę! Nadal jest mały i rudy. I tyle.
 Hekate westchnęła.
 — Chciałabym go poznać. Pamiętam go przez pryzmat dziecięcych lat. Prawie wcale.
 Więc niech tak pozostanie, pomyślał gorzko Jace, dopijając swój trunek.

 Hekate wzięła się pod boki. Przed nią rozrastał się krótki hol z sześcioma pokojami.  Jeden mogła wykluczyć na starcie. Pozostałe pięć pozostało zagadką. Zagadką, która z pewnością skończyłaby się lepiej, gdyby miała tyle szczęścia w życiu, co ojciec. Gdyby wybrała inną parę drzwi. Gdyby nacisnęła na klamkę i spotkała się z pustką. Ale, rzecz jasna, los postanowił splunąć jej w twarz i kiedy pchnęła szorstkie drewno miała pół sekundy, aby się uchylić. O ścianę za nią roztrzaskała się porcelana; jak rzucona bomba. Malutkie odłamki rozsypały się po podłodze.
 — Kurwa mać! — wrzasnął mężczyzna, chcąc zrzucić z siebie nagą kobietę, która w całym swoim zaskoczeniu oplotła go szczelniej obnażonymi udami. Hekate na ten widok zamarła, przez dłuższą chwilę wpatrując się w splątane ze sobą ciała. Oczywiście, zdawała sobie sprawę z tego, co się działo — ojciec rozrysował jej sytuację wystarczająco dobitnie, aby nie zapomniała tej lekcji nigdy — jednak obecnie i tak nie mogła nic poradzić na to, że w brzuchu poczuła ścisk.
 Jej wrośnięte w podłoże nogi poruszały się bardzo ślamazarnie, jakby czas, w porównaniu do myśli, zwolnił tempo, choć pragnęła uciec najszybciej jak tylko się dało. Ze strachem, który pchał ją w przeciwnym kierunku dopadła do kolejnych drzwi. Słyszała, jak w pokoju obok mężczyzna zwala się ciężko z łoża.
 — O Boże. O Boże. O Boże.
 Spanikowana uderzyła dwukrotnie pięścią w miejsce tuż nad klamką.
 Shion musiał to usłyszeć bardzo wyraźnie.

 Dwa kufle i miliard bluzgów później białowłosy rozejrzał się dookoła. Jego serce nagle zamarło, a twarz wykrzywiła się w wyrazie kogoś będącego na granicy gniewu i zaskoczenia.
 — Gdzie ona jest? — wychrypiał do ucha Rai, która akurat trzymała jakiegoś czarnowłosego mężczyznę za poły ubrania i okładała go kawałkiem drewna. Przerwała na moment; głowa nieznajomego zwisała bezwładnie, jego usta były otwarte na całą szerokość, ale żadna głoska wzywająca pomocy nie wyrwała się z jego gardła. — Hekate.
 Rainbow wskazała ruchem głowy na schody.
 — Chyba szła na górę.
 Jace przeklął, odwracając się na pięcie.
 Dokładnie w tej samej chwili ktoś złapał go za ramię i wycelował mu pięścią prosto w twarz.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 2 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach