Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 3 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5  Next

Go down

Zawahał się.
Nie dlatego, że się bał. A dlatego, że gdyby coś poszło nie tak, już słyszał w głowie karcące uwagi ze strony Gerarda. Mimo to walenie w drzwi stało się nieznośne. Powoli ruszył w stronę drzwi, uderzając bosymi stopami o drewnianą, w niektórych miejscach krzywą podłogę. Dwa silniejsze uderzenia serca i szarpnął za zawleczkę blokującą drzwi. Skrzypnęły, kiedy ostrożnie je otwierał, jakby nawet i one ostrzegały go przed lekkomyślnością.

- Martwisz się, prawda? – Bou uniósł spojrzenie nad prawie zeżartego podudzia prosiaka, ocierając wierzchem dłoni usta z ostatek tłuszczu. Ciemnowłosa westchnęła, podpierając brodę na dłoni i spoglądając w stronę schodów, gdzie parę chwil temu zniknął Shion.
- Oczywiście, że tak. Zachowywał się dość dziwnie. Może powinnam pójść do niego zajrzeć… – i jak na potwierdzenie swoich słów, zaczęła powoli się prostować, ale mnich zatrzymał ją jednym machnięciem ręki.
- Zostaw go. Może potrzebuje chwili dla siebie. Wiesz, czasami każdy mężczyzna potrzebuje..
- Jesteś obrzydliwy, Bou! Książę tego nie robi! – oburzyła się dziewczyna, spoglądając gniewnie w stronę mężczyzny, a na samą myśl O TYM jej policzki momentalnie pokraśniały. Bou jedynie roześmiał się i uniósł brudnego od mięsa wskazującego palca, delikatnie kiwając nim na boki.
- Jeszcze wiele musisz się nauczyć. Każdy, powtarzam, każdy mężczyzna-
- Ach, zamknij się! Nie chcę tego słuchać. I co tam tak głośno? – syknęła odwracając się i spoglądając ku źródle hałasu.
-A! – zerwała się nagle z miejsca wpatrując w sylwetkę mężczyzny, który właśnie posłał innego na stół. – To on! – wskazała palcem w tamtą stronę, ale nim zdążyła cokolwiek wytłumaczyć, ruszyła, lawirując między stolikami. Wreszcie ma okazję dowiedzieć się, co go łączyło z Shionem. Gdyby tylko nie mężczyzna, który znikąd wleciał w nią, zwalając na ziemię.

Złapał drobne ramię dziewczyny, wciągając ją do pokoju, a samemu wychodząc na korytarz, zatrzaskując drzwi. Nie było sensu zaciągać zasuwy. Nie wytrzymałaby naporu uderzającego w drzwi mężczyzny.
- Z drogi. – warknął podirytowany, ale kiedy Shion nie zamierzał się ruszyć, złapał go za bluzę i przywalił jego plecami w drewniane drzwi.
- Powiedziałem z drogi. – przybliżył tak blisko swoją twarz do Shiona, że ten mógł wyczuć woń alkoholu z jego oddechu.

- Młodzież. – mruknął pod nosem Gerard, który pozostał na swoim miejscu, choć przy nim nie było już stołu. Z lekką nutą rozbawienia spoglądał na to, co działo się w pomieszczeniu. Ponownie zaciągnął się swoją starą, zużytą już przez czas, acz wciąż sprawdzającą się w każdej sytuacji, fajką, wypuszczając powoli dym przez nos. W tym samym czasie ktoś rzucił krzesłem w białowłosego po drugiej stronie Sali.

- W twoim aktualnym stanie to będzie banalnie proste. – powiedział cicho, prawie szeptem. Widział po twarzy nieznajomego, jak jego rysy wyostrzają się, kiedy poczuł chłód metalu pomiędzy swoimi udami. Rudowłosy zachował zaskakujący spokój jak na sytuację, chociaż miał wrażenie, że serce lada moment wyskoczy mu z piersi.
”Wasza wysokość, pamiętaj o jednym. Zawsze miej przy sobie broń. Gdziekolwiek się nie udasz, miej przy sobie broń. Nawet jak będziesz spał, wsuń pod siebie nóż. Masz za wiele wrogów dookoła. Musisz być gotowy na wszystko”
- Jeszcze się policzymy – mężczyzna wreszcie wypuścił z pomiędzy palców materiał bluzy chłopaka.

- Ach, cudownie zatapiasz swe drobne i urocze pięści w jego twarzy~ – zanucił Aram, wpatrując się jak w obrazek w Rainbow, która właśnie okładała jakiegoś mężczyznę.
- Czy zechce piękna dama – odskoczył w bok unikając lecącego kufla, który roztrzaskał się o ścianę - Swe imię?~
- Oraa! Wreszcie trochę zabawy! – krzyknął szczęśliwy Bou siłując się ze Sztachą, który dorównywał mu wzrostem. – O to chodzi! Tak! – zawył radośnie, próbując przepchnąć mężczyznę na ścianę, jednocześnie zapierając się nogami..
- Czekaj. – syknęła Fatma, łapiąc Jace’a za ubranie, by zwrócić na siebie jego uwagę.
- Co cię z nim łączy? – nie zamierzała odpuścić. Nie tym razem.

- Hekate! – Shion złapał ją za ramiona,, wpatrując się z uwagą w jej twarz. - Nic ci nie jest? Nic ci nie zrobi? Jesteś cała? – zapytał z napięciem w głosie, a gdy upewnił się, że nic jej nie jest, odetchnął siadając ciężko na krześle.
- Wystraszyłaś mnie… gdzie twój ojciec? Zaprowadzę cię. – chociaż nie miał najmniejszej ochoty go widzieć. Już nie.
                                         
Shion
Ratler     Poziom E
Shion
Ratler     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shion.


Powrót do góry Go down

 Hekate cała się trzęsła i być może przez ten bezwład tak łatwo było ją wepchnąć do pokoju?

 Dostał właśnie talerzem w głowę, gdy Fatma postanowiła wkroczyć do akcji.
 — Co cię z nim łączy?
 Kurwa, z kim do diabła? Jace chwycił mężczyznę ciskającego zastawą stołową i trzymając go jedną ręką, drugą przywalił mu z pięści. Twarz faceta się zdziwiła. Uśmiechnęła. A potem cały zwalił się na podłogę. Przez cały ten czas Jace nie zwracał uwagi na to, że sam został pochwycony za koszulę — Fatma trzymała go nieprzerwanie, a gdy nie spojrzał na nią nawet kątem oka, jakby nie stanowiła ŻADNEGO zagrożenia, dziewczyna zmarszczyła nos i wymierzyła mu z ręki.

 — No a kiedy miałem siedem lat, mój dziad, ten ze strony ojca, o którym ci mówiłem, ten co się zbratał z siostrą, tą siostrą od stryja, wiesz, tą rudą, to on właśnie zwołał mnie do swojej rodzinnej wsi, żebym mu pomógł z bydłem.
 — Nie może być. — Głos Gerarda był widocznie rozbawiony.
 — Klnę się na boga! — mruknął Jorg. Nad jego głową przeleciała ława, chwilę potem tuż obok niego i Gerarda przebiegł wrzeszczący i śmiejący się Sztacha. Sekundę za nim Bou z wyciągniętymi łapami. Jorg tymczasem postukał palcem w powietrzu; tam, gdzie powinien być blat. — Ale to, co się działo dalej, przekracza wszelakie pojęcie! Słuchaj, to było w zimie...

 Hekate szczękała zębami, jakby było jej zimno, chociaż nie było jej zimno. Wręcz przeciwnie: ogień przerażenia dosłownie pożerał ją od środka. Co miała zrobić? Co, do licha ciężkiego, zrobiłby w tej sytuacji ojciec? Albo Rai? Nerissa? Nawet Sztacha?
 Na pewno nie siedzieliby w ciemnym pokoju i nie czekali na wybawienie, powiedziała sobie w myślach, nagle zaciskając dłonie w pięści. Za drzwiami słyszała uderzenie, które wyprostowało jej dotychczas przygarbione plecy. A jeżeli ten mężczyzna, ten dziwny typ, zrobi krzywdę Shionowi?
 Bo to był Shion, nie? To musiał być on.
 Hekate zacisnęła zęby i sięgnęła za siebie. U pasa trzymała nóż.
 Chwilę potem obróciła się na pięcie i szarpnęła za klamkę.
 Dość tego.

 — Uderzyłaś mnie — wykrztusił oszołomiony, z ręką dociśniętą do twarzy. Fatma wydawała się rozdarta; w jej oczach dostrzegał satysfakcję i coś jeszcze. Nie strach. Ale może coś, co było do strachu łudząco podobne. Może było to przeświadczenie, że lada moment Jace się zrewanżuje, a musiała w duchu przyznać, że nie chciała, żeby się rewanżował.
 — Dlaczego tamtego dnia — zaczęła Fatma, ale Jace nagle jakby się wybudził z ciężkiego snu; chwycił ją za ramię i odepchnął brutalnie na bok. — Ej!
 Ale on już biegł przed siebie.

 Hekate otworzyła drzwi akurat wtedy, gdy rosły mężczyzna — agresor — zrobił pierwszy krok do tyłu, dokładnie w tej samej sekundzie wbijając w nią swoje małe, paciorkowate ślepia. Dziewczynie od razu dech zaparło w piersi i bynajmniej nie było to spowodowane zachwytem — za plecami ściskała nóż i była gotowa wbić go na oślep w spasłe cielsko tego kogoś, jeżeli sytuacja by ją do tego zmusiła. Przykładowo: gdyby Shion był zagrożony. Teraz na moment czas znów zwolnił, a ona zaczęła analizować sytuację. Jeżeli było coś, co odziedziczyła po matce, to właśnie umiejętność prędkiego przyswajania informacji, jakie dawało jej otoczenie w danej chwili.
 Była więc pierwszą, która wychwyciła ruch na drugim końcu holu.
 Pierwszą, która dostrzegła spojrzenie wpierw zaskoczone, a potem coraz bardziej wściekłe, coraz mocniej targane furią i ślepym szaleństwem podsycanym alkoholem.
 — Nie podchodź! — wychrypiała tylko, ale jej gardło nagle zacisnęło się i dalsze słowa ugrzęzły w przełyku.

 Jace wspiął się po schodach w zastraszającej prędkości. Pod okiem już wykwitało mu limo po uderzeniu, jakie otrzymał na dole, jednak nie zwracał uwagi na pulsujący ból. Wystarczyło, by znalazł się na półpiętrze, by jego wzrok wychwycił obraz niemal niemożliwy do zaakceptowania. Jakby coś takiego nie było w stanie istnieć nawet w alternatywnej rzeczywistości... co tu więc mówić o realności, nie? A jednak dostrzegł opasłego faceta z jajami świecącymi na wierzchu, który na widok Jace'a otwarł mordę jakby zobaczył ducha; Shiona stojącego tuż przy Hekate i ją samą na granicy CUDZEGO pokoju z oczami rozszerzonymi ze...
 — Nie podchodź!
 Jace nagle się zaśmiał.
 — Nie sądziłem, że taki jesteś, ty pierdolona łajzo. Ty kurewski psie. Nie słyszałeś? Masz nie podchodzić. Jeszcze jeden krok... — Mina mu nagle spoważniała. Oczy błysnęły równie mocno co nóż trzymany w lewej dłoni. Jace wpatrywał się w Shiona, ale zaraz potem zwrócił twarz ku nagiemu mężczyźnie, który zdążył już pozbierać szczękę z podłogi i teraz był po prostu wściekły.
 — Banda... psiamać, banda zasrańców! — wysyczał, ruszając z miejsca. — Z tobą jeszcze skończę — warknął do Shiona, uciekając do swojego pomieszczenia.

 Bez wątpienia Rai była ostatnią osobą, która słyszała nucenie Arama — sama zanosiła się co jakiś czas głośniejszym warknięciem, aby dodać siły jakiemuś ciosowi, ale poza tym była po prostu zbyt skupiona na najbliższych celach. Przeciągnęła właśnie twarzą jednego z klientów karczmy „Pod Wilczą Łapą” po podłodze, gdy jakiś inny złapał ją za włosy i szarpnięciem postawił do pionu. Instynktownie uniosła nogę
 — jak u łani~ zgrabne, pełne wdzięku~
 i cisnęła obcasem w stopę stojącego za nią agresora. Mężczyzna ryknął, ale poluzował uchwyt. W jednej sekundzie Rai wykonała niemal doskonały półobrót, chcąc kopnąć swojego napastnika...
 który okazał się dwukrotnie od niej wyższy i co najmniej trzykrotnie szerszy. W porę złapał ją za stopę i ścisnął w palcach ciężkie obuwie.
 — Kurwa mać! — zaklęła, ledwo utrzymując równowagę, co najwidoczniej było głównym powodem, dla którego nieznajomy przeciwnik wyszczerzył gębę w niepełnym uśmieszku.
 — I co teraz, malutka? Skończyły się pomysły? — zaszczebiotał robiąc krok do przodu, tym samym zmuszając Rai do odskoczenia w tył.
 — Usta jak dwie maliny~ powodują u mnie poczucie winy~
 — Dawaj to — warknęła nagle Rai, chwytając za lutnię Arama.
 Miała zamiar zdzielić tego tępego wielkoluda po łbie czymkolwiek.
 Nawet czymś, co wyglądało jakby miało służyć za wykałaczkę dla niego.

 Hekate dostrzegła jak nadgarstek ojca sprawnie się przekręca, by jednym ruchem pochwycił broń ostrzem do dołu. Znała te chwyty. Doskonale. Uczył ją dzień za dniem, aż nie padała z wycieńczenia na ziemię, zlana potem i krwią. Wtedy walczyła do końca. Do fizycznego stanu na granicy śmierci. Dlaczego teraz nie mogła się ruszyć?
 — Co chciałeś z nią zrobić? Sprzedać? Za głos w twoich zasranych wyborach, wasza wysokość? Chciałeś udobruchać jakiegoś chujera, żeby zakrzyknął twoje imię, gdy będziesz próbował odzyskać tron? — Słowa ojca sprawiły, że Hekate wciągnęła powietrze przez zęby; z głośnym sykiem. — I ceną za to miała być moja córka?
 Zrobił wolny krok do przodu.
 Następny.
 Kolejny.
 — Zajebię cię.
 — To nie tak — wykrztusiła nagle Hekate, ale wciąż miała wrażenie, że zrobiła to zbyt cicho... bo w oczach ojca dostrzegła tylko krótkie zawahanie. Zbyt krótkie, aby można uznać sprawę za zakończoną.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Hoh? -  Jorg wydmuchał dym nosem, oddając Gerardowi fajkę.
- Co to za ziele? – zapytał zaintrygowany. Starszy mężczyzna postukał palcem w drewno i sam się zaciągnął, odczuwając w płucach przyjemne uczucie.
- Zioło z Arboru. Najlepsze! Mam w pokoju parę liści jeżeli chcesz. – pokiwał delikatnie głową, na co Jorg klasnął w kolano.
- W zamian opowiem ci jeszcze historię. – wyprostował się i złapał za krawędź swojej koszuli, którą podciągnął wyżej, odsłaniając swój brzuch, gdzie na skórze odznaczała się krzywa, gruba blizna.
- Sześć lat temu, kiedy…

Serce mu podskoczyło do gardła, kiedy usłyszał kroki. A potem jego głos. Odwrócił głowę kierując spojrzenie w tamtą stronę, czując, jak jego gardło ściska się z suchoty. Tylko nie on. Nie teraz. Nie chciał go wi—
Zdębiał.
Aż tak nisko mnie cenisz, Jace?
Niemal nie jęknął, kiedy usłyszał oskarżenia kierowane pod swoim adresem. Zupełnie zapomniał o obecności drugiego mężczyzny, nawet nie uraczając go spojrzeniem, gdy się odgrażał i powoli wycofał do swojego pokoju. Umysł rudowłosego był zupełnie czymś innym wypełniony. A raczej zupełnie kimś innym. Z każdym kolejnym krokiem, niewidzialne palce coraz mocniej zaciskały się na jego gardle, a po plecach przebiegł zimny dreszcz. Znał to jego spojrzenie. Znał je aż za dobrze. Ale do tej pory nigdy nie było skierowane bezpośrednio w jego stronę. Aż do teraz. Coś w żołądku ścisnęło go tak mocno, że niemal wywołało zawroty głowy.

To były sekundy, kiedy Aram zorientował się, co tak naprawdę zrobiła dziewczyna. W niemal ostatniej chwili stanął przed nią, wyszarpując z jej prześlicznych dłoni swoją ukochaną lutnię.
- Ale lutni to panienka nie tyka. – mruknął, przyciskając ją mocniej do siebie. – No, chyba że- niestety Rai nie mogła dowiedzieć się warunku Arama, gdyż w tym momencie oberwał jakąś deską w bok głowy, która posłała go na stolik z boku.
- Z drogi pizdusiu – warknął mężczyzna, który parę chwil wcześniej walczył z Rai.

Spojrzał na Hekate i widząc w jakim jest stanie, uniósł dłoń i położył ją na jej głowie.
- Wszystko będzie dobrze. – powiedział cicho, chcąc dodać jej otuchy. Następnie sam ruszył w stronę jasnowłosego, ściskając w prawej dłoni sztylet, na wszelki wypadek. Co jak co, ale akurat przed nim nie mógł stanąć nieuzbrojony.
- Uspokój się, Jace. – zaczął spokojnie, acz stanowczo, chociaż przy każdym kroku czuł, jak kolana mu drżą. Uczył się spokoju, kontroli oddechu, jak z uniesionym czołem stawać naprzeciw niebezpieczeństwom, jak nie tracić głowy.
W tym momencie wszystkie nauki były o kant dupy. Jace wywoływał w nim irracjonalne feerie emocji. Od skrajności, po skrajność. Bał się. Bał się tych emocji.
- Pomyśl racjonalnie, Jace. – syknął, jakby miał w ustach coś obrzydliwego.

- Hej. – Aram podniósł się spoglądając na mężczyznę, który właśnie zaciskał palce na szyi Rainbow.
- Łapy precz od mojej kobiety. – warknął, ścierając wierzchem dłoni krew ze skroni. A potem skoczył do mężczyzny, wbijając łokieć w jego bok, idealnie pomiędzy dwoma żebrami, chcąc czy też nie, zginając go w pół. Tyle wystarczyło, by rozbić na jego potylicy drewniany kufel i posyłając go na ziemię.
- Mój aniele, zanucę dla ciebie pieśń zwycięskiej miłości~ – wymruczał przesuwając palcami po strunach lutni.
- Nic nie stanie nam na drodze~ – mężczyzna zaczął podnosić się, klnąc pod nosem.
- Czerwona nić przeznaczenia oplotła nasze serca~ – wskoczył na mężczyznę i okręcił się dookoła, udeptując mocniej nogą głowę mężczyzny.
- Bo me serce składam na twe dłonie~ – przyklęknął na moment, łapiąc Rai za dłoń i złożył krótki pocałunek na jej nadgarstku.
- Aram się zwiem. Twe imię, moja pani? – zapytał, podnosząc się w idealnym momencie, kiedy coś przeleciało mu nad głową.

- Naprawdę uważasz, że mógłbym jej zrobić krzywdę? – syknął, łapiąc go za koszulę tuż przy szyi i pchnął na ścianę, wciąż trzymając.
- Ciebie może I bardzo chętnie, łgarzu, ale nie Hekate. Ze wszystkich osób, nie skrzywdziłbym tylko Hekate. Pomyśl, Jace. – ze wszystkich osób w swoim życiu, to właśnie Hekate zapadła głęboko w jego sercu. Urocza, dobra, kochana, choć tak wiele zła przeszła. A mimo to…. Mimo to, zawsze uśmiechnięta.

- Ahahaha, dobry jesteś! – krzyknął Bou, kiedy jego pięść zatopiła się w szczęce Sztachy.
- Hahaha, ty też! – wyszczerzył się Sztacha, gdy i jego pięść zatopiła się w szczęce Bou. Okładali się wzajemnie w najlepsze, kiedy pewien mężczyzna postanowił stanąć pomiędzy nich.  Z krzesłem uniesionym nad głową. Już się zamachnął, by nim go zdzielić, kiedy zarówno i Bou, jak i Sztacha odwrócili się i jednocześnie przywalili mu w gębę, posyłając go nokautem.
- Nie wtrącaj się!
- Nie wtrącaj się!
Zapadła pomiędzy nimi cisza, po czym wybuchnęli śmiechem.
- Napijmy się! – zaproponował Sztacha, na co Bou ochoczo skinął głową.
- Ja stawiam!
                                         
Shion
Ratler     Poziom E
Shion
Ratler     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shion.


Powrót do góry Go down

 Pchnięcie do tyłu? Mięśnie spięły się Jace'owi na kamień; czuł jak ścięgna brzucha ściągają się, aby mógł się zaprzeć nogami i nie pozwolić Shionowi na szastanie sobą. Nie zapominając, że dziedzic nie dorastał mu nawet do ramion — jak w tak krótkim czasie (to tylko pięć lat... prawie jak nic) miałby zyskać siły więcej niż on, trenujący od kiedy był wystarczająco duży, aby złapać nóż?
 — … ciebie może i bardzo chętnie.
 Na twarzy Jace'a nie drgnął żaden mięsień, choć przed momentem to on wydawał się najbardziej temperamentnym osobnikiem; Hekate z pewnością nie miała pojęcia, co za moment się wydarzy. Cała kipiała od środka od sprzecznych emocji, ale nie dawała tego po sobie poznać. Jedynie w jej oczach błyszczało niezrozumienie, stale bijące się o pierwsze miejsce z rozgoryczeniem.
 — Pomyśl, Jace.
 Białowłosy nachylił się nieco, nic sobie nie robiąc z faktu, że Shion wciąż trzyma go za koszulę. Znalazł się nie tyle na wysokości jego głowy, co po prostu na wysokości, która umożliwiła mu łatwiejsze spojrzenie w oczy. Prosto w nie.
 — Głupia owco, ściany mają uszy — słowa cedził. — Jak mam cię traktować inaczej, gdy co rusz wypowiadasz moje imię? Pomyśl. Ktoś może to usłyszeć. Podać dalej. Rozumiesz? To idealny chwyt dla tropicieli. Tym sposobem będę łatwym celem. Chcesz, żebym był łatwym celem, ha?
 Przy „ha?” górna warga odsłoniła różowe dziąsła.
 — Kurewski kundel, który nie słuchał rozkazów do samego końca, ma zostać ukarany. Jesteś albo bardzo sprytny, bo nie brudząc sobie rąk, planujesz odhaczyć zadanie, albo głupi. Cholernie głupi.
 Nagle twarz Jonathana wykrzywiła się, gdy w czaszce, tuż za płatem czołowym, usłyszał cichy szmer. Jakby głos.
Użyłeś słowa „głupi” tyle razy, że...
On po prostu taki musi być, dokończył Jace Głosowi. Nie widzę innego powodu.
 Ostrze noża błysnęło, odbijając od siebie płomień świecy w lampie, gdy nagle Hekate krzyknęła.
 — Ojcze, nie!
 Nie zdążył podnieść wyżej nadgarstka, bo coś uwiesiło się na jego ręce. Oczy przesunęły się na prawo, a on spojrzał w rozszerzone źrenice córki, która z zaciętą miną trzymała go za przegub — oburącz. Twarz Hekate była biała jak śnieg. Śnieg, który nie spadł od czasów...
 — Nie możesz tego zrobić! Mama by tego nie chciała! — W tonie córki usłyszał to, czego nienawidził; pewność co do wypowiadanych słów.

 Brwi Rainbow podskoczyły do góry, nagle sprawiając, że jej twarz nabrała zaskoczonego wyrazu — czyli takiego, jakiego zazwyczaj nie przyjmuje.
 — Twe imię, moja pani?
 Wargi jej zadrżały.
 — O... o kurwa...
 — Miano egzotyczne, jak twoja uroda, moja...
 Dziewczyna wykrztusiła coś jeszcze, nagle uderzając go w szczękę.

 — To ten mężczyzna... a w zasadzie to nie on, to ja... Na bogów, ojcze, uwierz, że cała wina leży po mojej stronie i jeżeli masz kogoś ukarać... niech to będę ja, dobrze? Nie rób mu krzywdy. Przecież wiesz, że to niesprawiedliwe. A my jesteśmy sprawiedliwi, prawda? Mówiłeś, że jesteśmy. Że nie może być inaczej. Że dlatego... że stajnie... Oh, błagam...
 Hekate plątała się, jej język potykał się o co drugie słowo. Puściła już Jace'a, ale dłonie zaciskała mocno w powietrzu; prawie jakby się modliła. Tylko jej wzrok był zbyt rozbiegany. Niemal histeryczny.
 Nie tego ją uczył.

 — No coś podobnego — mruknął Gerard, patrząc na zacięcie tuż pod lewą łopatką Jorga. Ciemnowłosy obejrzał się przez ramię na mężczyznę.
 — Jak penis, nie?
 — No chuj jak nic.

 Tylko ci, co spędzili z Jacem wystarczająco dużo czasu, byli w stanie dostrzec, jak jego twarz łagodnieje — jak odpuszcza. Niechętnie i z ociągnięciem opuścił rękę wzdłuż ciała, mimowolnie opuszczając obronne bariery, jakby za namową córki był jednocześnie skory do odsłonięcia gardła tuż przed wrogiem. „Bo poprosiła”.

 — Twojej kobiety, co? — mruknęła Rainbow.
 Siedziała na ławie, w tle wrzało od wyzwisk, gwizdów i odgłosów walki. Aram siedział tuż obok z niezmywalnym uśmiechem. Nawet limo pod okiem, odchylona do tyłu głowa i stek na pół twarzy nie zmył jego zadowolenia. Może dlatego, że siedział tuż obok Rai, która ze stoickim spokojem doszukiwała się „poważnych urazów” na jego ciele?

 — … i ten mężczyzna... to naprawdę był przypadek, ojcze, na litość boską, nie rób niczego, czego nie chciałaby mama, dobrze?
 Jace poruszył szczęką.
 — Shion chciał mi tylko pomóc. Naprawdę. Przysięgam. Próbował bronić mnie przed tym nieznajomym. Gdyby nie on...
Gdyby nie ta głupia owca? Sarkastyczne spojrzenie padło na piegowatej twarzy byłego dziedzica i Jace poczuł nagły wstrząs odrazy. Ten człowiek miał zapewnić jego córce doskonały byt, póki były ku temu okoliczności. Miał sprawić, że nie będzie zmuszona uciekać przed obnażonymi dupodajcami. Że zazna sytości i bezpieczeństwa. A tymczasem? Tymczasem doszło do tego, że broniła osoby, która to wszystko jej zabrała. I za co? Białowłosy nagle się skrzywił. Z egoizmu.
 Wy, królewskie książęta, jesteście tylko bandą egoistów. Nie stanowisz wyjątku, choć obdarto cię z godności i zaznałeś cierpienia. Wciąż jednak pamiętasz ciepło kąpieli i strach w oczach służby — to właśnie będzie cię od nas różniło.
 Nie wypowiedział tych słów na głos, choć bez dwóch zdań niemal to zrobił. Prawie wypluł.
 — Dziękuję — wymamrotała Hekate, najwidoczniej uznając, że „dopięła” swego. Znała jednak cenę. Wyprostowała plecy i spojrzała Jace'owi prosto w twarz akurat w momencie, gdy i  ten przenosił na nią spojrzenie. — Jestem gotowa ponieść karę za... za swoje samolubstwo, ojcze.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zawsze, kiedy stawał oko w oko z jasnowłosym, odczuwał drżenie i niepewność. Jace był nieprzewidywalny, niebezpieczny, w pewnym sensie momentami nawet szalony. Ale teraz Sion się nie bał. Gdyby ktoś rozkazał mu wyjaśnić dlaczego, z pewnością nie byłby w stanie wskazać jednoznacznie przyczyny. Bo nie wiedział. Po prostu czuł, gdzieś podskórnie, że Jace nie zabije go. Nie teraz. Nie tutaj. Nie na tym korytarzu. Owszem, wielokrotnie rozważał, że jak przyjdzie stracić mu życie, to istnieje duże prawdopodobieństwo, że będzie to z ręki dawnego sługi. Zbyt wiele wydarzyło się pomiędzy nimi, zbyt bardzo go nienawidził i obwiniał za los nie tylko Hekate, ale nawet i samej Cornelii. Ale nie teraz.
- Uspokój się. – powiedział cicho, wypuszczając powietrze przez zęby, jednocześnie rozluźniając palce dłoni, która do tej pory była zaciśnięta w pięść. - W tej części korytarza pięć pokoi jest pustych. Oprócz tego jednego, gdzie znajdował się ten gościu. – zapewnił go, chociaż nie był do końca przekonany, czy zawierzy jego słowom. W jego oczach był przesiąknięty po każdy włos z osobna łgarstwem i fałszywością, prawda, Jace?

Aram poprawił swoje nadszarpnięte ubranie i wygładził powoli fałdy koszuli, odchrząkując cicho, by pozbyć się chrypy. Ktoś o jego statusie nie mógł sobie pozwolić na utratę głosu, który poniekąd od lat był narzędziem jego pracy.
- Co taka piękna niewiasta jak ty, robi w tak paskudnym miejscu? – zapytał, palce musnęły z czułością struny lutni.
- Ach, twe piękne lico przyćmiewa sam blask księżyca, ale chciałbym zaprosić cię na spacer, ma droga~

Przyglądał się w milczeniu jego twarzy, jakby w ten sposób mógł wyczytać z niej to, co aktualnie siedzi mu w głowie, chociaż to była jak walka z wiatrakami. W tym momencie powinien odwrócić się i wrócić do pokoju, zapomnieć o tym spotkaniu i nie dać się znowu wciągnąć w jego gierki. Tak, jak wtedy. Kiedy ponownie zabłysnął swoją naiwnością. Ale ciało nie ruszyło się. Stało tak, jakby nogi przywarły do starych i spróchniałych desek podłogi.
”Poniosę konsekwencje”
Przymknął oczy. To nie była jego sprawa. Ile to razy wciskał nos tam, gdzie nie powinien, a potem sam obrywał? Ile to razy sądząc, że robi dobrze, a tak naprawdę odznaczał się tak wielką głupotą, że powinien za to otrzymać order? Nigdy się nie nauczy, choć przecież te pięć lat, wnet prawie sześć, sporo go zmieniło. No dalej Shion, wycofaj się. Nie mieszaj się. I tak już sporo nachrzaniłeś.
Nogi poruszyły się, kiedy stanął na linii Hekate i Jace, zasłaniając swoim ciałem dziewczynkę. W tym samym momencie na schodach rozbrzmiał głośny huk.

AHAHAHAHAHA podnieś nogę! – rzucił pijany Bou, podtrzymując równie upojonego Sztachę. Sztacha wyszczerzył się i chwiejąc równie mocno co jego nowy znajomy, zwalił się ciężko na schodach.
- Dobra, zrobimy tak. Ty podniesiesz lewą nogę, a ja prawą!
- To brzmi jak bardzo dobry plan!
A potem rozbrzmiał drugi huk na schodach.

- Poniosę konsekwencje za nią. Cokolwiek by to nie było. – powiedział pewnie. Chociaż nie sądził, że jasnowłosy jakkolwiek ukarze boleśnie swoją córkę, to czuł wewnętrznie, że tak powinien postąpić. W końcu dziewczyna znalazła się w jego pobliżu, i gdyby nic w tym momencie nie zrobił, to czułby się cholernie źle i winny. Zresztą, przyznaj Jace, że chętnie byś się na mnie wyżył
- Pogadajmy. – dodał po chwili słysząc rumory dochodzące z dołu. Gdzieś, gdzie jest cicho i spokojnie, i nikt im nie przeszkodzi.
- Chyba nie wycofasz się znowu, co? – mruknął, a w jego oku pojawił się dziwny błysk.
                                         
Shion
Ratler     Poziom E
Shion
Ratler     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shion.


Powrót do góry Go down

 — W tej części korytarza — wciął się beznamiętnie, dając szczególny nacisk na niemal każde słowo — są co najmniej dwie potencjalnie groźne osoby, w tym na pewno jedna, która chętnie obiłaby mordę każdemu, kto nawinąłby się pod pięść. Jeszcze jakieś argumenty co do tego, bym się uspokoił czy gość z chujem na wierzchu wystarczy?
 Kątem oka dostrzegł ruch na twarzy Hekate; jakieś cienie przepełzły po jej buzi (wciąż dziewczęcej, a nie kobiecej, ale już nie dziecięcej), nadając jej zaskoczonego i zniesmaczonego wyrazu. Nie musiał na nią patrzeć, żeby wiedzieć, o czym myślała i że dla niej główną artylerią będzie teraz mówienie o Nel — choć sama ledwie ją pamiętała. Przez sześcioletnią podróż u boku ojca wspomnienia jasnowłosej matki zatarły się prawie całkowicie, jednak czołowym wnioskiem, jaki wyciągnęła dziewczynka, było to, że czas działał leczniczo wyłącznie na nią — ojciec wciąż zaciskał zęby na sam dźwięk „jej” imienia i niejednokrotnie tępy, brutalny uśmieszek schodził z jego ust, gdy tylko młodsza kopia Cornelii zaczynała wytykać mu błędy, zawsze kończąc zdanie stwierdzeniem, że...
 — Poniosę konsekwencję za nią.
 … mama by tego nie chciała.
 I być może dlatego teraz się wyprostował, choć nonszalancka wyższość, z jaką się obnosił, wciąż była wyczuwalna. Nie zdejmował spojrzenia z prawowitego dziedzica Ynadrill; nawet kiedy w tle rozległy się hałasy, na szczęście prędko przypieczętowane tubalnym głosem Sztachy i kogoś jeszcze; na tyle rozbawionego, by nie wywołało to sceptycznego ukłucia niepokoju, gdzieś tuż nad linią serca.
 — Ojcze... — Hekate przerwała milczenie, ale sama zacisnęła usta natychmiast, gdy tylko białowłosy na nią spojrzał; gwałtownie odstąpiła od nich na krok i pochyliła nieco głowę. Była teraz karconym dzieckiem, choć żadne słowa reprymendy przecież nie padły.
TO się właśnie nazywa tresurą, owco, pomyślał gorzko Jace, powracając wzrokiem do piegowatego oblicza. W ciągu pierwszych kilku tygodni nauczyłem ją słuchać rozkazów, których nigdy nie wypowiedziano, a ty ile jeszcze lat będziesz potrzebował, by ktokolwiek spełnił jedną z twoich głupich próśb?
 Było jednak coś, co sprawiło, że nie wypowiedział tych myśli na głos. Coś, czego był świadom od dawien dawna, ale przez wzgląd na status, przez przyzwyczajenia i brak rozeznania, brnął w bagno dalej, zamiast ominąć je szerokim łukiem.
 Nie był dumny z tej tresury.
 — Chyba nie wycofasz się znowu, co?
 Kącik ust prawie mu drgnął.
 — Jeżeli masz mi coś do powiedzenia, a najwidoczniej masz sporo, to droga wolna.
 Nagle na hol wtoczył się Sztacha, zanosząc się głośnym, przebijającym dach wrzaskiem, w którym obwieścił całemu światu, że udało mu się położyć nogę na desce.
 — KURWA, JESTEM. WLAZŁEM. BOU, CZUJESZ TO? — krzyczał na całe gardło z miną kogoś, kto dostał garnkiem w twarz i tak mu już zostało. Cały opierał się o Bou, który czerwony na twarzy wpychał go mocniej na korytarz; najdziwniejsze było to, że sam rechotał i wrzeszczał, jakby próbował zdopingować swojego nowego towarzysza do kolejnych tak wspaniałych czynów.
 Jace pierwszy raz spojrzał na to pobojowisko i jakby zrzednął. Nawet mięśnie ramion zwiotczały sprawiając, że wyglądał, jakby przyjął na nie wielki ciężar.
 — Ale może wyjdźmy na zewnątrz. Ty — tu zwrócił się do Hekate, która zatrzymała się ze stopą uniesioną milimetr nad podłogą — zostajesz. Sztacha się tobą zajmie.
 — I WTEDY KURWA STANĄŁEM, BOU.
 — ALE CO TY MÓWISZ, JAK TEGO DOKONAŁEŚ?
 — BEZ ŻADNEJ POMOCY!
 A pomoc mu się przecież przyda.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Otworzył usta, ale szybko je zamknął, stłamszony przez słowa, jakie wypowiedział Jace. Przez moment czuł się jak karcony szczeniak, ale nie chciał dać po sobie niczego poznać. Spuścił spojrzenie i wbił je w swoje bose stopy, podkurczając jednocześnie palce jednej stopy. Chciał mu dogadać. Odszczekać. Ale gdzieś tam głęboko wiedział, że mówił prawdę. W swojej arogancji i pewności siebie nie pomyślał, że i na życie Jace’a ktoś może się czaić. Że facet z gołym fiutem na wierzchu może być jedynie jego przykrywką. Nie pomyślał. Znowu.
Dopiero głośny i basowy śmiech Bou a w tle słowa Sztachy wyrwały go z zamyślenia. Przez moment nie dowierzał cudownemu obrazkowi, jaki malował się przed nim. Ze wszystkich osób, jakie znał, nie sądził, że akurat TA dwójka się zakumuluje ze sobą. Chociaż z drugiej strony… swój ciągnie do swego.
Zadarł głowę spoglądając w dwukolorowe tęczówki wyższego mężczyzny, kiedy padła z jego ust propozycja. Przez moment rozważał wszystkie możliwości. Z jednej strony chciał się na niego wypiąć, w końcu na to zasłużył, z drugiej zaś…. To może być ostatnia i jedyna możliwość, by mogli WRESZCIE porozmawiać. Miał mu tak wiele do powiedzenia.
- Lepiej, by została I poczekała u mnie w pokoju. Będzie bezpieczna, zamknie się od środka. – zaproponował, kiedy brązowe spojrzenie padło na chwiejącego się Sztachę, który właśnie opierał się o Bou i wskazującym palcem pokazywał coś w rogu sufitu.
- widzisz to?! Widzisz? Walczą! – zaświergotał pijackim bełkotem. Bou pokiwał głową z uznaniem i spojrzał na Shiona nieco przymglonym wzrokiem.
- Wasza Wy-hic!-kość. Kto wygra? Pająk czy mu-hic!-a? – zapytał, a szczęka Shiona prawie uderzyła o drewnianą podłogę.
- Co. – przeniósł wzrok na Jace’a w nadziei, że chociaż to on cokolwiek zrozumiał z tego bełkotu.  Bou jedynie machnął ręką i wrócił do spoglądania w kąt.
- No pająk! Już zmienia w kokokokona ją! – Sztacha powiedział pewnie, przy okazji śmiesznie marszcząc brwi, jakby chciał zacząć myśleć.
- A jeżeli to… musza wdowa? I poderwała pająka, on ją zaprosił do siebie, a ona go chce zabić i okraść?! – zapytał Bou drapiąc się paluchami po brodzie. Sztacha rozdziawił usta, po czym zaczął gwałtownie kiwać głową.
- No, no! Wiesz, dwa lata temu poznałem taką jedną i ona-
Shion westchnął cicho i wszedł do swojego pokoju tylko po to, by założyć na szybko buty, a za pasek spodni wsunąć sztylet. Tak na wszelki wypadek. Skoro miał iść porozmawiać z Jacem… Jacem, który parę chwil wcześniej spoglądał na niego w ten sposób, to Shion wolał być jednak zabezpieczony. Kiedy wyszedł, odczekał chwilę, aż Hekate zamknęła się w jego pokoju, bo Sztacha raczej nie wyglądał teraz na odpowiedniego opiekuna, po czym ruszył za białowłosym.
Korzystając, że nie był pod ostrzałem jego spojrzenia, sam zaczął wodzić wzrokiem po jego ciele. Zaczynając od włosów, które zdawały się teraz być znacznie dłuższe, kończąc na ramionach, które pomimo tego, że były jeszcze chudsze, niż je zapamiętał, to wyglądały na bardziej zahartowane.
- Wasza Wysokość! – Fatma dopadła go od razu, kiedy przechodził przez główne pomieszczenie tawerny, jakby wyrosła dosłownie spod ziemi.
- Zaraz wrócę. – odpowiedział krótko, wyślizgując się z jej uścisku.
- Ale- – nie dosłyszał dalszej wypowiedzi jej słów, gdyż przyspieszył, i już po chwili znalazł się na zewnątrz. O dziwo pomimo późnej godziny, okolica tawerny wciąż tętniła życiem. Tanie prostytutki kusiły swoimi dźwiękami mężczyzn, próbując zarobić na chociaż kawałek chleba, a z drugie strony pijani śpiewali i krzyczeli o swoich dokonaniach. Wszystko zdawało się ucichnąć, kiedy wreszcie zatrzymali się zza zakrętem, w jednym z zaułków.
A przynajmniej tak wydawało się niedoszłemu królowi. Możliwe, że to w jego głowie zapanowała cisza, kiedy stanął naprzeciwko dawnego sługi. Teraz masz okazję, Shion.
- Nienawidzisz mnie. – wypalił od razu, nim Jace miał okazję otworzyć usta.
- To dlatego się wtedy nie zjawiłeś? – w jego głosie pojawiła się nuta goryczy i żalu, chociaż wiedział, że musi się opanować i zachować spokój. Bo tylko tak mógłby-
- Kochanienki, może różę? – cichy głos przerwał jego słowa. Do zaułku wtoczyła się starsza kobieta, może miała na oko z sześćdziesiąt lat, pchając zardzewiały wózek z kwiatami.
- A może inny kwiat? Wspomóżcie kobiecinę – uśmiechnęła się szeroko, choć jej uzębienie było wybrakowane. Zatrzymała się przy nich i wyciągnęła różę w stronę białowłosego.
A potem wszystko rozegrało się jakby ze zwolnionym tempie. Róża powoli opadła na mokry i brudny dziedziniec, kiedy starowinka zamachnęła się nożem, celując w jasnowłosego.
                                         
Shion
Ratler     Poziom E
Shion
Ratler     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shion.


Powrót do góry Go down

 — Nie. — Twarda odmowa. Nic więcej.
 Shion naprawdę sądził, że przytaknie na takie słowa? Pozwoli Hekate wejść do pokoju, zamknąć się od środka? Samej? Szczególnie teraz, gdy popisała się brakiem samokontroli, pokazała jak nieposłuszna potrafiła być?
Niedoczekanie.
 Sztacha był werżnięty w trzy dupy, ale jeżeli dostrzeże na horyzoncie (teraz zaskakująco wąskim) jasnowłosą dziewczynkę, włączy mu się tryb obrońcy ludzkości — a przynajmniej obrońcy tej jednej jedynej osoby, która dla każdego w grupie znaczyła całkiem sporo. Sporo na tyle, by traktować ją jak porcelanę mimo świadomości, że potrzebowała brutalnych treningów, aby się wyhartować.
 Aby nie podzielić losu...
Nieważne. Już nieważne.
 Ważne było jedynie to, że Sztacha nie był inteligentem, ale nie pozwoliłby nikomu tknąć Hekate tak samo, jak nie pozwoliłby tknąć Rai lub Syjama. Jeżeli Shion nie był w stanie tego wywnioskować po miesiącach spędzonych u ich boku, to nie wiedział o nich niczego. Jace powstrzymał skrzywienie, łapiąc córkę za kark. Pchnął ją brutalnie w stronę rozchichotanych mężczyzn i był skory wcisnąć ją w łapska Sztachy siłą, gdyby się zapierała. Ciało miała jednak lekkie jak piórko i nakierowanie jej na prawidłową drogę nie stanowiło żadnego problemu dla napiętych mięśni jasnowłosego.
 Nie oglądał się za siebie, schodząc po wybrakowanych schodach tawerny. Wydawało się, że ledwie kilka stopni wystarczyło, by ponownie znaleźć się w zbyt głośnej i zbyt jasnej części budynku i choć nigdy wcześniej nie przeszkadzał mu taki harmider, to obecnie dudniło mu w skroniach i z każdym stawianym krokiem w czaszce ocierało się o siebie zbite szkło. Pisk był potworny, ale nie tak znienawidzony jak ten wścibski babsztyl, który stale pojawiał się jakby znikąd.
 Ten sam, który niedawno huknął mu w twarz, aż na samo wspomnienie palce Jace'a automatycznie potarły szczękę, z której co prawda zniknął już czerwony ślad, za to fakt ten nijak się miał do urażonej dumy. Nie zaszczycił jednak Fatmy choćby szczątkowym zainteresowaniem; wyminął ją zaraz za Shionem i wreszcie wydostał się na świeże powietrze.
 Ciepły wiatr rozwiał mu włosy, napełniając płuca nową dawką tlenu. Wsunął palce w poplątane kosmyki i odgarnął je do tyłu, zaczesując je może niezbyt zgrabnie, ale na tyle, aby podnieść widokowe możliwości. Przynajmniej dzięki temu był w stanie obserwować twarz byłego dziedzica, kiedy znaleźli się w mało uczęszczanej uliczce.
 Jace od razu oparł się plecami o kamienną ścianę budynku i zmarszczył lekko brwi. U biodra ciążył mu Hunter — zawsze tak samo ciężki i jakby nieporęczny. Świadczył jednak o pełnej gotowości jasnowłosego, bo mimo zmęczenia wybitego na twarzy nie mógł sobie pozwolić na opuszczenie gardy.
 — Nienawidzisz mnie.
 Zaśmiał się krótko, jakby naprawdę usłyszał kawał.
 Czyżby?
 Nagle wesołość zniknęła z jego oblicza; jakby ktoś zerwał mu maskę z wyrysowanym nań uśmiechem. Szczęki albinosa zacisnęły się, aż mięśnie na jego twarzy stężały. Wpatrywał się uważnie w Shiona, wyczekując jakichkolwiek wyjaśnień, ale nawet jeżeli miał w końcu zamiar o nie zapytać, to najprościej ujmując nie zdążył.
 Pojawienie się nowej osoby nie było niczym zaskakującym — jeżeli na świecie chodziła bardziej pechowa para od nich, to na pewno nie w obecnym stuleciu. Jace nie oderwał się od ściany i nie wyglądał na kogoś, kto przestraszył się kobieciny, nawet jeżeli od razu zwrócił wzrok w jej kierunku i otaksował ją nieprzychylnym spojrzeniem — był co prawda czujny i niechętny, ale nic poza tym.
 Może spodziewał się takiego obrotu spraw?
 Może po prostu wydawało mu się to oklepane i pewne?
 Ale nawet jeżeli to nie wyciągnął broni.
 Czas naprawdę zwolnił i Shion był w stanie dostrzec, jak blask księżyca odbija się jasno od ostrza miecza coraz bliżej i bliżej, i bliżej piersi Jace'a, który wreszcie postanowił się ruszyć. Jego biodra przekręciły się, a dłoń opadła na Huntera, ale choć palce zacisnęły się na rękojeści, ramię nie napięło się, aby wyszarpnąć oręż.
 Spojrzał tylko kątem oka na rudowłosego, postępując jednocześnie pół kroku do tyłu.
 W tym rozciągającym się w czasie akcie kobiecina zdołała wycelować drugi raz. Choć za pierwszym nie trafiła, drugi nie mógł być taki pechowy, racja?
 Kącik ust Jace'a drgnął.
Twój ruch.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

W pierwszych sekundach przyglądał się sparaliżowany I zaskoczony nowym obrotem sprawy. Jego umysł z początku nie był w stanie złożyć w logiczną całość tego, że jakaś totalnie nieznana staruszka właśnie próbuje zabić jasnowłosego najemnika. Cholerna s t a r u s z k a
A potem wszystko ruszyło, tak samo jak i jego ciało, które doskoczyło do nich. W ostatniej chwili uderzył swoim sztyletem w ostrze kobiety, podważając je ku górze, a metaliczny dźwięk zmieszał się z cichym, kobiecym przekleństwem. Rudowłosy uniósł zgiętą nogę, po czym kopnął z całej siły w podbrzusze nieznajomej, odpychając ją tym samym od nich. Tak, jak Gerard go uczył. Wreszcie nauki poczciwego rycerza na coś się przydały, co?
- Kim-
- Oddaj go. – warknęła kobieta, której wzrok w ogóle nie sięgał kierunku niedoszłego, króla, a widziały jedynie Jace’a.
- Oddaj go, a oszczędzę ci życie. – dodała po chwili, ale nawet nie czekając na jego ewentualną odpowiedź, rzuciła w jego stronę skórzany woreczek, który po uderzeniu na podłogę błyskawicznie zaczął wydzielać ciemnoszary dym. Oczy Shiona momentalnie zaszły łzami, ograniczając jakąkolwiek widoczność, a gardło wstrząsnęło drapiącym kaszlem. Czuł, jak w płucach go rozrywa i piecze, a z oczu nie chcą przestać płynąć uciążliwe łzy. Na dodatek dookoła było pełno dziwnego pyłu, przez który praktycznie nic się nie przebijało. Jedynie cienie, zarysy.
- Ja- – zamknął usta, kiedy jego ciałem wstrząsnął kolejny niekontrolowany kaszel. W tym samym momencie kątem zaczerwienionego oka zauważył przemykający cień. Kobieta z chustą na twarzy, dopadła jasnowłosego, a palce lewej dłoni zacisnęły się dookoła rękojeści Huntera, za którego szarpnęła w swoją stronę, jednocześnie prawą dłonią zamachując się dzierżonym w ręce sztyletem, by wbić go w zaatakowanego.
A potem jeszcze raz. I jeszcze raz. Byle zadać jak najwięcej ran. Była tak zaabsorbowana próbą zabicia jasnowłosego, że nie wyczuła momentu, kiedy Shion uderzył w jej ciało swoim, przygniatając tym samym nie tylko do ściany, ale też wybijając się z rytmu.
- Nie wtrącaj się. – Warknęła staruszka. Cholernie sprawna staruszka, przemknęło przez głowę chłopaka, gdy odskoczył lekko od niej w momencie, kiedy i ona wykonała podobny ruch, zwiększając tym samym odległość między nimi.
- Mówiłam, żebyś się nie wtrącał. – uniosła dłoń i wsunęła palce za policzek, po czym zerwała twarz. Twarz, która jak się okazała, była maską pokrytą zmarszczkami kobiety. W rzeczywistości nieznajoma prezentowała się zaskakująco pięknie. Blada skóra z kontrastującymi ciemnymi oczami oraz grzywką, gdyż reszta włosów był ukryta pod chustą. Naturalnie czerwone usta wygięły się lekko w krzywym uśmiechu, kiedy prychnęła nieco rozbawiona.
- Witaj, Jace. Stęskniłam się. Oddaj mi mój miecz, a rozważę pozostawienie cię żywego. – mruknęła z uśmiechem, powoli wsuwając dłoń za pasek spodni.
                                         
Shion
Ratler     Poziom E
Shion
Ratler     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shion.


Powrót do góry Go down

 Nie wyciągnął oręża, ale trzymał palce na rękojeści Huntera — ten drobny zabieg pozwolił mu zachować miecz u swego boku, choć cudze dłonie sięgnęły po JEGO własność. Dym szczypał w oczy i drażnił gardło, zmuszając do chrypliwych kasłań, jednak zarejestrował to, co najważniejsze — spojrzenie, którego nie był w stanie lub zwyczajnie nie chciał zapomnieć. Okalane grubymi, podwiniętymi rzęsami tak gęstymi, jak u żadnej  kobiety. Mordercze i władcze mimo ciepłej barwy kojarzącej się z wystraszonym jelonkiem. U każdej innej istoty te ślepia wydawałyby się niewinne i niezbrukane żadnym grzechem – u niej dostrzec można było przebijające się pasma siły, determinacji i doświadczenia.
 — Oddaj mi mój miecz, a rozważę pozostawienie cię żywego — syknęła. Od razu każdemu przez myśl przewijało się pytanie: Jak tak słodkie usta mogły wypowiadać tak gorzkie słowa?
 Jace nie zaczął działać, choć Shion okazał się bezużyteczny. Lata praktyk, które miały sprawić, aby stał się godnym tronu królem sczezły na niczym. Tak się wywyższał... Tyle obiecywał... A nie był w stanie poradzić sobie z nią? Z oszałamiająco piękną kobietą, która uśmiechała się tak długo, aż nie poczuła, jak nóż wbija się aż po rękojeść w ramię jej ofiary? W tych ciemnych oczach pojawiło się zaskoczenie — trwało nie więcej niż sekundę i nie zostało przyuważone przez nikogo, jednak stanowiło poważną plamę na honorze jasnowłosej. W jednej chwili trzymała obie bronie. W drugiej została ich obu pozbawiona.
 Jace szarpnął ramieniem w bok; rana pogłębiła się i rozszerzyła, ale nóż, przebijający tkankę na wylot, pozostał w ciele – uchwyt wyślizgnął się z bladych, kobiecych dłoni, pozbawiając ją oręża.
 Dźgnęła go i mogła to uznać za sukces, nie tak?
 Głowa jasnowłosego opadła nieco, a szczęki się rozchyliły. Zaczerwienie oczu nie minęło, ale było tak samo widoczne u niego, jak i u Shiona, i kobiety — być może zapewniła sobie ochronę przed wdychaniem dzięki chuście, ale nic nie wskazywało na to, aby była odporna na resztę zastosowań chmury gryzącego pyłu. Dostrzegła jednak bez problemu jak zęby Jace'a zaciskają się na rękojeści noża; zobaczyła też pierwszy wytrysk krwi, gdy gwałtownie wyszarpano ostrze. Nie zawahała się jednak.
 Dym opadł. Bark Jace'a lekko drżał ocieplony świeżą krwią. Złapał ranną ręką za zdobyty rynsztunek i rzucił go Shionowi, robiąc kolejny krok do tyłu, aby zwiększyć odległość między sobą a nieznajomą. Tymczasem kobieta sięgnęła dłonią za pasek — znów jakieś sztuczki? Czy kolejny sztylet?
 Przez cały ten czas nic nie powiedział. Nie zmienił mu się wyraz twarzy. Nawet spojrzenie pozostało takie samo. Trzymał Huntera i trzymał się z dala od jasnowłosej – nic więcej, nic mniej.
 To była walka Shiona i nie miał zamiaru w nią ingerować, nawet jeżeli pojedynek był w gruncie rzeczy jego własną winą.
Poślij ją do diabła.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Cała ta scena była karykaturalna. Jakby uczestniczyli w podrzędnym, ulicznym teatrze, tylko widzów brak. W głowie rudowłosego kłębiły się niewypowiedziane pytania, podsycane szczyptą naiwności i ciekawości. Kim ta kobieta była dla jasnowłosego? I czemu nie atakował? Jeżeli miał to być jakiś test to…. Był to cholernie mało zabawny żart. Shion miał dość wszelakich testów w wykonaniu Jace’a. Nie był mu nic winien, w żaden sposób nie był z nim powiązany, już nie.
A czerwona nić przeznaczenia? Dwa losy ze sobą skrzyżowane, choć usilnie próbujące przerwać drogę nadaną im przez los
Nie miał najmniejszego powodu uczestniczyć na tej scenie. Mógł zignorować. Odwrócić się. Udać w swoją stronę, zabrać przyjaciół i nigdy nie wracać, nawet nie odwracając się za siebie. A jednak tu tkwił. Jace mógłby sam ją załatwić. Nie miał pojęcia, co myśli, co siedzi mu w głowie. Kiedyś oddałby swoją duszę, by poznać chociaż fragment myśli mężczyzny. Chciał nauczyć się jego rozumowania, jego samego. Teraz było inaczej?
Gdzieś niedaleko rozległa się jakaś pijacka pieśń, zniekształcona przez budynki i alkohol, choć zdawała się zachęcać do działania.
Nóż kręcąc się, przesunął się po ziemi, zatrzymany przez but rudowłosego. Nie pochylił się jednak po niego, wbijając intensywne spojrzenie w mężczyznę.
- Ahaha, głupi i naiwny jesteś. Jak zawsze. Zawsze taki byłeś. Zawsze… Nie wiem, co widziała w tobie Nel, ale…. – jej twarz wykrzywiła się w rozgoryczonym uśmiechu, ale w oczach obijał się błysk pełen satysfakcji.
- Zdechniesz. Sam. W rynsztoku. Poczekam na to. Poczekam, i odbiorę Huntera. Czujesz to? Tak, na pewno. Czujesz to mrowienie. Powoli, rozchodzi się po twoim krwiobiegu. Ale spokojnie, do jutra będziesz martwy.
Shion błyskawicznie pochylił się i zgarnął sztylet, doskakując do kobiety, gdy jej uwaga była skupiona na jasnowłosym. Znalazłszy się z nią, uderzył stopą w tył kolana, zmuszając tym samym, by upadła na jedno kolano. Tyle wystarczyło, by złapać ją za włosy i szarpnąć do tyłu, odsłaniając śniade gardło, do którego przycisnął sztylet.
- Antidotum – powiedział cicho, ale kobieta nie zamierzała go słuchać. No jasne, one nigdy nie słuchały. Zaniosła się śmiechem, wręcz rozpaczliwym i desperackim, pozbawionym nuty zwycięstwa.
– Sądzisz, że powiem, naiwnym szczeniaku? Nigdy! Nie zasłużył na to! Nie on, powinien zdychać w agonii! Już niedługo! Możesz mnie zabić, no dalej. Nie lękam się śmierci. – odpowiedziała hardo, nie spuszczając wzroku z jasnowłosego.
Shion zagryzł wnętrze dolnej wargi. Było źle. Jeżeli nie kłamała i sztylet faktycznie był czymś nasączony…. Uniósł wzrok na Jace’a. Nie mógł jej zabić, bo wtedy szanse mężczyzny spadną poniżej zera. Musiał znaleźć inny sposób, na wymuszenie antidotum.
Odsunął wreszcie sztylet od jej gardła.
Nie, nie zabije jej.
Ostrze rozdarło skórę na jej ramieniu, pozostawiając po sobie krwistą pręgę.
- Co ty- – nie zdążyła jednak dokończyć zdania, kiedy od uderzenia w tył karku poleciała do przodu otulona ciemnością. Kiedy się obudzi, będzie miała wybór. Albo zdechnie razem z Jace’m, albo powie o antidotum dla siebie, i dla niego.
Chłopak odrzucił sztylet i przykucnął przy nieprzytomnej, łapiąc za jej torbę. Wyrzucił zawartość na ziemię, ale oprócz przeróżnych ziół, woreczków z proszkami i fiolkami z kolorowymi płynami…. Nie było nic innego.
- Co teraz? Nie wiem co od czego… Znasz kogoś, kto się na tym zna? Hej! – zwrócił się do jasnowłosego, chcąc skupić na sobie jego uwagę.
                                         
Shion
Ratler     Poziom E
Shion
Ratler     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shion.


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 3 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach