Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 2 z 3 Previous  1, 2, 3  Next

Go down

Daiki zdążył już przywyknąć do przedłużających się spacerów, dlatego też swoją postawą nie przejawiał żadnych oznak zmęczenia. Nie chciał też w żaden sposób dać do zrozumienia chłopakowi, że kompletnie nie wiedział, co robi. Skupił się raczej na tym, że koniec końców i tak udawało mu się dotrzeć do obranego celu. Wystarczyło też dostrzec pewne plusy w ich wspólnym błądzeniu – dzięki temu Shawn dostał niepowtarzalną okazję na pozwiedzanie M3, nawet jeśli warunki kompletnie temu nie sprzyjały. Nie dało się jednak zaprzeczyć, że nawet późnym wieczorem i w deszczu, rozświetlone milionami świateł miasto wydawało się malownicze. Czasem wręcz zachęcało do długich spacerów i może magia tych widoków sprawiała, że Shirane zupełnie podświadomie zbaczał z najkrótszej trasy do swojego mieszkania.
Zawsze wydawało mi się, że powrót do domu jest znacznie krótszym procesem ― wyjaśnił, nawet jeśli zdążył zauważyć, że wcale nie musiał tego robić, sądząc po entuzjastycznym podejściu Dawersa. Jak na kogoś, kto znalazł się w obcym mieście bez kontaktu z najbliższymi i w towarzystwie kogoś praktycznie nieznajomego, był aż nazbyt rozluźniony. Czarnowłosy miał wrażenie, że nie był już tą samą osobą, którą spotkał niecałą godzinę temu, jednak w duchu był za to wdzięczny. Przynajmniej nie znaleźli się w tej niekomfortowej sytuacji, kiedy obie strony nie miały pojęcia co powiedzieć, żeby nie brzmiało to kretyńsko.
Poprawił uchwyt torby w ręce i parsknął krótko pod nosem, jakby blondyn powiedział coś niedorzecznego. Przekręcił twarz w jego stronę, a jasne oczy błysnęły, zdradzając uknutą intrygę, o której zaraz miał się przekonać.
To bardzo proste. Kiedy próbowałem spytać, co się stało, nawet nie próbowałeś udzielić mi normalnej odpowiedzi, jakbyś sięgał jedynie po te słowa, które były ci bliższe i które pozwoliłyby ci „jakoś” się dogadać ― zaczął w ojczystym języku, badawczo przesuwając wzrokiem po jego twarzy, jakby już szukał na niej oznak niezrozumienia. ― Właśnie dlatego ― płynnie przerzucił się na język angielski. Dopiero w mniej podbramkowej sytuacji dało się wyczuć, że w obu przypadkach brzmiał nieco inaczej. ― Poza tym zareagowałeś dość entuzjastycznie, gdy spostrzegłeś się, że nie musisz już dukać zdań w naszym języku. No, przynajmniej takie odniosłem wrażenie. Rzecz jasna, to żaden przytyk – jeśli chodzi o nauczanie języka, nauczyciele potrafią przekazywać wiedzę tak, aby uczniowie w zagranicznym środowisku skupiali się bardziej na tym, jak powinni gramatycznie złożyć zdanie niż na tym, jak przekazać swoje myśli bez wewnętrznej blokady ― zupełnie nieświadomie podjął ten bliski mu temat, jednak na całe szczęście na tym zamierzał poprzestać, gdy jego uwagę odciągnął widok piekarni i myśl o świeżo upieczonych drożdżówkach.
Kiwnął głową, zgadzając się na zabranie smakołyków na wynos. Zresztą sam nie zamierzał zatrzymywać się tam na dłużej. Był przemoczony i o niczym nie marzył aż tak bardzo, jak o zarzuceniu na siebie suchych ubrań.
O jakiej grze? ― spytał z wyraźnym zainteresowaniem, co już samo w sobie dało jasnowłosemu znak, że niekoniecznie wiedział, o czym mowa. Pchnął drzwi do piekarni, wprawiając w ruch niewielki dzwoneczek, który poinformował sprzedawczynię o przybyciu klientów. ― Dobry wieczór. ― Podszedłszy do szklanej gablotki z przeróżnymi bułkami na słodko, odłożył torbę na ziemię. ― Chcesz z kremem czy owocowe? A może mieszane?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

— To bardzo proste.
To jedyne, co blondyn zrozumiał. Reszta zaprezentowała się jak wiązanka pomrukiwań, popiskiwań i zalążków bełkotu, aż wreszcie Shirane powrócił do angielskiego. Shawn od razu zrobił minę, jakby chciał powiedzieć: „szlag!”, ale w ostatnim momencie się powstrzymał.
No nie! Rozgryzłeś mnie! – W tonie dało się wychwycić śmiech i nawet usta szerzej się uśmiechnęły, pokazując przy tym białe zęby. — Japoński nigdy nie był moją mocną stroną, ale daję słowo, że szlifuję go na każdym możliwym kroku. Zresztą, jak będzie stosowna sytuacja – na pewno się o tym przekonasz.
Choć Dawers miał nadzieję, że do niej nie dojdzie, w końcu sam zdawał sobie sprawę, jak kiepsko działał, gdy kazano mu mówić w tak pogmatwanym języku, do teraz brzmiącym jak zlepek zająknięć.
Już tylko perspektywa, jaką rozrysował mu kompan, wydawała się argumentem, dla którego nie zawrócił i nie zaczął błagać o odwiezienie do M2. Musiał przyznać, że każde słowa otuchy były tu na wagę złota – tym bardziej, że te, wypowiedziane przez Daikiego, były prawdopodobnie jedynymi, które by zrozumiał.
„O jakiej grze?”
Wszystko ci powiem – parsknął, przytrzymując pchnięte drzwi do piekarni. — Ale to później. Teraz...
Oczy zaświeciły, gdy zwrócił wzrok ku pomieszczeniu. Nic dziwnego, że zapomniał języka w gębie, skoro już od progu dało się wyczuć ten cudowny zapach ciepłych ciast i świeżych owoców. Ostrzeliwał wystawione w gablotce wypieki, używając do tego wszystkich sił samokontroli, dzięki którym nie rzucił się na szybę, przylepiając do jej chłodnej powierzchni równie wychłodzony policzek. Tylko palce drgnęły w nerwowym odruchu, świadczącym o wewnętrznym niepokoju, który szalał w każdym zakamarku umysłu, cały czas podszeptując mu namolne: „daj się ponieść, Shawn... to twoja jedyna szansa... widzisz te maliny, jagody, krem? Tam chyba są orzechy...”
Słuchaj, Daiki – zaczął, w ogóle na niego nie patrząc, bo ślepia nadal wodziły za tym przepysznym jabłecznikiem, który jakimś dziwnym sposobem miał oczy i buzię i właśnie płakał na samą myśl, że mógłby zostać odrzucony. Zaczerwieniona od chłodu ręka Shawna uniosła się i dwa razy złapała powietrze, ale po tym wreszcie udało się jej chwycić materiał kurtki drugiego mężczyzny. — Weźmy wszystko... – I właśnie wtedy głowa Dawersa odwróciła się, praktycznie nie wykonując innych ruchów, niż ten jeden, w którym obracał twarz przodem do Shirane. Oczy, jeszcze niedawno zaczerwienione od płaczu, teraz lśniły pod naporem wszystkich dzikich wizji, w których główną rolę grały ptysie i makowce. — Mam przy sobie pieniądze. Szlag, działają tu przepustki z M2? Przepraszam! – ostatnie słowo wypowiedział trochę tak, jakby ktoś przycisnął mu lufę pistoletu do skroni i kazał recytować „Odę do młodości”. Zająknął się już po pierwszej literce, ale chęć dogadania się ze sprzedawczynią najwidoczniej przeważyła szalę, bo nawet nie zwrócił na to uwagi.
Funt – zakomunikował, gdy kobieta uniosła na niego pytające spojrzenie. Potrząsnął wtedy nadgarstkiem, drugą ręką wskazując na przyciśnięty do przegubu identyfikator. — Pieniądz. Po waszemu to... Daiki, poratuj – stęknął nagle, zerkając ku czarnowłosemu. — Przekaż jej jakoś pytanie, czy może rozmienić funty na jeny. To ważne, jeżeli chcemy zakupić... co się da. – Spojrzenie wróciło do pracowniczki, jakby wcale nie poddał się w tej nierównej walce. — Halo, moshi moshi. Bogaty desu. Sernik onegai. Daiki, ona patrzy na mnie, jakbym miał coś na twarzy. Czy mam coś na twarzy? Coś innego niż życzliwość? Senpai, wszystko desu proszę na blat tutaj...
Ramiona mu nieco opadły.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zobaczymy ― odparł tylko odnośnie jego japońskiego, jakby niekoniecznie wierzył w powodzenie zaplanowanej przez blondyna misji, jednak na pewno nie zamierzał skreślać go całkowicie. Z chwilą, gdy znaleźli się w budynku, chłopak dostał swoją szansę złożenia zamówienia. Brunet miał nadzieję, że potrafił posługiwać się prostymi zwrotami.
„Słuchaj, Daiki.”
Jeśli mogę prosić – Shirane ― wcześniej próbował nie zwracać na to uwagi, jednak nadużywanie jego imienia przez kogoś, kogo jeszcze dobrze nie znał, obudziło w nim głęboko zakorzeniony tradycjonalizm. Co prawda wiedział, że nie miał do czynienia z kimś, kto był obyty z kulturą Japończyków, jednak warto było go z nią zapoznać. Nawet jeśli miała wydać mu się dziwna. W końcu w M2 nikt nie przywiązywał do tego takiej wagi. I tak kolejne słowa chłopaka sprawiły, że kompletnie zapomniał o wcześniejszym uchybieniu chłopaka. Zamrugał oczami i przesunął wzrokiem po profilu blondyna zapatrzonego w wystawę smakołyków. Chyba żartował, prawda? Jedna drożdżówka może i nie była majątkiem, ale wszystkie już owszem. Brunet może i odznaczył się gościnnym nastawieniem, zapraszając go do swojego mieszkania, ale dostrzegał też pewne granice.
Na jego ustach pojawił się nieco pobłażliwy uśmiech, który nie oznaczał, że w ciągu tych kilku sekund Daiki zmienił swoje zdanie. Położył rękę na ramieniu jasnowłosego, jakby już samym tym gestem zamierzał powstrzymać go przed tak lekkomyślnym posunięciem. Może zabieranie go tu nie było takim dobrym pomysłem? Chciał dobrze, a wyszło jak zawsze.
Nie zapędzaj się tak. Chyba nie przyjechałeś tutaj, żeby zaraz wydać wszystko na jedzenie. Nawet jeśli jesteś jednym z tych obrzydliwie bogatych, powinieneś zachować więcej na jakieś konkretniejsze jedzenie ― rzucił z ciężkim westchnieniem, jakby tym razem planował zagrać głos rozsądku. Wiedział jednak, że był ostatnią osobą, która miała prawo do zarządzania jego pieniędzmi. To była tylko próba przekonania go do zmiany zdania. ― Poza tym-- ― zamilkł nagle, cofając rękę, gdy dostrzegł, że Dawers już „dobrał się” do nieszczęsnej pracownicy za ladą.
„Daiki, poratuj.”
Poczek--
Wtedy
„Halo, moshi moshi. Bogaty desu.”
stało się
„Senpai, wszystko desu proszę na blat tutaj...”
nieuniknione...
Shirane był już bliski pozdrowienia wszystkich ze sklepowej podłogi, jednak za wszelką cenę próbował walczyć z atakiem śmiechu. Tłumienie w w sobie targających nim spazmów, byleby nie zakłócić spokoju piekarni, zaowocowało bólem brzucha, od którego pochylił się do przodu i podparł złożonym parasolem (prawdopodobnie to dzięki niemu całkiem nie upadł). Już sam nie był pewien, czy bardziej bawiło go kalectwo językowe Shawna czy bezradna mina sprzedawczyni, która chyba utraciła nadzieję na to, że czarnowłosy, którego już wcześniej widywała tu od czasu do czasu, postanowi uratować sytuację.
Wziąwszy głęboki oddech, wyprostował się, ocierając kącik oka, w którym pojawiła się ta charakterystyczna łza rozbawienia. Kolejny głęboki wdech, by ścisk w brzuchu nieco zmalał. I kolejny – jeszcze kilka pojedynczych spazmów targnęło jego ramionami, które na przemian unosiły się i opadały.
Co za człowiek.
Na pewno musiał mieć bardzo kolorowe życie.
Mężczyzna uniósł rękę w uciszającym geście, jakby od teraz planował zająć się wszystkim sam. Podszedł do lady i zagadnął do starszej pani za ladą, która z widoczną ulgą podjęła temat, wypowiadając się bardziej ochoczo, choć dało się dostrzec, że raz po raz zerkała na młodzieńca obok, jakby ten był przybyszem z innej planety. Zapytał ją o pieniądze, otrzymał odpowiedź, której Shawn zapewne nie zrozumiał, jednak już po chwili błękitnooki zwrócił twarz w jego stronę, wcześniej prosząc kobietę, by poczekała chwilę.
Powiedziała, że istnieje system automatycznej zmiany waluty, gdy płacisz elektronicznie. W sumie spotkałem się z tym też w waszym mieście. Nadal radzę ci, żebyś wybrał tylko kilka rodzajów. Te bułki najlepiej smakują, gdy są świeże, a wątpię, że ― przesunął wzrokiem po jego sylwetce, która kompletnie nie pasowała do apetytu, który właśnie sobą przedstawiał ― jesteś w stanie pomieścić wszystko naraz. Poza tym nie zabierzemy się z tym wszystkim. Będzie jeszcze inna okazja. Chyba nie zostajesz tu na jeden dzień?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Jego entuzjazm osłabił widocznie, gdy tylko dostrzegł pierwsze oznaki niezrozumienia na twarzy sprzedawczyni. Uśmiechał się do niej jak najprzyjaźniej, jakby cokolwiek to miało zmienić, ale z każdym następnym słowem, jakie jej serwował, tylko bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że kompletnie nie wiedziała co czynić.
Jeszcze raz – rzucił trochę bardziej nerwowo, odklejając twarz od szyby, na której zostawił tę charakterystyczną smugę. — Moshi mosh...... – Słowa nagle stanęły mu w gardle, a łopatki ściągnęły się, prostując jego sylwetkę. Z rozpaczą wbił spojrzenie w twarz Shirane, jednocześnie tak, jakby chciał się pożalić, że kobieta jest niekumata i nie powinna pracować w sklepie, który tej kumatości ewidentnie wymagał. Nie wypowiedział jednak ani słowa więcej, poddając się gestowi czarnowłosego. Wyciągnięta ręka nakazywała przystopować, a Shawn mimowolnie się do tego rozkazu dostosował. Trochę przez brak widocznych efektów, trochę dlatego, że Daiki był w stanie zdziałać cuda o wiele prędzej, niż on sam – a to oznaczałoby szybszy zakup i szybszą możliwość...
Tylko kilka? – podjął nagle, nieoczekiwanie powracając do rzeczywistości.
Jego dłoń oparła się na karku, a palce wsunęły w krótsze na tyle głowy włosy. Nie krył się z faktem, że pomysł nie przypadł do gustu – żołądek był już skurczony do granic możliwości, a sam Shawn nastawił się na skosztowanie wszystkiego, na czym zawiesił oko, jednak pobieżnie wiedział też, że jego nowy znajomy być może ma rację.
Cóż... na twoim miejscu nie lekceważyłbym możliwości tego ciała, Dai... – Pauza. — Shirane. Ale niech będzie. Weźmiemy to z jagodami, sernik, z zieloną galaretką i z żółtą, i ten kruchy tutaj o dziwnej, chyba francuskiej nazwie, i może jeszcze ze dwa kawałki jabłecznika, plus to czekoladowe cud... – Stop. Shawn wciągnął powietrze do płuc tak gwałtownie, że to przerodziło się w syk. Ciepłe spojrzenie powędrowało do Shirane. Ramiona opadły. Przez chwilę po prostu patrzył, bijąc się z myślami. Potem nagle zmarszczył nos. — Z czekoladowego nie zrezygnuję. – Jak dziecko, którego matka już miała przywołać do porządku, a które przecież doskonale wiedziało, co robi. Dawers był zresztą święcie przekonany o boskich możliwościach trawiennych swoich organów wewnętrznych, dlatego nie w smak mu było rezygnowanie z któregokolwiek z ciast, które machinalnie wskazywał palcem.
Nie zapominajmy – podjął w końcu, przesuwając palcami po przeciwległym nadgarstku, by odsłonić przepustkę — że połowa jest dla ciebie. Jakoś się muszę w końcu odwdzięczyć za pomoc.
Uśmiech szybko sprawił, że jego twarz nabrała weselszego wyrazu. Najwidoczniej prędko zapominał o tak tragicznych sytuacjach, jak niemożność przytachania ze sobą wszystkiego, co oferowała cukiernia, wbrew temu, jak realnie pokazał swój zawód w tym temacie.
Przytrzymując palce na półprzeźroczystym wyświetlaczu, jaki pojawił się nad przepustką, obrzucił swojego nowego kumpla skrzącym się spojrzeniem.
Bingo, Daiki. – Kultura poszła się gzić. — Zostałem przeniesiony do tutejszego liceum. Od nowego tygodnia przydzielą mnie do jednej z klas. Zostanę tu co najmniej do ukończenia nauki w Shiroi, a to oznacza, że będziesz mieć bardzo dużo ciast...
— Przykro mi. — Głos sprzedawczyni zabrzmiał łagodnie, ale stanowczo. Bez skrępowania wcięła się w rozmowę między klientami. — Pański identyfikator nie jest jeszcze skonfigurowany z systemem M3. To znaczy... nie mamy możliwości zamiany walut. Na dobrą sprawę w ogóle nie możemy odczytać ilości pieniędzy na pana koncie.
Ręce mu opadły, przygniecione ogromem tragedii.
Nie...
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

„Jeszcze raz. Moshi mosh--”
Przecież nie odbierasz telefonu. ― Tym razem uznał, że należało upomnieć nieco nieobytego w tym świecie chłopaka, chociaż zrobił to z wyraźnym rozbawieniem i widoczną pobłażliwością. Ktoś inny na miejscu Shirane zapewne już dawno poczułby się zażenowany takim towarzystwem i przy pierwszym lepszym momencie nieuwagi, dałby nogę z cukierni – w końcu nic nie stało na przeszkodzie zostawienia za sobą kogoś, kogo praktycznie nie znali. Daiki natomiast traktował to jak nowe doświadczenie – coś o wiele ciekawszego od samotnego spędzania czasu w domu i sprawdzania zaległych prac uczniów. Niemniej na pewno nie życzył blondynowi, by na każdym kroku popełniał podobne gafy, spotykając się z niezbyt przyjemnymi spojrzeniami sprzedawców.
Japończycy nie zawsze byli ugodowi, a tym razem Dawers miał sporo szczęścia, że nie został zdany wyłącznie na siebie.
Tylko na kogoś, kto nie powinien uważać go za swój problem – podsumował w myślach, tłumiąc ciężkie westchnienie, co dość skutecznie zbył rozbawionym uśmiechem. Nie było to trudne, biorąc pod uwagę, że zdążył już polubić ciemnookiego, nawet jeśli znali się raptem dwie godziny – i to tylko dlatego, że przez większość czasu błądzili po mieście.
No już, już. Nie krzyw się tak. ― Dwukrotnie klepnął go w ramię w pokrzepiającym geście, jakby między wierszami chciał zakomunikować, że to jeszcze nie koniec świata, a ta cukiernia z całą pewnością nie szykowała się do rozbiórki w najbliższych latach. Czarnowłosy był silnie przekonany, że budynek miał tu stać nawet za dziesięć lat. ― Zawsze możesz zgarnąć ich wizytówkę i broszurę. Jeśli twoje miejsce zamieszkania znajduje się odpowiednio blisko, będziesz mógł zamówić dostawę. Niecały rok temu zaopatrzyli się w specjalne androidy, które poruszają się po określonej części miasta i słyszałem, że system działa całkiem sprawnie, chociaż sam nie miałem okazji go przetestować. Mieszkam rzut beretem stąd, więc tylko przepieprzyłbym kasę ― wyjaśnił, odruchowo wskazując za siebie kciukiem, jakby jego mieszkanie znajdowało się po przeciwnej stronie ulicy. I poniekąd tak było.
„Shirane.”
Kiwnął głową z uznaniem. Kto wie – może za sprawą tego gestu chłopak już na dobre miał utrwalić sobie sposób, w jaki powinien się do niego zwracać?
Nie lekceważę, ale wystarczy, że musimy targać ze sobą też inne toboły ― parsknął, kiwnąwszy podbródkiem w stronę jego bagaży. Skoro wcześniejszy argument nie zadziałał, to może chociaż brak dodatkowej pary rąk był w stanie przemówić Shawnowi do rozsądku. Niemniej jednak prędko okazało się, że pomimo przestróg, młodzieniec i tak postanowił rzucić się w wir zakupów.
Brunet przesunął ręką po twarzy, jednak nie odezwał się już ani słowem – Przynajmniej nie zabrał wszystkiego – zważywszy na to, że i tak robił co mógł, by się nie zagalopować, jednak w momencie poderwał ręce na wysokość klatki piersiowej, a z jego ust wyrwał się nieco nienaturalny śmiech.
Daj spokój! Nie upchnę w siebie połowy z tego, no i nie musisz mi się odpłacać. ― Pokręcił energicznie głową, choć w duchu miał wrażenie, że chłopak wszystko sobie dokładnie zaplanował, licząc na to, ze znacznie większa część i tak przypadnie jemu – ktoś, kto tak uparcie wzbraniał się przed wykupieniem całej wystawy, nie mógł dużo jeść, jednak było już za późno na sprzeciwy, gdy sprzedawczyni zaczęła pakować do papierowych toreb wymienione przysmaki. Nie dało się ukryć, że wyczuła okazję, o czym świadczył usatysfakcjonowany błysk w jej oczach. Koniec końców jej spotkanie z dziwnym chłopcem okazało się przynieść więcej korzyści niż strat.
„Bingo, Daiki.”
Shirane ― poprawił raz jeszcze, jednak tym razem ze swojego rodzaju niemocą w głosie. Mężczyzna zaczynał już powoli ocierać się o granicę przyzwyczajenia, jednak jakaś jego część nadal miała nadzieję, że wykorzeni z niego ten zły nawyk. ― Akademia Shiroi, mówisz. ― Lekko rozchylone usta świadczyły o jeszcze niedokończonej wypowiedzi, jednak głos uwiązł mu w gardle w chwili, w której czytnik wydał z siebie nieprzyjemny dźwięk przesądzający o wszystkim.
Transakcja odrzucona.
Shirane zaczynał sądzić, że dzisiejszy pech blondyna przeniósł się także na niego. Przynajmniej w pewnym stopniu. Spojrzenie błękitnych oczu skierowane zostało na przygotowane już zakupy. Jakby tego było mało, odczuł na sobie ciężki wzrok sprzedawczyni, która dopatrzyła się w nim ostatniej deski ratunku, a jednocześnie próbowała zapędzić go w kozi róg i niemo wymusić na nim zapłatę. Wyczuł tę sztuczkę, gdy tylko – z bijącym po oczach ociąganiem – pomknął spojrzeniem wyżej, wreszcie zawieszając wzrok na jej twarzy. Miał dwa wyjścia – nie zapłacić i narazić się na gniew starszej kobiety, a także znosić widok rozczarowanego przybysza z innego miasta albo zapłacić i zadowolić dwie z trzech osób.
Zapłacę ― oznajmił sprzedawczyni, choć sekundę po tym doszedł do wniosku, że jeszcze nie do końca przemyślał tę decyzję. Wyciągnął identyfikator w stronę czytnika i z bólem przyglądał się, jak spora kwota w momencie opuszcza jego konto. Był tylko zwyczajnym nauczycielem. ― Zwrócisz mi pieniądze, gdy już odblokujesz konto. Coś czuję, że jeszcze się zobaczymy.
Papierowa torba zaszeleściła, gdy podnosił ją z blatu, by zaraz po tym wcisnąć ją w ręce jasnowłosego. Wystarczyło, że taszczył ze sobą już torbę i parasol.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Sądził już, że gorzej być nie może.
Zaczęło się od „incydentu ze Sky”, przebrnęło przez turbulencje w trakcie jazdy, przez które masakryczne opóźnienia po prostu nie mogły dziwić. Wysiadając miał jeszcze cień nadziei na ujrzenie niemal zamazanej we wspomnieniach twarzy ciotki, jednak zamiast jej uśmiechniętych, smagniętych czerwienią ust, dostrzegł jedynie łysinę człowieka, który za nic nie chciał oddać jego bagaży. Długa kłótnia zakończona została zszarganymi nerwami – ale przynajmniej w tej bitwie Shawn wygrał. Wygrana miała jednak na tyle delikatny smak, że gdy się zgubił w olbrzymim M3, nie pozostał po niej nawet ślad. Zresztą, nawet gdyby został, deszcz wszystko by zmył.
A teraz, na domiar złego, jego konto okazało się zablokowane?
Nie będzie już gorzej, pomyślał z goryczą, ostatni raz spoglądając na brownie. Żegnaj brownie. Żegnaj galaretko. I ty jabłeczniku. Za tobą będę tęsknił najbardz(ZAPŁACĘ)iej. Powieki drgnęły, a gdy otworzył szerzej oczy i uniósł brodę, światło odbiło się od ciemnych tęczówek; białe kurwiki fiknęły koziołka, nadając jego spojrzeniu sekundowego blasku.
Wyprostował się powoli, nie zdejmując badawczego spojrzenia z twarzy Daikiego, który w tym samym momencie unosił nadgarstek, by odkryć identyfikator.
„Zwrócisz mi pieniądze, gdy już odblokujesz konto”.
Przytaknął od razu, jeszcze będąc na granicy wierzyć czy nie wierzyć.
Zresztą, nic innego nie wchodziło w grę i wbrew obiegowej opinii człowieka roztrzepanego – Shawn byłby w stanie poruszyć niebo i ziemię, byle spłacić zaciągnięty właśnie dług.
Czym ludzie mogli być bardziej ze sobą związani jak nie jedzeniem?
Dawers odebrał papierową torbę, tłumiąc w sobie kuszącą ochotę, by zerknąć raz jeszcze do środka i upewnić się, że to wszystko nie jest tylko chwilowym wymysłem jego głodnego „ja”. Pakunek jednak coś ważył i Shawn takie ciężary spokojnie mógł wziąć na siebie. Zawartość musiała być rewelacyjna.
Rewelacyjnie byłoby więc, gdyby istniała możliwość wypróbowania wszystkiego, co odciążyło konto w banku Shirane, dlatego jasnowłosy pochylił głowę w pożegnaniu i, upewniwszy się, że kasjerka widziała ten gest, odwrócił się na pięcie do wyjścia.
Padało nieustannie, a bagaże nie stawały się lżejsze, jednak nawet to nie było w stanie popsuć humoru Shawna. Nie po tym, jak po całej górze negatywów otrzymał co najmniej trzy dary od losu – słodkości, dom, który (rzekomo) jest już niedaleko, no i samego Shirane. Opuszczając cukiernię spojrzał na niego kątem oka i przytaknął w oczywistym wyrazie.
Dzięki.
Bez ciebie niechybnie byśmy zginęli.
Dokładnie to zdanie dało się słyszeć w przestrzeni, choć nigdy nie zostało wypowiedziane na głos. Shawn poprawił jeszcze tylko dużą torbę, której pas przecinał mu pierś i ruszył w szarą rzeczywistość. Jeżeli wierzyć Daikiemu, mieszkanie było...
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

„Dzięki.”
Nie ma sprawy ― rzucił, rozkładając parasol, który na powrót znalazł się nad ich głowami. Całe szczęście, że byli już na tyle blisko jego mieszkania, że nawet ze swoją beznadzieją orientacją w terenie, mógłby pomylić się tylko wtedy, gdyby szczelnie zawiązano mu oczy. ― Przynajmniej nie będę musiał robić kolacji, bo pewnie wystarczająco zapchasz się słodyczami.
Kiwnął podbródkiem w stronę papierowej torby. Jeszcze nigdy wcześniej nie przyszło mu zrobić aż tak obfitych zakupów w cukierni. Pozostało już tylko mieć nadzieję na to, że Shawn nie miał aż tak pojemnego żołądka, jak wcześniej zakładał.
Strzeż się ludzkiego odkurzacza.

5 minut później.

Proces wydobywania klucza z kieszeni nie należał do najłatwiejszych – Shirane najpierw musiał odłożyć parasol, później wsadzić rękę do nieprzyjemnie przemoczonej kieszeni i dopiero wtedy wycelować zdobyczą prosto w zamek. To również trwało chwilę, gdy znacząca zmiana temperatur doprowadziła jego ciało do lekkiego drżenia. Na swoje nieszczęście nie posiadał choćby grama tłuszczu, który ochroniłby go przed zimnem, a dzisiejsze wystawienie się na deszcz w połączeniu z długotrwałym kluczeniem po mieście dla Daikiego zwiastowało ciężkie przeziębienie. Nie marzył teraz o niczym innym, jak tylko o natychmiastowym zrzuceniu z siebie nieprzyjemnie ciężkich ciuchów i osuszeniu się do porządku. Na szczęście te luksusy były na wyciągnięcie ręki.
Zaraz po otworzeniu drzwi, zapalił światło w niewielkim przedsionku. Mieszkanie już na samym wejściu wydawało się być przytulne. Czarnowłosy szybko wpakował się do środka, odwieszając parasolkę na wieszak i stawiając torbę Dawersa gdzieś w kącie. Już sama obecność nadprogramowych tobołów sprawiała, że za moment mogło zabraknąć miejsca dla ich dwójki. Nic dziwnego, że gospodarz czym prędzej zrzucił z siebie buty i zrobił miejsce dla gościa.
Jeśli możesz, zamknij za sobą drzwi. Powiedziałbym, żebyś czuł się jak u siebie, ale mam wrażenie, że jeszcze zaczniesz grzebać mi w szafkach ― rzucił niby żartem, jednak na podstawie kilku zebranych doświadczeń był przekonany, że blondyn był zdolny do tak otwartego podejścia do sprawy. Nie to, żeby mężczyzna miał coś do ukrycia, jednak pewnie nikt na jego miejscu, nie pozwoliłby ledwo poznanej osobie na taką swawolę. ― Możesz odstawić zakupy na blacie. Po prawej stronie jest salon z wysepką kuchenną. ― Wskazał ręką odpowiednią stronę, odwracając się w stronę drzwi, które znajdowały się za jego plecami. Gdy tylko je otworzył, chłopak był w stanie dostrzec skrawek wnętrza łazienki, z której Dai wywlókł swój ręcznik. ― Odstąpię ci łazienki, a sam przebiorę się w swojej sypialni. ― Wskazał kciukiem na prawo. ― Nie krępuj się, jeśli będziesz chciał wziąć prysznic po podróży. Ręczniki są w szafce przy umywalce. Nie będę pytał, czy pożyczyć ci jakieś ubranie, bo... ― tu opuścił wzrok na jego torby ― chyba nie ma takiej potrzeby.
Miał nadzieję, że natłok informacji go nie przytłoczył. Nie chcąc zwlekać ani chwili dłużej, ruszył w stronę własnego pokoju, jednak zatrzymał się w pół kroku, unosząc palec wskazujący, jakby nagle doznał olśnienia.
A! Podłącz telefon, zanim pójdziesz się przebrać. Przynajmniej trochę się podładuje i szybciej skontaktujesz się ze swoją krewną. I patrz pod nogi. Złodziej czasem lubi pod nie wpadać. Znaczy się... mój kot ― zreflektował się szybko, kręcąc nieznacznie głową, zanim pozostawił chłopaka samego sobie. Przynajmniej na parę minut.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Tym razem nie krył ulgi – nie był może kimś, kto jawnie pokazywałby swoje niezadowolenie, jednak wilgoć przez którą włosy zaczęły mu się podwijać na końcach, a ubranie przylegało do ciała, była na tyle nieprzyjemna, że gdyby podróż potrwała kolejną godzinę, pewnie z desperacji zacząłby się śmiać.
Teraz w oczach pojawiły się iskierki kogoś, kto ma przed nosem gigantyczny prezent z gigantyczną kokardą. Szczęk kluczy zwalniających blokadę w zamku i to praktycznie niemożliwe do wychwycenia ludzkim uchem (Shawn je jednak wychwycił) skrzypnięcie zawiasów – tyle wystarczyło, by obudzić w nim tłamszonego dzieciaka.
Naturalną koleją rzeczy przepuścił wpierw Daikiego, a potem sam władował się do klaustrofobicznego pomieszczenia. W jego środku Dawers od razu wciągnął powietrze do płuc – niemo i długo, aż ramiona nieco się uniosły, a pierś wypchnęła do przodu. Jeszcze przed momentem bez ceregieli dotykał nieznajomego i bezczelnie łamał cyferki w jego koncie bankowym, ale gdy obaj znaleźli się w tak nieprzestrzennym przedsionku, Shawn wydawał się dziwnie skrępowany.
Różnica między tamtym „byciem blisko”, a tym „byciem blisko” okazała się prosta.
„Tamte” rozgrywało się na otwartej przestrzeni, która Dawersowi dawała duże pole do popisu. A tutaj? Tutaj bał się postawić krok do przodu, bo mógłby przypadkiem huknąć czołem o ścianę.
— Jeśli możesz, zamknij za sobą drzwi.
A, tak. Jasne. — Zreflektował się, nagle unosząc jedną z dłoni do góry w obronnym geście; chwilę potem cofnął ją i po omacku (stojąc tyłem do drzwi, bo wciąż bał się obrócić, nawet wokół własnej osi) chwycił za klamkę. Trzask okazał się na tyle cichy, by nie wybudzić reszty mieszkańców budynku – ale na tyle dosadny, by zapadła po nim dziwna cisza.
Całe szczęście Daiki tym razem przejął pałeczkę.
Zaraz grzebać. — Zaśmiał się, ściągając z ramienia najcięższą z toreb. — Co ktoś taki jak ty może chować po kątach?
Przez myśl, samoistnie, przeszedł mu wariant, że gazety porno. Albo zdjęcie kochanki, na którego widok żona rzuciłaby mu wnioskiem o rozwód w twarz. Wnioskiem o rozwód oprawionym w, dajmy na to, cegłę. Obraz ten szybko jednak się rozmył, gdy Daiki poinstruował go co do tego, gdzie zanieść pakunki.
Shawn bez ukrywania ulgi ściągnął przemoczone do suchej nitki buty i wczłapał w głąb mieszkania od razu odnajdując blat. Orientacja w terenie była u niego fatalna, ale Shirane nie nosił się jak król i przebycie tych kilkunastu kroków do aneksu kuchennego nie spowodowało pikania urządzenia GPS. Nie, żeby je miał.
A potem Shawn usłyszał coś, co natychmiast obróciło go o sto osiemdziesiąt stopni.
— Odstąpię ci łazienkę.
Serio? — Znów ten błysk w ciemnych oczach. — W takim razie wracam za chwilę.
Zdanie wypowiedział jakoś tak... c h a o t y c z n i e. Może dlatego, że w ostatniej chwili mógł usłyszeć, że to tylko żart, a w obecnej sytuacji chyba by tego nie zniósł. Na pewno by tego nie zniósł, skoro Daiki nie skończył jeszcze mówić, a jego nogi poniosły już do rzuconych pod ścianą toreb. Miał zamiar wygrzebać pierwsze lepsze ubrania i pierwszy lepszy ręcznik.
— A!
Czy teraz nastąpi to nieoczekiwane: „prima aprilis”? Shawn mimowolnie zmarszczył brwi, ale gdy usłyszał o komórce, tylko pokręcił głową i zamiast samemu to zrobić, rzucił urządzenie ku Shirane.
Nikogo by nie zdziwiło, gdyby Daiki nie złapał telefonu chociażby  przez zaskoczenie co do tak nagłego ruchu.
Ale jasnowłosy znikał już w łazience.
Rozgość się, Daiki.
Oto moja komórka.
Pół życia prywatnego, które sprzedałem ci za friko.


Wziął szybki prysznic i wciągnął luźniejsze spodnie, które chwycił – były to pierwsze, które złapał w rozcapierzone palce i wyszarpał spod sterty innych ubrań; te na samym wierzchu były przemoknięte, jednak im głębiej, tym warstwy okazywały się suchsze. Dawers miał dziś przynajmniej tyle szczęścia, by założyć na siebie cokolwiek, co nie przylegało mu od razu do ciała.
Gdzie mogę powiesić mokre ciuchy? – rzucił od progu, jeszcze dobrze nie wyszedłszy z łazienki. Trzymał jedną rękę na klamce, drugą niezdarnie rozmasowywał wilgotne włosy ręcznikiem przerzuconym przez kark. Wychylił się wtedy z pomieszczenia, jakby chciał sprawdzić, czy z tej perspektywy będzie w stanie zerknąć do salonu i zobaczyć Daikiego.
I hej, zawsze u ciebie jest tak cicho?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Gdyby tylko był mistrzem ludzkich umysłów, z pewnością od razu zauważyłby, że jego gość nagle spotulniał i stał się ostrożniejszy. Tymczasem nie przywiązywał do tego większej wagi, a i uważał, że i tak znacznie lepiej było ustalić pewne zasady. Kto wie za jaki czas Dawers poczułby się jak u siebie i faktycznie znalazł jego skarby pochowane po kątach, odkrywając sekrety, o których nie słyszał jeszcze żaden z jego znajomych?
Nieważne co. Ważne, że to moje rzeczy, chociaż słyszałem, że w M2 ma się nieco lżejsze podejście do cudzej prywatności. Chociaż dla was pewnie nasze zwyczaje są niewyobrażalnie dziwne. Na przykład podejście do smarkania w miejscu publicznym. Jeśli jeszcze o tym nie słyszałeś, to choćby twój nos miał przemienić się w wodospad, nigdy nie wyciągaj chusteczki przy ludziach. ― Uniósł palec w ostrzegawczym geście. Chociaż ten fakt brzmiał dość absurdalnie, szczególnie że w taką pogodę nietrudno było o nabawienie się kataru, Daiki przedstawił to w tak poważny i oczywisty sposób, by ciężko było uwierzyć, że zmyślił taką bajeczkę na poczekaniu.
Zaraz po tym ostentacyjnie pociągnął nosem, który od zimna wypełnił się cieknącym katarem, jeszcze zanim blondyn postanowił oddelegować się do jego łazienki. Czarnowłosy kiwnął jedynie głową, potwierdzając, że nie ma nic przeciwko.
I w końcu...
E-ej! ― Błyskawicznie osłonił się rękami przed lecącym w jego stronę telefonem komórkowym, który udało mu się złapać tylko jakimś niewyjaśnionym zbiegiem okoliczności. Gdy przedmiot uderzył o jego dłoń, zacisnął palce, którymi udało mu się pochwycić brzeg aparatu. ― Rozumiem, że telefon sprawił ci dziś sporo problemów, ale to nie znaczy, że masz prowokować kolejne! ― krzyknął za nim i zamachał urządzeniem, które jak na złość wyślizgnęło mu się z palców. Kilka kretyńskich wymachów rękami i spontaniczny opad na kolano, pozwoliły mu na pewniejsze przechwycenie własności ciemnookiego, zanim ta rozbiła się o ziemię. Od razu wziął głęboki oddech i wypuścił szybko powietrze z wyraźną ulgą.
Co za dzieciak.
Postawiony przed faktem dokonanym, nie miał innego wyboru, jak tylko podpiąć telefon do własnej ładowarki w salonie i zmienić swój tymczasowy plan działania, który zakładał, że w pierwszej kolejności powinien się przebrać.

Gdy tylko znalazł się w swojej sypialni, jego gość mógł usłyszeć głuche tąpnięcie, stłumione dodatkowo przez zamknięte drzwi łazienki. Następnie doszedł do niego jakiś niezrozumiały mamrot Shirane, który właśnie przeklinał na coś głośno w swoim ojczystym języku. Mimo wcześniejszego upomnienia młodzieńca o grasującym w pobliżu kocie, tym razem sam stał się ofiarą plączącego się pod nogami zwierzaka, który niespodziewanie wyskoczył spod łóżka, uznając nogi właściciela za doskonały cel do ataku. Ruszały się? Ruszały. Czy sam zainteresowany był na to przygotowany? Zdecydowanie nie.
Na szczęście udało mu się w porę złapać równowagę, choć przyszło mu to z gracją słonia, a gdy obrócił się za siebie, by syknąć na Złodzieja, ten już znikał za rogiem, wbiegając do salonu. To zdarzało się aż nazbyt często, by nie nawiązał do tego przy kimś, kto nie zdawał sobie sprawy z czyhającego w tym mieszkaniu zagrożenia.
Brunet pokręcił głową z rezygnacją, a rozsunąwszy drzwi szafy, wygrzebał z niej suche ubrania, a mokre ułożył gdzieś z boku – i tak nadawały się już tylko do prania. Nie sposób było opisać ulgę, jaką czuł, mając na sobie luźne spodnie i szeroką koszulkę, którą zdobiła postać ze znanego anime. W końcu był poważnym dorosłym człowiekiem z równie poważnymi zainteresowaniami.
Szelest.
Trąc mokre włosy ręcznikiem, natychmiast skierował swoje kroki do salonu z wysepką kuchenną.
Nawet o tym nie myśl, futrzaku.
Kocur wydał z siebie ostrzegawcze miauknięcie, gdy mężczyzna odciągnął go od obwąchiwanych toreb z przysmakami, do których z całą pewnością zamierzał się dobrać. Daiki upuścił kota na podłogę, a ten zwinnie wylądował na czterech łapach i zaraz dał susa na kanapę, z której zaczął uważnie obserwować bruneta, poruszając końcówką ogona w sposób, który dawał znać o jego czujnym nastawieniu i wyczekiwaniu na odpowiedni moment, który miał nie nadejść.
„Gdzie mogę powiesić mokre ciuchy?”
Możesz przewiesić je przez kaloryfer. Nie jest duży, więc będziesz musiał je jakoś upchnąć, ale pewnie trochę przeschną, zanim spakujesz je z powrotem. ― Wskazał ręką w stronę grzejnika. ― Zrobiłem ci herbatę. Żebyś nie zapchał się za bardzo tymi wszystkimi drożdżówkami ― oznajmił z rozbawieniem, stawiając kubek na blacie. ― Mieszkam sam, więc prowadzę dość spokojne życie. Można to docenić, gdy za cienką ścianą ma się sąsiadkę, która nie wie, że to, co dzieje się w łazience, nie zostaje w łazience, a jej zawodzenie pod prysznicem dociera dalej.
Zarechotał pod nosem, podnosząc do ust własny kubek z gorącym napojem i dmuchnął w parującą powierzchnię, by zaraz upić pierwszy, rozgrzewający łyk.
A co, nie przywykłeś do takich warunków? Masz wygadanych rodziców albo masę rodzeństwa, którego wszędzie pełno?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Mokre ubrania przylgnęły do kaloryfera tak ciasno, jakby chciały się z nim scalić i Dawers przez chwilę wpatrywał się w materiał przedstawiający kształt grzewczego urządzenia. Złapał brzeg spodni w palce i poprawił je machinalnie, ale gdy drugi raz przywarły do ciepłej powierzchni chłopak zwyczajnie się poddał, choć coś podświadomie nakazywało mu zniszczenie tego „idealnego” widoku.
Jakby sam fakt, że jego własne ciuchy zżyły się tak z kawałkiem cudzego domu — albo czegoś, co w tym domu było — okazało się jakimś dyshonorem. Zdradą. Shawn prędko zdał sobie jednak sprawę, że nie tylko one ciągnęły do ciepła. Sama wzmianka o herbacie oderwała jego spojrzenie od kaloryfera i nakierowała je na część kuchenną. Poszukiwał kubka z zapałem zawodowego tropiciela.
Chyba żebyśmy obaj się nie zapchali. Połowa z tego jest dla ciebie, wiesz?
Ruszył w jego stronę, jednocześnie wplatając palce w posklejane od wody kosmyki włosów, by odgarnąć je do tyłu i nie użerać się z kroplami, które wciąż spływały z ich końcówek. Po tym przetarł jeszcze mokre czoło i wreszcie — zatrzymawszy się przy blacie — wsunął rękę na kubek. Jego powierzchnia od razu przeniosła ciepło na wnętrze dłoni blondyna, który mimowolnie zacisnął lekko usta, dopiero zdając sobie sprawę, jak gorący był napój.
Unosząc go, opuścił spojrzenie.
Zerwał kontakt z Daikim akurat, gdy ten postanowił coś powiedzieć.
— Mieszkam sam...
Dawers ściągnął brwi, jakby dopiero teraz taka opcja przyszła mu na myśl. Daiki? Sam? Ktoś tak... no, samarytański mieszkał sam? Upił łyk, wsłuchując się w dalszą część krótkiego monologu. A potem spód kubka stuknął o blat i Shawn nie wytrzymał.
Wybuchnął śmiechem, przez który jego twarz pojaśniała, jak kamień, który podstawi się idealnie pod promień słońca. Przytknął od razu wierzch ręki do ust, by ukryć jawnie bezczelny uśmiech, ale zapomniał o tym, że oczy również błyszczały w rozbawieniu. Z lekko opuszczoną brodą zerknął w stronę Daikiego, obrzucając go na poły zaskoczonym, na poły radosnym spojrzeniem kogoś, kto usłyszał najbardziej absurdalną rzecz na świecie — a przecież bardziej absurdalną rzeczą powinna okazać się ciekawostka o chusteczkach.
Nie, nie. To nie tak, Shirane. To kompletnie nie tak — zaczął, gdy spłynęła na niego pierwsza fala uspokojenia i miał już pewność, że ramiona nie zaczną się trząść od rechotu. Otarł wtedy lekko dłonią o wargi i odsunął ją na blat, choć kąciki ust drgały w próbie zahamowania uśmiechu. — Rodzina nie ma tu nic do rzeczy. Po prostu jestem często w wyjazdach, które rzadko oznaczają ciszę i spokój. Twoje mieszkanie wydaje mi się...martwe. Blondyn uśmiechnął się jeszcze szerzej, a potem oderwał wzrok od rozmówcy  i omiótł nim całe pomieszczenie. — Bezpieczne.
Powieki jasnowłosego nieco opadły, gdy wzrok padł na przycupniętego na kanapie kota. Zwierzę wpatrywało się w nich czujnie i zdawać się mogło, że rozumiało z tej rozmowy o wiele więcej niż ktokolwiek by chciał, choć prawdopodobnie jedynym motywem przewodnim, który hulał futrzakowi po półkulach mózgowych, było ciasto.
Ciasto, o którym przypomniał sobie Dawers.
Zjedzmy wreszcie. — Dla podkreślenia świetności tego plany pstryknął palcami wolnej dłoni. Palec wskazujący wycelował w Shirane. — A potem spróbuję się skontaktować z ciotką. Mam tylko nadzieję, że można tu dzwonić o tak późnych godzinach? Czy to też jest jakimś tabu, tak jak smarkanie publiczne?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Shirane westchnął ciężko, jakby właśnie opuściły go wszelkie siły. Jako nauczyciel posiadał całe mnóstwo cierpliwości – w szkolnej klasie zawsze musiał być przygotowany na powtarzanie się i tłumaczenie wszystkiego któryś raz z kolei. Problem w tym, że poza pracą zapominał, że jegouczniowie nie byli jedyną grupą, która oczekiwała od niego tej cierpliwości, a Dawers zapewne niewiele odbiegał od nich wiekiem.
Dobra. Jeszcze raz.
W cukierni uprzedzałem, że tyle nie zjem. Drożdżówki najlepiej smakują, kiedy są świeże, więc jeśli zostawisz mi aż tyle, raczej się zmarnują. I nie myśl sobie, że tym sposobem spuszczę ci z kwoty do oddania. ― Uniósł palec w ostrzegawczym geście, chociaż twarz czarnowłosego kompletnie zaprzeczała realnej groźbie. Istniała szansa, że błękitnooki – przez swoje wrodzone roztrzepanie – mógł wkrótce zapomnieć o długu, jednak blondyn wydawał się mieć w sobie na tyle dużo ogłady, by samemu nie puścić tego w niepamięć i dotrzymać słowa. Może było to naiwne ze strony Shirane, biorąc pod uwagę, że miał do czynienia z kimś, kogo dopiero poznał, ale dzieciak nie wyglądał na kogoś, kogo źle wychowano.
Był tylko trochę dziwny.
Może więcej niż trochę.
Brunet nie do końca mógł zrozumieć, co zabawnego było w ustalonych przez niego wersjach wydarzeń. Liczne i głośne rodziny wcale nie były taką rzadkością, choć Daiki musiał przyznać, że nie rozumiał po co niektórzy tworzyli sobie całą armię małych szkodników. Oczywiście wtedy tłumaczył sobie, że robili to po to, by miał z czego żyć – potrzebował głów do wpajania im wiedzy.
Gdy Shawn podjął się wyprowadzenia go z błędu, bezgłośnie przysunął do siebie wysoki taboret, by zająć miejsce po przeciwnej stronie kuchennego aneksu. Jedną ręką ujął ciepły kubek, a drugą podparł policzek, zastygając z nieznacznie przechyloną głową. Wyglądało to tak, jakby z góry szykował się na dłuższą rozmowę, choć elektroniczny zegar na piekarniku wskazywał już dość późną porę, a przecież nie zaprosił go do siebie po to, by rozmawiać. Na tę chwilę zapomniał jednak o telefonie, który kilkanaście minut temu podłączył do ładowarki i który powinien być już częściowo naładowany – przynajmniej na tyle, by móc przeprowadzić krótką rozmowę na temat tego, dlaczego nie udało mu się trafić na miejsce w odpowiednim czasie.
Jeszcze kilka lat temu byłem jedną z naprawdę nielicznych osób w mojej szkole, które chciały wychylać nos poza rodzinne miasto. Dobrze słyszeć, że ktoś inny nie szuka podobnych ograniczeń – rzecz jasna, o ile poznawanie nowych miejsc było twoim wyborem ― rzucił z rozbawieniem, mimowolnie wyobrażając sobie, jak rodzice siłą wciskają chłopaka do pociągu. Tym jednak już się nie podzielił, bo w gruncie rzeczy, gdyby znalazł się na jego miejscu, nie byłoby mu do śmiechu. Poza tym dziwnym zbiegiem okoliczności mogło okazać się, że ten ciąg wydarzeń nie mijał się z prawdą i poruszyłby drażliwy temat. Szkoda byłoby zepsuć przyjemną atmosferę przy herbacie.
„Twoje mieszkanie wydaje mi się... bezpieczne.”
Chciałbym powiedzieć, że w moim wieku potrzeba takiego azylu, ale jak widać – przynajmniej mam taką nadzieję – nie jestem jeszcze stary. A lepiej nie straszyć cię perspektywą tego, że za trzy, cztery lata będziesz miał dość życia towarzyskiego. Tak na dobrą sprawę nie spędzam tu aż tak dużo czasu, ale czasem po pracy dobrze jest wrócić do tej ciszy i posiedzieć tylko w towarzystwie kota. ― Kiwnął podbródkiem w stronę Złodzieja, który wydał z siebie krótkie miauknięcie w nadziei, że dzięki temu doprosi się kawałka sernika dla siebie. Cholerny żebrak. ― Wezmę tylko kawałek ― zaznaczył bardziej stanowczo – na wszelki wypadek, gdyby blondyn planował opchnąć mu większość porcji.
Sięgnął po kawałek czekoladowego ciasta i wziął pierwszy kęs, zaraz zaciskając mocnej zęby, żeby ten nie opuścił jego ust wraz ze śmiechem, którego nie mógł pohamować, słysząc, że ciemnooki wziął sobie do serca japońskie tradycje. Niewiele brakowało, by się zakrztusił, ale wciągnąwszy głęboko powietrze przez nos, uspokoił się  na tyle, by spokojnie przeżuć kawałek, przełknąć go i wreszcie udzielić odpowiedzi:
To już sprawa pomiędzy tobą a twoją krewną. Najwyżej przez resztę pobytu będzie w sekrecie pluć na porcję twojego obiadu za to, że przerwałeś jej piękny sen ― odparł żartobliwie i pokręcił głową, jakby jednocześnie próbował uspokoić nastolatka. Taka wersja wydarzeń była mało prawdopodobna, choć kto wie, jaka była jego ciotka. ― Ale pewnie sama próbowała się z tobą skontaktować. A jeśli chodzi o rozmowy przez telefon, lepiej unikać ich w środkach transportu publicznego, a przynajmniej starać się nie robić za dużo hałasu  ― pouczył go, z naturalną lekkością dzieląc się przyzwyczajeniami swoich rodaków. Może dlatego, że Shawn już wystarczająco popisał się przy sprzedawczyni za ladą?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 2 z 3 Previous  1, 2, 3  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach