Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Archiwum misji


Strona 2 z 3 Previous  1, 2, 3  Next

Go down

Chrzanić ich znaki, chrzanić ich rytuały i pieprzone masochistyczne zapędy. Gdyby miał więcej czasu, najpewniej obiłby gębę zakapturzonemu upiorowi, wybijając mu przy tym parę zębów. Był wściekły, jednak wszelkie targające nim emocje musiał trzymać w ryzach. Stracenie głowy w sytuacji podobnej do tej, równało się z samobójstwem. Zachowując trzeźwość umysłu, podniósł się z ciała leżącego na ziemi wyrzutka, starając się zlokalizować wzrokiem bohaterskiego kretyna. Wywleczony z celi szybko zniknął Shane'owi z oczu. Rudzielec syknął pod nosem, kolejny raz obrzucając kretyna niepochlebnymi przekleństwami. Stanął nad tajemniczą postacią i z całej siły z impetem zasadził mu kopniaka w żebra. Jednego, drugiego, a potem kolejnego i dając sobie tym samym chwilowy upust negatywnych emocji. Rozejrzał się po celi, dobiegając do stolika. Warknął na Miśka, a jego warkot przypominał bardziej wilczy niż ludzki. Miał nadzieję, że durne psisko chociaż na chwilę zamknie zrozpaczoną paszcze i da mu się skupić.
- O-07. Likwidacja. Zajebiście – jęknął, przecierając sobie twarz dłonią. Wyciągnął z kieszeni paczkę fajek i wysunął z niej jednego papierosa. Zapalił, trzymając filtr między wargami a zbędny dym wpuszczając bokiem.
Jest trzecia, po mnie przyjdą pewnie kiedy ta dziewica umrze na stole. Cholera, co tu robić. Jeszcze ten zasrany Misiek drze mordę.
Ponownie podszedł do zakapturzonej postaci. Spojrzał na oblicze kryjące się pod obszernym płaszczem i zdecydowanym ruchem podniósł go bez zbędnych delikatności. Ściągnął z niego płaszcz, samemu go na siebie ubierając. Wpakował nieprzytomnego gościa do swojej klatki, zamykając ją na klucz. Wcisnął rytualny nóż za pasek, naciągając na rude kosmyki szeroki kaptur. Rozejrzał się po tabliczkach, uważnie czytając znajdujące się tam oznaczenia. Zbliżył się do klatki z anielicą, sprawdzając czy ta jeszcze żyje. Żyła. Na jego nieszczęście.
- Ej, ty. Pst. - mruknął w jej stronę, lecz kobieta nijak reagowała. Wsunął klucz w klatkę, zostawiając jej otwarty zamek, lecz nie otwierając kraty i zachowując pozór zamknięcia.
Podszedł do Miśka przyglądając się jaszczurowatym oczom, z całym obrzydzeniem musiał stwierdzić, że wyrzutki z Neomasonerii byli gorsi od naukowców SPEC. Wsunął ostrożnie klucz, wiedząc, że nie będzie miał za wiele czasu. Musiał działać szybko i zdecydowanie. Bestia najpewniej rzuci się mu do gardła, a na szarpanie zdziczałym zwierzakiem nie miał czasu. Rzucił papierosa na betonową posadzkę, odruchowo przydeptując go końcem buta. Przygotowany do biegu, przekręcił zamek i zerwał się biegiem w stronę drzwi. Nie oglądał się za siebie. Wypadł przez drzwi na ciemny korytarz, pozwalając wzrokowi przyzwyczaić się do panujących w wąskim pomieszczeniu ciemności. Gdy naukowcy wrócą do pokoju z klatkami zastaną w nim wściekłego i głodnego Miśka, który najpewniej rzuci się na nich eliminując kilku szaleńców z kręgu.
Zresztą, spełnił swój obywatelski uczynek, uwalniając tamtych dwoje. Tylko jednej osobie obiecał wyciągnięcie, ale ta osoba sprawiała więcej problemów niż wyjący Misiek. Ruszył przed siebie w głąb i wtapiając się w ciemność. Przecinał ją z przesadną dla siebie gracją. Wchodzący wcześniej do pomieszczenia nieznajomi poruszali się cicho, wręcz bezszelestnie. Jeśli chciał minimalnie wtopić się w ich otoczenie i zyskać na czasie, musiał z podobną starannością stawiać kroki. Szedł przed siebie próbując zlokalizować głos należący do Hyusei'ego. Miał nadzieję, że gadatliwy dzieciak zacznie szybko śpiewać falsetem, dzięki czemu namierzy go.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Huysei został wyprowadzony przez jednego z odzianych w czerń mężczyzn. Drugi natomiast leżał półprzytomny na ziemi. Shane daje upust swojej złości i skopuje Albinosa. Widząc to Misiek, zaczął wyć coraz agresywniej, a wielkie cielsko chciało wyważyć drzwi klatki. Szarpał się i rwał jak opętany. Kobieta słysząc to, poruszyła się nieznacznie, koniec końców chwyciła żelazne kraty w dłonie i poszła dalej spać. Godzina na zegarku wskazywała 3:05. Shane zostało coraz mniej czasu. Wilkopodobna bestia momentalnie zamilkła, słysząc warkot Wiwerna. Jakoś nie miał ochoty się z nim spierać. Położył się na ziemi i wył cicho, ale wzrokiem chciał zabić wszystko i wszystkich zwłaszcza leżącego nieopodal skopanego mężczyznę. Po chwili nagiego, skopanego mężczyznę. Shane przywdziewając jego strój upodabnia się do reszty czarnych kapturów, co bardzo Miśka nie zadowoliło. Jak tylko nie patrzył w jego stronę, to walił łbem w karty i warczał donośniej.
3:09
Shane w samą porę wychodzi z pomieszczenia. Kawałek dalej mija go dwóch podobnych do niego ubiorem mężczyzn. Najprawdopodobniej zmierzających po anielicę. Ich krzyki zmieszane z przeraźliwym warkotem Miśka oznaczały, że są obecnie bardzo zajęci i dzięki aktu dobrodziejstwa Wiwern zyskuje kilka drogocennych minut zanim reszta naukowców zacznie go szukać.
Korytarz oświetlony jest słabym światłem lamp  świetlówek marnie przyczepionych do sufitu. Wszędzie brud i syf. Jakby był to kiedyś prowizoryczny oddział szpitalny. Dużo metalowych drzwi, gdzieniegdzie walały się zniszczone kozetki, pęknięte strzykawki,  wózki z lekami. Ludzie mijali Shane bez słowa, może raz potrącił go ktoś ramieniem, ale cicho przeprosił i pomknął dalej. Po niebieskookim dalej nie było śladu.
- Nie do tej sali, daj tego flaka do innej. – ozwał się podejrzanie znajomy, męski głos. Po chwili zza drzwi po lewej wynurzyła się jego sylwetka o mało co nie wpadając przy tam na Shane.
- O-7 idzie do likwidacji, Mishiki-san. – znajomy głos kaptura(1) było słychać z daleka, ale w tłumie zlewał się z innymi. A po Huysei ani śladu.
- A gdzie mój O-13. Ten wymordowany z baru.
- Zaraz po niego poślę, najpierw ten. – nie dający za wygrana kaptur(1) przesunął się i wskazał za siebie. 3 metry dalej przywiązany do kozetki leżał niebieskooki.
Mishiki-san stał tyłem do Shane, ale za nim pojawiło się dwóch naukowców trzymających pod ramię anielicę z klatki.
- Ej Ty. Weź ją na drugi oddział. Potrzeba nowej porcji krwi dla nasycenia atramentu tatuaży. - jeden z nich zaczepił Wiwerna, najwidoczniej żaden naukowiec nie może sobie pozwolić na chwilę wytchnienia.
Z jednej strony Huysei z drugiej anielica, a z trzeciej doktor, który był zamieszany w jego porwanie. A na korytarzu jeszcze cztery inne zakapturzone postacie zmierzające w swoje strony.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Shane miał ochotę złapać za broń i strzelić każdemu między oczy, zwłoki pozostawiając na pożarcie Miśkowi. Niestety, jedyne co posiadał przy sobie to żałosny, rytualny scyzoryk, który miał być dla nich wybawieniem. A raczej dla Huysei'ego. Gdyby nie ten dzieciak, dawno wyszedłby z podziemi, może nawet odnalazłby neutralizator.
Nienawidził składać obietnic. Miał dziwną tendencję do ich nie łamania i za każdym, cholernym razem żałował, że tego nie uczynił. Każda próba dotrzymania słowa wiązała się z wysokim ryzykiem i zagrożeniem jego życia. Nic nowego.
Spojrzał spod kaptura na otoczenie, które przyprawiało go o mdłości. Obojętnie co by nie zrobił, rozwiązanie wychodziło złe. Nie miał czasu na bawienie się w posłańca i ukrywanie własnej tożsamości, kiedy kwestią czasu było wszczęcie alarmu i ogłoszeniu jego ucieczki.
Nadgarstki nadal mu krwawiły i ból jaki odczuwał związany z nimi, przypominał świeżo przypaloną skórę. Z trudem odganiał myśli od niepokojących znaków na jego ciele. Świecące się koniuszki palców na szczęście nie dawały o sobie znać, na razie. Nie miał zielonego pojęcia odnośnie intensywności ich działania. Zegar tykał. Zapewne i jego czas się kończył.
Wszystko zawsze musi się chrzanić. Pomyślał niezadowolony. Zbliżył się do tajemniczego naukowca, sięgając dłonią do swego paska i szarpnął za rytualny nóż. Zakończony, ostry koniec błysnął niebezpiecznie tuż przy szyi znajomego głosu.
- Flak i ty, idziecie ze mną - powiedział do ucha naukowca. Spojrzał spod swojego, obszernego kaptura na niebieskookiego. Chłopak mógł mieć dziwne wrażenie, że widział błysk miodowych tęczówek.
Shane w między czasie sięgnął po nóż naukowca i ciągle mając go pod swym ostrzem, wolną ręką przecinał więzy chłopaka.
- Nie radze wykonywać gwałtownych ruchów, ręka może mi się omsknąć - rzucił spokojnie, nie pozwalając zapanować nad swym gniewem, który czule szeptał mu, aby poderżnął facetowi gardło. Rozejrzał się po wszystkich zebranych, mając nadzieję, że żadne z nich nie wpadnie na szalony pomysł walki. Nie miał chęci zmieniać się w wilka i rozszarpywać każdemu gardło. Był wystarczająco zirytowany sytuacją, w której się znajdywał. Właśnie, dlaczego? Dlaczego wybrano jego? Czy był jedynie przypadkowym, losowym wyborem? A może posiadał coś, czego brakowało pozostałym eksperymentom? W prawdziwość tego ostatniego wątpił, lecz niezadowalająca myśl, że ktoś gmerał przy nim wystarczała, aby czuć wstręt i rządzę mordu. Krążący w jego żyłach wirus dawał o sobie znać, niczym bulgocząca lawa, która spływała po gardle wulkany ozdabiając go swoją czerwienią.
- Wstawaj - polecił Huysei'emu, ukazując mu nieco swojej twarzy. Miał nadzieję, że chłopak nie wpadnie w panikę, bądź w gwałtowną euforię, bo wszystko pójdzie w łeb. Dopóki miał zakładnika, dopóki miał jednego z nich szczęśliwa karta leżała po jego stronie.
W geście irytacji zsunął z głowy naukowca kaptur, chcąc przyjrzeć się jego profilowi. Chciał widzieć gębę, którą wkrótce pozbawi życia. Bo wykluczonym było, aby pozostawił go bez żadnych konsekwencji.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nastała pełna napięcia, krępująca cisza. Ciemno szare kaptury mijały się na korytarzu bez słowa. Nikt praktycznie ze sobą nie rozmawiał. Szara masa szła przed siebie leniwie. Tylko ciche kroki i jęki ciągniętych eksperymentów zakłócały sztuczny spokój. Huysei otworzył niebieściuchne oczy, czując, że nacisk pasów znika.
- Co się… dzieje? – Ujrzał Shane’a tnącego skórzane paski, jeden za drugi. Naukowiec stał tuż obok i był jego zakładnikiem. Wszystko układało się po myśli Shannon. Niebieskooki nie krzyczał triumfalnie oraz nie rzucał się wybawcy na szyję. Naukowiec-zakładnik oraz jego podwładny wymieniali się spojrzeniami, ale nie reagowali, czując, że cicha groźba Shane’a na słowach się nie skończy. A szara masa kapturów mijała ich niespiesznie, nie widząc niczego groźnego w dziejącej się miedzy tą czwórką akcji. Płat brudnego tynku oderwał się od ściany i opadł na ziemię z cichym łoskotem gdzieś za nimi. Prowadzona na rzeź Anielica wachlowała brudnymi, postrzępionymi skrzydłami, a małe piórka zawisły w powietrzu by opaść i wdeptać się w ziemię pod brudnymi butami zapomnianych przez Boga ludzi. Naukowiec zerkał zaciekawiony na nadgarstki Shane’a, a ciałem wstrząsnął cichy śmiech. Skryta pod kapturem twarz wykrzywiła się w szatańskim uśmiechu. Jego podwładny splótł dłonie w koszyczek i patrzył w podłogę, jakby bojąc się spojrzeć na kogokolwiek. Gdyby Shane mógł zrozumieć porozumiewawcze spojrzenia, może wyczułby powód napięcia porywacza Huysei, może wtedy byłby przygotowany na to, co się później stało. Gdyż jego plan miał jedną, bardzo dużą wadę. Był w jakimś dziwnym ośrodku bez okien, szpitalu nie będącym szpitalem, psychiatryku bez psychiatrów i obłąkańców. W miejscu, w którym wszystko jest nie takie, jakie się na pierwszy rzut oka wydaje. Wszyscy są dziwni, szaleni i… zmodyfikowani genetycznie.
Huysei został uwolniony i kiedy Shane pomógł mu wstać, ten wcale nie miał zamiaru puszczać jego ręki. Chwycił go mocno za ramię.
- Nie rób tego! Chodź uciekajmy póki możemy! Shane, oni… - nie dał rady dokończyć ponieważ opanował go atak kaszlu, a krew ściekła cienką stróżką po podbródku.
- O-13 obawiam się, że to jeszcze nie czas na nasze przedstawienie się. Aczkolwiek, wiedz, że teraz jesteś jednym z nas. – Uśmiechnął się do niego jego profil. Mężczyzna miał porowatą, starą twarz, naznaczoną licznymi szramami, powieki niemal bez rzęs, a brwi niezarośnięte. Jakby dawno temu wybuchła mu przed twarzą bomba, a on sam się po tym zoperował.
- Możemy już skończyć te cyrki? Mam dużo pracy, jeżeli chcesz możemy zabrać Twojego zwierzaka ze sobą i porozmawiać gdzieś w spokojniejszym miejscu. - Posturą niemal dorównywał Shane’owi, choć nie była tak dobrze zbudowany. Huysei musiał patrzeć na wszystkich unosząc głowę do góry, ponieważ był małym niewyrostkiem. Jak stał obok Shane, wyglądał jak chudy nastolatek.
- No chyba, ze chcesz znów usłyszeć kołysankę – uśmiechnął się szeroko - Shane. – wypowiedział jego imię z mieszanką drwiny i rozbawienia. Jakie to zabawne, że jego eksperymenty pamiętają jeszcze swoje imiona. Jakby było to im w ogóle potrzebne. Różowe tęczówki naukowca spojrzały w złote oczy Shane’a, całe roześmiane, ale też jakby… zachwycone.
- Doktorze, proszę z nim nie igrać to niestabilny obiekt. – odezwał się niepewnie kaptur(1) już dość mocno zdenerwowany. Huysei tymczasem zgiął się w pół i charczał, plując co jakiś czas krwią.
- Milcz. Weź flaka, a ja pójdę przodem z moim Shane’em do gabinetu. – jego nienaturalny kolor tęczówek przyciągał spojrzenie. Można się było w nich zatopić bez pamięci. Były nieludzkie, ale za to jak hipnotyzujące. Shane czuje, ze coś jest nie w porządku. Nie może przestać się wpatrywać w oczy naukowca, na dodatek jego ciało z trudem go słucha.
- Nie zabijesz mnie. Nie wolno Ci. – Shane’owi pozostawało coraz mniej opcji. Nagle słowa wypowiadane przez naukowca były niemal święte, niczym rozkaz dla żołnierza. Przeklęty wzrok jego zakładnika omotał go i im dłużej się w jego oczy wpatrywał tym coraz bardziej czuł się zahipnotyzowany. Jakby ich spojrzenie odbierało mu powoli wszystkie zmysły. Może jeszcze zdążyć uciec z Huysei'em, samemu, pójść z naukowcem, albo wymyślić coś jeszcze innego. W każdym razie nie jest w stanie go zabić, ale o zranieniu nic nie wspominał, więc może uda się Shane'owi go spacyfikować.
- Chodź ze mną, a się dowiesz, kim teraz jesteś, nie zostało Ci dużo czasu. – Krwawiące nadgarstki dawały o sobie znać, przesączając osocze przez prowizoryczny opatrunek, a palce znów zaczęły błyskać małymi elektrycznymi wiązkami.

Shane:
Błyskające koniuszki palców. Czas trwania:2 posty. - Związany z tym lekki dyskomfort, jakby przykładał mokre palce do gniazdka.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Kurwa mać.
Jak on miał serdecznie dość tego zasranego miejsca i tych zasranych, porąbanych kreatur, które bawiły się w pieprzonych Bogów, tnąc wszystko i wszystkich na kawałki a następnie składając do kupy lepsze fragmenty. Ależ on był wkurwiony, pomimo kamiennej miny, z której ciężko było odczytać jego myśli. Gdyby nie krążące cienie na korytarzu najpewniej roztrzaskałby im głowy o kafelki, a następnie zdeptał wypływający mózg.
Kurwa mać.
- Oni zrobili kurewny błąd porywając mnie - dokończył za niebieskookiego, jednak wzrok mając utkwiony w naukowcu-zakładniku, do którego najwidoczniej kierował wypowiedziane słowa. Biła od niego agresja, dziwna siła i niebezpieczne aura. Mroczna strona Wymordowanego, który sprawiał wrażenie dość spokojnego okazu.
- Zatkam ci zaraz gębę własną pięścią, zobaczymy jak krztusząc będziesz się śmiał - rzucił i szarpnął go, kiedy nagle poczuł, że różowe oczy mają nad nim kontrolę. Po prostu w to nie wierzył. Naukowiec miał jeszcze na tyle tupet, aby podjudzać jego rozchwiane zmysły. Czy był tylko głupim szalonym naukowcem czy może pragnął, aby rudzielec spełnił jedną ze swych obietnic?
- Sprytne - rzucił do zakładnika, wiedząc, że ten zaraz zrozumie o co mu chodzi. - Czuję, że mi nie wolno - powiedział, a kątem oka zerknął na drugiego zakapiora. Uśmiechnął się zadziornie, przyglądając wystraszonej postaci lecz zaraz wracając do swojego obiektu. Czuł, że ten facet może mu pomóc, że wie czym jest i co może się z nim stać. Podświadomie obawiał się, że czas coraz szybciej zaczynał mu się kończyć, nieubłaganie tykając niczym bomba. Wiedział, że nie ma wiele czasu, który mógłby wykorzystać na bawienie się w podchody. Nie tylko jego życie w tym momencie było zagrożone, ale również Flaka, który sprawiał mu więcej problemów niż nastolatek.
Niestabilny obiekt.
Nie wolno zabić tamtego naukowca.
Nie mówił nic o zranieniu, dlatego też z pełną premedytacją wykorzystał lukę i skorzystał z niej. Z impetem przywalił swoją głową w skroń naukowca-zakładnika, szarpiąc nim gwałtownie w tył i uderzył jego plecami o ścianę. Wbił rytualny nóż w ramię mężczyzny, przytwierdzając go tym samym do płaskiej powierzchni i z chorym spokojem okręcając ostrze kilka razy w ranie. Drugi nóż posłużył mu do unieruchomienia dłoni, gdyby nagle zechciał sobie trochę pomóc. W efekcie stał przytwierdzony do ściany, nie mogą się ruszyć.
- Spokojnie, nie lamentuj. Ominąłem nerwy. Przeżyjesz, przecież nie chcemy, abyś się wykrwawił. Jesteś mi potrzebny - rzucił, zaraz zmierzając w stronę drugiego pomagiera naukowca. Bez mrugnięcia okiem podszedł do mężczyzny od tyłu i skręcił mu kark, a ciało puścił na ziemię z głuchym brzdękiem. Prawdziwe oblicze Shane, prawdziwe oblicze najemnika, dla którego śmierć to zawód.
- Huysei, przebieraj się w jego ubrania i ułóż go na tym fotelu - polecił i bez spoglądania na swojego młodego, gadatliwego towarzysza podszedł do naukowca.
- Dobra, pójdę z tobą. Mam nadzieję, że twoje informacje są przydatne, albo skończysz jak tamten. Choćbym miał tu zdechnąć, powyrzynam was wszystkich, jasne? - zapytał, niskim, ostrzegawczym głosem.
Aczkolwiek, wiedz, że teraz jesteś jednym z nas
Pobrzmiewało mu ciągle w głowie, nie wiedząc do końca o czym ten psychopata gadał. Czyżby faktycznie tatuaże uczyniły go równie mocnym porąbańcem co tamci na zewnątrz.
Nie. On był taką samą ofiarą eksperymentów co Anielica i Huysei. Nie był taki jak oni. Nie zaliczał się do tego nędznego gatunku.
Dyskomfort jaki poczuł w koniuszkach palców był irytujący. Mimowolnie spojrzał na własne dłonie, mając przez chwilę dziwne wrażanie jakby zobaczył, że żyły w palcach i nadgarstku lekko połyskują światłem. Zamrugał, jednak omamy zniknęły. Odruchowo sięgnął do odplątywania zabandażowanego nadgarstka dostrzegając sączącą się krew.
- Zanim się wybierzemy na wycieczkę, dwa pytania. - Patrzał się na tatuaż. - Czym to jest? I dlaczego, do chuja, święcę się niczym światełka choinkowe?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

O zranieniu nic nie było mowy. Racja, którą Shane wykorzystał szybciej niż się tego naukowiec-zakładnik spodziewał. Jego ciało z impetem gruchnęło o ścianę niczym szmaciana lalka, a zanim zdążył zmienić swoje rozkazy, to nóż zagłębił się w jego ramieniu, doń przytwierdzając. Okrzyk bólu jaki temu towarzyszył tylko przybrał na sile, gdy ostrze rozwiercało ranę dookoła. Mimo to próbował się wyszarpać, odepchnąć Shane’a, ale unieruchomiona dłoń, była kolejnym dość trudnym dla niego mankamentem, a różowe tęczówki nie potrafiły skupić wzroku na jednym punkcie, jakim były oczy Shane’a, by ponownie rozkazać mu nie atakować. Aż Huysei zapomniał o wcześniejszych krwawych dusznościach i powoli wyprostował się ocierając krew z podbródka rękawem. Jego szeroko otwarte oczy w zdumieniu przypatrywały się Shane’owi. Wodził za nim wzrokiem gdy podchodził do kaptura(1) i szybko dokończył jego żywota z zaledwie małym zadrapaniem na twarzy po paznokciach, starającego się bronić naukowca. Wykorzystując chwilową nieuwagę Wymordowanego, naukowiec-zakładnik spojrzał w stronę małego Huysei’a.
 - No rusz się. Pomóż mi. – wyszeptał cicho. Grymas wykrzywiał nienaturalnie jego twarz, przez ból z trudem udało mu się wypowiedzieć tak proste polecenie. Chłopak podszedł niemrawo i złapał rytualne ostrze w obie dłonie. Powoli, niespiesznie zaczął je wyciągać, kiedy głos Shane’a wybudził go z transu. Zaskoczony zerknął w jego stronę, a  gdy uświadomił sobie, co właśnie wyczynia, zagłębił ostrze jeszcze bardziej w ranę naukowca. Był wściekły. Omal nie uwolnił swojego głównego oprawcy, kiedy to Shane tak starał się mu pomóc, kiedy mógł go po prostu zostawić i uciec z ośrodka. Złość wykrzywiła jego usta, a oczy przymrużyły do dwóch malutkich szparek.
 - Już idę Kumplu. – Chwiejącym się krokiem wycofał i podszedł do martwego Kaptura.
 - Nawet nie wiesz, jak bardzo jestem Ci potrzebny. Umrzesz beze mnie, słyszysz. – wycharczał, ciężko przy tym dysząc, naukowiec-zakładnik. Wierzgnął się starając uwolnić, jednak bezskutecznie. – Może i Flak jest odporny, ale Ty nie. Spójrz w moje oczy Shane. Stań się moim niewolnikiem jak wszyscy tutaj. Jestem panem! Stworzycielem nowej rasy! Aniołowie uklękną, a  wymordowani stoczą się przytłoczeni naszą potęgą. Powinieneś mi dziękować!– wykrzykiwał swoje hasła z nutą szaleństwa w głosie,  religijnego opętania. Niemal pianę toczył z ust, wypluwając z siebie kolejne zdania. Jego wzrok próbował ponownie złapać kontakt wzrokowy z Shane’m. Ale jeżeli mu się to uda… najemnik może zapomnieć o czymś takim jak własna wola. Czy poradzisz sobie z tym wyzwaniem, Shane?
Tymczasem Huysei zdarł płaszcz z trupa, następnie jego kitel i całą resztę. Z rozbawionym uśmiechem i śmiejącymi się szyderczo oczami wykonał polecenie Shane, a gdy martwe ciało spoczęło na fotelu, on dokończył swoją nową charakteryzację i zaczął swoją przemowę.
 - Wiesz, będę zabójczo przystojną pielęgniarką. Ale miałem mało czasu więc musisz się zadowolić tym. – tak przebrany stanął naprzeciwko Shane i zaprezentował się w pozie niewinnej niewiasty z zawadiacko uniesioną nóżką w górę i rękoma za głową. Burza blond włosów okalała delikatną twarzyczkę i kilkudniowy zarost, czerwone od krwi usta posyłały całusy, przymrużone oczy mrugały zalotnie, a płaski, męski tors zastąpiła nierówna krzywizna sztucznie wypchanych piersi. Czym? Cóż, jego słodka tajemnica.
 - O przepraszam pana, ma pan moje cycki na ramionach. – korzystając z faktu, że naukowiec-zakładnik jest przybity do ściany, podszedł i zerwał spod płaszcza, poduszeczki ramion marynarki, przez co jego postura wydała się jeszcze szczuplejsza.
Naukowiec-zakładnik aż poczerwieniał ze złości, na taką profanację zwłok i naśmiewanie z medycznego fachu. Szybko jednak starał się opanować i na powrót szukać oczy Shane.
Korytarz niemal świecił pustkami. Byli to sami, a jednak coś było nie w porządku. Gdyby napatoczył się obecnie jakiś świadek wzniósłby alarm. Więc to dobrze, ze nikogo nie było. Mimo to… czujności. On nadchodzi. Czy słyszysz już jego kroki? A może jeszcze nie zdajesz sobie sprawy, że on zmierza w twoim kierunku. Niespiesznie… powoli. Cisza była wręcz przytłaczająca. Nic nie wskazywało na to by w korytarzu miał się obecnie pojawić ktoś jeszcze. Może to tylko imaginacja… zbyt napięte struny czujności pobudza każdy dźwięk. Zwierzęcy instynkt zbytnio wyostrza się na dźwięki, których w rzeczywistości nie ma. A może ktoś naprawdę się zbliża?
 - Ktoś tutaj ma problemy ze swoim tatuażem. – naukowcowi również nie umknął nowy dyskomfort Shane’a. – Widzisz. Beze mnie on cię pochłonie i zabije. Powoli, w męczarniach. A jak przestanie krwawić, to koniec. Musisz to zaakceptować. Władza nad żywiołem, surowa potęga. To Twoje świadectwo przynależenia do nowej, ulepszonej rasy!. A pomóc Ci w  tym może tylko neutralizator. Ha! I co teraz? – fanatyzm całkowicie opanował mężczyznę i pochłania go coraz bardziej w tym szaleństwie. Sprawa wciąż niejasna, a czasu coraz mniej.
 - Moja żona byłaby dumna. Co z tego, że to wredna suka, ale przebieranki zawsze lubiła. Wolała każdą postać tylko nie mnie. – wzruszył ramiona, mało przejęty tym faktem. – Pozwól, że siostra Huysei Ci pomoże. – Sięgnął do kieszeni kitla i gmerał w nim chwilę, zawzięcie szastając materiałem na boki i odchylając się do tyłu, bo piersi bardzo utrudniały mu poszukiwania. – Ha! Mam. – wyciągnął triumfalnie rękę ściskając w niej dwie załadowane strzykawki. – Jedna z nich jest tymczasowym neutralizatorem… a druga z tego co pamiętam… zabija na miejscu. – wbił w Shane’a zakłopotany wzrok, a niewiedza, która strzykawka jest dobra niemo odzwierciedlała się w jego oczach.

#NPC:
Huysei - zasłużył sobie na kolor. Także jego mowa będzie wyszczególniona kodem color=#505d72
Naukowiec-zakładnik/Mishiki-san
Kaptur(1) - martwy


#Obrażenia:
Shane- Błyskające koniuszki palców. Czas trwania 1|2 posty. - Związany z tym lekki dyskomfort, jakby przykładał mokre palce do gniazdka. Lekkie zadrapania na twarzy.

                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Shane był coraz bardziej zmęczony sytuacją,w której się znajdywał. Już wolał walczyć pod ostrzałem kul i noży niż użerać się z jakimś fanatykiem, który uważał się za nowego Boga. Co za chora sytuacja. Facet ingerował w jego życie bez żadnego pozwolenia i teraz jeszcze śmiał stawiać mu jakiekolwiek warunki? Czy koleś kompletnie spadł z konia czy może faktycznie oszalał od przytłoczonej czerni brudnych ścian?
- Stul mordę, wkurwiasz mnie – rzucił, jednak nie podejmując z nim kontaktu wzrokowego. Podszedł do naukowca-zakładnika, zerkając na przytwierdzone ciało do ściany. Mógłby dłużej pobawić się w znęcanie się nad ofiarą, jednak sam miał dziwne przeczucie, że coś się zbliża. Jego czuły, wręcz ponadprzeciętny słuch rejestrował jakieś dziwne dźwięki, których nie potrafił zidentyfikować. Czym były, czym się charakteryzowały? Nie miał zielonego pojęcia, czy było to tylko złudne przeczucie czy faktyczne zagrożenie. W duchu modlił się o brak rozrywek, ale mając Huysei'ego za kompana było wręcz to niemożliwe. Słysząc, jak się zwraca do niego, mimowolnie odwrócił głowę przez ramię, a widok jaki ujrzał stał się przekleństwem. Shane miał ochotę wydłubać sobie oczy albo chociaż je wypalić. Zobaczenie chłopaka w przebraniu „seksownej” pomocnicy na tyle go zdruzgotało, że nawet nie zareagował na jego słowa. Wpatrywał się w chłopaka niczym w kosmitę i zastanawiał się czy nie popełnił błędu ratując go.
Wiedziałem, że w końcu zacznę tego żałować. No wiedziałem.
- Skończ pajacować – syknął ostrzegawczo. Nie miał już siły do tego chłopaka. Podskórnie czuł, że przez niego wpadną w gorsze gówno. Ha. Stop. On ciągle przez niego miał kłopoty. Pluł sobie w brodę na fakt złożonej obietnicy, gdyż w innym wypadku dawno znalazłby ten przeklęty neutralizator i byłby poza murami chorego laboratorium. - Nawet on jest tobą zażenowany. – Wskazał kciukiem na przybitego do ściany naukowca. Westchnął ciężko, zastanawiając się co dalej, bo najwidoczniej Hyusei kompletnie o tym nie myślał. Przecież obaj mieli umrzeć niebawem. Shane miał większy problem zważając, że nie był odporny na działanie tego ustrojstwa.
- Słuchaj, nie miałbym tego zasranego problemu gdyby nie banda pierdolców, czyt. ty. I w dupie mam twoje pierdolenie o nowej rasie skoro jestem wymordowanym. A argumenty na temat wdzięczności wsadź sobie gdzieś, bo jak pamiętasz... nie prosiłem nikogo, aby być dziwadłem – syknął ostro, tracąc już nerwy na bełkot pseudonaukowca. Chciał dowiedzieć się jak ma rozróżnić ten neutralizator i jak w ogóle wygląda, jednak jedynie co otrzymał to stek bezsensownego fanatyzmu.
Kiedy stracił już wszelką nadzieję i chęci do jakiekolwiek dalszego działania, młody towarzysz wyciągnął z kieszeni naukowca dwie strzykawki. Oczywiście w przypadku Huysei'ego nic nie mogło okazać się zbyt proste, bowiem rudzielcowi przyszło decydować o swojej nagłej śmierci bądź tymczasowym przedłużeniu życia. Kurwa, lepiej być nie mogło!
- Ty sobie ze mnie żartujesz, prawda? - zapytał chłopaka, ale widząc wielkie niebieskie oczy, które gwałtownie przybrały rozmiar pięciozłotówki, wszelkie wątpliwości go opuściły. Nie żartował. Odebrał strzykawki i spojrzał na nie bardzo dokładnie. Nic mu nie mówiły, a ich zawartość miała zaważyć nad całym jego dotychczasowym życiem.
- Okej, czas się przydać, psycholu – rzucił do naukowca-zakładnika. - Albo powiesz mi, którą mam sobie zaaplikować, albo poderżnę ci gardło, bo nie będę cię potrzebował. Więc? - zapytał, nie podnosząc nadal na niego wzroku. Nauczył się bardzo szybko, że kontakt wzrokowy może okazać się najgorszym pomysłem. Wówczas kontrolowanie własnego ciała i posiadanie wolnej woli to tylko mżawka.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Czy to przez nadmiar utraconej krwi, czy może ślepy fanatyzm całkowicie opanował chory umysł naukowca, ale wgłębiał się on w całą ideologię tatuaży, choć widownia nie była pod jakimkolwiek wrażeniem. Ba. Huysei kompletnie nic nie rozumiał, a czaszka potylicy odbijała się w błękitnych, nic nierozumiejących oczu.
- To o  jest aniołem, bo ma tę moc czy co, bo nie ogarniam cię człowiek? – spytał przekrzywiając głowę na bok, a strzykawki wciąż trzymał w zaciśniętych w pięści dłoniach.
- Nie. – pokręcił głową naukowiec – Nie, nie, NIE. Ty debilu. To świadectwo wyższości nad tymi bożymi pomiotami. Potęga! To cud mojego autorstwa. Klękajcie przede mną i oddajcie mi hołd parszywe robaki, a nie mnie katujecie. – spojrzał wymownie na Shane. Taki wściekły, że jego idealny obiekt badawczy zdaje się nie pojmować wielkości odkrycia, a nawet śmie je odrzucać!
- Wybacz, kumplu. – skruszony Huiyei patrzył się bezradnie, bo choć odnalazł tymczasowe lekarstwo, nie wiedział, która strzykawka jest dobra. Druga mogła zabić. Wyglądały identycznie.
- Uważaj, bo Ci powiem! – wściekły naukowiec splunął na Shane’a.  – Nie możesz mnie zabić. To ja Cię stworzyłem!
- A ja myślałem, że go matka urodziła? – zaskoczony Huysei przerwał mu monolog.
- Spójrz na mnie to Ci powiem. – Nowy plan. Szalony naukowiec opracował sobie nowe wyjście z niewygodnej sytuacji. Czuł się potrzeby. Nawet jeżeli Shane twierdził co innego.

***
Szedł przed siebie, trzymając ręce w kieszeniach spodni, pod igłę dopasowanego garnituru. Słyszał rozmowy już z tej odległości. Kącik ust nieznacznie uniósł się w górę, a odsłonięty, długi kieł wbił się lekko w dolną wargę, upuszczając krople krwi.

***

- Shane… ja myślę, że to ta. – Huysei wyciągnął w jego stronę prawa dłoń, choć lekko drżące ręce nie popierały tych słów. Naukowiec zaśmiał się głośno. Krew spłynęła mu po brodzie, a gdy obłąkańczy uśmiech pojawił się w pełnej krasie, krew spłynęła bardziej, barwiąc zęby osoczem. Niemal się nim dławił, mimo to nadal uparcie szukał wzrokiem oczu Shane’a.
- Wybieraj.– wycharczał, dławiąc się.

***

Zobaczył trójkę zanim jeszcze oni dostrzegli jego. Niespiesznie zbliżał się do nich, nie wykazując żadnej chęci ingerowania w tę rozmowę.

***

- No mówię Ci! To musi być ta! Patrz jak on się stawia.

***

Momentalnie przystanął kilka metrów od nich. Czysty, czarny garnitur zamiast wtapiać się w otoczenie jeszcze bardziej eksponował sylwetkę jegomościa. Patrzył się na Shane’a, choć ciemne okulary przeciwsłoneczne przysłaniały jego wzrok. Krótkie włosy zaczesane do tyłu, ciemna karnacja. Mężczyzna najwyraźniej pogubił drogi znajdując się w takim miejscu, jak to. A jednak stał tu. I obserwował, nie kryjąc się z tym.
- Huysei, Shane, Doktorze. – przywitał się z nimi głos grajka z baru.

NPC:
Huysei:  mowa #505d72
Naukowiec-zakładnik/Mishiki-san
Grajek z baru


#Obrażenia:
Shane- Błyskające koniuszki palców. Czas trwania 2|2 posty. Lekkie zadrapania na twarzy.

                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Tik, tak.
Tik, tak.
Strzykawki wyglądały identycznie. Nie miał bladego pojęcia, którą wybrać. Stał wpatrzony w zaciśnięte dłonie Huysei'ego, w których chłopak miętosił tymczasowe wybawienie. Miał cichą nadzieję, że ta niezdara nie opuści któreś ze strzykawek w efekcie czego wybór byłby bardzo prosty. Obecnie posiadał szansę pięćdziesiąt na pięćdziesiąt, która z każdą chwilą się zmniejszała.
- Zamknij się w końcu – rzucił do naukowca, nawet na niego nie spoglądając. Walczył z ogromną chęcią obrzucenia go pogardliwym wzorkiem, jednak obecnie co mógł zrobić w zaistniałej sytuacji, to unikać kontaktu.
– Nie możesz mnie zabić. To ja Cię stworzyłem!
- Stworzył mnie wirus. Jestem wymordowanym i to radzę zapamiętać. Gadaj, którą mam wybrać fiolkę albo skończy się sielankowanie. - Nie miał nerwów na tego pomyleńca. Im bardziej potrzebował jakichkolwiek odpowiedzi, tym naukowiec bełkotał bez składu. Czy mogło się zapowiadać lepiej?
Oczywiście wyczuwał zbliżający się swąd strachu. Im bliżej tajemniczy gość był, tym Shane robił się niespokojny. Zwierzęcy instynkt szalał w nim na wszystkie strony, a niesforne psy drapały jego wewnętrzne żałośnie ujadając. Nie rozumiał swojego irracjonalnego kołatania serca, na które zwalał całą tą chorą sytuację.
- Jak zdechnę to będę cię nawiedzał – rzucił do Huysei'ego, aby ten czuł jeszcze większą presję i odpowiedzialność za czyjeś życie. Shane w tej kwestii chciał się zdać na niego. Sam był zbyt krótko w laboratorium, aby mieć pojęcie o czymkolwiek. Błądził po omacku wśród nieprzychylnych korytarzy zdając się na własną intuicję oraz przeczucie. Nieświadom tykającego nad jego głową zegara walczył ze wszystkim i wszystkimi, chcąc znaleźć jakiekolwiek odpowiedzi. Wszyscy jednak milczeli. Im bliżej znajdywał się ważniejszych osób, tym one nabierały wody w usta, zbywając go i nęcąc.
Sięgnął po jedną z trzymanych strzykawek przez Hyusei'ego, kiedy nagle usłyszał kroki. Ponad przeciętny słuch zdążył zarejestrować nawet najcichsze dźwięki, nie zdolne do wychwycenia dla zwykłego ludzkiego ucha. Mimowolnie odwrócił się, ale wówczas było za późno. Elegancko ubrana postać stała na wyciągnięcie ręki i co najgorsze, znała ich z imion.
- Huysei, Shane, Doktorze.
- To ty – odparł natychmiast, słysząc znajomy głos. Rozpoznał melodyjny ton, jednak osoba wydawała mu się całkowicie obca. Jednak był pewien, że wówczas kiedy siedział w barze, słyszał ten jasny głos.
Wstrzymał na chwilę oddech, ściskając w dłoni trzymaną przez siebie strzykawkę. Odpowiedź. Odpowiedź stała tuż przed nim w ciemnych okularach. Niepokój został rozwiany.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Huysei panikował, bardzo. Nie potrafił opanować ogarniającego go strachu, a jego rozbiegany, nic nierozumiejący wzrok bardzo nadwyrężał gałki oczne. Gdyby tylko mogły już dawno wyszłyby z orbit zaczęły żyć gdzieś własnym życiem, byle z dala od tego miejsca.
- N-ni-niee lubię du-du-duchów. – pisnął, słysząc groźbę Shane’a. Jego dziecięca twarz ściągnięta w zatrwożonym wyrazie drastycznie pobladła, gdy Wiwern sięgnął po strzykawkę. Wtem usłyszał swoje imię. Powoli oderwał wzrok od Shane’a i skierował go ku sylwetce jegomościa. Również nie spodobał mu się fakt, że zna ich imiona.
- To ja. – uśmiechnął się mężczyzna cynicznie, zdejmując okulary. Para zielonych ślepi przytłaczała i tak nieludzko ciemne białka, a pionowe źrenice nie pozostawiały wątpliwości, że wpatrują się w nich oczy żmii.
- Żmij! Zabij ich! – wrzasnął naukowiec resztką tchu. Żmij parsknął i krańcem marynarki począł czyścić okulary.
- Doktorze – zaczął beznamiętnym, wypranym z emocji tonem – Jest pan skończony. Tutaj kończy się nasza współpraca. Nawet pan nie zauważył, że pod nos podstawiłem panu jednego z najlepszych, płatnych najemników. Wiadomo jak się to mogło skończyć. Czuje to pan, prawda? Jego imię nic panu nie mówi? No tak, mało kto je zna. Może jak powiem – Skowyt, to coś zaświta w tej chorej głowie?
Naukowiec pobladł i przyjrzał się Shane’owi dokładniej, a po chwili czoło zroszyły mu krople potu.
- Ty umierasz, ja się śmieję, a z tego popierdolonego ośrodka zostanie tylko swąd gasnących zgliszczy. –  żmij wykrzesał z siebie trochę emocji i choć głos zabarwił rozbawioną nutą, to usta mu zaledwie drgnęły, a wzrok pozostał zimnie obojętny.
- Nie możesz m tego zrobić! Żmij to ja Cię stworzyłem.
- Ależ mogę, no i… wybacz, ale virus cię ubiegł. Wszyscy tu jesteśmy wymordowanymi. Nawet Huysei potrafi się przemienić, w przeciwieństwie do ciebie. Głupia myszo. Nawet ogona nie umiesz wykreować. – perfidny uśmieszek wykrzywił mu wargi lecz nie sięgnął oczu. Żmij patrzył na nich oczami drapieżcy. Widać, że nie posiada żadnych skrupułów. Huysei zachłysnął się gdy mężczyzna przeniósł swój wzrok prosto na niego. Przechylił się w bok, tak by dobrze zbudowana sylwetka Shane’a zakryła jego wątłe ciało. Są Wymordowani i wymordowani.
- S-s-shane – zasyczał – Jesteś zbyt s-s-słaby. Powinieneś zabić ich wszystkich dawno temu. Wyręczę Cię w takim razie. Ale najpierw musimy zając się twoim nowym nabytkiem – zerknął ostentacyjnie na jego tatuaże. – Czujesz jak moc pulsuje w Twoich żyłach. Jak energia przepływa szukając ujścia, a ściekająca krew zaczyna krzepnąć. Nie można być wymordowanym i posiadać w żyłach esencję jestestwa aniołów. To zabija od środka, komórki pożerają się nawzajem, a gdy ciało chce się zregenerować to krew płynie szybciej. A gdy w końcu zakrzepnie? To znaczy, ze przegrałeś. A to co w ciebie wszczepiono wraz z tatuażem zabija definitywnie. – pierwszy raz uśmiechnął się szeroko – Od środka. – Wszyscy wokół jakby przestali mieć znaczenie. Jesteś tylko Ty i Żmij. Jego hipnotyzujący głos nie robił nikomu krzywdy, ale ściągał na siebie całą uwagę. Jakby mógł zawładnąć ciałem jednym słowem, ale nie chciał.
- Huysei przeleciałem Twoją żonę. Fajnie było. Tylko ostygła w trakcie. Chyba za szybko ją udusiłem. – Niebieskooki wychylił się zza Shane’a i machnął ręką. Strach odejmował mu mowę, ale ta informacja nie wywołała u niego innych emocji.
- Zabiłem też twojego psa. – ryk wściekłości niemal rozerwał niebieskookiemu gardło, gdy zawładnęła nim rozpacz. Wszystkich wokół lekko ogłuszyło. Niespodziewany wybuch negatywnych emocji znalazł ujście z tego wątłego ciała. W jednej chwili Huysei krył się za Shane’em, a w drugiej już szarżował na Żmija zanim Wiwern mógł się chociaż obejrzeć. Wychudzone ciało pokryło futro, a strój pielęgniarki rozerwał się gdy stawy zmieniły swoje położenie. Na wpół przemieniony niedźwiedź polarny szarżował na mężczyznę. Następnie twarz przemieniła się w niedźwiedzi pysk z szeregiem szeroko rozwartych kłów. Żmij zrobił unik, gdy kły Huysei’a niemal dotknęły jego gardła, by po chwili znokautować go jednym, mocnym uderzeniem kantu dłoni w puszysty kark. Huysei padł na ziemie i potoczył się nieprzytomnie, niesiony mocą rozpędu, dwa metry dalej.
- Za słabo. Nie posiadasz mocy ani tatuażu, ale fakt, że udało Ci się przemienić świadczy o tym, że przeżyjesz. Nie masz co prawda mocy, ale najwidoczniej nie zabiło cię to, co tobie i Shane’owi zrobiliśmy.
Minęło zaledwie pięć minut. Tylko tyle czasu miał Shane by przygotować się na stracie ze Żmijem. Od początku wiadome było, że to prędzej lub później nastąpi.

***

Żmij poprawił  poły marynarki - zobojętniały, jakby ta sytuacja właśnie nie miała miejsca - Chcesz to opanować? – zwrócił się do Shane’a niezmiennie spokojnym, opanowanym tonem - Nie da się już tego pozbyć. Nie teraz, kiedy przemiana zaszła tak daleko. A Twoje krwinki już zaczynają krzepnąć. Czuję ich zapach, a Ty? Czy nie czujesz już jak wypływająca z Twoich nadgarstków krew stygnie? A jej zapach tłumiony ogólnym fetorem… niknie? – parsknął cicho uważnie lustrując twarz Shane’a.
– Zabij. Zabij tego kogo kochasz najbardziej inaczej to Cię zabije od środka.
Pustka. Pusty, zaśmiecony korytarz. Kozetka stała na swoim miejscu, ale martwego ciała na nim nie było. Przyszpilony do ściany naukowiec również zniknął, tak jak i ciało przemienionego w niedźwiadka Huyseia. Głos Żmija dochodził zewsząd choć dopiero co stał 4 metry dalej. Shane stał całkiem sam. Opuszczony. Osamotniony. Czy aby na pewno? Każdy ma kogoś, kto wywołuje uśmiech na twarzy i przyjemne ciepło w sercu. A może miał? Dni z tą osobą spędzone okazywały się tymi najszczęśliwszymi. Złe chwile przeżywali razem. Mogli na sobie polegać. Walczyli razem, a może przeciwko sobie. Złączyła ich więź albo silne uczucie. A trwoga ogarniała duszę i ciało w swoje lodowate palce, nadając sercu szaleńczy rytm niepokoju, gdy ta ważna osoba znikała choćby na chwilę. Widział ją. Zaledwie dwa metry dalej stała niewzruszenie. Shane już nie był sam, bo oto sylwetka osoby, która najwięcej dla niego znaczyła stała tuż obok. Czy mógł widzieć tę twarz na co dzień? A może odeszła wieki temu? Jednak stała tutaj. Właśnie w tym miejscu, tym korytarzu. Mógł ją dotknąć, zobaczyć, ale nie usłyszeć. Czy Shane posłucha się Żmija i zabije drogą sercu osobę by wyswobodzić się z iluzji? A może spróbuje czego innego? Czarny niczym smoła, wijący się tatuaż zabłysnął lekkim światłem czekając na reakcję Shane’a. Czy chce go uformować w jakiś kształt? Czy da radę? A może będzie polegał tylko na swojej mocy wymordowanego. Wyładowanie elektryczne przeszyło jego ciało niczym dreszcz chorej ekscytacji. Miał ją w zasięgu ręki. Od niego zależy co z nią zrobi. Czy morderstwo ukochanej osoby będzie dla niego możliwie? Wywołana hipnotyzującym głosem Żmija iluzja, pochłonęła go całkowicie. Jedyne co był w stanie usłyszeć, to cichy odgłos grających skrzypiec.
#Obrażenia:
Shane- Lekkie zadrapania na twarzy. Pod wpływem iluzji.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Shane żałował, że zaczął go straszyć, jeszcze na domiar złego potrzebny byłby mu rozhisteryzowany nastolatek, który wcale nie był nastolatkiem.
Był zmęczony. Cholernie zmęczony. Miał ochotę tym wszystkim jebnąć i po prostu odnaleźć wyjście bez względu na konsekwencje. Chęć życia utrzymała go w ryzach, lecz odczuwalne skutki zamknięcia odbiły na nim swe piętno, przyprawiając go o zrezygnowanie.
Nikt nie lubił duchów, a jeden przemówił sycząco. Identyczna barwa głosu, którą słyszał w barze, rozniosła się echem po pomieszczeniu, przyprawiając ich o gęsią skórkę. Rudzielec przyglądał się nienaturalnym ślepiom Żmija. Nie miał zielonego pojęcia skąd wziął się ten facet i skąd zna te wszystkie o nim informacje. Nie odrywając od Żmija oczu, zerknął przelotnie na przerażonego naukowca, a potem Huysei'ego. Sytuacja zrobiła się niesamowicie porąbana i chyba nie tylko Shane miał wrażenie, że cała ta szopka jeszcze nie znalazła się u bram finału. A dziwne przeczucie utwierdzało go w przekonaniu grania pierwszoplanowej roli w przedstawieniu.  
Nowy nabytek niepokoił go znacznie bardziej niż wcześniej.  Jak dotąd starał się nie zwracać uwagi na piekące nadgarstki oraz wolno krzepnącą krew. Odsuwał od siebie myśli o rychłej śmierci, chcąc najpierw poczuć zew wolności, a dopiero w późniejszym czasie znaleźć odpowiedzi na nurtującego go pytania. Pluł sobie w brodę, że nie zdołał tego szybciej załatwić. Gdyby nie wyszarpanie Huysei'ego przez naukowców, a następnie zabawa z  Miśkiem i szukanie tej pokraki po wszelkich zakamarkach, może zdołałby prędzej uzyskać antidotum.  Jednak durna obietnica była dla niego na tyle znacząca, że tykająca w nim bomba zegarowa musiała zaczekać.
– Jesteś zbyt s-s-słaby. Powinieneś zabić ich wszystkich dawno temu.
Nie odpowiedział.
Może faktycznie był słaby, skoro poświęcał się dla obcej osoby. Będąc najemnikiem stracił resztki przyzwoitości, współczucia i litości, ale ten proszący go o pomoc chłopak, przypomniał mu dawno zapomnianym człowieczeństwie. Niech go szklak trafi.
Słuchał uważnie głosu Żmija, nie spuszczając go ani na moment z oczu. Wydawał się zbyt groźnym i nieprzewidywalnym przeciwnikiem, aby uznać jego niższość. Shane stał nieruchomo przez dłuższa chwile, dopóki Hyusei nie wystrzelił zza jego pleców niczym torpeda. Ryk wściekłości rozniósł się oszałamiająco po całym pomieszczeniu. Nie zdążył nawet zareagować, a niebieskooki leżał powalony na ziemi, pozostawiając go sam na sam ze Żmijem. Zostali tylko oni. W środku nie było nikogo kto mógłby ich powstrzymać  czy zapobiegnąć nadchodzącej wielkimi krokami katastrofie.


Doskonale czul, wyczulone zwierzęce zmysły nie pozwalałby mu przejść obojętnie obok podejrzanego zapachu, zwiastującego rychłą śmierć. Czas zaczął go gonić, pragnąc zaciągnąć do kamiennego grobowca, z którego żywy już nie wyjdzie. Czy się bał? Nie. Raz już umarł.  Chociaż w tym wypadku śmierć nie była czynnikiem zależnym, tym razem miała być nieodwracalna.
– Zabij. Zabij tego kogo kochasz najbardziej inaczej to Cię zabije od środka.
- Co ty... - Chciał dokończyć, jednak pozostał sam. Obejrzał za siebie, szukając wzrokiem Żmija, którego głos rozbrzmiewał wokół niego. W końcu wszystko ucichło, a on dojrzał jakąś  sylwetkę. Miał już ochotę krzyknąć w jej stronę, sądząc, że to Wężowaty, jednak czarna postać przybrała znajomy wygląd.
Nicolas.
Shane nie wierzył własnym oczom. Na wyciągnięciu ręki stał jego zmarły, młodszy brat. Wyglądał identycznie jak w dniu, w którym najemnik  zdecydował się go pochować. Jasna cera z widocznymi na policzkach i nosie piegami, otoczona była gęstą czupryną rudych włosów. Delikatna postura i wygląd nastoletniego chłopca, który zbyt szybko umarł, nawiedzała Shane praktycznie każdej nocy.
Głos uwiązł mu gardle, a serce niespokojnie zawyło.  Sądził, że uodpornił się na ten rodzaj bólu przez tysiąc lat, jednak najwidoczniej mocno się pomylił. Z łańcuchów zerwał się najniebezpieczniejszy z psów, rozrywając z radością zrośnięte rany.
- Nicolas - wydusił z siebie ochrypłym głosem. Zamknął na chwilę oczy, mając nadzieję, że Nicolas zniknie. Ale, tak się nie stało. Tkwił w tym samym miejscu równie niewzruszony, co kilka chwil temu.
Zrobił krok w stronę rudzielca, a potem jeszcze parę. Stał z nim twarzą w twarz. A pragnienie bliskości było zbyt wielki i nawet krzyczący w zakazie umysł, został stłumiony. Wyładowania elektryczne co rusz wstrząsające ciałem Shane, stały się nagle nieistotne. Objął materialną iluzję, przyciągając ją do siebie. Oparł policzek o głowę nastolatka zamykając oczy i trzymał go w mocnym, szczelnym uścisku, z którego nie dało się łatwo wyswobodzić.
- Przepraszam. Przepraszam, że nie zdołałem cię ochronić - szepnął cicho, jakby w obawie, że usłyszy to ktoś poza nimi. Shane zdawał sobie sprawę, że nie jest to prawdziwy Nicolas, jednak emocje wzięły górę. Zawsze kierujący się zimnym spojrzeniem na otaczającą rzeczywistość, ugiął się po ciężarem własnej słabości.  
- Przepraszam - szepnął ponownie, formując z dającej o sobie znać elektryczności ostrze, a następnie wbił je w postać, słysząc w tle echo grających skrzypiec. Zamknął oczy, ostatkiem zaciągając się dobrze znanym mu zapachem włosów. Cmoknął postać w czubek głowy, dociskając ostrze do samego końca, które przeszło na wylot.
Wszystkie psy zerwały się ze smyczy. Złość, gniew, nienawiść, agresja, rozpacz, smutek, wirus. Skumulowały się w niebezpieczną chęć - zabójstwo.
- Żmij! - krzyknął wściekle.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Off :: Archiwum misji

Strona 2 z 3 Previous  1, 2, 3  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach