Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Archiwum misji


Strona 1 z 3 1, 2, 3  Next

Go down

Jak dają to bierz, jak biją to wiedz, że jest już za późno. [Shane] SqSSTZO

UCZESTNICY: Shane.

MISTRZ GRY: Ford.
POZIOM TRUDNOŚCI: Średni/ trudny, z naciskiem na to drugie.
MOŻLIWOŚĆ ŚMIERCI: Istnieje, ale postaraj się nie zabić~
LOKALIZACJA: Desperacja – Czerwona Pustynia - Gdzieś na pustkowiu.
CEL:  Artefakt – moc władania elektrycznością.
EKWIPUNEK: Napisz w poście, co masz przy sobie. No gun.

Shane spędził dzień na swoich codziennych obowiązkach. Organizacja nigdy nie śpi, zlecenia napływają i ktoś musi je ogarniać. Gdy nastał wieczór Wiwern znalazł się w zabitym strzechami, parterowym domku, a na starych drzwiach widniał zapisany czerwoną farbą napis „Bar dla prawdziwych mężczyzn”, w którym importowany z Apogeum desperacji trunek lał się do szklanic za odpowiednią opłatą. Strudzeni wędrowcy mogli odnaleźć skromny dach nad głową i kawałek podłogi.
Wbrew pozorom, jak na takie pustkowie ludzi było całkiem sporo. Nieprzyjemna pora roku dawała się wszystkim we znaki i spanie pod gołym niebem nie było kuszącą perspektywą. Okoliczne bestie od kilku tygodni poddenerwowane polowały na wszystko co się rusza, więc był to kolejny argument by skryć się w zniszczonych czterech ścianach. Z gazowych lamp tliło przytłumione, mdłe światło nadając niezdrowy kolor, ponurym twarzom zgromadzonych. To nie był odpowiedni czas na włóczenie się po tej okolicy w pojedynkę, jedną ze ścian zdobiły rysunki poszukiwanych, a pod nimi ceny za ich znalezienie. Shane mógł zaobserwować  trzech mężczyzn przy barze dyskutujących cicho między sobą, co rusz wskazując na ścianę zaginionych. Dwanaście wizerunków młodych mężczyzn i kobiet wisiało smętnie, przybite pojedynczymi gwoźdźmi. To byli członkowie czyichś rodzin. Oddane węglem rysy zaginionych patrzyły na zgromadzonych, a cena za ich odnalezienie, wiele razy skreślana, wzrasta. Ciężką atmosferę można było ciąć nożem. Alkohol i towarzystwo wcale nie pomagały przegonić smutków, jedynie podsycały gniew.  Ktoś walnął pięścią w stół i zaczął wykrzykiwać obelgi w stronę swojego rozmówcy
- Znowu to samo. – odezwał się barman, wzdychając ciężko.
Obita szklanka z mętnym trunkiem pojawiła się przed oczami Shane, pchnięta ręką pokaźnego w barach właściciela.
- Trzymaj chłopie, przyda Ci się, na mój koszt. – Wiadomo, że nigdy nie ma nic za darmo. Może jednak barmanowi udzieliła się ponura atmosfera i wykazał się odrobiną dobrej woli. W każdym razie Shane dostał kolejkę za darmo. W pomieszczeniu poza sprzeczkami i cichymi szeptami przy barze, nikt nie był skory do rozmów. Każdy patrzył na siebie nieufnie, nie chcąc wdawać się w dyskusję z nieznajomymi. Odziany w czarny płaszcz z nałożonym na głowę dużym kapturem mężczyzna nagle stanął koło Shane.
- Co ci dać bracie? – spytał barman lecz mężczyzna wciąż milczał. Płaszcz zaszeleścił i w rękach nieznajomego pojawiły się stare skrzypce. Płynnie ułożył je sobie pod brodą, a smyczek gładko przesunął się po napiętych strunach. Pierwsze dźwięki wydobyły się z wiekowego instrumentu, przekłuwając uwagę wszystkich. Atmosfera przerzedziła się porwana spokojną melodią tajemniczego grajka. Shane ogarnął błogi spokój i poczucie sztucznego bezpieczeństwa. Coś było nie w porządku. Twarze zebranych straciły na ostrości, oczy przypominały małe, czarne punkciki, kształty powoli rozmazywały się w barwne plamy, a całe pomieszczenie zawirowało przed Shane’m. Obraz tańczył i płatał dzikie figle, a czarne plamki ograniczały pole widzenia. Ciemna mgła przysnuła rzeczywistość, umysł Wiwerna pochłonęła ciemność. Zanim zatracił się w niebezpiecznej melodii, zdołał usłyszeć jak drzwi otwierają się i baru wchodzi kilka postaci.
- On pójdzie dzisiaj z nami.- odezwał się ów tajemniczy grajek, kładąc Shane dłoń na ramieniu.

***
Stęchły zapach unoszący się w ciemnym pomieszczeniu drażnił nozdrza przy każdym wdechu cuchnącego powietrza. Shane leżał na zimnej posadzce, otoczony z czterech stron żelaznymi kratami. Klatka jak dla goryla, mogła pomieścić całe jego ciało, nie musiał zmuszać ciała do pozycji embrionalnej. Na stoliku pod ścianą stała lampa dająca trochę światła. Pomieszczenie choć dość sporych rozmiarów wydawało się małe przez ilość znajdujących się w niej klatek. W niektórych z nich leżeli nieprzytomni ludzie. Stary tynk odpadał ze ścian wielkimi płatami, a naprzeciwko żelaznego więzienia znajdowały się metalowe drzwi bez klamki.
- Hej. – szepnął ktoś, znajdujący się w klatce przylegającej do tej, w której znajdował się Shane.
Powracał do przytomności, a na rękach pojawiły się dziwne, starożytne symbol. Wokół nich obrzęk wybrzuszył nienaturalnie tkankę naskórka, zaczerwienienie okalało czarne zawijasy, a jeszcze świeża krew ściekała, tworząc na szarych płytkach krwawe kleksy.
- Hej, hej, hej Ty.- znów ozwał się głos, tym razem natarczywiej. – Nowy, masz znamię? – młody mężczyzna leżał na ziemi i przyciskał twarz do krat, by móc lepiej widzieć nowego sąsiada. Niebieskie oczy wpatrywały się w niego w skupieniu, a na rękach miał masę blizn, ale nie miał tatuaży.
Shane nie pamiętał nic poza tym, że znajdował się wcześniej w barze. Jakby symbole pojawiły się znikąd. Organizm jednak walczył z nowymi znamionami. Tatuaże były bardzo wyraźne, ale krew brudziła je swoją czerwienią. Obok drzwi, zahaczony o gwóźdź wisiał pęk kluczy. Kilka głosów to stęknęło, to jęknęło cicho, słysząc niebieskookiego delikwenta. Póki co Shane nie wie ile osób znajduje się w pomieszczeniu. Na obecną chwilę ma przy sobie wszystko to, co miał pochowane w kieszeniach, zero broni palnej czy białej.


Tatuaże na rękach:
Mapka pomieszczenia:
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Dni upływały na byciu w ciągłym ruchu. Kursował między Smoczą Górą, a Desperacją, co rusz podejmując się jakiś nowych zadań, zdobywając tym samym pieniądze na wyrób amunicji i skup pożywienia. Miał wykonać jeszcze jeden kurs, kiedy w ostatniej chwili zboczył z drogi zaglądając do jakiegoś podrzędnego baru „Dla prawdziwych mężczyzn”. Knajpa wcale nie zachęcała do zaglądania ze względu na swą nazwę czy krwiście czerwony napis. Wszedł do zapełnionego pomieszczenia, rozglądając się chwilą po zgromadzonych. Z zadowoleniem stwierdził, że nikt raczej nie zwrócił na niego większej uwagi. Przebrnął do baru, siadając na wysokim krześle, zamawiając szkocką. Nie obchodziła go reputacja speluny, dopóki serwowano w niej złoty, gorzkawy trunek. Pierwsza porcja rozgrzała jego żyły, prosząc o więcej. Stłumił wewnętrzne chciwe bestie, które szarpały się na łańcuch. Upijając kolejny łyk przyglądał się szaroburym ścianom, na których nagle dojrzał wiszące wizerunki ludzkich twarzy. Wzrokiem przesunął uważnie po każdej głowie, dokładnie czytając proponowane kwoty. Ludzie ciągle znikali. Ci, którzy zawiśli na ścianie najwidoczniej posiadali jeszcze kogoś, kto mógłby się o nich martwić, a anonimowa nierodzinna reszta znikała w tłumie, stając się kolejną liczbą w statystyce. Chociaż, w obecnej rzeczywistości, na Desperacji, nie istniało już coś takiego jak statystyka. Zniknięcia nie stanowiły już żadnych sensacji, a zaginione zdjęcia dzieci nie ukazywały się namiętnie w płaskim ekranie telewizora. Tęsknił za tamtymi czasami, kiedy mógł spokojnie rozłożyć się na sofie, włączyć telewizor, oglądnąć film a potem bez obaw wyjść na miasto i napić się szkockiej. Teraz pozostała mu jedynie w gorszej w jakości szkocka. Wypił do końca zawartość szklanki, zamyślając się na dłuższą chwilę. Wyrwany przez głośne okrzyki, zerknął przez ramię na awanturników, a następnie na barmana. Podejrzliwe spojrzenie skierował na kolejną, darmową szklankę whisky. Nie był ładną dziewczyną, aby mu stawiać drinki. Nie zdążył nawet zaprotestować, gdy nagle pojawiła się obok niego tajemnica postać. Mocno nasunięty kaptur zasłaniał całą twarz, że Shane nie mógł się mu przyjrzeć.  Zresztą kogo obchodził jakiś gościu, gdy każdy zajmował się własnymi sprawami. Sięgnął do kieszeni wymacując w niej paczkę papierosów, zapalniczkę, jakąś wsuwkę do włosów, pieniądze i starą materiałową chusteczkę ojca. Chciał zapalić kiedy kątem oka dojrzał stare, zabytkowe skrzypce. Nie widział podobnych kilkaset lat. Akcja nabrała całkiem niespodziewany dla niego obrót zdarzeń, przy którym mógł być biernym odbiorcą. Melodia wydobywająca się ze starego drewnianego pudła otumaniała jego zmysły. Otępiały, starał się utrzymać ciężkie powieki, lecz złośliwie opadały w dół. Świat wirował, a obrazy wokół niego stawały się kolorowymi plamami. Zachwiał się niebezpiecznie na stołku, kontaktując jedynie na tyle, aby usłyszeć otwierane drzwi i obce głosy. On pójdzie dzisiaj z nami. „On” nie chciał z nimi iść, lecz na protesty było za późno. Umysł ogarnęła ciemność, a on opadł w toń snu bez snów.

* * *

Nie wiedział ile był nieprzytomny, leczy wybudzenie się przypominało swoisty kac. W powietrzu unosił się dziwny zapach, który drażnił jego nozdrza. Odruchowo zasłonił nos ramieniem, przewracając się na bok i podsuwając nogi wyżej brody. Zimna, niewygodna posadzka wskazywała, że albo zaszalał z alkoholem i wydarzenia z baru były jego halucynacjami, albo naprawdę miał przerąbane. Uchylił wolno powieki, gapiąc się tępo w grube kraty. Zbyt spokojny, jak na własne położenie, powiódł wzrokiem po klatce oceniając sytuację. Podniósł się do siadu, wyłapując obce stęknięcia i mamrotania. Półmrok jaki panował w pomieszczeniu nie sprzyjał rozglądnięciu się po miejscu, w którym przyszło się znajdywać. Oparł się plecami o kraty, czując nagłe pieszczenie i ból. Podniósł rękawy bluzki, która zdążyła opaść po same nadgarstki. Zmarszczył brwi dostrzegając malowidła, których wcześniej nie było. Nie miał zielonego pojęcia kto, ani po co odważył się zrobić mu coś takiego, ale wiedział na pewno, że wepchnie temu skurwysynowi rękę w gardło za naruszanie jego nietykalności. Syknął jakieś przekleństwo pod nosem, gdy usłyszał nawoływanie z klatki obok. Jakiś koleś leżał z twarzą wciśnięta w karty niczym dziecko w szybę z cukierkami i gapił się na niego tymi swoimi wielkimi, niebieskimi oczyma.
Przerażające.
Shane chwilę nie odzywał się, jednak w końcu nie dało się zignorować go na dłuższą metę.
- Znamię? - zapytał ochrypłym głosem. - Takie znamię? - Podwinął kurtkę mocniej i podniósł przedramię do góry, pokazując mu nowo nabyte tatuaże. Ponownie przeniósł oczy na symbole ubrudzone krwią. Palcami starał się zetrzeć denerwującą krew i przyjrzeć się wzorom. Nasłuchiwał otoczenia, starając się wychwycić akustykę pomieszczenia. Ale, ten cholerny sąsiad non stop gadał. Shane wstał i podszedł do niego. Siadał niedaleko, zachowując bezpieczny dystans. Cholera wie, co za oszołomy tutaj trzymano. Nie chciał jeszcze zarazić się wścieklizną. To byłoby dość kłopotliwe.
- Gdzie my jesteśmy? Co to za miejsce? - zapytał, zachowując trzeźwość umysłu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Złap go mocniej, wyrywa się.
- Trzymam go, ale się wybudza. Potrzeba narkotyku. – znajomy głos, zadźwięczał Shane’owi w uszach.
- Odmawiam. One zniszczą ciało i zahamują adaptację. – jak przez mgłę docierały do Shane dwa, sprzeczające się koło niego głosy. Igła zagłębiła się bardziej w skórę. Atrament rozlał się pod nią równomiernie. Wielkie krople potu wstępowały na czoło obficie. Mięśnie co chwila napinały się do granic możliwości, wystawiając grube pasy „bezpieczeństwa” na ciężką próbę.
- Zaraz zacznie krzyczeć, przyłóż mu gazę. – materiał został brutalnie wepchnięty w usta Shane. Po chwili długa igła wyszła z nadgarstka, by po chwili ponownie się w nim zatopić. Znów wyjęta, na powrót wbita. Wyjęta , wbita, wyjęta, z mocą wbita… Tak jakby te dwie czynności nie miały mieć nigdy końca. Cienkie ostrze przedzierało się przez skórę docierając aż do kości. Krew ściekała na brudną podłogę, a ściskające ciało pasy skutecznie uniemożliwiały ucieczkę.
- Czas na kołysankę. –odezwał się ponownie czyjś głos po chwili ciszy.
Skrzypce zagrały pierwsze dźwięki. Krew sączyła się z ran, a czarny atrament nieubłaganie wstrzykiwany w kości nadgarstka, tworzył na skórze wzór. Czarny… czerń… wszędzie ciemność.

***
Niebieskooki naparł bardziej na kraty. Mięśnie twarzy młodego mężczyzny wykrzywiły się, w nienaturalnym grymasie, wgniatane w żelazne pręty.
- Panie, to przechlapane. – powiedział, wpatrując się cały czas w tatuaże Shane, jak na jakieś zjawisko paranormalne. Ktoś jęknął ciche przekleństwo. Czyjeś paznokcie skrobały niemrawo o kamienne płytki. W klatce Shane podłoga była zarysowana w wielu miejscach, a w małe żłobienia napływała krew. Poza stęchłym odorem niewentylowanego pomieszczenia, surowy zapach żelaza skutecznie zmylał wonne zmysły.
- Nie, nie, nie czekaj. Spokojnie, nic Ci nie zrobię. Z tymi sztywniakami nie można nawet porozmawiać. Większość zmarła po pojawieniu się norowareta maku, a ci co przeżyli właśnie zdychają, no weź. – błagał go chłopak. Odsunął twarz od krat, czerwone ślady po wcześniejszym wgniataniu facjaty w żelazo odznaczały się na bladej twarzy. Uśmiechnął się zachęcająco. A przynajmniej próbował, bo jeszcze świeżo rozcięta warga wykrzywiała usta.
Gdzie my jesteśmy? Co to za miejsce?
Chłopak ponownie przybrał zadumany wyraz twarzy i jeszcze bardziej się odsunął.
- Lepiej nie zadawaj takich pytań kiedy „oni” przyjdą. To się źle kończy. – w oczach błysnęło przerażenie, a ramiona podkulił pod szyję. Skrobanie stało się natarczywsze.
- Oho Mikoto się denerwuje. Chłop ma niezłe zmysły. Zawsze wie, kiedy „oni” się zbliżają. – z tymi słowami położył się na ziemi, wciąż ściskając dzielące z Shanem kraty.
Atmosfera stała się bardzo drażliwa. Ludzie poddenerwowani niczym zwierzęta, którymi może w rzeczywistości byli, ruszali się niespokojnie. Tu ktoś skrobał, tu jęczał, a obok gadał.
- O-13. – powiedział niebieskooki po chwili ciszy, a wzrok miał utkwiony w smętnie zwisającą tabliczkę nad głową Shane. – Tak się teraz nazywasz. Przed paroma dniami, nie zaraz… miesiącami…sam nie wiem ile tu siedzę… miałem imię. – zadumał się, rozwalony na ziemi w nienaturalnej pozie, chłopak. Wzrok na nowo utkwił w Shane, po czym na nowo począł przypatrywać się tatuażom. Skóra krwawiła, czerwony naskórek piekł. Otoczone przeklętymi znakami nadgarstki Shane wyraźnie potrzebowały opatrunków. Chłopak otworzył usta, chcąc znów coś dodać, ale ubiegł go metaliczny zgrzyt otwieranych drzwi.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Świat wirował, a głosy wokół niego ani przez chwilę nie cichły. Nie rozumiał tego co się z nim działo. Czuł jedynie wbijające się igły głęboko w jego skórę. Przypominało mu to nakłuwanie, jednak czy nim rzeczywiście było, nie miał zielonego pojęcia. Próbował niezdarnie się podnosić, lecz ciężar ciała ciągnął go z powrotem na fotel. A może były to czyjeś ręce?
Narkotyku?
- N-Nie - wymamrotał, chcąc podnieść się ponownie i odgonić ich rękoma niczym natarczywe muchy,  jednak coś go powstrzymywało. Pasy bezpieczeństwa blokowały jego chęci do działania. Próbował uchylić ciężkie powieki, ale jak na złość okazały się żelazna kurtyną.  Ból wdzierający się pod jego skórę, przypominał pełzające robaki, które podgryzały go tuż przy kości. Jęknął głucho, ponownie chcąc zaprotestować słysząc muzykę wydobywającą się z wcześniej mu widzianych skrzypiec, ale było za późno. Oddał się ciemności.

* * *

- Przechlapane? Wyglądają jak zwykle tatuaże - mruknął, masując sobie palcami czoło. Wybudzenie się i dojście do siebie stanowiło samo w sobie wyzwanie. Z trudem oprzytomniał, siadając niedaleko sąsiada i oparł się plecami o kraty. Zerknął na niego z ukosa, przyglądając się dyskretnie jego rękom. Poza bliznami, nie nosił śladów podobnych do niego. O ile zdążył wywnioskować, posiadanie ich było naprawdę kiepską alternatywą.
- Norowareta maku? - Zdziwił się nieco, czując coraz większa irytację z nieotrzymywania przez kolegę z celi odpowiedzi. Jak dotąd gadka z nim na nic mu się nie przydała. Kłapał dziobem niewiele mu wyjaśniając, a w tej sytuacji to było dla niego najważniejsze. W dupie miał czy koleś nazywał się Frank czy 0-50, dla Shane liczyło się wydostanie z klatki, a następnie z zadupia, w którym utknął. Reszta nie miał znaczenia, chyba, że facet zamierzał z nim współpracować.
- Jacy oni? Kim oni są? Mów jaśniej - syknął. Jedna ręka wystartowała w stronę 'kolegi" przyciągając go na nowo do krat. Złote tęczówki błysnęły niebezpiecznym odcieniem. - W dupie mam jak mnie tutaj nazwano, rozumiesz? Gadaj co wiesz. - Puścił chłopaka, mając nadzieję, że chociaż tym zmusi go zeznań. Ileż można było słuchać pieprzenia bez jakiekolwiek logicznego wyjaśnienia. Nie znajdywali się w przytulnym barze przy filiżance herbatki i ciasteczkach, aby rozprawiać na temat własnej godności. Jasna cholera, czy tylko on miał na tyle zdrowego rozsądku i chęci, aby wyrywać się zza krat?
- Musisz mi powiedzieć co wiesz. Chyba chcesz się stąd wydostać? - zapytał, biorąc go pod włos. Wbił uważnie spojrzenie w lazur oczu, starając się z nich cokolwiek wyczytać. Chłopak otwarł usta, aby coś dodać, kiedy nagle usłyszeli brzdęk otwieranych się drzwi. Mimowolnie odwrócił głowę ku źródle hałasu, zachowując spokój. Oddech automatycznie stał się mniej słyszalny, a bicie serca zwolniło. Niczym przyczajone zwierze zachowywał czujność, obserwując otoczenie i przymierzając się do ataku. W głowie przelatywały mu przeróżne myśli i strategie zachowania się wobec zbliżających się ...właśnie kogo?
Spojrzał na swoje czerwone, zakrwawione nadgarstki zastanawiając się czy przyszli z jego powodu. Czy norowareta maku, miała się okazać dziwnym tatuażem na wskutek, którego inni ludzie umarli, a on jako jeden z nielicznych przeżył dziwny zabieg? Wpatrzony w tajemnice znaki, przesunął brudnymi palcami po ranach odgarniając z nich krew. Starał się wyczuć pod opuszkami, czy z pozoru wyglądające tatuaże są rzeczywiście naniesionym na skórze malowidłem.
Nie miał za wiele czasu na dokładne zapoznanie się z tym, co przypadkiem posiadł. Chociaż, czy faktycznie to był taki przypadek? I dlatego jego sąsiad, nie mający przeklętych znamion odzywa się na ich temat? Zbyt dużo pytań zalewało jego umysł, a na jedno miał zaraz otrzymać odpowiedź. Drzwi otwarły się, teraz mógł jedynie czekać.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Przechlapane? Wyglądają jak zwykle tatuaże
Chłopak popatrzył na Shane oszołomiony.
- Kszkszkszksz. - artykułował dziwne dźwięki, układając palce w znak krzyża, jakby ochronny gest i marnej jakości zaklęcie mogły uchronić go przed złem.- Tfu. - splunął na koniec za siebie. Wytarł usta o ramię i znów starał się uśmiechnąć do Shane. - To wyrok śmierci, Kolego. Nikt tego nie jeszcze nie przeżył. Zwłaszcza, że jest niedokończony. – Pokiwał głową, jakby na potwierdzenie swoich słów. Nie długo jednak cieszył się sam do siebie, bo silna ręka Shane przygwoździła go na powrót do kraty.
- Woo, ja też Cię lubię, ale nie tak. – powiedział na wstępie, choć w szeroko otwartych oczach widać było strach.
- Nie no , nieee, proszę nie każ mi mówić teg-g-o na głos-s-s, to jak p-p-przywoływanie d-d-d-duchów. – zaczął się jąkać i plątać w zeznaniach. Widocznie, agresywna postawa Shane podziałała na niego jak kubeł zimnej wody,  szczękające zęby ocierały się o siebie głucho, ale nie z zimna. Mimo cichego zawodzenia Mikoto i przybierającego na sile skrobania płytek, nic się nie działo. Nie było walenia w kraty, krzyków „wypuście mnie stąd!”, przekleństw, warkotów i innych przykładów buntu przez przetrzymywanych. Sflaczeli, pozbawieni nadziei, czekali na ostateczny rozrachunek, kiedy skatowani i zmęczeni życiem będą mogli zapukać cicho do wyimaginowanych drzwi, prosząc o audiencję u samej śmierci. Niebieskooki choć gadatliwy nie wyglądał na niepogodzonego z losem. On też się już poddał. Ile osób przewaliło się przez klatkę Shane z tym samym sposobem myślenia co on. W oczach chłopaka można było wyczytać, że było ich trochę.
Westchnął cicho i ułożył się wygodniej na lodowatej posadzce. Chciał odpłynąć wspomnieniami hen daleko, ale Shane wciąż pytał. Mlasnął wtedy niezadowolony i spojrzał na niego spode łba.
- Norowareta maku, przeklęte znamię, tatuaż, znak, klątwa, nazywaj to jak chcesz i tak prowadzi do jednego. – uniósł kilkakrotnie brwi do góry znacząco. – Do tego z wielką kosą, czarną szatą i trupią głową. I wtedy Ciach! – oderwał rękę od kraty i przejechał sobie dłonią po gardle. Znów uśmiech wykrzywił mu usta. Szybko jednak zgasł, czując trzymająco go za szmaciane ubrania rękę. – Jasne, ze chcę się stąd wyrwać! Ciekawe czy mnie rodzina szuka? Pewnie nie, bo jestem chamem i leniem. A narzeczona? Nie ona mnie nienawidzi. Mam psa, wiesz?
Metaliczny dźwięk zamknął szybko usta chłopakowi. Zamknął powoli oczy, a mięśnie ciała częściowo się rozluźniły. Zapadł w sztuczny sen. Drzwi otworzyły się i do środka weszły dwie zakapturzone postacie. Nikt nie krzyczał jak podeszli do klatek nieopodal wyjścia. Nikt nie protestował, gdy otwierali je zgrzytliwie, wywołując dzwonienie w uszach. Nikt się nie miotał, gdy wyciągnęli trzy osoby, w tym jedną przeżuli sobie przez ramię. Nikt nic nie zrobił. Zajęło to może trzy minuty? Nie patrząc na innych więźniów wyszli, nie zamieniając między sobą, ani słowa. Dopiero jak przymykali drzwi ich ofiary zaczęły protestować. Trochę za późno.
- Przeklęte wyrzutki z neomasoneri, nawet tam ich nie chcieli, a tfu. – zaklął pod nosem, wściekły wzrok wlepiając w niedomknięte drzwi. Wrzaski odbijały się echem w pomieszczeniu, aż ostatecznie umilkły. Audiencja u śmierci dla niektórych właśnie się rozpoczęła.
Skrobanie umilkło, tak jak ciche jęki. – Mikoto już nigdy nie za skrobie ostrzegawczo. – uścisk trzymanych krat zelżał i dłonie powoli zjechały na dół, ale wzrok padł chłopaka na Shane, a udręczony wzrok wlepił w jego bursztynowe oczy. –  Obiecaj, że mnie stąd zabierzesz. 

Mapa-aktualizacja:
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Tego się nie spodziewał. Sądził, że przedziwne symbole mogą jedynie szpecić jego ciało, ale uważanie ich za klątwę, wyrok śmierci trochę przekraczało jego wyobrażenia. Przyjrzał się im dokładniej. Brudna krew skutecznie przeszkadzała w ich dokładnym oglądnięciu. Wyjął z kieszeni spodni starą, materiałową chusteczkę ojca i starł przy użyciu śliny, zaschniętą krew. Czarne wywijasy w końcu zaczęły przybierać  kształtu. Oglądał swój nadgarstek z każdej strony, zauważając, że czarne tatuaże przypominają mu trochę węże i dziwny symbol. To samo znajdywało się na drugiej ręce.
- Nie zachowuj się irracjonalnie – syknął, ignorując jego przejęcie. - Ostatecznie to ja mam to śmieszne cudo, nie ty. Chyba jesteś bezpieczny – zauważył, gdy nieco trochę go przestraszył. Puścił chłopaka i nieco spuścił z tonu dostrzegając, że ten faktycznie jest przerażony. Samo miejsce nie napawało optymizmem, a apatyczni ludzie w klatkach obok, nie dodawali otuchy. Słabe światło w pomieszczeniu nie pozwalało mu przyjrzeć się innym twarzom. Jednak czy był nawet w tym jakiś sens?
- Jak się nazywasz – rzucił, szperając ponownie po kieszeniach. Wyjął papierosy i zapalniczkę. Szybko odpalił jednego, zaciągając się. Dym nikotynowy złudnie na chwilę pozwolił mu się odprężyć. Bawił się zapalniczką, obracając ją między palcami. Zastanawiał się. Patrzał przed siebie w pustą przestrzeń i myślał. Nie było opcji, aby pozostał zamknięty w klatce niczym zwierze.
- Skąd wiesz, że znamię nie jest dokończone? - zapytał w końcu, podnosząc się z zimnej posadzki i podszedł do zamka krat. Kucnął przy nim, trzymając z boku ust papierosa i oglądał otwór. Czy dałby radę go otworzyć? Może.
Nagle do pomieszczenia weszły trzy jakieś zakapturzone postacie. Rudzielec niczym wystrzelony z procy wrócił na swoje miejsce, obserwując sytuację z daleka. Jakieś osoby zostały wyciągnięte z klatek. Ku jego wielkiemu zaskoczeniu nikt nie stawiał oporów. Biernie poddawali się woli nieznajomych, nie protestując. Zero krzyków, jęków i błagań. Kompletna cisza. Dopiero za niedomkniętymi drzwiami rozegrała się prawdziwa aria rozpaczy. Wymordowany nie zamierzał czekać, aż po niego przyjdą. Poderwał się z ziemi, pozwalając wypaść z ust papierosowi.  
- To nasza szansa – powiedział, nie racząc go spojrzeniem. Wygrzebał z kieszeni kobiecą wsuwkę do włosów. Nie miał zielonego pojęcia skąd w jego kieszeni znajdywały się takie rzeczy. Lecz w tym momencie podobne myśli nie miały żadnego znaczenia. Wygiął amatorsko dwa końce wsuwki i wcisnął je w zamek. Grzebał i przekręcał je, starając się zrobić coś, co dawniej widział jedynie w telewizji. Ile było prawdy w podobnych działaniach? Czy tandetne wytrychy działały? Cholera wie. Warto jednak było spróbować, zwłaszcza, że pęk kluczy wiszący na gwoździu przy drzwiach stał się dla niego nieosiągalnym celem. Osoby znajdujące się najbliżej nich, zostały wyniesione jak worki kartofli.
- Postaram się – rzucił niedbale  - Ale miej świadomość, że jestem żadnym, cholernym wybawcą – mruknął bardziej do siebie, co rusz rzucając szybkie spojrzenie w stronę uchylonych drzwi. Spieszył się i męczył. Pragnął usłyszeć brzdęk poddającego się zamka. Prawdę powiedziawszy nie miał żadnego planu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Niebieskooki milczał dopóki oprawcy nie wyszli. Wyraźnie nimi gardził, ale nie raczył okazać im tego wprost. Czekał, aż sobie poszli i dopiero wtedy zaczął na nich bluźnić. Ale co do tego miała neomasoneria? Może Shane będzie miał okazję się dowiedzieć.
- Imię? – zdziwił się. Już po chwili Shane mógł zobaczyć dwie ogromne łzy chcące spłynąć po wychudzonych policzkach. Wzruszenie tak ogarnęło niebieskookiego chłopaka, że pociągnął nosem, a samotny smark z głośnym siąpnięciem wrócił do zatok. – O-07, miło mi Cię poznać O-13. – wydukał. Szybko się opanował, bo to nie była sprzyjająca wzruszeniom chwila. Agonalne wrzaski docierały zza niedomkniętych drzwi. Krew jakiś czas temu zaschła, zdobiąc płytki nowa warstwą czerwonego brudu. 

– Ale wiesz, nazywam się Huysei, tylko cicho sza! Tutaj obowiązuje procedura, że masz być o-obiektem i basta.
Ktoś wyraźnie szarpnął się w swojej klatce, a po chwili niski warkot wydobył się z nieludzkich strun głosowych. Kątem oka Shane mógł dostrzec po prawej włochate cielsko, niemrawo podnoszące się w widocznie dla niego za małej klatce. Żółte ślepia spojrzały wrogo na dwójkę współwięźniów, ale po chwili padł na ziemie i obrócił na drugi bok.
- To Misiek, lepiej go nie denerwować, bo wyciem wszczyna alarm i czarne kaptury się zbierają. Czasem serwują mu czyjąś nogę czy tam głowę. On też nie ma znaków, ale jest przydatny, dlatego jeszcze żyje. A jak jest niegrzeczny to dręczą go latarką, bo nie znosi światła. – podpowiadał konspiracyjnym szeptem Shane’owi, którego najwyraźniej uznał za swojego ucznia albo po prostu chłopak widział siebie w roli mentora. Jeszcze raz zerknął na tatuaże Shane. Zmarszczył brwi, wciąż wlepiając oczęta w czarne zawijasy.– No powiem Ci, że jak nie zdobędziesz neutralizatora, to klątwa Cię zabije i nie będzie czego zbierać. Jesteś nowy, a znaki jeszcze świeże, ale twoje nadgarstki będą cały czas krwawić, a jak przestaną? To po tobie Kolego. – współczująco popatrzył na Shane i zamknął oczy. Nastał czas na spanie czy też, jak kto miał siłę i wolę, opłakiwanie swojego losu. Bo koniec dla niektórych jest bliski. A wielkie zainteresowanie tatuażami Shane przez chłopaka, może oznaczać, że niedługo i on stanie się następnym celem tajemniczych dręczycieli.
Niemrawe zgrzyty zamka klatki przeszkadzały niebieskookiemu, wiercił się i kręcił  po czym łypnął zły na Shane. Nagle olśniło go, co Wiwern zamierza i aż się poderwał podekscytowany. – Dajesz, dajesz, pchaj, pchaj mocniej, wierzę w ciebie Kolego, którego imienia nie zanim, ale jak poznam to będę Cię nim nazywał. – wspierał go mocno, ale jego podekscytowanie budziło kilka osób, w tym bestię, która może zaalarmować porywaczy. Jeżeli Shane nie uspokoi sąsiada, to ten nieumyślnie wszcznie alarm. Tymczasem wsuwka wiercona i kręcona przedzierała się przez żłobienia zamka, ale co rusz blokowała. Może to przez jego upartość, a może przez dziki fart, charakterystyczne szczęknięcie z filmów akcji zerżnięte, dotarło do uszu Shane. Klatka stała otworem i drzwi też. Ale są jeszcze inni więźniowie mniej lub bardziej mniej przyjaźni. Niebieskooki gwizdnął cicho i poprawił niesforną czuprynę ciemnych, kręconych włosów, pełen podziwu. Nawet on się tego nie spodziewał. Ale wszystko ma swoją cenę. Palce Shane zaczerwieniły się i spuchły przez brak wprawy w tym jakże stereotypowo złodziejskim fachu, przez jakiś czas nie będzie w stanie nawet ich dogiąć, ale przynajmniej powyginana wsuwka stała się kluczem. Krew na nowo zebrała się na nadgarstkach i kapała na posadzkę, znamiona na nowo okryły się czerwienią. Wedle słów chłopaka, to dobry znak. Ma jeszcze czas znaleźć neutralizator. Wszystko było w porządku, wszystko zaczynało iść po myśli Shane, nawet jeżeli nie miał on konkretnego planu.
- Może i nie jesteś wybawcą, ale na tę chwilę jesteś jedyną osobą jaką mam. – powiedział szczerze chłopak chwytając mocniej dzielące ich kraty. Zmęczona głowa, oparła ciężko czoło o zimne, żelazne pręty, a niebieskie oczy wpatrywały się intensywnie w Shane.
- Misiek może się obudzić jak koło niego przejdziesz. Ale z drugiej strony doktorki mogą wrócić w każdej chwili. Tamci umarli zdecydowani za szybko. Biedny Mikoto, gdyby tu był, to jego skrobanie mogłoby powiedzieć nam kiedy się zbliżają kaptury. On też miał tatuaże, najdłużej ze wszystkich dotychczas. Podobno wyczuwał nagromadzenie złych emocji. Biedaczek, przy takich sztywniakach nic dziwnego, że świrował i skrobał płyty. - z tymi słowami zacisnął usta, a z rozciętej wargi na nowo popłynęła krew. Natomiast końce opuszków palców Shane zaczęły błyskać przytłumionym światłem.  
 
Shane - obrażenia:
1) Krwawiące, spuchnięte nadgarstki.
2) Palce mocno napuchnięte i zaczerwienione. Niezdolność do zaciśnięcia dłoni w pięć, czy jakiejkolwiek próby zagięcia palców tego typu: czas: 2 posty. [wynik braku umiejętności]
Mapka-aktualizacja2:
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nowy towarzysz niedoli non stop  gadał. Usta nie zamykały mu się ani przez chwilę. Shane nie należał do rozmownych typów, dlatego też nie rozumiał potoku słów wypływających z popękanych i zaschniętych warg niebieskookiego. Przyglądał się chwilę jego błyszczącym oczom, w których dojrzał łzy. Szybko zniknęły, wraz z pojawieniem się nowych krzyków. Najwidoczniej O-07 uświadomił sobie, że nie pora i miejsce na sceny wzruszenia, i szybko opanował się.
Huysei. Czy naprawdę potrzebował poznawać jego imię? Prawdę mówiąc - nie, ale kiedyś czytał, że ludzie bardziej ze sobą współpracują, kiedy tworzy się między nimi nikła i może trochę złudna nić, zwłaszcza  w kryzysowych sytuacjach.
- Skończ trząść gaciami - warknął zirytowany jego postawą. Shane nie potrafił zrozumieć irracjonalnego strachu niebieskookiego, gdyż on jako najemnik, ciągle był wstawiany na niebezpieczne próby. Ta była kolejną przeszkodą w jego życiu, którą trzeba było usunąć. Nie traktował całego zdarzenia jako kres swojej podróży. Może dlatego zachowywał trzeźwość umysłu i zimną krew? Może w innym przypadku również niespokojne kołatanie serca i przyspieszony puls, udzieliłby mu się? Cholera wie.
- Mówiłeś wcześniej, że to wyrzutki z Neomasonerii. Co oni mają wspólnego z zabijaniem ludzi? Neomasoneria nie była organizacją, którą zajmowała się odprawianiem pogrzebów, zjawiskiem śmierci, ale w ten metafizyczny sposób? No wiesz, bez zabijania „niewinnych”. - zapytał, grzebiąc nadal w zamku, jednak Huysei nagle ożywił się. Jego ogromne szczęście mogło obudzić niemrawą bestię, bądź ściągnąć im na głowy zakapturzonych ludzi. Spojrzał na niego ostrzegawczo.
- Shh. Stul mordę - warknął cicho, tłukąc sobie kolana o posadzkę i doskakując do jego krat. Jedna rękę porwała chłopaka za szmaty, druga skutecznie zasłoniła mu usta. Twarz Shane znalazła się niebezpiecznie blisko krat. Musiał się sporo naciągnąć, aby dostać się do sąsiada. - Przez ciebie umrzemy szybciej niż może nam się to wydawać. I nawet Misiek nie przysłuży się do wyroku, rozumiesz? - ostrzegł go. Wpatrywał się w intensywność niebieskiego nieba. Te oczy przypominały mu wszystkie te dni, za którymi niesamowicie tęsknił. Jezioro, gorący muskający skórę wiatr i niezaburzony żadnymi chmurami błękit nieba. Lato. Huysei kojarzył mu się z latem i świeżością, nawet pomimo brudnych ubrań.
- Mów mi Shane - mruknął, puszczając go. Odsunął się od krat, jeszcze chwilę sprawdzając czy chłopak zamierza go usłuchać. W razie konieczności zamierzał ponownie zainterweniować, lecz mniej subtelnie. Mało osób wiedziało, że jego krew ma działania osłabiające i otumaniające zmysły. Najwyżej użyje na nim swej zdolności nie oglądając się, przy ucieczce, przez ramię na kompana.
Rudzielec wrócił do grzebania przy zamku, który w końcu z jękiem poddał się amatorskim działaniom. Ugiął się pod wpływem czarnej, kobiecej wsuwki, dzięki której Shane był wolny.
- Mam pewien pomysł. - Faktycznie zarys planu działania pojawiał się w jego głowie, jednak czy był możliwy do zrealizowania? Nie miał pewności. Musiał zaryzykować.
- Misiek jest agresywny? Rzuci się na wszystko co się rusza? - zapytał, uchylając ostrożnie drzwiczki klatki. Wyjął ponownie chusteczkę ojca, obwiązując sobie nadgarstek. Ślady krwi mogły zdradzić jego położenie.  - Masz coś, abym mógł obwiązać sobie ten drugi nadgarstek? -  Zresztą, sam odczuwał opuchnięte palce, przez które na chwilę  był ograniczony. Przeniósł pełne zirytowania spojrzenie na swoje dłonie, nagle dostrzegając, że ich koniuszki się świecą.
- Co jest kurwa... – wymamrotał do siebie, a wielkie zdziwienie wymalowało jego twarz. Schował szybko swoje dłonie, aby Huysei niczego nie zauważył. Jeszcze teraz brakowało, aby ten zaczął jęczeć i lamentować.
-  Wiesz może coś na temat tego jak często i w ilu po was przychodzą? - zapytał, zmieniając temat. Ukrył własne emocje, nie pozwalając im nad sobą zawładnąć, chociaż minimalny strach odczuł przy tym jakże dziwnym odkryciu. Najwidoczniej Huysei miał rację odnośnie klątwy.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Niebieskooki machnął ręką i zgapił się w uchylone drzwi. On się boi? A gdzie tam. Tylko troszku jest przestraszony, ale nie aż tak. Pytania o neomasonerię również zbył słowami:
- Nie wywołuj wilka z lasu.
Skutecznie uciszony, pokiwał głową i nic nie mówił. Na obecną chwilę bardziej bał się Shane niż oprawców. Instynktownie wpatrywał się w jego oczy przepełniony lękiem. Szybko jednak o nim zapomniał słysząc imię nowego kolegi. Szeroki uśmiech spękał suche wargi, a potok słów na nowo zaczął z nich wypływać falami.
- A tam, spoko… Shane. Rozumiem, że się denerwujesz, ale musimy zachować spokój i trzeźwość umysłu, bo nas złapią. Powiem Ci jedno. Neomasoneria gdy istniała badała śmierć jako taki proces, zjawisko, jak pogoda co to się zmienia, a oni chcieli wiedzieć jak. Ale pewnym typom to nie wystarczyło i chcieli za pomocą badań oszukać śmierć. A jako, że artefakty ciężko wytworzyć bez pomocy anioła, postanowili stworzyć coś, co da im ich moc i długowieczność. Mordowali ile wlezie, tamci się o tym dowiedzieli i ich wyrzucili. Ale źli ludzie nie zaprzestali badań. Bestie zaczęły ginąć, a po chwili my. – pokiwał smętnie głową i urwał, bo Misiek poruszył się niespokojnie w klatce.
- To co robią jest złe. A skutki są jeszcze bardziej złe. Każdy z nas umrze. – skwitował na sam koniec, siadając po turecku i wpatrując się w niego w wyczekująco.
Skoro Shane'owi udało się otworzyć swoją klatkę, następuje pytanie co teraz zamierza. Plan zaczął pojawiać się w jego głowie, ale najgorsze jeszcze przed nim. Odgłosy kroków rozległy się na korytarzu, dźwięcząc w zakratowanym pomieszczeniu. Tynk posypał się z obskurnego, pożółkłego sufitu, prosto na głowę Shane. Huysei zakrył dłonią usta i zaczął się trząść.
- Khy, khy, khy… - nieartykułowane dźwięki wydobywały się z niego chcąc, nie chcąc. Co wywołało tylko poruszenie w klatce i tak już niespokojnego Miśka. Opanował rozbawianie na tyle, by nie musieć zakrywać ust i podał mu różową chusteczkę.
- To mojej narzeczonej. Możesz zatrzymać, tylko raz w nią smarkałem w chwili słabości.
Kroki na korytarzu stały się głośniejsze, a wraz z nimi pojawiły się głosy. Niebieskooki z przerażeniem popatrzył się to na otwarte kraty klatki Shane, to na uchylone drzwi.
- Obiecałeś, że mnie uratujesz. – powiedział, chlipiąc cicho. Popatrzył na swoje nadgarstki, poharatane, pocięte, w wielu miejscach nakłute, ale zamiast krwi wypływała z nich czarna maź. Shane mógł zobaczyć, mimo panującego półmroku, że choć jego sąsiad nie miał tatuaży, to tusz jakby wypływały z jego ran. Odsunął się od krat ich dzielących i skulił po przeciwnej stronie. W pomieszczeniu panowała cisza. Choć poza Miśkiem, mogło być jeszcze kilka innych stworzeń mniej lub bardziej do ludzi podobnych, nie dawały one znaków życia. Nawet włochata bestia skuliła się w klatce i z wielkich chrap powietrze wydobywało się z cichutkim szumem.
Huysei momentalnie zniknął. Nie było go w klatce, jedyne co po nim pozostało, to dwa żelazne pręty wyjęte z klatki obok. Niebieskooki przecierał się przez, jak się okazuje puste klatki i wyszedł otwartymi drzwiami jednej z klatek chwilę wcześniej wyprowadzonych. Nie słuchając głosu instynktu czy czegokolwiek przypadł pędem do drzwi i zdjął pęk kluczy. A potem po cichutku z wprawą, jakiej nie powstydziłby się złodziej, przemknął obok klatki Miśka i innych.
- Nie mogą Cię jeszcze zabrać. Najpierw ja cię uratuję O-1… Shane. – z tymi słowami włożył klucz do zamka i na powrót zamknął klatkę, którą dopiero co Wiwern otwarł. Drzwi uchyliły się szerzej i do pomieszczenia weszły dwie zakapturzone postacie. Chłopak obejrzał się przerażony do tyłu, a potem na zamkniętego Shane’a
- Pytałeś jak często wpadają i po ilu? Ach no cóż. Jak im obiekty za szybko umrą to przychodzą co chwila po dwóch. – z tymi słowami odsunął się od klatki, zostawiając pęk kluczy w zamku.
Shane może siedzieć w klatce i udawać, że nic nie wie, a tajemnicze zakapturzone postacie zabiorą chłopaka na przesłuchanie. Może wyjść z klatki i spróbować wydostać się z pomieszczenia albo opracować własny plan. Na obecną chwilę jeden z dwóch tajemniczych mężczyzn, sądząc po posturach, złapał niebieskookiego za ramie i pociągnął w stronę drzwi, a drugi podchodził do klatki Shane’a. Każdy z nich ma przytroczony do pasa rytualny nóż. Długie czarne szaty zamiatają podłogę, ale czy są ludźmi? Ciężko stwierdzić na podstawie wyglądu.

Shane: Krwawiące, spuchnięte nadgarstki.
Palce mocno napuchnięte i zaczerwienione. Niezdolność do zaciśnięcia dłoni w pięć, czy jakiejkolwiek próby zagięcia palców tego typu czas: 1/2 posty. [wynik barku umiejętności]
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Skończ panikować, mówiłem ci - upomniał go. O Neomasonerii mało wiedział. Niewiele się nią interesował kiedy jeszcze istniała. Najwidoczniej był to jeden z błędów, które miały się na nim odbić z głośnym echem kościelnego dzwonu. Westchnął ciężko, wysłuchując wywodu Hyusei'ego do końca. Z trudem powstrzymywał się, aby nie zatkać ponownie jego ust. Nie dziwił się rodzinie, która nie wkładała wiele prób do odszukania go. Pewnie jedyne jego pies ucieszyłby się na widok niebieskookiej gaduły.
- Dobra kumam. Źli ludzie, złe rzeczy. - Wywrócił oczy, przesuwając końcami swoich palców po zmęczonej twarzy. Nadgarstki niesamowicie go bolały, spuchły i nadal ciągle krwawiły, co podobno było dobrym znakiem. Zamyślił się dłuższą chwilę dopóki spadający z sufitu tynk, nie sprowadził go na ziemie. Spiorunował wzrokiem chłopaka, który chichotał niczym nastolatka oglądająca filmy pornograficzne i szczerze żałował, że wdawał się z nim w jakiekolwiek pogadanki. Strzepał niedbale z włosów odpadki, zerkając w końcu na różową chusteczkę.
Zajebiście. Babska, obsmarowana chusteczka.
Wziął kawałek materiału, obwiązując go sobie wokół drugiego nadgarstka z trudem łapiąc za rogi i je ze sobą łącząc. Wnet usłyszał zbliżające się kroki. Były coraz bliżej. Tuż koło drzwi. Wstrzymał oddech, jakby ten miał mu w czymś pomóc. Przelotnie omiótł spojrzeniem pozostałe klatki zastanawiając czy przyszła jego kolej. Jako nowy nabytek z niedokończonym artystycznym wzorem, musiał w końcu dostąpić zaszczytu zwieńczenia dzieła. Spiął się, trwając w przygotowaniu. Chciał wydać polecenie Hyusei'mu, ale ten nagle zniknął. Zdziwiony wbił wzrok w zbliżającą się postać.
- Cholera, ty pieprzony... - warknął zły, mając ochotę strzelić mu w ten durny, zakuty łeb. - Czemu nic nie mówiłeś. - Lecz doskonale znał odpowiedź. Nie pytał. Dopiero teraz kiedy chłopak znalazł się tak blisko niego dostrzegł, że z powierzchownych blizn wypływa czarny atrament. On także miał to w sobie, także był skazany na śmierć. Siedział w klatce długi okres czasu, który w końcu musiał dobiec końca. Shane uchylił usta, aby coś jeszcze powiedzieć, ale tamten wyprzedził go. Najpierw ja cię uratuję.
Syknął siarczyście w myślach, chcąc wepchnąć go z powrotem do klatki i móc zadziałać, jednak sytuacja przybrała całkiem inny, nieoczekiwany obrót. Hyu zamknął rudzielca z powrotem. Gdyby złość mogła przybrać jakąś postać najpewniej wyglądałaby teraz jak Shane. Kopnął w kraty z impetem, a te zatrzeszczały w zawiasach.
- Przestań udawać bohatera! Hyusei, kurwa! - syknął jadowicie. Nie miał czasu na zmianę swojej decyzji. Pod wpływem impulsu, wcześniej przygotowany plan diabli wzięli. Przeklęty rycerzyk zniszczył wszystko, co zdążył wymyślać w przeciągu kilku minut. Jeśli tamci go nie zabiją, zapewne on to zrobi.
Niczym duchy pojawiły się tajemnicze postacie, które bezszelestnie poruszały się po pomieszczeniu, dopadając swe mordercze ręce niebieskookiego. Shane nienawidził składać obietnic. Nie znosił tak bardzo mocno, jak za każdym razem ich dotrzymywać. Czas palił, a zakapturzony trup zbliżył się do niego. Złapał za pęk kluczy kiedy tamten znajdywał się w bezpiecznej odległości i otwarł klatkę. Pchnął drzwiczki, otwierając je na roścież i stał. Zamknął oczy, czując jak wszystkie zwierzęce instynkty w nim szaleją, jak wirus gorącymi falami rozchodzi się po całym jego ciele, a on ponownie nabiera witalności. Uchylił powieki, a miodowe ślepie błysnęły niebezpiecznie w półmroku pomieszczenia. Czas na klika sekund stanął w miejscu, pozwalając mu na przegryzienie wewnętrznej części dłoni, z której stoczyła się krwawa ścieżka. Uśmiechnął się zadziornie do tajemniczego naukowca, wystrzelając niczym z procy w jego stronę. Szybkość oraz zwinność jaką zyskał z wirusem dawała mu w podobnych, ekstremalnych sytuacjach sporą przewagę. Jeśli tajemniczy upiór nie odskoczył w ostatniej chwili, to Shane powalił go na ziemię na chama wpychając zakrwawioną dłoń ku jego ustom bądź oczom, a drugą sięgnął do rytualnego noża. Zerwał się z ziemi, znajdując tuż koło Hyusie'go.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Najwidoczniej kompan Shane mądrością nie grzeszył. W przypływie dzikiego bohaterstwa chciał uratować kumpla zza kraty przed wyrzutkami Neomasonerii. Fakt, większość krat była poluzowana, ale czemu chłopak wcześniej nie starał się uciec? Pytaniem jest zatem, kto wcześniej mieszkał w tych klatkach przez które Huisey się przemieszczał by porwać zwisające z haczyka klucze?
Mówi się, że bohaterowie umierają na początku, a nadzieja jako ostatnia. Dwie odziane w płaszcze postacie weszły do pomieszczenia zanim chłopak zdążył się ukryć. Ale… nie opierał się. Jakby pogodził się już ze swoim losem. Tak jak inni więźniowie. Kaptur(1) wziął go pod pachy i zaczął wlec, zwiotczałe, poddane ciało do wyjścia, a kaptur(2) podchodził do klatki Shane.
- Co ty robisz Shane, nie wychodź, ukryj się. – wymamrotał, ciągnięty do drzwi przez kaptura(1).
Kaptur(2) wyjął zza pasa rytualny nóż. Skoro Shane wyszedł z klatki, zostanie ogłuszony i zabrany razem z niebieskookim chłopakiem do laboratorium.
- Zostałeś zaakceptowany, poddaj się, bo nie chcę kaleczyć ciała naznaczonego znakiem. – odezwał się w jego stronę niski, zachrypnięty głos kaptura(2). Wściekłe, miodowe oczy spotkały się z chłodnymi, białymi tęczówkami mężczyzny. Poszarzała twarz, cienka jak pergamin, ukazywała liczne, małe, niebieskie żyłki. Nie bał się Shane, ale nic nie przygotowało go na ten atak. Zrobił dwa kroki w tył, ale i tak ręka Wymordowanego dopadła jego twarz. Obydwoje przewalili się na podłogę i zwarli  morderczym uścisku. Krew sączyła się do jego ust, zalewała oczy. Drgnął, chcąc ją odepchnąć, ale poczuł się bardzo zmęczony i taki… senny. Wyczuł jednak, jak jego nóż jest brutalnie wyrywany zza jego pasa. Złapał za złodziejską rękę, a szata podwinęła się ukazując Shane podobne tatuaże do tych co on ma, ale one nie krwawiły. Czarny atrament odznaczał się na albinoskiej skórze i zakręcał wokół nadgarstka. Może uda mu się coś od mężczyzn wyciągnąć, zanim ten całkiem starci przytomność.
Z klatki obok dobiegało przeraźliwe wycie. To Misiek, który z  bliska wyglądał jak duży wilk o smoczej skórze. Coś, co wydawało się jego sierścią, było w rzeczywistością gęstym zlepkiem nieregularnych, brunatnych łusek, a ogon zakończony był ostrym kolcem. Wzdłuż kręgosłupa przechodził kolczasty grzebień z kości. Wilk skażony wirusem, którego ciało uległo jeszcze większej mutacji. Wył wilczą pieśń bojową, ale… tak samo jak poprzedni więźniowie, nie walczył. Siedział z trudem mieszcząc się w swojej klatce i patrzył się na Shane jaszczurowatymi oczami z których płynęły łzy. Na jego klatce wisiała tabliczka z napisem: O-01 NIEWYPAŁ AKA NOSICIEL NOROWARETA MAKU.
W klatce obok O-01 leżała kobieta. Była nieprzytomna, ale niewyraźne ruchy klatki piersiowej świadczyły o tym, że jeszcze żyje. Leżała plecami do dołu, a całe stado brudnych, zakrwawionych piór wlało się po jej klatce. Brudne, długie blond włosy zakrywały jej połowę twarzy, druga połowa była brutalnie oszpecona przez liczne blizny. Tak jakby ktoś ciął jej twarz nożem. Tabliczka na klatce głosiła: O-00 DAWCA.
To wszyscy. Inne klatki były puste, a po ich mieszkańcach zostały tylko zaschnięte ślady krwi i smętne tabliczki: O-02, O-03, O-04…
Shanowi, odebranie noża zakapturzonemu naukowcowi zabrało więcej niż myślał, ten opierał się do końca, nie chcąc dać sobie wyrwać ów nóż. Gdy chciał ruszyć na pomoc niebieskookiem zobaczył tylko jego nogi wleczone za drzwi. Co teraz zrobi Shane?
Dookoła siebie ma jednego praktycznie nieprzytomnego naukowca, O-01, O-00, reszta klatek wydawała się pusta. Mała lampka na stoliczku oświetlała nieprzyjemne, zniszczałe pomieszczenie. Obok niej leżał naszyjnik z anielich skrzydeł, latarka i elektroniczny zegarek, a na wyświetlaczu było napisane: 3:00.
Przy metalowych drzwiach po części przeżartych przez rdzę wisiała oprawiona  w ramkę rozpiska, jeżeli Shane się jej przyjrzy zobaczy napis:

O-00 ->  POBIERANIE KRWI 3:10                 O-08 -> X        
O-01 ->  TESTY 3:30                                   O-09 -> X
O-02 -> X                                                   O-10 -> X    
O-03 -> X                                                   O-11 -> X
O-04 -> X                                                   O-12 -> X
O-05 -> X                                                   O-13 -> DOKOŃCZENIE INICJACJI 3:15
O-06 -> X      
O-07 -> DOKOŃCZENIE INICJACJI 1:00  ZLIKWIDOWANIE NIEWYPAŁU 3:00

Shane ma przy sobie pęk kluczy, to co miał w kieszeniach i rytualny nóż z wygrawerowanymi runami. Drzwi za którymi dopiero co zniknął niebieskooki prowadzą na ciemny korytarz. A wycie wilka zdawał się odbijać głuchym echem, alarmując naukowców. Czasu jest niewiele.

Shane: Krwawiące, spuchnięte nadgarstki.
Palce mocno napuchnięte i zaczerwienione. Niezdolność do zaciśnięcia dłoni w pięć, czy jakiejkolwiek próby zagięcia palców tego typu czas: 2/2 posty.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Off :: Archiwum misji

Strona 1 z 3 1, 2, 3  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach