Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 2 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6  Next

Go down

Pisanie 27.08.15 14:18  •  Ulica przy barze - Page 2 Empty Re: Ulica przy barze
Chciała stracić przytomność. Nie marzyła o niczym bardziej niż o odłączeniu całego układu nerwowego i zapadnięciu w błogi sen. Choćby wieczny, było jej to całkowicie obojętne. Myśl ta jednak odbijała się echem w jej głowie, zaś wyśniona chwila nie przychodziła. Nie miała pojęcia ile czasu już czekała na nienadchodzące najgorsze. Ile razy zaciskała opuchniętą powiekę, z nadzieją, że Morfeusz wyciągnie pomocną dłoń. Zawsze jednak jakieś ukłucie w klatce piersiowej, tępy ból w ustach lub między udami utrzymywały ją na skraju przytomności.
Były też myśli. Soczysta wiązanka przekleństw mieszała się z serią pytań. Co tutaj tak właściwie się stało? Kim oni byli? Ale przede wszystkim dlaczego nie zawróciła do świątyni i dlaczego zawsze starała się unikać towarzystwa swoich ochroniarzy. Przecież od tego byli. Ale ona też potrafiła walczyć.
Jego mała fechmistrzyni. Twarz Mentora niemal momentalnie pojawiła się jej przed oczami. Grymas dezaprobaty, nutka troski w spojrzeniu. Chciała się wytłumaczyć, podnieść, podejść do niego, ale wiedziała, że jeśli się poruszy, może pogorszyć swój stan. Złamane żebro może się przemieścić i przebić płuco.
Usłyszała kroki nieopodal i jej mięśnie momentalnie się napięły, uruchamiając najbardziej bolesną reakcję łańcuchową jaką można sobie wyobrazić. Jeden mięsień poruszał wieloma kośćmi, wiele nerwów było z nim połączonych. Wszystko zabolało w harmonijnym akordzie. Dominanta septymowa w trzecim przewrocie pełna bólu i cierpienia. Było to tak intensywne uczucie, że nawet nie zauważyła, gdy stopy ją minęły i najzwyczajniej weszły do baru. Choć tyle dobrze.
Ta sytuacja powtórzyła się jeszcze kilka razy. Nikt się nie zatrzymał. Może patrzyli na nią, ale leżała zbyt nisko by rozpoznać ich twarze. Oni zapewne znali jej.
Ze wszystkich znajomych twarzy najmniej pamiętam własną.
Poezja, chyba jej najbardziej brakowało Taihen w podobnych, krytycznych momentach.
O, czyżby znów miał zamiar nad nią przejść jak nad porzuconym kotem?
Usłyszała swoje imię i poruszyła gwałtownie, jakby właśnie wyrwano ją z wyjątkowo przykrego snu. Który snem nie był. Niczym marionetka, poruszyła się dzięki siłowej sugestii Różu. Znała ten róż, nawet kojarzyła zapach czystego ciała i czegoś jeszcze. Domu.
- Nathair? - Przecież to oczywiste, idiotko. Nawet nie poznała swojego głosu, bardziej zachrypniętego niż zazwyczaj. Spojrzała a niego spod opuchniętej powieki. Czuła jak ściana wwierca się w jej plecy, razem z drobnymi ramionami anioła. Chciała się uśmiechnąć. Taihen zawsze się uśmiechała w takich sytuacjach. Ale strasznie bolały ją usta. - Chodźmy do domu...
Ostrożnie podniosła rękę i objęła jego szyję, tylko na moment, tylko na chwilę. Poczuła jak żebra poruszają się pod dotykiem jego ciała.
Wtedy usłyszała TRZASK.
Spodziewała się kolejnego ataku bólu, nowych, jeszcze nie odkrytych ran. Zamiast tego poczuła, jak te dawne zamiast wrzeszczeć przemieniają się w szept. Cień poprzedniego cierpienia. Spojrzała ponownie na Nathaira, niepewna tego co za chwilę zobaczy.
Kulił się z bólu. Kulili się razem jak dwa porzucone w wakacje szczeniaki. Podpełzła do niego, ostrożnie ułożyła mu dłoń na łopatce.
- Co... co się stało? Spróbujmy może gdzieś pójść. Po pomoc.
Nawet nie poczuła, jak jej układ kostny powracał do normalności. Mogła wstać, choć mózg jeszcze tego nie zarejestrował. Za bardzo obawiała się wszechogarniającego bólu. Ale przecież nie będą tam tkwić. Nikt im nie pomoże jak będą się w sobie kulić, przecież przed chwilą to przerobiła.
Podała aniołowi ramię i sama spróbowała stanąć mniej lub bardziej pewnie na nogach. Powoli, niczym staruszka z artretyzmem. Stała, teraz tylko jego kolej.
Nie zostawi go, tak jak i on nie przeszedł obojętnie obok.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 31.08.15 21:19  •  Ulica przy barze - Page 2 Empty Re: Ulica przy barze
Bolało. Jak ostatnia cholera. Oddech był ciężki i męczący, wywołujący pojedyncze krople potu na skroniach anioła. Ale z każdym kolejnym uderzeniem serca „przywykał” do niego na tyle, że umysł zaczynał powoli funkcjonować. Wydał z siebie stłumione westchnięcie, powoli podnosząc głowę, by wzrokiem odszukać prorokinię. Poruszył niemo ustami, ale zamiast jakiegokolwiek dźwięku, spomiędzy nieco drżących warg wyrwał się ostry kaszel. Trwał zaledwie parę sekund, ale wystarczyło, by anioł poczuł ucisk w okolicach klatki piersiowej, jakby ktoś wsuwał w jego ciało rozżarzony pręt.
Coś ty mi zrobiła? – warknął oskarżycielsko, zaciskając mocniej palce na swoim boku, a drugą ręką lekkim trzaśnięciem odsunął dłoń kobiety od siebie, jakby ta znowu miała go skrzywdzić. Oczywiście w głębi duszy wiedział doskonale, że to nie była wina Taihen. Jakiś cichy głosik podszeptywał mu prawdę, że oskarża nie tą osobę co trzeba. Mruknął coś niezrozumiałego pod nosem, a jego odbicie momentalnie złagodniało, wypychając pierwsze szczeknięcia i złość gdzieś na bok.
”Po pomoc.”
Oczywiście, że musieli. Wnet zacznie się ściemniać, a dwie osoby niezdatne do obrony w ciemnościach na terenach Desperacji same prosiły się o kolejną dawkę wpierdolu. Problem był jednak taki, że Nathair nie miał pojęcia gdzie iść. Nic nie przychodziło mu do głowy. Nic, od wcześniej wspomnianego szpitalu. Ale w tamtej chwili mógł bez problemu zanieść tam ranną Taihen, ale w tym wypadku wszystko ulegało zmianie. Nim dopełzną do szpitala, istniało spore prawdopodobieństwo, że prędzej skończą z poderżniętymi gardłami. A to była najbardziej optymistyczna wizja.
Bez zbędnego dalszego ociągania się, koniec końców zaczął się zbierać z ziemi, chociaż ból między udami przeszywał jego umysł za każdym razem gdy się poruszał, w akompaniamencie połamanych żeber, które wraz z życiodajny oddechem, ocierały się i szarpały.
Na krótką chwilę spojrzał jednym, zdrowym okiem na kobietę starając się ocenić jej stan ogólny. Wyglądała na taką, która da radę iść sama. Tyle dobrego. Przynajmniej nie będą pełznąć jak dwa robaki.
Nie dojdziemy do szpitala. – mruknął pod nosem, chociaż kobieta bez najmniejszego problemu mogła go dosłyszeć. – I musimy się pospieszyć. Nie możemy tutaj zostać jak będzie ciemno. – nie w takim stanie. Dłoń spoczęła na rękojeści jego miecza i przez chwilę rozważał możliwość obnażenia jego ostrza, ale szybko porzucił tak lekkomyślny pomysł. W tym stanie to prędzej sam sobie wbije miecz w dupę niż kogoś obezwładni. Pozostawały mu moce, chociaż i w ich przypadku pojawiał się spory znak zapytania. Jak na potwierdzenie swoich myśli poruszył lekko palcami czując, jak elektryczność delikatnie smaga jego opuszki palców.
Wiem, gdzie pójdziemy. – dodał po chwili, powolnym krokiem ruszając. Starał się nie krzywić przy każdym kolejnym ruchu, kiedy o obolałe uda ocierał się szorstki materiał spodni. Wiedział doskonale gdzie mogą się udać i gdzie było najbliżej. Co prawda akurat to miejsce nie należało do najbezpieczniejszych, zwłaszcza, jeśli okaże się, że właściciel domu jest w środku, ale nie mieli innego wyboru. Wszystko było lepsze nić pozostanie na zewnątrz w takim stanie. Tam przynajmniej mieli jakiekolwiek szanse.

zt x2 -> klik
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 18.10.15 23:18  •  Ulica przy barze - Page 2 Empty Re: Ulica przy barze
Popołudnie. Zimne, wietrze popołudnie, miasto skąpane w białym, rozproszonym i jakby zgaszonym świetle. "Miasto", bo kupa gruzu, żelbetonu oraz parę blach i belek na krzyż raczej nie roztaczają wizerunku wzniosłej metropolii. Ale mniejsza, kogo to z resztą obchodzi. Na pewno nie Steve'a, któremu właśnie udało się wymendzić dwie flaszki bimbru z gwoździa w zamian za ręcznie zmajstrowany nóż sprężynowy. Robota na pięć minut, ale przecież dobry stary barman (Nestor? Kazik? Ciul.) nie musiał o tym wiedzieć. Ale oczywiście dzień nie mógł być taki udany. Oj kurwa, nie. Jakież byłoby życie w Desperacji bez choćby godziny wolnej od uprawiania szeroko pojętego rozpierdolu.
Był ten stary zawistny jaszczur, Ramsey. Wredny gość z pukawką na pokaz, chociaż każdy, kto poznał go z tej milszej strony wiedział, że szybciej wypruje ci flaki łyżką do lodów niż celnie trafi między brwi. Durny, zdziczały aligator, chuj mu w dupę. Łypie na niego, że niby takie wowow, człowiek w masce, błyszczy się żelastwo, wow, chce takie. Po cholerę jaszczurce maska, zapytuje uprzejmie Albert. To jak nie pierdolnie krzesłem, jak nie wstanie, olbrzymie cielsko wzrostu 2.5 metra. Prawie się nie wypierdoli o to krzesło, ale fason jest, mówi 'daj tę maskę'. A po co ci. 'A chuj cię to.' Poszukuję śladowej ilości logiki w twoim rozumowaniu, Rammie. Przyznaję, że ubarwiłoby mi to dzień~
Maski nie oddał. A raczej, Ramsey mu maski nie zabrał. Został kulturalnie wyprowadzony na tyły budynku przez jakichś gości. Jacyś dentyści najpewniej, okazywali ponadprzeciętne zainteresowanie stanem jaszczurzego uzębienia. A może kości? W każdym razie, chcieli je porachować.
Uśmiecha się złośliwie. Ostatnio udało mu się zdobyć nowe filtry do maski, w końcu brzmiał jak człowiek, a nie jak przytkana rura wydechowa. Szkła maski były czyste, wizja przejrzysta, pole widzenia jako tako szerokie. Żyć nie umierać.
Chociaż krwiaka pod żebrami nadal ma i pulsuje irytująco miarowymi falami bólu.
Siada na gruzowisku u wejścia zaułka, tuż przy budynku baru. Nie ma dokąd iść. Ani co robić.
Tylko te zasrane bimbry za pazuchą kurtki.
Nudno.
Kurwa, jak nudno.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.10.15 0:03  •  Ulica przy barze - Page 2 Empty Re: Ulica przy barze
„D”…”U”…
Nie, kompletnie nie miał co robić.
„P”…
Ciche westchnięcie wydobyło się z ust chłopaka, który znużony własnym postępowaniem, odrzucił wcześniej trzymany kijek na bok. Poprawił kościsty zad na czymś, co imitowało krawężnik i oparłszy się rękoma za plecami, odchylił całe ciało do tyłu. Grzebanie w ziemi pomiędzy łysymi placami wyliniałego bruku długo nie nacieszyło się jego zainteresowaniem. Artysta był z niego żaden, a sądząc po kierunku, w którym zmierzał, raczej nie miał nic ciekawego do przekazania kolejnym pokoleniom.
Odkąd dostał od losu możliwość wychodzenia na zewnątrz, rzadko kiedy zapuszczał się na wyprawy dalsze, niż kilkukilometrowe przebieżki niedaleko siedziby. Rehabilitacja trwała na tyle długo, że Kurt zdążył zapomnieć jakie profity płynęły z wolnych przechadzek na całej długości Desperacji; nocy spędzonych pod gołym niebem i poczucia kompletnego bezkresu czasu. Tak jak nie pamiętał, tak przypomnieć sobie nie mógł. Ale ile można siedzieć w domu?
Brązowe ślepia opadły na okolicę, lustrując zdystansowanym spojrzeniem każdego przechodniego, który przewijał się w tle. Ludzie może i dzicy, lekko zaniedbani i momentami dosyć krzykliwi, jednak większość potrafiła zignorować małą, czarnowłosą postać, której najwyraźniej brakło celu dzisiejszego dnia. O ile nie wymagał od otoczenia zainteresowania, tak naturalną koleją rzeczy było, że w końcu je dostał.
Morda.
Paskudna, śmierdząca morda wyrosła przed nim jak znikąd i w pierwszej kolejności obezwładniła odrzucającym, ciężkim zapachem. Spoufalający się zombie? Nie. Jakiś pieprzony kundel. Bynajmniej nie braciszek z jednej budy. Nim zdążył poderwać się do góry, jednym, krótkim kopniakiem odesłał pchlarza z piskiem i żałosnym skowytem. Nie cierpiał zwierząt, choć patrząc na to praktycznie, non stop z nimi przebywał. Kurt z przekleństwem tlącym się na ustach, skupił się na uciekającym kundlu, który był o tyle mały i wrażliwy na krzywdę, że czym prędzej pognał przed siebie.
Szkoda, że miał właściciela.
Szkoda, że ten właściciel był obok.
Ciach!
Nóż przeleciał tuż obok niego, płytko rozcinając – jak na złość – lewy policzek.
- Ty pierdolony gnoju! Jak mogłeś uderzyć Fafika! wut… Starszy, chuderlawy, acz wciąż wyższy od niego mężczyzna zaczął wariacko wymachiwać bronią, próbując podzielić Ailena na kilka części. Wyglądał na nieco obłąkanego, a siwa broda i sterczące na głowie włosy nie pomagały mu utrzymać poważnego wizerunku. Ruchy były o tyle niesprecyzowane, że chłopak dał radę uniknąć podglądu ostrza przy maksymalnym zbliżeniu, ale i tak czuł przemożną potrzebę wzięcia nóg za pas. Heroizm aż się z niego wylewał.
Obrót, unik... jakim cudem znalazł się bliżej ziemi?… odskok… ta gnida pociągnęła go za rękaw… obrót, nóż tuż przed nosem… skok! Starzec ciskając przekleństwami na lewo i prawo, z powodzeniem zakłócając cichy warkot dobywający się z gardła drobnego wymordowanego, zdążył poderwać tuman kurzu z ziemi, nim Ailenowi nareszcie udało się oderwać od siebie natrętnego starca i pognać przed siebie, wzdłuż uliczek Apogeum.
Zdyszany wbiegł w jeden z zaułków i oparł się plecami o ścianę baru. Odchylił nieznacznie łeb, chcąc wyrównać przyspieszony przez bieg oddech. Przetarł rękawem nieśmiało krwawiący policzek prędzej robiąc sobie rozmazany brush na policzkach, niż doprowadzając się do ładu. Dzieciak pewnie zająłby się wytrzepywaniem sobie kurzu spod powiek, gdyby nie jeden, istotny szczegół.
Kiedy w końcu spostrzegł się, że nie był sam, zareagował w sposób niemal identyczny do zaskoczonego kota, oszczędzając sobie wystrzelenie do góry z wygiętym grzbietem. Lekko pozłacane oczy natychmiast rozszerzyły się w wyrazie zaskoczenia, momentalnie spoczywając na posturze siedzącego nieopodal mężczyzny. Kurt mimowolnie obniżył swoją sylwetkę, gotów do ewentualnej ucieczki. Jeśli blondyn kiedykolwiek próbował zbliżyć się do dzikiego kota, a ten zamiast uciec, początkowo zatrzymał się i z oczami wielkimi jak pięć złotych wgapiał w wyczekiwaniu na kolejny ruch… to identyczną scenę mógł obserwować również w tej chwili. Z tą różnicą, że miał przed sobą nie mruczka, a jakiegoś niziołkowatego gimnazjalistę.
Szybko jednak rozwarte powieki zmrużyły się z zawtórowanym zmarszczonym nosem.
Gość wygląda idiotycznie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.10.15 19:26  •  Ulica przy barze - Page 2 Empty Re: Ulica przy barze
Okulary maski błyskają odbitym, niemal jarzeniowym światłem, kiedy blondyn odwraca głowę. Kąt padania rozproszonych promieni słonecznych uniemożliwia dojrzenie zza szkieł spojrzenia mężczyzny, które wyraża coś na kształt znudzonej konsternacji. Wyniki obserwacji: czarnogrzywy kurdupel, na oko metr pięćdziesiąt (nawet siedząc, Albert jest od niego sporo wyższy), przyczajony niczym czterdziestolatek przed badaniem prostaty.  Gotowość do skoku, kwaśna mina, zmrużone paczydła. Ciuch w modnej XL-ce, poza tym irytująca plama żółci w okolicach ramienia. Żółta chusta. Żółtek. Żółtkowy bandanek.
W cipę jeża, Kundelek. No to mamy przejebane.
Postać blondyna nieznacznie drga, flaszki za pazuchą cichutko dzwonią. Siedzieć? Uciekać? Niby toto się kurczy i czai po kątach, ale kto ich tam wie? Mutki to mutki, mogą sobie wyglądać niczym złotowłose cherubinki, rozkosznie popitalając po okolicy z pazurami/zębami/szponami, przy których Wolverine zwyczajnie wymięka.
Stevie~e, a może by tak zakończyć te czcze dywagacje i jakoś zareagować?
Fakty, człowieku. Tylko fakty cię ocalą.
Szarobłękitne spojrzenie pospiesznie wodzi po sylwetce chłopaka, obserwuje, analizuje. Ruchy dzieciaka wydają się być nacechowane czymś zwierzęcym, ale może tylko pod wpływem zaskoczenia.
Zaskoczenie jest najlepsze, Albert. Odkrywa karty. Zostawia pole wyuczonym mechanizmom, odruchom bezwarunkowym.
Porusza się, powoli opiera rękę na kolanie, na ręce brodę i wciąż przypatruje się chłopaczkowi badawczo.
- Yo. Może wyglądam jak ryba głębinowa, ale pod spodem drzemie cieplutka ludzka tkanka - chwila zawiasu. Martwe spojrzenie rozjarzonych szkieł - czy może nie powinienem zdradzać tajemnic zawodowych?
W głosie pobrzmiewa cień uśmiechu.
- Nie strachaj młody, nie gryzę.
Połykam w całości.
Może nie wszystkie Kundle znają czarną listę ich szefa? A może znają go tylko z ksywy?
Nie znają twojej ksywy debilu. Tylko aparycję.
Chuj.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 25.10.15 2:29  •  Ulica przy barze - Page 2 Empty Re: Ulica przy barze
|| Przepraszam, że kazałam Ci czekać tyle czasu. :<

Dźwięczny stukot butelek, natychmiast przeniósł pozłacane spojrzenie kotowatego w niższe partie ciała nieznajomego, w końcu przestając intensywnie wpatrywać się w jego twarz; a raczej ustrojstwo, które ją namiętnie zasłaniało. Początkowe zaskoczenie powoli z niego ulatywało, przybierając bardziej neutralny wyraz, o ile do neutralności dało przypisać się grymas, który dalece mijał się z uprzejmym zainteresowaniem nowym towarzystwem. Chłód bijący z oczu nie zachęcał do bliższych stosunków, choć wbrew przypuszczeniom blondyna, Sullivan nie palił się do rozrywania pazurami wszystkiego, co tylko stanęło mu na drodze. Gdyby tak było, chłopak nie musiałby biec wzdłuż wyszczerbionych uliczek Apogeum, próbując schować się przed wzrokiem obłąkanego starca. Co za tym idzie, nawet nie doszłoby do ich spotkania.
„(…) cieplutka ludzka tkanka.”
… cieplutka?
Nie potrafił powstrzymać się przed niezrozumiałym przechyleniem głowy w bok.
On wiedział, że ten wygrawerowany chart na żółtym tle zobowiązywał nie tylko do hasania wśród pustynnych piachów i dzikich chaszczy, ale też chłonięcia wszelkich informacji, które tylko potrafiły zebrać uszy, jednak nie był zainteresowany jaką rasę reprezentował mężczyzna. W zasadzie czuł przemożną ochotę, żeby sobie czym prędzej pójść i oszczędzić sobie wdawania się w rozmowy z jakimś dziwakiem spod baru. Szedł o zakład, że okaże się jeszcze pijakiem…
Ale przecież nie byłby sobą, gdyby nie pokusił się o jakiś komentarz do sytuacji. Szczególnie, że dostawał ku temu wyraźne zaproszenie.
- Nie boję się. – odparował natychmiast, odczuwalnie podkreślając delikatną urazę w głosie. Jasne… co z tego, że przed chwilą omal nie podskoczył, orientując się, że nie był w tej zatęchłej dziurze sam? Przecież on nie wiedział co to znaczy „strach”, pfi. – A już na pewno nie tego, że mnie pogryziesz. Byłoby ciężko przez ten szmelc, który masz na łbie. – nie zbliżał się, wciąż ostrożnie utrzymując jako taki dystans i grobowy wyraz twarzy. Jednak mimo szorstkiego obycia, nie rozpoznał w nieznajomym mordercy jednego ze swoich braci. To nie tak, że nie znał wszystkich listów gończych na pamięć. Po prostu nikt nie podstawiał mu pod nos żadnych zdjęć, a ludzi, którzy odpowiadali opisowi było od cholery w samej Desperacji. No i nikt nawet się nie pokusił, żeby wspomnieć, że ewentualny wróg miał zwyczaj paradować w masce przeciwgazowej… - Aż taki jesteś brzydki? Ktoś ty?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 02.11.15 20:42  •  Ulica przy barze - Page 2 Empty Re: Ulica przy barze
Przygina lekko głowę w jedną i w drugą stronę, próbując zniwelować uporczywy ból karku. Kątem oka, o ile jest to możliwe, zważywszy na konstrukcję maski, zerka na przycupniętego na jednej z rynien podopiecznego. Papuga siedziała jak do tej pory grzecznie, od czasu do czasu skubiąc ubabrane pyłem upierzenie. Albert zdaje sobie sprawę, że pozory normalności, jakie stwarza zwierzak, rozpłyną się dosłownie lada chwila, nie mniej nie wyczekuje tego zdarzenia z zapartym tchem. Woli skupić się na dzieciaku przed sobą.
- Hmmm~? A któż to wie? Któż to wie w tych czasach?
Pochyla się w stronę Kundelka, przekrzywiając głowę niczym sowa. I jakakolwiek mimika gości teraz na jego twarzy, bezpłciowość maski całkowicie ograbia ją z wszelkiego wyrazu. Kąt padania światła jednakowoż znacząco się zmienił, tak że teraz w dzieciaka wpatruje się para bystrych, niepokojąco żywych, jasnych ślepi.
- Zagwozdka.
Chwilę siedzi w bezruchu, świdrując go spojrzeniem, skacząc od oczu do ust, od ust do nosa, od nosa do policzka, od policzka do chusty, czupryny, bluzy, chusty, oczu, chusty, oczu. Chusty. Uśmiecha się, czego chłopak rzecz jasna nie może zobaczyć.
- Jakkolwiek by jednak nie patrzeć, wołają mnie Steve. "Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest niezamierzone i przypadkowe". Także co złego to nie ja.
Chwiejnie odchyla się do tyłu, butelki schowane za pazuchą kurtki cicho brzdękają.
Nie lubi Kundli. Ani dzieciaków. Do dzieciaków ma zrazę jeszcze z M-3, no bo "a musi mi pan wkładać do buzi tego patykaaaaaa?" muszę mała wredoto, masz zawalone migdałki. "a ja chcę tę naklejkeeeeeee". to siedź na dupie i szatefakap. osłuchuję ci kurwa plecy. "a gdzie maaaaamaaa" AWDUPIEEE.
...No. Nie przepadał za dzieciakami. Nieuchronna zmora pediatry.
A co do Kundli to długa, stara jak świat, żałosna, mroczna historia. Zabawna, gdy się ją słyszy z innych ust. Tragiczna, kiedy dotyczy ciebie.
Ale jak wiadomo, mutek to mutek, nie zgadniesz, ile wiosen popierdala po świecie.
- A ty młody czego się czaisz i podpierasz ściany? Goni cię kto?
Alphonse, usadowiony na najbliższym dachu, skrzeczy z cicha, a następnie zlatuje na ramię blondyna, napastliwie atakując jego ucho. Albert odchyla się z niezadowolonym cmoknięciem.
- Won, pizdo.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 28.11.15 4:02  •  Ulica przy barze - Page 2 Empty Re: Ulica przy barze
Według Sullivan’a, mężczyzna miał wyjątkowo niecodzienny sposób wyrażania myśli. Jego wypowiedzi były nie tyle co dziwne, a nawet po części intrygujące. Miło dla odmiany spotkać kogoś, kto nie zionie ci dymem od papierosa prosto w twarz, zawiązując dookoła uszu pokaźny łańcuszek przekleństw. Choć jak przystało na chłopaka, niski brunet raczej nie okazywał szczególnego zadowolenia z nadarzającej się okazji rozmowy z kimś z goła innym.  W jego twarzy wciąż tliła się ostra nieufność, przeplatana z ciekawością, która zdawała się być żywcem zaczerpnięta od typowych kotów śmietnikowych, które z zafascynowaniem obserwowały tańczącą na wietrze reklamówkę.
Świr.
Nie żeby pochopnie oceniał ludzi. Skąd.
Ilekroć blondyn wykonywał jakiś ruch, Kurt niemal natychmiast zdawał się napinać wszystkie mięśnie w gotowości, by wyskoczyć w górę jako pierwszy. Może niezupełnie w akcie ataku, ale kto na jego miejscu nie wolałby zwiać i ponownie przywitać się z obłąkanym starcem, niż stawiać czoło jakiejś nietypowej, choć na oko całkiem sprawnej personie spod baru? Mimo wszystko ucieczka nie była konieczna.
Steve.
Steve…

Przeszukiwania pamięci zakończone.
- Postaram się w to uwierzyć. – odrzekł nie do końca przekonany zapewnieniom rozmówcy, mimowolnie kontynuując z nim dyskusję. Nie kojarzył absolutnie nikogo, kogo zwaliby „Steve’em”.
Brzdęknięcie.
Wzrok kotowatego natychmiast spoczął na źródle wydobytego dźwięku.
- Lubisz sobie usiąść na śmieciach i pić pod barem? – zagadnął, unosząc brew z zniesmaczonym wyrazem twarzy. Blondyn natychmiast mógł się spostrzec, że właśnie przypięto mu kolejną, niechlubną łatkę.
- Nie twój interes.– skwitował krótko, krzywiąc się na dźwięk skrzekliwego zawołania papugi. Nie cierpiał głośnych dźwięków. Za zwierzętami też niezbyt przepadał… widocznie oboje z panów mieli ku sobie kilka poważnych uprzedzeń, choć na oko Ailena, to właśnie on był tym, który otwarcie to pokazywał.  
- Uważaj, żeby nie sfajdaczył ci się na ramię… chyba, że tę maskę masz właśnie po to, by tego nie czuć.
Uczepił się tego wyglądu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 17.04.16 16:11  •  Ulica przy barze - Page 2 Empty Re: Ulica przy barze
Na horyzoncie szła osoba, która nie wyglądała na zadowoloną. Ba. Prędzej był zirytowany samym faktem, że posłuchał siebie samego. Kilka godzin bezsensownej podróży po terenach Desperacji mogło tylko i wyłącznie zdenerwować człowieka.
- Wyjście na spacer nie jest złe mówili. Będzie fajnie też mówili... - Gadał sam do siebie pod nosem. Nie był szczęśliwy faktem, że nie zrobił nic produktywnego w życiu. Prócz przeklinania swych myśli. Stanął w miejscu rozglądając po bokach. Syf i malaria. Te słowa by najlepiej opisywały to miejsce. Jednakże było ono schronieniem nie tylko dla dobrych istot. Znajdywały się również tutaj osoby z piekła rodem, które kogoś pozbawiłyby życia. Niestety. Nic na to nie można było poradzić. W jednej chwili przestał się nad tym zastanawiać i postanowił zapalić papierosa. W końcu kto mu zabroni? Z jego ust wydobyła się szara chmurka, wędrując ku górze. Wtedy postanowił również coś błyskotliwego powiedzieć do samego siebie.
- No nic... Komu w drogę temu czas. - Ruszył do przodu nie przejmując się niczym. Oczywiście jego szalone myśli wędrowały w jego głowie by zaszedł do jakiegoś miejsca.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 18.04.16 20:09  •  Ulica przy barze - Page 2 Empty Re: Ulica przy barze
Przyjemne ciepło rozsiewane przez złote promienie słońca przywitało Łowczynię na zewnątrz, poza murami zdemolowanego, aktualnie upstrzonego upartą, metaliczną w smaku czerwienią i przyozdobionego malowniczymi zwłokami Baru. Odetchnęła lekko, płytko, krocząc przed siebie niezmąconym, równomiernym krokiem i zaciskając lewą, bladą pięść na połach swojego czarnego, podróżnego płaszcza. Ktoś rzec by mógł, iż nie był to najlepszy dodatek do ubioru na taką pogodę - poza bezpiecznym, przyjaznym cieniem temperatura była naprawdę wysoka i paląca - lecz Karyuu przyzwyczajona była do podróżowania w tym ciężkim, wyposażonym w głęboki kaptur - rzadko ściągany, skrywający niemal wiecznie jej jasne włosy i ładną twarzyczkę przed resztą świata - elemencie swojego standardowego stroju i niestraszne jej były żadne głupie upały. Jeśli zrobi jej się stanowczo za gorąco, to poszuka chłodniejszego miejsca - najlepiej takiego, które ma jeszcze niedaleko siebie wodę - i tam chwilę odpocznie bądź nawet poczeka na zimniejszą, lepszą do wędrowania noc. A jeśli mowa już o wodzie, to chociażby ździebko by się jej teraz przydało - nie tylko z powodu pragnienia, które, znając życie, dopadnie ją za kilka godzinek, ale też ze względu na szramę zdobiącą lewe udo Łowczyni. Będzie musiała poszukać jakiegoś zacisznego zakątka, powyciągać drzazgi wbite w skórę i - jeżeli będzie to możliwe - przemyć otrzymaną podczas bójki w Barze ranę. Niby nie było to coś wielkiego - zwłaszcza porównując do innych uczestników tego masakrycznego przedstawienia - lecz wolała nie ryzykować - Merlin wie, jakie bakterie znajdują się na meblach w tym skąpym, obdrapanym przybytku.

Zatrzymała się, dostrzegłszy przed sobą nieznajomą, palącą papierosa personę. Zszargane niedawną potyczką nerwy i nie do końca rozluźnione jeszcze mięśnie krzyczały, aby chwycić za broń i bronić się, co Karyuu prawie wykonała i ledwo zdusiła w zarodku. Palce prawej ręki drgnęły tylko na szczęście, podczas gdy wspaniała łopata pozostała na swoim miejscu i nie została wydobyta na ostre światło słoneczne - dobrze, dobrze. Ten ktoś nie był wrogiem - a przynajmniej miała taką nadzieję, jako że nie miała aktualnie ochoty i nastroju na kolejną z rzędu bijatykę. Nie wspominając, że w ogóle nie była ich fanką - toteż nie było powodów do niepotrzebnego spisania się oraz stresowania. Ruszyła więc ponownie przed siebie, planując najzwyczajniej w świecie wyminąć tegoż mężczyznę - Wymordowany, Łowca, Anioł, demon, diabeł, potwór, niewinny, podróżnik... zbyt wiele możliwości, zbyt dużo kombinacji było dostępnych na tych przeklętych ziemiach - i pomaszerować dalej do przodu. Nie wiedziała nawet, gdzie zmierza i po co - jedyne, czego teraz na pewno i sto procent łaknęła, to oddalić się od Baru i wreszcie odetchnąć. Szkarłatne, schowane w cieniu kaptura oczy przyglądały się uważnie, bacznie - mimo iż wyraz twarzy utrzymywał się na poziomie neutralnym, niemal chłodnym - blondwłosemu osobnikowi, starając się wyłapać potencjalny, gwałtowny ruch świadczący o ataku. Przezorny zawsze ubezpieczony, czyż nie?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 19.04.16 17:01  •  Ulica przy barze - Page 2 Empty Re: Ulica przy barze
Szara chmura trucizny wędrowała za palącym osobnikiem. Obserwatorzy mogli powiedzieć, że wyglądał na zamyślonego. Zastanawiał się nad sensem bezcelowej wędrówki. Znudzony szukał wzrokiem czegoś obiecującego. Nie trwało to jednak długo. Zatrzymał swym spojrzeniem na osóbce, która raczyła stanąć mu na drodze. Wciągnął do swych wnętrzności dym, wypuszczając go ku przestworzy. Wtedy sobie pomyślał, że można byłoby wymienić z nią parę słów. W końcu był znużony podróżą, a najzwyklejsza rozmowa byłaby relaksującym powiewem dla jego myśli. Tak więc postanowił wykonać mały zabieg, który miał tylko przykuć uwagę. Dokąd tak zmierzasz panienko? Te słowa mogła bez najmniejszego problemu usłyszeć w głowie. Spokojny, zaciekawiony. Anioł nie miał nic lepszego do roboty więc uznał, że wykorzysta zdolności telepatyczne by rozpocząć przyszłą dyskusję. Jeśli się tego podejmie. W jego naturze nie leżało zmuszania innych do błahych czynności. Chwilę po tej czynności postanowił rzucić tlącym się jeszcze papierosem w bok. Wypuszczając przy tym ostatni buch ku górze. Wtedy odwrócił się w jej stronę i postanowił przemówić osobiście, niż za pośrednictwem samych myśli.
- Jeśli naruszyłem Twą przestrzeń osobistą to wybacz. Chciałem tylko zwrócić na siebie uwagę i zaproponować małą rozmowę. - Cała jego wypowiedź brzmiała na spokojną i stonowaną. W jego mniemaniu nie wyglądała na agresywną osobę. Zatem stąd można zakładać jego ryzykowne posunięcie. Nie znał w ogóle jej osoby i takim naruszaniem swobody myśli mógłby dostać po twarzy. Jednak się tym nie przejmował, jak zresztą było słychać. Chwilami go korciło, żeby poszperać trochę w jej główce. Jednak wolał się dowiedzieć od niej, niżeli na własną rękę. Tak więc zostawił całą tą sprawę do przemyślenia będąc przygotowany na najgorszy. W końcu mogła nie być zadowolona z wchodzeniu do jej głowy i mówieniu stamtąd do niej. Stąd mogła być właśnie gotowość do uniku, albo do samoobrony. Choć spodziewał się pozytywnego biegu wydarzeń.  
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 2 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6  Next
- Similar topics
» Ulica
» Ulica
» Ulica
» Ulica
» Ulica

 
Nie możesz odpowiadać w tematach