Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 3 z 7 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next

Go down

Od kiedy w ogóle istnieje coś takiego, jak wampiry? Może i cała ta apokalipsa, wirus X i te sprawy mógł zrobić z ludźmi sporo, ale potwierdzonego przypadku stricte wampiryzmu nikt nie miał okazji spotkać. Póki co jedynie o czym zasłyszać się dało, to leczeniu się poprzez picie krwi, lub tej chorobie psychicznej jaka zaatakowała umysł Hexa, popychając go w kierunku rosnącej żądzy krwi. Hamowanie tego daje jedynie efekty tymczasowe - to wciąż będzie rosnąć. Dlatego szukał składników na leki, ma już zbyt mało czasu, by "olewać" ten stan rzeczy. Zbyt wiele już krwi stracił na to. Własnej.
- A jesteś kozłem? - Zatrzymał się, lekko przechylając głowę n bok wraz z momentem odpowiedzi pytaniem na pytanie. Odległość nie była zbyt wielka w tej chwili, może kilka metrów, które przy odpowiednim pośpiechu można pokonać w ciągu kilku sekund. Czy jednak była ku temu potrzeba? Trudno powiedzieć. Jego dłoń, jeszcze dotąd drapiąca bark powędrowała na kark, opierając się oń. Kontrola, kontrola, potrzebujesz kontroli. Nie myśl o krwi. Nie myśl o czerwonej posoce, jaka płynie w twoich czy jego żyłach. Skup się. Zamknął oczy, starając się odsunąć na krawędź swojego umysłu wszelakie skojarzenia z krwią, ze szkarłatem czerwieni. Wszystko. Kontrola. Cyrkulacja oddechu, zacznijmy od tego. Nie pobudzajmy serca do szybszej akcji. Kontroluj oddech. Głębokie oddechy były aż przesadnie widoczne w tej chwili, ale to nieważne! Jeśli to choć odrobinę pomoże, to spróbuje. Ignorował teraz (a przynajmniej próbował) słowa Kirina, który najwidoczniej świetnie się bawi, prowokując go do gwałtowniejszych reakcji. Nie powinien. Mimo wszystko - wciąż jest wyczerpany. W teoretycznej walce siłowej, nawet będąc wymordowanym, może mieć mniejsze szanse od kogoś pochłoniętego brutalnym szałem, zdrowego (w pewnym sensie). Nie odpowiedział na jego słowa a pro po wymiany, lecz jedno słowo, słowo klucz wystarczyło, by całą jego praca poszła w cholerę.
"Krew".
Otworzył oczy, skupiając swoje spojrzenie na jego przegubach.
- Słyszę... Bicie twojego serca. - Wyszeptał, wpatrując się w jego przedramiona. Mógłby poprzysiąc że faktycznie słyszy odgłos bicia jego serca, przepływającej i cyrkulującej w żyłach krwi. Choćby zarażonej najgorszym świństwem - to wciąż krew. Ciepła. Świeża.
Krew...
Jego wolna dłoń zaczęła drżeć w napięciu, oczy wydawały się łzawić z faktu, że Dżin powstrzymywał się od mrugnięć. Nie mógł oderwać spojrzenia od ciała wymordowanego. Nie mógł.
Borze, jak to dziwnie brzmi.
Palące pragnienie w gardle i rosnące pożądanie wobec krwi wypełniało powoli jego umysł. Zalewało je. Logiczne myślenie i resztki rozsądku walczyły o przetrwanie jeszcze kilka, krótkich sekund, aż w końcu dotarliśmy do meritum tej sytuacji, co było nawet spodziewane. Dłoń jaką do tej chwili trzymał na karku sięgnęła za plecy, synchronizując się z ruchem nóg. Jedno, szybkie szarpnięcie wyzwoliło ostrze maczety, gdy w szarży Dżin chciał jej użyć do rozcięcia w pół obu przedramion, byleby uwolnić pokłady krwi znajdujących się w tych żyłach. Poziome, zamaszyste cięcie - do tego dążył. Tego chciał. Tego pragną. Nic więcej się teraz nie liczyło, prócz krwi.
Dajcie mu krwi.
Tego gorejącego, pięknego szkarłatu. Nie powstrzymujcie się!
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Kozłem? Nie, ale chyba widziałeś że mam rogi... - Odłożył manierkę i przeczesał czarne włosy palcami dokładnie w miejscu, gdzie jeszcze niedawno wyrastały zakręcone rogowe twory. - Więc może jestem demonem?
Chyba tylko dlatego, że widział desperację i to, że Hex znajdował się na granicy wytrzymałości miał ochotę coś mówić. Nie spodziewał się więc, że zamieni się to nagle w przejmującą konwersację, tylko dlatego to robił, odpowiadał, droczył się, prowokował. I czekał. Czekał na reakcję, jaka na będzie? Jego wzrok zdawał się mówić: No chodź, pokaż czym naprawdę jesteś.
W tej ciszy chyba on także słyszał to bicie, tylko cholera wie, czy to było jego serca. Może po prostu wytwór wyobraźni zielonowłosego, a co za tym idzie, kiedy to już powiedział, Kirin także zaczął wyobrażać sobie niestworzone rzeczy. Chociaż to nie było by dziwne, gdyby faktycznie je słyszał. Z wysiłku i wycieńczenia jego płuca piekły, a centrum krwiobiegu pracowało nienaturalnie szybko i mocno, mięśnie paliły, każda część ciała dawała o sobie znać. Przynajmniej był pewny, że nadal posiada je wszystkie.
Nie bój się bólu, ból to znak, że wciąż żyjesz.
Dalej opierał się o ścianę. Nie miał pola, by się wycofać. Mógł co najwyżej wykonać nagły skok w którąś ze stron, ale nie zdecydował się na jakikolwiek ruch. Tkwił w jednym miejscu  rękami wyciągniętymi przed siebie i obserwował jak spojrzenie Hex'a zmienia się. Jak jego rozmówca, a także przeciwnik nagle skupia się tylko i wyłącznie na jego przedramionach i wykonuje atak.
- Przykro mi, nie mam zamiaru ot tak dać się posiekać dla kogoś przypadkowego. - Burknął pod nosem nawet nie licząc na to, że te słowa cokolwiek zmienią. W końcu czy jakakolwiek osoba zaprzestanie ataku, kiedy powie jej się: nie dam się zranić?
Przecież i tak by spróbował, był pewnie pogrążony w szaleństwie w takim stopniu, że jakiekolwiek słowa nic by nie zdziałały. A może gdyby teraz padł na kolana i zaczął błagać o litość?
Zabawne. Przez chwile nawet to sobie wyobraził i ta wizja jakoś poprawiła mu i tak dobry humor. Mógł nie wyglądać na szczególnie zadowolonego, ale jakiś niepełny uśmiech błąkał się po jego twarzy. Poza tym nawet gdyby miał tu i teraz przegrać, niczego by nie żałował. Odpuszczanie sobie walki tylko dlatego, że z góry wie, że przegra byłoby marnotrawstwem.
Kochaj walkę dla samej walki.
W jednej sekundzie jego ręce zostały odcięte od reszty ciała. Tak mogło by się przynajmniej wydawać, gdyż maczeta przeszła przez nie na wylot. Tyle, że bez śladu, ani nawet kropli krwi. Zatopiła się niczym we mgle i przeszła przez nią. Na to cały czas liczył, że zostanie bezpośrednio zaatakowany i obróci to na swoją korzyść. W końcu osoba która wykonuje cios liczy na to, że siła zamachu zatrzyma się na ciele przeciwnika, a nie że nie natrafi na żaden opór. Pewnie z braku oparcie zacznie spadać, a tam czekały już materialne dłonie Kirina, który chciał złapać go za łokcie i wstrzymać atakującego tak przez jakimkolwiek dalszym ruchem.

/E tak, zapomniałam dopisać wcześniej, użycie artefaktu 1/3
                                         
Kirin
Doberman     Poziom E
Kirin
Doberman     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Vincent de Lacroix aka. Kirin / Seba z DOGS


Powrót do góry Go down

- Widziałem demony. Stwierdzenie że wyglądasz jak one byłoby obraźliwe. Dla nich. - Stwierdził, gdy jeszcze starał się opanować swoje emocje i żądzę krwi. Wciągnięcie się w nic nie znaczącą, małą rozmówkę mogło tym bardziej pomóc, ale chyba nie miał sposobności by oczekiwać tego po nim. Widocznie świetnie się bawił kosztem nerwów i świadomości Hexa. No ok, bawmy się. Zobaczymy jak długo to się pociągnie i kto będzie się śmiał ostatni, niah?
Może to i lepiej że nie krzyżował z nim spojrzenia wtedy. Jeszcze bardziej by wzmogło jego chęci na mord. I krew. Krew dużo bardziej niż mord. W końcu gdy ofiara umiera, krew przestaje płynąć, tworzyć się dalej. Należy zachować ofiarę w stanie agonii, by wyprodukowała jak najwięcej krwi przed swoją śmiercią.
Choć jak przyjrzeć się Kirinowi, z niego dużego pożytku i tak już nie będzie.
Faktycznie jego słowa nie wstrzymały, nie spowolniły, ani zupełnie nie wzruszyły szarżującego Dżina, który zamaszystym zamachnięciem się prawego ramienia chciał odciąć te dwa przedramiona. Krótkie, wymierzone cięcie, jakie miało wyzwolić piękne fontanny szkarłatu...
Coś jest nie tak. Ostrze przeleciało przez nie jak powietrze, bez nawet najdrobniejszego oporu. Nie chcąc hamować, próbował wstrzymać ruch ramienia i wykonać kolejne cięcie, tym razem z drugiej strony, lecz został pochwycony. Z chwilą gdy tylko odczuł że ruch jego przedramion jest blokowany, zareagował instynktownie - chcąc się wyzwolić. Szybkie wykorzystanie pędu swojego ciała i wyskoczył do góry, celując obiema swoimi stopami w środek jego klatki piersiowej, chcąc to wykorzystać w celu nie zadania obrażeń, a rozluźnienia uścisku i możliwości wycofania się. Nawet jeśli nie trafi w niego konkretnie, to trafi w kamienny słup za nim, i będzie zdolny odbić się od niego. Jeśli wtedy nie puści, albo poleci razem z nim, albo nie, w zależności od tego jak wiele jeszcze siły ma w swoich ramionach. Tak, tych niematerialnych.
Ponawrzucał by mu co nie co o tym, że już takie triki widział nie raz i wie jak z tym sobie radzić, gdyby nie fakt że w tej chwili liczyło się tylko - krew. Więc gdy tylko uzyska choćby najmniejszą okazję by sprawić krwawiącą ranę - ponowi atak przy pomocy maczety, czy to znów szarżując na niego i mierząc w jego ciało, czy próbując rozciąć mu łydkę, lub jakiekolwiek inne miejsce ciała, jakie tylko mogło produkować krew. Każde. Jakiekolwiek.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Właściwie to nie miał zamiaru wdawać się z nim w bójkę, fakt, prowokował Hex'a do ataku, ale to nie znaczyło, że miał zamiar pokazać mu teraz 'kto tu rządzi'. Bardzo dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że gdyby nie ta pewność, że moc zadziała, musiałby zwiewać już w podskokach. Po prostu musiał jednak najpierw go trochę podenerwować, taka już była jego natura. Trochę jak szczeniak, który zaczepia starszych od siebie tylko z daleka, wiedząc że da radę uciec.
- Jejku, jejku... aleś ty narwany... - mruknął bardzo powoli i spokojnie zwalniając uścisk i pozwalając zielonowłosemu robić cokolwiek tylko chce, nawet nie starał się unikać ciosów, które wymierzone w niego przechodziły przez ciało bez najmniejszego oporu. Dziwnie się czuł, fakt, kiedy kopniak miał trafić w jego klatę, a po prostu przez nią przeleciał, to zawsze było takie dziwne uczucie i ryzyko, że nagle taka noga utknie w jego ciele, co rzecz jasna dla wymordowanego skończyło by się w dosyć przykry sposób. Westchnął kiedy jeszcze jedno uderzenie wbiło się w jego ciało niczym w powietrze. Sięgnął po manierkę i wziął jeszcze jeden mały łyk wody. Pił bardzo powoli, bo jeszcze pamiętał o tym, że po dłuższej głodówce nie należy wyjadać wszystkiego co ma się pod ręką, ale dostarczać substancje do organizmu bardzo ostrożnie i z przerwami. Przymknął jedno oko pociągając z butelki, a drugie nieznacznie skierował na atakującego przyglądając się jakby z dystansem na jego ruchy. Analizował jego metodę walki, chociaż wyglądał na pochłoniętego w całości żądzą krwi i równie dobrze mógł nie panować do końca nad układem ciosów, który wystosował w kierunku Kirina. Można by tak gdybać w nieskończoność, więc po prostu założył, że to co tu widzi jest typową dla niego sekwencją ataków.
Odłożył manierkę i podrapał się bo głowie przechylając ją na bok zastanawiając się przez chwilę nad tym, co powinien zrobić, by wyjść z tego cało. Raczej marne szanse, że w tym stanie dałby rade uciec bez uszczerbku na zdrowiu, ale nie było mowy o tym, by po prostu poddać się i dać posiekać.
Odwinął rękawy lewej ręki jeszcze wyżej, a przeciwną dłoń dosłownie wepchnął sobie w ciało z przeciwnej strony łokcia. Odpowiednia manipulacja, a odrobina krwi zaczęła ściekać po jego palcach w dół, aż wreszcie pojedyncze krople odrywały się pod działaniem grawitacji i kapały na ziemię już całkowicie materialne.
- No dalej, chyba tego chcesz, nie? - Pozbawianie samego siebie krwi przy takim wycieńczeniu może i było dosyć głupie, ale wymordowany liczył na to, że w międzyczasie zanim organizm odczuje jej braki zjedzony posiłek i zaspokojone pragnienie zrobią swoje. Poza tym był bardzo ostrożny przy tym zabiegu, ale przede wszystkim liczył na to, że sam widok i zapach nawet odrobiny krwi zajmą uwagę Hex'a.

// artefakt 2/3, znowu zapomniałam D|
                                         
Kirin
Doberman     Poziom E
Kirin
Doberman     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Vincent de Lacroix aka. Kirin / Seba z DOGS


Powrót do góry Go down

Oby więc znał wszystkie możliwe drogi ucieczki, lub chociaż jedną, wystarczająco skuteczną by uniknąć swojej zagłady. Teoretycznie jego szanse nie są zbyt duże - ma na przeciw siebie osobę zwinną, zdrową i silną, którą każda sekunda walki nakręca do jeszcze większej rozwałki. W dodatku pokazał jedną ze swoich "kart atutowych", ukazując przed Hexem jedną ze swoich mocy w tak głupi sposób, ku prowokacji.
Nie słuchał jego głosu, nie zezwalał na żadne gesty. Gdy po szarży znów spudłował, zaczął najzwyczajniej w świecie ślepą salwę wielu cięć w różnych poziomach i pionach oraz ukosach, licząc na to że któreś trafi. Niemal ryczał z obłędu prosto w jego twarz, nie zwalniając ani na sekundę z każdym, wściekłym cięciem. Co prawda żadne nie trafiało, ale nie obchodziło go w tej chwili to. W KOŃCU MUSI ZACZĄĆ KRWAWIĆ! Któreś cięcie w końcu musi to zrobić.
- Krwaw, krwaw, krwaw, krwaw, krwaw, krwaw, KRWAW! KRWAW! - Powtarzał to jak mantrę, z każdym cięciem maczety, do tego stopnia że już powoli zaczęły się powtarzać "drogi" jego ataku. Nie zwracał uwagi na jego gesty, ruchy, ton, na cokolwiek, atakował, tylko to się liczyło teraz. ATAK! KREW! ŚMIERĆ!
ŚMIERĆ!
ŚMIERĆ!
Przynajmniej do chwili, aż Kirin pokrwawił palce lewej dłoni krwią, ukazując mu ją tuż po tym, pytając czy tego chce. Dżin wstrzymał swoje ruchy, spoglądając na krew niczym oczarowany, szczerząc zęby z językiem na wierzchu jak nie jedna bestia z Desperacji by umiała.
W końcu każdy tu jest takową, prawda?
- Krew... Krew... Kreeeeew! - Zawołał entuzjastycznie i... Pchnął Kirina w miraż jego przezroczystej klatki piersiowej, w miejsce gdzie pod skórą, mięśńmi i kośćmi znajdowało się serce. Utrzymywał w tym miejscu ostrze maczety, odchylając wpierw głowę do tyłu, a potem przechylając ją w stronę Kirina, posyłając mu szeroki uśmiech, w jakim czaiła się nuta szyderstwa. Ogromnego szyderstwa. Wprost można było widzieć jak te złote oczy śmieją się wymordowanemu w twarz.
- Nie potrzebuje jej, mój drogi Kirinie. Nie tych kilku kropel. Myślałeś że wiesz już wszystko, że przejrzałeś mnie, prawda? Teraz JA widzę CIEBIE. I zaczekam, aż wrócisz do materialności, a twoje serce będzie na moim ostrzu jak szaszłyk. Wycisnę je jak piękny, dorodny owoc, a potem zjem, patrząc jak umierasz. Ile czasu ci zostało zanim wrócisz do materialności? Minuty? Sekundy? - Myślał że go przejrzał, prawda? Problemem była jednak podstawa tego oszustwa. Hex nie wziął ze sobą listy nie przez zapomnienie, a przez fakt że nie potrzebował. Znał listę, i jak dotąd nie natknął się na ani jeden ze składników...
Poza szpikiem kostnym osoby zarażonej wirusem X. Osoby stojącej przed nim. Może użyczy mu go trochę, wraz ze swoją krwią i sercem?
Bardzo chętnie przyjmie. Ogień jeszcze nie wygasł, więc będzie miał dobre miejsce by przypiec jego wysuszone członki ciała.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Westchnął z pewnym trudem, niczym nauczyciel, który tłumaczy szczególnie opornemu na wiedzę dziecku jakąś prostą zasadę po raz kolejny. To nie tak, że czuł się od niego lepszy, po prostu nie pojmował dlaczego niektórzy musieli tak okropnie wszystko komplikować? On preferował prostotę, mówił to co chciał powiedzieć, nie poruszał tematów, jeżeli go nie interesowały. Nie miał zamiaru chować przed nim swoje zdolności, efekt zaskoczenia był tutaj zbędny, ponieważ ufał tym mocom i wiedział, że nawet bez tego jest w stanie sobie poradzić. Nie był jeszcze na tyle zdesperowany, żeby udawać przed nim zagubione dziecko, a w głowie planować już, jak posieka go na kawałki i upiecze nad ogniem. Nie sięgał w przyszłość aż tak bardzo.
Podniósł palce po których spływała krew i oblizał je ze szkarłatnej cieczy zupełnie ignorując to, że jeszcze chwile temu jej widok doprowadzał Hex'a niemal do ekstazy. Nie chciał jej, to jego problem, teraz było już za późno.
- Wcale tak nie uważałem i nie uważam. Jesteś dla mnie obcą istotą, nie wiem niemal nic na twój temat i nie czuję, że Cię przejrzałem. - spojrzał na mężczyznę pytającym spojrzeniem i to samo ujawniało się w tonie jego głosu. Zastanawiał się, na jakiej podstawie zielonowłosy wysuwał takie stwierdzenia. Może nadal pochłonięty był przez szaleństwo i pragnienie krwi. Kirin rzucił krótkie spojrzenie na maczetę, która wbiła się w jego ciało. Analizował przez chwilę, czy słowa Hex'a są prawdziwe, ale musiał dość do wniosku, że ten mówił prawdę, bo wykonał krok na bok czując jakiś  dyskomfort, kiedy broń tkwiła w jego ciele, nawet gdy tego nie odczuwał.
Powoli kończył mu się czas na reakcję. Skoro członek KNW był tak zdesperowany pozbawić go serca, raczej nie zaprzestanie na tym jednym wciśnięciu mu broni w ciało. Wymordowany odskoczył na bok i w tym samym momencie sięgnął obiema dłońmi pod płaszcz wyciągając spod niego po trzy noże w lewej i prawej ręce. Od razu cisnął dwoma w stronę Hex'a licząc na to, że ostrza lecące z tak bliska w stronę kapelusznika zmuszą go do wycofania się pod groźbą użycia pozostałych czterech. Oczywiście rzucone noże były jak najbardziej materialne, a te pozostałe w uścisku jego palców nadal były nieosiągalne. Korzystając z tego, ze nadal mógł korzystać ze swojej mocy, zaraz po rzucie bez względu na reakcję wycofał się za siebie znikając za kamiennymi ruinami, by zaraz pojawić się znowu, gdzieś w zupełnie innej części pozostałości po miejscu modłów wyznawców słońca.

//Użycie artefaktu 3/3
                                         
Kirin
Doberman     Poziom E
Kirin
Doberman     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Vincent de Lacroix aka. Kirin / Seba z DOGS


Powrót do góry Go down

Coś tu jest nie tak. W chwili gdy usłyszał słowa Kirina, z jego ust wydobyło się dość przeciągłe "eeeeeee" a sam dżin uniósł ostrze maczety na swój bark, wolną dłonią podrapując się po głowie pod kapeluszem. W tej chwili miał dość dziwną rozkminę jak na ten moment. Czy on tu jest głupi, wierząc że ten facet jest na tyle inteligentny by próbować go przejrzeć, czy poprostu osobnik przed nim jest kretynem który nawet nie próbuje przeciwdziałać taktyce osoby, jaka go atakuje? Miał też kilka innych pomysłów i myśli, ale żadna z nich nie potrafiła rozwiać tego, co właśnie miał w głowie.
Przez dłuższy moment zastanawiał się, jak zacząć nawet kolejne zdanie, z głową utkwioną pod kapeluszem, próbując w zastanowieniu wydrapać sobie odpowiedź z czaszki. Rzut sztyletów wciąż nie wyciągnął go z zamyślenia, jego ciało instynktownie zeszło z toru lotu obu z nich, podczas gdy mózg dalej zajmował się przetrawieniem tej sytuacji.
- Chyba nie ogarniam. - Wyrwało mu się w którejś chwili samemu do siebie. W tej chwili w praktyce sam facet zszedł na dużo dalszy plan, a ważniejsze było zrozumienie sytuacji i tego, co tu się stało. Nie mógł tego pokapować. Serio, poprostu nie. Może jego myślenie spowolniło, przez to udawanie opętanego krwią? Niee, myśli dobrze.
Przestając zwracać uwagę na otoczenie, zaczął powolnym krokiem poruszać się po wewnętrznym okręgu, dalej będąc wybitnie zamyślonym na temat tej sytuacji.
- Skoro on nie próbował mnie przejrzeć, to czy ja jestem głupi pozwalając mu zobaczyć że go oszukiwałem, czy on jest tak toporny że nawet nie próbował pojąć tego, że go oszukiwałem? Nie, to też nie pasuje. Hm... - Ta myśl tak wryła mu się w głowę, że w końcu przykucnął na podłożu, i zaczął przy pomocy maczety rysować sobie piktogramy, chcąc rozrysować tą sytuację i móc ją zrozumieć. Nie pojmował. Rozrysował sporo aspektów tej sytuacji, od momentu gdy wpadło mu do głowy że chce go oszukać, aż do chwili teraz, gdy zastanawia się nad tym, czy oszukiwał siebie, jego, a może nikogo i faktycznie chciał krwi? Nie, moment, próbujesz się okłamać auto-sugestią. Stop. Ta cała sytuacja zrobiła się dużo bardziej skomplikowana niż faktycznie powinna być, i pomimo bycia naprawdę starym prykiem, ni za cholerę nie mógł jej rozgryźć. No serio, radził sobie z gorszymi zagadkami, a nie potrafi wyjść z jedną, konkretną teorią co do tej, idiotycznie prostej sytuacji.
Po obejrzeniu dość sporego kawałka ziemi na którym wyrysował od cholery piktogramów jedyne co mógł zrobić, to złapać się za czoło i pokręcić ze zrezygnowaniem głową, stwierdzając że nie kapuje.
- Nie kapuje. - Co zresztą zrobił też. Och, jakie ten wymordowany musi mieć proste życie. Do bólu. Takie łatwe i proste.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Szczerze mówiąc, to spodziewał się, że gdy tylko wyłoni się zza ograniczającej go wcześniej ściany, Hex będzie już czaił się na niego z maczetą, albo chociaż będzie słyszał jego przeklinanie i próby ponownego zaatakowania. Zdziwił się więc, kiedy tak swobodnie przestał korzystać z mocy i oblizał palce z własne krwi. Nie upuścił jej sobie za dużo. Nawet lepiej, gdyby ten dżin przyssał się teraz do niego jak szczeniak do suki, wyszedł by na karmiącą matkę. A na to się nie nadawał.
Dotarły do niego dopiero słowa, najwyraźniej wypowiadane do samego siebie. Skoro nawet się nie poruszył, pewnie nie znał nowej pozycji Kirina, a co za tym idzie, musiał rozmawiać sam ze sobą. Wymordowany wypuścił powietrze z ust z cichym światem spoglądając w niebo jak ktoś, kto po raz kolejny musi jeść kaszkę mannę na śniadanie, a je ją już od roku, codziennie.
Jakkolwiek, wychwycił z jego wypowiedzi kilka ciekawych stwierdzeń. Jedno było pewne, przynajmniej dla czarnowłosego. Był na tyle leniwy i prostolinijny, że wcale nie miał zamiaru nikogo wplątywać w gierki typu: jak ty, to, to ja to. Zrobił to, co jemu wydawało się najlepsze w tej sytuacji bez szczególnego rozważania możliwości i gdybania: a co jeśli?
Jak widać podziałało. Nie czuł na sobie morderczego spojrzenia. Owszem, był świadomy, że nie jest nadal bezpieczny, ale cała powaga poprzedniej sytuacji uleciała z niego jak powietrze z balona. Miał teraz uczucie jakiegoś braku, pewnie gdyby palił, sięgnął by teraz po papierosa i zapalił go w łonie natury. Ale skoro nie palił i nie miał jak zaspokoić tego głodu na 'coś' satysfakcjonującego, sięgnął do kieszeni po resztkę igieł sosnowych i wpakował je sobie do buzi, by przeżuwać je leniwie cały czas wbijając złote oczy w niebo. Dodatkowo opierał się o kamienną ścianę, tyle że z drugiej strony. Mógł się spodziewać ataku z równie dobrze  góry, więc dlaczego by nie połączyć przyjemnego z pożytecznym?
Zastygł w takiej pozycji nie myśląc o niczym szczególnym, żując zieleninę jak przykładowa żyrafka. Taki był z niego badass.

// Odpoczynek 1/3
                                         
Kirin
Doberman     Poziom E
Kirin
Doberman     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Vincent de Lacroix aka. Kirin / Seba z DOGS


Powrót do góry Go down

Przy Hexie to co spodziewane staje się niepewne, niespodziewane okazuje się pewnością, a normalność staje się pojęciem względnym. Może i to, że teraz zupełnie frywolnie olał ostatnie pięć minut tego, co wyprawiał oraz tego, co chciał i zajął się "rozkminianiem" problemu bez nawet drobnej uwagi skierowanej wobec innych czy swojego celu - cóż. Historia jego życia.
Kilka kolejnych chwil później Hex wciąż stał przy piktogramach, rozrysowywując już nader dużych rozmiarów, dziwaczny "plan" myślenia, zaczynający się od kilku karykatur ludzkich, a kończących się na uproszczonych obrazach krwawiących osób ze znakami zapytania nad takowymi. Gdy w końcu można było uznać że skończył, wrócił na sam początek tego "planu" i zaczął go śledzić wzdłuż, rozsadzając problem na pierwiastki pierwsze...
Aż w końcu go olśniło, bo wydał z siebie przeciągłe "ach" w tonie zrozumienia, nieomal jakoby rozwiązał odwieczny problem ludzkości - jaki jest cel życia. Wzruszył jednakowoż barkami i strząsnął z maczety ziemię, po czym schował ją do pochwy na plecach i obrócił się, wkładając ponownie słuchawkę do ucha. Ruszył, kierując się w kierunku Kirina. Wiedział gdzie jest już wcześniej? Przypadkiem ruszył w tym samym kierunku? Who cares! Gdy tylko zauważył wymordowanego, sięgnął ku plecakowi dłonią i rzucił mu w twarz kolejną rybą, uśmiechając się rozbrajająco.
- Podziękujesz mi za to kiedy indziej. Sayonara! - Rzucił, wykonując zamaszyste, pożegnalne machnięcie dłonią ruszając dalej. Gdy tylko dokonał tego gestu, obie dłonie złączył na karku, odciągając głowę nieco w tył. Zaczął nucić? Tak. Dokładnie.
- Heat of the desert
Dust settles on my face
Without a compass
The soldier knows no disgrace...

Zdawał się nucić dalej też, ale ze względu na odległość stawało się trudniejsze do zrozumienia co mówi. Tak czy tak jednak - zupełnie olewając wymordowanego po rzuceniu mu ryby, poprostu...
Poszedł sobie. I tyle.

[z/t, hue. Nie spodziewałaś się, nie?]
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie miał powodu, by przejmować się w jakiś szczególny sposób tym, że ponownie został pozostawiony samemu sobie. Złapał rybę zanim doleciała do jego twarzy unikając tym razem łapanie jaj przy pomocy zębów. Chociaż opinia innych zazwyczaj go nie obchodziła, miał już dość bycia postrzeganym jak zdziczały pies. Mógł zachowywać się 'normalnie', tak jak człowiek, ale to potrafiło być męczące.
Zmrużył oczy nie wiedząc czego oczekiwać po istocie, która chciała go prawdopodobnie zabić, uratować i porozmawiać. Niekoniecznie w tej kolejności.
Parsknął cicho widząc, że nie ma co liczyć na dalszą konwersację, nawet jeżeli on sam w ciągu tego czasu odezwał się ledwie kilka razy.
Nie miał ochoty jeść kolejnej ryby, więc schował ją obok resztki sosnowych igieł. Kto wie, może dzięki temu nabierze całkiem przyjemnego zapachu i smaku.
Nie próbował się nawet wsłuchiwać w tekst, który nucił pod nosem odchodzący Hex. Odebrał to jednoznacznie, nic go już tutaj nie trzyma, więc i Kirin może udać się w swoim kierunku.
I tak też się stało. Podniósł dłoń na wysokość oczu i popatrzył na obdarte i brudne od ziemi kostki. Odechciało mu się już czołgać, więc po prostu zaczął maszerować powoli w swoim kierunku czując nadal lekkie zmęczenie.
Rzucił okiem na dogasające ognisko pozwalając mu swobodnie się wypalić, po czym zniknął gdzieś w śród zarośli kierując się tam, gdzie pierwotnie zamierzał. Chociaż w praktyce prawdopodobnie po prostu zaczął ponownie błądzić.

z/t
                                         
Kirin
Doberman     Poziom E
Kirin
Doberman     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Vincent de Lacroix aka. Kirin / Seba z DOGS


Powrót do góry Go down

Wyłapywanie bluźnierców, skazywanie ich na cierpienie w trakcie zmyślnych tortur czy bezwzględne mordowanie aniołów znalazło się w rękach Inkwizycji nie bez powodu – stanowili oni bowiem grupę zwartą i spełniającą powierzone im role z niemalże chirurgiczną precyzją. Czy za tą niezaprzeczalną skutecznością stał fanatyzm religijny i oddanie wielkiemu Ao czy każdy inny czynnik – w praktyce nie miało to jednak większego znaczenia, jeśli nie oznaczało to jakiejkolwiek zdrady względem Kościoła, rzecz jasna. Tajima Katsune nie zwykł siedzieć bezczynnie na Górze Shi, coć przede wszystkim nie preferował takiego egzystowania, które uznawał za bezcelowe – z tego też względu nie powinien dziwić fakt, że znajdowanie się w ciągłym ruchu, weszło mu niejako w nawyk. Niewielu zdawało sobie sprawę z tego, iż przed wstąpieniem do Kościoła Nowej Wiary pełnił wysoką funkcję wojskową w S.SPEC – nieśmiało wskazuje się tutaj na pozycję Generała lub Eliminatora, z większym nachyleniem na to pierwsze. Wyjaśniałoby to zapewne zapędy iście dyktatorskie i stałe podporządkowywanie sobie innych, a już w szczególności pewnego białowłosego gnojka, który znajdował się swoją drogą na liście jego prywatnych własności. Nie dość, że go przygarnął dokładnie dwanaście lat temu, wykurował i wytrenował do poziomu widocznego dzisiaj, to wymagał od niego pełnego posłuszeństwa. Dodatkową przewagę, poza tą fizyczną notabene, która sama w sobie była wręcz oczywistością samą w sobie między Katsune a Hotaru, dawały mu moce takie jak niezawodne, prawie, że automatyczne wykrywanie kłamstw czy manipulacja nagradzana skutecznością przy kontakcie fizycznym lub wzrokowym. Z drugiej strony wyjątkowo skuteczne przeszkolenie wojskowe i zabójcze władanie bronią – obecnie z wykluczeniem palnej – mogłyby równie dobrze odpowiadać zdolnością prezentowanym przez Eliminatorów. Może właśnie dlatego jednoznacznie zakwalifikowanie Tajimy do którejkolwiek z tych dwóch opcji nie było ani łatwe, ani tym bardziej nie gwarantowało uzyskania żadnego potwierdzenia ze strony mężczyzny.
Suche pustynne powietrze bezkresu Desperacji z biegiem kolejnych lat zacierało skutecznie wspomnienia o dawnym życiu. Nie odnosiło się to co prawda do skrywanych głęboko wyrzutów sumienia z podjętej swego czasu decyzji o życiu i śmierci najważniejszej dla niego osoby, do której się zresztą przyczynił – nie ratował tego nawet marny fakt jakoby podjęcia jej wspólnie. Na tym polu odniósł sromotną porażkę, która po dziś dzień ciągnęła się za nim i kładła na jego osobę niczym cień, a to, że nie okazywał jej otwarcie – wcale nie zmniejszało jej wagi. Prawda pozostawała jednak nieznana dla niemalże każdej jednostki. Z kolei samo odczytanie jakiejkolwiek emocji z przywdzianej przez Katsune maski obojętności graniczyło z cudem. Wyjątek od tej reguły stanowiły sytuacje, kiedy impuls okazywał się o wiele silniejszy niż znajdująca się na wysokim poziomie samokontrola. Nie można bowiem przy tym aspekcie nie wspomnieć o pewnym wyjątkowo uzdolnionym w tym zakresie gnojku, którego w ramach tego zazwyczaj karał, znaczy się – nagradzał, oczywiście... Zazwyczaj solidnym wpierdolem w ramach otrzeźwiającej, acz surowej edukacji jakiej można, by się spodziewać po byłym wojskowym ze skłonnością do wymuszania pełnego podporządkowania swojej osobie, co i tak miejscami zdawało się przypominać Katsune rzucanie grochem o ścianę, a wypada wspomnieć, że on sam nie zaliczał się do zbyt cierpliwych nauczycieli. Taiki Hotaru nierzadko spotykał się ze strony swojego Mistrza ze zdystansowaniem czy chociażby nieodłączną oziębłością.
Niemniej jednak cel ich misji był wręcz oczywisty – krzewienie wiary Kościoła Nowej Wiary w imieniu wielkiego Ao i likwidacja jej przeciwników odgrywały tutaj kluczową rolę w poszerzaniu wpływów tejże organizacji. Podróżowanie po terenach nieznanych z całkiem lichej postury przybłędą, którą dokładnie dwanaście lat temu przygarnął z dobroci swojego serca, potrafiło niejednokrotnie wyprowadzić Tajimę z równowagi, a bardzo często równało się to z bliskim spotkaniem jego pięści z twarzą Taikiego. Katsune grało notorycznie również na nerwach nieposłuszeństwo zauważalne na prawie każdej płaszczyźnie czy podejmowanie działań za jego plecami bez uprzedniego otrzymania na to przyzwolenia – sama zaś motywacja nie miała dla niego najmniejszej wartości. Inną sprawą pozostał nakaz noszenia lisiej maski pod pretekstem „nie obrażania majestatu Ao tą paskudną mordą”, jeśli Hotaru o niej zapomniał, a ów dnia mieli skierować się na misję – został natychmiastowo odesłany na Górę Shi z jasnymi instrukcjami – nie wychodzić ze swojego pokoju i nie pokazywać się Tajimie na oczy przez czas bliżej nieokreślony, co wypadało rozumieć jako do odwołania z pakietem ignorancji w zestawie.
Już od paru godzin czuł na plecach palące słońce wiszące na bezchmurnym niebie Desperacji, a coś co można, by podpiąć pod mundur lub ledwie jego namiastkę w odcieniu czerni wcale nie okazywało się zbyt pomocne przy unikaniu lejącego się żaru. Związane włosy w całkiem charakterystyczny jak na Katsune włosy stanowiły jedyną ochronę dla powierzchni jego karku. Rozgrzane powietrze wciągane raz po raz do płuc nie przynosiło żadnego ukojenia, choć gdyby przez minione lata do takiej pogody się nie przyzwyczaił, to wydawałaby się o wiele bardziej uciążliwa. Jedyne na co nie mógł aktualnie narzekać to brak uciążliwych problemów z uszkodzonym niegdyś błędnikiem, które zmusiłyby go do przybrania wilczej formy, choć to ostatnie zdarzało się rzadko i było ostatecznością, to wolał jej mimo wszystko unikać. Może po części zważywszy na fakt niezdrowej wręcz fascynacji psowatymi, które zauważył dawno temu u swojego podopiecznego.
Kiedy po raz pierwszy na horyzoncie pojawiło się coś na wzór dziwnej kamiennej budowli przypominającej Stonehenge, które zapewne z lotu ptaka układała się w okręg z bryłami w środku lub poprawniej tego co po niej pozostało. Tajima w początkowym odruchu uznał to za fatamorganę. Jednak wraz z pokonywaniem odległości i przy nie zmienialności obrazu musiał uznać, że to wcale nie wytwór jego wyobraźni czy efekt zmęczenia podróżą. Im bliżej kamiennych brył się znajdowali , tym stawały się coraz bardziej wyraźne i wyższe. Bez wątpienia dotarliby tam bez żadnych niespodzianek czy komplikacji w niedługim czasie, jeśli nie ten nieoczekiwany na środku pustyni cień, który na moment oddzielił dwóch Inkwizytorów od grzejącego niemiłosiernie słońca. Katsune zatrzymał się od razu, unosząc wzroku górze wprost na lecącego całkiem krzywo, ściąganego wyraźnie na lewo anioła, co mogłoby jednocześnie świadczyć o uszkodzeniach, a nawet i złamaniu tego bliźniaczego po drugiej stronie. Prawa ręka Tajimy odruchowo znalazła się na rękojeści katany, choć zważywszy na okoliczności wydobycie jej nie miałoby najmniejszego sensu i sam właściciel broni doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Następnie lewą ręką zminimalizował szansę na oślepienie przez słońce i promienie odbijane od białych piór, by móc uważniej przyjrzeć się nierówno lecącemu skrzydlatemu. Nawet z takiej odległości nietrudno było wysnuć jasny wniosek, iż nie ma się najlepiej. Mogło to wynikać chociażby z panującego upału, rozgrzanego powietrza i tego charakterystycznego defektu widocznego podczas lotu, co zresztą podkreśliło uderzenie o górną część jednej z kamiennych brył imitującej dach dla dwóch pozostałych i rychły upadek w dół z wysokości. W tym momencie Katsune zapaliła się ostrzegawcza lampka, bo zdawał sobie sprawę aż zbyt dobrze z faktu, że widok skrzydlatego pomiota pozbawi jedynie Taikiego resztek rozsądku. Jednak zbyt późno złapał za materiał ubrania tego gnojka, gdyż ten zdążył mu się bez trudu wyrwać i rzucić biegiem w stronę odkrytego miejsca kultu. Oczywistym pozostawał jednak fakt, że chodziło tutaj  o ów anioła, którego żywot zostanie niebawem gwałtownie i niezbyt delikatnie ukrócony.
Tajima zaklął siarczyście pod nosem, choć na próżno było oczekiwać, że ruszy, aby zatrzymać Hotaru i zagwarantować mu przytulanie z desperackim piaskiem. Niedoczekanie. Gniew wyraźny w zimnym spojrzeniu zdradzał o wiele bardziej jego nastrój, aniżeli kamienny wyraz twarzy. Katsune zakwalifikował ten występek za pozbawiony jakiegokolwiek przyzwolenia z jego strony, co równało się z jawnym nieposłuszeństwem, a to musiało zostać ukarane w należyty sposób. Widok oddalającego się gówniarza podnosił mu jedynie ciśnienie, zaś wciągnięte do płuc powietrze nie uspokoiło go wcale, zamiast tego wzmocniło rosnącą w nim wściekłość. Los skrzydlatego pomiota w tym układzie miał dla Inkwizytora przybierającego niekiedy postać wilka najmniejsze znaczenie. To czy zostanie do czasu aż on sam znajdzie się w replice Stonehenge porośniętej powykręcanymi, wyschniętymi krzewami zabity w trakcie tortur przez Taikiego czy też nie – było mu obojętne. Los skrzydlatego pomiota został już przesądzony w momencie, kiedy jego droga przecięła się z Inkwizytorami KNW – nie posiadał bowiem najmniejszych szans, aby wyjść z tego spotkania cało, a na jego jeszcze większą niekorzyść szalę przechylał widoczny już na pierwszy rzut oka mniejszy lub większy uszczerbek na zdrowiu.
W związku z powyższym, kiedy tylko Katsune przekroczył szybkim krokiem kamienne wejście zbudowane z kamiennych brył nie obdarzył ów pomiota żadnym spojrzeniem, niezainteresowany jego obrażeniami, zamiast tego pełna uwaga Tajimy skupiła się na tym nieposłusznym gnojku, którego niegdyś wytrenował i teraz dość agresywnym szarpnięciem za kołnierz odseparował go od jego ofiary, ciągnąc tym samym w tył, wydzielając pierwszą, acz znaczącą granicę. Jednakże zinterpretowanie tego jako ratunek okazałoby się błędem samym w sobie. Następnie złapał Taikiego mocno za poły ubrania i podciągnął do pionu, by nagrodzić go za nieposłuszeństwo zamachem na jego bezpieczeństwo o jedną z chropowatych, nierównych kamiennych bloków. Uderzenie o nie głową na pewno nie można było zaliczyć do najprzyjemniejszych przeżyć, ale nawet jeśli Hotaru miałby chwilę, aby się na tym skupić, to tylko na krótki moment, bo zaraz zarobił cios w żuchwę przez zaciśniętą pięść Katsune. Wisienką na torcie okazało się jednak ostateczne uderzenie w żołądek i rzucenie gówniarza na piasek znajdujący się między twardymi płytami. Agresja była poniekąd wpisana w naturę Tajimy, a prowokowanie go do jej użycia wiązało się z wieloma przykrymi skutkami. Wydobycie katany przez Mistrza i zatrzymanie jej na wysokości lisiej maski nie było jedynie demonstracją. Tępą stroną podważył ją i z wyczuciem zsunął z twarzy małolata, aby nie zrobić mu przy okazji dodatkowej krzywdy, oczywiście. Operowanie bronią nawet w tak delikatnych sytuacjach miał opanowane do perfekcji, co wynikało z praktyki i doświadczenia zdobywanego na przestrzeni minionych lat. Nie powinno zatem dziwić, że obdarzył Hotaru jeszcze bardziej ciętym, krytycznym i jednocześnie karcącym spojrzeniem, aniżeli zdarzało mu się to wcześniej. Kataną naciął płytko policzek tego popapranego imbecyla, który wkurwił go wystarczająco z niezwykłą gracją, jak zwykle zresztą, aby odsłonił się niejako z emocjami. Kreska, z której wydobyła się krew symbolizowała w tym wypadku nie tylko upomnienie, ale i ostrzeżenie mówiące o tym, że kolejny raz będzie o wiele bardziej brutalny niż ten, czego Taiki swoją drogą powinien być całkowicie świadom. Dopiero po tym zajściu ponownie umieścił katanę w pochwie przytwierdzonej do pasa. Nie zamierzał się nawet w tym momencie nad nim pochylać, zachowując między nimi stosowny dystans na linii Mistrz–uczeń, który w tego typu relacji i edukacji zarazem nie mógł zostać zachwiany czy zaniedbany.
A teraz, ty niewyedukowany tłuku, skup się, bo nie zamierzam się dwa razy powtarzać. Nie pamiętam, abym pozwolił ci na jakąkolwiek samowolkę, śmieciu. Chyba zdążyłeś zapomnieć o tym, że sam o sobie nie decydujesz i jesteś ode mnie w pełni zależny. Następnym razem w ramach upomnienia i lekcji na przyszłość zostaniesz na Górze Shi znacznie dłużej niż poprzednim razem za zapomnienie maski. Może wreszcie pomyślisz nad swoim nagannym zachowaniem i wyciągniesz z tego tytułu jakieś  satysfakcjonujące mnie wnioski, bo na ten moment napawasz mnie tylko obrzydzeniem. Zaczynam coraz bardziej wątpić w iloraz twojej inteligencji, a lepiej dla ciebie, abym nie uznawał cię za bezużyteczną broń — oznajmił beznamiętnym tonem Katsune, patrząc na Hotaru z góry. Czubkiem buta kopnął maskę lisią i prychnął  pogardliwie, jakby wyrażał poniekąd w taki oto sposób swoje zniesmaczenie. Po skończeniu swojego wykładu skierował się w stronę anioła, a w zasadzie jego truchła, któremu zamierzał się bliżej przyjrzeć, poświęcając o wiele więcej uwagi niż swojemu podopiecznemu. — Tylko mi się tu nie maż, gnojku. — dodał oschle, nawet nie obdarzając go spojrzeniem. W rzeczy samej było to ciągiem dalszym w karaniu tego porywczego młokosa pozbawionego cierpliwości i rozumu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 3 z 7 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach