Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 4 z 14 Previous  1, 2, 3, 4, 5 ... 9 ... 14  Next

Go down

Pisanie 05.02.16 21:19  •  GŁÓWNA SALA - Page 4 Empty Re: GŁÓWNA SALA
 Droga wydawała mu się odległą trasą, ścieżką do nicości. Im dłużej szedł, tym czuł jak coraz bardziej opuszczają go siły. Z każdym pewniejszym krokiem tracił więcej krwi, a dodatkowy balast na ramieniu w postaci nieprzytomnej Marceliny, która wcześniej ważyła dla niego niczym piórko teraz wydawała się ważyć tyle co worek ołowiu. Podróż dłużyła mu się, a pełzające za nim bestie tylko czekały aż padnie i stanie się rozkładającą padliną. Cholernie zmęczony parł naprzód nie zważając na wszystkie przeciwności losu. Niesprzyjająca jak dotąd pogoda nagle przestała go obchodzić, a zachowanie stałej czujności zostało zepchnięte na dalszy plan. W duchu dziękował wyimaginowanemu Bogu czy śmiesznemu Ao, że nic ani nikt się do nich nie przypieprzył. Nie był wstanie, aby stoczyć kolejną walkę. W tym momencie najważniejsze było dotarcie do kasyna i wylizanie ran i pozbycie się irytującej właścicielki kasyna. Obojętnie w jakiej kolejności.
 O zmroku dotarł pod kasyno, wchodząc z impetem do środka. Dyszał ciężko i wcale tego nie starał się ukryć. Ciemność ugościła go zachłannie, pozbawiając możliwości przyzwyczajenia wzroku, gdyż szybko na nowo rozbłysnęło światło. Jego oczom ukazał się Tyrell z tą swoją przerażoną miną. Skrzywił się na widok dzieciaka, po którego musiał wrócić do tej zatęchłej nory. Rzucił Marcelinę Dżeraldowi na ręce, samemu masując zdrętwiałe ramię. Kilka godzin marszu spowodowało, że przestał cokolwiek w nim czuć. Spojrzał z wyrzutem na sprawcę tego zdarzenia i westchnął.
- Dajcie się coś napić. Wysycham – powiedział ochryple. Siadł na wcześniej zajętym hokerze, opierając się plecami o wypucowany blat. Dżelard równie co Anioł, zszokowany spojrzał na dwójkę przybyszów niczym na wygłodniałe potwory, które z powrotem naruszyły spokój kasyna.
Shane szybko obsłużył się sam, wypijając zawartość z kubka Tyrella, po którym spodziewał się, że znajdą się tam jakieś zaparzane pomyje. Siedział, czując jak dotychczasowa adrenalina zaczyna opuszczać jego ciało, a on odczuwał coraz wyraźniej wszystkie skutki uboczne po spotkaniu z Brecher'em. Syknął siarczyście, składając się w pół jak krzesło i złapał się za krwawiący bok. Pomiędzy palcami przelewała się krew, która bezczelnie kapała na posadzkę, brudząc ją. Rudzielec niczym zahipnotyzowany wpatrywał się w powiększającą kałuże, nie wierząc, że tak szybko ubywało mu krwi. Nie zdawał sobie sprawy, że bestia tak dotkliwie go zraniła. Wcześniej krążąca w jego ciele adrenalina, ani na chwilę nie pozwalała na dotarcie do mózgu wszelkich niepotrzebnych bodźców. Dopiero z momentem opadnięcia na fotel, opuściły go wszelkie siły witalne, a siła z jaką świadomość w niego uderzyła, była porażająca. Zmęczony zamknął oczy, słysząc dookoła jedynie szmery. Panujący w lokalu mrok sprzyjał jego ciężkim i coraz mocniej opadającym powiekom. Chciało mu się spać. Jednak nagłe dotknięcie za ramię na powrót obudziło go i zmobilizowało do działania. Złapał – jak się okazało Tyra – za nadgarstek i wbił w niego wzrok.
- Nie panikuj. Żyję.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 09.02.16 14:19  •  GŁÓWNA SALA - Page 4 Empty Re: GŁÓWNA SALA
Wydawało mu się, że to film. Wypuszczony gdzieś z wyimaginowanego rzutnika, rozgrywał się lekceważąco na rozgruchotanych  deskach staranowanego kasyna, bagatelizując dochodzące zewsząd piskliwe odgłosy wiejącego wiatru. Przez krótką chwilę zdołał w to uwierzyć. Jego logika rozumowania została przysłonięta obrazem dwójki podtrzymujących się osób. Postać Shane'a była tak przekonywająco wyraźna, że niemal chciał uwierzyć, że to prawda. Zrobił krok naprzód. Wtedy jeszcze jego umysł nie przyjął do wiadomości widoku silnie obtłuczonego ciała, które fioletowymi palmami wystawało spod ubrań przybyszów, jak i głębokich ran ciętych przyozdobionych szkarłatnymi niesymetrycznymi plamami. Sen się ziścił. Ale sny mają to do siebie, że uwielbiają zmieniać się w koszmary, gdy tylko obróci się wzrok.
  Tyrell zatrzymał się w półkroku. Pokój oświetlony pomarańczowo-złotym światłem w przerażającym tempie  zaczynał tracić barwę. Poczuł jak skostniałe szpony chłodu ściskają jego serce. Przez tę krótką chwilę zapomniał o oddychaniu; machinalnie wciągnął w siebie głęboki wdech powietrza i zastygnął. Turkusowe tęczówki chłopaka skupiły się na wysmarowanym krwią, boku wiwerna. I wtedy majak stał się piekłem. Pomimo wewnętrznego przerażenia, które sparaliżowało jego ciało - stał stabilnie. Jego pozbawiona najmniejszego rumieńca, blada twarz wciąż sprawiała wrażenie trzymać silny, stalowy wyraz; choć z sekundy na sekundę, spięte mięśnie puszczały, jak odcięte liny od stalowej konstrukcji, ukazując strach, który tłumiony tak długo wydostawał się z wnętrza jego ciała.
  Marcelina wylądowała w ramionach Dżelarda, który obejmując ją w pół z wyraźnym zdziwieniem spoglądał na jej przybrudzoną, obdrapaną twarz. Nie wyglądała najlepiej.
  Anioł  w totalnym osłupieniu obrócił się w stronę baru. Shane zdążył już zasiąść na wcześniej odsuniętym hokerze i zatopić podsiniałe usta w niedopitym, gorącym napoju Tyrella.
  —  Co.
  Głos hydry, w otaczającej napiętej ciszy, zabrzmiał jak krzyk.
  —  Shane, do cholery. Ty... krwawisz!
  Był tak zdumiony jego niefrasobliwym i lekceważącym zachowaniem, że słowa same, niekontrolowanie, wypłynęły z jego ust. Nie był nawet pewien czy rudzielec go dosłyszał, bo sekundę potem przymknął oczy, uświadamiając sobie, że powiększająca się szkarłatna plama na brudnej, nie umytej podłodze należy właśnie do niego. Wyglądał jakby odpłynął. Pobladł na twarzy i zakołysał się niebezpiecznie na krześle, osuwając się powoli na bok. Kiedy jego głowa opadła na ramie, a hoker na którym siedział oderwał się karkołomnie od drewnianej powierzchni, anioł dobiegając do wymordowanego, w ostatniej chwili pochwycił go za mokrą, zakrwawioną koszulkę. Z trudem posadził go z powrotem. Odetchnął i położył ostrożnie - choć w czuły sposób - dłoń na jego ramieniu. Ciężkie zmęczone powieki Shane'a ponownie się otwarły i szorstka dłoń wilka zatrzymała anielski dotyk. Gdyby miał więcej siły, z pewnością odepchnąłby ją bez najmniejszego problemu. Ale był zbyt słaby. Tyrell widział jak w jego bladnącym spojrzeniu, ból miesza się z wycieńczeniem i bezradnością.
  Uścisk rudzielca niespodziewanie się poluźnił. Oczy na powrót  się zamknęły. Serce uderzyło w klatkę piersiową anioła jak stary, średniowieczny gong. Nie mógł dłużej zwlekać. Silnym, nadgorliwym uściskiem pochwycił go z przodu, za wybrudzoną koszulkę. Shane był  ciężki, naprawdę trudno było mu go utrzymać.
  —  Dżelard! — Tyrell zacisnął zęby z wysiłku. Czuł jak ciało Shane'a uparcie ciągnie go w przód. Próbował utrzymać równowagę, wycofując lewą nogę w tył. —  Zaprowadź Marceline do wolnego pokoju. Przynieś coś zimnego. Obojętnie co. Znajdź coś. Ja zabiorę Shane'a do swojego pokoju. Mam tam torbę... Ech!...I dużo ręczników Dżerald. Musisz... jakieś... znaleźć.
  Z trudem wydukał ostatnie słowa. Nadal nieustępliwie siłował się z bezwładnym ciałem swojego partnera. Po kolejnej próbie udało mu się oprzeć go bezpiecznie o blat baru. Chlasnął Shane'a po twarzy.
  —  Otwórz oczy! Shane! Słyszysz mnie?!
  Spojrzał na ranę, która osłonięta była przybrudzoną koszulką. Upływająca krew zdążyła pozostawić na materiale czarną ogromną plamę. Chłopak jęknął, widząc jak krople szkarłatnego płynu skraplają się ze szwów podartej tkaniny. Na moment wpadł w panikę.
  Bez wahania odwiązał  z szyi szary szalik. Przyłożył go do rany i mocno przycisnął. Nie mógł pozwolić, aby wykrwawił się na jego oczach. Nie mógł...
  —  Shane!
  Kolejne klaśnięcie w twarz.
  Rudzielec na krótką chwilę poruszył się i otworzył zmęczone oczy.
  — Musisz mi pomóc! Wstawaj!
  Podciągnął go z dużym wysiłkiem i zmusił  do zejścia z krzesła. Objął się ramieniem wiwerna, zaciskając uspokajająco szczupłe palce na jego zimnej dłoni. Drugą, nadal uciskał silnie krwawiący bok. Nie mógł uwierzyć, że to się dzieje naprawdę.
  —  Musimy iść. Już niedaleko.
  Razem zrobili jeden krok. A potem kolejny. Czuł jak blada twarz świeci mu się się od wstępującego potu; jak grzywka przyklejała się irytująco się do jego czoła, a niesforne kosmyki zasłaniają mu oczy. Z trudem utrzymywał go na prostych nogach. Przy kolejnym kroku, obydwoje prawie zaliczyli panele stęchłego kasyna. Tyrell zgiął się w pół, a bezwładne ciało Shane'a przygwoździło go do ściany korytarza, którym się właśnie poruszali. Byli już niedaleko. Widział drzwi.
  — Shane ciągle tu jestem. Otwórz oczy. Proszę. Już jesteśmy. Już niedaleko. Daj radę. Krok naprzód.
  Jego głos stawał się coraz słabszy. Miał ochotę, znów nim potrząsnąć ale w obecnej sytuacji, przytwierdzony ciałem wymordowanego, nie miał na to najmniejszej szansy. Spiął się w sobie i z całą siłą oderwał ich do ściany. Pochwycił go ponownie na prostych nogach, oddychając głośno. Z trudem łapał równowagę. Czuł jak energia opuszcza jego ciało, ale widok Shane'a napędzał go do następnego kroku. Musiał to zrobić. Musiał. Dla niego.
  Drżącą dłonią pochwycił klamkę swojego tymczasowego pokoju. Nacisnął i pchnął sosnowe drzwi. W małym pomieszczeniu, otulonym ciemnością nocy, rozległy się dwa nierówne oddechy.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 14.02.16 13:29  •  GŁÓWNA SALA - Page 4 Empty Re: GŁÓWNA SALA
 Zgięty w pół trzymał się za krwawiący bok, obserwując jak czerwone, gęste krople krwi opadają swobodnie i z gracją na ziemię, wprawiając kałuże krwi w ruch. Płytka tafla poruszyła się pod kolejną porcją krwawych łez, które wywołały w nim cichy, chrapliwy śmiech, który szybko został stłumiony atakiem kaszlu. Shane przymknął oczy,  lecz na ustach nadal błąkał się dziwny szaleńczy uśmieszek, swoim wyrazem sugerując, że jest  naprawdę źle.
- Przesadzasz, trochę zharatałem się – parsknął frywolnie, podnosząc ciężką głowę i spoglądając na niego zmęczonym, ale bardzo świadomym wzrokiem.  - To tylko draśn.... - wymruczał niewyraźnie, urywając. W uszach pobrzmiewał mu nadal własny głos, który urwał się  w połowie zdania, stając się synchronicznym bełkotem.  Kurtyna gęstych, czarnych rzęs opadła z impetem prezentując swój  wdzięk, a za nią udało się całe ciało, które poddając się sile grawitacji osunęło się w bok. Na szczęście, nie miało bliskiego spotkania zabrudzonym i twardym podłożem kasyna, dzięki szybkiej interwencji Tyrella. Chłopak, mimo swojej niepozorności, doskoczył do niego w mgnieniu oka, podchwytując dwa razy cięższego od siebie partnera i z całą stanowczością przytrzymując go w pionie.
Gdzieś z tyłu głowy słyszał niewyraźny głos medyka, który czasem robił się mniej, bądź bardziej wyraźny. Syntetyczność barw uderzała z niego ze zdwojoną siłą, w której nie potrafił rozpoznać obcej tonacji, przez co poczuł dziwne ukucie pustki i żalu, którego źródła nie potrafił namierzyć. Kompletnie odcinając się od  dramatycznej rzeczywistości, oddał się własnym urojeniom, które przyjemnie, kobieco do niego szeptały.

- Tęsknisz czasem za rodziną? - zapytała piękna o kruczoczarnych włosach nieznajoma. Pachniała fiołkami. A może lawendą? Delikatna, aksamitna skóra w słońcu wydawała się jeszcze bardziej bledsza. Ciekawskie, niebieskie tęczówki, kontrastowały się z lekkimi cieniami pod oczami, które zamiast szpecić, dodawały jej  uroku. Wąska, zgrabna dłoń o smukłych palcach musnęła kosmyki ognistych, rudych włosów Shane'a, czule pieszcząc skórę jego głowy.
- Częściej niż bym chciał. Ale mam jeszcze Nicolasa – mruknął nisko, mając zamknięte oczy. - I ciebie – dodał, uchylając jedno oko, aby zerknąć na zjawiskową dziewczynę, której policzka przybrały mocny odcień różu.


Nicolas? Nicolas.
Ta, kobieta. Kim była?
Kim jesteś?


 Otwarł gwałtownie oczy, słysząc swoje imię tuż przy uchu. Ostra reprymenda ocuciła go równie skutecznie, co cios wymierzony w policzek. Zaskoczony podniósł głowę, nie spodziewając się siły z jaką Tyrell włożył w uderzenie.  Pokręcił głową chwilę kontaktując i na powrót odcinając się od rabanu jaki robił wokół nich medyk. Oddał się w ramiona majaków. Temperatura jego ciała gwałtownie wzrosła, a on przestawał zdawać sobie sprawę z powagi sytuacji. Balansował na granicy życia i śmierci, ocierając się o Czyściec, w którym zaczynało mu się podobać. Nieznane mu dotąd obrazy tańczyły figlarnie, a on niezdarnymi palcami, próbował jakieś chociaż na chwilę pochwycić, lecz wszystkie sprytnie lawirowały, uciekając przed nim.

- Shane, obiecaj mi, że będziesz ostrożny. - Obiecał. Obiecałby jej wszystko, czego by od niego nie zażądała. Kim była – nie miał zielonego pojęcia. Patrzał na nią niczym zahipnotyzowany.
- A co będziesz tęsknić jak zginę? - zaśmiał się wrednie.
- Shane!


- Shane!
Na nowo uchylił powieki, spoglądając na przerażonego anioła, na którym praktycznie już wisiał. Nie miał zielonego pojęcia kiedy i jak wstał, i jak wykonał kolejnych kilka kroków.
- Kim ona jest – mruknął do siebie, widząc kruczoczarną postać w kącie sali głównej. - Tyrell, kim ona jest? - zwrócił się do chłopaka, spoglądając w tamtą stronę, ale poza czarną zaschniętą krwią na ścianie, nikogo poza ich czwórką nie było. Przeszedł kilka metrów, nieszczególnie przejmując się lamentem anioła i jego gorącym dopingiem. Dla niego wszystko działo się w zwolnionym tempie i  w  niesamowicie wysokich temperaturach.
- Zamknij się, Tyrell. Słyszę cię, ciągle gadasz – wychrypiał. Miał suche usta, które co rusz zwilżał językiem. Gorączka dawała się we znaki, rozpalając jego wnętrze ognistymi językami. Skwierczały i  syczały naprzemiennie, spychając go w głąb czarnej bezdennej otchłani. Zmęczony nie marzył o niczym innym, jak o oddaniu się w gęsty mrok i ciszę. I jakby na zawołanie wszystko ustało. Leniwie rozejrzał się po falującym pomieszczeniu, w którym największą atrakcję stanowiła zabrudzona krwią podłoga. Czy naprawdę tak szybko tracił krew, czy to tylko jego wyobraźnia  płatała figle?
 Zatopił się w zimnej pościeli, w kompresie dla rozpalonego ciała. Tonął w jej chłodzie. Spojrzał w bok na anioła, za którym stała tajemnicza kobieta. Przyglądał się jej, ale nie potrafił rozpoznać. Czuł podświadomie, że powinien wiedzieć kim ona jest, jednak wspomnienia skutecznie omijały pamięć długotrwałą pozostawiając po sobie pustkę. Oczy zaszły mu mgłą i nieświadomie wyciągnął dłoń w jej kierunku.
- Kim jesteś? Czego ode mnie chcesz? - mamrotał majacząc. A stojąca za plecami medyka kobieta, poruszała wargami mówiąc coś do niego. Nieme zdania nie docierały do niego, a wcześniej wystawiona ręka niczym postrzelona opadła z powrotem na pościel.
Pustka. Gorąc. Krew. Pot. Zapomnienie. Wieczność.
Klatka piersiowa rudzielca z trudem unosiła się ku górze. Połamane żebra, jak na złość odbierały każdy zmobilizowany oddech. A poparzenia na całym jego ciele przybrały bardziej intensywny, czerwony kolor, który mieszał się z widocznymi siniakami. Tyrell miał sporo roboty zważając dodatkowo na fakt, że kilka pokoi dalej leżała nieprzytomna Marcelina, która również potrzebowała jego interwencji.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 17.02.16 14:53  •  GŁÓWNA SALA - Page 4 Empty Re: GŁÓWNA SALA
Shane, tu nikogo nie ma.
  Jego gorący oddech musnął rozpalony policzek rudzielca, który swym szkarłatem przypominał czerwone, posklejane pasma włosów jego właściciela. Tyrell z trudem ułożył go na chłodnej pościeli. Wciąż zawzięcie łapał w usta kolejne siarczyste oddechy powietrza. Poczuł jak kropla potu spływa mu na koniuszek nosa, a potem frywolnie upada na białe poplamione krwią prześcieradło. Był zmęczony. Przez cały ten krótki dystans obawiał o uchodzące życie swojego podopiecznego. Shane miał problemy z artykulacją. Jego słowa plątały się ze sobą, na tyle mocno, że przez jakiś czas Tyrell był pewny, że ten mówi do niego w nieznanym, obcym języku. Dopiero kiedy jego przepocone, od rosnącej gorączki, ciało opadło na obdarte chłodne pościele, zdołał wyraźnie usłyszeć te parę istotnych słów, które z ust jego protegowanego, w tak tragicznej sytuacji, wydawały się teraz najważniejsze.
  — Spokojnie Shane, zaraz będzie po wszystkim. Nie ruszaj się.
  Drżały mu dłonie kiedy gorączkowo opróżniał zawartość swojego plecaka. Zdawał sobie sprawę, że to wyścig z czasem i jeśli przegra, prawdopodobnie nie zdoła wybaczyć sobie tego do końca swoich dni.
  Zaskrzypiały drzwi.
  — Przyniosłem lód i ręczniki. Gdzie je położyć?
  Basowy, zmęczony głos ochroniarza od razu spowodował, że zagubione, przestraszone, turkusowe tęczówki chłopaka skupiły się na jego wielkiej, postawnej osobie. Dżelard wydawał się zdezorientowany - przypominał kogoś, kto nie do końca widział siebie w zaistniałej sytuacji. Jego wzrok błądził po wszystkich ścianach i kątach, próbując unikać wzroku kruchego ciała, klęczącego na kolanach przy odpartym, materiałowym plecaku.
  — Tak podaj mi je. — Tyrell ożywił się i w okamgnieniu podbiegł do wysokiego, dwumetrowego, umięśnionego Dżelarda. — Wezmę jedną miskę lodu. Drugą zanieś do pokoju, w którym jest Marcelina. Owiń kostki w ręczniki i przyłóż do ran po oparzeniach. Zauważyłem, że oboje mają ich sporo. Jeśli nie będzie mieć gorączki, to na pewno u niej wystąpi. Połóż jej wykonany ręcznie kompres na czoło i stopy. — mówił szybko, raz po raz plątając się w swojej wypowiedzi. W między czasie zabierał od ochroniarza pojemnik z lodem i kilkanaście szmat, które ten zdołał znaleźć w kasynie. — Zajrzę do niej potem. Teraz-- — Przetarł dłońmi świecącą się od potu twarz, ledwo wytrzymując napięcie, które w każdej sekundzie zdawało rosnąć w jego wnętrzu. — Pojawię się potem. Po prostu zrób co mówię. Proszę. — Westchnął z emfazą.
  Trzęsącą się dłonią postawił miskę przy łóżku na którym leżał Shane. Rudzielec kręcił głową na boki, a jego ogniste kosmyki tańczyły w pościeli. Ciągle coś mówił. I próbował podnosić ręce. Na ten krótki moment Tyrell poczuł jak ostry odłamek lodu przebija mu serce.
  Pospiesznie przyciągnął do siebie plecak wyciągając z niego rolkę przeźroczystej foli spożywczej, skalpel, pudełko z opatrunkami i mały prowizoryczny pojemnik na lekarstwa, który prawdopodobniej wcześniej służył do przechowywania lodów waniliowych. Patrzał na to z przerażeniem; siedząc na piętach, nieporadnie łapał za wyciągnięte przez siebie narzędzia. Jeśli  ktoś zapytałby się go teraz: „co czuje”? Ten z łatwością odpowiedziałby: „pustkę”.
  — Będzie dobrze. Ten rudzielec liczy na ciebie.
  Drzwi trzasnęły ale głos Dżelarda wciąż pobrzmiewał w jego głowie jak arbitralne, nieznane echo. Zamknął oczy nienawidząc samego siebie, bo tak pragnął, aby to co powiedział było prawdą: że wszystko będzie dobrze.
   — Shane, nie ruszaj się. Musisz ze mną współpracować. Utwórz usta.
  Zagadywał go prosząco, kiedy przystawiał do jego popękanych warg, tabletkę przeciwgorączkową i przeciwzapalną. Docieranie do Shane'a przypominało przebijanie się przez grubą, kamienną ścianę srebrnym deserowym widelczykiem. Anioł nie był nawet pewien czy wiwern słyszy jego słowa. Był zalany potem, a oczy, kiedy już się otwierały, były blade i zmęczone.
  Ale musiał to zrobić. Tyrell zacisnął zęby i wsunął na siłę pigułkę między wargi rudzielca. Chwilę potem podał mu butelkę z wodą, lekko oblewając jego zaschnięte usta. Na szczęście większość zimnej wody wpadła do jego jamy ustnej.
   — Połknij.
  Nalegał. Przyglądając się jak chwilę potem antybiotyk zostaje machinalnie połknięty przez jego partnera. Na krótką chwilę odczuł ogromną ulgę.
  Przez kolejną godzinę udało mu się obwiązać żebra Shane'a przeźroczystą folią spożywczą, która w jakimś stopniu miała zastąpić gipsowy gorset. Nie wyczuł pod skórą zbyt wielkich przemieszczeń kości, więc postanowił po prostu unieruchomić jego klatkę piersiową, pozwalając tkanką zrosnąć się i zregenerować. Już po trzydziestu minutach tabletka przeciwgorączkowa zaczęła działać. Temperatura spadła, finalnie zatrzymując się na trzydziestu ośmiu stopniach. W organizmie Shane'a prawdopodobnie doszło też do zakażenia. Z pozostawionej dziury na jego boku nadal sączyła się krew. Tyrell  zdążył wymienić opatrunek, odrzucając swój przesiąknięty szkarłatem szalik wgłąb pomieszczenia, które od tych kilkudziesięciu minut stało się autentyczną salą zabiegową. Musiał się zająć krwotokiem i oczyszczeniem rany. Poparzenia musiały na razie poczekać.
  Sugerując się opinią Dżelarda na zapleczu kasyna znalazł butelkę z alkoholem. Jego oczy rozpromieniły się, na krótką chwilę ukazując w zmęczonej, przybrudzonej kurzem twarzy, jaśniejącą iskrę nadziei. Alkohol nie był dla niego, aby zapić smutki. Miał wobec niego inne plany.
  Kiedy wrócił do pokoju uklęk przy rozklekotanym, drewnianym łóżku. Spojrzał na twarz Shane'a. Na jego czole usytuowany był zimny kompres, stworzony ze zwijek materiału. Lód, który był upchnięty między tkaninami zaczął powoli topnieć, powodując cienkie strugi chłodnej wody, które raz po raz, większymi kroplami spływały z boku jego głowy. Przez krótką chwilę miał ochotę go dotknąć, ale powstrzymał swoją dłoń gdy ta oderwała się od zbutwiałej, drewnianej ramy. Wziął głęboki wdech.
   — Zaboli. Shane, ale pomyśl o czymś przyjemnym.
  Musiał się zmusić, aby chwilę potem oblać jego przykurzoną, krwawiącą ranę siedemdziesięcio procentowym alkoholem.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.02.16 14:02  •  GŁÓWNA SALA - Page 4 Empty Re: GŁÓWNA SALA
Shane, Shane, Shane.
Rudzielec słysząc ciągle swoje imię, czuł rosnącą irytację. Anioł lamentował i panikował, jakby znajdywał się na krańcu życia, a on po prostu uciął sobie małą drzemkę.
- Jak nie ma? Przecież ją widzę - mruknął, uchylając na nowo powieki i patrząc na zjawiskową kobietę, która posyłała mu subtelny i trochę zażenowany uśmiech. Przyglądał się jej łagodnym rysom twarzy i smukłej figurze. Miał dziwne wrażenie, że kiedyś spotkali się i znał ją doskonale. Dziwne przeświadczenie podpowiadało mu, że ta piękność musi pochodzić z najciemniejszych odmętów jego wspomnień, które jak na złość zakopały się pod grubą warstwą gruzu. Silny, pulsujący ból głowy, zaatakował go gwałtownie na samą myśl o swym dawnym życiu. Niewiele pamiętał, poza trwałymi i mocno zakorzenionymi w jego podświadomości obrazach. A w nich, najczęściej widział swoją rodzinę, dom dziecka i swego małego braciszka. Po reszcie jego życia pozostała mokra plama, kałuża rozpaczy i nieukrywanego żalu do świata, z którym toczył od samego początku bój.
Przeniósł spojrzenie na anioła i nawet pokusił się o cichy, chrapliwy śmiech.
- Nie ruszać? A gdzie ja, do cholery, mam iść? - zapytał kąśliwie, drocząc się z nim w mało zabawnej sytuacji. Nawet Dżelard zajrzał do nich, przynosząc ręczniki. Facet był naprawdę grubą kupą mięcha, a kiedy przyszło mu zmierzyć się z młodym medykiem unikał jego wzroku niczym przestraszona dziewica. Sytuacja była na tyle groteskowa, że Shane pozwolił sobie na frywolne zachowanie, ignorując swój stan.
- Słyszałeś Dżelard pana doktora. Ręcznika i woda. Raz, raz - parsknął, majaczą przez gorączkę, mimo to nadal zachowując cień świadomości. Jednak nie na długo.
Przymknął ciężkie, zmęczone powieki ze spokojem słuchając krążących po pokoju słów, które z czasem zaczęły coraz słabiej do niego docierać, aż w końcu ucichły i pozostał sam.
 Siedział na wysoko położonym płaskowyżu ze skupieniem obserwując niezłomną, skalistą konstrukcję utrzymującą strome stoki ściśle ze sobą połączone. Zapadał wieczór,  a wiatr delikatnie targał jego ogniste, rude włosy podrywając zawadiacko do tańca. Czekał. Czekał na nią. Jak zwykle się spóźniała, jednak czas oczekiwania rekompensował mu wszystko, z momentem ujrzenia jej wyszykowanej postaci. Jak zwykle wyglądała świeżo i szalenie seksownie. Dla niego przywdziewała najlepsze sukienki, tłumacząc się upałami lub niewygodną kiedy porywał ich żar pożądania i namiętności. Zazwyczaj spotykali się na płaskowyżu, od którego parę metrów dalej, znajdywało się jezioro, nad którym się poznali.  
Od początku, jak ją tylko zobaczył, wiedział, że będzie jego. I parę miesięcy później, faktycznie była jego.
- Nie masz lęku wysokości? - zapytał odchylając głowę, widząc ją do góry nogami. Nawet w tej perspektywie wydawała się idealna.
- A mam się bać?
- A nie masz się bać? - przedrzeźniał ją, na co został trzepnięty w ramię, a potem pięćdziesiąt sześć kilogramów wpakowało mu się na plecy, wisząc niczym miś koala.
- Nie boję się. Wiem, że mi pomożesz. Przecież mogę na ciebie liczyć, prawda? - zapytała, nosem muskając płatek jego ucha.
- To chyba logiczne - burknął, wyciągając z kieszeni, starą tarczę, która jedynie została po zegarku na rękę.
- Musisz iść - zauważyła. - Do Nicolasa. Nie lubisz go zostawiać samego. - Nie musiał nic mówić. Doskonale wiedziała co czuł. To w niej uwielbiał najbardziej. Porozumiewali się bez słów.
 Uchylił oczy, patrząc się biały falujący sufit w czarne plamy. Współpracować. Czy miał ochotę z kimkolwiek współpracować? Od zawsze polegał na sobie. Cenił swoją indywidualność, ale teraz znajdywał się na łasce i niełasce smoczego medyka. Ironia losu. Że też musiał tak zaszaleć. Od ponad dwustu lat nie posiadał poważnych obrażeń.
Posłusznie uchylił usta, przyjmując jakąś tabletkę do ich rozgrzanego wnętrza. Pigułka zaczęła się wolno rozpuszczać, a on poczuł pierwszy cierpki smak, który został spłukany przez falę wody mineralnej. Zerknął na popisowe wyczyny lekarskie Tyrella, dostrzegając folię spożywczą, przez którą prawie parsknął śmiechem.
- Spokojnie, nie zepsuję się - zarechotał. Został umieszczony w prowizoryczny gorset mając ochotę nawet przez chwilę zaprotestować, jednak wzrok dojrzał butelkę z alkoholem. Momentalnie zaschło mu w ustach, a chęć napicia się chociaż małej kropelki rosła z każdą chwilą. Przeznaczenie alkoholu kompletnie mu się nie spodobało, a wcześniejszy wredny uśmiech został gwałtownie starty przez następne słowa Tyrella.
Zaboli. Doskonale zdawał sobie z tego sprawę, a ból jaki poczuł na swoim krwawiącym boku przypominał przypalanie żywym ogniem. Zacisnął mimowolnie palce na zakrwawionym prześcieradle, zaciskając z całej siły zęby, nie pozwalając sobie chociażby na ciche jęknięcie. Rozbawione kropelki potu stoczyły się po szczupłej twarzy wymordowanego, docierając do linii szczęki.
Całkowicie świadom zerknął w czarny kąt pokoju szukając wzrokiem ciemnowłosej. Nigdzie jej nie było. Ze smutkiem musiał przyznać, że gorączka zaczęła spadać, a ból skutecznie spoliczkował go, zmuszając do powrotu do rzeczywistości. Z trudem powstrzymywał się od głośnych, siarczystych przekleństw. A przecież najgorsze miało nadejść. W klatce piersiowej zaświstało mu. Powietrze hulało, głośno dudniąc.
- O czymś przyjemnym powiadasz? - wycedził ironicznie przez zaciśnięte zęby, mocniej wbijając plecy w posłanie łóżka, oddając się w ręce hydry.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 29.02.16 20:03  •  GŁÓWNA SALA - Page 4 Empty Re: GŁÓWNA SALA
Powietrze znieruchomiało mu w płucach. Zamknął oczy czując jak panika, w postaci delikatnego mrowienia, stopniowo rozlewa się na niższe partie jego ciała. Jedną ręką przyciskał pożółknięty materiał tkaniny, który kojarzył się bardziej z nikotyna niż kolorem kości słoniowej, do wcześniej oczyszczonej rany. To zabawne, że mózg lubi wychodzić na przechadzkę w najbardziej nie oczekiwanych momentach naszego życia. Ale na szczęście stabilizacja stanu wiwerna, od razu poprawiła racjonalizm jego myślenia. Poczuł się spokojny, choć najgorsze dopiero miało nadejść.  
  Zapach alkoholu nadal drażnił mu nozdrza. Przez krótką chwilę, poczuł z nim więź. Więź z zapachem, który unosił się w tej małej klitce, jak zaklęty, magiczny feromon. Wydał mu się znajomy, bliski; jednak zakopany gdzieś na samym dnie, w gruzach jego podświadomości. Na chwilę, ogarnęło go dziwne dezorganizacyjne uczucie.
  Tyrell odgarnął opadające na oczy ciemne włosy i spojrzał na Shane'a. Jego twarz była mokra. Nie tylko do wody skraplającej się z opatrunku, ale i z potu, który w efekcie silnego bólu, próbował wydostać się z jego ciała. Jedyna droga ucieczki.
  Włosy anioła były wilgotne. Miejscami opadały w mało atrakcyjny sposób na prawą stronę, uwydatniając tylko sterczące, krnąbrne kosmyki. Wyglądał jakby minutę temu brał prysznic, i nie miał wystarczająco dużo czasu aby wysuszyć włosy. Na jego białej twarzy, jak klarowne kamienie odznaczały się turkusowym blaskiem duże, zmęczone oczy.
  — Domyślam się, że mi nie uciekniesz. —  Uśmiechnął się, mówiąc półgębkiem.
  Opuścił spojrzenie. Na jego bladym licu, od bardzo długiego czasu, pojawił się delikatny, ledwie widoczny uśmiech. Jego zadarte kąciki ust umiejętnie podkreśliły miękkość jego policzków, które przez kurz i pot wydawały się dużo bardziej twarde i surowe.
  — Został tylko bok.
  Mówiąc to odsunął zaczerniony materiał od rany, który w tak krótkiej chwili zdarzył zabarwić się szkarłatną krwią wilka.
  Chciał powiedzieć coś jeszcze. Długą chwilę międlił mokry materiał w placach. Uchylił usta. Ale powstrzymał się. Ciągle czuł dławiące słowa, które na dobre zadomowiły się w jego gardle. Samotna kropla potu połaskotała go po policzku. Podrapał się. Stchórzył.
  Sięgnął do pudełeczka z lekami. Otworzył wieczko wyciągając fiolkę, strzykawkę i igłę. Siedząc na piętach składał jednorazowe narzędzie, ostatniej pomocy dla Shane'a. Przyszykował sobie nici.  A kiedy był już gotowy, na klęczkach podszedł do jego łóżka.
  — Więc jak się to stało? Gdzie byłeś?
  Teraz gdy adrenalina spadła, mógł zadać w końcu tak długo wyczekiwane przez siebie pytanie. Niezapowiedziane, krótkie ukłucie w bok, spowodowało, że ciało Shane'a objęło nieprzyjemne, dziwaczne odrętwienie, które jak fale wzburzonego morza rozlewało się na cały obszar jego zranionego boku.
  — Myślałem, że wrócisz za dwa dni. Ale nie ukrywam, wątpiłem, że w ogóle się pojawisz. — Chrząknął uświadamiając sobie, że ta rozmowa zaczyna schodzić na niekorzystny na dla niego tor. — Napadli was?
  Zapytał, unikając jego wzroku. Zębami przegryzał właśnie zbyt długą nić.
  Czuł się wyżęty jak ścierka. Zastanawiał się, kiedy ostatnio tak mocno stres zjadał go od środka; kiedy ostatni raz, tak bardzo silnie starał się walczyć o każdą sekundę czyjegoś życia. Kłębiem kciuka przetarł lewe oko, które nieoczekiwanie zaszło zmęczeniem.
  — O kim mówiłeś?
  Ze swoim amatorskim profesjonalizmem przyglądał się zagiętej igle i wymiętej końcówce nici, które za wszelką cenę próbował ze sobą połączyć, jak części irytującej układanki.
  Kiedy był gotowy przybliżył się do swojego protegowanego i zaczął pracę nad raną. Znieczulenie spisało się świetnie. Shane nawet nie mrugnął.
  — O kobiecie. Widziałeś tu jakąś. —  sprecyzował, nie słysząc wcześniej odpowiedzi.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 04.03.16 18:11  •  GŁÓWNA SALA - Page 4 Empty Re: GŁÓWNA SALA
 Czasem mocniejsze dreszcze wstrząsały jego ciałem, kiedy na rozpalone rany został wylany alkohol. Momentalnie kropelki potu ozdobiły jasne czoło, spływając do zamkniętych powiek, a stamtąd uciekając prosto przez policzka, docierając aż do zgłębienia szyi. Zabiegi nie należały do najprzyjemniejszych, lecz w porównaniu z miażdżącymi łapami Brecher'a zdawały się być wybawieniem.
 Zapach alkoholu unosił się po małym, klitkowatym pokoju wypełniając swoim aromatem resztki wolnych zakamarków. Część schowała się za szafą, inna pod łóżkiem, a jeszcze inna za zasłoną. Wymordowany już dawno nie cuchnął odorem wódki, dlatego też wdychał unoszący się etanol, modląc się w myślach do nieistniejącego boga, aby nagła zbierana ślina z boków policzków nie świadczyła o początkowym uzależnieniu.  Z drugiej strony patrząc, początkujący alkoholizm nie miał dla niego żadnego znaczenia, dopóki nie stanie się uciążliwym w pracy.  
- Jestem w rękach rzeźnika, człowieku, ja się boje nawet oddychać - parsknął wrednie, uchylając jedno oko i zerkając na klękającego obok niego anioła. Nawet mu przez myśl nie przeszło, aby obawiać się o własne życie. Dziwne przekonanie, że dzieciak zna się na swojej robocie, nie opuszczało go aż do końca. Zresztą, co on mógł źle zrobić. Dziury były tak widoczne, że tylko ślepiec nie zauważyłby miejsc, które należy załatać.
Tyrell sięgnął do pudełeczka po igłę oraz nić. Nie pierwszy i nie ostatni raz łatano go, dlatego też bez jęknięcia przyjął pierwsze ukłucie, a potem kolejne. Czasem tylko mocniej zacisnął wargi w cienką linię, wypuszczając głośno niewidzialną parę.
- Węszyłem - stwierdził, uznając, że nie posiadł jeszcze obowiązku spowiadania się ze wszystkich swoich grzechów, a na swoim koncie sporo ich miał. W porównaniu do krystalicznego Tyrella, rudzielec ociekał dziwną, czarną oleistą mazią, którą coraz częściej przejmowała w jego życiu kontrolę. Wirus żył swoim własnym życiem, pragnąc uwolnić z kajdan wszelkie upiory, trzymane przez wymordowanego w ryzach. Wielokrotnie wpadał w szał, w efekcie czego zwierzęce instynkty brały górę, a wówczas oczy spowijała gęsta mgła, za którą jego człowieczeństwo szukało drogi powrotu.
- Dotrzymuje słowa. Napisałem, że wrócę, to wróciłem - mruknął niezadowolony z serii pytań, jaka zaczęła padać.  - Nikt nas nie napadł. Niektóre zwierzęta nie lubią towarzystwa - odparł wymijająco. Spojrzał na chłopaka  ostrzegawczo, dając mu do zrozumienia, że przesłuchanie zakończyło się w tym momencie. Nie potrzebował niańki, wystarczył mu medyk, który poskłada go do kupy i rzuci jakąś tabletką przeciwbólową. Poza tym nie miał ochoty wracać do wydarzeń z jęczących jaskiń. Zmęczenie za bardzo dawało o sobie znać, a wszelkie pogadanki irytowały go i jeszcze bardziej męczyły.
- Jakiej kobiecie? Musiałem majaczyć. - Skłamał. - Zresztą, co ty się tak mną interesujesz? - zapytał w końcu, nie wytrzymując upartego spojrzenia anioła.
- Z tego co pamiętam nie składałem pisma na posiadanie osobistej niańki. - Podniósł się na łokciach, omiatając spojrzeniem cały pokój.  Kobieta dawno zniknęła, pozostawiając po sobie uczucie żalu i rozczarowania. Pozostał z niewygodnymi pytaniami. Nie pierwszy raz.
 Opadł niemrawo na pościel, przymykając ciężkie zmęczone oczy.
- Przynieś mi whisky - zmiękczył głos. Starł opuszkami palców pot z czoła pomieszany z wodą. Wtarł pozostałości w brudne prześcieradło, mając nadzieję, że dzieciak odpuści sobie jakiekolwiek pogadanki. Lecz, wątpił w święty spokój.  Z miną cierpiętnika wyczekiwał kolejnej salwy tyrellowskiego żalu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 10.03.16 21:36  •  GŁÓWNA SALA - Page 4 Empty Re: GŁÓWNA SALA
Milczał. Przez długą chwilę nie potrafił udzielić odpowiedzi na żadne z jego pytań.
  — Zresztą, co ty się tak mną interesujesz? Z tego co pamiętam nie składałem pisma na posiadanie osobistej niańki.
  Te słowa dudniły w jego głowie jak odległy sen. Koszmar. Zbyt zuchwały by odpuścić; pozwolił sobie na zakorzenienie w korze mózgowej i nie dawał o sobie zapomnieć. Wyraz twarzy Tyrella zmienił się, jak za opadnięciem niewidzialnej zasłony. Ta rozmowa ewidentnie zaczynała schodzić na nieodpowiednie tory. Zaczął się obawiać. Kolejna kropla potu, tym razem zdenerwowania, upłynęła wzdłuż jego delikatnej kości policzkowej. W trakcie przemowy wiwerna, anioł powiercił się niespokojnie, wciąż ukrywając wzrok w ranie, nad którą nie zaprzestał swych prac. Przez krótką chwilę zastanawiał się czy pytanie Shane'a nie było retoryczne, ale on wyraźnie czekał na odpowiedź. Niezręczność sytuacji zaczynała chować się za znakiem mnożenia.
  Stara neonówka, chybocąca się na ukruszonym suficie, na krótki moment ożyła z cichym brzękiem. Pokój rozświetlił się bladym światłem zakurzonej żarówki, a potem błysk znikł tak szybko jak się pojawił. Wiatr za oknem hulał nieprzerwanie. Słychać było gruchotanie drobnych kamieni o drewnianą okiennice oraz silne świsty bezlitosnego, zimnego powietrza. Znów zostali sami, otuleni bladym światłem księżyca, który wyłaniając się za czarnej, złowrogiej chmury, wpadał przez brudne przydymione okno.
  Tyrell wykonał ostatni szew. Przetarł szorstkim kawałkiem tkaniny zaszytą ranę, aby zebrać z niej ostatnie krople krwi. Każdą czynność wykonywał bardzo starannie i wolno. Można byłoby przypuszczać, że robi to specjalnie, aby przedłużyć sobie czas na wyczekiwaną przez Shane'a odpowiedź. Ale taka okazja mogła się już nigdy nie przydarzyć. Musiał zaryzykować.
  Podniósł się delikatnie zaciskając pobrudzony materiał w dłoni. Wyprostował się i zacinał usta w cienka linię. Jego myśli zlały się w magmę, w której dominującym uczuciem był strach. Obawa, która zawładnęła jego podświadomością od czasu tego małego odkrycia. Zamknął oczy i wziął głęboki wdech.
  — Jestem twoim aniołem stróżem.
  Zapadła długa wymowna cisza. Dźwięki dyndającej żarówki, drażniąco wymierzały upływ każdej cennej sekundy. Anioł stróż, znał te słowa. Powtarzał je w myślach z tysiąc razy, czekając na odpowiednią chwile. A teraz? Gdy tylko banalne cztery, proste słowa wypłynęły z jego ust, poczuł że czerwieni się od szyi po policzka. Istna anomalia.
  — Wiem co myślisz. Nie, nie zwariowałem. To prawda — odparł zmieszany i zdenerwowany odchodząc, i pokazując mu swoje plecy. — Napiszesz się wody? — Zmienił temat, jednak w jego głosie nadal pobrzmiewała nuta zirytowania.
  Przykucnął zaczynając gromadzić brudne narzędzia. Było mu gorąco. Drżał. Ale nie wiedział czemu.
  Pochwycił palcami skalpel i trzęsącą się dłonią wrzucił go z głuchym brzękiem do pustego, metalowego pojemnika. Nie zamierzał pokazywać mu swojej słabości. To było głupie. Shane musiał o tym wiedzieć, musiał o tym usłyszeć. A on musiał się uspokoić.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 17.03.16 17:55  •  GŁÓWNA SALA - Page 4 Empty Re: GŁÓWNA SALA
 Lawina wiadomości zabiła w nim wszystkie natrętne myśli. I niemałym zaskoczeniem okazała się informacja o posiadaniu Anioła Stróża. Nigdy nie spodziewałby się, że osoba niewierząca, kpiąca jawnie z Boga, otrzyma w nagrodę za swoją jakże chrześcijańską postawę order w postaci uroczego, niewinnego aniołka, który kilka chwil temu skakał sobie nagusieńki po miękkiej chmurce, obserwując podobnych do Shane grzeszników z bezpiecznej dla siebie odległości. Wizja, jaka nagle przyszła wzbudziła w nim drwiący śmiech. Ciało zadrżało pod wpływem tłumionego śmiechu, który w zaskakująco szybkim tempie rozbrzmiał głośno po pokoju.
- Anioł Stróż. - Śmiał się,  jakby Tyrell rzucił bardzo zabawnym żartem. - I to w dodatku, ty? Ty masz mnie pilnować?
Spojrzał na medyka z jawnym politowaniem. Przesunął mokrymi opuszkami po twarzy, starając się opanować duszący śmiech. Drgania przysparzały mu bólu, zapewne ku uciesze hydry.
- Nie wiem jak tam wasze anielskie sprawy wyglądają, ale posłuchaj. - zaczął - Idź do swojego szefa i powiedz mu, że zaszła jakaś pomyłka. Nie wierzę w Boga. Jego nie ma, rozumiesz? - zapytał się, jakby dla upewnienia, że rozumiał. - Zapewne znajdziesz sobie miłego podopiecznego.
Machnął na niego ręką, trochę jakby odganiał natrętną muchę. Żarty żartami, jednak sprawę trzeba było wyjaśnić. Nie zamierzał mieć żadnej przyczepy, która śledziłaby każdy jego ruch i sprawdzała na śnie czy oddycha. Podobne wizje przekraczały wszelkie jego wyobrażenia i przyprawiały o ból głowy. Zerknął na swoją ranę na boku, z którą akurat chłopak się uporał. Wyglądała równie paskudnie, co sam właściciel. Brzydka i odrażająca, idealnie połączenie z poobijaną twarzą wymordowanego i jego poparzonym ciałem. Obolały podniósł się do siadu, przeczesując sklejone od potu włosy, palcami. Szarpnął kilka grubszych pasemek pozbawiając się naturalnie rudych, pojedynczych włosów. Opuścił stopy na brudną od krwi posadzkę i z niemałym trudem podniósł się z posłania.
- Żadnej wody, szkockiej - mruknął, a po wcześniejszym rozbawieniu pozostały jedynie wspomnienia. Głos przybrał bardziej zimną i chropowatą barwę.
 Trzymając się za bok, ruszył w stronę drzwi.
- Zajmij się Hieną. Dżelard pewnie panikuje bardziej niż dziewica przed nocą poślubną.
Wyszedł z pokoju, nie zważając na jego żadne protesty. Ślina, na samą myśl o whisky, zebrała mu się po obu stronach policzków, napierając na zęby i język. Przełknął ją, wiedząc, że w obecnym momencie i stanie, potrzebuje tego najbardziej. Ukochane znieczulenie, kara. Zszedł po schodach na niższe piętro, znajdując się w sali głównej. Martwa cisza i spokój wzmagały w nim dziwne podejrzenia, budząc do życia stare nawyki. Wszedł za bar samemu się obsługując. Znalazł swojego ulubionego przyjaciela na wymarciu i wlał sobie złotego środka znieczulającego całą szklankę. Zasiadł przy barze, podnosząc szklankę do lustra naprzeciw siebie i parsknął sarkastycznie.
- Staczasz się, Shane - rzucił cicho do siebie, zanurzając wargi w whisky, która momentalnie odgoniła wszelkie zmartwienia i wątpliwości. Opróżnił kilkoma większymi  łykami zawartość przezroczystego naczynia i zerknął posępne na stojącą przed nim butelkę. Zamyślił się serfując po złotym morzu i zahaczając o wszystkie konsekwencje sprawienia sobie przyjemności. Następnie wzrokiem przesunął po swoich bosych, brudnych od krwi stopach i z niesmakiem potwierdził swoje wcześniejsze słowa. Stacza się, a jedynym co trzymało go w pionie była praca.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 27.03.16 12:20  •  GŁÓWNA SALA - Page 4 Empty Re: GŁÓWNA SALA
Oślizgłe łapska ocierały się o jej policzki i mimo delikatności zadawały one potworny ból, a po twarzy Marceliny spływały stróżki krwi. Wyglądała jakby płakała czerwoną posoką. Niczym przeklęta.
Przed oczami widziała ogromne jęzory ognia. Wydawały jej się tak wysokie, że aż dotykające burego nieboskłonu. Księżyc schował się za firaną gęstego, niekończącego się dymu. Nawet on przerażony był widokiem palących się, pozginanych nienaturalnie ciał. Pośród dymu wyłoniły się wyprostowane, śmiejące się sylwetki. To byli oni. To byli ludzie.

Krzyki tej nocy pewnie słyszało całe kasyno. A brzmiały jak wycie przerażonego, szczutego szakala.
...
Uniosła powieki, nie mogąc się przez dłuższą chwilę przyzwyczaić do delikatności pościeli. Zapach, który wręcz brutalnie ją uderzył, uspokoił ją. To był jej zapach, jej domu, jej azylu.
Uniosła się. Wstała powoli, prostując się i rozciągając. Spojrzała w lustro przed sobą, obserwując swoje odbicie. Była naga, jej ciało pokryte było bliznami zarówno starej daty jak i świeżej. Na rękach zauważyła charakterystyczne blizny po oparzeniu najwyższego stopnia, które teraz poblakły na wskutek dobrze dobranych medykamentów oraz tatuaży pokrywających tamtejsze rejony skóry. Spojrzała na swoje plecy - całe pokryte były świeżymi bliznami po zadrapaniach.
Westchnęła ciężko. Koszmary coraz częściej nawiedzają jej umysł, przez co każdego ranka plecy wyglądają niczym po upadku na druty kolczaste...
Założyła na siebie czarną koszulkę ze sporym wcięciem po boku. Była tak długa, że zakrywała krótkie spodenki. Sięgała jej prawie do kolan. Boso wymknęła się do łazienki, odkręcając kran i ochlapując chłodną wodą twarz. Spojrzała na swoje odbicie i stojąc tak przez krótką chwilę objęła częśc dredów z górnej części i spięła je w wysokiego kucyka. Opuściła głowę i przymknęła oczy, próbując przypomnieć sobie wydarzenia zeszłego dnia... dnia? A może dwóch? Ile spała?
Wyszła z pomieszczenia, kierując się w stronę baru. Cisza i spokój panująca w kasynie uspokoiła ją. Widok Shane lekko ją zaskoczył i przez ułamek sekundy jej krok stał się bardzo niepewny, a lewa tęczówka zmieniła na chwilę odcień. Przyjrzała się mu szybko, oceniając stan najemnika. Wzrok zatrzymała na jego poranionych stopach - aż syknęła cicho. Stopy były jej słabym punktem, dlatego najczęściej ubierała grube, pancerne buty, a na kawałek szkła reagowała jak na amputację bez znieczulenia.
Trochę podniósł ją na duchu fakt, że nie tylko ona oberwała.
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 29.03.16 19:51  •  GŁÓWNA SALA - Page 4 Empty Re: GŁÓWNA SALA
 Shane siedział w chłodnej sali, nie przejmując się własnym stanem. Owinięty we folie spożywczą, która miała mu zapewnić coś w rodzaju usztywnionego gorsetu, sprawdzała się w swojej roli stuprocentowo. Spojrzał na swoją nagą klatkę piersiową, na której znajdywała się przeróżna mapa wzorów. Zaczynając od śladów po poparzeniach, a kończąc na zaszytym boku i jakiś zadrapaniach czy siniakach.
 Opróżnił prawie do końca butelkę, zastanawiając się czy czasem nie sięgnąć po kolejną. Wiedział, że nie powinien się upijać, ani doprowadzać do stanu, dzięki któremu zwiększą się jego wyrzuty sumienia nie zagłuszone żadnym złotym, cudownym trunkiem. Zdawał sobie sprawę, że sny do niego wrócą.
Sięgnął po resztkę ze szkocką. Dolał sobie i nie mając ochoty na żadne audiencje spojrzał na przybyłą Marcelinę z lekkim grymasem. Przyjrzał się wymordowanej z uwagą, podnosząc szklankę do góry w geście toastu i upijając z niej większego łyka.
- Na twój koszt - mruknął, chowając wzrok pod gęstą czupryną rudych włosów ukradkiem przyglądając się właścicielce kasyna. Nie miał wiele okazji w Jęczących Jaskiniach, aby ocenić stan faktyczny Hieny. Dopiero teraz zauważył liczne ślady po poparzeniach, podobne do tych, które sam posiadał lecz u kobiety wyglądały o wiele gorzej. Poza tym, wyglądała całkiem nieźle. Kilka draśnięć i niezbyt ładne czerwone plamy. Wyszła z tego lepiej niż rudzielec, ironia losu.
- Tyrell zaraz się tobą zajmie. Powinnaś leżeć – oznajmił, kończąc na tym swoje wymądrzanie się i pouczanie. Nie miał zamiaru mówić jej co ma robić i troszczyć się o nią w obrębie kasyna. W tym miejscu umywał ręce od stanu w jakim się znajdywała. Miała jedynie zapłacić mu za wykonane zlecenie, reszta go nie interesowała.
Usłyszał jak z góry dochodziły jakieś głosy. Najpewniej należące do Tyrella. Mała cholera zapewne go szuka, bądź Marceliny. Musiał się ewakuować zanim sto siedemdziesięciometrowe tornado wpakuje się do sali głównej i zrobi z niego mokrą plamę. Już czuł, że będzie miał z nim przesrane. Posiadł osobistego strażnika moralności.
Parsknął pod nosem, drapiąc się krawędzią szklanki po nim. Nie miał ochoty wysłuchiwać gorzkich żali swojego, osobistego.... Anioła Stróża. Nawet w tym momencie równie mocno abstrakcyjnie to brzmiało, niż w chwili kiedy pierwszy raz usłyszał te słowa. Zerknął w sufit kasyna, zastanawiając się czego los może od niego chcieć. Ma poświęcić jeszcze jedną osobę po to, aby on mógł żyć? Wystawiać chłopaka na pasmo upokorzeń z jego strony i upartego temperamentu? Wsparł policzek na dłoni. A może Tyrell, był takim samym zakłamanym dupkiem, co Shane i zesłano go do jakże problematycznego osobnika, który stał się cielesną pokutą dla boskiego wytworu?
Zaśmiał się głośno do własnych myśli.
- Nie pije więcej. - Pokręcił głową, odsuwając od siebie prawie opróżnioną do końca butelkę z whisky.



Teraz Tyrell będzie odpisywać. Lepiej się szykuj wymówkę czemu nie leżysz w łóżku! >D
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 4 z 14 Previous  1, 2, 3, 4, 5 ... 9 ... 14  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach