Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 1 z 18 1, 2, 3 ... 9 ... 18  Next

Go down

Pisanie 27.10.13 18:09  •  Główna ulica Empty Główna ulica

    Szerokie pasy jezdni, szerokie ulice, gdzieniegdzie fragmenty zieleni, która jakimś cudem ostała się pod postacią krzewów i drzew, dających schronienie przed słońcem w znienawidzone przez wielu, upalne letnie dni. Po obu stronach alei dużo średniej wielkości budynków - sklepów, aptek, oddziałów banków, niedaleko poczta, a gdzieś dalej kawiarenka... Zawsze panuje tu duży ruch, ludzie idą tłumnie w pośpiechu w tę i z powrotem, na nic nie zważając, samochody nie przestają kursować nawet w nocy, choć na szczęście jest ich wówczas mniej. Strach pomyśleć, co by się stało, gdyby nad całym tym zamieszaniem nie czuwała sygnalizacja świetlna. Oddziały straży miejskiej zwerbowane z wojska pojawiają się niezbyt często, jednak do bójek właściwie tu nie dochodzi. Ogólny bezład - to słowa chyba najlepiej oddające charakter tego miejsca.


Ciężko stwierdzić, co ją tu przygnało. Chęć znalezienia się blisko ludzi? Poznania ich lepiej? A może poczucie obowiązku, które kazało zawsze być czujnym i uważnym na to, co się dzieje wokół, tak na wszelki wypadek? Jeśli to ostatnie, to wybór w istocie był trafiony, bo dużo się w tym miejscu działo i należało być ostrożnym. Mężczyźni w garniturach mijali ją obojętnie, bardziej zajęci trzymanymi w dłoniach gazetami i telefonami, o teczkach nie wspominając, kobiety w sukienkach i żakietach spozierały na nią przyjemnym okiem. Jedna, jak zauważyła Elise, prowadziła za rękę małe dziecko. Większość ludzi nie zwracała na nią jednak uwagi, bo i po co? Małe toto takie, niskie. Chyba nastolatka, a więc dzieciak prawie. Wyglądała może na nieco zagubioną i zdezorientowaną, gdy tak szła wolnym krokiem bokiem chodnika, kontrastując ze spieszącymi się przechodniami... ale to nie była prawda. Ona się po prostu rozglądała po okolicy, w której była przecież po raz pierwszy w życiu. Zauważyła, że autobusy przejeżdżały w niewielkich odstępach czasu, że mało kto zwraca na nią uwagę, bo większość z tych wszystkich ludzi jest zbyt zajęta samymi sobą, że część brązowych ławek zajęta jest przez młodzież, część przez staruszki, a część stoi pusta. W sumie młodzieży było całkiem sporo. I że staruszki, uśmiechające się życzliwie, wydają się być przyjaźniej do niej nastawione niż ci wszyscy zabiegani, dojrzali ludzie w tzw. "wieku produktywnym". Dzieci prawie nie było, zwierząt - prócz ptaków - nie widziała.
Na dłuższą chwilę wciągnęło ją to wszystko. Odeszła na bok, do jednej z tych wspomnianych już pustych ławek, i usiadła na brzegu. Musiała się zastanowić, co robić dalej. W Edenie zaopatrzyli ją co prawda w żywność i ubranie, ale obie te rzeczy nie są długotrwałe i zdawała sobie sprawę, że jeśli nie znajdzie nikogo, u kogo mogłaby zaopatrywać się we wszelkie potrzebne jej artykuły, to będzie kiepsko. Nie chciała żebrać. Myśl, że istniała taka teoretyczna możliwość, że będzie musiała to robić, przygnębiała ją. Zsunęła wypchaną po brzegi torbę z ramienia i położyła ją sobie na kolanach, kładąc na niej dłonie i spuszczając wzrok.
Siedziała tak chwilę, zatopiona w nieco ponurych rozmyślaniach, i zupełnie nie obchodziło ją w tej chwili, co się dzieje wokół niej. Ludzie przechodzili obok, mijając ją obojętnie. Nikt nie zainteresował się, czy coś się stało, temu smutnemu dzieciakowi.
... No tak. Nie ma co się smucić, przecież nie jest tu sama! Przed nią zostali tu przysłani inni aniołowie, więc teraz wystarczyło tylko ich poszukać i się do jakiegoś przyłączyć. Wizja powodzenia wlała w jej serce przyjemne ciepło i radość i Elise, wstając gwałtownie z ławki, uśmiechnęła się szeroko i promiennie i poczęła iść szybkim krokiem w kierunku, w którym szła wcześniej. Nie miała pojęcia, czy i gdzie znajdzie swoich braci, ale nie zaprzątała tym sobie teraz głowy. Wiedziała, że Stwórca nad nią czuwa, opiekuje się nią, i że na pewno wszystko się jakoś ułoży z Jego pomocą.
Mijała przechodniów, wciąż nie przestając się uśmiechać. Jej oczy śmiały się do każdego, kto na nią spojrzał. Niektórzy, zaskoczeni, brali ją za jakąś wariatkę, inni odwzajemniali uśmiech, zarażeni nutką optymizmu, która z niej biła. A ona po prostu energicznie szła przed siebie, trzymając nieco niezgrabnie torbę, by nie spadła jej z ramienia.
Nie wybiła jeszcze godzina jedenasta, a o ile się orientowała, nie był to też weekend. Nie uszło jej uwadze, że po kilkudziesięciu metrach ludzi zrobiło się jakby mniej - najbliższy przystanek zostawiła najwidoczniej za sobą, a do kolejnego był pewnie kawał drogi. Jak na razie nic nie zakłócało jej spokoju, ona również nie miała jeszcze okazji do zakłócenia go innym... więc kapryśny los postanowił to zmienić.
Jej uszu nagle dobiegł pisk opon i Elise gwałtownie, niemal machinalnie, obróciła głowę w stronę, z której dobiegł. Było to tylko kilkadziesiąt metrów od niej, po drugiej stronie ulicy! Zobaczyła, jak mały czerwony samochód wielkości fiata, pędząc z prędkością z pewnością zbyt dużą, wyprzedza białego vana tuż przed przejściem dla pieszych, na którym znajdowało się kilka osób. Z rozmieszczenia samochodów i zasłyszanego pisku opon domyśliła się, że van gwałtownie zahamował przed wspomnianym przejściem, a jadący za nim samochód został tym manewrem zaskoczony i skręcił w lewo, by go ominąć, woląc pewnie kogoś przejechać niż wgnieść sobie karoserię. Dziewczyna z przerażeniem obserwowała, jak wysoki jasnowłosy młodzieniec, który miał to nieszczęście znaleźć się na samym środku pasów, zostaje potrącony przez czerwone auto i odrzucony na chodnik, w stronę którego zmierzał. Widziała to jakby w zwolnionym tempie, niekontrolowany lot jego bezwładnego ciała i upadek, obie te rzeczy godne szmacianej lalki, którą znudzone dziecko rzuciło w kąt...
W jej głowie naraz nastała pustka. Słyszała okrzyki kobiet, trąbienie samochodów i wrzaski zdenerwowanych, jeśli nie wściekłych, mężczyzn, widziała, że zapanował ogólny harmider i chaos, ale nie zwracała teraz na to uwagi. Z niezwykłą zwinnością i szybkością przemieszczała się między mijanymi przechodniami, by jak najszybciej dotrzeć na miejsce wypadku i zająć się tym nieszczęśnikiem. Po niecałych dwudziestu sekundach już tam była.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 28.10.13 20:27  •  Główna ulica Empty Re: Główna ulica
Osoby lubiane, takie, które mają mnóstwo przyjaciół i ani godziny wolnego czasu, które ledwo co znajdują go na zaspokajanie podstawowych potrzeb życiowych, rzadko miewają złe dni. Takie przynajmniej sprawiają wrażenie, bo gdziekolwiek się nie udadzą, znajdują swoich kolegów i znajomych, osoby życzliwe i przyjazne. Teoretycznie każdy szanujący się polityk powinien dobrze rozumieć ludzi, którzy się pod nim znajdują, podobnie zresztą, jak powinien on dbać o to, by nigdzie i nigdy nie mieć więcej wrogów, niż będzie to niezbędnie konieczne.
Idąc tym tokiem myślenia, Mirirme – osoba bardzo towarzyska i będąca swoistym pasterzem ludności (a zwłaszcza młodzieży) Miasta-3 powinna mieć podwójnie dobre dni. Nie mijało się to bardzo z prawdą, mężczyzna naprawdę rzadko pozwalał sobie na jakiekolwiek narzekanie, przede wszystkim dlatego, że nie miał do tego żadnego powodu.
Tamten dzień nie był jednak dniem dobrym. Lino nie wiedział, czy to kwestia wstania z łóżka lewą nogą (co raczej mu się nie zdarzało przez szczególne ustawienie mebla – blondyn był osobą dość przesądną, nawet jeśli wolał nie sprawiać takiego wrażenia), ale od samego wczesnego ranka, aż do teraz, spotkało go jedynie pasmo nieszczęść. Zacznijmy może od tego, że on rano nie wstaje. Po prostu nie. Budząc go przed rozsądnym czasem (w jego pojmowaniu jest to mniej więcej południe) narażasz się na poważną krzywdę. Ósma? Co to za godzina? Dla niego nie istnieje. Tego dnia jednak było inaczej, bo więcej czasu rano oznaczało dłuższe spędzenie go z bratem, który już od co najmniej kilku tygodni nie miał ani jednego dnia wolnego, a ponieważ nie mieszkali razem, nie spotykali się w ogóle. Ich kontakt ograniczał się do wymiany kilku SMS-ów dziennie, bądź też, dużo rzadziej, krótkiej rozmowy telefonicznej. Była to bliskość dużo mniejsza, niż Ririme mógłby sobie życzyć. Co się jednak tego szczególnego dnia tyczy, był on dniem długo wyczekiwanym przez blondyna, dniem, który spędzi z Ruttą sam na sam. Tak, jak już od dawna nie mieli okazji.
Poranek rozpoczął się nie najlepiej, bo najpierw mężczyzna potknął się o własne nogi wstając z łóżka, w wyniku czego zaliczył bliższe spotkanie z ziemią i zdarł sobie skórę z brody, a następnie oblał swoją nieskazitelną białą koszulę zieloną herbatą. Pomijając fakt, że ta część ubrania nie nadawała się już wówczas do użytku, poparzyło go jak sk#rwysyn, ekchm. Na zakończenie tego cudownego wstępu dostał krótkiego SMS-a od brata, że „coś mu w pracy wypadło i nie mogą się dzisiaj spotkać”. Pięknie. Ririme nienawidził takich nagłych zmian planów, to było bardzo bezczelne ze strony Losu, żeby robić cokolwiek w jego życiu bez konsultacji z nim samym – w końcu uważał, że przysługiwało mu pełne prawo do możliwie pełnej kontroli nad wszystkimi aspektami życia nie tylko swojego, ale i innych.
Postanowił, że nie da sobie tym zniszczyć całego dnia – bowiem do złośliwości pracy Rutty był już, można powiedzieć, przyzwyczajony – i zdecydował, że wybierze się z kimś znajomym na kawę. Preferował jakiegoś ładnego pana, z którym mógłby spokojnie porozmawiać (jego uroda miałaby być już tylko swoistym bonusem dla Lino), ale, no cóż, przypadkiem nikt nie znalazł dla niego czasu.
To już zaczęło być nieco dziwne. Poszedł więc na rzeczoną kawę sam, za to z dobrą książką, i wszystko zdawało się układać, do czasu, aż około godziny jedenastej, nieco nawet przed nią, postanowił wrócić do domu i zaszyć się pod kołdrą. Być może w ogóle nie powinien był tego dnia wychodzić z łóżka.
Czas wrócić do chwili obecnej. To zdecydowanie nie jest mój dzień, pomyślał Lino, leżąc bezwładnie na chodniku po tym, jak potrącił go jakiś czerwony samochód. To wszystko stało się tak szybko, że nie był szczególnie zszokowany. Ból w biodrze, w które oberwał, rozciągający się na całą nogę i bok, a także ręki, na którą upadł, o głowie nie wspominając, czuł nader wyraźnie.
Prawdopodobnie nie był jednak biedniejszy od samego kierowcy, który z pewnością wolałby potrącić kogokolwiek poza Lino.
– Zapłacisz za to, kurwa… – wysyczał głosem tak jadowitym, że aż szokujące wydało się, iż przechodnie nie czynili dodatkowych starań i nie obchodzili go łukiem, żeby się przypadkiem nie zatruć. Nikt i nic nie okazało mu dzisiaj dobroci, więc był jeszcze mniej skory niż zazwyczaj, by okazać ją komuś innemu. W jego przypadku było to o tyle niebezpieczne, że ze względu na pozycję społeczną miał przykrą moc zniszczenia życia praktycznie dowolnej osobie, jeśli tylko by mu zależało. A w tej chwili tak było.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 01.11.13 19:16  •  Główna ulica Empty Re: Główna ulica
Ledwo dobiegła do młodego mężczyzny leżącego na ziemi, zatrzymała się, równie gwałtownie co wcześniej ruszyła z miejsca. Niezbyt przyjemne słowa, które doszły jej uszu w ogólnym gwarze, skwitowała uniesieniem brwi w zdziwieniu, jednak zaraz roześmiała się, niemal radośnie. Bo czy to nie było dziecinne? „Zapłacisz za to?” Czyżby chłopak naprawdę zakładał, że całe zajście było celowe i upozorowane specjalnie po to, by on na tym ucierpiał? Było coś rozczulającego w tak infantylnej postawie, jednak przypomniawszy sobie jadowity ton, którym te słowa zostały wypowiedziane, zrobiła krok do tyłu i zmarszczyła nos, robiąc się na powrót ostrożniejsza. Spojrzała w dół na poszkodowanego, któremu - jak by nie było - należała się pomoc. Należała się? Właściwie jak każdemu...
W całym tym harmidrze dorośli zdawali się nie zauważać Elise, co było jej wprawdzie na rękę, jednak wiedziała, że wkrótce pewnie się to zmieni. Wyłapywała każdy odgłos z otoczenia, czujnie lustrowała poczynania innych. Nie uszło jej uwadze, że obaj kierowcy wyszli z pojazdów i teraz kłócą się w najlepsze, oraz że ktoś wydobył z kieszeni komórkę i ma chyba zamiar dzwonić po pogotowie. Ogólna panika i bezład nie dotyczyły jej, myślała w miarę trzeźwo. Wiedziała, że jest jedyną osobą, która może sprawić, by wizyta w szpitalu tego gościa nie była potrzebna. I chciała to sprawić, tylko jak niezauważenie, na środku ulicy i na oczach tylu gapiów, uleczyć potrzebującego? Patrząc na jego bladą skórę i raczej drobną, nawet jak na mężczyznę, sylwetkę, wpadła na pewien pomysł. Miała jednak nadzieję, że nie będzie musiała uciekać się do kłamstwa. Na razie była przez wszystkich zgromadzonych zgodnie ignorowana.
– Hej, ty – zagadnęła rozwalonego na ziemi blondyna, ściągając torbę z ramienia i odkładając ją na bok. – Jak się czujesz? Możesz się podnieść? –  Mówiąc to, dotknęła dłonią jego głowy, palce wsuwając we włosy (szczęśliwie nie było w nich dużo krwi), i rozpoczęła proces leczenia. Czuła, jak niteczki leczniczej energii przenikają przez jej skórę i wnikają w rany młodzieńca, usuwając ból, w sposób zupełnie niewidoczny dla innych. Nie mogły być one zbyt głębokie, bo zasklepiły się w zaledwie kilka sekund, co Elise przyjęła z westchnieniem ulgi i jednocześnie... uczuciem triumfu. Wszelkie inne obrażenia w tym obszarze ciała także musiały już zniknąć... Przeniosła dłonie na jego szyję, jednak kręgi jakimś cudem nie zostały uszkodzone. Być może kręgosłup także był cały. Ale nawet jeśli było inaczej, wiedziała, że i z tym mogła się uporać. Potrzebowała tylko trochę czasu.
Czekając na odpowiedź, układała już sobie w głowie następne pytania.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 07.11.13 23:01  •  Główna ulica Empty Re: Główna ulica
Próbując opanować ogarniającą go złość, Lino przeczesał wzrokiem najbliższe otoczenie. Wygląda na to, że żaden z tych śmieci nie był zainteresowany nim samym. Dwójka kompletnie losowych przechodniów próbowała przedostać się za samochody, by nie musieć składać zeznań, jeszcze inni rozmawiali między sobą. Czy komentowali zdarzenie, czy uzgadniali wersję, było dla Ririme kompletnie obojętne.
Tylko ona jedna przykuła jego uwagę. Pomijając fakt, że była to jedyna osoba, która do niego podeszła, nie, w ogóle się nim zainteresowała, to jej uroda była niezwykła i nie do zakwestionowania. Lino przyłapał się na podziwianiu tej wyjątkowej twarzy przez krótki moment, podczas którego dziewczyna zmuszona była czekać na odpowiedź. Kiedy w końcu – po dłuższej chwili – dotarły do niego jej słowa, zdołał wybąkać jedynie niezgrabne:
– T-Tak. – Nawet jeśli nie był pewien, czy to prawda. Po prostu nie chciał wyjść na niezaradną życiowo sierotę, która potrzebowała czyjejkolwiek pomocy. Kompletnie nie pomyślał o swoim stanie zdrowia i zapomniał na chwilę o bólu, a na jego twarzy pojawił się specyficzny, wojowniczy wyraz.
I wtedy poczuł to. Niezwykłą energię, która przepłynęła gładko przez jego ciało, lekką i przyjemną, na której opisanie zabrakłoby mu epitetów. Z prawdziwym zdziwieniem poczuł, że ból się zmniejsza, aż w końcu kompletnie znika, nie przeszkadzając już Lino w skupieniu się na patrzeniu prosto w oczy dziwnego dziecka. Co to, do cholery, było?
– Kim jesteś? – spytał szeptem, nabierając coraz to większej pewności, że dziewczyna była wyjątkowa, nawet pomijając jej urodę. Rzadko zdarzało się, by coś prawdziwie zainteresowało Miririme. Przeniósł wzrok trochę niżej, na jej klatkę piersiową (niespecjalnie!) i zauważył Bambiego. Kurde, naprawdę szczeniara, pomyślał, chociaż tak naprawdę go to rozczuliło. Z powrotem spojrzał na jej twarz i uspokoił się nieco – w spojrzeniu dziewczyny nie dostrzegł tego, czego się najbardziej obawiał, czyli dość podejrzanych iskierek, świadczących o tym, że za swoją pomoc (jak dziwnej natury by nie była) istotka zapragnęłaby czegoś w zamian. Nie, żeby był to problem jako taki; Lino nie cierpiał na brak czegokolwiek, by nie móc się jej jakoś odpłacić. Nienawidził jednak, kiedy inni mieli wobec niego jakiekolwiek żądania, a szczególnie nie tego dnia, który póki co obchodził się z mężczyzną tak niedelikatnie… co zresztą jest sporym niedopowiedzeniem.
Spróbował zebrać siły i wstać, i, no cóż, powiodło mu się. Podniósł się do siadu, nie chcąc zbyt się nadwyrężać, i odetchnął głęboko. Był człowiekiem pewnym siebie – nawet nie przemknęło mu przez myśl, że mógłby tutaj umrzeć. Mimo to coś w nim pękło, i choć od wypadku minęła zaledwie krótka chwila, poczuł to bardzo wyraźnie. Mógł umrzeć. Nie pomyślał o tym instynktownie, ale to się teoretycznie mogło zdarzyć. Ot, ta kupa metalu z idiotą za kierownicą mogła go sprzątnąć z tego świata w krótką chwilę. Jakie to było wybitnie żałosne.
Pomijając jednak generalną niesprawiedliwość tego dnia i otaczającego Miririme świata, nie mógł on nie docenić dziwnej pomocy, którą otrzymał od nieznajomej. Czyżby znalazł pierwszą osobę tego ranka, która zrobiła cokolwiek, by uczynić mu ten dzień przyjemniejszym, zamiast – jak wszystkie inne – doprowadzić go do płaczu?! Szkoda, że nie miał na stanie żadnego medalu, bo blondyneczka z pewnością na niego zasłużyła.
Mimo wszystko Miririme nie czuł jeszcze, że czas podziękować. Zmyje się stąd i w razie możliwości porwie ją ze sobą, bo do szkoły raczej nie szła, a wagary w towarzystwie brata dyktatora to najbezpieczniejsze wagary ever. Wtedy to zrobi. Tak, jak należy. Przynajmniej plan mieli wraz z Elise ten sam – Lino także nie zamierzał dać się porwać karetce. Szkoda dnia i zamieszania.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 08.11.13 17:15  •  Główna ulica Empty Re: Główna ulica
Faktycznie, nikt poza Elise nie przejął się specjalnie poszkodowanym młodzieńcem. Podejrzewała, że duży wpływ miała na to jej obecność przy nim – skoro ktoś już się zainteresował ofiarą wypadku drogowego, to inni czuli się zwolnieni z tego obowiązku. Zwłaszcza że blondyn nie leżał w kałuży krwi i był w miarę przytomny. Co tam, że potrącił go samochód i mógł mieć nawet wstrząs mózgu (który ona co prawda, o ile był, zdążyła już usunąć)! Lepiej przecież zająć się swoimi sprawami i jak najszybciej odejść z miejsca feralnego zdarzenia - lub też stanąć w bezpiecznej (czyli jak największej) odległości i patrzeć na całe zajście jak na interesujący spektakl teatralny. Być może część ze znajdujących się tam osób naprawdę tak to widziała. W końcu działo się coś ciekawego, coś, co przerwało rutynę dnia i uczyniło go innym, odróżniającym od reszty dni niczym właściwie nie różniących się od siebie.
Nie przejęła się za bardzo wojowniczym wyrazem twarzy chłopaka, zaś jego krótkie „tak” skwitowała radosnym uśmiechem. Nie było najgorzej. Było właściwie lepiej, niż się spodziewała! Ten jasnowłosy młodzian naprawdę miał szczęście w nieszczęściu. Teoretycznie mógł nawet umrzeć. Wtedy już, niestety, nie byłaby w stanie nic zrobić.
No, ale żył, więc wszystko było dobrze! I mogło być już tylko lepiej! Przynajmniej na chwilę obecną.
Pochylając się nad nim, pochwyciła jego spojrzenie. Ciche pytanie, zadane tonem wskazującym na zdziwienie, a może nawet coś na kształt niedowierzania, rozbawiło ją. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej i zachichotała, ukazując śnieżnobiałe ząbki. W jej głowie zakotłowało się od tylu różnych wariantów, że nie wiedziała właściwie, co wybrać. W końcu odparła wymijająco:
– Zostawmy to na potem.
Widząc, że wzrok mężczyzny powędrował na jej bluzkę, Irasthiel również na nią spojrzała. Przypatrywała się chwilę nadrukowi jelonka, który widniał na beżowej tkaninie. Wcześniej nie zwróciła za bardzo uwagi, co na siebie zakłada, i teraz, na widok tego słodkiego zwierzęcia, przyszła jej do głowy myśl, że być może... jest to nieco infantylne. I że ten facet mógł pomyśleć o niej, że jest strasznym dzieciakiem. A ona nie wiedziała, czy powinna brać to do siebie, czy machnąć na to ręką. Koniec końców ciało nastolatki chyba do czegoś zobowiązywało.
Kiedy jasnowłosy podniósł się do siadu, odsunęła się troszeczkę, robiąc mu miejsce. Było to też po części nieświadome, bo nieznajomy, mimo że był drobniejszy od wielu mężczyzn, których dotąd miała okazję widzieć, zdawał się zajmować go znacznie więcej, niż powinien. Tak, jakby... zabierał dla siebie całą przestrzeń samą swoją postawą, z której biła niezachwiana pewność siebie, nawet w obliczu zagrożenia, związanego z ryzykiem utraty życia. Elise nie do końca wiedziała, co o tym sądzić, ale jednym ze słów przychodzących jej na myśl było „niesamowite”. Po chwili doszło do tego „zadziwiające”.
– Uhm, wiesz... jeszcze nie skończyłam – powiedziała. Uśmiech zdążył już zniknąć z jej ślicznej twarzy, a w głosie zabrzmiała powaga, przeplatana jednak jakąś dziwną beztroską. Po chwili ustąpiła jej miejsca. – Zakładam, że możesz już normalnie myśleć, więc czy mógłbyś mi powiedzieć, czy coś jeszcze cię boli? Całkiem prawdopodobne, że nieźle oberwałeś w nogę, prawda? – Na jej ustach znów zamajaczył uśmiech. Na chwilę przeniosła spojrzenie na swoje dłonie, gdzie dostrzegła pojedynczy złoty włos, należący do chłopaka, potem zaś skierowała wzrok na nogi mężczyzny. Żadna z nich nie była wygięta pod dziwnym kątem, więc nawet jeśli któraś była złamana, uporanie się z tym problemem automatycznie stawało się znacznie łatwiejsze. Rozejrzała się szybko wokół, ale nikt na szczęście nie zmierzał w ich stronę. Z jednej strony była z tego zadowolona, zaś z drugiej trochę zmartwiła ją ta obojętność ludzi. Ciekawiło ją, czy ten gość sprzed chwili faktycznie zadzwonił po karetkę. Na wszelki wypadek postanowiła działać szybko, by zwinąć się stąd jeszcze przed jej przyjazdem.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 11.11.13 14:13  •  Główna ulica Empty Re: Główna ulica
Lino miał lekkie trudności ze zrozumieniem tego, jak gładko przyszło otaczającym ich ludziom zignorowanie go. Wydawało mu się, że był dość rozpoznawalny, a w związku z tym chociaż część powinna zareagować, ale akurat dzisiaj nie było to dla niego problemem – było mu na tyle źle, że chciał odciąć się od tych przeklętych robali najszybciej, jak to możliwe. Pomijając małą dziewczynkę, która – pomimo tego, jak zazwyczaj trudnym było to zadaniem – zdobyła sobie jego zainteresowanie i wdzięczność.
Mimo wszystko, Miririme nie traktował tego zdarzenia jak szczęścia. Może brakowało mu tego specyficznego optymizmu, który z dziewczyny zdawał się aż bić, ale dla mężczyzny była to tylko kolejna dokładka do wielkiej porcji nieszczęść, jaką zaserwowano mu w barze „dzisiejszy dzień”. A choć nawet nie minęło południe, blondyn z wielką radością przyjąłby jego zakończenie. Potrzasnął głową i skrzywił się, gdy wywołało to falę bólu nieznanego pochodzenia. Chciał wierzyć, że po prostu był zmęczony.
– Na potem… jasne – mruknął cicho, choć jego ton wcale nie wskazywał na podobną beztroskę, z jaką mogłyby się kojarzyć wypowiedziane wcześniej słowa. Zazwyczaj Ririme nie lubił czekać. Nie był cierpliwy i nie było to żadną niespodzianką dla nikogo, kto znał go choć trochę. Tym razem jednak był skłonny się dostosować, najpewniej przez szacunek i wdzięczność, jakie czuł do dziewczyny za naprawienie mu ciała… Nawet jeśli sposób był bardzo podejrzany, nie zamierzał oceniać. Wierzył, że wszystkiego dowie się wkrótce.
Zauważył to, jak dziewczynka się od niego odsunęła, i uniósł lekko brwi. Wciąż miał dużo miejsca, więc nie był w stanie zrozumieć do końca, co mogła mieć na myśli, ale nie chciał robić problemów z tego, że ktoś z własnej, nieprzymuszonej woli usuwa się z jego drogi. Tak zawsze było wygodniej.
– Rozumiem… – zaczął powoli, ale urwał. – Oczywiście, że mogę normalnie myśleć. Co ty, do cholery, insynuujesz? – warknął, przybierając na twarz taką minę, jakby był co najmniej urażony. Wdzięczność, nawet największa, miała swoje granice. Zwykła szczeniara z gimnazjum nie będzie się do niego odzywać w taki sposób, jak dobrych intencji by nie miała.
– Nic mnie nie boli – dodał ciszej i spokojniej, choć mijało się to z prawdą, wciąż czuł bowiem dokuczliwy ból w nodze, o której wspomniała dziewczynka. Teraz jednak, tak urażony, nie zamierzał się do tego przyznać ani prosić o pomoc – nie leżało to w jego naturze. Już i tak okazał wystarczającą słabość, pozwalając sobie na leżenie na ziemi jak kłoda. Uch, muszę się szybko stąd zwijać, pomyślał.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 11.11.13 17:45  •  Główna ulica Empty Re: Główna ulica
Popularność ma to do siebie, że wiąże się z fałszywymi przyjaciółmi. Im więcej znajomych człowiek posiada, tym bardziej samotny jest w rzeczywistości i na mniejszą pomoc i współczucie może w razie czego liczyć. Jeśli właśnie taką popularną osobą był Miririme, powinien być na to przygotowany. Fakt faktem, w tej właśnie sytuacji obojgu było to chyba na rękę.
Jego reakcja zaskoczyła ją. Co jak co, ale tego to się nie spodziewała. Niezupełnie kontrolując swoje poczynania, poszukała wzrokiem torby i sięgnęła po nią, by położyć ją sobie na kolanach niczym tarczę - jedyny przedmiot, który stanowił barierę między nią i tym agresywnym gościem. Wyprostowała się, wciąż siedząc, i poprawiła zagubiony kosmyk, który postanowił wejść jej do oczu. Mogło się zdawać, że szykuje się do odejścia, tak jednak nie było. Jeszcze. Musiała przecież coś zrobić z tym nieporozumieniem.
– Czy coś insynuuję? Tylko tyle, że swój bądź co bądź widowiskowy lot zakończyłeś, witając się gwałtownie (i wcale nie widowiskowo) z twardą płytą chodnika – odparła, ostatnie trzy słowa wypowiadając trochę dobitniej. Nie zastanawiała się nad tym, że ta bogata w epitety wypowiedź mogła zostać uznana za dziwną; brzmiała wręcz książkowo. Nie miała dotąd okazji rozmawiać z człowiekiem, więc nie zdawała sobie sprawy z tego, że być może powinna używać mniej kwiecistego języka w kontaktach z nimi.
Nie dała po sobie poznać, że to warknięcie niezbyt jej się spodobało. Nie uszło również jej uwadze, że nastrój mężczyzny gwałtownie się zmienił w przeciągu zaledwie kilku minut. Ludzie to naprawdę dziwne istoty... Na jej ustach zaczął się błąkać zagadkowy uśmiech, w żadnym razie jednak kpiący. – Mogłeś mieć nawet wstrząs mózgu od tego uderzenia, więc sam rozumiesz. Pamiętam zresztą, co powiedziałam: możesz już normalnie myśleć. Nie nadinterpretuj, proszę, moich słów – powiedziała z uśmiechem, w którym kryła się jednak ledwo dostrzegalna drapieżność. Poza tym powoli rosło w niej rozbawienie całą tą sytuacją. Być może uratowała mu nawet życie, a on się teraz złościł i warczał na nią? Potrafiła zrozumieć, że spotkanie trzeciego stopnia z maską samochodu każdemu mogło popsuć dzień, ale po co to od razu okazywać? Gdyby na jej miejscu był ktokolwiek inny, mógłby poczuć się urażony. Szkoda, że ten jasnowłosy młodzieniec nie raczył o tym pomyśleć. Stąd wywnioskowała, że musiał być on trochę samolubny... jak również szybki w wydawaniu osądów i przekonany o swojej racji. Swoje obserwacje zachowała jednak dla siebie.
– Skoro wszystko już w porządku, to skąd ten grymas bólu sprzed paru chwil, co? – zapytała z powątpiewaniem, ale i troską, której od człowieka by już pewnie nie doświadczył. Uspokoił ją trochę cichszy ton, którym zostało wypowiedziane to krótkie zdanie. Spojrzała mu w oczy, zastanawiając się, co tam znajdzie... i nagle naszła ją dziwna myśl, że nie wie nawet, jak się ów nieznajomy nazywa. Może to był błąd, zbywać jego wcześniejsze pytanie o jej tożsamość? Nie miała ku temu żadnych dowodów, ale w jej sercu pojawiło się irracjonalne przeczucie, że tak właśnie mogło być. Nie wiedziała jednak, co to oznacza. Utkwiła wzrok w jego twarzy i zaczęła mu się uważnie przyglądać, lekko marszcząc brwi. Na chwilę zapomniała nawet o jego nodze.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 16.11.13 9:37  •  Główna ulica Empty Re: Główna ulica
Dziewczynka zdawała się Lino być coraz dziwniejsza z każdą kolejną chwilą. Przez moment przemknęło mu przez myśl, że zachowuje się, jakby była starsza od niego. Nie lubił pozerstwa, ale akurat coś w jej postawie było takiego, że nie umiał po prostu zarzucić jej silenia się na cokolwiek. Była do bólu naturalna.
– Hę? – odpowiedział tylko, na dodatek niezbyt inteligentnym tonem, na całą jej kwiecistą wypowiedź. Owszem, był człowiekiem inteligentnym i za takiego się uważał, ale chwilowo pokonał go widok gimnazjalistki operującej językiem godnym niejednego dorosłego, oczytanego człowieka.
Potrząsnął głową, uznawszy, że nie może więcej robić z siebie idioty przed tą smarkulą. Dla niego oznaczało to tyle, co dokładniejsze niż zwykle kontrolowanie swoich emocji. Wiedział, że wybuch sprzed chwili był nie na miejscu. Cóż, bardziej ta świadomość gdzieś w nim była… głęboko. Teraz jednak miał inne priorytety od wyrażania swojej złości… czyli, można by powiedzieć… Tak! Znowu zmienił mu się nastrój, kolejny raz w ciągu kilku minut.
– M-Mniejsza o to – mruknął. – Możemy i powinniśmy zająć się tym gdzie indziej. Ja nie chcę jechać do szpitala. A dam radę iść… jakoś.
Przepełnił go ledwie wyczuwalny wstyd i być może to dlatego cały Miririme stał się nagle jakby bardziej potulny. Nie powiedział jednak słowa przeprosin, nie uśmiechnął się. Nie dlatego, że świadomie nie chciał przekraczać pewnej granicy, po prostu nie miał tego w zwyczaju i nawet o tym nie pomyślał.
A co z tą cholerną wróżką, czy czym tam była? Nie znał nawet jej imienia, co nagle, bez żadnego konkretnego powodu, zaczęło go martwić. Jedni uznaliby za urocze to, że Lino i Elise zaczęli zastanawiać się nad jedną głupotą w tym samym czasie, ale mężczyźnie byłoby do tego daleko (abstrahując na chwilę od faktu, że – tak czy siak – nie wiedział, o czym w danym momencie dziewczyna myślała, co chyba oczywiste). Po prostu uznał, a raczej – tak próbował sobie swoje zainteresowanie wytłumaczyć – że w razie jakby ona coś wywinęła, to on nie miał jak jej znaleźć! A kto wie, czy nie była zwykłą, pospolitą złodziejką, która czyhała na coś, co spoczywało obecnie w kieszeniach Ririme, i całe to jej tajemnicze wodzenie ręką po różnych częściach jego ciała sprowadzało się właśnie do jakiejś kradzieży? Cholera, nie zdziwiłby się, już na pewno nie dzisiaj.
No nie. Chociaż ten scenariusz zabrzmiał mu w głowie bardzo realnie, to Lino stracił całą swoją pewność o winie dziewczyny, gdy znowu spojrzał jej w oczy. Ona nie mogłaby tego zrobić, zrozumiał to od razu. Było w niej coś, co zdawało się mężczyźnie być… dobrocią? Skarcił się w myślach za takie infantylne porównanie. W tym świecie nikt nie był dobry, a on za parę chwil dowie się, czego szczeniara chce w zamian za swoją dziwaczną pomoc. Tak. W to uwierzyć mu było dużo łatwiej.
Powoli spróbował wstać, ignorując ból w nodze. Ot, oddalą się, a on po chwili wróci do domu i na resztę dnia zaszyje się w łóżku. Prawdopodobny scenariusz.
– Chodź – mruknął do niej, próbując nie patrzeć jej bezpośrednio w oczy, by znowu nie złapać tego uderzającego wrażenia.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 17.11.13 11:35  •  Główna ulica Empty Re: Główna ulica
Jego lakoniczna odpowiedź na jej ciąg słów nieco ją zdziwiła. Czyżby mówiła zbyt długo albo zbyt mądrze? Z zakłopotaniem spojrzała na młodzieńca, zastanawiając się, po czyjej stronie leży wina – czy to ona jest zbyt inteligentna, czy może on za głupi? A może wstrząs mózgu jeszcze nie ustąpił...?
A jednak po chwili odezwał się, już całkiem sensownie. Zaskoczyło ją, jak uroczy się zrobił, zdając się być nieporadnym i zagubionym. Lekko oszołomiony złośnik zamienił się na moment w potrzebującego opieki chłopczyka, przez co po ciele dziewczyny rozeszła się fala przyjemnego ciepła, wychodzącego prosto z serducha. Nie znała dotąd tej reakcji ludzkiego ciała, ale była niezwykle przyjemna. Przez myśl przemknęło jej, że być może tak się właśnie czują ludzie, którzy mają wrażenie, że są potrzebni i chcą pomóc... Nie zastanawiała się teraz, czy była to prawda, czy nie, ważne, że mogła cieszyć się tym krótkotrwałym ciepłem w ten chłodny, jesienny dzień.
Nie mogła nie skwitować uśmiechem słów nieznajomego – „możemy” i „powinniśmy”? Nagle zaczął myśleć o nich w perspektywie dotrzymywania sobie towarzystwa jeszcze przez trochę? Nie to ją jednak najbardziej ucieszyło, ale fakt, że facet nie chciał iść do szpitala - mieli już bowiem jakiś wspólny cel! Nie była co prawda przekonana do pomysłu, by szedł o własnych siłach, wiedziała jednak, że ona – chociażby z racji swojego wzrostu – nie mogła mu się na tym polu przysłużyć. No cóż. Miała nadzieję, że uda jej się uporać z tą jego nieszczęsną nogą jak najszybciej, bo wtedy będzie mogła wrócić do szukania swoich niebiańskich towarzyszy. Nie zaprzątała sobie w tym momencie głowy mniej optymistyczną perspektywą, że jeśli nie uda jej się znaleźć żadnej istoty dobrego serca, to noc najprawdopodobniej przyjdzie jej spędzić na dworze. A te pory dnia do najcieplejszych jednak nie należały.
Porównanie do wróżki z pewnością rozbawiłoby Elise. O ile się orientowała, wróżki były małe, śliczne i miały skrzydełka, dzięki którym potrafiły latać. Korzystały także z magii, by służyć i pomagać ludziom... Porównanie faktycznie trafione. Jedyne, co się nie zgadzało, to to, iż wróżki najczęściej były przez ludzi przedstawiane jako skąpo odziane panienki lub miłe starsze panie, a o tym aniele zamkniętym w ciele nastolatki nie można było powiedzieć, by choć trochę przypominał – wyglądem czy ubiorem – którąś z tych dwu wymienionych postaci.
Dziewczyna z radością przyjęła słowa jasnowłosego młodzieńca, świadczące o tym, iż nie pomyliła się w swoich przeczuciach. A więc idą teraz gdzieś razem! Nie miała pojęcia, gdzie nieznajomy zamierza ją zaprowadzić, ale cieszyła się, że w końcu ruszą się z tego pechowego miejsca i przestaną być obiektem zainteresowania gapiów. Wstała posłusznie, zakładając na ramię ciężką torbę, otrzepała kolana i podreptała za chłopakiem, uśmiechając się. Czuła się taka... lekka i beztroska. Szczęśliwa. Bez specjalnego powodu.
– No, to jak ci na imię, nieznajomy? – zapytała wesoło, nie bacząc na to, że jej towarzysz nie wygląda teraz na skorego do zwierzeń czy zawierania nowych znajomości. Gdyby odmówił składania zeznań, przyjęłaby to ze spokojem, ale skoro mieli spędzić jeszcze trochę czasu razem, to jej ciekawość chociaż co do imienia człowieka, któremu udało jej się pomóc, była chyba na miejscu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 17.03.14 21:17  •  Główna ulica Empty Re: Główna ulica
Na ulicy Głównej, przed jedną z kawiarni, które swoim zwyczajem na zimą nęciły przechodniów ciepłymi wnętrzami, stał jasnowłosy nastolatek. Przeciętny. Większość ludzi mijała go, nie zwracając na niego najmniejszej uwagi. Od czasu do czasu ktoś tylko postanowił potrącić go ramieniem, na co chłopak odpowiadał wyrozumiałym uśmiechem – w końcu nie mógł ich winić za to, że gdzieś im się spieszyło.
Rin w prawej ręce dzierżył torbę podróżną z całym swoim dobytkiem. W lewej natomiast trzymał małe akwarium z przebywającą w nim złotą rybką. Owa rybka zdawała się zupełnie nie przejmować panującymi na zewnątrz warunkami atmosferycznymi – leniwie zataczała koła, jak to znudzone zwierzęta wodne jej pokroju mają w zwyczaju. Oprócz pupila i walizki chłopakowi towarzyszył także starszy mężczyzna, który w milczeniu raz po raz spoglądał na zegarek.
- Sprawdzanie godziny nic nie da, skoro to nie my jesteśmy spóźnieni – blondyn postanowił podzielić się swoją życiową mądrością.
Profesor Goodwin, bo tak wołano na mężczyznę, rzucił mu roztargnione spojrzenie.
- Masz rację, zdecydowanie masz rację... Jak się czujesz?
Rin westchnął. To pytanie dzisiejszego dnia padało wyjątkowo często. Zastanowił się przez chwilę.
- Jestem zaciekawiony, chyba odrobinę się stresuję, chociaż nie do końca rozumiem dlaczego i… mogę go pogłaskać? – jego oczy aż zaświeciły się na widok brytana, który właśnie przebiegał obok.
- Masz zajęte ręce – upomniał go jego dotychczasowy wychowawca, po raz kolejny sprawdzając czas.
Dzieciak zasępił się nieco, przenosząc spojrzenie z psa na ziemię pod stopami. Cóż, takie życie, że nie zawsze dane jest ci to, na co masz największą ochotę… Nie pozostawało mu nic innego jak czekać dalej w milczeniu i może pogrążyć się w myślach tudzież analizie sytuacji. Jak się czuł z tym, że zaraz trafi do nowego domu? Właściwie nawet nie był zdenerwowany tym, jakie sprawia wrażenie czy możliwością, że jego nowy opiekun może jednak się rozmyślić. Oczywiście, chciał wypaść dobrze na ich pierwszym spotkaniu, ale bardziej martwiły go inne, bardziej prozaiczne kwestie. Jak będzie wyglądał jego pokój? Czy polubi się z ludźmi w szkole, do której będzie zmuszony się przenieść {szczegół, że jego poprzednia szkoła była tylko dziełem wyobraźni naukowców oraz efektem pracy programistów}?  Czy mężczyzna, który go przygarnie – tylko tyle wiedział; że będzie to mężczyzna – ma jakieś zwierzęta? Jeśli tak, to czy polubią się z Gregiem?
No, więc… tak sobie stał i czekał, i myślał ._.


Ostatnio zmieniony przez Rin dnia 18.03.14 19:35, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 18.03.14 7:33  •  Główna ulica Empty Re: Główna ulica
W sumie to miał wyjebane. Skoro Rutta nie był już użytkownikiem forum, to mogę sobie wymyślić relację z nim jak tylko chcę. Uznajmy więc, że ostatnie spotkanie pana i sługi było dosłownie ostatnim. Najwyraźniej Viral miał dość zepsucia tamtego chłopaka, jego perwersyjnych gierek oraz tego pseudo związku. Właściwie to bardziej od niego kochał wyrywanie ofiarom paznokci, więc nic w tym dziwnego. I jeszcze na koniec przypalił mu łapę papierosem. To ci dramatyczne odejście. A co do papierosów, to kolejny właśnie ściskany był między jego wargami. No jak to tak, on bez fajki? Przecież zastanie tego gościa bez otoczki chmury dymu było równie rzadkim widokiem co... Nie wiem właściwie, po prostu było rzadkim widokiem. W każdym razie tak sobie szedł i rozmyślał i wiedział, że jest spóźniony. Wiedział to bez spoglądania na godzinę, ponieważ przypomniało mu się w ostatniej chwili, czyt. już w trakcie umówionego spotkania. Ale cóż zrobić, miał inne sprawy na głowie. Zwłoki same nie wyjdą, nie? Znaczy teoretycznie mogłyby, ale może lepiej nie. I wiecie co? Tak właściwie to nie było tak zimno, ale ktoś tutaj wciąż nie napisał nowej pogody, więc na razie musimy się trzymać obecnych warunków. Przynajmniej jego kurtka całkowicie mu wystarczyła. I oto są. Tam, w zgiełku i gwarze głównej ulicy stała dwójka osobników. Niby się nie wyróżniali, a jednak od razu wiedział, że to do nich ma podejść. Parę kroków przed nimi wypluł resztkę filtra na ziemię i już nawet tego nie przydeptywał. Stanął przed mężczyzną i chłopcem i skinął głową. Niby powinien przeprosić za spóźnienie, ale nie zamierzał. Dobre maniery nie trzymają się morderców. Tak to już bywa.
- Viral Dactylis. - od razu zwrócił się do androida, bez zbędnego pierdolenia. - Będę twoim nowym opiekunem.
Obrzucił jasnowłosego badawczym spojrzeniem, trochę jakby był jego nowym trofeum, seks zabawką lub zwierzątkiem. Właściwie to jego rola w domu nie będzie odbiegała dalece od trzech wyżej wymienionych, ale nadal czegoś będzie brakowało. I teraz zimne spojrzenie srebrzystych oczu zawisło na beztroskiej rybce. No dobra, niech będzie. Spojrzał na mężczyznę.
- Jakieś formalności, coś?
Przynajmniej nie zrobił wrażenia zimnego skurwysyna. Chyba. Ej, to dobry początek.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 1 z 18 1, 2, 3 ... 9 ... 18  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach