Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 4 z 13 Previous  1, 2, 3, 4, 5 ... 11, 12, 13  Next

Go down

Pisanie 25.02.17 19:41  •  Hotelowy bar. - Page 4 Empty Re: Hotelowy bar.
Rozsiadł się wygodniej na krześle, rozprostowując nogi. Rozruszał delikatnie bark, a następnie oparł się plecami o kurtkę wiszącą na oparciu. Jego ręka spoczęła na blacie stołu. Palce zahaczyły o miedzianą strukturę kufla, przysuwając go w stronę krawędzi ławy. W ostatniej chwili zatrzymał naczynie, nie pozwalając spaść mu na podłogę. W międzyczasie druga ręka powędrowała gdzieś w okolice szyi, by chwilę później szybkimi ruchami masować kark.
Patrzył przed siebie, nie odrywając od Shaya wzroku nawet na chwilę. Wolał mieć go na oku, bo wystarczyła chwila nieuwagi, którą czarnowłosy mógłby z łatwością wykorzystać na swoją korzyść. Był lisem, więc chytrość miał zapewne we krwi. Białowłosy wiedział, że musi na niego uważać.
Usta Nobuyukiego uformowały się z delikatny uśmiech, gdy właściciel smolistych uszu podniósł się i zaczął iść w jego kierunku. Przyglądał mu się uważnie, lustrując jego sylwetkę. Przeleciał po niej wzrokiem kilka razy — od dołu do góry. Potem ich spojrzenia spotkały się. Przez te kilkanaście sekund patrzył się na niego, by po chwili odwrócić swoje ciało w jego stronę, podczas gdy on zajmował miejsce naprzeciw.
Kocie oczy wciąż skupiały się na twarzy mężczyzny. Momentami spoglądał na to, jak obejmuje ręką swój kufel. Odruchowo złapał również za swój, przyciągając go do siebie tak, że miedziane naczynie niemalże zetknęło się jego klatką piersiową. Oczywiście odwzajemnił Shayowi uśmiech, odsłaniając parę przydługich kłów.
Toast? Jedyne co mogę teraz wznieść to ten kufel. — Wskazał podbródkiem na naczynie, nie odrywając wzroku od swojego rozmówcy. — Wzniosę go, a potem zdzielę Cię nim w twarz. — Po tych słowach jego uśmiech znacznie się poszerzył. Przekrzywił głowę nieco w bok, jakby chciał jeszcze uważniej przyjrzeć się Shayowi. Wyraz twarzy miał cały czas spokojny, nic nie wskazywało na to, by się czymś denerwował, choć spotkanie twarzą w twarz z niedawnym oprawcą mogłoby u każdego wywołać skrajne emocje. — Kusząca propozycja, nieprawdaż? — dodał po chwili, stukając palcami w drewniany blat. Nie mógł tak po prostu zapomnieć o tym, co zrobił mu ten lisi skurczybyk. Ograniczenie wolności było dla Nobuyukiego jak cios poniżej pasa. Sytuacja, w której teraz się znalazł wcale nie była dla niego przyjemna, choć starał się ignorować poczucie dyskomfortu. Przyjął nieco wygodniejszą pozycję.
Przeszedłeś po mnie? Znowu chcesz mnie ujarzmić — specjalnie użył tego słowa, jakby chciał mu zasugerować, że ma do czynienia z bestią, drapieżnikiem. — przy pomocy swoich magicznych sztuczek, jak tchórz? Spodziewałbym się tego po Tobie. No dalej, zrób to. — Machnął ręką w zapraszającym geście. Prowokował go specjalnie, możliwe, że miał w tym jakiś większy cel. Albo po prostu chciał sprawdzić jak szybko będzie w stanie wyprowadzić go z równowagi.
Kogoś takiego jak ja nie da się spuścić z oka. — Uniósł dłoń, poprawiając włosy. Kilka pojedynczych kosmyków opadło mu na twarz, więc musiał je odgarnąć na bok. Czarnowłosy mógł potraktować tę kwestię jako jawny przejaw narcyzmu Nobuyukiego. — Pożegnania są dla mnie trudne — wyjaśnił krótko, chcąc uniknąć jakichś wymyślnych kwestii i miliona powodów. Taka odpowiedź musiała mu wystarczyć. — A co dla mnie zrobiłeś? — Zerwał się gwałtownie, unosząc swoje ciało. Pochylił się nad stołem, zmniejszając dystans między swoją twarzą, a twarzą lisiego wymordowanego. W jego głosie można było wyczuć lekkie oburzenie. — No wyjaśnij mi co dla mnie zrobiłeś, Ty samolubna kreaturo. — Trochę się zdenerwował, bo słowa Shaya były dla niego kłamstwem. Przez ten cały czas nie dostrzegł nawet jednego pozytywu ich wspólnej „przygody”. — Powiedz dlaczego mi to zrobiłeś. Dlaczego? — W dłoni wciąż trzymał kufel, na którym zacisnął palce tak mocno, że naruszył jego strukturę.
W oczach Nobuyukiego pojawił się niezdrowy błysk. Zgryzł wargę, przeszywając ciemnowłosego spojrzeniem. Chciał wiedzieć dlaczego padło akurat na niego.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 26.02.17 21:56  •  Hotelowy bar. - Page 4 Empty Re: Hotelowy bar.
Nieznacznie zmienił pozycję i odgarnął włosy z czoła; ten prozaiczny gest rozwiał resztki nadziei  o wyczekiwany przez Nobuyukiego spokój. Parsknął i odchylił się w krześle. Wyciągnął nogi na stół. Ciężkie, wojskowe buty ubłociły blat.
  Przesunął palcem wskazującym po kości policzkowej, wpatrując się w białowłosego pewnym, rozbawionym wzorkiem. Śmiech, którym się zaniósł przypominał dźwięk zardzewiałego gwoździa, powoli wyciąganego ze spróchniałej deski. Złote tęczówki zabłyszczały w urywanym, pomarańczowym świetle żarówki.
  — Jak mi tego brakowało. — Chwilę szczerzył do niego zęby, a potem uśmiech opadł za kurtynę chytrej maski wykrzywiającą wargi. Doskonale zrozumiał przytyk. — Tych zabawnych i trafnych ripost. Dobrana z nas para.
  Nie poruszył się. Miotał go wzorkiem, z uwagą wyszukując na jego twarzy choć minimalnej oznaki zwątpienia. I choć nie widzieli się raptem parę miesięcy, Shay zauważył od razu ten niepokojący, pewny siebie błysk w jego oku. Nie spodobał mu się.
  — Nie mam najmniejszego zamiaru cię kontrolować. — Niebezpiecznie przechylił głowę, patrząc na niego bez wyrazu. W tej pozie przypominał wojskowego Takahiro Karasawę, dawnego siebie, w najbardziej władczej pozie. — Chce abyś wrócił z własnej woli.
  Przysunął kufel do ust, upił łyk i dostał ataku kaszlu, kiedy Nobuyuki zerwał się z miejsca, i zmniejszył dzielącą ich odległość. Kaszel przywrócił rumieńce jego matowym, szarym policzkom. Odłożył spokojnie naczynie na blat, zadzierając podbródek. Odrobinę znużył lisie oczy i zrobił należycie zadowoloną minę. Palce splótł na klatce piersiowej.
  — Co dla ciebie zrobiłem? Dzięki mnie jesteś tu gdzie jesteś. Pokazałem ci co widzę. A widzę, że tylko ja jestem ci równy. Przy mnie stałeś się silniejszy. Przekraczałeś postawione przez siebie bariery. Jednak ty zapragnąłeś życia. Powiem ci coś w sekrecie. — Złapał go za poły koszuli i przyciągnął do siebie, tak, że ich twarze dzieliły zaledwie centymetry. Gorący oddech Takahiro musnął jego ucho osłonięte białym pasmem włosa. — Ty nigdy nie miałeś życia, Neely.
  Znów zaszczekał pies. Shay bardzo powoli przesunął złote tęczówki w kierunku właściciela popijającego piwo, ten również na niego spojrzał.
  — Dlaczego? — Odsunął usta od jego ucha i spojrzał białowłosemu w twarz.
  Wiatr zawiał za szybami baru, a niesiony śnieg przyklejał się do opalcowanych szyb.
  — Jesteś pierwszą rzeczą. — Kaszlnął przysuwają pięść wolnej ręki do ust. — Wybacz. Osobą. Która chciałem, a ode mnie odeszła. Obudziłeś we mnie nieznane uczucia. — Palce szczelniej zacisnęły się na materiale jego tkaniny, jakby nie chciał go puszczać. Jeszcze z nim nie skończył. — Zawsze miałem wszystko czego chciałem. Teraz wiem jakie to było niesatysfakcjonujące.
  Kieł nasunął się na jego dolną wargę, a oczy rozbłysły mu chytrym błyskiem. Czy mówił szczerze? Do czego zmierzała ta rozmowa? I czy miał w tym jakiś zysk? Zapewne. To wiedział tylko on. Zawsze umiał grać na ludzkich emocjach.
  Palce poluźniły się na jego ubraniu. Gdzieś obok nich odsunęło się krzesło, a pies otrzepał się z kurzu. Shay obrócił jedno ucho w kierunku dźwięku.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 26.02.17 23:33  •  Hotelowy bar. - Page 4 Empty Re: Hotelowy bar.
Spojrzenie białowłosego wciąż tkwiło w Shayu. Szkarłatne ślepia przestały na chwilę mrugać, jakby w obawie przed tym, że chwila poświęcona na ich zamknięcie i niemalże natychmiastowe otwarcie, mogła pozwolić lisowi na zrobienie czegoś, co mogłoby mu dać przewagę w tej ostrej wymianie zdań. Nobuyuki czuł, że ta rozmowa nie będzie dla niego łatwa — miał do czynienia z jedynym z chytrzejszych osobników, jakich udało mu się poznać. Rozpracowanie go było nie lada wyzwaniem.
Śmiech czarnowłosego odbijał się echem w głowie Neely'ego. Spodziewał się podobnej reakcji. Groźba wycelowana w kierunku lisa nie została potraktowana poważnie, choć czerwonooki wcale nie żartował. Z początku miał jedynie ochotę rzucić się na niego z pięściami, pokazać mu, że wcale nie jest taki łatwy, jakby mogło się wydawać. Na szczęście wystarczyło kilka chwil, by plany uległy całkowitej zmianie.
Nie chciało mu się komentować tego, że uwalone buty Shaya wylądowały na drewnianym blacie stołu. Nie miał zamiaru zwracać mu uwagi, choć to nieposzanowanie własności lokalu był jedynie dowodem bezczelności mężczyzny. Robił co chciał, rozmawiał z kim chciał i żył bez żadnych zasad.
Dobrana para... — powtórzył, wbijając w ciemnowłosego świdrujące spojrzenie. W głowie pojawiła mu się kolejna „riposta”, którą mógłby wytoczyć przeciwko swojemu rozmówcy. Szybko jednak porzucił pomysł ciśnięcia kolejną obelgą, pokazując jedynie swoją ignorancję co do kwestii Karasawy.
Chcesz abym do Ciebie wrócił? Ja miałbym do Ciebie wrócić? Słyszysz siebie? Bardziej żałośnie brzmieć nie możesz. — Poczuł, że szala przechyla się na jego stronę. Był na wygranej pozycji, w razie chęci powrotu mógł postawić masę wymyślnych warunków, na które Shay musiałby się zgodzić, bo przeciwnym razie poniósłby druzgocącą klęskę. Ale Nobuyuki nie chciał do niego wracać. Zniewolenie, które zaserwował mu lis było dla niego silnym ciosem, po którym potrzebował trochę czasu, by się pozbierać.
Dosłownie chwilę później sprawy przybrały nieco inny tor. Takahiro zdobył się na agresywną zagrywkę, przyciągając do siebie białowłosego, który w pierwszej sekundzie sam nie wiedział co się właściwie stało. W moment ich twarze stanęły naprzeciw siebie, już dawno przekraczając zdrową, bezpieczną granicę. Dźwięk głośnego przełknięcia śliny zdradził wciąż skrywaną obawę Yukimury.
Wysłuchał w spokoju słów mężczyzny, unosząc nieco uszy w chwili, w której ciepły oddech czarnowlosego przebiegł przez jego ciało.
Łżesz. Niczego Ci nie zawdzięczam. NICZEGO. — Wystarczyło kilka sekund, a spokój go opuścił. Musiał wziąć głębszy oddech i zmrużyć oczy, by przywołać resztki zdrowego rozsądku, które nakazywały trzymać nerwy na wodzy. — Silniejszy? Ta niewola, którą mi zafundowałeś uczyniła mnie słabszym. A życie straciłem w momencie, w którym odebrałeś mi wolność. — Poważne oskarżenia, które mu zarzucił były w jego mniemaniu największą zbrodnią jaką mógł mu uczynić Shay. Zachowanie tego typa było trudno pojąć.
„Dlaczego?”
Nadstawił uszu, chcąc lepiej wsłuchać się w jego słowa. Wciąż był kurczowo trzymany za materiał ciemnej bluzy, nie mógł się wyrwać. Nie mógł i nie chciał, bo z takiej odległości mógł uważnie przyglądać się porażce, którą ponosił Takahiro.
Jego słowa zagrały na emocjach Nelly'ego. Zacisnął szczękę, przechylając głowę w bok. On również potrafił grać na emocjach innych, choć dawno tego nie robił.
Niby jak mam Ci teraz zaufać? Postaw się w mojej sytuacji. Postaw. — Oczy mu się zeszkliły, choć nie błyszczały już tak jak wcześniej, brakowało im tego niebezpiecznego połysku, który przemienił się coś zupełnie innego. Mimo, że Shay całkowicie puścił Nobuyukiego ten wciąż pozostał w tej niebezpiecznej odległości, w której ich nosy prawie się stykały. — Spójrz mi w oczy i powiedz o co Ci naprawdę chodzi. Nie mam zamiaru być celem Twoich chorych gierek. Bądź szczery, chociaż raz. — Zrobił krótką przerwę, która najprawdopodobniej miała posłużyć do zbudowania dodatkowego napięcia. — Albo stracisz mnie na zawsze. — Na jego twarz wstąpił jadowity uśmiech. — Nie wierzę w to, że obudziłem w Tobie jakieś dziwne uczucie. Nie wierzę, że chcesz mieć u swego boku kogoś takiego jak ja. Nie wierzę również w to, że nie zahipnotyzujesz mnie ponownie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 03.03.17 21:25  •  Hotelowy bar. - Page 4 Empty Re: Hotelowy bar.
Czyżby?
  Wyrżnął naczyniem w stół, aż podskoczył kufel białowłosego. Wykrzywił usta w grymasie i uniósł brew. Jego zaciśnięte wargi nie uchyliły się. Lisie źrenice wciąż lustrowały mężczyznę. Wyciągnął arogancko jedną rękę za oparcie krzesła — przewiesił ją przez brązową dyktę i przybrał jeszcze pewniejsza pozę. Kiedy spostrzegł, że ten nadal nachyla się z tym charakterystycznym błyskiem w szkarłatnych oczach, urwał i przesunął językiem po dolnej wardze.
  Wyraz twarzy Shaya zmienił się, jakby opadła zasłona. Nie odpowiedział. Oczy zasunęła mu mgła wspomnień. Jego trupio blada twarz była chłodna, odległa i martwa jak ciemny głaz w starym grobowcu. Przez chwilę zastawiał się, czy pytanie Nobuyukiego nie było retoryczne, ale on wyraźnie czekał na odpowiedź, więc doszedł do wniosku, że chyba jednak nie.
  — Nie kontrolowałem cię cały czas. Sześćdziesiąt sekund, pamiętasz? — odparł leniwie i powoli, jakby tłumaczył coś dobitnie dziesięcioletniemu chłopcu. — Nie chcesz się do tego przyznać, ale sam nie chciałeś ode mnie odchodzić. Powiedz. Podobało ci się? — Przechylił głowę i sięgnął palcami do materiału jego bluzki, łapiąc w palce wystający sznurek i owijając go sobie wokół palca. — Były momenty w których doświadczałeś jasności umysłu. Miałeś wiele okazji aby mi zwiać, a jednak tego nie zrobiłeś. Czekałeś kilkanaście miesięcy, aby być pewnym. Przeciągałeś czas. — Pociągnął sznurek, a on pękł mu w dłoni — Pamiętam wszystko.

  Pamiętał.
  Na te krótką chwile cofnął się do lasu. Pachnącego suchymi liśćmi i wschodnim wiatrem, który wiał z gór. Stał wtedy u wyjścia z groty. Ręce miał założone na piersi, a stary oficerski płaszcz powiewał w rytm niesionego zefiru. Przesunął palcem wskazującym po szczęce, oceniając coś co rozciągało się przed jego wzrokiem. Zmrużył oczy i zrobił zainteresowana minę.
  — Powinniśmy udać się na wschód. Tutaj już nic nie znajdziemy.
  Obrócił się i spojrzał na białowłowego mężczyznę siedzącego przy ognisku — na dźwięk jego słów podniósł wzrok znad fikuśnych pomarańczowych płomieni, które przygasały w popiele i w resztkach kamieni spalonych na smolistą czerń. Ale w jego oczach nie było tego błysku, który widział teraz. Spojrzenie miał wtedy suche jak pustynny piasek. Shay wykrzywił usta w uśmiechu.
  — Nie zapłonie kiedy będziesz się w niego wpatrywać, Neely — rzucił i wyprostował się — Przyniosę trochę drewna.
  Obrócił się do niego plecami i odszedł. Wiatr zawiał silniejszym prądem, powiewając jego znikający płaszcz za skalna jama.
  Nastała cisza.
  Nie było słychać nic. Tylko śpiew ptaków, które odzywały się gdzieś kilometry dalej.
  Żadnych głosów w głowie, żadnych najmniejszych szeptów.
  Tylko wieczna cisza i on.
  Wolność?
  Jego długi cień pojawił się w grocie po minucie. Zachodzące słońce odbijało się za jego sylwetką tworząc jaskrawą poświatę kończącego się dnia. Głęboka czerń jego postaci osłoniła Nobuyukiego, trwającego tak pośrodku jaskini w kompletnym osłupieniu. Wieczna wolność, śpiew ptaków zniknął za kolejnym wypowiedzianym zdaniem:
  — Podejdź do mnie.


  Shay nie poruszył się, wciąż posyłał mężczyźnie stanowcze spojrzenie.
  Trzeba było przyznać, że pozbycie się go z głowy – wtedy w grocie - było bardzo trudne. Nawet, kiedy zaprzestawał kontroli, ciągłość z jaką robił to wcześniej powodowała w ofierze ogłupienie; zbyt długo nie mogła myśleć 'po swojemu', aby po paru sekundach była zdolna połapać się w otaczającym świecie. Umiejętność Shaya była skomplikowana i mocna, jednak z czasem zaczął odczuwać coraz to większe ograniczenia w jej używaniu. Kiedyś nie czuł ograniczeń. A teraz? Nie zamierzał się jednak przyznawać, że stał się słabszy. Wciąż stwarzał pozory twardego i pewnego siebie, jak wtedy, kiedy to wszystko się zaczęło. Jednak fakty były surowe — ta moc przejęła kontrolę nad jego ciałem. Serce stało się słabsze, a czym częściej kontroli używał, tym silniejszy ucisk w organie doznawał. Potrzebował ratunku, ale jeszcze nie wiedział jakiego.
  — Bądź szczery, chociaż raz.
  — Nie jesteś mi obojętny.
  Zamilkł, a ich zwierzęce źrenice na krótką chwilę zatrzymały się w bezruchu. Nie trwało to jednak długo, bo gruba, silna ręka wyłoniła się z tłumu  otaczających ich pijaków, złapała Nobuyukiego z boku i szarpnęła jego ciałem w tył, tak, że odległość między nim a Shayem powiększyła się.
  Brodaty mężczyzna przywarł białowłosego do kantu stołu, tak, że róg wbił mu się w lędźwie.
  — To ty — wysyczał buchając mu dymem papierosowym w twarz — Napatrzyłem się na twoją parszywą mordę zbyt długo. Los chciał abyśmy w końcu się spotkali i abym odebrał to, co mi zajebałeś — wykrzywił zbliznowaciałe usta w krzywym uśmiechu. — Masz swoje pięć minut, przeklęty kocie.
  Lis zainteresowany zamieszaniem wyprostował się w krześle i zabrał dłoń z oparcia przechylając się odrobinę w przód. Uniósł brew. Obserwował, choć ciało napięło się, jakby gotowe do wstania w każdej chwili.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 04.03.17 12:47  •  Hotelowy bar. - Page 4 Empty Re: Hotelowy bar.
„Czyżby?”
Zmrużył oczy i rozwarł delikatnie usta, ukazując kilka białych zębów, wraz z wyraźnie odznaczającymi się kłami. Posłał lisowi pytające spojrzenie, jakby nie wiedział o co chodzi. Prawda była jednak taka, że bez problemu zorientował się co Shay miał na myśli. W pierwszej chwili nie był pewny jak powinien zareagować, dlatego też postanowił dać sobie czas, by nieco sobie wszystko w głowie wszystko poukładać.
Spuścił wzrok w chwili, w której jego kufel podskoczył. Zerknął w stronę naczynia, zahaczając palcem o jego krawędź. Nadal nie odważył się sięgnąć po trunek, który ofiarował mu ciemnowłosy „przyjaciel”. Od samego początku nie wierzył w jego szczere intencje, choć nie ma się co dziwić, w końcu miał do czynienia z chytrym lisem, którego ofiarą mógł się stać naprawdę łatwo. Znowu.
Nieprzyjemny dresz przeszedł przez jego ciało, na samą myśl o tym, że jego wolność mogłaby zostać ograniczona po raz kolejny. Nie miał zamiaru dać się tak łatwo.
„Sześćdziesiąt sekund, pamiętasz?”
Przełknął głośniej ślinę, zostawiając kufel w spokoju. Powrócił wzrokiem do swojego rozmówcy, spokojnie analizując każde zdanie, które wydobywało się z jego ust. Nie mógł zaprzeczyć, bo w słowach Shaya było ziarno prawdy.
Miałem w głowie mętlik — zaczął, jakby już te słowa wstępu miały go usprawiedliwić. — Trudno mi było zebrać myśli, od całej tej sytuacji okropnie bolała mnie głowa, z czasem nie wiedziałem, w których momentach mnie kontrolujesz, a w których nie. Nie czułem się dobrze, bo odebrałeś mi wolność, która zawsze znaczyła dla mnie naprawdę wiele. — Zrobił krótką przerwę, by móc dokładniej przyjrzeć się mimice ciemnowłosego, która nadal nie zdradzała zbyt wiele, albo to po prostu Neely nie potrafił w tej chwili wyczytać z niej jakichkolwiek emocji. — Byłem zagubiony, nie mogłem odejść. Z jednej strony cały czas byłem pełen obaw, ale z drugiej strony czułem się przy Tobie bezpiecznie. Nawet nie wiesz w jak niewygodnej sytuacji mnie postawiłeś, Shay. — Obdarował go odrobiną szczerości, bo uznał, że gdyby zaczął blefować, to i tak lisowi udałoby się to dostrzec. Oczy Nobuyukiego bardzo często bywały zdradliwe, nie potrafiły kłamać, nie dotrzymywały tempa zachowaniu i słowom. To one były kluczem do zrozumienia białowłosego. — Dobra, niech Ci będzie, nie uciekłem wcześniej, bo miałem swoje powody, z których nie mam zamiaru się tłumaczyć... ale nie zapominaj w tym wszystkim o swoim udziale. Wywinąłeś mi świństwo. Czułem się okropnie. — Szkarłatne ślepia znowu wypełnił błysk, w którym tym razem można było dostrzec odrobinę nieumiejętnie skrywanego strachu.
Oczy nie kłamią.
Nawet nie zauważył, że Shay bawił się nitką odstającą od jego ubrania. Dopiero, gdy sznurek pękł, udało mu się dostrzec jak bardzo pozwolił mu się do siebie zbliżyć. Niby to była jego wina — już dawno mógł się odsunąć, ale nie zrobił tego. Dlaczego? Też chciałby wiedzieć.
Ich spojrzenia skrzyżowały się ponownie. Białowłosy wciąż usilnie próbował skrywać emocje, które nim kierowały. Złość i niepokój skrywał za maską spokoju.
„Nie jesteś mi obojętny.”
Ty mi też nie.
Zamrugał energicznie oczami, posyłając ciemnowłosemu szczery, delikatny uśmiech. Wciąż nie wiedział jak powinien odebrać to wyznanie, bo w swoim życiu podobne słowa słyszał zaledwie kilka razy, zwłaszcza od kogoś, kogo jeszcze niedawno szczerze nienawidził. Teraz relacja tej dwójki zaczynała nabierać całkowicie innego kształtu.
Bo się wzruszę — odparł, a ręką przetarł policzek, jakby spływała po nim niewidzialna łza. — Nadal nie opowiedziałeś na moje pytania. — Chodziło mu głównie o „jak mam Ci teraz zaufać”. Był bardzo ciekawy jak Shay wyobrażał sobie ich dalszą „znajomość”, o ile w ogóle jakoś ją sobie wyobrażał. Z wielką chęcią poznałby plany lisa wobec swojej osoby. — Nie uważasz, że należą mi się jakieś przeprosiny?
Z pewnością dalej wpatrywałby się w twarz Karasawy, gdyby nie to, że z tłumu wyłonił się ktoś, kto zaatakował go od tyłu. Silna, owłosiona dłoń chwyciła go za bok, a następnie odciągnęła od czarnowłosego. Nobuyuki od razu odwrócił się w stronę napastnika, próbując sobie przypomnieć kim właściwie jest ten brodaty koleś, który ewidentnie miał jakiś problem.
Został przywarty do stołu, którego kant wbijał się w okolice jego lędźwi. Ból i dyskomfort, który odczuwał przypomniał mu o bliźnie, która szpeciła właśnie tę cześć pleców czerwonookiego. Westchnął ciężko, a następnie wypuścił powietrze z płuc. Mogłoby się wydawać, że tlen wyparował z jego ciała, nerwy ze strachu ścisnęły się w kłębek, a mięśnie nóg zmieniły się w wodę. Dobrze, że mógł podpierać się otwartą dłonią o stół, bo w innym wypadku runąłby na podłogę.
Zacisnął zęby, obdarowując brodacza pytającym spojrzenie. Na jego twarzy pojawił się cień bezradności.
„(...) to, co mi zajebałeś.”
Błysk, który pojawił się w szkarłatnych ślepiach Nelly'ego świadczył o tym, że udało mu się przypomnieć, o co mógł się czepiać grubas. Myślał nad odpowiedzą, nie spuszczając wzroku typa, który wciąż przyciskał go do stołu. Nie szukał pomocy u Shaya, czuł, że panuje nad sytuacją.
Zakaszlał, gdy dym tytoniowy zatrzymał się przed jego twarzą.
Chodzi Ci o zapasy żywności czy o tę świecącą błyskotkę? — zapytał spokojnie, siląc się na delikatny uśmiech. W międzyczasie udało mu się wyjąć z kieszeni pordzewiały naszyjnik z wyróżniającą się, błyszczącą przywieszką. Zamachał nim przed brodaczem, który oczywiście wściekł się i od razu spróbował wyrwać swoją własność z dłoni Nobuyukiego. Białowłosy jednak w czas zdążył schować wisior.
Oddaj to, kurwa. Oddaj, a unikniesz srogiego wpierdolu. — Naparł na Nelly'ego mocniej, aż ten syknął z bólu, bo kant stołu, o który wciąż się opierał mocniej wżynał się w jego lędźwie. Zacisnął zęby, próbując się wyrwać. Brodacz chyba nie miał zamiaru czekać, bo postanowił bez uprzedzenia zaatakować kota. Unieruchomił jego rękę, łapiąc go za nadgarstek. Żelazny uścisk uniemożliwiał wyswobodzenie się kończyny. Druga dłoń — równie silna co pierwsza — zacisnęła się na ramieniu Nobuyukiego, a następnie zmusiła go do odwrócenia się w stronę stołu. Kolejne mocne szarpnięcie i pchnięcie spowodowało, że wymordowany zarył twarzą w drewniany blat, a ręce miał z tyłu, unieruchomione. — Po prostu oddaj mi ten wisior — syknął, odchylając kończyny swojej ofiary mocniej do tyłu, tak, że teraz były wygięte pod niebezpiecznym kątem. Na szczęście czerwonooki zdążył w porę zareagować i użyć swojej mocy. Dzięki wirusowi mógł wpływać na swoją tkankę kostną, przez co jego kości były dużo bardziej elastyczne i trudniej było je złamać. Gdyby nie zareagował w porę najprawdopodobniej takie nienaturalne wygięcie rąk mogłoby się skończyć ich poważnym zranieniem.
Nie miał szans sam się wyrwać z uścisku brodacza.
Ból przeszył jego ciało, a z ust wyrwał mu się jęk. Teraz kant stołu wżynał się w podbrzusze Nelly'ego, a jego policzek — który chwilę wcześniej zaliczył bliskie spotkanie z drewnianym blatem — nabrał fioletowej barwy.
Potrzebował pomocy. Nie miał zbyt dużo czasu, bo jego kości wciąż mogły pęknąć, w momencie, w którym moc przestanie działać.

  ✘ Użycie mocy: elastyczność kości [1/3]
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 08.03.17 22:10  •  Hotelowy bar. - Page 4 Empty Re: Hotelowy bar.
Shay nie zmienił pozycji. Wciąż siedział pochylony w krześle z przyjazną i badawczą miną; nie okazywał radosnego zadowolenia. Siedząc tak równie dobrze mógł wyobrazić sobie garnek z gotującym się rosołem na kuchence za jego plecami. Obserwował. Być może nawet oceniał? Wydawało się, że czerpał zadowolenie z postawionego przed nim przedstawiania. Nie ingerował. Czuł się jak widz, który dostał w kinie najlepsze miejsce i paczkę popcornu za darmo. Na jego twarzy malowało się opanowanie, te które nigdy nie znikało z jego twarzy. Pełen spokój. Tak jakby przez cały ten czas wszystko miał pod kontrola.
  Brodaty facet naparł ciałem na Yukimure, tak, że białowłosy mógł poczuć jego śmierdzący oddech tuż przy swoim uchu. Wyciągnięta za pasa zimna brzytwa musnęła szyje kota, a w świetle migającej neonówki, odbijała promień w tyciach barw. Przycisnął nóż mocniej do jego gardła. Nobuyuki mógł poczuć lekkie szczypanie i przenikający chłód ostrza.
  — Myślisz, że mam czas na gierki? Nie zamierzam się z tobą pieprzyć. Jeśli życie ci mile po prostu oddawaj ten pierdolony wisior do moich pierdolonych rąk.
  Wrzeszczał. Histeryzował niczym stara baba. Jego twarz zrobiła się czerwona jak wóz strażacki. Ale nie odpuszczał. Wykrzywiał dłonie kota mocniej. Nie zamierzał dać za wygraną. Wiedział, że ten skurwysyn za swoje asy w rękawie.
  Krzesło Shaya odsunęło się z charakterystycznym chargotem, ale w gwarze bawiącego się tłumu, dźwięk ten zanikł jak ostatni wystrzał. Poprawił swój oficerski płaszcz, stawiając kołnierz. Stare, dobre ubranie. Miał do niego sentyment. Że też nie zepsuło się pod naporem atmosferycznych prognoz. Ale było wygodne. Obszyte futrem dawało mu ciepło, w takie dni jak te. Na dłoniach ubrane skórzane rękawiczki dołokciowe, a buty ciężkie wojskowe z jego ostatniej dywizji. Jedno ucho skierowało się w stronę dźwięków wydobywających się spod stołu. Ciągle wydawało mu się, że słyszy to cholerne szczekanie...
  — Daje ci ostatnią szanse. Masz ostatnią minute na decyzję — podkreślił i zaczął się historycznie śmiać. — Ostatnia minutę. Rozumiesz? W innym wypadku wyciągnę ci ten wisior spod martwych, sztywnych palców. Zadam ci tyle cięć ile dni cię szukałem. — Oblizał grube wargi, nakręcając się.
  Dominował. Widać było, że dawało mu to niesamowitą śmiałość. Wsunął kolano miedzy jego nogi i uśmiechnął się.
  — Trzydzieści sekund.
  Dłonie Nobuyukiego wykrzywiły się mocniej, a ostrze przecięło pierwszą, cienką warstwę naskórka.
  — Szczere wyznania.
  Wypowiedź jaka wydobyła się z szalejącego tłumu przebiła się swoja gardłową tonacja przez mgławice głosów. Shay znalazł się tuż obok zwalistego mężczyzny. Położył rękę na blacie (blisko twarzy Nobu) i wywrócił znudzony oczami, niewzruszony tą teatralna scena.
  — Lepiej odsuń ten nóż i puść go, bo pognieciesz Neely'emu ubranie.
  Facet oniemiały patrzał na Shaya, który ze znudzeniem wpatrywał się w niego szkarłatnymi oczami. Jego palce zaczęły puszczać kota, a on najwidoczniej zaskoczony tym co robi próbował dojrzeć odpowiedz na twarzy nieznajomego. Bezskutecznie. Nóż odsunął się od płytkiego cięcia na gardle - które zdążył mu zrobić — i zawisł w jego dłoni tuż przy kieszeni spodni. Stanął jak na baczność, nie odzywając się słowem; jego oczy błyskały niebieskim blaskiem pełnym niepokoju i dezorientacji.
  — Zbieramy się.
  Zadecydował. Nie trzeba chyba wspominać, ze nikt nie pytał Nobuyukiego o zdanie. Shay odezwał się tym samym głębokim głosem, zaciskając okutaną dłoń w rękawiczkę na nadgarstku Neely'ego; długie pazury już dawno przebiły materiał na wszystkich palcach. Pociągnął mężczyznę do siebie i obrócił w swoja stronę. Szybko odnalazł jego oczy. Oblizał odsłonięte kły.
  — Czy takie przeprosiny ci wystarczą?
  Wszystko co mówił (z towarzysząca chrypą) brzmiało jak szyderstwo lub groźba. Ale to pytanie nią nie było. Jego oczy pomimo iż tryskały szkarłatem, zalewając się ze spojrzeniem Yukimury wydawały się zmięknąć. Zdecydowanie. O wiele łatwiej było go nie lubić.
  Bardzo powoli spojrzał w kierunku stojącego mężczyzny. Jego ucho znów poruszyło się, a czarny ogon zamiótł zakurzona podłogę.
  — Mówiłeś coś o cięciach. Za każdy dzień jego poszukiwań. — Wskazał głową na Neely'ego — Zadaj sobie cios.
  Brodaty mężczyzna poniósł powoli nóż;  jego dłonie drżały. Kiedy uniósł brzytwę i zadał sobie pierwszy cios w klatkę piersiową, Shay szarpnął białowłosego, jeszcze ciaśniej oplatając palce wokół jego nadgarstka. Wydawało się, że nigdy nie doznał delikatności, bo wszystkie ruchy jakie wykonywał były twarde i bezwzględne. Szedł powoli. Przepychali się przez tłum ludzi, którzy zachowywali się tak jak wcześniej. Wciąż śmiali się i krzyczeli. Kiedy przechodzili obok baru Nobuyuki mógł poczuć jak coś ostrego wtapia się w jego łydkę, ale w ścisku osób, przez których się przeciskali nie był w stanie zlokalizować przyczyny. Na chwilę wydała się mu drętwieć, jednak szybko irracjonalne przeczucie minęło, jak sen o którym się zapomina zaraz po przebudzeniu.
  Drzwi Czarnej melancholii otworzyły się na zimną, śnieżną Desperację. Śnieg sypnął im w twarz.

...................
UŻYCIE MOCY:
Kontrola umysłu (1/3), odpoczynek (0/4)

— zt x2. Kasyno.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 19.03.17 23:50  •  Hotelowy bar. - Page 4 Empty Re: Hotelowy bar.
W barze siedział już wystarczająco długo, by poznać każdy zakamarek. Nie miał pojęcia, dlaczego postanowił siedzieć w tym miejscu tak długo. Podobało mu się to. Ciągłe wędrówki i zmiany miejsca pobytu sprawiły, że perspektywa zostania gdzieś na dłużej była kusząca i gdy już się przytrafiała, to nie mógł jej marnować. Wnętrze nie było wyjątkowo piękne, ale najważniejsze, że dawało schronienie.
Wchodząc do baru był sam, co niesamowicie go ucieszyło. Chciał odpocząć od zgiełku i hałasu. Ściągnął swoje szponiaste rękawice i włożył je do plecaka. Zgasił światło, gdyż migająca żarówka strasznie go irytowała. Ostatnio wiele rzeczy go irytowało, dlatego też potrzebował wytchnienia. Hotel Melancholia wydawał się być do tego odpowiednim miejscem, chociaż w normalnych warunkach nigdy by tutaj nie trafił.
Usiadł na sofie, wygodnie się rozsiadając i rozkoszując ciszą, która panowała w pomieszczeniu. Był męczony, jednak długi, jak na niego, odpoczynek spowodował, że zregenerował już wiele sił. Wkrótce będzie mógł ruszyć w dalszą wędrówkę, ale zanim do tego dojdzie, to postanowił jeszcze nieco korzystać z dobrodziejstw płynących z przebywania w Melancholii.
Jego wizyta w Melancholii nie była przypadkowa. Czekał tam na Evana, który był osobą, która opiekowała się wymordowanym za młodu. Gdyby nie anioł to chłopak prawdopodobnie już dawno gryzłby piach od spodu, bo sam nie byłby w stanie poradzić sobie w tym nieprzyjaznym środowisku, jakim była Desperacja. Łączyła ich dość bliska, ale i specyficzna relacja, która zmieniała się wraz z biegiem lat. Niemniej jednak pomimo wszystkich wad i nieprzyjemności, które mogły przydarzyć się po drodze, Bloom wiedział, że to właśnie w Evanie ma swoje największe oparcie, chociaż najemnik nie był synonimem spokojnego rodzica. Mercy był jednak wdzięczny za wszystko, bo dzięki temu nauczył się wielu przydatnych rzeczy, takich jak umiejętności medyczne czy walka wręcz.
Czekał cierpliwie, siedząc na fotelu ze swoim plecakiem położonym tuż przy nodze. Oparł się wygodnie i odprężył, przymykając lekko oczy. W pomieszczeniu panował przyjemny półmrok, który dodatkowo wprowadzał przyjemny nastrój, dzięki któremu chłopak mógł się zrelaksować. Miał nadzieję, że Evan szybko się zjawi.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.03.17 1:54  •  Hotelowy bar. - Page 4 Empty Re: Hotelowy bar.
Ta foka mnie rozprasza.

Był zmęczony. Trudno powiedzieć jak bardzo, ale odczuwał mentalne zmęczenie ostatnimi wydarzeniami. Miał skrytą ochotę pójść do Edenu i zaszyć się tam na czas nieokreślony, aby móc zregenerować na nowo siły i wrócić na Desperację, dalej walcząc z przeciwnościami losu. Wiedział jednak, że nie mógł tego zrobić - głupio było zostawić organizację w najbardziej potrzebnym im momencie. Może niewiele robił, ale wystarczyła jedna prośba ze strony Siriona Shane, a mógł robić za asa organizacji.
Albo i nie.
Ostatnio czuł się bardzo zmieszany, głównie dlatego, że nie rozumiał, co się dzieje z jego ciałem. Organizm nie radził sobie bardziej niż zwykle, co gorsza - małe otarcie na dłoni zaczynało sprawiać niemałe problemy. A w końcu było głupim otarciem na dłoni. Nie wiedział, czy powinien spodziewać się najgorszego, dlatego potrzebował porady kogoś, kto mógłby się na tym znać. Oczywiście z początku mocno się wahał, żeby w ogóle prosić go o spotkanie, mając świadomość, że pokaże się od tej słabszej strony, niemniej rozsądek wygrał tym razem z głupotą, przez co wysłał psa z listem do jego chatki. Może odbierze, może nie.
W taki sposób minęło parę dni, przez co uważniej mógł zaobserwować swoją rankę, która coraz bardziej się babrała. Nie spodziewał się czegoś takiego szczerze mówiąc i coraz bardziej był tym zaniepokojony. Dlatego kiedy doczekał się dnia spotkania, w głębi duszy pragnął, aby w hotelu znalazła się osoba, której przez ten czas oczekiwał. Co prawda to Evan był tym, który się spóźnił, niemniej jak już był, ogromnie się ucieszył, że zastał Basta w wyznaczonym przez Evana miejscu. Oczywiście nie dał tego po sobie poznać. Trudno też powiedzieć czy radość wychodziła tylko dlatego, że go widział całego i zdrowego, a może dla własnych, egoistycznych zachcianek.
- Już jestem - rzucił w stronę młodego, nieco zmęczonym tonem głosu, siadając gdzieś w pobliżu jego osoby. Psa Evana z nim nie było, głównie dlatego, że zapewne nie zdążył jeszcze wrócić z małej wyprawy. Ale to nie było istotne. Bynajmniej nie dla Basta - Nie sądziłem, że Cię tutaj zastanę - dodał jeszcze, uważnie wpatrując się w jakże młode ciało. Chociaż może już nie? Trochę lat minęło od ich pierwszego spotkania.

Czas rozwoju choroby: 1/4


Ostatnio zmieniony przez Evan dnia 07.04.17 13:43, w całości zmieniany 3 razy
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.03.17 13:57  •  Hotelowy bar. - Page 4 Empty Re: Hotelowy bar.
Po Desperacji włóczył się już przez naprawdę wiele długich lat. Chociaż dni mijały mu szybko, bo ciągle miał jakieś zajęcie i nie musiał zajmować się mijającymi godzinami, to i tak odczuwał to, że się starzeje. Chociaż jego ciało już od dłuższego czasu się nie zmieniało, bo cały czas trwało w zawieszeniu na tym samym wieku fizycznym. Chłopakowi to nie przeszkadzało w żadnym stopniu. Miał już niemal siedemdziesiąt lat, a cały czas był krzepkim dwudziestolatkiem. Mogło mu się tak nie poszczęścić i utknąć w niemowlęcej formie, gdyż już urodził się jako wymordowany, a przynajmniej tak mu się wydawało, bo nie przypominał sobie, żeby przechodził przemianę. Był jej świadkiem kilkukrotnie, więc wydawało mu się, że nie zapomniałby takiej traumy.
Gdy przychodził w umówione miejsc, to domyślał się, że będzie musiał czekać na anioła. Nie obstawiał jednak, że ten czas tak będzie się przeciągać, a cierpliwość nie była cnotą blondyna. Najchętniej to chciałby, żeby wszystko działo się już i teraz. Jeśli czegoś chciał, to miał nadzieję, że dostanie to szybko i najlepiej bez problemów. W życiu jednak tak łatwo nie było, z czego zdawał sobie sprawę doskonale, więc posłusznie czekał i czekał.
Nawet nie zauważył, kiedy przysnął. Miał do tego odpowiednie warunki, więc raczej nikogo nie powinno dziwić, że zasnął, zważywszy na fakt, że był zmęczony. Być może było to trochę lekkomyślne z jego strony, bo ktoś mógłby go zaatakować, jednakże Bast zawsze żył w przekonaniu, że poradzi sobie z każdą przeszkodą, która będzie na tyle głupia, by stanąć mu na drodze.
Obudziły go dopiero kroki i skrzypienie podłogi. Zawsze był wyczulony na różne dźwięki. Nauczył się, żeby jego sen nie był głęboki, a zamiast tego wyczulony, by w razie zagrożenia wyłapać jakieś szmery. Nie było to dla niego trudne, bo dzięki swojemu wyczulonemu zmysłu słuchu, był w stanie usłyszeć wiele rzeczy. Tak też było właśnie w tej chwili.
Chłopak podniósł głowę i uniósł powieki. Spojrzał na Evana, który siedział niedaleko. Mężczyzna na pierwszy rzut oka nie wyglądał jak anioł. Dotychczas Bast spotykał przeważnie skrzydlatych, którzy wyglądali jak niedojrzali jeszcze nastolatkowie. Uśmiechnął się lekko na jego widok. Nie często można było spotkać kogoś, z kim miało się już jakieś bliższe relacje.
Witaj – przywitał się, przeciągając tym samym, próbując rozbudzić nieznacznie swoje zaspane ciało. – Tu się umówiliśmy, więc gdzie indziej miałem być? – odpowiedział, unosząc brew w górę. Dla niego bar był idealnym miejscem na rozmowy i ogólnie na wszystko. Nie licząc już alkoholu, który na pewno gdzieś tam się chował. Spojrzał badawczo na anioła. Nie przedstawił mu celu ich spotkania, więc do końca nie wiedział, o co mogło chodzić. Oczywiście snuł swoje pewne podejrzenia, związane zapewne z jakąś misją. – Co cię tu sprowadza? Zakładam, że nie chciałeś się spotkać tylko po to, by na mnie popatrzeć – zagaił.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 23.03.17 1:22  •  Hotelowy bar. - Page 4 Empty Re: Hotelowy bar.
W porównaniu do chłopaka, Evan nie odczuwał już oznaki starości. Sama świadomość tego, że żyje dużo dłużej od całej reszty sprawiała, że do tematu starości podchodził zupełnie inaczej od całej reszty. Żyjąc natomiast w ciele człowieka, dopiero po 200 latach przestał odczuwać skutki tak zwanej starości, o ile w ogóle je miał. Nie widział też nigdy żadnych zmarszczek na swojej skórze, jak i również czegokolwiek, co świadczyłoby o tym, że przechodzi proces starzenia się. Jego ciało zachowywało się tak samo niezmiennie odkąd je dostał.  
Inaczej było w przypadku wymordowanych. Nawet Ci, którzy się rodzili wymordowanymi zaczęli dorastać do pewnego momentu. Później ich proces starzenia się drastycznie zmalał, przez co był praktycznie niewidoczny. Widząc Basta niezmiennego od około 50 lat w takiej samej postaci, uważał, że kolejne zmiany w jego zewnętrznym ciele nastąpiła za dobre sto, dwieście, jak nie trzysta lat. Pocieszające, jeśli sobie się podobał.
Evan dobrze zdawał sobie sprawy, że chłopak nie lubił czekać. A mimo to i tak zachował się jak zwykle. Zresztą, nie jego wina, że miał jeszcze coś do załatwienia w organizacji. Chłopak tego nie zrozumie, skoro tam nie był, a nawet jeśli, nie zamierzał stosować głupich wytłumaczeń, które i tak nie nadadzą sensu ich konwersacji. W końcu nie po to chciał się spotkać, aby słuchać narzekań dzieciaka. O tyle dobrze, że darował sobie podobne marudzenie, widocznie będąc już przyzwyczajonym do zachowania anioła - rzadko kiedy w końcu był gdzieś na czas, nawet jeśli nie miał nic ważnego do zrobienia.
Urocze w tym wszystkim było to, że młody mężczyzna pozwolił sobie na krótką drzemkę. I pomimo jego czujności, to co zobaczył Evan prędko nie zapomni. Wyglądał tak niewinnie bezbronnie, że aż kusiło, aby zrobić coś więcej. Niemniej pokusa nie była najlepszą stroną Rusha i wiedząc jak to mogło się skończyć, zrezygnował ze swoich grzesznych myśli, siadając spokojnie na starym fotelu obok. Pozwolił sobie odwzajemnić uśmiech, który i tak był niespotykaną rzadkością u anioła.
- Owszem, ale zawsze mogłeś nie dostać mojej wiadomości. Wtedy miałbym mały kłopot - przyznał od razu, dając już chłopakowi domyślenia, że łatwa rzecz to nie będzie. Pytanie tylko o co mogło chodzić aniołowi? Przecież od zawsze wysyłał go na różne misje, mówiąc mu o nich bezpośrednio w liście. Znowu uśmiechnął się lekko, jakby na siłę starał się być miły. Nie do końca mu to wychodziło - Nie, nie chciałem. Chociaż? - tutaj puścił mu zalotne oko, ale zaraz przesiadł się na długą, równie starą kanapę, aby być bliżej chłopaka. Z przyzwyczajenia rozejrzał się raz jeszcze po pomieszczeniu, sprawdzając, czy nie ma nikogo podejrzanego, po czym najzwyczajniej świecie rozwiną stary bandaż, pokazując mu głupią ranę, która gorzej się babrała od rany postrzałowej - Pewnie wiesz, co to jest. Potrafiłbyś mi z tym pomóc? - spytał, dając mu obejrzeć dokładniej ranę. Oczywiście wszystkie objawy wskazywały na to, że zaraził się dość złośliwą chorobą, której wolał jednak nie mieć. Nie w jego przypadku. Nie miał jednak pewności, czy to na pewno jest to. Mógł równie dobrze się czymś struć. Może to tylko zwykłe zakażenie lub jakiś jad od nieznanej rośliny lub zwierzyny? Nie znał się na tym aż tak dobrze, więc nie wiedział. Smokom nie chciał nic mówić, więc najlepiej było uderzyć do kogoś, kto ze smokami niewiele ma wspólnego. Wierzył, że wybrał słusznie.
Chociaż?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 26.03.17 14:02  •  Hotelowy bar. - Page 4 Empty Re: Hotelowy bar.
Nie powinien spać, ale pokusa i tak była silniejsza. Miał nadzieję, że Evan nie będzie mu tego wypominać przy najbliższej sposobności. W końcu anioł uczył go, że nie powinien tracić czujności, jeśli nie jest w stu procentach pewien, że jest bezpieczny. Bar w Melancholii może nie był atakowany, a wewnątrz nie kręciło się pełno podejrzanych typów, jednakże Bast nie miał tej stuprocentowej pewności. Niemniej jednak, wiedział, że w razie wypadku poradziłby sobie doskonale, jeśli nie swoimi umiejętnościami w walce, to zawsze mógł użyć swojej mocy, która zapewniała, że inni robili to co chciał on. Gorzej, jeśli zaatakował by go jakiś android. Wtedy miałby poważny kłopot, bo ani tego nie powali na ziemię, ani nie użyje mocy, bo metalowcy pozostaną niewzruszeni.
Zdziwił się nieco, gdy w liście zamiast wyjaśnienia misji przeczytał, że Evan chce się spotkać. Oczywiście nie podejrzewał, o co tak naprawdę mogło chodzić, jednakże snuł pewne domysły, że może misja ta jest n tyle skomplikowana, że lepiej jest ją wyjaśnić stojąc twarzą w twarz, niż przez literki na papierku. Bast miał też cichą nadzieję, że anioł chce się wybrać na misję również i będą mogli iść we dwójkę. Chociaż łączyła ich specyficzna relacja, to  Bloom uważał Evana za kogoś znacznie bliższego niż zwykły znajomy. O ile w ogóle w obecnych czasach można mówić o tak bliskich relacjach.
Spojrzał na niego, zaintrygowany słowami, które powiedział i sunął za nim wzrokiem, gdy ten postanowił przysiąść się bliżej. Nigdy nie czuł się niekomfortowo w jego towarzystwie, jak to miało niekiedy miejsce, gdy przebywał przy innych. W końcu znali się już długie lata, a obecność Rysha zawsze go uspokajała i odprężała, chociaż wielokrotnie działał mu na nerwy i irytował, to przynajmniej mógł czuć się swobodnie.
Dopiero w drugiej kolejności zauważył stary bandaż. Zmartwił się tym widokiem. Uśmiech, który miał, zbladł i znikł bez śladu. Bast wiedział o przypadłości anioła. Hemofilia był paskudną chorobą, a on kilka razy już widział, co się dzieje, gdy chorzy nie dbają o siebie. Ba! Wiedział, co się dzieje, gdy ktoś o siebie dba, a na Desperacji nie trudno było o brak obrażeń. Spojrzał na mężczyznę.
Nie wygląda to dobrze – zaczął, oglądając uważnie ranę, starając się wykluczyć najgorsze. Niestety wszystkie objawy, które widział kierowały go tylko do jednego możliwego rozwiązania. – Nie chce tego mówić, ale chyba należy przyjąć najgorsze. Ater Sanguis. Mam wrażenie, że i ty to już podejrzewałeś, prawda? – zapytał, zawiązując delikatnie bandaż, żeby rana się nie jątrzyła albo nie zanieczyściła od brudnego powietrza w barze. Spojrzał na anioła, żeby wyczytać jakiekolwiek emocje, jednak jego twarz pozostawała niewzruszona, jakby mieli do czynienia z czymś tak błahym, jak wyciąganie drzazgi. – W tym stanie nie powinieneś w ogóle wychodzić. Powinieneś siedzieć na dupie w swoim pokoju, czy gdzie tam spędzasz swój czas i posłać po mnie, albo po innego medyka, który by zajął się tobą na miejscu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 4 z 13 Previous  1, 2, 3, 4, 5 ... 11, 12, 13  Next

 
Nie możesz odpowiadać w tematach