Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 10 z 11 Previous  1, 2, 3 ... , 9, 10, 11  Next

Go down

Pisanie 02.06.16 22:29  •  Ciemny zaułek obok sklepu. - Page 10 Empty Re: Ciemny zaułek obok sklepu.
Jako, że zakładam, iż od następnego Waszego postu pojawi się trochę więcej akcji, poproszę Was o podsumowanie postów krótkim planem wydarzeń <3

Zaułek gwałtownie rozświetlił się licznymi latarkami nerwowo kierującymi swoje światło w stronę dwóch pozostałych mężczyzn. Ego udało się wyjść z zaułka, pokonać parędziesiąt metrów, niestety nie dało się nie zauważyć kogoś opuszczającego potencjalne miejsce zbrodni.
Jeden z pięciu wezwanych na miejsce przedstawicieli prawa podbiegł w stronę studenta i gwałtownie chwycił go za ramię, w pierwszej chwili traktując go jako zbiegłego mordercę.
- Stać!- Warknął w jego stronę i bezczelnie skierował latarkę przyczepioną do swego karabinu wprost na twarz studenta, widząc jednak jego minę i ogólny stan chłopaka, obudziły się w nim jego ludzkie odruchy i zmienił nastawienie.- Musisz udać się ze mną.- Powiedział już znacznie spokojniej, rzucając okiem na jego przepustkę. Niestety nie było możliwości, by móc puścić go wolno, bo nadal był podejrzany, a jeżeli uda mu się przekonać żołnierzy, że nie brał w tym czynnego udziału... dalej był naocznym świadkiem.
Pozostała czwórka, uzbrojonych w Orion Rifles, postawnych mężczyzn, wpadła do zaułka. Szczerze powiedziawszy chyba nie spodziewali się tego, co tam zastaną. Myśleli, że to jakaś niewinna bójka, ktoś dostał w pysk nim zdążył poprosić o pomoc przez telefon, jakaś kobieta krzyczała przez okno ze względu na hałas, kolega wzywał pomoc bo nie chciał by jego przyjaciel dostał po pysku... ale jednak było inaczej. Jedna z latarek oświetliła Kido i Chashkę kilka sekund po tym jak ich usta oderwały się od siebie, tylko po to, by zaraz móc skupić się na zwłokach okrwawiających buty mężczyzn. Jeden z patrolowców już chciał otwierać usta, by zadać standardowe pytanie "co tu się dzieje", ale chyba w ostatniej chwili stwierdził, że nie ma to najmniejszego sensu.
- Na ziemię! Na ziemię powiedziałem!- Krzyknął jeden z nich, co skłoniło pozostałą trójkę do wycelowania broni prosto w kochanków.- Ręce na karku! Gleba kurwa!- Warknął jeszcze bardziej dobitniej i postąpił parę kroków w przód, by w razie oporu poczęstować kogoś ciosem z kolby w zęby albo po prostu kulką. W tym czasie też w zaułku pojawił się nasz wcześniejszy pan policjant, prowadząc ze sobą- siłą lub dobrowolnie- Ego. Przez całe te kilkadziesiąt metrów próbował uspokoić roztrzęsionego studenta.
- Będziesz musiał dokładnie nam opowiedzieć co tu się stało, rozumiesz? Bez obaw. Żaden z nich Ci nie zagrozi.- Poklepał chłopaka po ramieniu, będąc prawie pewnym, że nie będzie chciał otworzyć ust ze względu na strach.- Pamiętaj też, że opowiadając całe zdarzenie, bronisz swoje własne dupsko.- Przypomniał mu, nieco groźniejszym tonem głosu, żeby sobie czasem nie pomyślał, że jest całkowicie zwolniony z wszelkich podejrzeń.

Dane techniczne:
#1 Zdzisiu- Orion Rifle, Glock 17, paralizator
#2 Rysiu- Orion Rifle, Glock 17, gaz łzawiący
#3 Stefan- Orion Rifle, Glock 17, pałka teleskopowa
#4 Zenek- Orion Rifle, Glock 17
#5 Юра- bo ja też mogę mieć rosyjskie wstawki, a co!Orion Rifle, Glock 17, pałka teleskopowa- prowadzi Ego
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 08.06.16 0:00  •  Ciemny zaułek obok sklepu. - Page 10 Empty Re: Ciemny zaułek obok sklepu.
Oddychanie, co to jest oddychanie, jakie znowu powietrze? Płuca? Co? Co? ...co?
Zgarbiony i zlękniony, z głową nisko pochyloną, sucho w ustach, oczy szeroko rozwarte i pusty wzrok wbity w ziemię - liczył płytki chodnikowe, matematyka trochę go uspokajała. W ogóle, co to za słowo, uspakajała, co? Spokój był tak odległym słowem i stanem bytu w jego małym, piekielnie smutnym świecie, że w ogóle nie powinno się tu ono pojawiać. Był więc tylko lęk, narastający lęk, ciężkość na sercu, gdzie są leki, gdzie są jego leki?!

Nawet nie ściągając plecaka udało mu się wykręconą do tyłu ręką odsunąć najbliższy suwak kieszonki, zacisnąć chude palce na tyrkocących tabletkach w przejrzysto pomarańczowym pojemniczku. Dokładnie wiedział gdzie były, zawsze tam były, zawsze tam sięgał kiedy ich potrzebował, a potrzebował ich częściej niż to zdrowe, co miało sens, bo nie był zdrowy ani trochę. Popatrzył na nalepkę. Litery nie działały tak jak powinny czy ręce za bardzo mu się trzęsły, żeby skaczące czarne robaczki ułożyły się w odpowiednie słowa objawiające mu nazwę tego co trzymał, a nie był teraz pewien czy sięgnął właściwie. To był Alpragen, prawda? Na nagłe ataki, lek na uspokojenie, silnie uzależniający, nie powinien go już brać od dłuższego czasu, ale brał, bo miał silne działanie, a teraz takiego potrzebował. Alpragen, tak? Nie Absenor, którego co dnia zażywał, ale nawet już nie wiedział dlaczego, pastylki i nazwy czasem traciły na znaczeniu, jak teraz, ani nie była to Hydroxyzynyna, która była za słaba w takiej sytuacji, a której używał tylko przed snem. Alpragen, proszę, niech to będzie Alpragen, a nie podobnie wyglądające pudełko z jednym z neuroleptyków, których nie powinien ze sobą nosić, ale nosił, na wszelki wypadek, bo były to leki przeciwpsychotyczne na urojenia i halucynacje, których się bał, bał się, że wrócą, więc nosił je ze sobą na wszelki wypadek.
Wszystko jedno, było mu wszystko jedno, niech to coś co miał w ręku po prostu zadziała! Odsunął wieczko i sięgnął po zbawczy cukierek, wtem coś, ktoś, cośktoścośktś.. krzyknęło na niego, odwrócił się spłoszony i jasne światło zalało mu twarz, nie, nie zalało - boleśnie zaatakowało i zdawało się, że niemal fizycznie szarpnęło, bo zdusił w sobie odgłos, cholera go wie co to znów za odgłos był, sarna na autostradzie dogorywała z dzikim wierzganiem.
Otwarty pojemniczek podskoczył w powietrze i podłużne tabletki rozsiały się po ulicy. Nie, nie, dlaczego, nie, o nie... Chciał rzucić się do ziemi, zbierać je, pozwolić sobie na sekundę przymusowego uspokojenia wywołanego chemicznym działaniem tabletek, ale teraz było za późno, ale może i dobrze że tak się stało, bo gdyby nie skupił się na tym co mu uciekło, mógłby zauważyć lufę karabinu, która uciekła mu z pola widzenia zasłonięta światłem latarki. Ciągle mu latały jasne plamki pod powiekami, jakby zamieszanie w głowie jakie miał było niewystarczające.

Głos kazał mu ze sobą iść, ale on nie chciał iść, chciał swoje leki, chciał sobie stąd pójść, ale nie mógł się ruszyć, więc właściciel głosu złapał go pod ramię i ciągną tam gdzie potrzeba, a Ego tylko mamrotał mniej czy bardziej wyraźnie, tłumacząc się resztkami samoświadomości, której wolałby teraz nie mieć.

Znów stał przy zaułku. Wyszarpał się słabo z ciążącej mu na ramieniu ręki policjanta,
- J-j-jakie zda... z-zdarzenie? T-to był przypadek, to było... J-ja nic nie wiem, p-przecho... przech... - Nie dokończył, na chwilę się zaciął, za to mimochodem ciekawskim to jednak z ludzkiej natury spojrzeniem badał wnętrze uliczki, patrząc co się dzieje z Yurym i tym drugim psychopatą, na prawdę, cudnie się ta dwójka dobrała, życzył im wszystkiego najlepszego i niech sobie razem gdzieś idą daleko hej za mur.
I znów to ciało, krew, sporo krwi, zwłoki, tak nieżywy człowiek, zdarza się, bywa, no bywa, takie życie. Albo jego brak. Co za różnica. Zdarza się. Twoje pierwsze ciało z tak bliska. Popatrz sobie, kto wie, może sam nie dożyjesz następnego takiego truchła.
- J-ja tylko przechodziłem obok... I-i-i, zajrzałem tu? Bo coś się działo? Hałas? N-nie wiem - szeptał znieruchomiały. - N-nic nie wiem. Był strzał, hałas, krew, n-nie wiem, z-zobaczyłam ci-ciało. Zawróciłem, wy-wyszłem stąd, t-t-to chyba dobrze, prawda?... - upewnił się słabo. Na chwilę obecną nic bardziej krasomówczego z jego ust się nie wydobędzie. Prawdopodobnie.
Zerknął na ciało. Żołądek znów mu się cofnął. O jeden krok do tyłu za daleko. Pochylając się zwymiotował krótko bezbarwnym, przezroczystym sokiem żołądkowym, nie mając w nim nic innego, bo kiedy ostatni raz coś jadł, pewnie wczoraj, albo przedwczoraj. Przez chwilę kręciło mu się w głowie, znowu, cały ten dzień był jak piekielna karuzela.
                                         
Ego
Desperat
Ego
Desperat
 
 
 

GODNOŚĆ :
Matthew Greenberg


Powrót do góry Go down

Pisanie 21.06.16 4:16  •  Ciemny zaułek obok sklepu. - Page 10 Empty Re: Ciemny zaułek obok sklepu.
Uniósł kącik ust ku górze, zerkając w znajome ślepia Morozova, które zawsze kojarzyły mu się z syberyjskimi mrozami, choć rzecz jasna takowych nie widział na własne oczy i wątpliwy był fakt, czy kiedykolwiek będzie ich świadkiem. Kolor oczu Ilyi był piękny i irytujący zarazem. Stracił rachubę, która z tych uczuć dominowało - może drugie, a może pierwsze, kwestia ta była zdecydowanie zależna od sytuacji. To jednak nie umniejszało ich piękna. Prezentowały się jak mroźne niebo w zimowe noce, choć nie raz dla Kido były tym, co gwiazdy dla zagubionego wędrowca.
W ostateczności jednak wątpliwy romantyzm sceny szlag trafił wraz z pojawieniem się pewnych denerwujących osobników uzbrojonych po same zęby, co w realiach samego M-3 było widokiem raczej abstrakcyjnym i śmiesznym, choć dla Yury'ego w tym momencie zdecydowanie mało zabawnym. Mieszkający przez długie, ciągnące się w nieskończoność lata w Trójce, nigdy w normatywny dzień nie widział, by żołnierze byli tak zbrojeni. Irracjonalność sytuacji sprawiła, że parsknął śmiechem, powstrzymując się od jawnego wybuchu nim, acz w ostateczności niekontrolowana radość została stłumiona w jednej chwili zarodku, a na jego miejscu pojawiła się złość. Widok Ego w łapach jakiegoś nieokrzesanego żołnierzyka za jednym zamachem pobudziła do życia jego morderczy instynkt. Czy ten debil był obłożnie chory, czy ślepy? Matt w tym momencie wyglądał jak kupa gówna, niezdolna do posługiwania się mową ludzką, choć w tym zakresie mechanik nigdy nie popisał się płynną japończyzną Zawsze cedził słowa przez zęby, jakby brakowało mu języka w gębie, jąkał się, plącząc przy tym, co doprowadzało w kryzysowych sytuacjach Kido do szewskiej pasji. W pierwszej chwili miał ochotę złapać tę ofermę ze S.SPEC za fraki i porządnie potrząsnąć, choć w ostatecznym rozrachunku zrezygnował z tej niewątpliwej przyjemności, łapiąc w dłonie pistolet, który automatycznie i z prędkością światła pojawił się w jego mechanicznej, usprawnionej dłoni.
Od kiedy wojskowe ścierwa grożą praworządnym obywatelom? — warknął Yury, choć niewątpliwie nie mówił o sobie.
Po odzyskaniu swojej carskiej przestrzeni osobistej na własność Dr zatrzymał niedowierzające spojrzenie na dziwnym teatrze złożonym z tych nadmiernie, żeby nie powiedzieć wprost niestosownie w żadnym akcie do sytuacji, uzbrojonych po zęby aktorów względem całej obecnej sytuacji wydawały się mało zabawnym żartem w prywatnym odczuciu Ilyi Antonowicza Morozova. Zorientował się jednak w tym, że wprowadzenie siłą młodzika, któremu nakazał w porę odejść, źle odbije się na Kido. Wiedział, że sięgnie po broń, dlatego zręcznie i w porę  – nim zostało to dostrzeżone przez kogokolwiek zasłonił własnym ciałem broń, która w innym razie pozbawiłaby tamtego śmiałka życia.
Z tego co było Dr Morozovowi powszechnie wiadomo to zakres wykorzystywania surowców w Trójce był ograniczony prawnie, a już tym bardziej nikt nie mógł sobie, ot tak, paradować z takim wyposażeniem. Nie zauważył też, aby ta zgraja raczyła się przedstawić, a w związku z tym nie byli nikim z S.SPEC w innym razie znaliby takie podstawowe procedury. Rosjanin na widok tej samowolki niewiadomego tak naprawdę pochodzenia – wyprostował się niczym struna, odruchowo unosząc wyżej podbródek.
Ilya Antonowicz Morozov, lekarz wojskowy S.SPEC, ale to byście doskonale wiedzieli, gdybyście pochodzili właśnie z tej organizacji, czyż nie? — parsknął z wyraźnie odznaczającym się sarkazmem, przechodząc na czysty niczym łza japoński w wykonaniu Rosjanina. — Pominę już podstawowe zasady dobrego wychowania i prawny nakaz wylegitymowania się przed przystąpieniem do jakichkolwiek czynności. Poza tym mam nadzieję, że macie dostatecznie prawdziwy argument na to, dlaczego jesteście uzbrojeni po zęby, kiedy w Trójce panuje zakaz zużywania surowców i paradowania sobie z bronią wedle własnego uznania, wliczając w to bezmyślne wymachiwanie nią. Tylko z tych trzech względów nie zgłaszam tego jeszcze na centralę, bo wciąż czekam łaskawie aż dostanę należyte wyjaśnienia. Kolejny podstawowy błąd, nieakceptowalny – bezprawnie przesłuchujecie bezbronnego i przerażonego studenta w miejscu do tego nieprzeznaczonym. Z nakazu obecnego prawa panującego w M-3 macie puścić go wolno, bo najwyraźniej nic nie wie, a dostarczacie mu zbędnego stresu, niewyedukowane debile. — głos Morozova był rzeczowy, aczkolwiek zimny i surowy względem postępowania, które zobaczył. Doskonale znał reguły działania S.SPEC i to co oglądał nie zaliczało się do tego za żadną cholerę, więc nie kwalifikowało się pod nią, a wypada zaznaczyć, że Dr należał do tej organizacji dobre kilkanaście lat.
Kiedy przez ten czas cała uwaga poirytowanego Rosjanina w wyniku irracjonalnego rozwoju sytuacji była w pełni skupiona na tych bohaterach od siedmiu boleści, sam Yury zyskał dostateczny czas na to, aby otrzeźwieć z widoku przyprowadzonego przez jednego z nich młodzika… i opracować swój własny plan. Przejęcie Morozova nie było wcale trudne, bo ani niczego się nie spodziewał, a i zajęty był tymi kretynami udającymi strażników miejscowego porządku. Kido bez chwili zawahania zacisnął palce na ramieniu Kubka. Pochylił głowę w przód, by umożliwić sobie dostęp do carskiego ucha.
W kaburze przy moim lewym boku jest drugi pistolet. Potraktuj to jako kredyt zaufania. — Przycisnął lufę pistoletu do skroni Morozova. Sam jasnowłosy Rosjanin chyba przystał na tę propozycję, bo nie zdecydował się na żaden gwałtowniejszy ruch czy jakiekolwiek zbędne słowa. — Jeden pochopny ruch, a wasz lekarz dosłownie straci głowę do wykonywania zawodu.



//Post w wykonaniu – Yury&Chashka.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 14.08.16 20:24  •  Ciemny zaułek obok sklepu. - Page 10 Empty Re: Ciemny zaułek obok sklepu.
I wtedy chyba reżyser w głowie Ego znów krzyknął akcja!, bo zaczęło się dziać tyle różnych rzeczy na raz. Poza tym, że wstrząsnęło go od wymiotów i strażnik odsunął się na bezpieczną odległość od cudzych soków żołądkowych, doktor w głębi zaułka coś mówił mocnym tonem. Nic z tego nie docierało do chłopaka, ale cały patrol S.SPEC skierował ku niemu swoją uwagę i broń. Wydawali się sceptycznie podchodzić do przemowy, zwłaszcza do niegrzecznego zakwestionowania ich wykształcenia w ostatnich słowach, ale stojący na czele strażnik musiał rozpoznać w nim członka organizacji, bo nikt w stronę Morozova jeszcze nie strzał. Jeszcze. Na pewno nie było mowy o opuszczeniu ciężkiego sprzętu, bądź co bądź zostali wysłani przez centralę w miejsce zamieszania, gdzie znaleźli dwóch facetów stojących twarzą twarz w ciemnym zaułku, pod nogami ciało w mokrej czerwonej plamie dywanu bruku. I do tego jeden spierdzielał z miejsca zdarzenia. Nie będzie żadnego legitymowania się, rozmów czy czegokolwiek innego, dopóki niejasna sytuacja w ciemnym zaułku nie stanie się jasna i wiadomo będzie kto ma przewagę i kontrolę nad sytuacją i dlatego straż S.SPEC potrzebowała, zgodnie ze swoimi wcześniejszymi rozkazami w formie krzyków, żeby ta cholerna dwójka padła na ziemię i dała im pracować.

Cokolwiek chcieli robić czy wykrzyczeć jeszcze, nie zdążyli, biomech groził doktorowi. Stojący na czele strażnik, być może dowódca patrolu, przejął inicjatywę.
- Rzuć broń. Jesteś sam w ślepym zaułku. Nie masz dokąd uciekać, rzuć broń! - Powtórzył z naciskiem. Nie potrzebowali tu jeszcze jednego ciała, a przynajmniej nie takiego, które należało do S.SPEC. Mężczyzna postąpił krok do przodu. A zaułek choć ślepy, miał na samym końcu drzwi na zaplecze sklepu obok.

W tym wszystkim Matt znów został pozostawiony samemu sobie, mniej więcej przynajmniej, bo stojący nad nim strażnik odwrócił się i postąpił parę kroków w głąb ciasnego przejścia. Osunął się na ziemię przy ścianie, i od tej chwili obserwował wszystko przez las nóg przed sobą.
                                         
Ego
Desperat
Ego
Desperat
 
 
 

GODNOŚĆ :
Matthew Greenberg


Powrót do góry Go down

Pisanie 26.08.16 1:51  •  Ciemny zaułek obok sklepu. - Page 10 Empty Re: Ciemny zaułek obok sklepu.
Niefortunnie dla tych pięciu uzbrojonych po zęby kretynów pojawienie się tutaj nie zwiastowało niczego dobrego ani dla jednej, ani tym bardziej dla drugiej strony. Walka o dobro własnych interesów była zatem nieunikniona, a skupienie pełnej uwagi nowoprzybyłych na Yurym i Dr Morozovie w ostatecznym rozrachunku przypominało nieśmiałe i nieświadomie wkroczenie na pole minowe, kiedy skupili swój wzrok tej specyficznej dwójce. Dzielna piątka z S.SPEC nie mogła mieć bowiem zielonego pojęcia o tym, że mieli właśnie do czynienia z byłym żołnierzem tejże organizacji, który od pięciu lat widniał w systemie niebieskich jako „martwy”. Sam Morozov zaś rzetelnie dbał o to, aby takie przekonanie trwało nadal bez zbędnych podejrzeń, że mogłoby być inaczej. Nie wspominając już nawet o tym, że na nieszczęście S.SPEC – Rosjanin i Japończyk zaliczali się do najbardziej zgranej – ponoć – ze sobą pary na tle zawodowym i prywatnym. O tym drugim sam Morozov nie zamierzał nawet wspominać, uznając to za zamknięty rozdział swojego życia, ale… niestety, bądź stety pewnych nawyków się nie zapomina, o czym mieli się przekonać nieproszeni goście w ciemnej uliczce.
Wsadź sobie w ten blaszany tyłek ten marny kredyt swojego zaufania — prychnął z pogardą w głosie Morozov, opierając się plecami o tego skończonego matoła. Chashka przeczuwał, że najcenniejsze dzieło ceramiki, tkwiące w jego prawej dłoni, sprowadzone z Szóstki będzie mogło w tym starciu znacząco ucierpieć, ale… umyślnie odsuwał od siebie tę myśl, wiedząc, że jeśli do tego dojdzie to jak zawsze będzie to winą tylko jednej osoby. — Nie jesteś nawet godny, aby przebywać po tym wszystkim w moim towarzystwie. Twój czas się skończył – dokładnie pięć lat temu, gdybyś zapomniał, ty bezmózgu. — dodał tym samym tonem z jawnym lekceważeniem, sięgając chwilę później po broń tkwiącą zgodnie z instrukcją przy lewym boku biomecha. Zdrada była w obliczu tego wszystkiego czymś czego nazbyt pewni siebie żołnierze S.SPEC nie mogli się spodziewać ze strony Ilyi Antonowicza Morozova. Powiadało się, że jest jednym z najbardziej oddanych wojskowych w tejże organizacji. Debile – fakt, że był członkiem S.SPEC przez dobre kilkanaście lat wcale nie oznaczało, że czuje względem niej jakiekolwiek zobowiązania czy lojalność, o czym – jak na ironię – doskonale zdawał sobie sprawę znajdujący się tuż za Rosjaninem Yury. Sama ta organizacja była Morozovowi równie obojętna co zeszłoroczny, acz nadal sztuczny śnieg w M-3.
Niewątpliwie współpraca z tym samozwańczym mieszkańcem rosyjskiej dzielnicy napawała Yury’ego nieuzasadnioną ekscytacją, która miała swoje źródła właściwie podczas jego paruletniego pobytu w odrodzonej Polsce. Nie ona jednak było teraz jego największym zmartwieniem. Musiał się w tej chwili skupić na sprawach bardziej przyziemnych, choć nie miał żadnej gwarancji, że ich cała trójka – uwzględniając w to zarówno Ego – wyjdzie z tej potyczki bez szwanku. W celu odciągnięcia uwagi wojskowych, przejechał lufą pistoletu po szyi Ilyi, pieszczotliwie zahaczając o drżącą grdykę, gdy poczuł jak ten wyciąga drugi znajdujący się w stałym wyposażeniu biomecha pistolet. Rosjanin sam sobie nie nadawał się na zakładnika. Niewątpliwie, gdyby ktoś upatrzył sobie tę pozornie niebojową jednostkę za dobry materiał na okup, poniósłby w tej dziedzinie sromotną porażkę. Zerknął kątem oka na drzwi prowadzące, jak się domyślał, na zaplecze sklepu, które w ostatecznym rozrachunku mogło okazać się jedyną drogą ucieczki, choć rzecz jasna duma Kido nie pozwalała mu na taki krok w żadnym wypadku.
Czyżby? — Uniósł brew w sugestywnym geście, zerkając w ślepia skupionego na nim mężczyźnie. To nie był koncert życzeń, o czym ekipa obrońców wadliwej sprawiedliwości miała się niebawem przekonać na własnej skórze. Yury dawno stracił ze swojej perswazji, której w zasadzie nigdy nie posiadał w imponujących ilościach. — Co w tym złego, że chce tylko ulżyć waszemu lekarzowi w cierpieniu? Patrzenie na wasze gęby dwadzieścia cztery godziny na dobę z pewnością nie należy do najprzyjemniejszych widoków. — Posłał Morozovi znaczące spojrzenie, którego doktor obrócony do niego tyłem, rzecz jasna, nie mógł zobaczyć, czy zweryfikować, ale to samo tyczyło się też pięciu uzbrojonych wymoczków. Okulary z przyciemnionymi szkłami w tej materii spełniały swoją rolę i zdawały test na maksymalną ilość możliwych do zdobycia punktów. — Mam nadzieję, że twój refleks nie spierdolił na wakacje przez siedzenie na dupie w jednym miejscu — wyszeptał mu w ucho z mieszaniną pogardy i rozbawienia, co rzecz jasna w praktyce miało zasygnalizować Rosjaninowi, że Kido nieco wątpi w jego kondycje fizyczną i nie ma też najmniejszego zamiaru polegać na jego ślimaczym tempie, jeśli takowy zaistnieje w obliczu zagrożenia. Cierpliwość w tym układzie nie była jego mocną stroną, zwłaszcza gdy do głosu dochodziła perspektywa spuszczenia komuś srogiego „wpierdolu”. Znajomy i jak najbardziej przyjemny dreszczyk przeszył go na wskroś od cebulek włosów po same paznokcie u nóg. Obnażył zęby w niebezpiecznym uśmiechu i przycisnął gnat mocniej do pulsującej w akcie złości skroni Rosjanina. Palec wskazujący pojawił się natychmiast na spuście, niby to w automatycznym odruchu, ale nacisnął na niego dopiero wówczas, kiedy lufa pistoletu niemal z prędkością światła została wycelowana w stronę jednego z pionków S.SPEC, konkretyzując - tego, który najgłośniej szczekał i najprawdopodobniej odpowiadał za tych niesubordynowanych kamikaze.
Huk wystrzału rozniósł się echem po uliczce, choć niewątpliwie został zagłuszony przez rozgardiasz na głównych ulicach miasta, które o tej godzinie nie dość, że tonęły w korkach, to jeszcze cieszyły się popularnością tłumu, który szukał rozrywek po męczącym, ciągnącym się w nieskończoność dniu. Yury mógł co prawda jedynie zgadywać, która jest godzina, ale był pewny, że zegarek na jego nadgarstku już dawno wskazywał zaszczytną piątą.
Morozov nie wdawał się w zbędne konwersacje ze strażnikami pokoju, bo to w niczym, by nie pomogło, a sam wolał zbytnio nie kusić losu tym, że zaczęliby podejrzewać, że coś jest nie tak. Arata Kido – najprawdopodobniej jedyna osoba chodząca po ziemi (nawet jeśli sami żołnierze S.SPEC nie byli w stanie go rozpoznać), która podnosiła ciśnienie Rosjanina do tego stopnia, że najchętniej zamknąłby mu mordę pięścią. Nie było to jednak stosowne zachowanie, zaważywszy na obecną sytuację, dlatego też Dr był zmuszony odłożyć to w czasie ze względu na ważniejsze priorytety. Nie pozostał jednak obojętny na słowa tego uciekiniera od siedmiu boleści, bo mimowolnie wyprostował się jak struna, wypuszczając w poirytowaniu powietrze z płuc.
Nie rozśmieszaj mnie, zjebie. To ty zawsze miałeś refleks szachisty i to chyba ja powinienem się martwić o to czy prędkość żółwia z tym twoim blaszanym dupskiem nie wpieprzy się w nasze chwilowo wspólne interesy — odparł nieco oschle, choć w jego tonie przeważał w znaczącej mierze sarkazm. Rosjanin nie zapomniał zrobić stosownego nacisku na słowo „chwilowo”, podkreślając je tym samym, tak jakby to miało jasno wskazywać, że po załatwieniu tych gości ich drogi się rozejdą. Dłuższe przebywanie w towarzystwie tej pieprzonej ameby w żadnym razie nie wpływało dobrze na Cara, bo ten pajac grał mu na nerwach jak mało kto, a i dodatkowo nie zamierzał spędzać z nim swojego nadprogramowego czasu.
Niedługo potem adrenalina spowodowana nadchodzącym ryzykiem sytuacji, które na dobrą sprawę można, by uznać za pewnego rodzaju rozrywkę i swoistą ekscytację rozlała się po ciele Morozova, sprawiając że na chwilę zapomniał o tym denerwującym zjebie. Druga broń biomecha wydobyta z jego kabury przez lekarza wojskowego S.SPEC zawisła w powietrzu skierowana bezdusznie w żołnierzy z tej samej organizacji. Rosjanin nie czekał na nadchodzącą reakcję na tę zaskakującą zdradę i pociągnął za spust dwa razy, przeczuwając że dzierżenie w lewej dłoni pistoletu nie będzie tak owocne w skutkach, jakby mógł tego oczekiwać. Morozov nie był bowiem wszechstronnie utalentowany i choć strzelać potrafił obydwiema rękami, to praworęczność robiła swoje w tej materii, przypieczętowując to o wiele lepszą celnością. Pierwsza kula według jego pierwotnych podejrzeń – ledwie drasnęła szyję ofiary, znajdującej się najbliżej lewej ściany uliczki. Druga zaś wbiła się bezdusznie w nią z niemałą siłą i jak na oko, bądź co bądź profesjonalne, Morozova doszło do przebicia tętnicy szyjnej, o czym sekundę później poświadczyła jasnoczerwona krew, potwierdzając wstępną diagnozę z dzielącej ich odległości. Poszkodowany żołnierz nie miał jednak większych szans na wyjście z tego cało bez natychmiastowej operacji i działania lekarzy, do czego sam lekarz wojskowy z wiadomych względów się zbytnio nie wyrywał. Niedługo potem Rosjanin nie miał szans dłużej się temu przyglądać, gdyż szybko wykrwawiający się i bladnący mężczyzna padł na bruk.
Kido po zabiciu naczelnej gaduły w szeregach S.SPEC nie spoczął jednak na laurach. Wykorzystując niespodziewaną dla opinii publicznej zdradę Morozova, a tym samym też chwilową niezdolność do podejmowania decyzji wątpliwych druhów doktora, oddał kolejny strzał, osłaniając się mechaniczną dłonią przed lecącym w jego stronę ostrzałem z dwóch różnych stron. Jeden pocisk przebił się przez tą wątpliwą ochronę i drasnęła go w bark. Syknął, czując specyficzny ból, który rozlał się niemal natychmiast po ciele, lecz szybko został stłumiony przez wysoki współczynnik adrenaliny. Właściwie ani na moment nie opuścił broni, raz po raz naciskając palcami na spust, aż w końcu dwa z pięciu pocisków perfekcyjnie wbiły się w skroń jednego z żołnierzy, który na swoje nieszczęście stał najbliższej biomecha. Potem, już po konfrontacji z asfaltem, dostał kolejno w sam środek głowy, która tak czy siak ucierpiała podczas bolesnego upadku, i lewą pierś, gdzie poprawnie politycznie powinno znajdować się serce, choć w przypadku Yury’ego jego istnienie na swoim miejscu podlegało dyskusji.  
Rosjanin, chcąc zamienić broń z lewej dłoni z cudem rosyjskiej ceramiki znajdującym się w prawej – nie mógł spodziewać się, że jeden z żywej trójki tych jełopów trafi dokładnie w to drugie. Bez cienia wątpliwości kula docelowo miała trafić Morozova w rękę, by naturalnie go osłabić. Ze względu na ruch, który wykonał roztrzaskanie rosyjskiego kubka wybiło lekarza wojskowego S.SPEC z rytmu na tyle, aby utkwił otępiałe chwilowo spojrzenie w tysiącach odłamków, które opadły na bruk uliczki. Sam ten moment wydawał się ciągnąć niemalże w nieskończoność. Jednakże za tę skuteczne rozproszenie przyszło Rosjaninowi zapłacić, kiedy to kolejna kula wbiła się w jego lewe ramię, której autora oczywiście nie zarejestrował z wiadomych względów, owocując wystarczającą siłą, by jasnowłosy został odrzucony na pobliską ścianę uliczki, co momentalnie przywróciło wojskowego lekarza S.SPEC do rzeczywistości i nadal trwającej strzelaniny. Nie można było nazwać tego przysłowiowym zimnym prysznicem, gdyż chyba tylko dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności ściągnął wcześniej palec ze spustu.
Lekarz wojskowy S.SPEC powstrzymał się w ostatniej chwili, żeby odruchowo nie przyłożyć wolnej, prawej ręki do krwawiącej stopniowo rany z kulą w środku i zamiast tego ograniczyć się ledwie do zatrzymania jej co najwyżej w okolicy wyprostowanego łokcia. W tym momencie przemawiała przez niego zimna logika i rozsądek, wspierany respektowanymi do bólu zasadami sztuki lekarskiej, uwzględniając dla siebie oczywisty fakt, że jest nosicielem. Zapalenie czerwonej lampki w jego umyśle okazało się natychmiastowe. Jak zawsze miał w takich sytuacjach więcej szczęścia niż można, by się tego spodziewać. Jedyne czego Morozov wyjątkowo nie lubił to właśnie charakterystyczny ból towarzyszący postrzeleniu – miejsce tak na dobrą sprawę nie miało większego znaczenia, gdyż za każdym pieprzonym razem – bolało niemalże identycznie. Dla niewtajemniczonych – jak skurwysyn, dodatkowo doprawione przez bliższe spotkanie ze ścianą. Co tu dużo mówić – kwaśna mina Rosjanina mówiła w tej kwestii sama za siebie, tak jak rzucana pod nosem w celach, rzecz jasna, kojących nerwy – salwa siarczystych, rosyjskich przekleństw. Sam Dr jednakże nie posiadał czasu na zmarnowanie, by zajmować go przyjrzeniem się bliżej doznanym obrażeniom, bo nawet i bez tego doskonale potrafił się tego domyślić. Zwolnił uścisk w okolicach łokcia i następnie zabierając broń biomecha z lewej ręki, przejmując ją zgodnie z początkowym zamysłem do prawej, choć nieoczekiwany prezent w postaci kuli utkwionej w ramieniu pokrzyżował mu jedynie plany. Teraz jednak nie zamierzał na powtórkę z rozrywki, kiedy w trakcie swojej wewnętrznej rozterki i związanej z tym straty cuda ceramiki – skupiony na swoim celu, mierzącym w stronę Araty. Dr strzelił bezbłędnie – zważywszy na bliską odległość, pozbawiając tę pokrakę ostatniego oddechu, kiedy to kula zatopiła się na dobre w jego mózgu, nie dając mu żadnych szans na przetrwanie.
Yury z oczywistych względów nie miał czasu śledzić poczynań Chashki, choć wyłapanie pośród huku wystrzałów dźwięku, który zazwyczaj towarzyszył roztrzaskującej się porcelany nie stanowiło dla jego przewrażliwionego słuchu żadnego wyzwania. Był na tyle charakterystyczny i sugerujący jeden z najgorszych scenariuszy, że biomech zastygł bez ruchu z palcem zaciśniętym na spuście. Kątem oka zerknął w kierunku, z którego ten iście wymowny dźwięk dochodził, co w wąskim i na dodatek ślepym zaułku nie było żadnym wyczynem, a z ust uleciało coś na kształt warkotu. Słowa Morozova w praktyce okazały się jedynie przechwałkami nie mającymi żadnego odzwierciedlenia w rzeczywistości i pewnie, gdyby sytuacja była bardziej sprzyjająca, podzieliłby się z tą myślą na głos, jeszcze bardziej nadeptując na nadętą jak balon dumę Rosjanina. Zamiast tego wykrzywił usta w sardonicznym uśmiechu, a w wolnej dłoni - lewej - pojawił się jeden z służących mu od lat zdezelowanych i postrzępionych miejscami noży. Przeciwieństwie do Dr, Kido miał to szczęście, że niemal od zawsze przejawiał skłonności do posługiwania się sprawnie dwiema rękami na równi, do czego przyczyniły się w głównej mierze fakt, że urodził mańkutem, ale skądinąd przysłowiowe przestawienia go na siłę na prawą było jednym z głównych czynników warunkującym operowanie jedną i drugą dłonią w porównywalnym stopniu biegle. Dopiero jednak postrzelenie ramienia Rosjanina zarzutowało w opłakany sposób na nastrój Yury'ego, który, choć nieco rozczarowany niekompetencją tych marnych stróżów sprawiedliwości, czuł że adrenalina drastycznie poszybowało ku górze, co w zasadzie nie było spowodowane samą perspektywą otworzenia ognia, a raczej wiązało się ściśle ze współpracą z samozwańczym mieszkańcem M-6, który kiedyś pełnił rolę jego partnera w życiu zawodowym, jak i też siłą rzeczy prywatnym. Być może właśnie dlatego w tej podbramkowej sytuacji rozumieli się niemal bez słów. Doświadczenie w tej materii pełniło kluczową rolę, mimo iż Morozov poniekąd słynął ze swojego olewczego stosunku do wydawanych rozkazów. Teraz jednak, kiedy ten osobnik został postrzelony, w żyłach najemnika zagotowała się krew w pierwszym, nieśmiałym akcie złości, a knykcie pobielały od kurczowego trzymania rękojeści. Nacisnął nieświadomie za spust, ale rzecz jasna pocisk nie trafił w swój cel. Wypuścił z biochemicznej dłoni pistolet — notabene bezużyteczny, pusty magazynek — i zaprzyjaźnił ją nie tylko z trzema, wystrzelonymi w swoim kierunku kulami, przez które powstało wyrzeźbienie w metalowej powłoce, ale także z facjatą imbecyla, który śmiał postrzelić Morozova na oczach najemnika. Siła uderzenia była na tyle duża, że nie dość, że sam mężczyzna uderzył głową o ścianę, to w tynku pojawiło się jeszcze więcej pięknieć i sam budynek wydawał się zadrżeć w fundamentach. Jak łatwo można było się domyśleć, cieknąca krew z nosa tej kanalii nawet w najmniejszy stopniu nie poprawiła Smokowi humoru. Co więcej, napastnik resztkami sił niefortunnie zdążył wprowadzić do jego organizmu parę ostrzegawczych woltów (gdyby mógł utrzymać paralizator zapewne byłoby ich znaczenie więcej). Na twarzy Kido pojawił się niezgrabny grymas, świadczący rzecz jasna o tym, że nie było to jedynie „czułe” połaskotanie, ale dzięki powiększonej odporności na ból, czy też temu, że nie dawno – niespełna miesiąc temu z kawałkiem – został popieszczony energią elektryczną przez anielskiego pomiota, co w minimalnym stopniu zwiększyło jego odporność na tą wątpliwą przyjemność, utrzymał się na nogach w akompaniamencie własnej wiązanki przekleństw. Zanim jednak ten „dowcipniś” zdał się rozkręcić i dorzucić swoje ostatnie trzy grosze do puli, Yury wbił niby to zapobiegawczo wcześniej wyciągnięty nóż do jego ręki. Naostrzone ostrze z dziecinną łatwością przebiło skórę tego gówniarza — Kido strzelał, że ten debil w ludzkiej skórze mógł mieć góra trzydzieści lat. W następnej kolejności, korzystając z okazji, przydusił go ramieniem do ściany.
Potraktuj to jako rekompensatę. Rozbicie zabytkowego kubka sporo kosztuje, nie uważasz? — wycharczał, wykrzywiając usta na kształt łobuzerskiego uśmiechu, choć nie oczekiwał żadnej odpowiedzi. Pociągnął za rękojeść sprawnym ruchem ręki amputując kończynę należącą do wojskowego kundla. Przetarłszy rękawem krew, która trysnęła na jego policzek, oblizał opuszkiem języka spierzchnięte wargi i mocniej naparł na mężczyznę swoim gabarytem, by stłamsić agonalny krzyk w zarodku. Bowiem jego śmierć była nieuniknioną kwestią czasu, którą Yury rzecz jasna miał ochotę przeciągać w nieskończoność, ale przez ograniczony zasób dostępnych środków, musiał się z tym uwinąć przy swoimi ogólnym niezadowolonym w trybie przyśpieszonym.
Zacisnął palce na ramieniu kanalii, która kaleczyła rosyjską mowę i zrobił to na tyle mocno, że pod naporem mechanicznych usprawnień kość pionka S.SPEC pękła pod ochłapami skóry, o czym świadczył charakterystyczny dźwięk towarzyszący podczas ich łamania. Cichy, chaotyczny i przede wszystkim zachrypnięty śmiech wyrwał się z gardła biomecha, gdy przyciszony jęk bólu, stłumiony zapewne przez przyduszenie,  doleciał do jego uszu. To nie był jednak koniec cierpień tego nieszczęśnika. Yury nie wynagrodził go należycie, o czym świadczyły chociażby kurwik tańczący w niebieskim ślepiu pół Japończyka.
Dostarczenie studentom niepotrzebnego stresu powinno być karane śmiercią. — Dla odmiany zacisnął biochemiczną dłoń na gardle swojej ofiary i po paru chwilach wzmocnił uścisk, zatrzymując dopływ świeżego powietrza. Patrzył z satysfakcją jak twarz żołnierza zrobiła się cała purpurowa, a oczy wyszły z przysłowiowej orbity. Przycisnął w między czasie zakrwawioną klingę do zapoconego przez silny stres policzka. Wędrował nią wzdłuż linii szczęki, zahaczył o usta, by w następnej kolejności naciąć kawałek nosa. W momencie, gdy dłoń ostatecznie zmiażdżyła struny głosowe, ostrze zaaklimatyzowało się w oku autora wściekłości najemnika. — Niech to będzie przestroga dla każdego, kto chociażby palcem tknie Morozova — wyszeptał do ucha właściciela drżącego pod nim ciała. Zacisnął dłoń w  pięść, by tym samym złamać obcy nos. Tu zabawa ku rozczarowaniu Kido dobiegła nieuchronnego końca, gdy siłą rzeczy nóż nadal tkwiący w oczodole pod wpływem uderzenia wbił się w niego mocniej, tym samym przebijając samo centrum ludzkiego pojmowania świata – mózg. Wypuścił truchło z uścisku, by te mogło wykąpać się w kałuży krwi. Jedna z dłoni machinalnie wygrzebała z kieszeni kurtki paczkę fajek. Wyciągnął jedną, wkładając ją sobie do ust i zapalił. Zerknął z ukosa na Morozova i rzucił w niego ich wspólnym nałogiem, choć szczerze wątpił, że takie postępowanie spotka się z aprobatą Rosjanina. Stety czy niestety, w ostatecznym rozrachunku podszedł do zlęknionego Ego, który kulił się w kącie. Otaksował go uważanym spojrzeniem w poszukiwaniu oznak nieprawidłowości w postaci ran, ale oprócz paru plam krwi nie dostrzegł nic niepokojącego. Odetchnął z ulgą.
Mam dla ciebie zadania w liczbie dwóch — oświadczył już na wstępie. — Nie spieprz tego — dodał, podając mu zakrwawioną dłoń, by studencina mogła się na niej podeprzeć i odzyskać władzę nad rozdygotanymi kończynami dolnymi.
Rosjanin złapał paczkę papierosów lewą ręką, krzywiąc się wręcz automatycznie, kiedy kula tkwiąca w skórze odezwała się rwącym bólem, posyłając w odpowiedzi swojemu byłemu kochankowi nieprzystępne spojrzenie. Mimo to wydobył z jej wnętrza papierosa, niebawem go zapalając i zaciągając się głęboko. To jednak nie ukoiło jego nagłych nerwów, a pojęcie wspólny nałóg samoistnie uderzyło w lekarza wojskowego, który przez te pięć lat stopniowo chciał przerwać pewnego rodzaju pępowinę, ale jak na złość znowu przeszkadzał mu ten kretyn.
Morozov w swoim życiu widział aż nazbyt wiele rzeczy, które w pierwszym odruchu mogą przyprawić niejednego młodzika o mdłości, drgawki na całym ciele, zimne poty czy też traumę, ale Rosjanin doskonale zdawał sobie sprawę, że jeśli przekroczy się tę cienką, bezimienną na pozór granicę to nie ma już od niej odwrotu. W związku z tym po tylu latach pracy lekarskiej czy wojskowej – śmierć jednostek nie robiła na nim większego wrażenia. Na samym początku odciska to pewne piętno, które jednak z czasem zasypuje stopniowo zbierający się kurz i człowiek stopniowo na to obojętnieje. I pewnego dnia śmierć kolejnych jednostek staje się kolejną cyferką w statystyce. Z tej apatycznej postawy niczym nabranego nawyku wyrwała go gwałtowanie pewna informacja, ale Ilyi Antonowiczowi Morozovowi nie było spieszno do tego typu wspominek. Jednakże ponad to śmierć niezwiązanych z nim osób na froncie, podczas ćwiczeń czy misji nic dla niego nie znaczyła. Okazywała się bezlitosną normą, w której miał nieraz możliwość obserwować początkujących w fachu medycznym, którzy podczas stresu popełniali śmiertelny błąd – bywa, ale Dr widywał także rzadkie zabójstwa dokonywane w amoku lub pod wpływem silnych emocji i choć sam słynął z nieposłuszeństwa względem odgórnych rozkazów, wykazując się pełnym lekceważeniem w tym zakresie – przyglądał się temu zwykle z mieszanymi uczuciami, w których przeważało zniesmaczenie, brak aprobaty i niezadowolenie. Po uśmierceniu czwartego kolesia z bandy S.SPEC nie przyglądał mu się zbyt długo, a przenosząc przez moment zdumione spojrzenie w Yury’ego, jakby zaskoczony tak agresywną reakcją. Niedługo potem nad sobą zapanował, przybierając obojętniejszą postawę, choć przyglądał się temu przedstawieniu w otępieniu. W międzyczasie opuścił broń, kierując ją w stronę bruku ciemnej uliczki, ściągając palec wskazujący ze spustu. Postawa Kido uległa przez minione pięć lat diametralnej zmianie, której sam lekarz wojskowy S.SPEC przez długie lata znajomości nie potrafiłby przeoczyć. Niegdyś opanowane, w miarę logiczne zachowanie – nawet jak na standardy młodego Araty – zostało wyparte przez wyraźnie zezwierzęcone jak na oko Morozova. To samo tyczyło się kwestii zabijania, która w tej chwili była przeciągana i nasączona brutalnością. Nie, żeby to przerażało Rosjanina w szczególny sposób i tylko debil oceniłby błędnie jego reakcję na to zdarzenie w taki sposób. Trafniej – budziło słuszny niepokój świadczący o tym, że jego były kochanek różni się znacząco od tego, z którym miał do czynienia. Lekarz wojskowy analizował to zdarzenie kawałek po kawałku ze zmarszczonymi brwiami i gniewem skrywającym się w spojrzeniu intensywnie niebieskich tęczówek, lecz postawiona przez niego diagnoza była jednoznaczna – zezwierzęcona ameba, której Desperacja skonsumowała resztki człowieczeństwa, bądź mózgu – jak kto woli. Kumulująca się w Morozovie złość wymieszana z frustracją miała niebawem znaleźć swoje ujście.
Oparty o ścianę Rosjanin przyglądał się dłuższą chwilę martwej ofierze, która padła na twarde podłoże z odgłosem podobnym do rzucenia worka z ziemniakami, choć fakty były takie, że na próżno było się doszukiwać się w jasnowłosym oznak współczucia. Musiał jednak otwarcie przyznać, że miał pecha i nie spotkał się z litością z jego strony w postaci kulki, a przecież mógł się w to wciąć i nie pozostawać biernym obserwatorem zdarzenia. Nie uczynił tego z jednego podstawowego powodu – marnego ruskiego i przede wszystkim zniszczenia bezcennego dzieła rosyjskiej kultury. Naprawdę niewiele osób zdawało sobie sprawę z tego, że Chashka potrafił mieć iście bezwzględne oblicze, jeśli coś wyraźnie zadziałało nie tylko na jego system nerwowy, ale i obudziło w nim pogardę. Dlatego czasami odmawiał pomocy lub wydawał się pozornie obojętny na jakąś sytuację, ale nie zawsze było to efektem wątpliwych szans, lecz najwyżej samodzielnie podjętej decyzji. Ilya Antonowicz Morozov potrafił być zły i bezwzględny, jeśli tego chciał i nie było w tym najmniejszej przypadkowości.
Od ściany odsunął się nagle i szybkim krokiem pokonał dzielącą go odległość od zakrwawionego biomecha, mierząc go z góry na dół krytycznym, nieznającym łaski wzrokiem. W pierwszej kolejności wsadził broń na swoje właściwe miejsce, z którego wcześniej zgodnie z instrukcją wszedł w posiadanie – symboliczne zakończenie ich wspólnych interesów. Mieszanka negatywnych emocji, które się w nim gromadziły sprawiły, że zapomniał o postrzelonym ramieniu lub celowo ignorował ten fakt, zajmując się wstępnymi oględzinami. Roztrzęsionego studenta ignorował świadomie, bo zapewne już teraz zrobiłby mu dotkliwą krzywdę, co wypadało uznać za ostatni rodzaj litości, na który było Rosjanina stać i na nic poza tym liczyć nie wypadało.
Wyglądasz tragikomicznie — stwierdził oschle na wstępie tonem Ilya, nawet na niego nie patrząc. Rosjanin skupiał się na ocenie ran, lecz przez masę krwi ciężko było jednoznacznie określić, która należała do kogo, co jeszcze bardziej irytowało Morozova. — Zachowujesz się jak wygłodniałe zwierzę, które wypuszczono na łowy po długim trzymaniu w klatce. Widzę, że do końca straciłeś iloraz inteligencji na Desperacji, pierdolony kretynie, a tamtejsze słońce ci w ogóle nie służy. Muszę jednak przyznać, że nadal wkurwiasz mnie tak samo. Z tą różnicą, że zrobiłeś się bezmyślny i marnujesz czas na bawienie się kolesiem, który już był martwy przez różnicę liczebną. Liczyłeś na oklaski czy rzucenie się na szyję za zostanie mścicielem? Popierdoliło cię chyba do reszty… Już teraz mogłeś stąd spieprzać, a nadal tu sterczysz jak jakiś stary dziad — odparował kąśliwie, dotykając niezbyt delikatnie miejsc nieopodal ran biomecha, rozładowując tym samym swoją złość przez brak opamiętania i wszelkich zahamowani tego matoła. Co oczywiste ocenie samych ran towarzyszył mimowolny grymas, kiedy ból dawał mu znać o postrzelonym ramieniu – starał się to jednak skrupulatnie ignorować. Morozov westchnął ciężko i rękawem swojej bluzy starł Yury’emu krew poszkodowanego z policzka i nie tylko, nim ta zdążyła trwale na nim zaschnąć. Wcześniej ten rasowy palant najwyżej tylko ją rozmazał. Dopiero w tym momencie posłał mu równie krytyczne spojrzenie, którym mu się wcześniej bacznie przyglądał. — Opatrzę ci rany, a potem masz zejść mi z oczu i zniknąć z tego miasta na tę swoją ukochaną Desperację, rozumiesz co do ciebie mówię, Kido? Nie będę za każdym razem krył ci tego blaszanego dupska, więc powiem wprost – masz wypierdalać. — dodał chłodno, acz dosadnie na zakończenie Car, sugerując przy okazji, że niejaki Arata Kido przekroczył już dany mu limit przebywania z Rosjaninem i nie wypada przeginać dodatkowo pały w tej materii.


Post by Yury&Chashka
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 08.09.16 23:31  •  Ciemny zaułek obok sklepu. - Page 10 Empty Re: Ciemny zaułek obok sklepu.
Gdyby miał trzy pary rąk mógłby zasłonić oczy, uszy i usta jednocześnie. Zamiast tego miał tylko jedną, te dwie trzęsące się dłonie, w których starał się skryć cały swój przerażony byt. Zmrożony szokiem  nie miał kontroli nad zgłupiałym ciałem. Nie potrafił zasłonić uszu, odwrócić głowy, albo choćby zacisnąć powiek. A świat tym czasem był przed nim… kolorowy. Ciemne tło i dużo rozmazanych smug, niektóre czerwone, inne w odcieniach ubrań lub mundurów. Nawet nie to, że płakał – łzy stały mu w oczach, więc wszystko było rozmazane, a może to umysł odmawiał przyjęcia faktu, że dokładnie przed nim trwa, jakby to ująć… trwa rzeź.
I były dźwięki. Trzaskanie, jęki, krzyki. Wystrzały. Pomiędzy tym wszystkim słyszał też głos, to musiał być głos Yurego, dokładniej śmiech, o mój boże, czemu on się śmieje, może to były tylko warknięcia z wysiłku włożonego w ruch ciała mającego na celu obedrzeć inne ciało ze skóry.
Podniósł ręce w anemicznej próbie skrycia się przed wszystkim co było przed nim, choć zdawał sobie sprawę jak bardzo żałosną ochroną przed strzałem z broni czy metalem biomechanicznych kończyn były jego zbudowane z krwi i kości ramiona.
Crak…! I znów dźwięk jakby komuś uszkodzono co bardziej ważną kość. Teraz tylko czyją? Byłoby kłamstwem mówienie, że wynik walki jest mu obojętny. I kiedy nagle wszystko przycichło, co za dziwna, niemal nierealna chwila – ostatecznie ile razy w życiu miał okazję doświadczyć jakiejkolwiek miniaturowej wojny, spiął się jeszcze bardziej. Odnalazł wzorkiem ostatnich stojących, na szczęście-nieszczęście akuratnie byli to ci na których stawiał, i zaraz bardzo powoli opuścił niezogniskowany do końca wzrok na ziemię, gdzie resztki kubka i plamy krew mieszały się ze sobą na brudzie uliczki.
Zabębniły mu zaraz w uszach kroki, ciężkie buty w zasięgu wzroku. Czuł na sobie obce spojrzenie. A potem znów zabrzmiały dźwięki i choć bardzo się Ego starał, nie rozumiał ani słowa. Usłyszał je, dobra robota uszy, ale mózg nie bardzo ogarniał, postaraj się bardziej różowo-szara brejo. Ale pokiwał głową, bo, ha ha ha, ostatnie co by chciał teraz robić to kręcić na „nie” do Yurego. Trzeba coś zrobić. Ha ha, no dobrze. Właściwie to czemu nie. Jeśli to coś było w zasięgu jego umiejętności, ale zrobi to coś nawet jeśli będzie to poza jego limitem, bardzo nie chciał tego spieprzyć.

Bez żadnych oporów, poza wzdrygnięciem się na kolor oblewający podaną rękę, przyjął pomoc wstając. Stanął blisko Yurego, a kiedy Morozov opuścił ścianę i podszedł, stanął jeszcze bliżej, praktycznie chowając się za ramieniem biomecha. Pomimo braku większego zainteresowania od strony doktora, Ego starał się nie być nigdzie w zasięgu wzroku, ani broń boże, na wyciągnięcie ręki, jakby ignorowanie miało przez przypadek przerodzić się w coś mniej pasywnego. Ale doktor zajęty był doktorowaniem ran swojego… Mattowi dalej nie układała się w głowie ich relacja. Kochanka? Brzmiało to strasznie głupio. Ex? Tak to wyglądało z ich rozmów. Ostatecznie nie dostał ani chwili na ułożenie sobie tego w głowie. Teraz zaś, patrząc od tyłu, rozumiał na pewno, że to co teraz wydobywał z kieszeni plecaka może się przydać. Wyciągnął rękę potrząsając plastikowym pojemnikiem leków przeciwbólowych. Nie był to pierwszy lepszy APAP ze sklepu na rogu, te cacka były specjalnie wypisywane na receptę. Chwilowe przytępienie bólu lekami wydawało mu się rozsądnym zabiegiem, a musiałby być ślepy, żeby nie zauważyć że walczącym się oberwało.
                                         
Ego
Desperat
Ego
Desperat
 
 
 

GODNOŚĆ :
Matthew Greenberg


Powrót do góry Go down

Pisanie 16.09.16 13:53  •  Ciemny zaułek obok sklepu. - Page 10 Empty Re: Ciemny zaułek obok sklepu.
Yury po chwili przeniósł wzrok na Morozova. Chłodny i przede wszystkim zdystansowany. Odsunął się parę kroków, dając tym samym lekarzowi do zrozumienia, że nie potrzebuje ani jego pomocy, ani tym bardziej łaski. Przez ostatnie pięć lat doskonale radził  sobie bez niego i nie miał zamiaru teraz tego zmieniać.
Gówno mnie obchodzi twoje zdanie w tej, jak i zarówno jakiejkolwiek innej kwestii — odparł, zaciskając biochemiczną dłoń na jego postrzelonym ramieniu, by dostarczyć mu odrobinę więcej bólu i poniekąd zasugerować, że powinien zająć się sobą. Rzecz jasna zrobił to z wyczuciem, by kula nie przemieściła się i nie uszkodziła go jeszcze bardziej, choć w zasadzie miał ochotę unieszkodliwić Rosjanina raz na zawsze i ukrócić mu żywot.  — Przez twój idiotyzm stosowany MÓJ kubek jest już tylko wspomnieniem — odparł, wbijając ślepia w Doktora. Chwycił go za podbródek i podniósł go ku górze, by zmusić mężczyznę do kontaktu wzrokowego.  — Po co tu przylazłeś? Zebrało ci się na sentymenty? Skoro z ciebie taki prawy obywatel — parsknął, obrońca uciśnionych od siedmiu boleści jak wytłumaczysz krew swoich kamratów na ubraniach? Obudź się, Morozov. Spierdoliłeś, przychodząc tu. — Wykrzywił usta w ironicznym uśmiechu i odepchnął od siebie lekarza z całej siły. — Zabieraj się stąd, ale już. Ktoś musi posprzątać ten bjazel i to nie będziesz ty, bo najprościej świecie brakuje ci do tego głowy. Gdzie podziała się twoja zimna krew? Od tego siedzenia w jednym miejscu na dupie straciłeś całą ikrę — warknął oschle, bo aż nie mógł się w tym momencie nadziwić głupoty Morozova. Czy on naprawdę myślał, że odejdzie sobie stąd od tak? Skończony debil.  Przychodząc tu, wpadł w bagno po same uszy, a co skądinąd nikt go przecież nie prosił. Yury zadbał o to, by zerwać z nim wszelkie kontakty.
Wyciągnął pistolet, który oddał mu lekarza. Przeładował magazynek, w pierwszym odruchu chcąc wycelować lufę w głowę tego bezmyślnego Rosjanina, by go zlikwidować.
Trzymaj. — Wcisnął w drżące ręce Ego broń. — Jest jeszcze jeden świadek. Przechodzień. Pamiętasz?— zapytał studenta, choć w tym momencie szczerze wątpił w jego umiejętność łączenia ze sobą faktów. Wyglądał okropnie, cały roztrzęsiony i nienadający się do komunikacji z otoczeniem. Niby wiedział, że Ego od dawna był poważnie nadszarpnięty psychicznie, właściwie dlatego stał się dla niego tak wygodnym celem, ale to, co się przed chwilą wydarzyło, musiało całkowicie zrujnować jego psychikę i przekroczyło jego wyobrażenie. Yury uśmiechnął się do niego więc pobłażliwie, patrząc na niego z góry. Nie miał zamiaru okazywać mu litości, to nie leżało w jego naturze. —  Właściwie to od ciebie zależy co z tym zrobisz. Wyjść masz kilka — podsunął konspiracyjnie, prowokując. — Możesz go sprzątnąć. Albo zakończyć to tu i teraz, zabijając mnie i Morozova, albo tylko mnie lub Morozova — odparł, wzruszając obojętnie ramionami. Poniekąd szczerze wątpił, że Matt miał kiedykolwiek pistolet w dłoni, co w tej sytuacji było właściwie kluczowe. Trząsł się jak osika, więc w tym stanie najprawdopodobniej nie mógłby nawet poprawnie trzymać broni, a co dopiero posłać naboje do celu. — Byłoby mi na rękę, gdyby ten rosyjski idiota pożegnał się ze światem — wymruczał mu w ucho, pochylając się odrobinę, by mieć swobodny dostęp do tej części ciała studenta, a różnica wzrostu w tej materii robiła w końcu swoje. To już nawet nie chodziło o samo pozbycie się doktora. Chciał wybadać do czego mógł posunąć się w chwili obecnej Ego. Testował go, podjudzał. Nie trudno było zauważyć, że unikał kontaktu z Morozovem, a może nawet się go bał, bardziej niż samego najemnika. Strach z ludźmi robił różne, czasem przerażające rzeczy, czego sam Yury był świadkiem nieraz.
Wyprostował się po chwili, poważniejąc.
Kolejnym twoim zadaniem, jak już zdążyłeś się pewnie domyśleć, jest wymazanie całkowicie swojej obecności z kamer w okolicy. Nie było cię tu, Matt, rozumiemy się? – zapytał retorycznie, zerkając kątem oka na wyjście z uliczki.
Dzień zbliżał się ku rychłemu końcowi. Zaczęło się powoli ściemniać, a ślepy zaułek był jeszcze bardziej ponury niż zazwyczaj. Obryzgany krwią wyglądał jak kadr z horroru, choć to poniekąd dodawało uroku jego ubogiemu wnętrzu. Smok odszedł kilka kroków od Matta, dając mu potrzebną w tej chwili przestrzeń i przede wszystkim czas na przeanalizowanie sytuacji. Choć rzeczą oczywistą był fakt, że nie miał go za dużo i musiał się śpieszyć z podjęciem decyzji. Sam zajął się zwłokami. Jednym po drugim, zbierając rzeczy mogące się w jego opinii przydać. Wśród nich znalazła się przede wszystkim broń S.SPEC, która nie była mu obca pod żadnym względem - jako dawny żołnierz ówże organizacji umiał się nią posługiwać.
                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

Pisanie 13.10.16 0:13  •  Ciemny zaułek obok sklepu. - Page 10 Empty Re: Ciemny zaułek obok sklepu.
Nie sposób było nie odnieść wrażenia, że Yury zrobił to specjalnie, jakoby dla podkreślenia swojej niezależności i po części w celu zasugerowania domniemanej bezużyteczności lekarza wojskowego S.SPEC w dziedzinie, w której tak na dobrą sprawę niewielu mogło mu dorównać i nie umknęło to uwadze Chashki. Wyczuł to zagranie aż nazbyt dobrze, nie do końca jednak przypisując ją jako prowokację samą w sobie. Cóż, zważywszy na obecny stan wyglądu zewnętrznego Kido Araty włącznie z tym, że w opinii Tsara zdążył zbrzydnąć, Ilya został zmuszony do przetrawienia nowej, ołowianej wersji swojego byłego kochanka, która jednocześnie wchodziła w czynny konflikt nawet z jego dość elastycznym kręgosłupem moralnym. Dlatego Yury wzbudzał w nim wyjątkowo mieszane uczucia.
To świetnie, że po tylu latach odzyskałeś nareszcie swoje jaja — odparł kąśliwie i z sarkazmem Morozov, co jednak stanowiło wyraźny kontrast z wyrazem jego twarzy, na którym wymalował się grymas bólu. Powstrzymał się od sypania przekleństwami na prawo i lewo, wciągając tylko powietrze do płuc, jakby to miało go osłabić. Jedyne za czym Rosjanin wyjątkowo nie przepadał to właśnie postrzelenie i wiążące się z tym skutki. Towarzyszący mu rwący ból każdorazowo budził wspomnienia po najbardziej pamiętnym spośród nich, a przez umyślne działanie tej ameby został znacząco wzmocniony, co dodatkowo zdenerwowało Dra. Słysząc wzmiankę o swoim cudzie rosyjskiej ceramiki, które w trakcie masakry straciło życie – prawie, że od razu prychnął pogardliwie, zaś zadrapania na prawej dłoni zdały się być bardziej przez niego odczuwalne, co jednak nie przeszkodziło Chashce w wyciągnięciu jej w jego kierunku i zaciśnięciu na koszulce Yury’ego. — Jeśli nie jesteś zbyt dobrze poinformowany, pierdolony imbecylu, pozwól, że cię uświadomię w pewnym oczywistym fakcie – nic nie jest własnością martwych, więc nie dopisuj sobie praw do mojego kubka. — specjalnie na tę okazję dobrany wyniosły ton głosu, zahaczał umyślnie o kwestie, które grały Rosjaninowi na nerwach od dłuższego czasu. Kto jak kto, ale on okazywał się nie tylko pamiętliwy, ale i mściwy, czego doświadczyła już niejedna paskuda, która weszła w drogę po tym jak został już nosicielem. Wyobrażenie sobie lekarza wojskowego w czasie przed tym etapem nie należało do najłatwiejszych.
Wymuszanie na Morozovie kontaktu wzrokowego nie było zbyt rozsądne, zważywszy na to, iż on sam o to nie zabiegał. Irytacja wymieszana z gniewem stanowiła w jego przypadku mieszankę iście wybuchową, ale wypowiedziane przez tego rasowego imbecyla słowa sprawiły, że Dr utkwił w nim niedowierzające spojrzenie. Yury chyba sobie z niego kpił, choć sam lekarz wojskowy miał wrażenie, że ma do czynienia z osobą zwyczajnie odrealnioną. Wątpił, że Kido był w tym momencie naćpany, jednakże nie mógł tego wykluczyć, a doprawdy wiele, by to wyjaśniało. W rzeczywistości Rosjanin miał ochotę zamknąć mu tę parszywą mordę, ale ograniczył się wstępnie do zwolnienia uścisku na koszulce Yury'ego, a następnie strąceniu jego ręki, która niepotrzebnie jak na oko Morozova znalazła się na jego podbródku. Obdarzył go początkowo milczeniem, które mogłoby okazać się najwyżej ciszą przed burzą, a usta ściągnął w wąską linię, co świadczyło o tym, iż Ilya podarował sobie jadowitą odpowiedź. Jego spojrzenie wkroczyło jednak na nowy poziom — wrogie i zimne niczym syberyjskie mrozy, a może i nawet skrywające w sobie nieco nienawistny charakter. Lekarz wojskowy wyprostował się, nie odwracając wzroku. Użycie słowa kamraci przez Yury'ego w rzeczywistości okazywało się bardzo przewrotne, szczególnie, że sam biomech najbardziej zdawał sobie sprawę z niezmiennego od wielu lat ich znajomości stanowiska Chashki do dyktatorskiej władzy S.SPEC, co niejako w ich wspólnej przeszłości owocowało wieloma spięciami.
Pierdolnąłeś się może przypadkiem zbyt mocno w ten swój zakuty łeb czy po prostu jesteś po prostu odrealniony? Nie rozśmieszaj mnie. Nie zasługujesz nawet na mój sentyment. — rzucił oschle, a każde słowo nasiąknięte zostało znaną Yury’emu pogardą. W przypadku Morozova akcentowanie tego drugiego nie miało większego znaczenia niezależnie od języka, którym w danym momencie się posługiwał, a mimo wszystko do dyspozycji miał ich w sumie aż cztery. — Jeśli zapomniałeś przez tę swoją patologiczną sklerozę, tępa shlyukho, to pozwól, że przypomnę ci, że cała ta jatka to twoja wina i wyszła właśnie z twojej inicjatywy. Zaczęła się od tego, że zabiłeś osobę, która mogła wyjść z tego cało i cała sprawa zostałaby wówczas zakończona bez zbędnego rozlewu krwi. Skutki twojej namacalnej wręcz głupoty mamy w całej tej uliczce. Jesteś skończonym imbecylem, podziwiam cię za osiągniecie nieodkrytego jak dotąd idiotyzmu. — mało subtelna zmiana języka przez Morozova, choć pozornie symboliczna miała tutaj kluczowe znaczenie. Samo dodanie, że nim gardzi było koniec końców zbędne, bo wysunięcie takowych wniosków na podstawie wypowiedzianych słów okazywało się banalne.
Odepchnięty Rosjanin – naturalnie się zachwiał, cofając kilka kroków wstecz. Co chyba oczywiste — biomech posiadał sporą siłę, co zresztą nie wymagało dodatkowego podkreślenia. Może i Morozov nie znosił odczuwać porażki nawet na polu różnicy sił, to nie oszukiwał się, że w obecnej sytuacji jest inaczej. Mimo wszystko Dr utrzymał równowagę, opierając się, co prawda o ścianę wąskiej uliczki lewą ręką, czemu zapewne towarzyszyłyby polskie przekleństwa, ale w porę ugryzł się z język, by przypadkiem nie dać mu satysfakcji. Yury musiał zostać okrzyknięty tanią shlyukhą, jeśli uwierzyłby w to, że Chashka nie zdawał sobie sprawy z konsekwencji zdrady organizacji, którą darzył co najwyżej obojętnymi uczuciami i zerowym przywiązaniem.
Morozov przez chwilę wpatrywał się w tę niedorzeczną scenę, kiedy ten bezmózg wcisnął broń w ręce trzęsącego się niczym osika studenta, ze zmarszczonymi brwiami, a ostatecznie prychnął, kręcąc głową z rozbawieniem na tak irracjonalną sytuację. Yury awansował w jego oczach na mieszczącego się jedynie w rosyjskiej definicji — pizdetsa. Dr już widział jak ten młodzik, który doznał sporego uszczerbku na zdrowiu psychicznym i nie miał nawet czasu na otrząśnięcie się z szoku, wciela się w rolę mordercy i strzelca wyborowego. Morozov wcale nie zdziwiłby się jeśli sam zrobiłby sobie większą krzywdę niż komuś innemu z zerową umiejętnością utrzymania broni prosto i strzelaniu do celu bez uprzedniej nauki. Podarował sobie komentowania poczynań Yury’ego, bo na dodatkowe określanie bezmózgiej ameby szkoda mu było nie tylko czasu, ale i dodawania do tego, iż nie pomoże temu dzieciakowi, jeśli zrobi sobie poważną krzywdę, co było zresztą bardzo prawdopodobne, ale… o to biomech nie poprosiłby z jednej prostej przyczyny, niekoniecznie wiążącej się z tym, że nabrał złych nawyków od Morozova i zrobił się zbyt dumny, a tego, że Dr zabije ów studenta z zimną krwią, jak już wspominano – posiadał całkiem elastyczny kręgosłup moralny, a reguły jak na prawdziwego Tsara przystało, dobierał samodzielnie.
Machnął jedynie na ten absurd prawą ręką i urządził sobie wycieczkę krajoznawczą, przyglądając się wnętrzu uliczki z większej perspektywy. Obryzgane krwią ściany zaczynały stopniowo zasychać, przybierając coraz ciemniejszy odcień, który zostanie zmyty przez pierwszy lepszy deszcz, ujawniając pozostałość po zbrodni czerwienią. Na bruku znajdowała się wiele krwawych kałuż, a niewielkie przestrzenie między kostkami był od niej pełny, lecz Morozov nieszczególnie dbał o to, aby je omijać. Ze względu na nadchodzący zmierzch — interesowała go tylko jedna kwestia. Szczątki cuda rosyjskiej ceramiki, które odeszło w zapomnienie i stanowiło niejako dowód na to, iż znajdował się w tym miejscu. Próba wyzbierania niewielkich odłamków była pozbawiona jakiegokolwiek sensu, więc jedynie westchnął ciężko, przesuwając niektóre, te większe butem. Ignorował też obecność tego rasowego pizdetsa, który rozpoczął dokładną rewizję i kradzież pozbawionych życia byłych żołnierzy S.SPEC. Rosjanin nie mógł się nadziwić jak na tej parszywej Desperacji coś zżarło jego iloraz inteligencji do względnego minimum, które nijak go nie ratowało, szczególnie po tym co niedawno zobaczył. Szkoda, że Dr nie miał szans dosłyszeć tej propozycji zabicia jego osoby dużo wcześniej, bo wówczas zasugerowałby celowanie dokładnie w lewe płuco, co jednak koniec końców byłoby trudne w wykonaniu przez jakiekolwiek żółtodzioba.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 13.10.16 2:35  •  Ciemny zaułek obok sklepu. - Page 10 Empty Re: Ciemny zaułek obok sklepu.
Przez koszmarnie długą chwilę myślał, że chodzi o niego. I nic więcej nie mieściło mu się w głowie. Zero logiki, nic z dedukcji, żadnego, choćby krótkiego powiewu rozsądku. W dłoniach broń, nad nim górująca sylwetka mężczyzny, uszy zakleja jego głos i jedyną rzeczą jaką zdaje się że rozumiał, to fakt, że pistoletu trzeba użyć. Na ostatnim świadku. To... to musiało chodzić o niego, prawda? Był niczym teraz więcej jak ciężarem. I to od niego zależało czy ubędzie jego osoby, a jednocześnie zwiększy liczbę ciał na ziemi.
Broń była cięższa i jednocześnie lżejsza niż się spodziewał. Yury mówił dalej, wymieniał opcje gdzie potencjalny pocisk mógłby skończyć, ale twarz Matta pozostawała nienaturalnie wręcz pusta, pustka typu szok i zamyślenie, podczas którego tak naprawdę niewiele się myśli. Marszczył czoło, spocona dłoń oplotła się na uchwycie, palec niebezpiecznie drżał przy spuście. Nie trzeba być strzelcem wyborowym żeby postrzelić kogoś z odległości paru metrów, nawet z drżącą ręką, nawet jeśli trzymałeś to ustrojstwo po raz pierwszy w ręce, w takich sytuacja wręcz prosiło się o przypadkowe postrzelenie. Wybrał najbliższą osobę i powoli, mimowolnie wykręci rękę w jej stronę.
Patrzył w czarną otchłań lufy. Ze wszystkich osób w zaułku musiał wybrać siebie.

Było to dla niego w jakiś sposób oczywiste, nawet pomimo słów biomecha. W teorii słyszał co mówi Smok, i cały czas mówił o Morozovie, ale w jaki sposób zacięty umysł Ego to interpretował było inną sprawą. Dużo było słów o doktorze, doktor musiał być w jakiś sposób bardzo ważny i gdyby Yury naprawdę chciał go martwego, z pewnością sam by to zorganizował. Tu chodziło o coś innego, nie miał pojęcie o co, ale myśl ta uciekła zanim w ogóle ją zauważył i rozważył.
Nastała cisza potęgowała niepokojące odległe echa i podszepty w głowie. Poczuł się bardzo, bardzo zmęczony, strach na chwilę został stłumiony słodką apatią i niezrozumieniem.
Zamrugał patrząc w pogłębiającą się otchłań, dłoń z narzędziem zbrodni wędrowała powolutku ku skroni.

Nie mógł być też przecież Yury poważny mówiąc, żeby zabić jego. Ego nie chciał go zabijać, dlaczego miałby to robić, Yury był zdecydowanie w jego opinii azabijalny. Z jakiegoś powodu, psychologowie na sali mogą wykazać się psychoanalizą sytuacji, chciał mu przecież pomóc, a Yury czegoś jeszcze chciał, jak dotarło do niego wraz z ostatnimi słowami. Miał coś... coś zrobić. Kamery. Nie było go tu, tak? Ale przecież był tu. Cholera, o co chodziło? Dobre dwadzieścia sekund zabrało mu włożenie we wszystkie te słowa sens.
Ulga. Nie musi nic z tym paskudnym przedmiotem robić, prawda? Szczęknęło kiedy upuścił broń na ziemię.  Niech ci co się znają na pistoletach zajmą się pistoletami, a on zajmie się pomaganiem. Kamerami. Czymkolwiek. Byle nie stać jak słup soli, jak ostatni idiota na środku wstydząc się za to, że nie był w pełni władz umysłowych.

Sztywno pokiwał głową. Otworzył usta, ewidentnie chcąc coś powiedzieć, ale zabrakło mu powietrza. Szeptem spróbował jeszcze raz.
- Ni... nie da się stąd włamać do sieci kamer miasta. Nie... Nie mogę, nie da się tak, ja... ale... – Pewnie idąc tu Yury musiał jakoś je ominąć albo przynajmniej zakrył twarz. Matt nie myślał o tym. Teraz było trochę za późno. Wszystko było za późno, a fakt że jego obywatelski zegarek przepustka miał GPSa też nie pomagał, nic się nie zgadzało. Naprawdę nie wiedział co ze sobą zrobić. Zaczął mamrotać coś do siebie po angielsku, aż wreszcie zamilkł, przygryzając usta.
                                         
Ego
Desperat
Ego
Desperat
 
 
 

GODNOŚĆ :
Matthew Greenberg


Powrót do góry Go down

Pisanie 13.10.16 14:33  •  Ciemny zaułek obok sklepu. - Page 10 Empty Re: Ciemny zaułek obok sklepu.
Długo milczał, co w jego przypadku zakrawało o niemożliwe. Obelgi jaśnie doktora Morozova nie zrobiły na nim żadnego wrażenia. Wiedział bowiem, że ten człowiek pod wpływem stresu tudzież niespodziewanego wzrostu akcji tudzież pod naporem niestabilnego ciśnienia zachowywał się jak rozkapryszony dzieciak. Ze swoim zapleczem przekleństw marnował się w wojsku.
Morozov — wypowiedział miękko jego nazwisko, na ile umożliwiła mu to chrypa. Na ustach pojawił się okropny uśmiech, który zwiastował coś równie okropnego. — Miałeś wybór i go dokonałeś. Jego konsekwencje będziesz dźwigać na barkach do usranej śmierci, jeśli oczywiście łaskawie pozwolę ci żyć. — oświadczył. Prześlizgnął spojrzeniem po jego twarzy. Nic się nie zmienił od czasu, kiedy spotkali się po raz pierwszy. Wyglądał tak, jakby upływ czasu nie wywierał na niego żadnego wpływu, nie robił na nim żadnego wrażenia. Jakby przeżywał wieczną młodość, co nawet w dobie technologii było niemal niemożliwie do uzyskania. Czyżby jego domowej roboty eksperymenty na przestrzeni lat odniosły skutek inny od zamierzonego? Yury nie wiedział, ale wniosek nasuwał się sam – Morozov z jakiegoś powodu się nie starzał. — Nadal jesteś za miękki, by mnie zabić. W tej kwestii nic się nie zmieniło. — Podszedł do doktora, opłakującego cud rosyjskiego ceramiki. Yury nie miał czasu na takie gesty, choć niewątpliwie swego czasu też był przywiązany do tej rzeczy. Porzucił jednak wszelkie sentymenty na rzecz swojej rzekomej śmierci, choć ten jeden nadal się w nim tlił. W głównej mierze to przecież właśnie przez ten kubek poznał Chaszkę, który podpadł mu już na starcie swoim iście humorzastym temperamentem. Ta sytuacja była  skądinąd podobna. Znów doprowadził Morozova  do szału, ale tym razem napawał się nim. Lubił jak te niebieskie, zmrożone przez syberyjski chłód oczy, były podsycane przez kipiącą w lekarzu wściekłość. Ach, aż miał ochotę je wydłubać i już nigdy się z nim nie rozstawać. Byłby niesamowitą ozdobą w jeden z pieczar na Smoczej Górze. — Nie sądziłem, że wszystko pójdzie po mojej myśli, ale to twoja zasługa. Sfałszowałeś dowody, choć wcale nie musiałeś tego robić. Możesz nazywać to jak chcesz, możesz to ubierać w piękne słowa i możesz się tego wypierać, ale fakty mówią same za siebie. Jesteś współwinny na każdej płaszczyźnie, Morozov. Od pięciu lat z pedantyczną dokładnością kopiesz sobie grób. — Pistolet znów znalazł się w jego dłoni. Przystawił jego lufę do karku Rosjanina, nadeptując na jeden z większych odłamków porcelany, który zazgrzytał pod ciężarem jego buta i przeistoczył się w drobniejsze kawałki.  — Celowałeś do niewłaściwej osoby, a teraz nie jesteś mi już potrzeby. Mój kredyt zaufania właśnie się skończył — zakomunikował cicho. Był to głos bezemocjonalny, jakby sam jego właściciel był wykluczony z tego, co działo się w tym ciemnym zaułku. Ktoś mógłby powiedzieć, że Yury był w tym momencie obojętny na los Morozova i poniekąd była to prawda, ale był jeszcze Kido Arata. Walczył sam ze sobą zaciekle. Gdy jeden z placów znalazł się na spuście, gnat nie wydał z siebie  charakterystycznego odgłosu, który zwykł towarzyszyć przy wystrzale. Zamiast tego, lufa uderzyła bezlitośnie w witalny punkt na karku Rosjanina, najprawdopodobniej pozbawiając go przytomności. Bowiem ówże mężczyzna zanurkował pozbawiony oznak życiowych w kałuży krwi, która równie dobrze mogłaby go w tej chwili udusić.
Yury zaklął pod nosem i by dać upust swojej złość, kopnął dawnego kochanka w zdrowe ramię.
Potem kątem oka zerknął na Ego. Przyglądał się, jak ten przystawia trzęsącą się ręką pistolet do swojej skroni, ale nie zareagował na ten poniekąd abstrakcyjny widok w żaden sposób. Co prawda krew w jego żyłach ponownie zawrzała, a na czole pojawiła się zmarszczka, ale nadal stał tam, gdzie stał. Gdy pistolet wypadł z dłoni Matta, Yury poczuł jak jeden z ciężarów spada mu z serca, choć paradoksalnie już go nie posiadał. Nie był w stanie dokonać żywota – obaj wiedzieli to od dawna.
Nie, Matt — zaprotestował, zmniejszając dystans między nim a studentem. — Musisz włamać się do sieci kamer. — Nie tolerował odmów i obaj byli tego świadomi. O ile Matt traktował go jak osobę azabijalną, o tyle biochem wyrobił sobie o studencie zgoła inną, ale równie ważną markę. Uważał bowiem, że umiejętności tego wyniszczonego psychicznie dzieciaka były wręcz nieograniczone. Miał potencjalne, ale go nieświadomie ograniczał. — Postaraj się. — Poczochrał go po czuprynie, w której gdzieniegdzie błąkały się krople tryskające jeszcze przed paroma minutami na wszystkie strony krwi. — Wiem, że potrafisz. Musisz potrafić i musisz to zrobić.
By reanimować swoje nerwy, wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów. Postawił ją pod nos swojego małego mechanika. O ile wcześniej potencjalny widok Ego z jego prywatną melisą wydawał się dla Yury’ego odległy, niepoprawny i wręcz nie na miejscu, teraz było mu już wszystko jedno.
Nie krępuj się — zachęcił, sam korzystając z jej usługi. Wcisnął sobie jedną używkę do ust, ale, nie wiedzieć czemu, nie zapalił.

/Morozov na jakiś czas jest wykluczony z rozgrywki
                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

Pisanie 15.10.16 3:38  •  Ciemny zaułek obok sklepu. - Page 10 Empty Re: Ciemny zaułek obok sklepu.
I znów zostali sami, jeśli można tak powiedzieć, bo leżący bez ruchu na ziemi Morozov nie bardzo się teraz liczył w kategoriach "przytomny obecny, zdolny do świadomych akcji". Ego gapił się na jego nieruchome ciało, powoli przeniósł wzrok na podchodzącego bliżej Yurego.

Pokiwał głową na jego słowa. Ciężko się sprzeczać z człowiekiem który właśnie ze swoim kamratem rozniósł w pył uzbrojony patrol S.SPEC, poza tym, przymus werbalny Smoka był wystarczający. Ile to dobre słowo mogło zdziałać, a kredyt zaufania jakim został Ego obdarzony był wręcz przytłaczający. Nie to przecież, że Matt nie chciał, bardziej to, że wciąż był pod wpływem stresu który zawładnął jego ciałem. Podetknięta zaś pod nos prywatna melisa była dla niego jak pudełko małych, na razie nieaktywnych, kominów fabrycznych. Matt był niepalący, co nie znaczyło, że nigdy nie miał okazji zapalić. Nie trudno uwierzyć, że po pierwszego nie sięgnął z własnej nieprzymuszonej woli.

Zawahał się, ale nie sądził aby w dwóch palcach był zdolny utrzymać papierosa. Jedyne co niosłoby pociechę to dym w nozdrzach, który mógł choć trochę odwrócić uwagę od rozlewającego się po zaułku zapachu krwi, stygnących ciał i śmierci. Matt miał inny sposób na dostanie się do swojego ogródka zen i wreszcie dostał parę sekund spokoju, żeby odnaleźć do niego drogę.
- Um... Y-yury, ja... T-to nie tak że nie umiem, n-nie da się tego zrobić w tak... krótkim czasie? Nieznane protokoły w węzłach sieci, pakiety bez możliwości zidentyfikowania?... Szyfrowania w takich sieciach...
Przerwał na chwilę, bo mówiąc ściągał plecak i kucając grzebał w nim, żeby wreszcie zacisnąć dłoń mocno na listku z lekami, z którego pyknął pastylkę na dłoń, z dłoni w usta. To samo z następnym cukierkiem, tym razem z małego pojemniczka. I jeszcze jeden, którego prawdopodobnie nie powinien brać, ale uznał sytuację za usprawiedliwioną. Przycisnął palce do skroni zasłaniając przy tym twarz, parę głębokich wdechów przy mocno zaciśniętych powiekach. Bał się ruszyć z tej skulonej pozycji, ale zaraz uniósł głowę patrząc na Yurego, sprawdzając czy na pewno dalej musi to robić i czy w międzyczasie łykania leków Smok nie rozmyślił się co plany. Niezapalona używka wciąż drgała mu w ustach, ale wzrok Matta szybko prześlizgnął się na jego rany i, na litość boską, znów uszkodzoną protezę. Bez słowa usadził się na ziemi, pilnując żeby było tam jak najmniej czerwonych ciepkich pozostałości po zaistniałym przed chwilą incydencie, podczas którego parę osób straciło życie, jedna zaś przytomność, i wyciągnął z plecaka niewielkiego laptopa. Podłączył do niego dwa inne urządzenia, jedno z nich niechybnie było dyskiem zewnętrznym, drugie pudełko było mniejsze, bez kabla, z jedną kontrolką, która zajaśniała dopiero kiedy położył ją koło sprzętu i po paru kliknięciach w klawiaturę upewnił się, że działa. Przez chwilę manipulował też przy swojej przepustce.
Z początku nie wiedział od czego zacząć i przez palce patrzył na ciemny ekran, ale fakt, że niedługo centrala będzie chciała raportu czy potwierdzenia od zlikwidowanego patrolu znów kopnęła go w adrenalinę. Potarł czoło w zastanowieniu i próbie uspokajania się. Zawiesił drżące palce nad klawiaturą potrzebując chwili na odnalezienie właściwych znaków.
- Na pewno nie jest to system autorski, to dobrze, pakiety nie będą takim problemem... model kamer... to nie są udostępniane informacje... ale miasto ma niewiele manewru przy wyborze... łamanie szyfrowania, to przecież zajmie wieczność...- mamrotał do siebie ujawniając skrawki swoich myśli, żeby wreszcie unieść głowę i z odcieniem strachu i paniki podsumować:
-  To nie są rzeczy na parę minut, potrzebuję godzin. Dni? Dni, informacji, to... to... – zająknął się, zamilkł, spojrzenie nagle stało się odległe, jakby wpadła mu do głowy jakaś myśl, olśnienie, brakowało tylko anielskich chórów w tle. Ucichł już na dobre, skupiając się na wciskaniu odpowiednich klawiszy. Był o wiele lepszym informatykiem niż mechanikiem. Strach i presja rozcieńczone z lekami utrzymywały jego umysł na tyle przytomnym aby robił to co powinien, a skutecznie otumaniało ciało żeby znów nie zwymiotował i widział co ma przed sobą. Od siedzenia wśród zwłok nie robiło mu się ani lepiej.

Stukanie palców o klawisze ucichło, ale nie oderwał wzroku od ekranu. Czekał aż coś się załaduje.
- N-nie mogę manipulować obrazem ani skasować go, ale powiedzmy, że... mogę... uszkodzić zapis danych w tej sieci do najbliższego źródła węzła. Ale jak to zrobię, zaraz wykryją atak i będą szukać lokacji i powinno już nas tu nie być. Nie mam czasu ukryć mojego wejścia- oznajmił ostrożnie, wplatając palce we włosy. Uniósł wzrok i mimowolnie zawiesił go na ranch Yurego, powstrzymując się od pytania jak boli. Dlaczego go to w ogóle obchodziło. Ale jednak jakoś obchodziło. Zacisnął jednak usta i wbił wzrok w ziemię, czekając już tylko na sygnał gotowości, że może zaczynać.
                                         
Ego
Desperat
Ego
Desperat
 
 
 

GODNOŚĆ :
Matthew Greenberg


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 10 z 11 Previous  1, 2, 3 ... , 9, 10, 11  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach