Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 1 z 5 1, 2, 3, 4, 5  Next

Go down

Zaułek jak to zaułek. Prócz tego, że jest umieszczony między monopolowym a blokiem mieszkalnym nie odznacza się niczym szczególnym. Dwa ogromne kontenery na śmieci, zaraz obok których i tak najczęściej pojawiają się wielkie czarne wory z upchanymi resztkami. Buszujące kociaki, rzadko kiedy przebiegnie mysz. Zwierzęta pojawiają się i znikają, łapane przez hycli lub przygarniane przez mieszkańców M3. Rewelacji jednak tu nie ma. Ot, zimno, szaro, a i zapach nie przyciąga turystów...

-------

Nie powiedział już nic, choć obaj wiedzieli, że to pożegnanie. Wiatr ledwie musnął jego twarz, ujmując ją w swoje lodowate dłonie. Potarł zaczerwienione policzki z matczyną delikatnością, by towarzyszyć Jace'owi w dalszej podróży, również wtedy, gdy po paru pierwszych metrach ślady jego butów przemieniły się w odciski psich łap.
Resztę trasy przebiegł jako wilczur.

(…)

Ostro zmierzchało.
Słońce rzucało ostatnie promienie na czerwoną, popękaną glebę, gdy reszta scenerii zaczęła tonąć w fioletach i granatach, a finalnie ― w czerni. Czuł pod poduszkami łap ziarnka suchej ziemi, gdy kolejny raz wybijał się w powietrze, susami pokonując następne metry.
Futro jeżyło się od zimna, jakie ogarniało okolicę.
Czekała ich krótka noc.

(…)

Bieg przerodził się w trucht. Wilk, dotychczas pochylony, z brzuchem niemalże szurającym po ziemi, teraz wyprostował dumnie swą czarną sylwetkę i resztę trasy ładnym stępem przeszedł aż pod bramę. Przejście przez nią nie stanowiło dla niego żadnej przeszkody. Ile razy to robił? Ile razy będzie zmuszony to zrobić?
Growlithe westchnął cicho. Już nie łapa, a dłoń wsunęła się w zagłębienie w murze Świata-3.
Budowlańcy mieli pełne ręce roboty... a i tak nie nadążali.

(…)

Nim wparadował poza mury, na jego torsie pojawiła się czarna koszulka ― identyczna jak ta, w której przyszedł do Nathaniela, choć na obecnej nie było widać białych napisów.

*wcale nie zapomniałem, że Grow sobie paradował topless, nope, nope*

(...)

Uliczki miasta były okropne.
Cudowne wieżowce, proste drogi, świeży zapach, uśmiechnięci, chichoczący nastolatkowie, biegnący do barów lub domów.
Choć sam nie odczuwał chłodu, jego dłonie schroniły się w kieszeniach spodni. Ogromna metropolia, a wśród szarej masy – on. Przechodzący lekkim, ale prędkim krokiem. Być może nie chciał, aby ktokolwiek wyczuł jego zdenerwowanie, licząc na to, że im szybciej przemknie obok ludzi bez twarzy, tym mniej prawdopodobne, że rozszyfrują jego zamiary. Tylko w myślach toczyła się bitwa, podczas gdy na twarzy nie drgnął choćby mięsień. Ba. Utrzymywał się za to delikatny cień uśmiechu, zbyt wesołego nawet jak na Growlithe'a.
Doskonale pamiętał ten dzień, choć zmysły miał przytępione, a umysł zamglony. Często tu przychodził. Odkrywał nowe fragmenty, układał puzzle wspomnień, wymieniał nieefektowne części na całość historii. Aż w końcu mógłby określić każdy detal. Najmniejsze słowo, rysę twarzy, temperaturę skóry. Dzień, w którym zobaczył anioła po raz pierwszy.
Zmrużył oczy na samo wspomnienie. Szedł pierwszy, więc nawet gdy wyciągnął jedną z dłoni i zmierzwił palcami włosy z tyłu głowy Nathaniel nie był w stanie ujrzeć wyrazu jego twarzy. Ale domyślał się. Z pewnością tak było.
I co?
Growlithe skręcił w lewo i znalazł się w zaułku. Ostry swąd dotarł do jego nozdrzy, ale nie zareagował. Tu naprawdę nic się nie zmieniło. Nawet woń zdawała się zatrzymać w czasie podczas ich nieobecności. Po paru metrach zatrzymała Growlithe'a ściana. Wysoki, ślepy zaułek. Obrócił się wtedy na pięcie, przodem do Levittoux'a. Nie było w nim nic negatywnego. Żadnej rysy żalu czy gniewu, choćby szczypty niezdecydowania.
Tutaj się poznaliśmy.
W takim razie... ― Wlepił w niego parę skrzących się ślepi, których anioł nie mógł dostrzec w kruczym cieniu. Kącik ust uniósł się wyżej. Parsknął, niemalże rozbawiony, na moment nawet przysuwając nadgarstek do warg. Ciemna noc sprawiła, że gdy oboje znaleźli się w zaułku, pochyła kreska wyrysowała się na ciele Growlithe'a, topiąc po jednej stronie skrawek jego sylwetki i twarzy. Choć nie widać było już oczu, czerń nie skryła ironicznego uśmiechu.
Wsunął kciuk w kieszeń spodni.
Ten gest nie miał w sobie nic z dziecięcej radości, jaka siłą rzeczy barwiła jego głos. Drwiący, niebezpieczny, sarkastyczny. Wrogi. Uśmiech kogoś, kto lada chwila zechce wyjąć ostrze z cholewki buta, kto będzie patrzeć ci w oczy, pocałunkiem spijając życie z rozchylonych w niemym krzyku warg.
Growlithe zdawał sobie sprawę ze swojej postawy i nie zamierzał z niej rezygnować, choć wcale nie było mu do śmiechu. Nie w tak niewinnym tego słowa znaczeniu. Z trudem przełykał gorzki, nerwowy chichot, jaki chciał opuścić jego gardło.
Jak ładnie poprosisz, to może nawet przydzielą ci drugą Tomomi. Ah. ― Wzruszył barkami. ― Pytałem, czy mogę cię o coś prosić. Chcę twoje pióro, Nate. Później rób co chcesz. Jesteś zwolniony.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

„Chodź ze mną.”
Stanął w progu, patrząc za podopiecznym. Że też o tej porze zebrało mu się na wycieczki… I co biedny, mały Levittoux teraz uczynić? Poleciał za nim.

* * *
Przyglądał się, jak chłopak znika w czeluściach murów. Chwilę później sam przedostał się na drugą stronę, z gracją lądując w jednej z wąskich, zaniedbanych uliczek. Schował skrzydła, podążając w ślad za towarzyszem. Niczym pierdolony cień. W sumie nie odbiegało to zbytnio od jego codziennej roli.
Skręcili, by znaleźć się w jakimś zaułku. Nie, nie „jakimś” – on doskonale go pamiętał. Przez zaledwie sekundę na jego twarzy zamajaczył krzywy uśmiech, którego jednak idący przodem Jace nie miał możliwości zobaczyć. W końcu działało to w obie strony. Zatrzymał się w tym samym momencie, w którym uczynił to jego „przewodnik” - dzieliła ich więc pewna odległość. Zmierzył go pozbawionym emocji spojrzeniem, by zatrzymać je na jego twarzy.
I?
Dobre pytanie. Po cholerę przebyli taką długą drogę, by znaleźć się w miejscu takim jak to. Chyba nie po to, żeby sobie powspominać..?
„W takim razie…”
Co?
„Jesteś zwolniony.”
Każdy inny stróż najprawdopodobniej zareagowałby na to bardziej… uczuciowo? No hej, w końcu jego podopieczny zakomunikował mu właśnie, że już go więcej nie potrzebuje. Może powinien roześmiać się nerwowo, zacząć przepraszać za wszystkie te zmarnowane lata, rozpłakać się, bądź po prostu odejść w cholerę. Nie zrobił żadnej z tych rzeczy.
Zapanowało długie milczenie. I pisząc „długie”, mam na myśli, że było ono naprawdę długie. Niektórzy mogliby poczuć się niekomfortowo, inni stwierdziliby, że to już ten moment, w którym cisza staje się krępująca… ktoś, kto dłużej obcował z Nathanielem, powinien być jednak do tego przyzwyczajony.
- Nie bądź śmieszny, Jace – odparł w końcu obojętnym tonem. Po tak długim oczekiwaniu brzmiało to, jakby przez cały ten czas spodziewał się, że chłopak doda coś jeszcze. Lecz tak się nie stało i oto, proszę, kolejne, niezbyt zdatne do przetrawienia słowa w wykonaniu naszego Naczelnego Entuzjasty Entuzjastycznych Wypowiedzi. Skrzyżował z wymordowanym spojrzenia. – Nigdy dla ciebie nie pracowałem.
Po prostu. W tych kilku słowach tkwiła jednak kwintesencja tego, co anioł chciał mu przekazać, a czego zapewne nigdy nie powie mu wprost, bo… bo był sobą. Głupim, małomównym sobą, który mimo wszystko wierzył, że ludzie oraz inne istoty poruszające się na dwóch nogach nie zatraciły jeszcze umiejętności posługiwania się mózgiem i domyślania pewnych rzeczy. Może i bezpodstawnie. W końcu cała ta szopka nie miałaby prawa bytu, gdyby Wo`olfe choć na chwilę ruszył swoim durnym łbem. Sprowadzanie tych dwóch na miejsce pierwszego spotkania, by ich drogi dramatycznie rozeszły się właśnie tutaj może i byłoby całkiem fajnym motywem… gdyby nie to, że zupełnie niepotrzebnym.
Po pierwsze; to, czy Levittoux dalej będzie snuł się za Growlithem, nie zależało od niego. Ani teraz, ani wczoraj, ani nigdy. Już od ich pierwszego spotkania Wilk nie miał nic do powiedzenia w tej kwestii. Owszem, mógł teraz wydawać białowłosemu rozkazy, ale, bądźmy szczerzy, czy Nath kiedykolwiek słuchał jego poleceń?
Po drugie; przydzielanie drugiej Tomomi? On nie chciał drugiej Tomomi. O to właśnie tutaj chodziło.
Och, ileż niepotrzebnej dramy dałoby się zaoszczędzić, gdyby ktoś tu przełamał się i raz wyrzucił z siebie wszystko, co leży mu na wątrobie... czy tam innym, równie fajnym organie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Mrok się zagotował, a przynajmniej takie właśnie miało się wrażenie, gdy cienie zaczęły dygotać jak wrzątek chcący wyrzucić nakrywkę gorącego garnka w przestrzeń. Zewsząd zaczęły rozlegać się cichutkie szepty, o różnej barwie głosu, niektóre miękkie jak płatki róży, inne ledwie słyszalne, reszta była ostra i stanowcza, jakby przy uchu Growlithe'a pojawił się generał, wypluwający serię rozkazów. Powietrze tężało, zdenerwowanie rosło. Sylwetka Nathaniela znalazła się pod ostrzałem spojrzenia, gdy chłopak spuścił nieco brodę, zerkając na niego spode łba.
Pierdolony paniczyk się znalazł.
Nie powiedziałem, że ja cię zwalniam. Możesz zwolnić się sam. Możesz też podać mi numer do Tatka, przedzwonię i zwolni cię osobiście. Jak uważasz, jak ci wygodnie, jak sobie tylko, kurwa jego pierdolona mać, życzysz ty i ta twoja równie pierdolona, anielska osobistość z wyższych sfer. Nie jesteś mi potrzebny. Jakby na to nie patrzeć ― nigdy nie byłeś. No dalej, perfekcyjny pracowniku czerwca. Ile zdobyłeś punktów w tym miesiącu?
Trzask. Jeden z wilków, dotychczas chowających się w cieniu, jak na komendę spłynął ze ściany i upadł na ziemię już nie jako wielka, maziowata substancja, a jako faktyczny twór o wyglądzie tego leśnego zwierzęcia. Nastroszona sierść i uniesiona górna warga nie były dobrą oznaką. Kolejny trzask łamanego na pół drewna, gdy z gardła wilka wydobyło się ostrzegawcze warknięcie.
Skoro jesteś taki doskonały, a ― nie oszukujmy się ― sądzisz, że jesteś, to powiedz mi, co dla mnie zrobiłeś przez ten czas. A może przypomnieć ci, ile razy nie było cię obok, gdy ktoś mi kroił dupę, hm? Pięć lat, Nate. ― Zaśmiał się nerwowo, postępując pierwszy krok naprzód. Za jego plecami cienie wciąż kołysały się, przypominając płomienie ognia. Masa mrocznych ślepi wlepionych było teraz w tę dwójkę, choć obserwatorów widział... tylko Jonathan. Tak samo jak tylko on ich słyszał, a trajkotanie nie ustawało choćby na moment.
Zabij go, mówiłem, że do tego dojdzie! Zostaw. Uciekaj, Growlithe, uciekaj! Hahahah! Za tobą, Jace. No dalej, no dalej. Co? Tchórzysz? Ty? Nie wygłupiaj się. Skończ wreszcie. Mówiłam, że tak to będzie. Spróbuj, spróbuj, spróbuj. Teraz.
Pięć lat próbuję się do ciebie dokopać ― powtórzył, wysuwając drugą nogę naprzód. ― Dzień w dzień, tydzień po tygodniu. Byłem miły, zadziorny, marudny, obojętny, ale czegokolwiek bym nie zrobił, wciąż milczałeś. Jak ty to sobie niby wyobrażasz? Że będziesz łaził ze mną krok w krok, a ja po prostu przyzwyczaję się do tego, że jakiś frajer wpierdala się swoimi brudnymi buciorami w moje życie bez pozwolenia? Nigdy nie prosiłem o stróża. Nie przywiązujesz się do swoich podopiecznych, a ja nie mam zamiaru być pionkiem w twojej grze. Skoro nie mogę być dla ciebie niczym więcej niż chujową pracą na bardzo długi etat, a ― wierz mi ― nie mam zamiaru umierać, to kurwa daj mi odejść.
Następny krok i kolejny...
Dobrze, dobrze, dobrze! Ahahahaha. Jesteś coraz bliżej. Jeden krok. Jeszcze tylko jeden... Czujesz ten zapach? Jace, mówiłam ci już, żebyś zostawił to w spokoju! Szybciej, no dalej!
Wystające z muru pyski, powyginane, karykaturalne, z wyłupiastymi oczami i długimi, zakrzywionymi kłami wystającymi daleko poza szczękę. Wszystkie dyszały, chichotały, sapały, przekręcały czarne łby, szeroko otwierając ślepia, nie mrugnąwszy przy tym ani razy, by nie stracić choćby ułamka sekundy z tej sceny.
Co ci to niby robi teraz za różnicę? ― wycedził przez zaciśnięte zęby, stając idealnie przed nim. Znów tak blisko, że jeszcze moment, a z pewnością zaczęliby się stykać nosami. Był niższy prawie dziesięć centymetrów, ale to absolutnie nie przeszkadzało mu w obecnej sytuacji. Potrafił bez pohamowania patrzeć Nathanielowi w oczy, choć jego same straciły na szczerości. ― Nigdy się nie bronisz, Nate. Nigdy. Nie potrafisz? Jesteś w stanie poświęcić swoje życie, aby wykonać zlecenie, a nie umiesz powiedzieć „nie”, kiedy coś ci nie pasuje? Godzisz się na wszystko jak potulna owieczka. Serio, Nate, serio?
Ewidentnie pił teraz do sytuacji z chatki. Idealnie do momentu, w którym wparowała Mi-Young.
Tak niewiele brakowało...
Czujesz jego zapach, Jace..?
Pociągnął lekko nosem.
Znał tę woń na pamięć.
Wzrok na moment padł na usta Nathaniela, gdy dolna warga Growlithe'a została przegryziona w niemym zniecierpliwieniu. Tak nagle całkowicie zaschło mu w gardle, a w głowie pojawił się irytujący ból, że dostrzegł to dopiero, gdy znalazł się wystarczająco blisko niego. Pulsowanie nasilało się z każdą chwilą przeznaczoną na samokontrolę.
Poświęcasz wszystko dla tej jednej, wybranej osoby, choćbyś jej nienawidził, choćby cię wkurwiała, choćby po wsze czasy miała ci robić na złość. Ile razy pomyślałeś o sobie? Podpowiem. Ani razu. Znudzony obowiązkami, ale nie na tyle egoistyczny, aby z nich zrezygnować. Zawiedziony stanem rzeczy, ale nie w takim stopniu, aby go zmienić. Nie chcesz się angażować, bo to oznaczałoby otworzenie się i złamanie wewnętrznej przysięgi, na wypadek gdybyś, jeszcze kiedyś chciał mieć coś do powiedzenia. Zgadłem? Przy Tomomi byłeś sobą na tyle, aby obdarzyć ją ciepłem. Myślisz, że jestem ślepy? Że nie widziałem tych oczu, tego wyrazu twarzy, tego jak silnie zaciskałeś ręce, żeby odgonić od siebie wspomnienia o porażce? Co by się stało, gdybyś to ty wtedy zginął? Anioł to byt ostateczny. Twoje serce już nie zabije. Byłbyś wtedy szczęśliwy? Wierz mi, że martwi nie są szczęśliwi. Poświęcenie to twój jedyny cel, więc najwidoczniej masz problem. ― Twarz przybrała poważny wyraz. ― Bo nie pozwoliłbym, abyś umarł za mnie. Nie z tak głupiego powodu, Nate. Nie masz umierać za kogoś, kto jest ci całkowicie obojętny. Taki z ciebie superbohater? To czemu nie wrzucisz się w środek wojny? Zdechnij sobie za jakiegoś kiczowatego żołnierzyka. Albo rzuć się pod pociąg, ratując psiaka. Coś ty się mnie niby tak uczepił, co? Gówno cię obchodzi, co się ze mną stanie. Uparłeś się tylko na tę idiotyczną fuchę. Zmień obiekt zainteresowań, zanim obecny pokaże ci środkowy palec i wyśmieje za tchórzostwo i sprawa z głowy. Chcesz być tchórzem, Nate? No widzisz. A jesteś. Dalej, zrób to. Tracę cierpliwość.
Ugryź go, zaaaapchlony kundlu. Gardło masz tak blisko...
Wtedy oboje będziemy zadowoleni, co? Za mną przestanie się szlajać jakiś idiota, a ty będziesz mógł w spokoju zdechnąć pod jakimś kamieniem, broniąc godności kogoś, kto i tak ma cię w dupie. Gratuluję podejścia do życia, krzyżyk na drogę, adieu. Odejdź.stąd.szybko.
Ostatnie słowa wysyczał, marszcząc przy tym nos.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Już był pewny, że uda mu się zakończyć tą bezsensowną dyskusję, a tu proszę, tyrady ciag dalszy! On to miał szczęście. Dostawał jedno słowo w stu, wcale o to nie prosząc. No, po prostu żyć nie umierać! Może i ta oferta darmowego potopu w morzu fraz byłaby dla niego czymś niezwykle pociągającym, gdyby był gorliwą sąsiadką Growlithe’a, która straciła męża na wojnie w Afganistanie, ma trzy koty i jest fanką ploteczek przy herbatce. Ale nie był. Ba! Z tego co wiedział, jego podopieczny nie posiadał nawet takiej sąsiadki... a szkoda, wygląda na to, że całkiem nieźle by się ze sobą dogadali. Jego natomiast wysłuchiwanie tego pieprzenia po prostu nudziło. W końcu ile razy do tej pory z ust wymordowanego padła jakaś kąśliwa uwaga kierowana do stróża? Podpowiem; znudziłoby wam się liczenie.
„A może przypomnieć ci, ile razy nie było cię obok, gdy ktoś mi kroił dupę, hm?”
Nie musiał. Nath doskonale wiedział ile – zbyt wiele. Za każdym razem, gdy opatrywał świeże rany Wilczura, był świadomy, że po raz kolejny nie było go tam, gdzie powinien. Z drugiej strony; ile razy za to mu pomógł? Ile razy wyciągał jego tyłek z kolejnej, malowniczej kałuży krwi? Wiadomo, że po pewnym czasie popada się w rutynę, jednak obiektywność niezmiennie jest cechą wysoko cenioną.
Nawet nie mrugnął, gdy Wo`olfe znalazł się dosłownie przed jego nosem. Nie odchrząknął, nie przesunął się nieznacznie do tyłu, nie odwrócił wzroku. Nic. Ale to było przecież do przewidzenia. Uparcie nie wykonywał żadnej z tych czynności, pomimo tego, że już po chwili został zalany potokiem gniewnych słów. Oskarżenia. Zaprzeczenia… Anioł parsknął z irytacją. To nie tak. Wszystko nie tak. Ten mały kretyn szedł w zaparte, niczego nie rozumiejąc. Levittox wbił spojrzenie w pobliską ścianę kryjącą się w mroku. Czy chociaż połowa z tej paplaniny obchodziła tego rozgadanego ciołka w takim samym stopniu, w jakim się o nią bulwersował? Nath oczywiście o to nie zapytał. Nie chciał przeszkadzać. To byłoby przecież niegrzeczne. Chociaż…
„Nie masz umierać za kogoś, kto jest ci całkowicie obojętny.”
- Jakie to ma właściwie dla ciebie znaczenie? – rzucił spokojnym, ściszonym głosem, przez co brzmiał, jakby mówił bardziej do siebie niż do kogokolwiek innego. – Jakie znaczenie ma dla ciebie to, jak umrę?
Bo dla niego nie miało. Chciał więc do końca wykonywać powierzoną mu „misję” tak, jak należało. Czy to w nadziei, że Tatuś kiedyś jeszcze wróci do domu i poklepie go z ojcowską dumą po głowie, by wyrazić radość z nienagannego sprawowania swego syna, czy też dlatego, że tak było mu zwyczajnie wygodniej – w końcu w ten sposób nie musiał odchodzić od swoich tysiącletnich zwyczajów. Nieważne.
W końcu podniósł wzrok, lokalizując różnobarwne tęczówki. Niespodziewanie uniósł dłonie na wysokość ramion, jakby chciał pokazać światu, iż nie dzierży w nich broni masowej zagłady.
- Popatrz, Jace, nie trzymam cię tu – oczywistość tej wypowiedzi aż biła po uszach. – Co przeszkadza ci w opuszczeniu tego miejsca? – był tym wszystkim zmęczony, co doskonale dało się słyszeć w jego głosie zaraz obok zwyczajnej obojętności. – Mogę ci obiecać, że jeśli teraz odejdziesz, nie zobaczysz mnie już nigdy więcej. No… Chyba, że znowu będziesz zdychał w jakimś zaułku. Wtedy będę zmuszony interweniować. Ale to chyba niewielkie odstępstwo z twojej strony, co? No dalej. Skoro tego właśnie chcesz, nie mam prawa cię zatrzymywać.
Nadinterpretacja – to ona była w tym momencie największym problemem Jonathana. Srodzy telewidzowie, prześwietlmy jeszcze raz zdarzenie, które doprowadziło do aktualnej sytuacji:
Julio wyznał, iż młody Rickardo jest dla niego jedynie częścią pracy, zgadza się. Rickardo urządzając wszystkie te akty zazdrości, nie wziął jednak pod uwagę tego, że dla niektórych praca nie jest czymś całkowicie obojętnym. Gdyby Julio nie traktował swoich obowiązków poważnie, któregoś dnia, z apatycznym okrzykiem na ustach, najzwyczajniej w świecie dałby swojemu podopiecznemu zdechnąć. „Och nie, stało się! Upadło i skręciło sobie kark, no. No, nic nie mogłem zrobić! Sorki, chłopaki!” ← to właśnie wtedy by powiedział. Nie wykorzystał jednak tego scenariusza w ciągu ostatnich pięciu lat.
Wnioski?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Lepkie, czarne paluchy ujęły jego twarz w szponiaste dłonie. Mara prześwitywała przez Nathaniela, kołysząc się lekko na wietrze, przez co pojawiała się przed aniołem lub znikała za nim, niejednokrotnie jednak łącząc obie twarz w koszmarnym kolażu. Nie była zresztą jedyna. Growlithe czuł ręce obejmujące go za szyję, od tyłu, czuł jak niematerialna masa przylega do jego pleców, przyciskając wilgotne usta do jego ucha, by szeptać nieme scenariusze następujących wydarzeń. Coraz więcej tworów przysuwało się do niego, odchodziło od ścian, czołgając się po ziemi i uczepiając się hakowatymi pazurami nogawek spodni.
Białowłosemu drgnęła brew.
„Jakie to ma dla ciebie znaczenie?”
Zamrugał prędko, najwidoczniej chcąc odgonić zaskoczenie, jakie wymalowało się na jego twarzy. Jak kubeł zimnej wody, tak zdezorientowanie zalało jego oblicze. Usta lekko rozchyliły się, powieki rozwarły, brwi uniosły do góry.
Co..? ― wykrztusił z ledwością, czując przy tym, jak jakaś niewidzialna ręka zaciska pięść na jego gardle. Przyglądał się przez chwilę Nathanielowi dokładnie tak, jakby ujrzał go pierwszy raz. Dopiero po chwili odwrócił głowę, zamknął buzię i zmarszczył na powrót brwi, próbując przywołać się do względnego porządku. Spojrzenie padło na zadrapanie na ścianie, wywiercając w niej nową dziurę. Mary chichotały cichutko, przebijając się głosem ponad innymi głosami, chcąc dotrzeć do świadomości Jace'a jak najgłębiej, aby nasunąć mu swoje indywidualne rozwiązanie.
Nie słuchał nikogo.
Nienawidził ich obecności. Ani tego, że pojawiały się zawsze, do cholery, gdy tracił nad sobą panowanie. Jeśli emocje prędko opadały ― nie robiły zbytniego zamieszania. Ale gdy te utrzymywały się na swoich wysokich poziomach odpowiedź nasuwała się sama. W dodatku te słowa Levittoux'a...
„Skoro tego właśnie chcesz...”
Mięśnie ramion stężały, gdy przenosił ciężkie spojrzenie z powrotem na anioła, akurat krzyżując z nim spojrzenia. Nie chciał. Oczywiście, że nie. Każda cząstka ciała i duszy wrzeszczała, aby go przeprosił i błagał o pozwolenie, by móc zostać u jego boku. Tylko duma się nie zgadzała. Podjął decyzję, więc musiał się jej trzymać. Odczekał jeszcze ten moment, aby dać mu dokończyć ― chyba pierwszy raz w życiu ― ale i po to, aby samemu się uspokoić. Oddech, przez który wypluwał płuca, teraz stał się stabilniejszy i cichszy. Nawet postawa zdawała się wyluzować.
Nate ― zaczął powoli, co absolutnie nie pasowało do jego wybuchowego charakteru, który zresztą reprezentował do do tego czasu. Uniósł rękę i musnął nią włosy Nathaniela, przez co czarna zjawa, cały czas kołysząca się w przód i w tył, rozmyła się wraz z dotykiem niczym słaby obłoczek mgły. Growlithe wsunął rękę w miękkie kosmyki, czując jak prześlizgują się między porozcinanymi palcami. Odgarnął grzywkę anioła na bok, wycofując się zaraz i lekko wzruszając barkami. ― Wiesz czym się różnimy, panie Levittoux? Banałem. Ty zginąłbyś za mnie ze względu na pracę. Ja za ciebie z czystego uwielbienia. I złośliwości. Trochę. Naucz się, że masz swoją wolę, a idee za które walczysz niekoniecznie są twoimi ideami. Prawdopodobnie „ktoś” je w ciebie wmusił. Zostaw mnie wreszcie. Wyświadczam ci tym przysługę.
Z tym uroczym akcentem, cofnął się o krok, rozdeptując przy okazji nagle osłabione mary, by zaraz przemknąć obok Nathaniela i wyjść z powrotem na ulicę. Schował dłonie w kieszenie i rozpłynął się w sztucznym tłumie.
Sayonara, Nate.

| zt |
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

„Co..?”
Nath pokręcił głową ze zrezygnowaniem. Czego innego miał się spodziewać? Jego podopieczny nigdy nie był zbyt lotny. Levittoux nie miał jednak najmniejszego zamiaru powtarzać tego samego przekazu trzeci raz z rzędu.
Przyglądał się każdej najdrobniejszej zmianie zachowania towarzysza – od brwi uniesionych w niedowierzaniu, do prawie niezauważalnego napięcia mięśni. Wahał się. Ten dzieciak cały czas się wahał. Cóż za bezsens. W milczeniu przyglądał się dalej, jak dłoń wymordowanego unosi się, podążając w stronę jego twarzy. Znowu miał zamiar się na nim wyładowywać? Muśnięcie, które nastąpiło zaraz po tej myśli, było tak bardzo nieadekwatne do ich aktualnej sytuacji, iż Nathaniel prawie zmrużył ślepia w swej wrodzonej podejrzliwości. Prawie. Zamiast tego stał w miejscu z niewzruszonością godną przydrożnego głazu, którego nie ruszy nawet to, że jakiś pies po raz kolejny w tym tygodniu pomylił go z hydrantem.
Uwielbienia? Albinos mimowolnie uniósł brew w geście niedowierzania. Uparcie jednak trwał w milczeniu – w końcu powiedział już wszystko, co miał do powiedzenia. Nie należał do osób, które hobbystycznie zajmują się strzępieniem języka.
„Wyświadczam ci tym przysługę.”
Och, niewątpliwie.
Nie poruszył się nawet wtedy, gdy Jace przemykał koło niego z wdziękiem łani hasającej po polance o brzasku. Ograniczył się do odprowadzenia go znużonym spojrzeniem. Westchnął. Rozłożone, białe skrzydła dotknęły ścian pobliskich budynków, a śmieci walające się po zaułku rozpierzchły się we wszystkie strony w momencie, w którym anioł wzbił się w powietrze.
Obyś mnie nie potrzebował, kundlu.

Ciemno wszędzie, głucho wszędzie - czarny, ciasny, zagracony zaułek... 'cause why not. +I+m+proud+to+have+made+that.+If+it+for+_2884072fc55ca0de55f35515ddba76dc
| zt |
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wakacje. Cudowny czas, kiedy nic nie zmuszało jej, by przebywać wśród ludzi. Mogła spędzać czas w swym gnieździe, gubiąc się nie tylko w dniach tygodnia, ale i porach dnia, na co pozwalały jej cudowne rolety, grube na tyle i idealnie przytwierdzone taśmą klejącą, by nie przepuścić nawet najdrobniejszego promyka światła.
Ale nawet najpiękniejsze chwile dobiegają kiedyś końca. I nie chodzi tutaj o koniec tych cudownych dni, wolnych od szkoły, a co za tym idzie, od rówieśników, a o fakt, że wysiadły jej słuchawki. A jak wiadomo, bez słuchawek żyć się nie da, o graniu nie wspominając. Kiedy tak ważny element życia zdycha, próbuje się go naprawić. A kiedy kilkukrotnie kopnął cię prąd, skończyła się izolacja, kable się poplątały, a słuchawki jak nie działały, tak nie działają, to znak, że pora sprawić sobie nowe. Oczywiście, prosząc rodziców o przysługę, dostałaby jakieś chińskie gówno. Sama musiała o to zadbać, co oznaczało... wyjście z domu.
Słońce grzało, ptaszki ćwierkały, ludzie przeciskali się wąskimi uliczkami, wydając swe typowe, wkurwiające dźwięki, doprowadzające do białej gorączki. Oczywiście nie musiałaby tego słuchać, gdyby miała słuchawki. Z każdą chwilą jej cierpliwość ulatywała, a zęby zaciskały się w obrzydzeniu. I wtedy spośród chaotycznego hałasu, przebiło się "miau". Zatrzymała się i spojrzała w stronę, z której odgłos dobiegał. Zaułek. Ciemny, zaśmiecony, pusty. No prawie. Na jego końcu widniały dwa śmietniki, a na jednym z nich siedział...
-Kotek. - pomyślała, po czym skierowała swe kroki w tę ciemną czeluść miasta, zbliżając się powoli do czarnego, puchatego stworzonka, które kiedy tylko ją spostrzegło, wbiło weń pełne pogardy spojrzenie zielonych ślepi. Zagłodzony, brudny i śmierdzący. Kto by chciał takiego głaskać? Ona. Kotki były słodkie i miłe i w ogóle... Nie to co ludzie.

//zapraszam kogokolwiek.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Czerwone ślepia mignęły w głębi ciemnego zaułka. Cholerny pchlarz. Oczywiście musiał po raz piąty dzisiejszego dnia przeskoczyć z jednego kontenera na drugi, robiąc przy tym tyle rabanu, co orkiestra filharmonii narodowej na kilkugodzinnym występie. Albinos od niechcenia, pojedynczym machnięciem ręki posłał w stronę bestii podmuch wiatru. Zwierz jedynie popatrzył na anioła z pogardą, po czym zeskoczył na ziemię i zaszył się wśród walających się po ziemi śmieci. Jakże by inaczej, w końcu działo się tak za każdym razem. Nathaniel prychnął, usadawiając się wygodniej pod ścianą.
To wcale nie tak, że od pamiętnego dnia, kiedy to jego drogi z Wo`olfem się rozeszły, często przesiadywał w tym zaułku, podążając za inteligentną myślą, iż Wilczur może kiedyś z sentymentu zechcieć tu wrócić. A wtedy boom, niespodzianka, kuźwa, bo Nath już będzie tu na niego czekał. Taaa, plan marzenie… To też wcale nie tak, że nie miał innych zajęć, niee. Pomagał przecież staruszkom w noszeniu zakupów. I dzieciakom w zdejmowaniu cholernych kotów z drzew. Wbrew swoim zapewnieniom śledził Growlithe’a bardzo sporadycznie. Uruchomił swoje wszystkie kontakty, miał więc informacje na jego temat na bieżąco. Tyle mu w zupełności wystarczało. Ostatecznie, gdyby działo się coś poważnego, był w ciągłej gotowości do opuszczenia brudnego zaułka oraz jego stałego lokatora i przystąpienie do natychmiastowej interwencji. A właśnie, skoro mowa o zapchlonym bywalcu zaułka... Nienawistne spojrzenie posyłane w jego kierunku stało się jeszcze bardziej nienawistne {o ile w ogóle było to możliwe} z chwilą, w której potwór uznał, iż świetnym pomysłem będzie ponowne wlezienie na śmietnik.
Buddyjscy mnisi twierdzili, że do medytacji potrzeba ciszy i spokoju. Zapchlony pchlarz pozbawiał Levittouxa obydwu tych czynników. I jak żyć, kiedy życie rzuca ci takie kłody pod nogi? Mężczyzna wymamrotał pod nosem coś wyjątkowo niepochlebnego na temat bezpańskiego ścierwa panoszącego się po ulicach oraz gospodarki kraju {bo wszyscy są zawsze zaniepokojeni o gospodarkę kraju}, przymknął oczy i odetchnął głęboko. Dobra, to zaczynamy od nowa. Wdech, wydech, wdech, miauknięcie… Pieprzonagnidajeszczemuzatozapłacijakśmiałaznowumuprzeszkodzić? Otworzył gwałtownie oczy i wzdrygnął się lekko, błyskotliwie zauważając, iż nie są już w zaułku sam na sam z głupim pchlarzem. Co ta dziewczyna właściwie tu robiła? Mniejsza.
- Jeszcze coś od niego złapiesz – mruknął zwyczajnym dla siebie, obojętnym tonem, wskazując wymownie kota podbródkiem.
Bo w sumie to miał na to wyrąbane. Ale no, anielska misja, te sprawy… musiał interweniować w chwilach zagrożenia czyjegoś zdrowia bądź życia!
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Skąd miała niby wiedzieć, że ktoś się tutaj czai? Że siedzi przyczajony w cieniu? Mroczny, śmierdzący zaułek nie był raczej miejscem, gdzie normalni ludzie sobie przesiadują. W takich miejscach można spotkać tylko zapchlone psy, koty i jakieś szczury. No i oczywiście pełno robactwa, począwszy od zwykłych much, na karaluchach kończąc. Niby miasto takie fajne i czyste, ale najwyraźniej sprzątacze zapomnieli o tej małej, cichej ostoi brudu. Nawet ona sama, z lekkim obrzydzeniem weszła w zaułek, zwabiona uroczym koteczkiem, którego mogłaby wytulić i zapomnieć o tym przeklętym świecie, zarażonym nieuleczalną chorobą o nazwie "ludzkość".
Więc jak mogła się spodziewać, że kogoś tu zastanie? Nawet specjalnie się nie rozglądała, tak więc przeoczenie albinosa, nie było trudne. Dopiero kiedy jego głos odbił się od zgrzybiałych ścian, zrozumiała, że oprócz niej i kota, jest tu jeszcze ktoś inny. Przestraszona, odskoczyła w tył, gdzie pewnie by odwróciła się na pięcie i ruszyła biegiem do domu, gdzie wpadłaby zdyszana, spocona i sama. Ale nie. Zamiast tego potknęła się o jakiś grat i uroczo wyrżnęła w ziemię, upadając na tyłek, ale zapierając się przy tym rękoma, co okazało się głupim pomysłem. Bo otóż bliskość monopolowego, zapewniała ciągły dopływ potłuczonego szła, które teraz pięknie wbiło się w dłonie nastolatki, upuszczając jej krwi.
-J-Ja... Ja... - wydukała przerażona, patrząc w czerwone oczy mężczyzny. Czerwone! To na pewno jeden z tych łowców, co to się chowają w kanałach! I dlaczego siedział w takim miejscu? Ewidentnie czekał na jakąś małą, zagubioną dziewczynę, by ją gwałcić, zabić i poćwiartować!
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Uniósł brew w niemym zdziwieniu, przyglądając się poczynaniom młodej nieznajomej. Pewnie nawet zignorowałby jej dziwne zachowanie i wrócił do swoich marnych prób medytacji, jednak jej ucieczka nie poszła tak gładko, jak obydwoje mogli na początku podejrzewać. Anioł z podziwem obserwował trajektorię lotu uczennicy oraz grację, z jaką wylądowała na swoim szacownym tyłku. Jurorzy podjęli jednogłośną decyzję; dziesięć na dziesięć za styl i dodatkowe punkty za perfekcyjne lądowanie – przechodzisz dalej.
Ktoś tu chyba potrzebuje pomo-
- No masz – mruknął, dostrzegając panikę wymalowaną na twarzy dziewczyny. I próbuj tu być miły… a mógł w ogóle się nie odezwać. Westchnął z ubolewaniem nad tą niesprawiedliwością świata. Podniósł się powoli z ziemi i równie powolnym krokiem podszedł do brunetki. Ukucnął przy niej.
- Ty, ty… – zaczął, próbując jakoś do niej dotrzeć {w końcu to nie jego wina, że miała w zwyczaju powtarzać zaimki} i w międzyczasie złapać z nią kontakt wzrokowy. – Uspokoisz się i pójdziesz ze mną, żeby opatrzyć te rany. Proszę.
Anielskie moce, działajcie! Teraz tylko pozostawało mieć nadzieję, iż czarnowłosa dziewoja będzie dalej na tyle sparaliżowana strachem - co swoją drogą brzmi nad wyraz okrutnie, ale… - że nie odwróci spojrzenia. A wtedy wrodzony dar przekonywania pana Levittouxa weźmie sprawy w swoje nadprzyrodzone łapy i wszystko będzie pięknie. Tak, tak właśnie będzie. Czemu niby miało być inaczej?
Może dlatego, że świat go nienawidzi, co też postanowił udowodnić w następnych kilku sekundach marnego żywota białowłosego cierpiętnika. Zapchlona bestia niniejszym postanowiła zeskoczyć z gracją buldożera na skrawek ziemi koło uczennicy i syknąć na albinosa. To jeszcze nie przesądziło o porażce anioła, który z zawziętością profesjonalnego szachisty wgapiał się cały czas w ten sam punkt, jakby przemyśliwał właśnie wszystkie dostępne ruchy. Przesądziło o niej natomiast nieludzkie wycie, które rozległo się chwilę później. Nie wytrzymał i zerknął w stronę kocura, który w tym momencie miauczał jakby obdzierano go ze skóry. Oczywiście nikt ze skóry go nie obdzierał, jednak wyraźnie widać było krople krwi skapujące z jego łapy na podłoże. Zajebiście, no po prostu, kurwa, zajebiście… Nath zaklął siarczyście pod nosem, podsumowując tym całą tą absurdalną sytuację. Nienawidził tego dnia, nienawidził tego kota, a już najbardziej nienawidził tego, że dał się w to wszystko wciągnąć. Teraz zamiast jednej ofiary potłuczonego szkła miał już dwie. Ależ miał dzisiaj szczęście!
Wzniósł oczy do nieba, jakby chciał zapytać Ojca, czemu akurat jego to wszystko spotyka. Naturalnie nie otrzymał żadnej odpowiedzi. Typowe. Bez żadnego problemu chwycił nieszczęsnego zwierzaka, nie dając mu ani chwili na ucieczkę, ani też sposobności na wyrwanie się z pewnego uścisku dłoni. Wstając, rzucił dziewczynie błagalne spojrzenie.
- Możesz po prostu pójść za mną, dać się opatrzyć, a potem iść gdzie ci się żywnie podoba?
Brzmiało całkiem rozsądnie… Przynajmniej dla Nathaniela, który nie podejrzewał siebie o bycie Łowcą. Cóż.

// Gomen, że pisanie tego posta zajęło mi tak długo, ale ludzie to mendy i wczoraj mi przeszkadzali! Obiecuję poprawę ;-;
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Co jej strzeliło do głowy? Wychodzić ze swojej jaskini, tylko po to, by kupić jakieś słuchawki? Mogłą przecież zamówić przez internet, czy coś, ale nie, bo jej się zachciało spacerów. Jeszcze gdyby poszła prosto do sklepu, to wszystko może i byłoby dobrze, ale oczywiście nie, bo kot! W sumie to wina kota. Tak wytłumaczyć najłatwiej, a i na takiego słodziaka trudno się złościć. Szkoda tylko, że winowajca nie raczył jej pomóc w żaden sposób, podczas gdy tajemniczy osobnik podniósł się i zaczął się do niej zbliżać. Ciarki przeszły jej po plecach, a żołądek skręcił się ze strachu.
Zabierze mnie do tej swojej sekty i będą na mnie przeprowadzać badania! - wyjojczała w myślach, nie spuszczając drżącego spojrzenia z albinosa. -Będę ich zabawką! Będą mnie gwałcić, kiedy im się podoba! - Był co raz bliżej, a jej ubywało czasu na reakcje. Co robić, co robić?! Czas uciekał, on był bliżej i bliżej i nagle ukucnął! Przed nią! A to co powiedział, tylko jeszcze bardziej zmroziło jej krew w żyłach i potwierdziło obawy. -Nie dość, że chce mnie uprowadzić, to jeszcze ma jakieś dziwne powiązania z aniołami! - serce waliło jej jak szalone. To był już koniec. Stanie się niewolnicą i już nigdy nie zobaczy swojego komputera...
Ale wtem pojawił się jej wybawca, czarny kot, który najwyraźniej poruszony poczuciem winy, postanowił obronić ją przez Łowcą. Przynajmniej próbował, bo podobnie jak i ona, tak on dał się złapać w tą szklaną pułapkę. Patrzyła najpierw na krew sączącą się z czarnych łap, a potem ponownie na czerwone ślepia swojego oprawcy.
-Nie porywaj mnie! Jestem brzydka, lepiej będzie jak złapiecie jakąś inną dziewczynę, bo co wam po takiej jak ja! - wychrypiała, ostrożnie cofając się w tył, zupełnie ignorując, że kolejne kawałki szkła wbijały jej się w dłonie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 1 z 5 1, 2, 3, 4, 5  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach