Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 10 z 12 Previous  1, 2, 3 ... 9, 10, 11, 12  Next

Go down

Pisanie 13.11.17 12:28  •  Granica. - Page 10 Empty Re: Granica.
Słuchał uważnie, może zbyt uważnie niż powinien. Słowa obcego typa działały na niego niczym kubeł zimnej wody. Powodowy dreszcze  i trudno było udawać, że się tego nie czuje. Wina spływała po rudzielcu, jak deszcz w jesienną pogodę w Irlandii. Jak tamtą kiedy wracali ze szkoły i biegli do bidula na obiad, a Nicca wraz z Nicolasem urządzali sobie skoki przez kałużę. O'Reilly miał świetny kontakt z młodszym Maccoy'em. Wpływał na dzieciaka pozytywnie i niesamowicie kojąco. Posiadał wszystkie te cechy, których Shane'owi brakowało.
I mylisz się. Wiedziałem, że nie odzyskam tego, co straciłem. Nie wtedy, kiedy musiałem zakopać go. Martwego, brudnego, całego we krwi. Nie, Nicca. Ja doskonale wiedziałem, że Nicolas nie żyje. Że, ja również nie żyję. Że, umarłem wraz z nim, zakopałem Shannona Maccoy'a pięć metrów pod ziemią wraz z jego młodszym bratem, mając nadzieję, że trupy odwrócą głowę, kiedy będę wymierzał za nich zemstę. Zemściłem się, bo Shannon czuł ból, który nie pozwalał mi funkcjonować. Stało się to moją obsesją. Moim szaleństwem. Pragnąłem zabić, pragnąłem dostarczyć takich samych wrażeń, jakich dostarczono mnie. Zemsta jednak nie okazała się być wybawicielką. — Zaśmiał się gorzko. Nadal durny Irlandczyk odzywał się w nim, czuł dziwny ścisk, którego nie potrafił się pozbyć.
Nie zamierzam uciekać. Zamierzam wykorzystać swoje życzenie, Nicca — powiedział szorstko, a potem spojrzał na niego. Wbił złociste spojrzenie w szarość irlandzkiego nieba. Widział w nich przechadzki na stare do rozbiórki budynki, gdzie znajdywali skarby. Gdzie spędzali całe godziny, zastanawiając się kim byli i czemu zniknęli ci ludzie. I czy z nimi również tak będzie.
Gula w gardle stale rosła z trudem przełykał ślinę. Zastanawiał się czy czasem nie oszalał. Wpatrywał się w Nicca O'Reilly'ego, widząc własne szaleństwo kiedy wypowiedział swoje życzenie.
Nie będziesz musiał mnie szukać, bo chcę, abyś wrócił ze mną do Smoczej Góry. — Serce na chwilę mu zamarło. Czym się, do cholery, denerwował?
Shannon, do chuja, uspokój się.
I uspokoił się. Wrócił spojrzeniem na ogień, widząc kątem oka jak ten pochłania jedzenie. Czekał na salwę śmiechu. Czekał na śmiech ze snów. Czekał na roześmiane, stalowe oczy. Przymknął powieki starając się odszukać we wspomnieniach te obrazy, aby sprawdzić jak bardzo pierwowzór uległ zmianie.
Nie spodziewał się, że jego słowa wywołają w nim taką salwę emocji. Chyży był nieprzewidywalny, a on poddał się temu. Zmysły szalały, ostrzegały o zagrożeniu, jednak rudzielec opadł twardo na podłożę i uchylił powieki, spoglądając na rozzłoszczoną twarz Nicca. Uśmiechnął się nikle, wręcz niewidocznie. Koniuszki jedynie lekko uniosły się do góry, widząc znajomą mimikę.
Zawsze się tak samo wkurwiałeś. Nic na przestrzeni tylu lat się nie zmieniło — Ulżyło mu. Chyży był jedyną stałą w jego życiu, która mogła postawić do pionu zachwianą oś. Określić prawdziwość od fikcji. Pomóc na nowo wypełnić się emocjami.
Nie dotykał Nicca. Ręce luźno leżały wzdłuż ciała rudzielec, czując dodatkowy ciężar na sobie. Przyglądał się irytacji wymalowanej na zbyt ładnej buźce. I gdyby nie ona, najpewniej za pierwszym ich spojrzeniem, obiłby mu ją.
Bycie egoistą wychodzi mi najlepiej, a Shannon nigdy nie był zbyt dobry w interakcjach, także jeden plus jeden daje nam dwa. Pamiętasz jeszcze co to matematyka?Zaraz się skończy twoje filozofowanie i zarobisz w ryj. Na to liczysz?
Być może.
Nadal jesteś tak samo głupi. Rozumiałeś tylko to, co chciałeś. Nie wyciągnąłeś z mojej wypowiedzi ani krzty przesłania. I kto tu ma większy problem, O'Reilly? — Przesunął dłonie na jego kolana i tam je na chwilę przytrzymał. Spojrzał na drgającą rękę, nie zamierzając go powstrzymywać przed ciosem. Cała ta sytuacja była skomplikowana. Nie tylko dla Shane, ale również dla Chyżego. Targani dziwnymi emocjami, nie potrafili zachować racjonalne podejście do sprawy. Działali pod wpływem silnych doznań i bodźców, które pchały ich w stronę mniej rozważną. Obaj ryzykowali.
Jesteś głupi, po raz drugi. — Złapał za jego dłoń, która stała się chwilowym kompresem na rozgrzanym czole rudzielca. Podniósł się do wpół siadu, niszcząc dzielący ich jakikolwiek dystans. Czuł na swojej twarzy rozgrzany i nierówny oddech Nicca. — Mam gdzieś czy świat mnie zapamięta. Żyję, bo żyję. Bez większego, konkretnego celu. Nie mam już żadnego. W tamtych czasach, przed całym tym gównem byłem kimś kto obiecał sobie, że się wami zajmie. — Urwał na chwilę, gdyż głos wiązł mu w gardle. Przymknął na chwilę powieki, a spięte ramiona, rozluźniły się. — Wiem, że mnie nie widziałaś jako boga, ani bohatera. Kretynie, doskonale o tym wiem. To ja sam postawiłem sobie zbyt wysoką poprzeczkę. Wiem, że nie chcieliście nikogo doskonałego, bo kto jak kto, ale mi do tego było daleko. Chciałem, abyście byli bezpieczni. Kochałem was. Zbyt bardzo. Chciałem dla was jak najlepiej. Zdaje sobie sprawę, że wtedy nie byłem typem z mocą, którą teraz posiadam, niestety. Pozwoliłem, aby wszystko co kochałem umarło. Nie chciałem dla Nicolasa takiej śmierci. Nie takiej. On także takiej nie chciał. Wolałbym, abyście obaj umarli w dobrobycie pod skrzydłami aniołów, aniżeli przeszli to całe piekło, tylko aby móc znowu się zobaczyć i powiedzieć te durne, ckliwe słowa: że wybrałoby się po raz drugi taką śmierć. Niewiele wiesz o miłości, skoro próbujesz mi wmówić, że to dobra opcja. Nie masz pojęcia jaki ból niesienie ze sobą widmo tak parszywej, bolesnej śmierci ukochanej osoby. Więc przestań chrzanić, O'Reilly. Tak, wolałbym, abyś umarł za pierwszym razem. Za pierwszym i ostatnim razem. Abyś nie pamiętał tego wszystkiego co przeszedłeś, nawet jeśli pogodziłeś się z tym. Bo ja niestety nie. Minęło milenium, a koszmary dręczą mnie do dziś. Stoję przed lustrem i nie mogę spojrzeć sobie prosto w twarz. — Wychrypiał. Siadł wygodniej, łapiąc za potylicę Nicca i mocno przyciągnął go do siebie. Zamknął go w szczelnym uścisku. Wplótł jedną rękę we włosy Chyżego, drugą silnie trzymając go przy sobie. Oparł policzek o jego własny, cicho szepcząc mu do ucha.
Umarliśmy parszywie. Niczym zwierzyna łowna. To zabawne, ale byliśmy nią. Dawni wrogowie, którzy zmieniając się wymordowanych przypomnieli sobie o nierozliczonych długach. Dorwali nas jeszcze w mieście. Zabrali nas do jakiejś śmierdzącej piwnicy. Tłukli i głodzili dla wyrównania rachunków. Sądziłem, że to im wystarczy. W końcu moje winy zostały odkupione. Ale to było za mało. Oni mieli siłę, a ja zbyt niewyparzoną gębę. Wywlekli nas niczym szmaty do lasu. Nie pamiętam nawet jak się tam znaleźliśmy. Miałem chyba wstrząs mózgu, gdyż z tamtego okresu pojawiają się białe, ostre plamy. Na start dostałem dwie kulki. Obie w bark. Nicolas płakał. Krzyczał. A oni się śmiali, że zachowuje się jak mała dziewczynka. Stłukli go na kwaśne jabłko. Przestałem rozpoznawać twarz własnego brata. Rzucili nas do rowu i kazali uciekać. Dali nam trzydzieści sekund. Trzydzieści sekund życia. Nie mieliśmy sił. Po tygodniach tortur, niejedzenia i braku snu, nogi mieliśmy jak z waty. Trudno było ustać, a co dopiero biec i uciekać. Chęć życia była większa. Chcieliśmy żyć. Obaj. Pragnęliśmy życia i kurczowo łapaliśmy każdy oddech, kiedy uciekaliśmy w las. W myślach błagałem tego, w którego nigdy nie wierzyłem o pomoc. Ratunek nie nadszedł. Nadszedł ból. Ból, trzech kolejnych kul. Straciłem dużo krwi, pamiętam tylko jak leżałem w błocie, a Nicolas krzyczał mi nad głową. Szarpał, prosił, abym wstał. Nie mogłem. Ciało miałem zbyt ciężkie. Traciłem już oddech, a co dopiero o kolejnym biegu. Kazałem mu uciekać. Ale on nigdy mnie nie słuchał, Nicca. Nigdy — szepnął cicho, wsuwając nos w zagłębie szyi chłopaka. — Byli szybcy. Nie wiedziałem wtedy, że byli wymordowanymi i, że jedynie bawili się z nami w kotka i myszkę. Wiedzieli od początku gdzie jesteśmy. Dorwali Nicolasa. Szarpał się i płakał naprzemiennie. Do dzisiaj słyszę ten płacz. Zabili go na moich oczach. Kazali patrzeć, jak strzelają mu prosto w czoło. Kazali patrzeć jak ciało staje się wiotkie, jak stygnie i umiera. A potem zabili mnie. Życzyli biletu w jedną stronę, do piekła. Wpakowali dwie kulki w serce, ale ja dwa dni później obudziłem się szarpany przez wilka. Wyobraź sobie moje zdziwienie. kiedy podziurawiony niczym szwajcarski ser budzisz się do... życia. Ciało Nicolasa było praktycznie rozszarpane przez zwierzęta, śnieg przysypał ciała, maskując nasz zapach. - Uchylił powieki, spoglądając w ogień przed sobą. Obraz tamtej zimy widział bardzo wyraźnie. Wszystkie sceny były niezwykle barwne z czego Shane był  zadowolony. Mógł je odtwarzać w głowie i torturować się nimi.
To moje decyzje doprowadził do tego wszystkiego, Nicca. Nie widzisz tego? Gdybym nie wpadł na genialny pomysł uprowadzenia Nicolasa, a zostawienia go pod twoją opieką, może nadal żyłby. Może żyłbyś jako człowiek z nim, opiekował się nim. A tak, wpakowałem go w moje kłopoty. Zadawałem się z nieodpowiednimi ludźmi, okradając jeszcze gorszych. Ty podjąłeś takie, a nie inne decyzję z powodu nas. To ja wybrałem dla nas los. Nie widzisz tego? Byłem głupcem, wymyślając tak idiotyczne plany, a potem jeszcze ciebie w nie wmanewrowując. Ale ty zawsze byłeś kompanem w zbrodni. — Wolno odsunął się od Chyżego, spoglądając prosto w jego oczy. — Mogłem Nicca, mogłem. Mogłem nie podejmować tak nierozważnych decyzji. Być odpowiedzialnym. Nie sądziłem, że los tak mocno je zweryfikuje. — Puścił go. Wypuścił powietrze z ust, nie zrzucając go jednak ze swoim bioder.
Nie ty jeden zginąłeś żałośnie — dodał, jakby to miało go pocieszyć. — O czym ty znowu bredzisz, jakiej znowu obietnicy? Mało ci wrażeń?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 13.11.17 19:55  •  Granica. - Page 10 Empty Re: Granica.
....... Byli zupełnie różni. Zarówno wtedy, jak i teraz. A jednocześnie dogadywali się znacznie lepiej, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać, mimo tego, że na samym początku ich znajomości Shane na sam jego widok robił minę w stylu "zabierzcie to ode mnie, proszę". Kto pomyślał, że ich losy potoczą się aż tak parszywie. Jednak w dalszym ciągu Nicca, a teoretycznie Hayate Kobayashi podskórnie czuł, że zna Smoka lepiej, niż ktokolwiek inny. Nawet pomimo tak absurdalnie dużej liczby lat bez kontaktu. Bez względu na to, co się po drodze stało. Być może dlatego, że znał Irlandczyka zanim ten na dobre zamknął się w swojej skorupie.
- Nie próbuj oddzielać tamtych czasów od dzisiejszych, skoro wciąż to, co się stało, kieruje twoim życiem - rzucił, posyłając mu poirytowane spojrzenie. - Nie pogrzebałeś wtedy samego siebie, choć najwyraźniej bardzo chciałeś to zrobić. Nie łudź się, że był jakiś stary Shannon, a teraz jest Shane. To ciągle jesteś ty, ze swoimi decyzjami, z którymi nie możesz się pogodzić, co rzutuje na wszystko, co robisz.
Potrząsnął z rezygnacją głową. Wiedział, że trafienie do mężczyzny będzie ciężkie, ale on sam również na przestrzeni ostatniego tysiąclecia mocno się zmienił. Kiedyś lepiej kontrolował własne emocje. Teraz bardziej przypominał tykającą bombę. Bodziec - reakcja, bez myślenia pomiędzy. Szaroniebieskie oczy ponownie zderzyły się z miodowymi tęczówkami. Pytanie tylko, kto tutaj reprezentował chłód, a kto ogień. Obaj byli równie dumni i buntowniczy. Jedne z nielicznych cech, w których byli podobni.
"Nie będziesz musiał mnie szukać, bo chcę, abyś wrócił ze mną do Smoczej Góry."
Huh? Lewa brew Chyżego podskoczyła do góry, a wargi wygięły się w kpiącym uśmiechu. Nawet nie wiesz, w co właśnie się wpakowałeś, kretynie. Może to i lepiej. Teraz ta rudowłosa szuja nie będzie mogła już się wycofać.
- W porządku, Shannon - rzucił, odchylając nieco głowę do tyłu i wpatrując się w Shane'a spod przymrużonych oczu. -  Niech tak będzie, skoro takie jest twoje życzenie. Skoro jesteś w stanie znieść konsekwencje, jakie wiążą się z moim pobytem koło ciebie, to zgadzam się. Skończę tylko jedno zlecenie i zobaczę, czy zdam wasz test. Jeśli tak, to już nie uda ci się mnie pozbyć w żaden sposób.
Klamka zapadła. Oczy Chyżego odbijały hardość, zupełnie jakby za cel życia postawił sobie udowodnienie mężczyźnie, że niezależnie od tego, co się stanie, już nigdy nie usunie go ze swojego życia. W jakże krótkim czasie Nicca odpuścił sobie łudzenie się, że potrafiłby odejść i zostawić po sobie tylko cień wspomnienia.
"Zawsze się tak samo wkurwiałeś. Nic na przestrzeni tylu lat się nie zmieniło."
Doprawdy? Kiedyś chyba nie reagował aż tak agresywnie, chociaż...
- Zawsze byłeś silniejszy - odrzucił lekkim tonem. - Mogłem wygrać tylko wtedy, gdy łączyłem efekt zaskoczenia z szybkością. Dlatego czasem trzeba było sprowadzić ciebie do parteru słowami, a czasem rękoczynami.
Co od razu wykorzystywał Nicolas, ale tego nie zamierzał już mówić. Moment, w którym Shane lądował na ziemi, a Nicca pieklił się nad nim zawsze bawił najmłodszego z ich trójki. Nic dziwnego. Wyglądało to naprawdę specyficznie. I nie zawsze wychodziło, a wtedy to sam O'Reilly wpadał w tarapaty.
- Przestań stosować formę trzecioosobową, drażnisz mnie, znowu zresztą. To twoje nowe hobby? Wiesz doskonale, że wolałem chórek od matematyki. Opcjonalnie biologię i przedmioty humanistyczne. Cyferki zawsze doprowadzały mnie do bólu głowy. O fizyce nawet nie wspominaj - parsknął, mimochodem pozwalając sobie na chwilę rozluźnienia.
Tylko chwilę, ponieważ Smok błyskawicznie dźgnął go kolejnymi słowami, niemalże jakby wbijał ostrogę w koński bok. Spojrzenie Chyżego spochmurniało, chwila odpoczynku minęła. Czuł, że podminowany wpatruje się w mężczyznę wzrokiem bazyliszka, ale wyjątkowo milczał. Czekał, wiedząc, że to dopiero początek. Jednak gdy tylko Shane zmniejszył między nimi dystans obrócił głowę na bok, spuszczając jednocześnie spojrzenie na ziemię. Pomijając drobną korektę ustawienie własnego łba, pozostawał w bezruchu. Wiedział, że serce dudni mu szybciej, niż powinno, nerwy sprawiały, że był cały usztywniony. Dopiero wraz z kolejnymi słowami Pradawnego obrócił twarz w jego stronę, jednak w dalszym ciągu nie pozwalał sobie na kontakt wzrokowy. Za wcześnie. Wiedział, że jeśli teraz pozwoli sobie na podniesienie głowy, to Maccoy zobaczy za dużo. Dlatego słuchał, nie wtrącając się z żadnym, nawet najmniejszym komentarzem. Słyszalny był jedynie jego oddech. Cichy, lecz wyraźnie przyspieszony. Przyciągnięty nie oponował, chociaż zachowywał się zadziwiająco biernie. Przynajmniej pozornie tak to wyglądało, ale po prostu skupiał całą swoją uwagę na tym, co mówi mu Shannon. Łatwo tracił koncentrację, a teraz nie mógł sobie na to pozwolić. Dlatego ignorował ciepło, ignorował dotyk, a nawet dźwięki z zewnątrz. Słuchał, a serce zdawało się tłuc coraz mocniej o swoje jedyne ograniczenie - klatkę piersiową. Czuł, jak narasta w nim gniew. Zupełnie inny, niż w wypadku Shane'a, a jednocześnie zadziwiająco podobny.
Drgnął, czując parzący oddech na szyi. Palce zacisnął konwulsyjnie na ziemi, ale po chwili przeniósł je na łopatki mężczyzny. W porządku. To już było. Prawie tysiąc lat temu. Wypuścił z sykiem powietrze. Zamknął oczy, czując nagłą wilgoć. Nie mógł sobie jednak pozwolić na nawet jedną łzę. Nie, póki był tutaj ten Rudy idiota. Pozwolił więc, by zamiast tego ponownie rozgorzał w nim płomień złości. Przecież tak było prościej, prawda? Nadmiar emocji zaczął w nim buzować, żądając ujścia, ale trzymał to jeszcze pod kontrolą. Dopiero, gdy upewnił się, że historia dobiegła końca, że usłyszał już wszystko, pozwolił sobie na odsunięcie się od mężczyzny. Tylko na chwilę. Już po sekundzie pozwolił, by ich czoła zetknęły się razem.  Pozorny spokój. Szaroniebieskie oczy spoglądały na Irlandczyka z zaskakującym chłodem. W miarę upływu czasu było widać, jak wzrok mu pochmurnieje.
Był tak bardzo wściekły.
Tak bardzo, że aż nim telepało.
Mimowolnie odsłonił zęby, jak zawsze, kiedy tracił znajdował się blisko utraty kontroli.
Nie chciał jednak wyładowywać się na mężczyźnie. Naprawdę. Zamierzał ugryźć go w nos, planował to. Rozluźnić atmosferę. Zabrać się za to na spokojnie. Wyjaśnić mu. Sprawić, by zrozumiał. Dlatego sam był zaskoczony, gdy nagle odchylił głowę do tyłu, a następnie bezpardonowo przyrżnął mężczyźnie swoim twardym łbem w czoło. Czuł, że nie oddycha, a dyszy. Nagle zwężone źrenice wpatrywały się w złote ślepia Smoka ze złością. Szum w uszach narastał, a szaroniebieskie oczy przestały przypominać spokojne irlandzkie niebo, a rozszalałą burzę.
- Myślę, że to powinno rozjaśnić ci co nieco w głowie. A ile cokolwiek jeszcze tam zostało - powiedział to zaskakująco spokojnym tonem, jak na aktualny stan emocjonalny. - Nie zaprzeczę, że podczas tego tysiąclecia IQ mogło mi się nieco cofnąć, ale z naszej dwójki to ty jesteś większym idiotą. A może nie? Przecież mogę przyjąć, że po prostu taki z ciebie skurwiel. Chociaż wiesz, zarzucanie mi, że przyczyniłem się do śmierci Nicolasa jest trochę okrutne.
Przekrzywił głowę, wpatrując się teraz w niego jak dziwny okaz w zoo.
- Oczywiście, że mnie nie rozumiesz. Jakżeby inaczej. Pozwól więc, że ci to wytłumaczę w prosty i klarowny sposób. Powtórzę, bo najwidoczniej tego nie zrozumiałeś. Nie byłeś dla mnie Bogiem. Moje decyzje należały do mnie i ZAWSZE, zawsze do kurwy nędzy miałem możliwość wyboru. Zdecydowałem się wspierać ciebie oraz Nicolasa, bo sądziłem, że tak będzie dla was najlepiej. To była moja decyzja. Ja milczałem przed policją. Ja pomogłem go wykraść, nie alarmując opiekunów. Robiłem do dla was, a nie przez was. Naprawdę tego nie pojmujesz? - dlaczego ty nie chcesz tego zrozumieć, Shane, dlaczego tak bardzo próbujesz wziąć wszystko na siebie. - Myślisz, że kim ty niby jesteś? Jakim prawem twierdzisz, że to były twoje decyzje? Były nasze. Moje, twoje i Nicolasa.
Chwycił go za szczękę, brutalnie zaciskając na niej palce prawej ręki.
- Spójrz się na mnie, Shannon. Chcesz uważać, że byłeś za to odpowiedzialny? Świetnie. Nie mam nic przeciwko. Jednak skoro twierdzisz, że doprowadziły do tego nasze decyzje, to powiedz, że to też moja wina. Że to ja zabiłem Nicolasa. Że to moje decyzje sprawiły, że zginęliście w taki, a nie inny sposób - zacisnął na chwilę zęby, by po chwili dodać znacznie ciszej. - Przestań nienawidzić samego siebie, a skoro koniecznie musisz żyć z tym uczuciem w sercu, to znienawidź mnie. Bo ja miałem na to wszystko równie duży wpływ, co ty. Jak nie większy.
Puścił go.
- To zaboli, Shannon, ale prawda jest taka, że nic nie mogłeś zrobić - westchnął ciężko. - Równie dobrze w sierocińcu moglibyśmy zdechnąć podobnie. Może gorzej, a może zupełnie inaczej. Nikt z nas nie podejmował decyzji mając na względzie apokalipsę. Obwiniasz się, bo nie potrafiłeś jej przewidzieć? Bo dałeś się złapać wymordowanym? Fajnie. Ja pozwoliłem, by zrobili to ludzie. Nie mogłeś zrobić nic, by go uratować. Nic. Więc odpuść już sobie albo naprawdę uznaj, że zarówno ty, jak i spieprzyliśmy sprawę. Że jego krew jest na naszych rękach. Dalej. Powiesz to, czy ja mam to zrobić? Bo według twojej logiki, to ja nie zabiłem tylko jego, ale też ciebie. Bo nie powiedziałem nic policji. Bo chciałem, żebyście byli szczęśliwi. Bo nie zachowałem się racjonalnie, chociaż przecież powinienem.
Idź dalej, Nicca. Głębiej. Wydrzyj z niego wszystko, otwórz i posyp solą rany, zmuś, by stracił kontrolę. Wydobądź to na zewnątrz i zdepcz. Jeśli zacznie nienawidzić ciebie, to może w końcu odpuści sobie.
- Zabiłem Nicolasa oraz ciebie, Shannon - chłód w jego oczach przypominał skrzący się lód. - Znienawidź mnie. Uderz. Porań. Przecież zgodnie z twoimi słowami, nie masz już nic do stracenia. Pokaż mi, jak bardzo siebie nienawidzisz. A więc także i mnie.
Łamiesz granice.
Swoje. Jego.
Co zrobisz, jeśli się rozpadnie? Albo jeśli ty zaczniesz się kruszyć?
Stawiał wszystko na jedną kartę? Może. A może tylko sprawi, że rudzielec znów się wycofa. A może będzie inaczej. Dużo było "może". Ale nie wiedział już, w jaki inny sposób może dotrzeć do Maccoya.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 04.12.17 20:23  •  Granica. - Page 10 Empty Re: Granica.
Gorzkie słowa smakowały niczym gorzka czekolada. Ładnie wyglądała od zewnątrz, przyciągała swoim kakaowym aromatem i zachęcała, aby posmakować czerni. Pierwszy gryz był niewinny, nie dający gorzkawego posmaku na języku, a dopiero później rozchodziła się ona po całym mięśniu i rozczarowywała. Z Shanem było identycznie. On naprawdę wierzył, że pogrzebał samego siebie tysiąc lat temu. Zdążył zabliźnić rany, pogodzić się z własnym losem i żyć jak odludek. Całe jego dotychczasowe życie — wraz z żołądkiem — wywróciło się w momencie, kiedy jego wzrok napotkał stalowe źrenice Chyżego. Niczym kopniętym prądem, przeżył wstrząs, którego nie spodziewał się.
Wydawał się być nieporuszony głębią słów Nicca, jednak wewnętrznie żołądek skręcił się niczym szmata, wyciskając z niego cierpliwość. Wpatrywał się w chłopaka, będąc zdumionym jego bezczelnością i trafnością słów.  Pomimo tysięcznej rozłąki Chyży idealnie trafiał w czułe punkty Maccoy'a, jakby nadal znał go na wylot, a tysiąc lat zmieniło się w jeden dzień.
Ścisk w gardle stanowił przeszkodę do nieprzeskoczenie. Przemilczał dobry nastrój kompana, a potem nagłą lawinę pretensji i żalu. Przeczekał szalejącą ulewę, mając zamiar rozpętać burzę. Gniew piętrzył się w nim z każdym kolejnie wypowiadanym słowem.
Nie pogrzebałaś wtedy dawnego siebie
Nie? Jesteś tego pewien, Nicca? — Beznamiętny, zbyt mechaniczny głos opuścił usta Maccoy'a kompletnie nie pasując do niego. Coś nagle się zmieniło. W nim.
—  Sądzisz, że Shannon, zrobiłby to?
Prąd. Niegroźna wiązka elektryczna przepłynęła przez ciało Shane, atakując natręta, którego poraziła ostrzegawczo. Uderzeniem prosto w twarz z zaciśniętej pięści zepchnął go siebie, samemu stając na równe nogi. Ciasno oplatające jego ręce tatuaże zapiekły. Nie zdążył się jeszcze do nich przyzwyczaić, a co dopiero do dziwnego, lekkiego pieczenia podczas użytkowania mocy.
—  Byłem i jestem silniejszy, Chyży. Przeszedłem długą drogę, aby mieć i być w tym miejscu, w którym jestem —  wyrzucił pospiesznie z siebie, czując jak gniew zalewa jego ciało. Demony obudziły się, a on zmęczony, nie miał siły dłużej ich kontrolować i trzymać w ryzach. Pozbawiony chęci do stawiania oślego uporu przed prawdziwą naturą, złapał za szmaty Nicca i mocno szarpnął go w swoją stronę. Jeżeli chłopak  siedział, rudzielec wyszarpał go z parteru i ze wściekłością wymalowaną w nienaturalnych złotych ślepiach, złapał silnie jedną ręką gardło Chyżego. Połamane nieco paznokcie wbiły się w miękką skórę kompana, zaciskając ją coraz mocniej w stalowym uścisku.
—  Mam cię nienawidzić? Nie bądź śmieszny, nie stosuj na mnie tych swoich żałosnych sztuczek zwrócenia mojej nienawiści do siebie na ciebie. Nie jesteśmy dziećmi, Kobayashi. Nie załatwimy już tak spraw — wychrypiał, a palce wolno zaczęły odbierać oddech. Niewiele brakowałoby, aby udusił go. Naprawdę niewiele. — To ty zrozum, że nie masz wpływu na moje szaleństwo. Na moją złość. Nienawiść. Im szybciej to zrozumiesz to tym lepiej.
Odepchnął go. Silnie, boleśnie. Niczym intruza.
Cofnął się w tył, wiedząc, że to zagranie nie skończy się dobrze. Wbił plecy w nieopodal stojące drzewo i zamknął powieki. Dał sobie czasu na zresetowanie, zebranie myśli. Wypuszczał głośno nosem wściekłość.
—  Nie mogę sobie tego wybaczyć, Nicca. Wiem, że dawno powinien sobie odpuścić, ale to jest moją największą zmorą. Czasem dawna część mnie usypia, gdzieś ginie. Poczucie winy zanika, na chwilę cichnie, ale nigdy nie daje o sobie zapomniećIm więcej pije lub biorę zleceń. Dodał w myślach. Nie było sensu mówienia na głos jak bardzo stoczył się. Jego życie stanowiło wieczną przeprawę przez morze krwi i stos trupów. Przemierzał Desperację pozostawiając po sobie ból i cierpienie. Nie spoglądał na twarze, nie liczył nikomu wieku. Pociągał za spust dla każdego, kto mu zapłacił. Zaprzedał duszę, a potem zapijał, zagłuszając własne sumienie, w końcu te sczezło. A on z wyparciem emocjonalnym szedł dalej, ale wtedy spotkał ją. Niewinną, z ufnością oczach i chęcią  życia. Przywarła do niego niczym plaster do rany, a on nie potrafił jej odepchnąć. Shane wpadł po uszy. Zakochał się w niej i tak jak dawniej myślał tylko o Nicolasie, tak teraz jego miejsce zajęła Yenewelia.


___Elektryczność: 1/3
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 09.01.18 17:02  •  Granica. - Page 10 Empty Re: Granica.
........Chyży nigdy nie uciekał od swoich emocji. Akceptował je, nawet jeśli wiedział, że dane uczucie jest skrajnym idiotyzmem, dosłownym samobójstwem instynktu samozachowawczego. Godził się z pewnymi aspektami własnej osobowości, nawet jeśli nie zawsze był z tego powodu szczęśliwy. Nie zamierzał zaprzeczać, że mimo wszystko wciąż zależało mu na rudowłosym... a jednocześnie był, kim był. Już dawno przestał bawić się w subtelności, często działał impulsywnie i przeskakiwał z jednego stanu do drugiego.
A w tym momencie prawda była taka, że Smok go denerwował.
Wściekłość zatruwała żyły, odbierając mu zdolność jasnego myślenia. Nie, żeby należał do najrozważniejszych osób na Ziemi - znacznie przyspieszona regeneracja nieco stępiła jego ostrożność, chociaż ostatnimi czasy starał się pamiętać, że i jemu może podwinąć się noga.
"Sądzisz, że Shannon, zrobiłby to?"
Otworzył usta, chcąc odpowiedź, ale w tym samym momencie jego serce zgubiło prawidłowy rytm. Prąd, choć niewielka dawka, przy tym poziomie emocji i adrenaliny skutecznie pchnął nieszczęsny narząd w stronę jeszcze wyższej pracy. Jego drobna wada serca, w większości nieszkodliwa, potrafiła czasem uprzykrzyć mu życie. Normalnie już jako wymordowany miał wyższe ciśnienie w stanie spoczynku. Dodając do jeszcze specyficzne właściwości tego organu wywołane wrodzonym "defektem" ... na chwilę aż mu zaćmiło się przed oczami.
Zacisnął zęby, czując, jak wypełnia go irytacja. Zajebie go. No po prostu zajebie tego sukinsyna bez żadnych wyrzutów sumienia. Przynajmniej tak myślał, dopóki nie zaliczył spotkania z pięścią mężczyzny. Odrzuciło go do tyłu, jednak jego zmysły pozostały czujne, a on sam był gotowy do kontynuacji wątku. Stalowe ślepia zmierzyły Shane'a wzrokiem pełnym gniewu. Wysunął język, by dotknąć nim obolałej wargi, a następnie przegryzł ją zębami. Metaliczny smak krwi rozszedł się po całej jamie ustnej, ból otrzeźwił go nieco, ale nie załagodził szalejącego gniewu.
Niemniej w porządku.
Twój ruch, Shannon.
Mógł poczekać. Ogarnąć się. Podniesiony do góry poczuł, jak wargi mimowolnie rozciągają mu się w krzywym uśmiechu. Nieprzyjemnym. Odsłonił zęby, zupełnie jakby rzucał wyzwanie. Stary O' Reilly nigdy nie prezentował takiego wyrazu twarzy. Był zbyt ogarnięty. Wbrew pozorom zbyt dobroduszny. Zbyt  s ł a b y. Zadarł głowę do góry, w jego oczach ponownie odbiła się stal, zaprzeczając całej reszcie jego gestów. Z gardła wydarł mu się cichy śmiech, który szybko został przerwany. Nagłe odcięcie dopływu powietrza nie wystraszyło ciemnowłosego. Nie pierwszy raz i zapewne nie ostatni. Chociaż... może jednak pierwszy i ostatni, kiedy zdecydował się nie reagować. A mógł. Gdyby nie nauczyłby się dbać o własną skórę, nie przeżyłby tylu setek lat. Jak nie pięści, to nóż, który dał mu mężczyzna. Przecież go nie zwrócił. Chwyt godny śmiechu - najpospolitszy sposób duszenia, z którego wyrwałby się nawet zwykły człowiek, gdyby nie dysproporcje w sile w wypadku konfliktu z wymordowanym.
Zamiast tego słuchał. Słuchał, chociaż płuca zaczęły mu protestować.
Zareaguj, szepnęła podświadomość.
Nie.
Czuł, że od jego twarzy bucha gorąco, niemniej jego mimika praktycznie w ogóle się nie zmieniła. Przez chwilę nawet można było odnieść wrażenie, że poszerzył się jego uśmiech. Cóż, nikt nie powiedział, że wszystkie klepki miał na swoim miejscu.
Puszczony i w dodatku odepchnięty zatoczył się lekko. Zakasłał, jednak mimo wszystko dostrzegł, że niczym zjawa pojawił się Pożogar. Nastroszona sierść oraz obnażone zęby nie świadczyły o dobrych zamiarach kundla. który był dość bystry by wiedzieć, że aktualna sytuacja ewidentnie w pewien sposób zagraża właścicielowi. Chyży syknął jednak coś cicho w jego stronę i bestia, chociaż wyraźnie niezadowolona, wciąż trzymała się z daleka.
Niespodziewanie ze spojrzenia tropiciela zniknął gniew. Pojawiło się raczej coś w stylu rozgoryczenia. Przesunął dłonią po wardze; po ciosie nie został już nawet ślad. Potarł palcami szyję, siniaki w kształcie palców Smoka wychodziły zaskakująco szybko. Ciemny odcisk dłoni przez chwilę był zatrważająco wyraźny, jednak po chwili zaczął zmieniać kolor, gdy zachodził proces resorpcji wylanej pod skórą krwi. Specyficzny widok.
- Jesteś idiotą - stwierdził sucho Chyży. - Nie wiem, co mi siadło na głowę, by szukać ciebie przez prawie całe tysiąclecie. Zresztą. Tego, co teraz zrobię pewnie pożałuję jeszcze bardziej, ale w sumie jak już powiedziałem, mi IQ już od jakiegoś czasu się cofa.
Prychnął cicho, łypiąc na mężczyznę w zupełnie inny sposób. Wygiął kąciki warg w zalążku uśmiechu; tym razem kpiącego. Gwizdnął w stronę Pożogara, przywołując go.
- Strasznie dużo ode mnie wymagasz, Shannon, wiesz? - mruknął, chwytając mężczyznę za nadgarstek. - Nie odpuszczę ci tak łatwo, dupku, ale widzę, że muszę zmienić taktykę. Trudno. Jak nie groźbą, to prośbą.
Szarpnął Shane'a, a następnie zmienił szybko uchwyt; złapał go za dłoń (konkretnie za cztery palce) i podciągnął ją do góry. Zanim mężczyzna zdążył zareagować, zacisnął zęby na jego małym palcu, jedynym, który zostawił wolny.  Potrzebował jednego kła, by przebić skórę, a tyle w zupełności mu wystarczyło. Zaraz po tym puścił go i (niestety) dość niechętnie wypluł krew pozostałą na języku. Szybko postąpił identycznie również w swoim przypadku i zanim rudowłosy skapnął się, co planuję, złączył ich małe palce na wzór dwóch haczyków. Przekrzywił głowę, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że jest bezczelny.
- Jak widać, mam cholernie nudne życie, Shannon - rzucił z przekąsem, odwołując się do zasłyszanego wcześniej zdania. - Teraz słuchaj, bo nie zamierzam się powtarzać, szujo. Nie obchodzi mnie, czy moja słowa ci się spodobają, czy nie. Teraz już nic nie zmienisz. Podążę za tobą wszędzie, chociażby i na dno piekieł, jeśli będzie trzeba. Upadnę, a potem wstanę razem z tobą, mogę się nawet utopić w tym samym bagnie. Zaszarżuję na bramy niebieskie, jeśli postanowisz zostać świętym, zostanę przy tobie bez względu na wszystko, nawet jeśli będzie się to wiązać z moją śmiercią. Bez względu na to, czy będziesz się staczał w dół, czy wznosił w górę. A jeśli skłamię, połknę tysiąc igieł. W zamian za to masz żyć, rozumiesz? Nie dla siebie, nie dla mnie, nie dla Nicolasa. Znajdź kogoś. Pomyśl o kimś. Nie wierzę, że przez te tysiąclecie nie spotkałeś kogoś, kto przykułby twoją uwagę. I żyj dla tej osoby.
Opuścił luźno dłoń pozwalając, by zmieszana krew skapnęła na ziemię. Następnie pstryknął raz palcem. Bestia posłusznie rozchyliła szczęki, a Chyży przyłożył miejsce zranienie do pyska Pożogara. Zaskwierczało, wewnątrz szczęk tych psów zawsze tlił się ogień. Ból przeszył echem całe ciało tropiciela, jednak cofnął dłoń dopiero po chwili. Pożogar zamknął pysk, a Nicca poklepał go po łbie.
- W innym przypadku za chwilę nie zostałby nawet ślad - wzruszył ramionami i machnął lekceważąco ręką. - Co teraz, hmh? Jesteśmy na czysto, więc tym razem oddam, jeśli mnie uderzysz.

| resorpcja krwiaka (szyja) - 1/2 posty.
Oparzenie 2 stopnia - 1/3 posty
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 14.01.18 16:21  •  Granica. - Page 10 Empty Re: Granica.
 Czuł złość.
Jednak nie względem Chyżego. A siebie. Złościł się wewnętrznie, że dał się tak łatwo podejść i podpuścić. Emocje buchnęły gorącym żarem, zalewając jego wnętrzności, a cała gama uczuć wylała się na zewnątrz. Tysiąc lat ukrywanych demonów w skorupie, nagle wydostało się na światło dzienne, a ich właściciel pozostawał bezbronnym wobec nich. Nie mógł stawić im oporu, gdyż siła z jaką w niego uderzyły niespodziewanie wgniotła go w ziemię, odbierając oddech. A to był dopiero początek. Początek jego osobistej apokalipsy.
 Shane nie znał innego sposobu jakim była agresji, aby chociaż w małym stopniu zapanować nad wymakającą mu się z rąk sytuacją, która mogła się wydawać na pierwszy rzut oka pod jego kontrolą. Chyży bardzo szybko odwrócił szalę na własną korzyść, nadeptując idealnie na odcisk kolegi. Od razu było widać, że znają się nie od dziś.
 Poraził go prądem, a potem uderzył. Z premedykacją pragnął uzyskać spokój. Czuł się jakby dryfował na wzburzonym morzu jedynie na małej, kwadratowej tratwie, a niespokojna woda co rusz uderzała w niego z impetem, a on ledwo trzymał się lin, stabilizujących konstrukcję lichej łajby. Czuł wszędzie wodę. W uszach, w oczach, nosie. Wlewała się do gardła, dusząc i piekąc w przełyku. Im usilniej próbował ją wypluć, tym ta z większą natarczywością dawała o sobie znać. Tak samo było z uczuciami – masą sprzecznych uczuć do Niccy. A im bardziej uświadamiał sobie, że ma go ochotę zabić, tym siły w uderzeniach było coraz mniej.
W końcu przestał, pięść opadła mimowolnie wraz głową, a kurtyna gęstych czarnych rzęs ukryła złote ślepia. Nie chciał, aby ten widział jego wstydu i bezradności. Miotał się nieporadnie, obawiając się, że jego słabość zaraz zostanie wykorzystana przeciw niemu.
 — Jesteś idiotą
Wiem.
Mruknął pod nosem bardziej do siebie, mimo to mając nadzieję, że ten tego nie usłyszy. Obawiał się, że dzisiejszego dnia już niższej upaść nie mógł. Od ponad milenium nikt nie widział go tak słabego, tak ludzkiego, jak w obecnej chwili. Czy mogło być gorzej? Oczywiście. A wina leżała po stronie tego skurwysyna, który z bezczelnością uderzał raz zarazem w skrajnie buzujące emocje. Najłatwiejszą drogą dla rudzielca byłaby odpowiedź na jego przemoc agresja, jednak O'Rilley miał całkiem inne poglądy na ten temat.
Nicca od nigdy nie był typem walecznego koguta, to raczej Shannon należał do osób pierwszych wymierzających cios. To rudzielec bronił honoru ich trójki, to rudzielec miał podbite oczy i siniaki. Nigdy nie był pacyfistą. Nie potrafił wyrzec się skumulowanej agresji po stracie; najpierw rodziców, a potem ich – brata i Nicca. To nadal w nim siedziało i pomimo ogromnej przepaści czasowej, nie wyzbył się negatywnych uczuć w porównaniu do Chyżego.
Mało subtelne masz te groźby.
 Próbował wyjść z twarzą. Starał się, naprawdę. W końcu jednak odpuścił i po prostu wypuścił głośno powietrze z ust.
Niech się dzieje co chce.
 I działo się. Wbrew pozorom nagłe szarpnięcie za nadgarstek ocuciło Pradawnego, ale nim zdążył zareagować wokół jego nadgarstka zakleszczyła się dłoń Nicca. Spojrzał na  ich złączone palce i zastanawiając się, co ten porąbaniec zamierza zrobić. Uchylił usta, chcąc już coś powiedzieć, jednak głos uwiązł w gardle. A może po prostu, najzwyczajniej w świecie Nicca go wyprzedził?
 — Podążę za tobą wszędzie, chociażby i na dno piekieł, jeśli będzie trzeba.
Co on bredzi.
Upadnę, a potem wstanę razem z tobą, mogę się nawet utopić w tym samym bagnie. Zaszarżuję na bramy niebieskie, jeśli postanowisz zostać świętym, zostanę przy tobie bez względu na wszystko, nawet jeśli będzie się to wiązać z moją śmiercią.
Otworzył szerzej oczy, a serce mimowolnie szybciej zaczęło pracować. Pompowało krew jak jadący po torach parowóz. Gorąc buchnął prosto w twarz, a on chwilę wstrzymał oddech.
Przestań. Przestań mówić to wszystko jakbyś mnie tak dobrze znał. Nie widziałeś mnie tysiąc lat. Nie miałeś pewności, że mnie znajdziesz. Że nadal żyję. Przestań sypać takimi deklaracjami. Przestań być takim pewnym tego wszystkiego. Przestań, skurwysynie, tak we mnie wierzyć.
 Zacisnął mocniej mały palec na jego.
 Złość. Nadzieja. Strach. Mdłości. Ulga. Frustracja. Zachwyt. Napięcie. Trans.
W zamian za to masz żyć, rozumiesz?
I jak ja mam za to cię znienawidzić, O'Rilley? Ty kretynie.
Znajdź kogoś. Pomyśl o kimś. Nie wierzę, że przez te tysiąclecie nie spotkałeś kogoś, kto przykułby twoją uwagę. I żyj dla tej osoby.
Odnalazłem. A ty, cholerny ogryzku, będziesz jej największą niańką na świecie. Grozisz mi konsekwencjami moich decyzji, a sam wydałeś na siebie wyrok. Nie masz zielonego pojęcia, jak bardzo zmieniło się moje życie, Nicca. Ale chętnie ci je pokaże.
 Wpatrywał się w niego, nie mówiąc ani słowa. Rozchylone wargi zamknęły się, lekko wyginając w subtelnym uśmiechu. Serce na powrót wróciło do swojego rytmu, stabilizując się. Dziwna ulga oblała całe jego ciało, a euforia łaskotała koniuszki palców. Przeniósł tam wzrok sprawdzając, czy aby na pewno nie jest to kolejna sztuczka Chyżego, jednak wszystko wskazywało na jego ludzkie odruchy.
Jesteśmy kwita, Nicca.
Powiedział, kręcąc lekko głową wydając z siebie ciche prychnięcie.
 Co teraz? Teraz pewnie rozejdą się załatwić swoje sprawy, a potem znowu się spotkają. Tak jak obiecał.
Miałeś chyba coś do załatwienia. Adres Smoczej Góry chyba znasz, nie zgubisz się, co?
Zadziorny uśmiech wykrzywił jego usta. Tak jak przy pierwszej chwili kiedy ich spojrzenia skrzyżowały się ze sobą.
 Będzie czekał.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 14.01.18 18:36  •  Granica. - Page 10 Empty Re: Granica.
........Porąbana sytuacja. Tak to przynajmniej odbierał Chyży, który był na jakieś dziewięćdziesiąt osiem procent przekonany, że załatwił sobie migrenę i kaca moralnego na kilka następnych dni. Pióro zapewne byłaby poniekąd szczęśliwa, że tak to się wszystko ułożyło, ale... ha. Niemalże czuł dezaprobatę nieżyjącego od kilku lat towarzysza,  uderzenie w tył głowy i przypomnienie słów "hej, ta obietnica, którą mi złożyłeś, miała być twoją ostatnią, co z tobą? Przestań bawić się w masochistę". Jednak jego przyjaciele nie żyli, zresztą nawet nie mógł się z nimi pożegnać przez chociażby prowizoryczny pogrzeb, rodzina, jaką był gang została rozstrzelana, więc został mu już tylko i wyłącznie Shannon. Nie miał już nikogo innego i chociaż wiedział, że ich relacja nie będzie prosta, ba, będzie przypominała powolne wypruwanie sobie żył, to jednak i tak nie chciał, a wręcz nie mógł się wycofać. Szukał go i znalazł, wymusił reakcję, rozdrapał wszystkie stare rany zarówno swoje, jak i jego, więc nie mógł tego tak po prostu zakończyć. Nie. Tak właściwie to był dopiero początek. Może nie tak właściwy, jak powinien, ale lepszy, niż żaden. Przed nimi była naprawdę długa droga, w dodatku ciężka, ciernista i okraszona licznymi próbami, jednak Nicca i tak bez zastanowienia wepchnął na nią Maccoy'a i podążył zaraz za nim. Zresztą, nigdy nie rzucał słów na wiatr. Nie on. Zawsze dotrzymywał obietnic, czasem niezależnie od tego, jak bardzo potrafiły zaboleć.
"Jesteśmy kwita, Nicca."
Jak cholera. Miał jednak wrażenie, że znowu wpakował siebie w porządne bagno, w szczególności teraz, gdy emocje zaczęły opadać, chociaż decyzji o obietnicy nie podjął pod ich wpływem, dlatego niczego nie żałował. Ot. Po prostu wiedział, że teraz zrobi się zabawnie. Kiedyś ich relacja mogła być prosta, klarowna i bezproblemowa, ale teraz, tysiąc lat wprzód, po tych wszystkich ich przeżyciach... ha. Ktoś na górze musiał świetnie się bawić. Byli chyba najbardziej specyficznym zestawieniem na świecie, osobami tak skrajnie różnymi, a jednocześnie podobnymi, że wydawało się to wręcz niemożliwe.
"Miałeś chyba coś do załatwienia. Adres Smoczej Góry chyba znasz, nie zgubisz się, co?"
Odchylił głowę do tyłu i zaśmiał się, chyba po raz pierwszy bez gorzkiego, czy też histerycznego tonu.
- No wiesz co, Shannon. Tak szybko chcesz się mnie pozbyć? - zakpił, jednak odruchowo odwzajemnił uśmiech w ten dziecięco bezczelny sposób, który swego czasu był jego specjalnością. - Niemniej masz rację, czas się powoli zbierać. Myślę, że na chwilę obecną dostatecznie dużo namieszałem. Usmażę sobie jeszcze tylko jeden kawałek upolowanego roślinożercy, żeby nie zacząć po drodze szaleć, to nie sprzyja realizacji zleceń.
Odwrócił się plecami do rudowłosego, by przygotować sobie jeszcze wspomniany "ostatni" posiłek. Pożogar przez chwilę siedział w miejscu, wlepiając niewidzące ślepia w Smoka, aż w końcu udał się za swoim właścicielem.
- Podejrzewam, że w Drug-onach figurujesz jako Shane, a nie Shannon... niech będzie - westchnął cicho. - Przestawię się na to, o ile sam będziesz używał moich aktualnych personaliów.
Nie, żeby podejrzewał, że jako Nicca O'Reilly mógł komuś podpaść... no, może odrobinę. Niemniej wypadało dostosować się do miejsca, w którym się znajdował, chociaż w dalszym ciągu jego japoński akcent był zabrudzony.

|| resorpcja krwiaka (szyja) 2/2
oparzenie stopnia 2/3
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 30.01.18 18:33  •  Granica. - Page 10 Empty Re: Granica.
 Spotkanie z Niccą stanowiło dla niego zbyt dużo wyczerpanie emocjonalne. Chciał zaszyć się w czterech ścianach Smoczej Góry i po prostu odsapnąć.  
Wyciszyć. Zagłuszyć natarczywe wspomnienia i myśli.  
Znowu to zamierzał zrobić - uciekał. W tej kwestii nie zmieniło się nic od milenium, co aż zabawne, zważając na drogę jaką przeszedł. Ciernistą, wyboistą i krwawą. Przeżył zamach na siebie, stoczył wyczerpujące potyczki, ale jeśli do tego dochodziły jakiekolwiek uczucia, Shannon Maccoy uciekał. Stanowiły dla niego piętę Achillesową.
Chcę. Mam też kilka spraw do załatwienia.
Spojrzał na swoją komórkę. Powinien wracać do Smoczej Góry. Nie miał zielonego pojęcia co dzieje się z Yen, a jej milczenie oznaczać mogło wiele.
Zrobiłeś się niesamowicie drażliwy na jej punkcie. Uspokój. Daj jej żyć.
Westchnął w duchu. Przesadzał. Zdecydowanie przesadzał.
Tak figuruję jako Shane, albo Rudy. Jak tam chcesz. Spokojnie będą wiedzieć o kogo chodzi.
Parsknął. Trudno gdyby nie znali. Jednak tę kwestię wolał przemilczeć.
Ty to teraz Kobayashi Hayate? Kiepski z ciebie Japończyk.
Pokręcił głową z nikłym uśmiechem na ustach. Ani na chwilę nie mógł przestać mu dokuczać.
Niech będzie,  O'Reilly. To nasze ostatnie spotkanie w starej skórze.
W nowej spotkamy się w siedzibie.
 Spojrzał na plecy kolegi, wycofując się. Nie żegnał się, ani nie informował go, że odchodzi. Czas ich nie dotyczył.


[zt]
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 21.02.18 21:32  •  Granica. - Page 10 Empty Re: Granica.
........ Nicca zasalutował krótko i odwrócił się plecami do Shane'a, pozwalając mu tym samym zrejterować bez słowa. Dość go namęczył dzisiejszego dnia, zafundował zapewne im obu migrenę na najbliższy tydzień. Zamyślony podrapał swojego psiego podopiecznego po grzbiecie, cierpliwie czekając na okazję do całkowitego zapełnienia brzucha. Gdy wszystko zostało ogarnięte, a potrzeby zaspokojone - zgasił ognisko i ruszył wraz z Pożogarem w dalszą w drogę. Miał jeszcze kilka spraw do załatwienia, zanim pojawi się na Smoczej Górze. I zacznie gnębić starego przyjaciela swoją obecnością.
zt
|| oparzenie II stopnia 3/3
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 10.03.18 22:33  •  Granica. - Page 10 Empty Re: Granica.
Uczestnicy: Gustav, Warner, Togami, Shinya
Cel: oczyszczenie terenu
Poziom: Trudny
Możliwość zgonu: Głównie za sprawą błędnych decyzji

Niektórym dobór miejsca mógł się wydawać nieadekwatny, dla innych jego wygląd mógł być kojący. Lasy były zdecydowanie dość przyjemną odmianą, jednak naraz sprawiały wrażenie miejsca bardziej nieprzewidywalnego niż można się spodziewać. Zgodnie z raportem, jaki dawno został złożony przez Furiosę, teren ten zamieszkiwany był przez Desperatów. Ci z kolei skłonni byli wskazać dokładną lokalizację złóż metali w zamian za pewne udogodnienia takie, jak broń, ubrania czy wsparcie w przejęciu prawdopodobnego miejsca zamieszkania. Tym razem umówienie się z nimi nie doszło do skutku, jednak wciąż było prawdopodobne odnalezienie ich.
 Cel wyprawy był niejasny w swojej prostocie — mieli przygotować teren pod nadjeżdżającą grupę wydobywczą, składającą się z wojskowej ochrony, przystosowanych do wydobycia droidów, odpowiedzialnych za doglądanie ich inżynierów oraz kilku naukowców. Na podstawie raportów wojskowej, która dwa lata temu przybyła tutaj, udało się wyznaczyć dwa jasne punkty, w których znajdowały się złoża oraz jeden nie do końca precyzyjny.
 Poruszający się wozami ciężkimi i przystosowanymi do podróży w warunkach Desperacji wojskowi zostali zmuszeni do zatrzymania się za sprawą coraz wyraźniejszej linii roślinności i w końcu drzew. Konary uniemożliwiały kontynuowanie przeprawy samochodami, przez co pasażerowie musieli opuścić pojazdy. Jeden z naukowców, ubrany w kombinezon ochronny z zielonkawej gumy i maskę przeciwgazową, zagadał do czwórki wojskowych:
 – Moje nazwisko, jak panowie wiedzą bądź nie, brzmi Takeda – Przedstawił się, wykonując adekwatny ukłon. – Wygląda na to, że za daleko się nie przedostaniemy. Co teraz? – Stwierdził dość oczywisty fakt, patrząc ciemnymi oczami w granicę lasu. Dłonie zacisnął na niewielkim urządzeniu, które wykrywać miało metale w okolicy i postąpił krok czy dwa w kierunku drzew. Z informacji otrzymanych przed wyprawą wynikało, że gdzieś tutaj powinni znajdować się jacyś ludzie, jednak póki co niezbyt wyglądało na to, by ktoś poza nimi był w okolicy.
 W popołudniowych godzinach wczesnowiosennego dnia było tutaj wyjątkowo jak na warunki Desperacji wilgotno, przy tym też nieco chłodnawo. Można by było nawet uznać, że całkiem przyjemnie. Gdzieś w oddali, w głębi lasu, było słychać śpiew ptaków. Z pewnością coś tu żyło, jednak należało się przyłożyć, by to coś — lub w optymistycznej wersji kogoś — odnaleźć. Pewne też było, że musieli wyznaczyć punkt, do którego ruszą na początku, oraz to, że nie wszyscy mogli przejść (tudzież przejechać) dalej.



Techniczne:

Fabularne:
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 11.03.18 20:45  •  Granica. - Page 10 Empty Re: Granica.
 W innych okolicznościach nie zinterpretowałby u siebie stanu delikatnej ekscytacji, ale to pierwszy raz od ponad dwóch miesięcy, kiedy udało mu się dostać pozwolenie na wyprawę poza mury. Jak dotąd uniemożliwiała to odbyta operacja i troska o jego zdrowie, jednak trzymał się naprawdę dobrze i obecnie nic nie sugerowało konieczności wydłużenia czasu rehabilitacji. Czuł się na siłach, by wesprzeć grupę mającą na celu oczyszczenie terenu, dlatego teraz znajdował się w kołyszącym wozie, przemierzając piaski Desperacji.
 Kiedy znaleźli się na granicy lasu, pojazd zatrzymał się i wypuścił z wnętrza wojskowych. Rozejrzał się po najbliższym otoczeniu, a później skupił spojrzenie na widniejących przed nimi drzewach. Dalsza droga dla samochodu ucięta, czyli muszą postanowić, czy wędrują dalej na piechotę czy może obierają inny kurs. Odpalił holo mapę terenu i rzucił okiem na zaznaczone tereny, w których powinni odnaleźć interesujące ich źródła złóż.
 — Co myślisz o wystosowanej poprzednio ofercie? — Skierował słowa do Gustava.
 Z reguły nie przepadał podejmowania się współpracy z osobami pozbawionymi profesjonalizmu, nie mówiąc o tym, że miałaby to być grupa zupełnie im obca. Gdyby jednak zdecydowali się wykurzyć Łowców z kryjówki, obawiał się, że liczebność ich grupy może być drobnym minusem. Inne zaś opcje niespecjalnie go przekonywały — jedna lokalizacja pozostawała niepewna, druga zaś zmusiłaby ich do przedarcia się przez las, także pod osłoną nocy. Wydawało się to bardziej ryzykowne od konfrontacji z rebeliantami.  


Ekwipunek:
Ubiór:
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 12.03.18 1:39  •  Granica. - Page 10 Empty Re: Granica.
Podróż poza granice murów zawsze wypełnione były tym wspaniałym uczuciem przygody. Jak tu się nie cieszyć z idealnej okazji do zobaczenia świata, poznania nowych kultur, a także zwiedzenia tak sporej ilości historycznych miejsce. Historyczny kilkuset letni piasek. To jest to, o co wszyscy lubią najbardziej. Na szczęście Togamiego w swojej podróży nie był sam. Życie zadbało aby swoje perypetie musiał dzielić i z innymi, no bo jakżeby inaczej. Aby dopełnić ideału wyprawy jak zwykle musiało się skończyć wożenie tyłku spokojnie w woziku jak lenie. Nadeszła pora aby się nieco rozruszać. Wszyscy się porozłazili na różne strony świata, więc dla odmiany i zachowania równowagi Togami postanowił się trzymać jednej osoby i zadręczać ją swoją obecnością. Ene due.. padło na Shinye. Szczęśliwcy wygrany został więc radosnym jakże posiadaczem uśmiechniętej od ucha do ucha wojskowej przylepy. Tog poza naprzykrzaniem się towarzyszowi postanowił jak zwykle porozglądać się swoim bystrym sokolim wzrokiem po okolicy.
- Jak sądzisz, co powinniśmy zrobić? - zapytał z ciepłym uśmiechem członka organizacji. Nie było tak, by sam nie miał jakiś pomysłów, ale na razie wolał siedzieć cicho i przypatrywać się z daleka. W końcu na tej wyprawie było tak wiele tęgich głów. Nie chciał przypadkiem im się mieszać w ich plany i nie daj brosze przeszkadzać. To by było bardzo niefajne. Założył na siebie ręce i czekał na odpowiedź mężczyzny, nasłuchując też co maja do powiedzenia pozostali członkowie wyprawy. W końcu zresztą istniała duża szansa, że oni twardą ręką będą chcieli przewodzić gdzie będę mieli iść i w jaki sposób to zrobią.  Nie było w tym złego, co by na dobre nie wyszło. Przynajmniej się generał mógł choć chwilowo zrelaksować od wydawania rozkazów.
- Cóż zawsze może istnieć inna droga do naszego celu nie? Jak to starożytne ludy robiły, można cel osiągać mniej oczywistymi metodami. - rzucił od tak sobie, bo może by kogoś to zainspirowało. Sam jak już było wspomniane nie chciał nic narzucać ani proponować. Przynajmniej na razie. Trzeba było w końcu przyjrzeć się jak sobie radzą owi towarzysze w terenie w razie problemów. A co więcej o umyśle może powiedzieć coś jak nie umiejętność rozwiązywania problemów. W razie jakiegoś zagrożenia miał też na szczęście swój stary dobry Aijt-ZN7 pistal przytwierdzony do boku oraz zgarnięty niedawno, zawieszony na ramieniu trochę nonszalancko kałach. Nie można też zapomnieć o nożu specjalnym,w razie walki wręcz, choć mężczyzna wątpił by do tego doszło.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie   •  Granica. - Page 10 Empty Re: Granica.
                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 10 z 12 Previous  1, 2, 3 ... 9, 10, 11, 12  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach