Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 8 z 11 Previous  1, 2, 3 ... 7, 8, 9, 10, 11  Next

Go down

Pisanie 29.05.15 21:31  •  Opuszczony Bunkier - Page 8 Empty Re: Opuszczony Bunkier
    Z początku miała zamiar w ogóle nie rozmawiać z wilczurem. Po prostu uznawała, że skoro zachował się tak jak się zachował, to nie powinna w ogóle z nim gadać. Miała mu za złe, że tak agresywnie zareagował na jej przybycie. Nie zrobiła nic złego. Chociaż z drugiej strony... sama nie wiedziała jakby się zachowała, gdyby nagle, podczas jakiejś akcji pojawiła się kompletnie nowa osoba. Starała się postawić w jego sytuacji. Nie wychodziło jej to. Nie mogła tego pojąć, dlatego postanowiła dłużej o tym nie myśleć.
    Skrzywiła się, gdy usłyszała trzaski, spowodowane zrzuceniem sprzętów z biurka. Dźwięk był bardzo nieprzyjemny. Bacznie obserwowała wymordowanego. Wiele o nim słyszała. Przywódca DOGS'ów, ale również niezły awanturnik i buntownik. Miała pewne obawy. Myślała dlaczego przeniósł ją w takie miejsce, ale nie mogła znaleźć w głowie dobrego powodu. Wcześniej myślała jak zadziałać białowłosemu na nerwy. Chciała się nie odzywać, ale uznała, że jednak większą karą będzie słuchanie jej irytujących dialogów.
    Wysłuchała go uważnie, wzrokiem błądząc gdzieś po pomieszczeniu. Patrzenie na niego lekko ją przerażało, ale nie dawała tego po sobie poznać. Po prostu siedziała tak, z tą swoją lekceważącą postawą, oglądając się dookoła. Laboratorium było miejscem, które była chyba jednym z najlepiej uchowanych w bunkrze. Fakt, że ściany i sufit były poniszczone, połamane meble walały się wszędzie, gruzy utrudniały swobodne poruszanie się, a trupy, kości i krew wydawały nieprzyjemny odór. Mimo wszystko ten pokój należał do tych najbezpieczniejszych. Tak przynajmniej wydawało się zielonowłosej.
    - Może jestem. Nie mi to oceniać. - odparła po jakiejś chwili, mrużąc lekko oczy. Czerwone ślepia mrugnęły leniwie. - A co innego mogę robić w takiej sytuacji? To ja jestem postrzelona, przez Ciebie. Czym sobie zasłużyłam, na takie traktowanie? Podaj mi kilka sensownych argumentów. - wymamrotała z lekkim zarzutem. Bo przecież nic złego nie zrobiła.
    Nie wiedziała co robić. Odruchowo rozejrzała się dookoła. Czemu? Cała ta sytuacja trochę ją przerastała. Czuła się jak ze związanymi rękoma. Nie mogła aktualnie zrobić nic, tylko siedzieć i rozmawiać... o niczym. Bo w sumie nie rozmawiali o niczym sensownym. Uciec też nie mogła, bo każdy gwałtowniejszy ruch sprawiał niesamowity ból. Co prawda udo wyleczyła prawie całkowicie, ale z kolanem miała dużo większy problem. W ostateczności mogła rozwinąć swoje skrzydła, ale bunkier był chyba zbyt mały, aby mogła bezpiecznie przelecieć do wyjścia. Żaden z planów nie miał prawa się powieść. Nie wierzyła, że mogłoby jej się udać. To takie nierealne, no...
    - Zbieram sobie informacje o wszystkim i wszystkich, bo nie mam lepszego zajęcia w swoim życiu. Właściwie to niewiele wiem o Twoich psiakach, Nie musisz się mną przejmować. - zapewniła go, przytakując sobie samej głową. Wiedziała, że rozmowa z nią nie należała do najprzyjemniejszych. Ciągnęła dalej: - Po co mnie tu przytargałeś? Czemu mnie nie zostawiłeś? Widzę, że jesteś... zażenowany? Zmęczony? Odpocznij, należy Ci się, niosłeś mnie kawał drogi. Nie przejmuj się, nigdzie nie ucieknę, skutecznie mi to utrudniłeś. - powiedziała spokojnie, przyjmując nieco inną taktykę. Była trochę bardziej miła, mimo wszystko.
    Czym bardziej próbowała wszystko ogarnąć, tym mniej jej to wychodziło. Prawie jak mi. Fiammetta poprawiła swoje zielone włosy. Skuliła się nawet trochę, siedząc na ziemi, bo nieco wiało. Pewnie przez chwilę nawet zadygotała, ale ogarnęła się. Słysząc ostatnią kwestię Growlithe'a, zrobiła lekko zażenowaną minę.
    - To Ty mnie postrzeliłeś, a potem uprowadziłeś. Powinieneś wiedzieć co ze mną zrobić. - mruknęła, poprawiając się. Zerknęła na swoją nogę. Poruszyła nią lekko. Odruchowo sprawdziła, czy nie zgubiła słuchawek. Obmacała kieszenie. Były na swoim miejscu. Wyczuła również sztylet umocowany przy pasie. Dziwne, że wilczur jej go nie zabrał. Przynajmniej w razie jakiegoś niebezpieczeństwa mogła próbować się bronić, o.
    Siedziała dalej tak grzecznie, gapiąc się na białowłosego. Rubinowe ślepia zatrzymały się na jego twarzy i obserwowały ją bacznie, chcąc ujrzeć choć jedną, inną emocję.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 29.05.15 23:40  •  Opuszczony Bunkier - Page 8 Empty Re: Opuszczony Bunkier
Moment.
Nawet wyglądał na zdziwionego. Na sekundę.
Miał jej dawać argumenty? I co jeszcze? Przeprosić, otrzepać z kurzu i zaproponować podrzutkę do domu? Paść na kolana, wznosząc ręce ku niebu, by prosić wszystkich bogów po kolei o wybaczenie za tę „straszliwą zbrodnię”?
Poza tym...
Zażenowany? On? Zachichotał wcale nie cicho, przykładając nawet na moment usta do kołnierzyka koszuli.
To się nazywa „znudzenie”, księżniczko. – Mimo mianowania jej tak wysokim tytułem, użył na tyle dużej dawki ironii, by bez przeszkód zrozumiała, że nie miał do niej nawet odrobiny respektu. Nawet jeśli w obecnej sytuacji to on odgrywał rolę bandyty, nie wydawał się kimś, kto będąc wyjętym spod prawa, czuje się tym szczególnie przejęty. Nawet zachowanie Fiammetty i jej pokazywanie na każdym kroku, jak wiele miała mu za złe, nie robiło na nim wrażenia. ─ Jasne, że nie uciekniesz. Nie zrobiłabyś tego nawet gdybym  wyleczył ci rany i otworzył przed tobą drzwi.
Odchylił się, aż wreszcie poczuł za sobą twardą, chropowatą powierzchnię ściany. Ciało natychmiast się rozluźniło, mogąc oprzeć się o coś stosunkowo stabilnego. Nie był na tyle zmęczony, żeby za moment paść nieprzytomny twarzą w gruzie, ale mięśnie z ulgą przyjęły nową pozycję. Musiał się wsunąć bardziej na blat brudnego biurka, by móc przylgnąć plecami do ściany, ale teraz było mu o wiele wygodniej. Zajął się poprawianiem odstającego kołnierzyka.
Jeszcze się zastanawiam. Wiesz, byłaś zabawniejsza, jak nic nie mówiłaś. – Przeciągnął palcami po materiale prostując pogniecione fragmenty, a potem skrzyżował ręce na piersi i zaczął lustrować otoczenie uważniejszym spojrzeniem. ─ Nie zamierzasz uciekać? Wyrywać się? Atakować? Cholera, cokolwiek? Serio sądzisz, że łatwa wygrana to satysfakcja? Nawet nie potrafisz wjechać mi wystarczająco na ambicje. Cały czas gadasz tylko o tym postrzeleniu. Trzeba było się nie pchać w linię strzału.
Nie było tu nic ciekawego. Gdzieś w kącie zarejestrował rozkładające się od dłuższego czasu zwłoki. Mięsa praktycznie już nie było, a to, które jakimś cudem się ostało i nie wyschło na wiór i tak poruszane było przez białe larwy, które przebiegały po ciele, wyżerając wszystko do szpiku. Dolatywał do niego stęchły odór – doskonale zresztą znany. Poza tym jednym konkretem nie udało mu się wypatrzeć niczego ambitniejszego. Nic, co mógłby zrabować; nic, co miałoby choćby minimalną wartość. Nic dziwnego, że suma summarum powrócił parą dwukolorowych ślepi do Fiammetty. Nie pytał jej o imię, choć gdzieś podświadomie człowiecza natura wymagała poznania go.
Poruszył nogą, uderzając tyłem buta o przód biurka.
Jakaś mara zawarczała z kąta pomieszczenia, zwracając na siebie uwagę Growlithe'a. Zerknął na nią na ułamek sekundy, ale wiedział, że dziewczyna nie  będzie w stanie dostrzec ruszającego się cienia. Coś o krzywych, kanciastych kształtach przemknęło się wzdłuż ściany i zniknęło za ogromnym fragmentem sufitu, jaki odpadł jakiś czas temu. Najwidoczniej znów go obserwowano.
Czego chcecie? – zapytał ze znużeniem, powracając do lustrowania dziewczyny. Wyglądało na to, że ją oceniał.
CZUJESZ, JACE? – zagadnął nagle cichy, subtelny i powolny głos. Chłopak się nie poruszył, choć mara dobitnie wgryzła się głosem w jego czaszkę. Prawie jak sztylet, którego niby nie widać, ale i tak jest. DLACZEGO ONA JESZCZE ŻYJE?
Zerknął na jedną ze swoich dłoni na tyle, na ile pozwalała mu pozycji. Przekręcił ją nieco, przyglądając się krytycznie swoim paznokciom.
Skąd mam niby wiedzieć? Przysłowie mówi, że głupim zawsze dopisuje szcz... – nie dokończył myśli. Poczuł lodowatą obręcz zaciskając się na jego szyi. Gryzły go. Próbowały zmiażdżyć gardło w szczękach.
ZABIJ JĄ! ZAMORDUJ! DAWNO NIE PIŁEŚ KRWI, PRAWDA?
A może to wcale nie były mary, tylko wampirzy głód. Zajął się wydobywaniem jakiegoś syfu spod paznokci.
To co to za informacje, które o nas znalazłaś? – Ignorowanie mar wychodziło mu już rewelacyjnie. Prawie tak dobrze, jak ignorowanie całego świata. ─ Ja zdecyduję, czy jesteś warta przejęcia. Co robiłaś w ruinach tamtego laboratorium?
Niech to będzie coś ujmującego...
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 30.05.15 13:57  •  Opuszczony Bunkier - Page 8 Empty Re: Opuszczony Bunkier
    Niby rozglądała się dookoła, ale kątem oka zerkała cały czas na wymordowanego. Na pewno widział te momenty, w których lustrowała go wzrokiem. Zaciekawiła ją jego osoba. Jakaś jej wewnętrzna część chciała go poznać, choć nie liczyła na to, że dogadają się, bo jak na razie wszystko szło w nieodpowiednim kierunku. Ich charaktery trochę za bardzo się ze sobą gryzły.
    Skrzywiła się.
    Słysząc śmiech, złapała się za głowę i wzięła dosyć głęboki wdech. Nie oczekiwała żadnych przeprosin, sam fakt, że nie została porzucona gdzieś przy ruinach nieco ją ucieszył. Uznała nawet, że postrzelenie to i tak błaha sprawa, starała się o tym nie myśleć. Wmówiła sobie, że wilczur miał po prostu powód aby oddać strzał. Nie wiedziała jaki, miała cichą nadzieję, że w rozmowie wszystko wyjdzie. Dobrze, że jej nie zabił, nie chciała po rak kolejny umierać. Już raz umarła, nie miała chęci robić tego po raz kolejny.
    - Nazywaj to jak chcesz, księciu. - bąknęła dosyć cicho. Nie potrafiła z niego wyczytać żadnych konkretnych emocji, bo był cholernie spokojny. Jak jakaś skała. Jej uczucia względem białowłosego były tak różne, że od ich nadmiaru bolała ją głowa. Z jednej strony była pełna obaw. Nie wiedziała, do czego może być zdolny. Dowiedziałaby się o nim więcej, gdyby tylko złapała jego rękę i wyczytała jego moce. Towarzyszył jej również lekki strach. Mimo wszystko starała się zachowywać wewnętrzny spokój i okiełznać emocje, które rozrabiały w jej wnętrzu. - Nic o mnie nie wiesz. Po prostu nie chcę uciekać... Poza tym nie wyleczyłbyś mi ran, nie mówiąc nawet o otwieraniu drzwi. Takie zachowania raczej nie leżą w naturze takich jak Ty. - wymamrotała, uciekają wzrokiem gdzieś w bok, jak jakaś spłoszona łania. Wiele zawodu sprawiała jej myśl, że tak trudno idzie jej się dogadać z kimkolwiek. Nieważne czy się starała, czy też nie... wszystkie plany zawodziły i nie powodziły się. Co skutkowało tym, że z czasem zaczęła z góry uważać, że nic jej się nie uda. W tym przypadku było tak samo.
    Przyglądała się, jak białowłosy zajmuje dogodniejszą pozycję. Gdy zaczął się bawić kołnierzykiem, słuchała go dalej. Mogła próbować uciekać, ale to było bez sensu, według niej oczywiście. Nawet uśmiechnęła się na moment, kiedy usłyszała, że ta "wygrana" nie daje wymordowanemu satysfakcji.
    No i dobrze.
    - Ouch, powiedz tylko słowo, a się przymknę. - odparła całkiem szczerze. Mogła przestać gadać, jeśli tak bardzo chciał. Ale to oznaczałoby, że dalsza część spotkania przebiegałaby w ciszy, bo byłoby totalnym bezsensem. Mówiła dalej: - Wiesz, w tej sytuacji chyba nie chodzi o to, aby być zabawnym, nie uważasz? I nie. Nie zamierzam uciekać. Jestem z góry skazana na porażkę. Musiałabym mieć motor w dupie, aby uciec stąd na tyle szybko, byś mnie nie dogonił. I wcale nie chodzi mi o wjeżdżanie Ci na ambicje... Nie zdążyłeś tego ogarnąć? No i jeszcze jedno, nie byłam na linii strzału, stanęłam obok. Nieważne. - praktycznie wszystko rzekła na jednym tchu. Po tym odetchnęła. Podobnie jak on, rozejrzała się raz jeszcze po pomieszczeniu.
    Odór stęchlizny i jakiś trup gdzieś w rogu. Duże sterty gruzu, pobite naczynia laboratoryjne i roztrzaskane ekrany monitorów - taki widok mogła zaobserwować.
    - Nic ciekawego. Znam niedokładne współrzędne jednego z wejść do Waszych jaskiń. Myślę, że jednak są na tyle zbliżone, że po kilkudziesięciu minutach poszukiwań mogłabym je znaleźć. No i znam kilka nieistotnych faktów o Tobie, wilczurze. Pewnie mogłabym wymienić również kilku członków gangu. Ale wierz mi, nie pracuję dla nikogo. Działam sama.
    - odparła, robiąc krótką przerwę. Kontynuowała dalej: - Co robiłam przy ruinach? Przechodziłam, usłyszałam strzał Twojego towarzysza, a moja ciekawość oczywiście ściągnęła na kłopoty. Co mam zrobić, żebyś był przekonany, że nie jestem zagrożeniem? - spytała.
    Czy na prawdę wyglądam na kogoś groźnego?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 02.06.15 4:58  •  Opuszczony Bunkier - Page 8 Empty Re: Opuszczony Bunkier
Odzyskał natychmiast rezon.
Chyba raczej Smoku. Nie mam białego rumaka.
Teraz tylko czekać na to, aż faktyczny książę wparaduje tu na swoim dzikim ogierze i zechce uratować cną niewiastę przed piekielnym ogniem gadziska. Choć w rzeczywistości obieranie roli złoczyńcy przestało mieć jakiekolwiek znaczenie, tym razem Growlithe pewnie by poczuł satysfakcję, gdyby naprawdę zburzono pół ściany i zaatakowano go w ramach rewanżu za nieznajomą.
Słuchał jej jednak uważnie, nie pozwalając, by na jego twarzy pojawiła się choćby najmniejsza oznaka, jaka świadczyłaby o traceniu panowania nad sobą. Naprawdę go szczuła. Czuł się jak głupi kundel zapędzony w ślepy zaułek. Kundel, którego dźga się ostrymi końcówkami kijów naiwnie łudząc się, że pies pozostanie ofiarą.
Ale psy miały zęby.
A bestie przyparte do muru są szczególnie niebezpieczne.
Aż dziwne, jak można być tak zimnym na zewnątrz, gdy w środku wrzało piekło. Miał zamiar ją wypuścić? Może. Początkowo chciał się pobawić, poszczuć, podroczyć, zapchać jakoś ciągnący się w nieskończoność czas. Liczył naiwnie, że tym razem znalazł kogoś, kto byłby w stanie nadszarpnąć jego nerwy nie za sprawą złośliwości, a czego ponad – czegoś, co byłoby częścią charakteru, którego Growlithe nie umiałby zrozumieć i wyjaśnić. Zamiast tego pluła mu w twarz, oczekując, że machnie na to ręką?
Huknął tyłem buta o biurko. Dźwięk roztrzaskał ciszę jak cienkie szkło, aż hałas poruszył marami. Jedna z nich wyłoniła się z rogu pokoju, z nisko spuszczonym łbem kierując się ku Fiamm. Nie była jedyna. Zaraz za pierwszą zmorą zaczęły wychodzić kolejne i następne, i jeszcze parę. Jedna po drugiej, wyłaniały się z cieni, odlepiając się od nich z niemym chlupotem. Zdeformowany łeb zwisał na karku na samej skórze, ciągnąc po ziemi długą, nieprzerwaną linię czarnej krwi. Gdzieś na suficie położyła się chuda, szkaradna kobieta o wyłupiastych oczach i długich włosach. Wygięła się w łuk rozwierając wypchaną kłami paszczę i wydała z siebie pisk tnący jak żelazo.
Growlithe mamrotał pod nosem kolejna imiona.
Gabrielle, Dhalia, Karat, Agane, Nyamere, Jun...
Cuchnące zwłoki poruszyły się, gdy z brzucha zaczął wydrapywać się dwunogi szczur z długimi łapami. Upadł na ziemię, łamiąc jakąś kość. Growlithe warknął, każąc mu ruszyć naprzód. Mimo że noga ciągnęła się za nim, kulejącymi ruchami zaczął się zbliżać do Fiammetty.
Wejście.
Wejście zastąpiła czarna masa formująca się w coś na kształt wychudłego wilka ze szczupłym pyskiem prawie tak długim, jak ramię białowłosego. Zmora dyszała, uśmiechając się niemalże ludzko.
Aż wreszcie część z nich ruszyła. Dwa wielkie psiska rozwarły paszcze i zaatakowały Fiammettę, gryząc w ramiona, ręce, brzuch i – i tak ranną – nogę. Nie próżnowały. Robiły to z pasją godną wściekłych kundli. Nie chciały jej tylko „poszczypać”. Chciały ją zeżreć żywcem.
Growlithe zeskoczył z biurka i wsunąwszy dłonie do kieszeni spodni pokręcił głową z dezaprobatą.
Dlaczego to zrobiłaś? – zapytał spokojnie. Niemalże miło. Nie przejmował się tym, że mógł zostać zagłuszony przez warkot swoich zwierząt. ─ A mogliśmy się jeszcze dogadać. Mogliśmy, co nie, Agane?
Krucza kobieta nad ich głowami zarechotała wysokim tonem, sprawiając uszom cierpienie. Jej śmiech rozniósł się po całym pokoju, docierając do każdego zakamarka tej śmierdzącej dziury. Dopadł chyba nawet dusz wszystkich żyjących tu postaci.
Growlithe uśmiechnął się pod nosem.
Agane potwierdziła. Sama widzisz, jaka jest rozbawiona. – Grymas nie utrzymał się zbyt długo na jego twarzy, prędko ześlizgując się z warg na rzecz lekkiego skrzywienia, które wystarczyło, by pokazać pełnie irytacji chłopaka. Cień, snujący się za jego plecami, szturchnął Wilczura w udo, ocierając się o niego bokiem pyska i zostawiając na spodniach gęstą maź, równie gęstą co melasa. ─ A ty tak łatwo wszystko spierdoliłaś.
Fiammetta mogła poczuć jak coś lekko muska jej ramię, by zaraz zacząć napierać mocniej na materiał bluzy. Coś, co przypominało półpłynną wstęgę powolnymi, miarowymi ruchami zaczęło oplatać jej ręce, chcąc całkowicie je związać i skrępować. Uniemożliwić nimi jakikolwiek ruch.
Zjeżdżać – warknął w stronę psów, które odsunęły się wreszcie od anielicy, kłapiąc jeszcze ostrymi, trójkątnymi kłami. Przestały na nią napierać, ale gryzły powietrze nawet wtedy, gdy Growlithe podszedł bliżej i kopnął jedno ze zwierząt w brzuch. ─ Jest moja, spieprzać.
Pochylił się nieco nad dziewczyną, by dotknąć palcami jej policzka. Prawie był to czuły gest. Prawie. Growlithe nie należał do osób przejmujących się takimi drobiazgami. Chwycił ją zaraz za szczękę i przekręcił głowę tak, by spojrzała mu w oczy.
Może powinnaś wreszcie wydać rozkaz zgładzenia mnie, wasza wysokość?

// Używanie mocy:
x Umbrakineza: 1/3 (odpoczynek: -/4)
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 04.06.15 21:18  •  Opuszczony Bunkier - Page 8 Empty Re: Opuszczony Bunkier
    Westchnęła głośno, po czym uśmiechnęła się krzywo.
    - Na smoka to nie wyglądasz. No i nie trzeba mieć rumaka, by być księciem. Nie sądzisz? - mruknęła cicho, przerywając kontakt wzrokowy, jeśli tylko jakiś był. Znowu spuściła wzrok gdzieś w dól lub patrzyła na jakieś graty i gruzy.
    Myślała dość dużo. Była niemalże pewna, że po wyjawieniu takich informacji Growlithe nie puści jej wolno. Nie znała go na tyle, by przewidzieć jak się zachowa. Słyszała pogłoski, że ostry z niego awanturnik i w Desperacji jest znany głównie ze swojej wysokiej pozycji w gangu DOGS, ale również z chęci to obijania innym mordek. W chwili, gdy Fiammetta zobaczyła go przed sobą, całe te obawy minęły. Według niej wcale nie wyglądał na takiego groźnego. Z początku się go nie bała, ale z czasem to się zmieniło...
    Prawda, szczuła go. Pewnie trochę specjalnie, ale w niektórych momentach całkiem nieświadomie. Pogrążała się w jego oczach, wiedziała o tym, ale pewnie nawet jej to nie przeszkadzało. Wcześniej chciała spróbować dołączyć do jego gangu, ale teraz to chyba nie było możliwe. Nie po tym wszystkim.
    Znowu zapatrzyła się.
    Huk.
    Na sam dźwięk uderzenia, zwróciła swoje ślepia w stronę Growlithe'a. Przestraszyła się trochę. Uważnie patrzyła na chłopaka. Dopiero w tym momencie dostrzegła cienie, które wędrowały w jej kierunku. Poruszały się dosyć szybko, a przynajmniej na tyle, że zielonowłosa zauważyła tylko spostrzec to, że przesadziła. Nie chciała, aby sprawy przybrały taki obrót. Nerwowo zerkała na nowe mary, wyłaniające się z mroku. Wszystkie zbliżały się do niej.
    Na twarzy dziewczyny można było dostrzec wyraźne zdenerwowanie, a nawet strach, który mógł się ujawniać w niechcianych momentach. Zacisnęła zęby. Drobne dłonie zacisnęły się w pięści. Zraniona noga zadygotała lekko na boki. Dokładnie wsłuchiwała się w to, co mamrotał wilczur. Usłyszała kilka imion, ale nie wiedziała o co z nimi chodzi. Odpędziła myśli, które ją nękały, myśląc nad tym, jak się zachować.
    Stała dalej bezradnie, poruszając lekko nogą, by choć trochę ją rozgrzać.
    Pobliskie zwłoki ruszyły się. Wyszedł z nich jakiś dziwny szczur. Anielica skrzywiła się. W razie gdyby szczur do niej doszedł, to pewnie odkopałaby go zdrową nogą.
    Wodziła wzrokiem na czarną plamą, która poruszała się po ziemi. Wyłonił się z niej wilk, który zagrodził wyjście z laboratorium. Nie miała drogi ucieczki. Żarty się skończyły.
    Mary ruszyły szybciej w stronę Fiammetty. Dziewczyna próbowała unikać potworów. Pewnie nawet jej się udało. Odskoczyła gdzieś w bok, uderzając nogą w jakąś kupkę gruzu, która rozwaliła się po podłodze. Mało brakowało, a zielonowłosa wywaliłaby się. Mimo wszystko jednak ustała w miejscu. Złapanie równowagi kosztowało ją chwilę cennego czasu. Dwa psiska rzuciły się na nią, przypierając ją do ściany. W jednej chwili całe jej ciało stało się tak bardzo obolałe. Zwierzęta gryzły ją dokładnie w każdą część ciała. Pogryzione ręce, nogi i brzuch, piekły cholernie. Anielica próbowała uwolnić się z mocnego uścisku. Machała rękoma wkoło, próbując odrzucić łokciami psy. Pewnie z jej ust wyrwał się jakiś gardłowy krzyk. Rzucała się na boki, próbując pozbyć się zwierząt, które sprawiały coraz większy ból, swoimi niemalże stalowymi szczękami.
    Uśmiechnęła się krzywo w stronę Growlithe'a, gdy ten raczył się ruszyć. Rzucił pytanie. Fiammetta zastanowiła się szybko, dalej próbując zwalczyć ograniczające jej ruchy psiska.
    - Co zrobiłam? Co? Rozmawiałam z Tobą? - zdołała z siebie wydusić, nie wiedząc nawet, czy jej głos przebił się przez dźwięki które wydawały psy, bo pewnie jakieś wydawały. Spojrzała w górę, na marę kobiety, która wisiała nad nimi. Odwróciła wzrok.
    Marzę o tym, aby ten głupkowaty uśmiech zniknął z jego twarzy.
    Kolejnej wypowiedzi nie skomentowała. Po prostu chrząknęła cicho, dalej użerając się z psami.
    Odetchnęła, gdy Growlithe pozbył się psów. Popatrzyła na niego, nieco przestraszonym wzrokiem. Wzrokiem zbadała swoje rany. Nie były jakieś bardzo poważne, ale miała pogryzione ręce, rękawy jej bluzy były niemalże całkowicie postrzępione. To samo ze spodniami. Postrzelona noga ledwo się trzymała. Słabo zaleczona rana postrzałowa znów krwawiła, a wszystko przez bestie, które próbowały ją pożreć żywcem.
    Starała się przenieść swoje ciało w jakieś dogodniejsze miejsce. Przeczołgała się niewielki kawałek w bok, jednak wymordowany ruszył w jej kierunku. W tym samym czasie czarna masa, zaczęła powoli oplatać ręce dziewczyny. Fiammetta próbowała się uwolnić, a gdy tylko jej się to udawało, maź znowu oplatała jej ręce. Na swojej szczęce poczuła uściska dłoni chłopaka.
    - Bijesz się jak baba. Ach, Ty w ogóle się nie bijesz. Wszystko robią za Ciebie te marne monstra. Cienias... - syknęła, przymykając lekko oczy. Otworzyła je dość szybko, a potem splunęła Growlithe'owi w twarz. Szybkim ruchem uwolniła prawą rękę od czarnej wstęgi, która starała się skrępować jej kończynę. Zamachnęła się i obdarzyła wymordowanego prawym sierpowym. Pewnie nie był mocny, ale na pewno go zaskoczył. Starała się odepchnąć białowłosego, by móc zmienić swoją pozycję. W tym samym momencie złapała go za rękę, by choć przez chwilę móc odczytać jego moce. Nie wiedziała z kim miała do czynienia. Przez tą krótką chwilę zdołała się dowiedzieć, że jej "przyjaciel" ma biokinezę. Wyczuła również jakieś moce ofensywne. Tyle jej starczyło. Chwiejnym krokiem ruszyła w miejsce, w którym było najmniej przeciwników. Stanęła kilka metrów od Growlithe'a.
    Wykrzywiła się znów.
    - Pomyśleć, że z początku chciałam rozmawiać o współpracy... - mruknęła, obserwując Wilczura, będąc przygotowaną na atak. Może tym razem to on sam uderzy, a nie jego parobki?
    Masowała swoją najgorzej zranioną nogę, próbując nie myśleć o innych ranach, które przypominały o sobie na okrągło.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 09.06.15 1:07  •  Opuszczony Bunkier - Page 8 Empty Re: Opuszczony Bunkier
„Co? Rozmawiałam z tobą?”
Przewrócił oczami.
Gdyby to tylko była rozmowa, nawet nie kiwnąłby palcem. Może ograniczyłby się wyłącznie do słuchania, bez żadnych niepotrzebnych ruchów. Przecież mogło się odbyć bez tego. Powiedzmy, że nawet w to wierzył.
Do teraz.
Patrzył przez chwilę, jak Fiammetta macha rekami, jak ktoś, kto zdecydowanie potrzebuje egzorcysty. W tym momencie żarty się skończyły. Psy zbrudzone przez mrok wyczuły jego własne rozdrażnienie i pewnie dlatego gryzły zażarcie. Wsuwały długie, zakrzywione kły w skórę dziewczyny i szarpały łbami tak długo, aż nie udało im się wyrwać choć odrobiny mięsa. Choć jednego, malutkiego kawałeczka, który zbliżyłby je do całkowitego zeżarcia ofiary. Łapały za wszystko: za dłonie, które akurat śmignęły im przed oczami, za nogi, rozgryzając i tak krwawiącą ranę, pożarły jej brzuch, kostki, kolana, nadgarstki, ramiona, nawet raz jeden z obleśnych pysków kłapnął jej tuż przy twarzy, milimetr od nosa. Tak, że była w stanie poczuć stęchły, lodowaty odór.
Tak cuchną groby.
Growlithe warknął, gdy kumulujące się zewsząd emocje dotarły do jego czaszki, praktycznie ją rozsadzając. Plątanina słów praktycznie zmusiła go do zaciśnięcia zębów. To jak wrzucenie odbezpieczonego granatu. Ledwo tknął jego umysł i już wybuchł – zewsząd rozgrzmiał gwar, chichoty, mamroty, marudzenie, wszystko ciche albo zbyt głośne, by móc odróżnić pojedyncze słowa. W zasadzie tylko jedno przebiło się przez tą bezsensowną paplaninę.
Cienias.
Wbił pazury w jej policzki, ale nim zdążył cokolwiek powiedzieć, splunęła mu w twarz i wyrwała się. Nie zdążył nawet zacisnąć zębów, nim głowa poleciała mu na bok.
Suka. – Podniósł dłoń i musnął opuszkami palców uderzone miejsce, które już zaczęło się czerwienić. Powoli, bardzo powoli się wyprostował. Przecież nie musiał się spieszyć. Nie będzie za nią ganiał, jak ostatni idiota. Pomieszczenie było małe i – już – całkowicie zamknięte. A ona krwawiła, męczyła się, cierpiała. Nie było sensu robić przedstawienia, skoro nawet nie było nigdzie widowni. Wysunął język i przemknął nim po kąciku górnej wargi, by zebrać jej ślinę. Resztę tego żałosnego brudu starł wierzchem dłoni.
Te marne monstra są częścią mnie. Ich życie, jest moim życiem. Ich krew, moją krwią. Ich ból, moim bólem. – Zrobił pierwszy krok w jej stronę. Oczy uważnie śledziły jej guzdrzące się ruchy, trzęsące się nogi, drżące ramiona. Uśmiechnął się pod nosem, ukazując biel kłów. ─ Skoro one są marne, jak beznadziejna musisz być ty, skoro cię pokonały? Spójrz na siebie. Ty nie krwawisz. Ty rzygasz krwią. – Kolejny krok. I następny. Jeszcze jeden. Wszystkie stawiane leniwie i bez pośpiechu. W tle słychać było tylko powarkiwania zmor. Psy jeżyły się, podchodziły bliżej, a potem cofały się nagle, bo nie dostały pozwolenia, by znów atakować. Jeden z nich kłapnął zębami, gryząc powietrze. To ten oberwał najbardziej. Z pyska toczyła się czarna piana, upadająca na ziemię z cichym sykiem.
Nagle białowłosy przystanął. Niecałe pół metra przed nią, z kciukiem wetkniętym za ucho jednego z psów. Kundel warczał coraz głośniej, aż w końcu nie pozostało nim nic poza czarnym sztyletem w dłoni wymordowanego. Chłopak parsknął krótko, jakby do ostatniej chwili chciał się zaśmiać.
Współpraca? Z tobą? – Podrzucił broń i zręcznie złapał palcami rękojeść. Zakrzywione ostrze nie zdołało złapało światła. ─ Nie rozśmieszaj mnie.
Szurnął ciężką podeszwą buta po praktycznie białej ziemi. Znów zaczął zmniejszać między nimi dystans. Zresztą, nie tylko on. Mary powoli, krok za Growlithe'em, przysuwały się do Fiammetty, dokładnie tak, jakby była magnesem, a one żelazem. Jeden jej krok w prawo, powodował natychmiastowe przekręcenie się ich ciał w lewo.
Aż w końcu, gdy był wystarczająco blisko, zaatakował.
Nie bronią. Nie do końca, choć tej też użył.
Ostrze przecięło powietrze ze świstem, gdy wyprowadzał cios prosto w jej ramię tuż pod obojczykiem. Włożył w to tyle siły, by cofnąć ją do tyłu i przybić do ściany. Warknął gardłowo, pięścią wolnej ręki uderzając od dołu, by trzasnąć w szczękę zielonowłosej, a potem zakleszczyć palce na jej gardle i wbić mocniej w chropowatą, usyfioną powierzchnię.
Dobrze wiedział, jakie to uczucie. Prawie jak wrzucenie do lodowatej wody, gdy ciało jest tak ciężkie, że nie można wypłynąć na powierzchnię. Płuca płoną, łaknąc powietrza, chociaż odrobiny tlenu, który uśmierzyłby ten dziwny rodzaj bólu.
Cienie zatrzęsły się, jakby gdzieś obok pojawiły się płomienie ognia, choć w rzeczywistości ogarnęła ich ekscytacja. Growlithe zaciskał dłoń coraz mocniej, wciskając kciuk w sam środek jej gardła i patrzył. Patrzył jak zawsze prosto w oczy, powoli przekręcając ostrze na bok, by powiększyć ranę. Potem oparł środek dłoni o rękojeść i zaczął wpychać coraz głębiej, aż w końcu czarny sztylet rozprysnął się, a ręka wymordowanego opadła na ranę. Uśmiechnął się wtedy na sekundę. Krwawiący otwór zaczął palić Fiammettę żywym ogniem, gdy pierwsze języki płomieni, choć małe i z pozoru niegroźne, zaczęły dotykać strzępków skóry. Wbił paznokcie w jej ramię na wypadek, gdyby się szarpała.

// Używanie mocy:
x Umbrakineza: 2/3 (odpoczynek: -/4)
x Pirokineza: 1/3 (odpoczynek: -/4)
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 11.06.15 16:21  •  Opuszczony Bunkier - Page 8 Empty Re: Opuszczony Bunkier
    Darzyła Growlithe'a ambiwalentnymi uczuciami. Z jednej strony miała ochotę własnoręcznie zedrzeć mu z twarzy jego uśmieszki i te inne irytujące miny, ale z drugiej czuła, że było w nim coś co ją ciekawiło. To dosyć dziwne, prawda? Mogłaby wskazać co najmniej kilka rzeczy, które w nim lubiła, ale wskazałaby również tyle samo jego wad. Jak nie więcej.
    Wzdrygnęła za samą myśl o Wilczurze. Czuła się bardzo dziwnie.
    Miała cichą nadzieję, że Wymordowany da jej spokój, ale po tym co tu się stało raczej nie było na to szans. A szkoda. W czasie, gdy próbowała pozbyć się psów, czuła na sobie wzrok chłopaka. Starała się o tym nie myśleć, odgonić te myśli. Na próżno. Głowa zaczęła ją boleć, czuła się jakby w jej głowę były wbijane szpilki. Wiedziała, że już długo nie pociągnie. Słabła, naprawdę słabła.
    Psy znów zaatakowały.
    Niemalże momentalnie rzuciły się na zielonowłosą, która upadła na podłogę, obijając swoje obolałe ciało jeszcze bardziej. Psiska otwierały swoje paszcze, kłapiąc nimi tuż obok twarzy dziewczyny. Próbowała odepchnąć napastników, na próżno. Zakrzywione pazury i kły wbiły się w jej ciało. Growlithe mógł usłyszeć krzyk dziewczyny, która zaciekle próbowała wydostać się z pułapki. Miała nikłe szanse. Monstra rozszarpały jej przedramię, nogę i pewnie zostawiły po sobie mocne ślady na brzuchu. Fiammetta przekręciła się na bok, aby zakryć swoją postrzeloną nogę. Jej kolano wyglądało dużo gorzej niż wcześniej. Odsłoniła swoje plecy, więc psy zapewne rzuciły się również i na nie.
    Rozległy się jęki bólu. Czerwona krew trysnęła z tych mocniejszych ran.
    Zrobiło się jej niedobrze. Była blada. Jej ciało powoli się wykrwawiało. Czuła nieustanny ból i pieczenie. Niektóre rany nawet paliły ją, na tyle skutecznie, że nie potrafiła już racjonalnie myśleć, a jeśli nawet, to zajmowało jej to nieco więcej czasu.
    Wzięła większy oddech, nadal użerając się z psiskami. Skupiła się najlepiej jak tylko potrafiła i dość silnym ruchem (jak na obecną sytuację) odepchnęła zwierzęta. Po tym od razu uniosła delikatnie ręce, wypuszczając z nich dość duży strumień wody, który skutecznie odepchnął psy.
    Trzymała ręką swój zraniony policzek. Pewnie nawilżyła go wodą. Słysząc przekleństwo skierowane w swoim kierunku, machnęła ręką. Nie obchodziło ją jakie o niej miał zdanie. Nie siedział w jej głowie, więc nie wiedział o co jej chodziło od samego początku.
    Stała w bezpiecznej odległości, krzywiąc się. Małym strumieniem wody oblała swoje ciało, by pozbyć się krwi i minimalnie ochłodzić się. Możliwe, że krystaliczna woda również uśmierzyła choć małą cząstkę tego bólu.
    - Ta część Ciebie zdecydowanie podoba mi się najmniej... - odparła dość spokojnie. Patrzyła na sylwetkę powoli zbliżającą się w jej kierunku. Był krok bliżej. Ujrzała uśmiech, dlatego też sama wymusiła uśmiech na swojej twarzy. Mógł w nim dostrzec pewną dozę niepewności i strachu. - Odwalają całą robotę, a Ty się cieszysz. Wiem, że jestem beznadziejna, ale dobrze mi z tym, więc nic Ci do tego. Serio? Zgadnij przez kogo wyglądam jak kupa pociętego mięsa, geniuszu. - patrzyła się na niego, nerwowo mrugając oczami.
    Zbliżał się do niej, a ona stojąc niemalże w rogu pokoju nie miała szans na ucieczkę. Musiała się bronić. Czerwone ślepia uważnie obserwowały wroga. W ręce chłopaka pojawił się sztylet. Fiammetta przypomniała sobie o swoim sztylecie, ulokowanym przy pasie. Mimo to nie wyjęła go.
    Drgnęła.
    Chłopak stał dosłownie niecały metr od niej. Nogi lekko się jej ugięły, jakby zaraz miała upaść. Zdołała jednak utrzymać równowagę.
    Nie skomentowała odpowiedzi, tylko syknęła coś pod nosem. Cały czas zmniejszał dystans. Kroczył w jej kierunku leniwie, a za nim mary. Kropla potu spłynęła jej po skroni. Szybko wytarła ją postrzępionym rękawem, przygotowując się na atak.
    Rzucił się na nią. Jedyne co widziała to ostrze lecące w jej kierunku. Zdołała się lekko poruszyć, dlatego Wilczur nie trafił tam gdzie planował. Grot wbił się w jej ramię, jednak w inną jego część. Znów poczuła niesamowicie okropny ból. Plecami uderzyła w ścianę znajdującą się z tyłu. Gdy pięść leciała w jej kierunku, próbowała zabrać głowę, wyrwać się, jednak nie do końca jej się udało, bo wyrwała w szczękę. Pewnie złapałaby się za nią, gdyby tylko mogła. Jego palce zakleszczyły się na jej szyi. Nie mogła złapać oddechu, chociaż próbowała to zaciekle zrobić. Nawet miotała się na boki, jednak zadawała sobie tylko większy ból, bo sztylet cały czas tkwił w jej ramieniu, a ciężar chłopaka ograniczał jej ruchy.
    Ramię niemalże płonęło. Wilczur zabrał również rękę z szyi dziewczyny. Bez zastanowienia wolną ręką chwyciła ostrze, które miała za pasem. Momentalnie wbiła je w okolice nadgarstka chłopaka, a przynajmniej tam celowała. Chciała pozbawić go sprawności ręki chociaż na krótki czas. Wbity sztylet puściła, prostując rękę, którą szybko skierowała w kierunku palącej się rany. Trysnęła w nią strumieniem wody, a potem szybko skierowała ten strumień prosto w twarz chłopaka. Jej dłoń zatrzymała się tuż przed jego ustami i nosem. Promień cieczy buchnął w jego twarz, dziewczyna pewnie starała się złapać go za twarz.
    Chciała go podtopić.

    Używanie mocy:
    ✄ Hydrokineza 1/3 (odpoczynek: -/4)
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 16.06.15 23:14  •  Opuszczony Bunkier - Page 8 Empty Re: Opuszczony Bunkier
Zadrapał ją. Od czoła, poprzez oczy, nos, usta, na podbródku kończąc krwawe krechy, a potem podniósł ramię, żeby się nim osłonić i odciąć od źródła wody. Chciał nawet syknąć, ale strumień i tak przemknął przez jego usta i sprawił, że chłopak zakrztusił się, wypluwając wszystko, co tylko przewinęło mu się przez język. Zakasłał, paskudnie prezentując długie kły, będące w stanie rozszarpać niedźwiedzią skórę w ułamkach sekundy. Ochrypły kaszel zamienił się prędko w warczenie, które nigdy nie powinno wydobyć się z gardła zwykłego człowieka. Zwierzęcy, wściekły odgłos praktycznie huknął, odbijając się od wszystkich ścian starego, zdezelowanego pomieszczenia. Wydawało się nawet – na upartego – że zapomniany nawet przez Boga bunkier zatrząsł się od tego dźwięku.
Stara rada mówi, że nie szczuje się psów. Nie trąca ich kijem, nie rzuca w nie kamieniami, nie straszy ogniem i nie próbuje ciągnąć za uszy albo ogon, bo w końcu mogą stracić cierpliwość i ugryźć rękę, wyrywając razem z ramieniem. Podobna zasada mówiła, że nigdy nie powinno przyciskać się zwierząt do ściany – robią się wtedy szczególnie niebezpieczne i podatne na instynkt. Growlithe zwykle był zaskakująco ludzki, jak na kogoś, kto na widok hydrantów zaczynał odczuwać dziwne pożądanie i chęć podejścia bliżej. Sęk w tym, że w sytuacjach bez wyjścia, gdy wszystko wokół zaczynało się kurczyć, a przed oczami stawały czarne plamy, praktycznie się wyłączał, pozwalając działać nie człowieczemu charakterowi, ale intuicji bestii.
Jak teraz.
Wystarczyła pierwsza sekunda kontaktu z wodą, by ciało zareagowało automatycznie. Mięśnie napięły się jak struna, sylwetka zgięła nieco wpół. Rozległ się też cichy syk, gdy ciecz obmyła mu dłoń, zabijając pierwsze płomienie ognia. Charknął, wymierzając cios – jedno z kolan zgięło się, by druga noga mogła z impetem ściąć Fiammettę i posłać ją na parter. Nie czekał aż się podniesie, czy choćby drgnie. Podeszwa buta wbiła się ciężko w dłoń dziewczyny, która mogła poczuć, jak obcas zaczyna się przekręcać, naciskając na kości z zamiarem zmiażdżenia ich.
Przypomniałaś mi coś – powiedział lekko, jak ktoś, kto przy kuflu piwa ma zamiar rozgadać na głos najbardziej wstydliwe plotki o swojej matce. Przygniótł jej głowę mocniej do ziemi. ─ Tylko się nie szarp, wasza wysokość, bo będę musiał wbić ci podeszwę w gardło. I co wtedy? – Bez wątpienia byłby do tego zdolny, tak samo, jak do innych świństw za które od dawna powinien być chłostany w piekle. Już wielokrotnie – ku uciesze całej rzeszy czekających – miał tam trafić, ale za każdym razem w chwili, gdy już wszyscy myśleli, że faktycznie umarł, on otwierał oczy i zaczerpywał wdechu. Najwidoczniej nadal mieli w czeluściach przepełnienie. Teatralne westchnięcie przecięło budującą się przez parę sekund ciszę. ─ Jak tak na ciebie patrzę, to rolę Czerwonego Kapturka już sobie przygarnęłaś. – Zaśmiał się ochryple, naciskając mocniej butem na jej policzek. Nie udałoby się nikomu wykrzesać choćby jednej nuty rozbawienia z tego śmiechu. Był suchy. Nic dziwnego skoro należał do kogoś, kto najchętniej zakończył teatrzyk, nim kurtyna rozsunęłaby się w rozpoczęciu. ─ Historia o słodkiej, małej, ciekawskiej dziewczynce, która uwielbiała wpychać nos w nieswoje sprawy, a jej nieposłuszeństwo szybko zaprowadziło do czegoś zgoła innego niż dom babki. Matka mówiła, by nie zbaczała z drogi i jak każda grzeczna ślicznotka kierowała się prosto do celu. Szła przez niebezpiecznie miejsce, wiesz? – Jedna z mar zbliżyła się, by szturchnąć nosem bok Fiammetty. ─ Przez las. Lasy są kurewsko wredne dla kogoś, kto nie potrafi ich wyczuć. Trochę jak Desperacja. I trochę jak włażenie w środek bitwy. Obie, ty i tamta mała zdzira, natrafiłyście na wilka. W porównaniu do niej miałaś szansę. – Zdjął but z jej twarzy i kopnął ją w brzuch, tuż pod linię żeber. Mara warknęła, jeżąc sierść i szczerząc zęby. W jednej chwili ciężkie ciało, jakby wypełnione samym lodem, oparło się o anielicę, przygniatając ją do ziemi, nawet jeśli postanowiłaby się z niej podnieść. Odór z pyska od razu dotarł do dziewczyny, gdy tylko zwierzę pochyliło czarny łeb i praktycznie musnęło nosem jej rozcięty policzek, nieświadomie przynosząc chłodem ukojenie.
To tylko bajka, ale aż ciężko uwierzyć, że po spotkaniu na swojej drodze wściekłego wilka, nie zwiała z piskiem wyrywającym ptaki z gałęzi. Nie dość, że została na swoim miejscu, to jeszcze zaczęła z nim rozmawiać, zdradzając nawet sekret, gdzie mieści się jej ukochana rodzina. Głupie. Naprawdę głupie... – Pod butami Wilczura zachrzęścił jakiś gruz, gdy przechodził do jednej z niezwykle niespokojnych zmor. Karykatura syczała i trzęsła się, co rusz poruszana spazmatycznym drżeniem. Jej czarne oko podążało za ruchami właściciela, skupiając większość swojej uwagi na nadgarstku, gdzie mieścił się artefakt. Na przegubie pojawiło się już ostre zaczerwienienie i miało się wrażenie, jakby rzemienie wtapiały się powoli w skórę, wyżerając sobie drogę, jak kwas. Ujął rękoma pysk bestii i odchylił go nieco na bok. Zwierzę nie szarpało się, ale zatrzęsło mocniej, rozwierając szerzej powieki. Zaczęło sapać, plując na ziemię gęstą, maziowatą substancją, której nazbierało się sporo w kącikach pyska paskudy. Pyska, który zadrżał, gdy zmuszała się, by nie wydać z siebie żadnego niepożądanego dźwięku, choć warczenie aż drapało ją w ugryzione przez właściciela gardło. Czuła zęby na szyi, ostre szarpnięcie i nagły chłód w miejscu dziury.
Duży płat mięsa runął na ziemię z cichym chlupnięciem. Zaraz za nim padła krucza postać, wydając z ciebie ciche mruknięcie, nim rozprysła się na pył. Growlithe starł z ust półpłynną ciecz i spojrzał na marę o szczurzym pysku. ─ Nic dziwnego, że wilk ją wykiwał. To nawet nie było trudne, skoro sama ładowała mu się do pyska. Tańczyła, jak jej zagrał, zadawała głupie pytania, na które i tak nie chciał jej odpowiedzieć. – Growlithe przesunął palcami po łysym łbie niewielkiej istoty, która zadrżała z przestrachu, ale posłusznie przekręciła pyszczek, by wtulić się w dłoń poziomu E. Chłopak prawie się uśmiechnął. Prawie. ─ Nie musiał. – Zmiażdżył nagle krtań bestii, która charknęła i roztrzaskała się niemo na małe kawałki, zżerane przez niewidzialny ogień tuż nad ziemią. Poruszył ręką, jakby dodawał szczyptę czegoś do potrawy i wytarł dłoń o spodnie. ─ Mógł wymyślić każdą bzdurę, w którą i tak by uwierzyła. Czerwony Kapturek to postać, która w bajce miała po prostu durne szczęście. Nie dość, że nie słuchała matki... – Chwycił za włosy długowłosej kobiety i ściągnął ją z sufitu na ziemię, przydeptując od razu jej twarz butem. ─ To jeszcze sama zachęciła Złego Wilka do dalszych działań. Nic dziwnego, że ten skorzystał, w końcu byłby kretynem, gdyby zrezygnował z tak łatwego łupu. – Rozległ się głuchy trzask, gdy Growlithe skręcał karki kolejnym psom. Pomieszczenie pustoszało z każdą chwilą, pozwalając zbudować złudne wrażenie prywatności. ─ Pożarł staruchę, zeżarł Kapturka. W bajce pojawia się leśniczy, który znajduje bestie, wbija nóż w napęczniały z przejedzenia brzuch i rozcina, wypuszczając je obie. Załóżmy roboczo... – Odwrócił się do Fiammetty, posyłając jej znużone spojrzenie. ─ ... że leśniczy to personifikacja szczęścia. Naiwnego farta, na który można się natknąć, nawet wtedy, gdy zrobiło się jakąś wyjątkową głupotę. Wiesz... na przykład wtedy... gdy zaczęło się szczuć groźne zwierzę... – Zawarczał, unosząc górną wargę. Mara miażdżąca Fiammettę poruszyła się lekko, jakby w zawahaniu czy powinna się odsunąć, czy zostać na swoim miejscu, nadal blokując jej ruchy.
Brzmi znajomo, hm? – Proste pytanie wyrwało się z jego gardła, gdy unosił jeden kącik ust ku górze, znacząc usta rozbawionym, ironicznym uśmieszkiem. Stanął przed nią i chwycił za włosy, tuż przy głowie. Szarpnięciem zmusił ją, by zadarła nieco brodę i wydał z siebie charakterystyczny dźwięk. Wyglądało na to, że miał zamiar splunąć jej prosto między oczy...
… a potem splunął w bok, niszcząc uśmiech grymasem.
Nie jesteś tego warta, tępa wiedźmo.
I trzasnął jej głową o ścianę, aż drobne okruchy zsypały się na ziemię od tego uderzenia. A był w stanie powtórzyć zabieg tyle razy, ile było potrzeba, by straciła przytomność. Nie chciał jej zabijać.
Jeszcze.
Prędko się jednak okazało, że na linii ściana-głowa, to ściana miała większe szanse. Wystarczyło zaledwie jedno, solidniejsze huknięcie czaszką o chropowatą, nierówną powierzchnię, a ciało Fiammetty przestało stawiać dotychczasowy opór. Wsunął od razu dłonie pod jej ramiona i dźwignął dziewczynę na nogi, chcąc ponownie przerzucić ją sobie przez ramię - albo chociaż w dogodniejszy sposób złapać oburącz, by nie musieć jej ciągnąć za nogę. Pewnie łatwiej by mu było, gdyby nie poczuł znajomych wibracji w tylnej kieszeni spodni.
Zaklął, przykładając zielonowłosą do ściany. Oparł o nią rękę, by stała, jak ją postawiono, a druga dłonią sięgnął po telefon. Nie zerkając na wyświetlacz odebrał i przyłożył komórkę do ucha.
Kurt, jestem zaję... - Urwał, marszcząc brwi. Przyglądał się pokiereszowanej twarzy dziewczyny, ale w rzeczywistości myślami pomknął do Ailena i jego sytuacji. ─ Hm. Dobra. Co z chustą DOGS? I blizną? Ma któreś? - Zacisnął na moment usta, czując, jak bezwładne ciało zaczęło się osuwać. Podniósł ją ponownie, wsuwając telefon między ucho, a uniesione ramię. ─ Bliznę sama pokazała czy musiałeś o nią pytać? - Po drugiej stronie połączenia Kurt usłyszał szurnięcie w tle i dźwięk upadania czegoś cięższego. Growlithe z niesmakiem zerknął na anielicę, której nie zdążył w porę złapać i przytrzymać. Praktycznie tylko musnął uwolnioną na chwilę ręką jej ubranie, a już runęła na podłoże, uwalając się w pozycji ofiary wypchniętej z wieżowca. Wilczur ponownie ujmując w palce komórkę, odsunął się nieco od niej i skupił bardziej na rozmowie. ─ Generalnie mam teraz coś do roboty, bo muszę podrzucić jedną cud-tęczę do pierdla DOGS. Zajmij czymś gości, byłbym za parę godzin. W gangu mieliśmy kiedyś dziewczynę, Vess, na stanowisku Pudla. Zaginęła w akcji i nie mogliśmy jej znaleźć. Tylko ten facet mnie niepokoi. Coś więcej mi o nim powiedz. - Odczekał chwilę, dając Sullivanowi pole do popisu. ─ Jasne. Naznaczył i nazwał ją Vess. Dziwnym zbiegiem okoliczności tak samo, jak zaginiona Pudel z DOGS. Ah, te przypadki. I jeszcze jedno, Kurt. Ja się nie bawię. - Krótka pauza w czasie której butem obrócił twarz Fiammetty. ─ Pracuję. Będę za parę godzin. Cztery, może pięć. Zajmij ich czymś.
Rozłączył się i wrzucił komórkę na swoje miejsce, by raz jeszcze spróbować zająć się szczupłym ciałem dziewczyny. Tym razem wsunął jedno z ramion pod jej barki, a drugie pod kolana i podniósł, przekręcając ją tak, by oparła się rozciętym policzkiem o jego pierś. Poprawił ostatni raz chwyt i ruszył niespiesznie wzdłuż ciemnego korytarza.

// @Grow: dopiero teraz zauważyłem ile błędów miał poprzedni post. Przemilczmy to.

 Używanie mocy: 
Umbrakineza: 3/3 (odpoczynek: -/4)
Pirokineza: 1/3, artefakt dezaktywowany (odpoczynek: 1/4)

zt + Fiamm
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 08.08.15 1:09  •  Opuszczony Bunkier - Page 8 Empty Re: Opuszczony Bunkier
Gdzie by tu sobie wybrać miejsce na grób?

Infinity czuł się tragicznie.
Ucieczka z M3 kosztowała go naprawdę wiele. Tak wiele, że jego nadnaturalna regeneracja nie potrafiła sobie do tej pory poradzić z licznymi ranami na jego ciele. Miał wrażenie, że kości ze złamanego ogona to już się chyba przestawiły i, jeśli nie poskłada ich ktoś kompetentny, to ta lisia kita mu się nigdy nie zrośnie. Tym bardziej że kość chyba przebiła skórę przez co na ziemię nadal spadały pojedyncze krople czerwonej posoki. Pewnie trzeba będzie amputować. Super.
Był wściekle głodny, wycieńczony do granic i dziurawy jak sito. No, chociaż krwi prawie nie tracił, jakiś plus. Zmaltretowane wymordowane komórki potrafiły choć tyle.
Zastanawiał się jednak, czy nie powinien się na swoją umiejętność wściekać. Gdyby nie ona, nie cierpiałby tak. Miałby już spokój. Pewnie zdechłby już dawno temu.
No, ale nie zdechł. I lazł przed siebie dalej, błąkając się w poszukiwaniu jakiegoś schronienia. Poprzednim razem trafił do ruin miasta, długo sobie tam nie poodpoczywał. Miło, że spotkał tam anielicę, która zdecydowała się choć trochę ulżyć mu w cierpieniu i przejąć jedną z jego ran... ale w ostatecznym rozrachunku niewiele to dało.
Infinity szedł przed siebie, aż na horyzoncie zamajaczył mu jakiś betonowy budynek. A raczej jego szczątki. Mniejsza. Udał się w tamtym kierunku, bo nie miał na dobrą sprawę innego wyjścia. No, mógł się ewentualnie położyć i czekać aż coś przyjdzie go zeżreć. Ale jednak szedł dalej. Uroczy charakter opuszczonego bunkra jakoś nie zrobił na nim wrażenia.
Inf po prostu skulił się pod jedną ze ścian wewnątrz starego laboratorium, opatulając się swoimi pozostałymi trzema, zdrowymi ogonami.
Zamknął oczy i zwyczajnie zasnął, czekając aż w końcu zdechnie lub wydarzy się cud.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 08.08.15 20:57  •  Opuszczony Bunkier - Page 8 Empty Re: Opuszczony Bunkier
I cud się wydarzył.
Powieki Infa robiły się ciężkie ze zmęczenia, wyjątkowo ciężkie, na tyle, że nie mógł oprzeć się objęciom Morfeusza. Zasnął w końcu, lecz nie wiedział ile trwał jego sen. Mogła to być godzina, albo pięć minut. Kilka sekund, albo cała doba. Ważne jest to, że w którymś momencie poczuł na ramieniu dłoń delikatną jak młode listki wierzby. Starała się nim potrząsnąć. Wybudzić ze snu.
- Proszę pana? Proszę pana! - Dziewczęcy głosik przedarł się przez kurtynę snu, dostając się wprost do jego świadomości, zmuszając, by się ocknął i otworzył ślepia.
Stała nad nim. Włosy miała złote, twarzyczkę zaś ładną, zarumienioną, ozdobioną parą olbrzymich oczu, które porównać można było jedynie do gwiazd. Wyglądała wyjątkowo młodo, gdyby nie para śnieżnobiałych skrzydeł na jej plecach.
Anielica uśmiechnęła się gdy w końcu uchylił choć jedną powiekę, nagradzając go ślicznym uśmiechem drobnych, białych zębów.
- Musi pan pójść ze mną. Do Edenu. Inaczej czeka pana śmierć.
Gdyby tylko wiedział... Lecz wiedział wystarczająco dużo. Jeśli się sprzeciwi, to najpewniej zginie tam gdzie leżał, w okropnej męce pogruchotanego ogona. Ona mogła mu pomóc, skoro miała jakiś pomysł na to jak to zrobić.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 09.08.15 13:27  •  Opuszczony Bunkier - Page 8 Empty Re: Opuszczony Bunkier
W żaden cud nie wierzył, tak na dobrą sprawę. Z tego też powodu po prostu trwał. Udało mu się zasnąć, choć sen te nie przyniósł ukojenia, przynajmniej nie do końca. Spał bardzo płytko, ból nadal dawał mu się we znaki... ale jednak spał.
Dlatego też kiedy tylko nadszedł moment, w którym ktoś zaczął go potrząsać za ramię, Inf nie był zadowolony. Więcej, był bardzo, bardzo zły. Nie tylko na nieznajomą, która przerwała jego odpoczynek - czy na tych pustkowiach naprawdę nie można znaleźć chwili samotni?! Gdzie by się nie schował, zawsze ktoś się musiał napatoczyć! - ale też dlatego że nie usłyszał jej nadejścia. Jak zdołała podejść tak blisko bez jego wiedzy! Przecież nie spał wcale mocno a jego słuch był niezwykle czuły!
- Precz! - wywarczał gardłowo, pokazując kły.
Z chęcią odskoczyłby od nieznajomej, ale jego podziurawione ciało odmawiało jakiejkolwiek współpracy. W tej chwili był słabszy niż szczenię.
Przestało się to jednak liczyć w chwili, kiedy Inf spojrzał w te urocze ślepka i zauważył jasne skrzydła na plecach dziewczyny. Całe napięcie opadło. Przecież...
Przecież ona była aniołem. Nie przypominała w niczym innej dziewczyny, która mu kiedyś pomogła, Sher, ale...
Jeszcze raz spojrzał w te gwieździste oczęta. Wiedział, że nie powinien ufać nikomu, kto mówi ci: "Chodź ze mną, pomogę ci". To tak jakby zboczeniec mówił dziecku z niewinną miną, żeby poszło za nim, to da mu cukierka. Napakowanego środkami nasennymi.
Ale anielica całą swoją postacią wzbudzała zaufanie. Poza tym, co miał do stracenia? A może on już umarł? I ona przyszła zabrać jego duszę do... jak to nazwała? Edenu?
Taaaa, uważaj bo, sukinsynu.
- Poszedłbym. Ale nie dam rady się ruszyć.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 8 z 11 Previous  1, 2, 3 ... 7, 8, 9, 10, 11  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach