Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 7 z 17 Previous  1 ... 6, 7, 8 ... 12 ... 17  Next

Go down

Pisanie 15.02.15 23:08  •  (S) Ruiny laboratorium. - Page 8 Empty Re: (S) Ruiny laboratorium.
Szczęk upadającej broni.
Tąpnięcie zwalającego się ciała.
Mód dla uszu.
Szybkim ruchem odkopnęła swój nóż na bok, poza zasięg anioła. Zdrową ręką podniosła miecz i zważyła go w dłoni.
Niegłupia błyskotka. Ale nie potrafiła się takimi posługiwać.
Czarne oczy wróciły ma sylwetkę anioła, majaczącą wśród ciemności.
Nie stracił przytomności. Szkoda.
Czyli dalej chce walczyć. Skrzydlaci nie powinni być bardziej rozsądni?
Lekko wzruszyła ramionami, prostując i zginając palce prawej ręki. Miała z tym problemy, ból był dokuczliwy. Rana na torsie już zaczynała się zabliźniać.
Poprawiła chwyt na rękojeści miecza.
Ostrze przebiło dłoń tamtego, przybijając ją do ziemi. Jeszcze dopchnęła miecz, wbijając go głębiej, żeby mężczyzna tak łatwo się nie uwolnił, po czym cofnęła się o krok.  
Profilaktycznie wyjęła pistolet.
- Leż. Będziesz kombinować - podziurawię ci nogi - poinformowała spokojnie, mierząc w kończyny anioła.
Słysząc ruch, szybko zerknęła w stronę, z której dochodził hałas.
Gówno widziała. Nie była w stanie stwierdzić, czy to partnerka, czy ich ofiara. Ale roboczo pozwoliła sobie założyć, że ranna anielica nie wygrałaby z Kostuchą.
- Masz ją? - rzuciła w ciemność, wracając wzrokiem ku aniołowi.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 16.02.15 16:40  •  (S) Ruiny laboratorium. - Page 8 Empty Re: (S) Ruiny laboratorium.
A jednak Rosomakowa dała sobie radę. Dobrze, tak właśnie powinno być. Skoro jej interwencja nie była konieczna, to zabezpieczyła Tavora i ułożyła wygodniej na ramieniu, robiąc kolejne kilka kroków w przód, pozwalając by jej towarzyszka zobaczyła ją w pełnej krasie.
Adrenalina powoli opadała, przez co rana w nodze, choć niezbyt głęboka, zaczynała przeszkadzać jak natrętna mucha latająca tuż przed oczami. Przeniosła ciężar ciała na tą zdrową, lecz i to nie przyniosło najlepszego efektu. Nadal łydka pulsowała jej niemiłosiernie. Ktoś będzie musiał to opatrzyć w bazie, chyba mieli jakiegoś cholernego medyka czy coś w ten deseń.
- Ta mała kurwa rozpłynęła się w powietrzu. Zniknęła. Musimy zabrać tego typka, myślę, że używają jakichś wspólnych sztuczek. - Łypnęła groźnie na Ashleya. Nawet jeśli mieli moc współdzielenia ciała, to targanie mężczyzny było o wiele bardziej kłopotliwe niż jakiejś dziewczynki. Westchnęła w głębi ducha. - Chodźmy do tego kościoła czy coś. Tylko go zwiążemy i ruszajmy póki jest przytomny. Targanie zwłok jest w chuj nieprzyjemne.
Jakie szczęście, że gdy anielica zniknęła, nie zabrała ze sobą resztek spodni Lipsum, która aktualnie stała w samych majtkach ze szmatą na parszywej twarzy.
- I zróbmy to szybko. Nie mam ochoty zamienić się w mutka. Bez urazy.
Zgarnęła te paski ze spodni i podeszła do anioła, zwinnie wiążąc mu nadgarstki. Nogi zostawiła wolne by mógł iść, ale tak na wszelki wypadek związała mu też wisielczą obrożę na szyi, co by się zaciskała i dusiła gdy koleś zacznie się szarpać. Będzie zabawnie. Ostrze wbite w jego dłoń oddała kobiecie, było ładne, zawsze mogła je sprzedać. Albo sobie zachować.
Poderwała na nogi Ashleya, ciągnąc za fraki. Była wyjątkowo silna jak na ludzką kobietę, nastała się swoje w czasie, gdy w innej kolejce rozdawali rozsądek. No i ruszyła.

/Może następny post już w okolicy Kościoła albo samej świątyni? Wszystkie omdlenia, wyrywanie się i te sprawy. Będę wdzięczna.
A tu zt/x3 jak sądzę.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 08.04.15 17:41  •  (S) Ruiny laboratorium. - Page 8 Empty Re: (S) Ruiny laboratorium.
Głuchy dźwięk upadającego kamyczka, stojącego na drodze Marceliny. Podobno i one mają uczucia, ale kto by się tym przejmował? Nikt nie zwraca uwagi na uczucia ludzi, więc tym bardziej nikt nie przejmie się głupim, małym, szarym kamykiem. - Wyrzuć to z siebie - po kilku godzinach zupełnej ciszy czarny wilczur w końcu postanowił zaczepić ogoniastą, opuszczając bezpieczną kryjówkę w burdelu, jakim był jej umysł - Postanowiłeś w końcu pokazać swój ryj? Irytujesz mnie.
Okolica była idealna na odpoczynek i regeneracje. Marcelinie nie specjalnie chciało się pchać dupsko głębiej w Desperacje - to w końcu tylko mały wypadzik za miasto zorganizowany w celach rekreacyjno-wypoczynkowych. - Czasami mam ochotę wyrwać swoje jelita, po czym zawiązać z nich kokardkę na szyi. - mruknęła do siebie, zatrzymując się po dłuższej chwili bezcelowego krążenia w gruzach. Okolica była bardzo przyjemna, jak na razie nic nie zakłócało spokoju wymordowanej, teraz zajętej wygrzebywaniem z kieszeni swoich ulubionych papierosów. Po upływie kilkunastu sekund cała zawartość wszystkich jej kieszeni leżała teraz na glebie, w jej kurczowym uścisku spoczywały papierosy. A raczej ostatni papieros. Zaklęła głośno, wsuwając go w usta i odpalając ulubioną, czerwoną zapalniczką, ciskając pustym już pudełkiem po papierosach, po czym zgarnęła wszystkie porzucone gadżety, wrzucając je z powrotem głęboko do kieszeni. Scyzoryk, komórka, klucze do mieszkania z breloczkiem w pakiecie... no, wszystko na swoim miejscu. - Nie uważasz, że ucieczka od niektórych problemów nie jest rozwiązaniem? - Nie.
Przez dłuższy czas pomiędzy dwójką panowała cisza, przerywana od czasu do czasu przez skrobanie pazurem wymordowanej o głaz, na którym akurat siedziała - To bardzo w nie twoim stylu. - tak łatwo nie miał zamiaru dać za wygraną - tak, bardzo nie w moim stylu - wzruszyła jedynie ramionami po krótkim przemyśleniu tego, co powiedział jej demon - ale tak będzie lepiej. - o wiele lepiej. Wiedziała, że powinna tam wrócić i dokopać doktorkowi, ale zwyczajnie nie potrafiła. Bo się bała. Nie chciała przyznać, że i to uczucie ją dopadło, ale Aragot wiedział o niej wszystko. - Nie oszukasz mnie. Jestem częścią Ciebie. Znam twoje plany, twoje myśli i twoje zmartwienia. Nie sądzisz, że ukry... - stul pysk! - warknęła głośno. Prawa tęczówka przybrała krwisty kolor, nie dając dojść do głosu pozytywniejszej emocji. Marcelina zatopiła palce w dredach na znak bezradności i w geście przedstawienia beznadziejności samopoczucia wciągnęła głośno powietrze - Odejdź! - rozkazała. W tamtym momencie wilczur rozpłynął się w powietrzu. Wymordowaną otoczyły szepty, z początku głośne, w końcu ściszyły się, by zniknąć zupełnie. Została sama. Ona i papieros.
Zemsta. Też mi coś! - rzuciła w myślach, wbijając wzrok w zniszczoną ścianę, będącą zapewne pozostałością po jakimś budynku. Czerwień w jej oku przygasła, by w końcu przybrać zwykły, niebieski odcień. Nie zamierzała zaprzeczać w sprawie Mengele - najchętniej wypróbowałaby ostrość swoich pazurów na jego twarzy lub ewentualnie innych częściach ciała, jednak... niektóre sprawy zbyt mocno na nas oddziałują. Złość to naturalna reakcja. Strach także. - cmoknęła z wyraźnym niezadowoleniem, odwracając się gwałtownie. Znowu on. Objęła sama siebie, podciągając kolana. Skuliła uszy, próbując myśleć pozytywnie. Niestety, nie potrafiła manipulować umysłem na tyle, by usuwać z niego informacje, wymazywać wspomnienia. Niestety. Za każdym razem wszystko do niej wraca. Wszystko, łącznie z jej uwięzieniem sprzed kilku lat. W tej całej chorej opowieści brakowało do niedawna tylko naukowca-zboczeńca, który wyraźnie zainteresuje się Marceliną od innej strony, nie tylko naukowej... ponownie przeszły ją zimne dreszcze, tym razem obrzydzenia.
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 11.04.15 0:23  •  (S) Ruiny laboratorium. - Page 8 Empty Re: (S) Ruiny laboratorium.
Huh?
Tylko tyle wydobyło się z ust białowłosego mężczyzny nim schylił się w pół, jak przy książęcym ukłonie. Słyszał, jak powietrze nad jego głową przecina ciężki kawałek drewna, który z trzaskiem rozbija się na drzazgi za drzwiami „Przyszłości”. Ludzie tutaj dzielili się na tych, którzy rzucali meblami i tych, którzy z tymi meblami później musieli dyskutować. Najczęściej zębami. Praktycznie zerowy procent to ci, którzy balansowali pomiędzy jedną stroną konfliktu, a drugą, nie łamiąc albo nie dając sobie złamać po drodze kości udowej w sześciu miejscach. Growlithe w ostatnim nieszczęściu wyłuskał odrobinę fartu i tym razem, gdy otworzył drzwi, zamiast wylecieć z hukiem, krzesło przeleciało mu nad głową. Obejrzał się za siebie, odnajdując spojrzenie Jinxa i ruszył w głąb baru. Wyprostował się i zrobił parę kroków akurat wtedy, gdy jakaś plątanina rąk i nóg rzuciła się na drzwi i wypadła na zewnątrz, prawie wyrywając je z zawiasów.
Koleś, spokojnie!
Growlithe przystanął raptownie łapiąc postać, która dosłownie wystrzeliła zza przewróconego stołu i wpadła mu w ramiona, jak nadobna dziewica. Od nadobnej dziewicy parę gruntownych szczegółów się różniło, ku szczeremu rozczarowaniu białowłosego. Zapijaczony, chudy jak szkapa mężczyzna chwiał się co chwilę, próbując oprzeć się uświnionymi dłońmi o jego tors, ale gdy trzeci raz ześlizgnęły mu się łapska, zrezygnował całkowicie i zakaszlał, by zaraz po tym zaśmiać się perfidnie, omal nie opluwając przy tym przywódcy DOGS. Dopiero teraz, gdy jego głowa odchyliła się drastycznie na bok, można było zobaczyć posiniaczoną i poranioną mordę, plamy krwi na brudnych łachach i zamglone, półmartwe oczy. Te wodziły po twarzach dwójki przybyłych mężczyzn, ale w końcu zatrzymały się na Shebie. Chudy gość przechylił się jeszcze mocniej na bok, podnosząc dłoń i wyciągając krzywy paluch z czarnym, obgryzionym paznokciem. Wskazał prosto w handlarza.
Ty! ─ warknął, trzymając się na nogach chyba tylko dzięki Growlithe'owi. Wilczur automatycznie unosił jasną brew i przyglądał się wykrzywionej w grymasie furii twarzy faceta. ─ Ty... kurwo ty...
Znasz go? ─ zapytał tonem znudzonego biurokraty i zerknął kątem oka na Shebę. Znał go nie od wczoraj i wiedział, że miał zaskakująco zaplątane kontakty. Nie wątpił jednak w jego niecodzienny sposób rozwiązywania problemów, a zapijaczony gość z baru ewidentnie tym właśnie był. ─ Chyba ma do ciebie sprawę.
Ja cię, kurwa jebana pierdolona w dupę ruchana mać znam! I twoje jebane kurwa dziwki. I norma... a... ALNIE... ja! ─ Wskazał nagle na siebie, wypinając cherlawą pierś. ─ JA! Bym ci urżnął łeb, kapewu? KEPEAA... KEPUUWU? JA... normalnie... JAKBYŚ W BARZE BYŁ... UUUU... Z TRZY MINUTY TEMU... TO TAK TY BYŚ BYŁ!
Dobra, potrzymaj. ─ Podał Jinxowi faceta. ─ Pogadajcie, ja muszę skoczyć do Boba.
Bob był Bobem pospolitym, toteż stał za nieco obdrapanym i napaćkanym krwią, żarciem i alkoholem barem i szorował swój kufel z miną wymarłego pasjonaty. Jak zawsze patrzył w eter, choć Growlithe zdążył się do niego dopchać i oprzeć łokciami o blat. Walka wciąż wrzała. Ktoś wrzeszczał, ktoś inny kasłał, jakaś dziwka chichotała, słuchając trzasków uderzanej o ścianę czaszki jednego z klientów „Przyszłości”. W tle latały kawałki naczyń, żarcia, nawet ubrań, choć ani Bob, ani Growlithe nie wydawali się tym przejęci.
Co jest? Bar wygląda na zdemolowany. Znów ktoś się nawalił i wszczął burdę? ─ Na ustach wymordowanego zamajaczył cień uśmiechu, ale Bob jak zawsze milczał zaklęcie, wpatrując się w coś niewidzialnego gdzieś daleko stąd. To drugi mężczyzna, który siedział przy barze ─ barczyste bydle z burzą blond loków ─ zaczęło wyjaśnienia bez niego. Finalnie Growlithe westchnął, ale wziął kawałek szmaty, rzekomo pozostawiony przez sprawczynię i zgarniając Jinxa ─ gdziekolwiek był i kogokolwiek gwałcił/zabijał ─ wyruszył w ciemniejącą Desperację.

(...)

Gruz chrzęszczał pod ciężkim obuwiem wymordowanego, który nie kwapił się o to, aby zjawić się po cichu. To już nawet nie podchodziło pod brak ostrożności, a czyste znudzenie. Powietrze było chłodne, wieczorne, ale zapach sprawczyni coraz wyraźniejszy. Co jakiś czas słabnął, przyćmiony innymi woniami, ale koniec końców Growlithe ─ ciągnąc za sobą nieszczęsnego Jinxa ─ trafił na pozostałości po laboratorium. Białe kosmyki posłusznie uległy zabrudzonym palcom, gdy Wilczur przeczesywał je sprawnym, niedbałym ruchem.
To gdzieś tutaj ─ rzucił do czarnowłosego, zerkając na Shebę. Przystanął wtedy ledwie paręnaście metrów od ruin i kiwnął głową w ich kierunku. ─ Podobno wiedźma jest zwinna jak cholera. ─ Palce z włosów prześlizgnęły się na obolały kark mężczyzny i potarły to miejsce, próbując je rozmasować. ─ Może przyda ci się w burdelu, jak ma ładną buźkę.
Growlithe wyprostował rękę i pstryknął. Niewielki koliber przysiadł na wierzchu jego dłoni, w sekundę podnosząc się centymetr nad nią.
Shikei, sprawdź dokładnie teren.
Mara śmignęła ku ruinom, docierając do Marceliny o wiele prędzej, niż Growlithe i Jinx byliby w stanie. Choć Wilczur ruszył w tamtym kierunku, Shikei była już tuż przed Marcelinę, bezdźwięcznie uderzając skrzydłami o powietrze.

// @Grow: dobijcie mnie. Następny post będzie lepszy jakościowo.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 19.04.15 1:15  •  (S) Ruiny laboratorium. - Page 8 Empty Re: (S) Ruiny laboratorium.
Rozchylił szeroko usta, by wreszcie ziewnąć na całego, na końcu przecierając knykciami kąciki oczu. Był w trakcie popołudniowej drzemki, kiedy do jego pokoju wdarł Jasper z informacją, że do burdelu zawitał jeden z kundli Wilczura. Co jak co, ale na spotkanie z Growem Sheba udał się dość chętnie, gdyż sam miał zamiar skontaktować się z drugim wymordowanym w celu porozmawiania o podpaleniach, które miały miejsce jakiś czas temu. I myślał, że spotkają się w jakimś spokojnym miejscu, żeby porozmawiać a nie, że Sheba będzie ciągnięty do baru a potem chuj wie gdzie w jakiejś chuj wie jakiej sprawie. Nie było mu to na rękę, co oczywiście otwarcie udowadniał, ale skoro chciał porozmawiać z Growem, to musiał iść na kompromis. W końcu przywódca Kundli był bardzo zabieganym człowiekiem i naprawdę ciężko było go złapać.
Znudzonym spojrzeniem powiódł po barze oraz tym, co działo się w środku. Wyglądało to tak, jakby przeszła zacna wichura rozpieprzając wszystko na cztery strony świata, jednocześnie zapieprzając w eter umeblowanie oraz wygląd wnętrza. Ktoś musiał nieźle się bawić wczorajszej nocy. Czy kiedy to tam doszło do zdarzenia.
Złote tęczówki utkwiły w profilu wyższego mężczyzny wyrażając krótkie „Dlaczego chcesz się tym zająć?”, ale zamiast zapyta wprost, Sheba jedynie wzruszył ramionami jakby w ten sposób sam sobie odpowiedział na to pytanie. Dobra, mniejsza o to. Załatwią co mają załatwić, a potem Sheba zapyta Growa o fałszywych członków DOGS, którzy podpalili jego dobytek. To dobry plan.
Wydał z siebie westchnięcie pełne zrezygnowania oraz zniecierpliwienia, niemo poganiając Wilczura, żeby szybciej załatwiał swoje sprawy. Ileż można rozglądać się po barze?
Jego zainteresowanie przykuła chwiejąca się sylwetka, która wpadła na Growa, niemalże od razu powalając go swoim uchlanym ciałem. Jinx chcąc bądźcie, parsknął cicho śmiechem widząc ten jakże uroczo gejowski obrazek. Jednakże mina bardo szybko mu zrzedła, kiedy kumpel praktycznie wepchnął w jego ramiona pijacza. Brwi ciemnowłosego uniosły się ku górze, a złote oczy taksowały oddalającą się sylwetkę piegowatego albinosa.
- No chyba cię… – zaczął przełykając ostatnie słowo, gdy zmysł zapachu pogłaskała ostra woń alkoholu. Niezadowolony wzrok spoczął na trzymanym mężczyźnie, który pluł na boki coś wygrażając.
- Mhm. – mruknął cicho, a w złotych oczach błysnęło coś niebezpiecznego.

...

Siedział okrakiem na pijaczku, upiększając jego facjatę swoją pięścią, aż skóra sknyci została zdarta, powodując piękące obdarcia. Mruknął coś niewyraźnego pod nosem, kiedy jego “konwersacja” została przerwana przez Growa, który oznajmił, że idą. Jinx odwrócił głowę przez ramię zerkając na mężczyznę i nadgarstkiem starł plamę krwi ze swojego policzka.
- Zaaaaraz. Jeszcze pięć minut.mamo - Nie widzisz, że prowadzę bardzo ważną konwersację? – dodał ponownie skupiając swoją uwagę na mężczyźnie pod sobą. Jednakże silne ramię bez większego problemu zgarnęło i podniosło Shebę do pionu, ciągnąc w stronę drzwi. Smutne spojrzenie powiodło po, zapewne nieprzytomnym już, mężczyźnie wzdychając teatralnie.
- No cóż… było miło. Hej, padalcu, chcesz zlizać? – zapytał Sheba pokazując na swoją zakrwawioną rękę, uśmiechając się przy tym złośliwie, doskonale wiedząc o upodobaniach mężczyzny do krwi.
Ostatecznie wytarł rękę o bluzę jakiegoś chłopaka, który akurat napatoczył się po drodze.

...

Urocze miejsce, doprawdy. W drodze Grow zdążył już nakreślić całą sytuację Shebie, więc mniej lub jeszcze mniej mężczyzna wiedział czego, a raczej kogo szukać. Zerknął ukradkiem na piegowatą twarz i prychnął cicho, niczym oburzony kociak.
- Spoko, dostaniesz na nią darmowy talon. Pewnie lubisz takie zadziory. – mruknął pod nosem idąc dalej do przodu, po drodze ściągając bluzę i związując ją sobie w pasie, pomimo panującego na dworze chłodu. Jakby miało dojść do nagłej przemiany to wolał zachować chociaż jedną część garderoby w całości, żeby uniknąć potem wracania z gołą dupę przez połowę Apogeum. Jeszcze boleśnie obiłby sobie uda.
- Dwa tygodnie jakieś ciule podpalili mi burdel. – podjął temat. - Mieli żółte chusty. Wiem, że to nie ty I Twoje Kundle, ale widocznie macie pieprzonych pozerów. Zajmij się lepiej tym. – cichy głos przerwał panującą dookoła ciszę. Słowa Sheby nie były rozkazem a raczej informacją, chociaż znając albinosa to kij wie co on tam zrozumie.
- Nie chcesz się rozdzielić? Szybciej pójdzie. – dodał po chwili robiąc krok w bok, by moc w każdej chwili odbiec od jasnowłosego w lewo  I ewentualnie dorwać ich przyszłą ofiarę, jakby ta próbowała nawiać z tamtej strony.
                                         
Jinx
Mastiff     Poziom E
Jinx
Mastiff     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Servant of Evil


Powrót do góry Go down

Pisanie 23.04.15 20:19  •  (S) Ruiny laboratorium. - Page 8 Empty Re: (S) Ruiny laboratorium.
- Czasami nie potrafię odróżnić prawdy od rzeczywistości. - powiedziała nagle, przerywając bardzo długą chwilę ciszy panującą między nimi. A może po prostu między nią a otaczającym ją światem i brutalną rzeczywistością? Sięgnęła leniwie po leżący obok niej kamień i z rozmachem rzuciła nim w ścianę oddaloną o kilka metrów, wcześniej wpatrując się w niego przez chwilę. Wprawiony w ruch, w końcu odbił się z głuchym dźwiękiem o ścianę, upadając na glebę i ponownie zastygając w bezruchu jako część natury nieożywionej. Całość tworzą małe szczegóły i nie będzie ona istnieć jeżeli zabraknie nawet najmniejszej i - dla niektórych - nieistotnej części. Ona składała się z tysięcy takich cząsteczek, które nie tworzyły żadnej całości. Jeden wielki, beznadziejny shit. Marcelina miała niewiarygodnie niestały charakter, nie wiedziała, kim właściwie jest i w dodatku była żywą, tykającą bombą, która mogła wybuchnąć przy każdej napaści złości. Czasami pilnowanie granicy było bardzo trudne. Każdy potrzebuje odreagowania emocji kłębiących się w nas, inaczej chodzi sfrustrowany, zmęczony i jeszcze bardziej wściekły. Tu koło się zamykało. Przesrane.
- Ja już powoli nie wyrabiam - jęknęła w końcu, opadając głową na znak bezradności - Nie jestem maszyną, zdaję sobie sprawę, że nade mną panują głównie emocje, a ja nie mogę znaleźć dla nich najmniejszego ujścia, bo... co jest?! - warknęła, odganiając natrętnego, małego ptaka, który pojawił się przed ogoniastą i irytował ją niczym mały, wredny komar. Akurat w momencie, gdy wymordowaną naszły tak głęboko filozoficzne myśli dotykających jej egzystencjalnych problemów.
Westchnęła głośno, schodząc z kamienia i opierając się o niego jedną ręką, drugą gładząc sobie podbródek, zastanawiając się nad czymś głęboko. Może czas już wrócić do m-3? Whiskey się zapewne niecierpliwi... - pomyślała, opierając się w końcu o głaz całym ciałem i wyciągając z kieszeni batonika z białą nalepką podpisaną drobnym druczkiem: na czarną godzinę. Po długich próbach rozerwania go w końcu dostała się do prostokątnej, twardej czekolady, obsianej rodzynkami i orzechami. Wgryzła się w niego niczym wampir spragniony krwi w szyję ludzkiej istoty, żując go  długo i z rosnącym skrzywieniem na pysku. - Jaaaah... - jęknęła, w końcu przełykając kawał zestarzałego smakołyka, czując jednak niewiarygodny głód. Bestia domagała się żarcia.
- Ale dobrze wiesz, co się stanie, gdy jednak dasz się ponieść tym swoim... - no po prostu doskonały moment na kontynuacje tej dyskusji! - ...emocjom. - ostatnie słowo wypowiedział z lekką odrazą. Ale jak miał ubrać słowo w jakikolwiek szal emocji, skoro sam prawdopodobnie nie miał z nim styczności? - Ta. - oczywiście, że wiedziała. Byłoby bardzo źle. I to chyba nie tylko z samą wymordowaną. - Jestem kłębkiem nerwów. Po prostu. - zdążyła zauważyć, że Aragot stał się jej przyjacielem. Jak na razie jedynym, pomimo, że prawdopodobnie był wymyślonym przez Marcelinę stworzeniem - tworem, który powstał w jej i tak nieogarniętym umyśle. - Kolejny bar rozpierdolony. A wszystko przez jakiegoś debila nieznanego pochodzenia, który śmiał mnie nazwać... - rzuciła przez zaciśnięte zęby, nie kończąc, a ściskając pięści, wbijając paznokcie w skórę niemal do krwi. Wolała nie wracać do pewnych sytuacji i nie wspominać pewnych wypowiedzianych słów.  
W końcu batonik został z trudem skonsumowany. Przez dłuższą chwilę próbowała pozbyć się irytujących kawałków orzechów oraz rodzynek z zębów i z języka. Mały ptak chyba się odczepił. Hmm. Za to uszy Marceliny skierowały się lekko w tył. Gdzieś w oddali usłyszała podejrzany, znajomy dźwięk. Jakby łamanie butem suchej gałęzi - Mamy towarzystwo. - wyjrzała zza kamienia, próbując dostrzec ruch w okolicy - No... chyba.
Po chwili zupełnie zobojętniało jej to, co lub kto było źródłem podejrzanego dźwięku - Czas trochę postrzelać, żołnierzu. A nie, stop - po pierwsze, nie mamy broni, no chyba, że patyki i kamienie się liczą... A po drugie - to pewnie wiewiórka. - tak, to TYLKO wiewiórka. - A wiewiórki są kawaii. - Ewentualnie zboczeniec, ekshibicjonista, zoofil, stary znajomy Mengele, myśliwy-samobójca albo dendrofil. Tylko co by tu robił ekshibicjonista? - No chyba, że mają wściekliznę. Wtedy nie są kawaii. I nie nadają się do spożycia, nawet po pieczeniu na wolnym ogniu.
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 25.04.15 0:19  •  (S) Ruiny laboratorium. - Page 8 Empty Re: (S) Ruiny laboratorium.
Ostrożność? Jeśli jeszcze przed chwilą ją praktykował, to chyba tylko z przyzwyczajenia. W towarzystwie Jinxa czuł się zaskakująco swobodnie, co dobitnie zostawało demonstrowane światu. Nie silił się na cichy, konspiracyjny szept, ani na stawianie bezszelestnych kroków. Brakowało już tylko tego, żeby wyciągnął z kieszeni podręczny zestaw małego perkusisty i zaczął się obnosić ze swoją obecnością. Choć był przystosowany do szpiegowskich manewrów, tym razem nikt nie mógłby być zaskoczony jego przybyciem. Zero jakiegokolwiek profesjonalizmu.
Na pewno bardziej, niż twoje niemoralne propozycje ─ odciął się, przerzucając błyszczące spojrzenie na ruiny, jakby zaraz zza najbliżej ściany miała zamiar wyskoczyć sama sprawczyni i pomachać do nich zachęcająco dłońmi. Growlithe przytaknął na smaczki od Sheby, cały czas, uparcie, przyglądając się szczątkom laboratorium. Gdzieś tutaj musiała być. I to dość blisko, skoro jej zapach, choć wciąż dziwnie obcy i niechciany, wydawał się tuż pod nosem. Usta wymordowanego lekko się rozchyliły, gdy nabierał powietrza do płuc.
Że dwa tygodnie ci podpalali czy dwa tygodnie temu to zrobili? ─ Aż ciężko nie przytaknąć, że lubił łapać za słówka. ─ Ale jasne. Sprawdzę to. Żadne cholerstwa nie będą mi się tu panoszyć, plamiąc nasze dobre imię.
Wasze dobre... co?
Growlithe wypuścił powietrze ze świstem i ponownie zawiesił dwukolorowe spojrzenie na Shebie. Tym razem w oczach pojawił się znajomy, podekscytowany błysk, pełen zwierzęcej dzikości i chęci łowców.
JEST BARDZO BLISKO, szepnęła Shiva, tak jakby mogła wystraszyć przypadkiem poszukiwany cel. Jej czarna sylwetka pozostawała jednak nietknięta przez cudze zmysły, wciąż tak samo niewzruszona i martwa. Przyglądała się tylko mężczyznom, wykrzywiając pysk w wyrazie pełnym dezaprobaty. JAK DZIECIAKI.
Kto pierwszy?
JACE, GODNOŚCI.
Nie poczekał na odpowiedź od towarzysza. Szczupła sylwetka albinosa pochylała się już lekko do przodu, a nagłą ciszę zmącił tupot ciężkich butów, które uderzały podeszwami po ziemi, a potem wspięły się na nierówne podłoże, wyściełane mniejszymi i większymi szczątkami po laboratorium. Skręcił w prawo, robiąc większe półkole, niż było to konieczne. Po drodze jednak nogi przestały poruszać się tak żwawo i wreszcie zaczęły stawiać kroki z charakterystycznym dla jego specjalizacji sposobem. Głowa pochyliła się, dłonie ledwo muskały szare, chropowate powierzchnie ocalałych ścian. Brakowało mu tylko dużych, wilczych uszu, które co rusz reagowałyby na najdrobniejszy oddech.
Nie potrzebował ich jednak.
Jego uszami i oczami w tym momencie była Shikei, która nagle znalazła się centymetr nad jego ramieniem. Długi, cienki jak igła dziób dotknął szyi wymordowanego, zwalniając pojedynczy, niechciany dreszcz wzdłuż kręgosłupa. Growlithe niemalże automatycznie sięgnął ręką nad bark i ścisnął ją w pięść, dusząc niewielkiego kolibra. Mara nie wydała z siebie żadnego dźwięku, choć faktycznie śmierć poprzez zmiażdżenie nie było szczytem jej marzeń.
JEST TAM, wydyszał ciężko Shikei, którego głos wydawał się teraz szczególnie odległy. Dochodził gdzieś zza nieistniejącego horyzontu, był przerywany, charczący i słaby, co jakiś czas tłumiony nawet przez podszepty i chichoty pozostałych zmor. Mimo wszystko krzyczał, czy raczej ─ starał się to robić. Pewnie tylko dlatego jego słowa dotarły do umysłu właściciela. SAMA.
Growlithe przesunął poowoolnie stopę, dotykając brzegiem buta wystającego, ostrego głazu. Nie musiał wyglądać zza poszczerbionego u góry kawałka ściany. Shikei czołgał się powolutku w jego stronę, nie przypominając już cieleśnie w zasadzie żadnego ptaka. Długie, szponiaste palce dotykały czaszki wymordowanego, próbując wwiercić się pazurami w jej głąb. Na darmo. CO ZROBISZ?
Jakiś wysokie, piskliwy głos zachichotał, wcielając się w rolę upierdliwego, szczególnie wesołego dzieciaka. Robił to tak uporczywie, że pierwszym, co postanowił białowłosy, było wypuszczenie mary na światło dzienne. Spod ceglanej pozostałości wyłoniła się nagle szczupła, wręcz chuda sylwetka jakiejś karykatury. Czarna masa zagotowała się, powoli rozpychając na boki, aż wreszcie przyjęła formę wyrośniętego rysia (z pozdrowieniami dla Hanako) z odsłoniętymi kłami. Nie czekał na rozkazy. Wcale nie musiał. Ruszył jak puszczony na ring kundel, wzbijając łapami w górę pył i brud, by wypaść zza kryjówki i dosłownie rzucić się (na oślep) na Marcelinę.
Growlithe oparł się ramieniem o ścianę i sięgnął po berettę.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 27.04.15 1:28  •  (S) Ruiny laboratorium. - Page 8 Empty Re: (S) Ruiny laboratorium.
Rozłożył ręce na boki w geście zrezygnowania, kiedy Growlithe nawiązał do jego propozycji. No cóż poradzić, chciał być tylko miły i zaoferować pomoc! Co nie oznacza, że dałby Wilczurowi wypić albo zlizać swoją krew. Jasne, zdarzały się rzadkie przypadki, kiedy albinos był w takim stanie, że bez krwi nie pociągnąłby zbyt długo, i wtedy Sheba pozwalał mu na wypicie swojej krwi, zwłaszcza, że sam wiedział jak to jest być na głodzie, ale bez przesady. Nie lubił  tego momentu, kiedy Grow chlał jego krew. I bynajmniej nie chodziło o samą zasadę picia a o to, że w takiej chwili znajdował się po prostu zbyt…. Blisko. I tyle.
Mruknął coś niezrozumiałego pod nosem, i szarpnął nieco górnym kłem dolną wargę, zerkając ukradkiem na mężczyznę. Raptownie jedna dłoń wystrzeliła w jego stronę i pacnęła po przyjacielsku w tył łba Wilczura.
- Ale słówka to ty mnie nie łap, bo Cię sprzedam na czarnym rynku do na organy. – zagroził, choć obaj doskonale wiedzieli, że w tej kwestii Sheba nie mówił prawdy. Chociaż…?
- I daj mi potem znać. Osobiście chcę ich dorwać i zajebać. – tym razem nie żartował. Jakieś cwele położyły swoje brudne łapska na jego własności i ludziach, którzy należeli do niego. A czegoś takiego wymordowany nie zamierzał przepuścić. Choćby miał do usranej śmierci ich gonić – dorwie, prędzej czy później, ale dorwie. A wtedy niech wszystkie boskie i nieboskie moce mają ich w swojej opiece, bo będzie to bolało. Psy nigdy nie zapominają. I chociaż Sheba nie należał już do Psów, jakaś jego część wciąż należała do sfory. O czym świadczyła jego obecność w tym miejscu i pomoc przywódcy DOGS.
” Kto pierwszy?”
Twarz mężczyzny wykrzywiła się w chorym uśmiechu, kiedy odsunął się od towarzysza na kolejne kilka kroków. A w myślach zaczęło się odliczanie. Ruszyli niemal w tym samym momencie, pozostawiając za sobą jedynie kłęby kurzu. Kątem oka obserwował Growlithe’a, za wszelką cenę nie zamierzając przegrać tej niemej rywalizacji między nimi. Co prawda Jinx nie posiadał cholernych zjaw czy co tam on miał, ale posiadał swoje zmysły – i to na nich zamierzał polegać. Jeszcze nigdy go nie zawiodły.
Starał się wciągać powietrze dookoła niego, próbując wychwycić zapach, który nie należałby do Wilczura, nie byłby kurzem oraz brudem. Próbował nasłuchiwać oraz wypatrywał kobiecej sylwetki. Dostrzegł Growa, przez co uśmiechnął się jeszcze szerzej, co nadało mu nieco szaleńczego wyglądu. Przyspieszył, czując jak powietrze niemalże wyrywa jego płuca. Cudowne uczucie. Uczucie, które tak uwielbiał, zwłaszcza podczas polowań, kiedy jego wewnętrzna bestia budziła się do życia.
Tak, jak teraz.
Przyspieszył.
W biegu sięgnął do tyłu paska, do kabury, z której wyciągnął swoją broń i odbezpieczył ją. Odbił się od ziemi i wskoczył na skałę, trzymając się jedną ręką i pociągnął się, dzięki czemu znajdował się nieco wyżej, mając w ten sposób o wiele lepsze pole do obserwacji.
Bingo. Dziewczę odnalezione.
Zeskoczył, kierując się w stronę kobiety…. Czy czym ona tam była. Bo na człowieka nie wyglądała. Nawet nie krył się ze swoją obecnością, no bo…. Po co? Znaleźli cel. Teraz pytanie co zamierzał Growlithe?
Zatrzymał się na kilka metrów przed tym stworzeniem i wyciągnął broń w jej stronę, ale nie wystrzelił. Zamiast tego posłał jej promienny uśmiech, niczym jakiegoś sprzedawcy pasty do zębów z irytującej reklamy.
- Dzień dobry. Jak tam mija dzień? – zapytał przechylając głowę w bok. Palec lekko drgnął na spuście, acz nie nacisnął. Był jednak gotowy do zaatakowania. Czy to za pomocą kuli, czy też mgły. Wystarczył jeden gwałtowny ruch kobiety. Czy czym to coś tam było.
- Mamy do ciebie romans. Co prawda do najbardziej urodziwych nie należysz, ale nie każdy miał szczęście, co nie? Co z nią chcesz zrobić? – ostatnie słowa wypowiedział o wiele głośniej, tak, by jego towarzyszy z pewnością go dosłyszał. Proszę, powiedz, że można się z nią zabawić. Nie cackaj się z nią, przemknęło mu przez umysł.
Z drugiej strony do Growlithe. On raczej nigdy się nie cacka. Chyba, że zmiękł przez ten cały czas.
Tak, oczywiście. Grow zmiękł. Tak suchy suchar jak ta przeklęta pustynia.
- Czy chcesz pobawić się z złego i dobrego gliniarza? – dodał, nawet nie oglądając się za siebie nie dlatego, że nie chciał spuszczać wzroku z kobiety, a dlatego, że wiedział, czuł, że Grow znajduje się tuż obok.
                                         
Jinx
Mastiff     Poziom E
Jinx
Mastiff     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Servant of Evil


Powrót do góry Go down

Pisanie 27.04.15 19:33  •  (S) Ruiny laboratorium. - Page 8 Empty Re: (S) Ruiny laboratorium.
- Sora, że przerywam twoje filozoficzne wykłady dotykające mojego jestestwa i problemów życiowych, ale... gdzie jest Atrita? - uniosła się, już po chwili próbując nawiązać z bestią telepatyczny kontakt. TE, PLUSZOWA DO BAZY! Niestety, bez skutku. 
- Słyszysz to?
Między dwójką ponownie zapadła cisza, znacząca i pełna napięcia. Do uszu Marceliny dobiegł dźwięk wbijanych pazurów w ziemię - coś bardzo szybko zbliżało się w ich stronę i raczej nie miało pokojowych intencji. - Słyszę... - odpowiedziała, domyślając się prędko, że niepotrzebnie zignorowała wcześniejszy hałas w pobliskich chaszczach. Była celem.
Czegoś, co przypominało ewidentnie rysia, wyskakującego zza rogu zupełnie się nie spodziewała. Liczyła na skrytobójcę, androida... cokolwiek, ale nie dzikiego zwierza z puszczy, które atakowało bez ostrzeżenia, bez skradania się czy nawet obadania terenu. Instynktownie skuliła się, wyciągając do przodu ręce i próbując uniknąć ataku. Pomimo próby wściekłe zwierzę zdążyło z powodzeniem zatopić w jej ramieniu pazury, pozostawiając długie, potrójne blizny, w miejscu których skóra zaczynała okropnie piec. Nie myślała jednak o bólu czy o właście lejącej się krwi - adrenalina i szok zadziałały jako świetne znieczulenie. Upadła na ziemię, czując, że właśnie rozkwita w niej prawdziwa złość. Podniosła się i szybko odwróciła, opierając się o ścianę muru, będąc chociaż pewną, że nic nie zaskoczy jej od tyłu. Czekała na następny atak, szykując już spiłowanie pazury i ewentualnie kły do pomocy, zamiast tego poczuła nieznaczny ból w skroniach, a w głowie usłyszała szepty, które zupełnie nieproszone postanowiły urządzić sobie w jej umyśle istną balangę. "Ktoś spalił burdel 2 tygodnie temu. Sprawdzę to... Żółte chusty...
Bar wygląda na zdemolowany. Może się rozdzielimy? Growlithe... dorwać... Znów ktoś się nawalił i wszczął burdę? ...i zajebać... KTO PIERWSZY?
"
- Huh? - otworzyła w końcu oczy, zdezorientowana po tym, jak usłyszała zupełnie nieznajomy głos. Spojrzała na nieznajomego gościa i na broń, którą skierował w jej stronę. - Jeden kretyn z pukawką mi wystarczy... - warknęła, chociaż szczerze nie przepadała za spluwami. Szczególnie, gdy ta skierowana jest przeciwko niej. Najchętniej wytrąciłaby broń i pochwyciła ją, wolała jednak poczekać na dogodniejszy moment.
Koło mężczyzny stanął drugi, zapewne również wymordowany, o czym świadczyły nieprzerwane, cichsze już i niezrozumiałe szepty. O podejrzanie znajomej twarzy. Jej i tak już mało ogarnięty umysł szalał tak tylko, gdy w pobliżu znajdowali się dotknięci zarazą martwi. - A wiesz, zajebiście. - odpowiedziała, opierając ramię o mur z miną mówiącą: Nie, nie krwawi mi ramię. Nie, nie jestem ranna. Nie, nie potrzebuję papierosa. Zgadywała, że dwójka należy do organizacji DOGS, gdy w jej umyśle co chwilę pojawiała się ta nazwa i urywki prawdopodobnie ich rozmów.
- Robi się nieprzyjemnie.
Nie cackaj się z nią.
BARDZO nieprzyjemnie. - Ludzie, którzy patrzą na mnie wilkiem zazwyczaj kończą ze zjedzoną duszą. - wypaliła, ledwo tłumiąc chwilowy śmiech, unosząc lewą brew ku górze. Cholera, mózgu, serio?!
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 02.05.15 15:14  •  (S) Ruiny laboratorium. - Page 8 Empty Re: (S) Ruiny laboratorium.
Ryś co prawda rzucił się na nieznajomą, powalając ją na ziemię, co było już tym drobnym sukcesem, łzą w morzu walki. Ba, zranił ją w ramię. Czujny, szybki, agresywny. Gdy oboje upadli, Delta był już gotów, by zaatakować ponownie, miażdżąc kości w wielkich szczękach, ale kły zatrzymały się, jakby ktoś nagle złapał go za gardło albo jakby pysk natrafił na zacną ścianę, na której nic, tylko rozkwasić sobie nos. Zatrzymało go marudne cmokanie, tak bardzo przypominające dźwięk rodzica, który znów zawiódł się na swoim dzieciaku.
Nie umiesz polować, co? ─ Westchnął jak ostatni skazaniec, z luźno zwieszoną dłonią wyłaniając się zza ściany i niespiesznym, wręcz wyluzowanym krokiem podchodząc do Sheby. Nie było już sensu celować do nieznajomej, nawet gdyby ta zaczęła mu się wygrażać, że zrobi z niego kotlety mielone i wykarmi mantykory. W momentach takich jak ten, Growlithe pragnął zostać ciastem jagodowym. Wszytko byłoby lepsze, niż zabawa z ofiarą. Omiótł Jinxa krytycznym spojrzeniem, nie rozumiejąc, po co w ogóle zaczynał z nią rozmowę. Nigdy tego nie rozumiał, bo mimo wszystko ich sposoby załatwiania trupów (nazwijmy rzeczy po imieniu) trochę ze sobą koligowały. Mieli szybko usunąć powód kłopotów, a nie wszczynać z nim słowne gry.
Shiva, krocząca wiernie u boku właściciela, choć nieosiągalna przez cudze spojrzenia, sama mogła przyglądać się zgromadzonym. Shebę znała, więc jej chłodny wzrok padł na szczupłą postać kotowatej, oceniając ją po swojemu.
O CZYM MYŚLISZ, JACE? ─ zapytała zaskakująco łagodnie, gdy ten przystanął obok Sheby i klepnął Shebę w ramię.
Czy Jinx często wchodzi w konwersację z obiadem.
NIE MASZ LEPSZYCH RZECZY DO ROBOTY?
Białowłosy zerknął na towarzysza, a potem przeniósł wzrok na Marcelinę, która akurat opierała się o ścianę. Następnie omiótł porozwalane po podłożu szczątki laboratorium, przypominające wielkie kawałki rozbitego szkła, aż w końcu wrócił spojrzeniem do nieznajomej, choć w oczach Wilczura nie kryła się nawet drobna szczypta zainteresowania. Nawet mimo jej słów.
Nie. Całkiem lubię patrzeć, jak się wysila.
Parsknął mimowolnie pod nosem, aż usta ułożyły się w krzywym grymasie. W teorii miał to być uśmiech. W praktyce praktyka chrzani teorię.
Oho. Jaka drapieżna. Widzę, że bez terapeuty nie dojdę do siebie po tej groźbie. To może pogramy w grę? Niektórzy się do tego aż palą.
Nie spojrzał na Shebę, choć jak świat światem, każdy by się domyślił, że o niego chodziło. W pewnym momencie Growlithe'a uderzyła głupia chęć, by chwycić go za policzek i mocno pociągnąć, deformując ten obleśny pychol tak bardzo, jak się tylko da. Względnie wbić mu łokieć w nos. Głównie po to, aby zmyć fałszywy, wesoły uśmiech z jego oblicza. Pod tym kątem się mocno różnili. Wilczur nie wyobrażał sobie, by za każdym razem, podkradając się do zdobyczy, miał przy okazji wyszczerzyć zęby w promiennym geście sprzedawcy bananów. Istniało niebezpieczeństwo, że już by mu tak zostało.
I STAŁBYŚ SIĘ DRUGIM JINXEM.
Widzisz, a nie grzmisz, co?
Beretta wsunęła się do kabury bez żadnego problemu, a białowłosy rozłożył ręce na boki, jakby tym samym chciał jeszcze pokazać, że nie ma już w ręce żadnej zabawki. Nie potrzebował już broni.
W berka. Zasady są proste. My gonimy, a potem ty przegrywasz.
Delta poruszył się niespokojnie, zniżając mocniej łeb. Czarny, nadnaturalnych rozmiarów ryś sam już nie wiedział, co powinien zrobić. Z jednej strony podskórnie świerzbiło go, by złamać zakaz i zaatakować nieznajomą. Z drugiej przyglądał się wszystkiemu bez wyrazu, wmawiając sobie uparcie, że zrobi to za moment, bo blokada nie mogła trwać przecież wieczność. Mimo to, ciągnące się sekundy wydawały mu się minutami.
Co ty na to? ─ Pytanie skierował już bezpośrednio do czarnowłosego, obrzucając go badawczym, choć przygaśniętym spojrzeniem. Widać, że całe przedstawienie, jakkolwiek nie byłoby fascynujące, samego Growlithe'a w ogóle nie bawiło. Najprawdopodobniej jedyną chęcią, jaka nim teraz targała, był powrót do baru i zamówienie drinka, po którego przyszedł wcześniej. ─ Mnie nie jest potrzebna. Będziesz mógł z nią zrobić co chcesz.
Delta warknął gardłowo, rwąc się do ataku.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 03.05.15 1:14  •  (S) Ruiny laboratorium. - Page 8 Empty Re: (S) Ruiny laboratorium.
Zerknął kątem oka na Growlithe’a I z krzywym uśmieszkiem wzruszył jedynie ramionami w lekceważącym geście. Może i umiał a może i nie umiał polować. Ale prawda była taka, że naprawdę nie chciało mu się uganiać za jakąś szczurzycą przez połowę Desperacji tylko dlatego, że… właśnie. Nawet nie znał powodu, dlaczego niby mieliby ją dorwać. Wiedział, że chodziło o zniszczenie baru. Ale patrząc na istotę przed nimi jakoś niekoniecznie widział w niej osobnika, który niczym pradawna Godzilla rozwala wszystko to, co napotka na swojej drodze. Zresztą. Cokolwiek. Byleby załatwili to, co mieli załatwić szybko i bezproblemowo. I Sheba będzie mógł zająć się ważniejszymi sprawami jak dokuczanie pewnemu jasnowłosemu chłopaczkowi. To było o wiele ciekawsze.
Wzrok ponownie przeniósł na warczącą kobietę, na co wywrócił niemalże w teatralny sposób oczami, prosząc niebo o siłę. Dlaczego oni albo sikali ze strachu albo warczeli. Jacy oni straszni i groźni, wow wow. No straszne. Uniósł wolną rękę i trzepnął mocno Growa w tył głowy, jakby chciał przywołać go do porządku.
- Duszę chce Ci wpierdolić. Lepiej tego nie rób, bo możesz nabawić się rozwolnienia żołądka. Ten tutaj jest wyjątkowo niestrawny. – odpowiedział z typową dla siebie niewinnością i szczerością. A znając Wilczura, pewnie zaraz dostanie jakimś rykoszetem w ryj od niego. W sumie ich spotkania zazwyczaj rozpoczynały się przywaleniem sobie w gębę. Tak na dzień dobry. I dla rozgrzewki, bo czemu nie.
Już miał pociągnąć z spust kiedy….
”Gra”
Poważnie? Ale tak serio, serio?
Zerknął na mężczyznę nieco znudzonym wzrokiem przez moment zastanawiając się, co też siedzi pod tą jasną kopułą. Nawet Shebie wydawało się, że mężczyzna jest wyjątkowo znudzony bieganiem za ich celem i chciał załatwić to szybko i sprawnie. A tutaj zamiast wykonać zadanie od razu, ten proponuje jakieś pieprzone gry. I to jeszcze w jakiegoś pieprzonego berka.
Pociągnął za spust.
Trzy razy.
Celował w ciało kobiety, nawet jeśli ta odskoczyła gdzieś w bok, Sheba strzelał w miejsce, gdzie uciekłaby. No cóż, nie na darmo mężczyzna tyle setek lat spędził na dokształcaniu się w posługiwaniu bronią. Szybko, od razu i bez problemu. Tak przynajmniej powinno być.
- W dupie mam twoje gry. – warknął nieprzyjemnie przesuwając nieco w jego stronę spojrzenie rozjarzonych i nieco zirytowanych oczu. - Ciągniesz mnie tutaj, żeby załatwić sprawę dość szybko. Nie będę się uganiać za nią. Jest za brzydka. Nie chcę jej. – dodał pociągając za spust jeszcze jeden raz.
- Nie staje mi na jej widok. – kolejne wzruszenie ramionami zasygnalizowało, że Sheba zamierzał skończyć z podchodami.


                                         
Jinx
Mastiff     Poziom E
Jinx
Mastiff     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Servant of Evil


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 7 z 17 Previous  1 ... 6, 7, 8 ... 12 ... 17  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach