Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Eden :: Rajskie miasto


Strona 12 z 21 Previous  1 ... 7 ... 11, 12, 13 ... 16 ... 21  Next

Go down

BzzZzzz...
Wymordowany spojrzał na bluzę, która z szelestem upadła na podłogę. Przez moment przyglądał się leżącej u jego nóg tkaninie, nim nie podniósł wzroku, zdając sobie sprawę, że tym jednym razem wymagało to od niego dodatkowej samokontroli. Palce zaciskały się lekko na szyjce butelki wypełnionej słodkim winem, gdy ostatni materiał odsłonił plecy Nathaira. Uwadze nie umknęła blizna, ale nie skupił się na niej wystarczająco długo, by dać do zrozumienia, że jest nią zainteresowany. Nie to go przecież ciekawiło.
Czekał jak samozwańczy król upchnięty w zatęchłej norze na siłę sprowadzonej do roli królestwa. Bez szat, bez żon, nawet bez dziwek – przed sobą miał tylko zmanipulowanego, kompletnie zdesperowanego wroga, który przemknął dłońmi po swoich biodrach, zahaczył palcami o brzeg spodni i zsunął je, pozostając w samej bieliźnie – a ta nie była już żadną przeszkodą.
Zaskakująco łatwo poszło, co, Jace?
Growlithe rozsunął nogi, kładąc stopy na pościeli i uginając jedną z nóg w kolanie akurat wtedy, gdy Nathair przybliżył się do niego na wystarczająco niebezpieczną odległość. Brwi ściągnęły się ku sobie na dźwięk słów, ale usta pozostały w pełni chętne – nawet jeśli wargi anioła w pierwszej chwili w ogóle się nie poruszyły, za drugim podejściem  Wilczur sam pogłębił pocałunek, prostując plecy, by wygodniej było im podzielić gorzką chwilę. Butelka z nieśmiałym stuknięciem opadła na stolik nocny – wymordowany od razu wsunął dłonie na kościste biodra, przejechał kciukami po linii jego miednicy i oparł dłonie na pośladkach anioła. Drobne ciało pod szorstkimi palcami wydawało się jeszcze bardziej kruche niż było w rzeczywistości – Growlithe najwidoczniej zapominał, który z nich był poszkodowany. Przyciągnął go bliżej siebie, niemalże sadzając okrakiem na pasie, świadom, że prócz cienkich materiałów bielizny, nie ma między nimi teraz żadnego muru. Zaczepnie przegryzł wtedy jego dolną wargę, schodząc z pocałunkami niżej. ─ Przyjemnie? – Ciepły oddech położył się na wilgotnym od pocałunku miejscu na szyi Nathaira. Usta wymordowanego dotknęły zaraz fragmentu tuż obok, zjechały na bark, ramię, na obojczyk... ─ Przyjemnie ze świadomością, że ciało, które chciałeś oddać jemu może zostać przerżnięte przez pierwszego lepszego? – Zatrzymał się, trącąc czubkiem nosa wgłębienie jego szyi. Powoli, bardzo mozolnie zsunął ręce z jego ud na pościel, jednocześnie w równym tempie podnosząc głowę i spojrzenie. Oczy odszukały twarz anioła, która znajdowała się teraz zdecydowanie zbyt blisko jak na wszystkie bluźnierstwa, które sobie posyłali przez okrągłe miesiące.
Chcesz być dobrym kochankiem – wychrypiał kwaśno, dotykając jego dłoni. ─ Nie dziwką. A jednak wystarczyło jedno kiwnięcie głową, żebyś uwierzył, jak świetnie jestem w stanie cię wyuczyć dawania dupy innemu facetowi. I? – Zmrużył oczy. ─ Uważasz, że to w porządku? Wobec mnie, bo ci ulegnę, choć to seks bez zobowiązań, bez żadnych korzyści dla mnie; wobec ciebie, bo rozkładasz nogi, a mówisz o miłości i przede wszystkim wobec osoby, którą chcesz zadowolić. Teraz pytanie, czy starczy ci, że sobie ulży w tobie, potem skopie i zostawi w zakrwawionej pościeli, czy wymagasz od niego szacunku, którego nie dostaniesz jako męska dziwka. Nikt dziwek nie szanuje, Nathie.
Zaskakujące, z jaką lekkością mówiło się o czymś, co dawniej się praktykowało. Jak łatwo było wytykać innym błędy, stokrotnie przez siebie powielane. Jak bez mrugnięcia okiem sprowadzał go do roli kurwy, choć sam wieki temu się usprawiedliwiał. A jednak nie drgnęła mu powieka, gdy unosił dłoń Nathaira i przykładał sobie do klatki piersiowej. Pod opuszkami anioł mógł poczuć szorstkość bandaża i – przede wszystkim – spokojne, miarowe bicie serca.
Kochasz mnie, żeby mi się oddać? – Uniósł mimowolnie brew, posyłając mu nieoczekiwanie czarujący półuśmiech. ─ Ja ciebie nie, ale jestem w stanie cię wziąć, również siłą i bez twojej woli, jeśli będzie trzeba. Jedno mnie tylko zastanawia.
Powoli wypuścił powietrze przez zaciśnięte kły. Ciało domagało się rozrywki, którą zagwarantować w tej chwili mógł mu Nathair, ale umysł pozostał trzeźwy mimo dawki alkoholu. Odsunął od niego ręce, oparł plecy o ścianę i spojrzał mu w oczy, w których zwykle figurowało rozwścieczenie.
Gdzie ta wyszczekana łajza, Nath?
Białowłosy zdusił grymas.
Dlaczego ja? Nie, inaczej. Czemu ktokolwiek? Nie możesz pójść do Ryana, podnieść głowy i prosić o to samo? Uginasz kark przed wrogiem, przed miłością nie potrafisz? Chcesz go zadowolić, to miłe. Na swój sposób pewnie nawet urocze. Może nawet jestem w stanie to zrozumieć. Co jednak, jeśli ceni w tobie niewinność i brak doświadczenia, które ty rozdajesz za friko napalonym oblechom?
Właśnie nazwałeś się oblechem, Jace.
W sumie.
Przez jego oczy przemknął błysk rozbawienia.
Nie twórz z siebie kukły na siłę robionej pod chwilowe zachcianki właściciela, bo zatracisz siebie i będziesz z nim równie nieszczęśliwy, co bez niego. Nie odradzam ci go. Odradzam ci robienie z siebie seks zabawki, bo to, że mu obciągniesz, a potem będziesz jęczał do ucha w czasie rżnięcia nie oznacza wielkiego uczucia i uznania. Może uwielbiać noce z tobą, ale nie znosić ciebie. Ciało nie równa się duszy, a tą sprzedajesz diabłom. I po co? Po to, by oddać się następnemu, kolejnemu i jeszcze jednemu, napykać doświadczenia, wrócić do Ryana i zrozumieć, że wszystko to, co chciałeś mu dać, porozdawałeś obcym frajerom, wrogom i przypadkowym degeneratom. Nie masz się zmieniać, żeby wpasować się w ramy jego preferencji. Zmień jego preferencje, żeby dopasowały się do ciebie.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Bliskość Wilczura była… dziwna. Nie była zła, ale była inna. Każde muśnięcie na jego skórze pozostawiało po sobie palące znamię. Ciche dreszcze przebiegały przez jego ciało, reagując na wymordowanego, ale w klatce piersiowej panował spokój i cisza. Zero fajerwerk, zero jakiegokolwiek uniesienia. Zero oddania. Poddawał mu się, ale nic nie czuł. A gdzieś w podświadomości czerwona lampa błyskała z ostrzegawczym napisem. Zdradzał, ale wciąż nie dopuszczał tej informacji do siebie. Uchylił lekko powieki, wpatrując się gdzieś ponad ramię wymordowanego a potem jego jasne kosmyki włosów, kiedy szorstkie usta zsuwały się coraz niżej. Wargi ściągnęły się w wąską linię, kiedy palce zacisnęły się na chudych ramionach drugiej osoby, a potem….
Trzask.
Niewidzialny policzek… nie, niewidzialna pięść przywołała go do porządku. Otworzył szerzej oczy, słuchając mężczyzny, niedowierzając temu wszystkiemu aż do ostatniej sekundy. W pierwszej chwili poczuł wszechogarniającą go wściekłość. Że dał się nabrać, że w żadnym wypadku nie powinien mu ufać. Nie jemu. Ta jednak bardzo szybko została wyparta przez zupełnie inne uczucie. Gorzkie poczucie rozczarowania. Samym sobą.
”Kochasz mnie?”
Spuścił głowę i pokręcił nią gwałtownie, a jasne kosmyki opadły na jego twarz, przysłaniając ją prze bystrym spojrzeniem wymordowanego. Miał rację. Zapomniał o tym, co obiecał sobie. Zapomniał o wszystkim, zaślepiony… właśnie. Czym? Jasnowłosy skończył mówić, a Nathair siedział w miejscu, ze spuszczoną głową, wpatrując się w swoje zaciśnięte pięści na materiale pościeli.
Ja… – zaczął, kiedy pierwsze łzy zdążyły wypełnić jego oczy I spłynęły dopiero w chwili, kiedy zadarł wyżej głowę, by spojrzeć na twarz wymordowanego.
Chcę jego szacunku. Jak niczego innego na świecie. Nigdy przedtem nikomu się nie oddałem. Nie z własnej woli. Tylko jemu. Po prostu…
Jestem zdesperowany
W twoich ustach wszystko wydaje się takie proste. Ale nie jestem tobą, Jace. Nie znam go tak długo jak ty. Nie znam go tak dobrze, jak ty. Obserwuję, próbuję, ale zawsze spotykam się z pogardą i zniesmaczeniem. Chcę, żeby szanował mnie takim, jakim jestem, ale czy mam prawo prosić o coś takiego? – pociągnął nosem i wyprostował się, przyciskając obie dłonie, wierzchem i wewnętrzną stroną, do oczu, z których coraz mocniej zaczęły spływać łzy, po jego żuchwie, by finalnie skończyć na jego odach i spłynąć na miękką pościel.
Oczywiście, że nie chcę się nikomu oddawać. Boję się oddać komukolwiek innemu, niż jemu. Nie chcę byś postrzegany jako ktoś łatwy, ale co mi pozostaje? Nie jestem w stanie w żaden sposób do niego dotrzeć, w żaden sposób sprawić, żeby… – przełknął łzy i w końcu odsłonił zapłakane oczy, spoglądając na niego.
Nie ceni we mnie, jak to ująłeś, duszy. Ale czy on ceni w kimkolwiek cokolwiek? Nie chcę się z tobą kochać. I nie dlatego, że cię nie lubię, ale nie chcę, żeby ktokolwiek dotykał mnie w taki sposób jak on. Ale skoro nie mogę nic mu innego dać, to pomyślałem, że chociaż sobą go zadowolę. Głupi byłem. – sięgnął po rzuconą podkoszulkę na łóżku i drżąc od płaczu przyciągnął ją do siebie. Przesunął przedramieniem po czerwonych policzkach, a potem oczach, wycierając łzy, ale na ich miejscu pojawiły się następne.
Nie wiem co mam już robić. I nie chcą przestać lecieć. Idiotyzm. – parsknął przez łzy, śmiejąc się cicho z tego wszystkiego, chociaż jego śmiech był pozbawiony niemal jakiejkolwiek nuty rozbawienia.  
Odetchnął cicho i wsunął na siebie zgarnięte ubranie, odcinając swoje nagie ciało przed spojrzeniem wymordowanego.
Wiesz, podziwiam cię. Za to całe doświadczenie, które masz. Mogę za tobą nie przepadać, nienawidzić, mieć dosyć, ale to nie zmienia faktu, że w twoich słowach jest sporo racji. – znowu się uśmiechnął przez łzy, lecz tym razem w uśmiechu można było dostrzec cień szczerości. – Po prostu chcę dać mu… sam nie wiem. Chcę żeby był szczęśliwy… – powiedział ledwo słyszalnie, ponownie przecierając oczy, kiedy łzy wreszcie powoli przestawały lecieć.
Dziękuję, Jace. Naprawdę dziękuję. – słowa, o dziwo, z łatwością prześlizgnęły się przez jego gardło, chociaż chyba nikt nigdy nie sądził, że akurat on to powie jemu. Pociągnął ostatni raz nosem, a następnie niepewnie przysunął się bliżej wymordowanego, jednocześnie przekręcając się na bok, na prawe biodro. Podkulił nieco nogi, kiedy opadł sobą na zdrowy bok wymordowanego i zsunął się nieco, przylegając do niego i kładąc swoją głowę na jego przedramieniu, jednocześnie zaciskając drżące palce, na jego nadgarstku, od czasu do czasu pociągając nieco nosem.
Tylko przez chwilę… – wymamrotał cicho, spodziewając się wszystkiego. Włącznie z odepchnięciem. – I... Jace? Przepraszam… za tamto i tamto... - dodał cicho, ledwo słyszalnie, jakby jego słowa jedynie muskały słuch Wilczura. Nie musiał tłumaczyć. Bo wszystko było wiadomo.


Ostatnio zmieniony przez Nathair dnia 13.09.18 0:55, w całości zmieniany 1 raz
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Gdy pokręcił głową, uśmiech rozjaśnił oblicze Growlithe'a – zaskakująco wesoły, jak na spotkanie się z odmową.
Wiedziałeś.
Oczywiście, że wiedział – i dlatego z taką łatwością przyszło mu przyjęcie tego do wiadomości. Pod chorym względem naprawdę rozumiał tego szczeniaka, bo choć pchały ich do tego zupełnie inne pobudki, obaj mieli cel w zbieraniu doświadczenia akurat z „tej” drogi; właśnie ta świadomość przyhamowała żądze, zawiązała chustę na oczach i okuła nadgarstki. Nie czuł, nie widział, nie dotykał – nie mógł więc posunąć się o krok dalej, z wyuczonym na pamięć rozbawieniem wpatrując się w zaczerwienioną od przypływu emocji twarz Nathaira. Wkrótce jednak i ono zniknęło z jego twarzy, pozostawiając mocno obecną pewność, że wpatruje się w niego, bo go słucha. Jakkolwiek szczegółowe i prywatne nie byłyby te wyznania, nie skrzywił się ani razu, posłusznie wodząc wzrokiem za oddalającą się sylwetką.
I o to chodziło, Jace. Zrozumiał, poryczał się, odpuścił, a przed następnym razem pewnie mocno się zastanowi, nim zaproponuje kolejnemu degeneratowi nierówny układ. A jednak coś wewnątrz Wilczura zostało zestrzelone z hukiem, pozostawiając po sobie tylko liczne odłamki, niemożliwe do ponownego poskładania w całość. Uśmiechnął się ponownie na parsknięcie zalane łzami, odganiając natrętne jak stado bzyczących os wspomnienia.
„Okropnie się od niej różnisz wiesz?”
„Tomomi musiała być dla ciebie ważna. Bardzo?”
„Za bardzo.”
Głowa opadła Wilczurowi na ścianę, a spojrzenie tknęło jeden z mebli, choć wcale nie patrzył w tamtym kierunku. Jak na złość w takich momentach pojawiały się ustrojstwa, głupie gnidy plączące się mu pod nogami, dotykające dotychczas uśpione głęboko wewnątrz przypomnienia, że gdzieś poza obrębem jego rąk nadal istnieje osoba o znużonej twarzy, przykrytych bielą włosach i czerwonych oczach skupionych wyłącznie na jednej sylwetce.
A miałeś mnie chronić, gorzkie słowa wypaliły się w środku jego umysłu, gdy ciszę między nimi znów rozerwał głos Nathaira. Znów to gadanie o „chceniu, by był szczęśliwy”, znów poddawanie się i podnoszenie, bo „będę walczył”, znów „nie mam siły, ale go kocham”. Irytujące. Wróć. WKURWIAJĄCE. Brew Growlithe'a drgnęła lekko, gdy zwracał twarz frontem do anioła; gdy przenosił z powrotem wzrok na jego oczy i przyglądał się w skupieniu zaszklonym tęczówkom.
─ Dziękuję, Jace. Naprawdę dziękuję.
Nie masz za co. Dwóch dziwek w pokoju nam nie trzeba. Odwrócił wzrok, jakby nagle minęło mu całe zainteresowanie. Pod warstwą naprędce zbudowanej bariery pojawił się głośny warkot – ta nieprzemożona chęć, by podnieść pięść i huknąć nią prosto w jego twarz, strącając z buzi uśmiech; by odgryźć ręce, wbić pazury w białka oczu, wydrapać pół ciała. Mimo tego nie drgnął, gdy poczuł na ramieniu niewielki ciężar. Nie odepchnął go, ani się nie przesunął, ale mięśnie wyraźnie napięły się od niespodziewanego dotyku.
Zawsze możesz to zakończyć, Jace.
Spuścił wzrok na dłonie, obracając wnętrzem ku górze tę bardziej ranną, nadal obolałą i zdrętwiałą.
Tym razem to on parsknął na dźwięk jego słów.
Daj sobie spokój. Dobrze wiesz, że ja niczego nie żałuję. - „Więc ode mnie nie dostaniesz przeprosin”. Tak jakby w ogóle to słowo było w stanie przepchać mu się przez gardło, tak faktycznie aż ciężko wyobrazić sobie, by miał się kajać przed kimkolwiek – nawet mimo popełnienia błędu. Co więcej: mimo wiedzy, że ten błąd się popełniło. ─ I jeszcze jedno – mocnym pchnięciem uderzył łokciem w ramię anioła, by go od siebie odsunąć. Starczy. I tak przegięliśmy.Nie zwracaj się tak do mnie. Bezcześcisz imię zmarłej osoby. – Oparł się zdrową ręką po boku i odsunął nieco na lewą stronę, ześlizgując się z siadu do pozycji leżącej. Białe kosmyki opadły mu na policzek, gdy przewrócił się na bok, wsuwając zdrowe ramię pod głowę. ─ Idź już spać.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie spodziewał się, ani też nie oczekiwał jakichkolwiek słów pocieszenia, podziękowania czy też przeprosin. Właściwie niczego od niego nie chciał. Growlithe świadomy bądź nie, i tak dzisiejszego wieczoru zrobił więcej, niż najbliższe osoby Nathaira przez całe jego życie. Jasnowłosy mógł być największą szumowiną w mieście, ale dzięki swej szczerości zaskarbił w aniele małą kroplę sympatii. Owszem, to była jedynie łza w morzu nienawiści, aczkolwiek jego nastawienie względem swojego wroga uległo delikatnej zmianie. Być może nawet nie wyczuwalnej dla samego zainteresowanego, a być może mający wpływ na dalsze losy tej dwójki. Bo już teraz było pewne. Los, jak na prawdziwą dziwę życia przystało, lubił płatać figle. I ich drogi z pewnością jeszcze niejednokrotnie się skrzyżują.
Uderzenie skutecznie go otrzeźwiło, wywołując w Nathairze momentalną chęć odsunięcia się na bezpieczną odległość. W milczeniu przyglądał się jak kładzie się spać i odwraca tyłem do skrzydlatego. Chłopak westchnął ciężko, czując, jak zaczyna ogarniać go znużenie. To był naprawdę ciężki wieczór, nie wspominając o trudnym wieczorze, dlatego też już po chwili sam opadł na łóżko, wsuwając się pod kołdrę, jednocześnie zarzucając ją na szczupłe ramiona wymordowanego. Na wszelki wypadek. Jakby miał zmarznąć. Sam chłopak odwrócił się plecami do Growa, zwiększając dystans między nimi na tyle, na ile pozwalała jedna kołdra, a i tak zapewne odsłonił trochę ciała Jace’a.
Zmuś mnie. – rzucił zaczepnie, ziewając szeroko. Podciągnął nogi pod siebie, zamknął powieki i… usnął, w jednej pozycji, porwany przez Morfeusza.
A ranek nastał zaskakująco szybko.
Już nim słońce zdążyło wejść, Nathair zdążył zmienić swoją pozycję z piętnaście, jak nie więcej razy. A pozycje były przeróżne. On po prostu przemieszczał się po tym łóżku. Jak gąsienica po liściu. Growlithe mógł poczuć w buzi nie tylko łokieć, ale i jego włosy, stopę, a nawet kolano. Nie wspominając o innych wbiciach, kopnięciach czy też uderzeniach. Ostatecznie leżał niemalże w poprzek łóżka, z całymi nogami przerzuconymi przez szczupłe ciało Wilczura, z rękoma na Jezusa, śpiąc z otwartymi ustami, z których uciekała delikatna stróżka śliny.
Nie mogę tegobtwnwvw…. - … na dodatek bełkotał. Cholernie bełkotał niczym jakiś przeklęty pijak. – Ale… AHAHAHAHAHA. Bewww…. – wsunął dłoń pod koszulę i podrapał się po brzuchu, ponownie przekręcając się, tym razem uderzając otwartą dłonią prosto w twarz Wilczura.
Usmażysz mi placki, Jace? – świadomość powoli wracała. Nathair uniósł nieco powieki, a potem głowę rozglądając się zaspanym wzrokiem po sypialni. Jasne tęczówki spoczęły na piegowatej twarzy, aczkolwiek wyraz twarzy anioła wyrażał jedynie czystą tępotę.
Nie chcę z papryką… przesuń stół. – dodał, po czym ponownie wbił twarz w poduszkę, by… ustabilizować oddech, pogłębiając się w śnie. Znowu.
Kolejny szelest I skrzypnięcie przy zmianie pozycji. Ostatecznie chłopak owinął się rękoma dookoła przedramienia jasnowłosego oraz nogami dookoła jego nogi, niczym pieprzony rzep psiego ogona, ewentualnie cholerny koala. Problem był jednak taki, że cholernie mocno się przyczepił. I niekoniecznie miał zamiar puścić, bełkocząc dalej, tym razem o jakiś ciastach, które dostały nóg i zaczęły uciekać przed zmasowanym atakiem krwiożerczych ogórków konserwowych. A zwieńczeniem jego snu było… ugryzienie w przedramię. Z pewnością zostało pomylone z solidnym… ogórkiem.
Bwhbwhbwh – zarechotał nie puszczając swojej zdobyczy. – Smfafufef fak bafaf…. Zzz…. – i tyle z jego trzeźwości umysłu.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Płakał.
To jedno, durne słowo, wgryzło się w jego umysł – gdyby było nożem, pewnie wbiłoby się po rękojeść i boleśnie przekręciło, dając jasno do zrozumienia, że rana jeszcze długo wywoływać będzie dyskomfort. Po nim spodziewał się wszystkiego – od rzucania garami, po odgrywanie roli księżniczki, na wywaleniu „gościa” na zbity pysk, dupą do góry. A zamiast tego blokady opadły, bariery pękły jak szkło, zamki puściły...
NIE WIESZ CO ZE SOBĄ ZROBIĆ. Lars pokiwał głową. SAM BYM PEWNIE NIE WIEDZIAŁ.
Wymordowany zmarszczył piegowaty nos, gdy tylko poczuł materiał na ramieniu. Kątem oka zerknął za siebie, dostrzegając jeszcze zaspaną twarz Nathaira.
Idź na kanapę – warknął na odczepnego, zaciskając palce zdrowej dłoni na kołdrze, którą podciągnął aż pod samą szyję, choć nigdy tego nie potrzebował. Tym razem prędko powróciła gorączka i rozgrzane ciało wariowało, nie mogąc zrozumieć temperatury – tak organizmu, jak i otoczenia. Nie to jednak teraz walało się w jego czaszce. Jasna brew drgnęła, a on sam przewrócił się na plecy, żeby dodać rozdrażnione: ─ No spieprzaj stąd – prędko jednak ucięte. Usta Wilczura zacisnęły się w linie, gdy dostrzegł oblicze Heathera. Nie tylko spał. Po prostu był spokojny. Coś, na co rzadko mogli sobie pozwolić w swoim towarzystwie. Grow skrzywił się, gdy przenosił zdezelowaną dłoń na drugą stronę. Oparł ją ostrożnie o materac, przewracając się na prawe ramię i wysunął zdrową rękę, żeby dotknąć policzka Nathaira. Opuszki ledwo musnęły bliznę, którą sam mu przecież sprezentował, a potem...
PLASK.
Warknął, odtrącając jego łapsko.
Pogrzało? – syknął rozdrażniony, wierzchem ręki rozmasowując miejsce na twarzy, w które z impetem huknął Nathair. ─ Jeszcze raz, a na pewno...
TRZASK.
TY  CHUJU.
Nathair go objął.
Nie ma.kurwa.opcji.

---------------------------------

Huknęło, gdy podłoga się zdziwiła i z tego zdziwienia aż wstała, uderzając go w twarz. Stopa (jedyna pozostała na materacu część ciała) mu drgnęła, usta ściągnęły, a brew wpadła w konwulsje, jak tylko został zrzucony z łóżka i to w dość drastycznym stylu (brzuch do teraz go bolał, a Nathair wycelował tak nisko, że kapkę niżej, a Grow mógłby się przekwalifikować zawodowo i wstąpić do Drużyny Hardych Sopranów w operze mydlanej w Chrzanowie). Nathair wydał w tym czasie coś pomiędzy chrumknięciem, a chrapnięciem, kiedy Growlithe powoli podnosił się do siadu, ściągając nogę z łóżka. Albinos obrzucił go zaspanym spojrzeniem i warknął gardło na widok rozwalonego w poprzek anioła. W życiu by nie pomyślał, że będzie musiał spać z kimś, kto odwala takie pozycje, nie będąc wcześniej uniwersalnym tancerzem w balecie. Kiedy z głuchym trzaskiem pięta Nathaira trafiła w ścianę (Grow musiał schylić głowę, żeby nie oberwać nią w pysk), Wilczur podniósł się do pionu, chwycił go za kostkę i szarpnął do siebie, chcąc go przekręcić na odpowiednie miejsce.
Ale to, co się potem działo...

---------------------------------

Słuchaj, kurwa! – charknął, przyciskając jego kolano do materaca. ─ Na tym łóżku nie ma miejsca dla nas dwóch, jasne? – Ręka mocniej przygwoździła wierzgającą nogę, gdy sam Grow musiał dodatkowo zmierzyć się z rękoma uwieszonymi jego szyi, co skutecznie utrudniało mu klęczenie na łóżku. ─ I czego się szczerzysz, palancie? – Syk towarzyszył pomrukowi, w czasie którego głowa Nathaira opadła na jego ramię, ramiona zakleszczyły się mocniej (utrudniając oddychanie), a noga jednak wskoczyła mu na biodro, wyślizgując się spomiędzy drżących palców. Wilczur szybko oparł je więc o jego biodro i spróbował od siebie odkleić, ale zamiast efektów, spotkał się tylko z cichym chichotem i śliną spływającą po klatce piersiowej.

---------------------------------

Siedział zrezygnowany na brzegu kanapy... w sumie na samym jej koniuszku, z łokciem opartym o kolano, z czołem wspartym na dłoni, z palcami wsuniętymi w potarganą grzywkę. Nie spał już od czterech godzin, od kiedy udało mu się zdrzemnąć na krótki okres, a teraz Nathair – owinięty w kołdrę jak tortilla – właśnie rzucał się i mamrotał, że żywcem go nie wezmą.
─ Widzę cię! - rzucił butnie Nathair, wyginając się w swoim ciasnym kokonie. Growlithe zerknął na niego niechętnie, opierając usta o wnętrze dłoni i lustrując ludzką wersję piskorza wyrzuconego na brzeg. ─ Widzę cię! Wiedz, że mam cię na oku! Wiedz, że jestem spoza miasta! Ouughhh... moje obcasy... co my tu robimy?
Oglądamy stragany.
─ Zbrodnia była w Chinach... Trucizna była z Chin... - Nathair przewrócił się na bok, wykrzywiając ciało w eskę. ─ Chińczycy są z Chin... - mamrot. - Może za późno na wnioski, ale... myślę... że to Chińczyk.

---------------------------------

Kuźwa mać – warknął, łapiąc go w talii. Ciało przestało wyglądać przez okno, wciągnięte do środka sprawnym ruchem. Nathair mruknął praktycznie niesłyszalnie i opadł na pierś wymordowanego, uwieszając się na jego ramieniu całym swoim ciężarem. Do tego stopnia, że Grow aż sapnął, uginając się wpół. Nadal drżały mu mięśnie... i nic dziwnego, że w końcu upuścił anioła, który z hukiem dotarł do podłogi i przytulił ją z rozmarzonym uśmiechem. ─ Jak ty się z tego wydostałeś? – Szturchnął bosą stopą ciało Nathaira. Dzieciak wymamrotał coś jeszcze pod nosem i skulił się, prawdopodobnie z zimna, mocniej zaciskając powieki, jakby za moment miał się obudzić. Poniekąd Grow właśnie na to liczył, ale jego modły znów zostały zignorowane przez wszystkich bożków. Musieli mieć z niego niezły ubaw, gdy wsuwał rękę pod przedramię anioła, a ten, w ramach wdzięczności, wyznał mu, że chciałby mieć...
─ Ale dwunastkę... ale dwunastkę chibi Ryanów... skandujących moje...
Fascynujące... – sarknął, wrzucając go z powrotem na łóżko.
─ … imię... teheh...

---------------------------------

Nie wiedział, która jest godzina, ale słońce wzeszło już wystarczająco, żeby wpuścić do kuchni jasne światło. Ciepłe promienie muskały nagą pierś wymordowanego, który siedział z odchyloną głową na krześle i przykładał sobie zmrożone mięso do twarzy. Dopiero, gdy zaczęło go razić zamknął mocniej powieki i syknął, przechylając się do przodu. Prowizoryczny, chłodny opatrunek został niedbale rzucony na blat, a on sam dotknął opuszkami wielkiej śliwy, jaka wykwitła mu pod okiem, szczycąc się swoją fioletowo-zielonkawą barwą. Po tym, jak próbował Nathaira położyć do łóżka i wytłumaczyć, że nie, nie może zostać superbohaterem i nikt nie czeka w jego Batmobilu i to wcale nie tak, że Robin przestał do niego przychodzić, bo wziął sobie chorobowe, dzieciak wystrzelił z pięścią, aż do teraz dzwoniły mu zęby. Grow złapał się za szczękę (notabene, na żuchwie też miał niezłe limo) i rozmasował ją z marudnym pomrukiem. W ogóle nie spał. Przetrząsnął pół domu, żeby znaleźć skórzany pasek do spodni, którym kolejne czterdzieści minut związywał nadgarstki mamroczącego o wybuchu powstania warszawskiego Nathaira. Potrzebował do tego nie tylko cierpliwości, bo jedna z rąk nadal nie była sprawna. Nawet nie chciał sobie przypominać, jak usiadł dzieciakowi na piersi, kolanem przygniótł jedno przedramię, siłując się z drugim, a ten burczał coś o tym, że w tym tygodniu był już wiązany i mogliby wymyślić coś nowego.
Bogate życie seksualne, nie ma co – wywarczał, wchodząc po schodach. Sam nie wiedział czego się spodziewać, gdy znów znajdzie się w pokoju. Po tym, jak znalazł Heathera pod łóżkiem i musiał go wyciągać miotłą, mimo wszystko nie miał zbyt wielkich nadziei. Ulga, jaką odczuł, gdy tylko na niego spojrzał, była jak chluśnięcie arktyczną wodą w najgorszy ukrop. Dzieciak leżał, nadal z nadgarstkami przymocowanymi do nogi łóżka (po tym, jak został wreszcie wyciągnięty spod niego, nie chciał już wleźć na górę, zawodząc, że żywcem go nie wezmą).
Ej, władco kamasutry – zawołał głośniej, dźgając go kantem stopy w bok. ─ Pobudka. No budź te kaprawe ślepia. – Szturchnął go mocniej, zaciskając palce wolnej dłoni w pięść. W końcu wypuścił powietrze przez zęby, spojrzał w sufit (za jakie, do diabła, grzechy...) i znów zerknął na stróża, tym razem postanawiając sięgnąć po drastyczne środki. ─ Hej, Nathie. Ryan czeka na dole i chce się z tobą widzieć. Mówił coś o pójściu w ustronne miejsce.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

To była udana noc.
Tak przynajmniej sądził Nathair.
Rzeczywistość przyszła powoli, wręcz wślizgnęła się w zaspany umysł chłopaka, niespiesznie wyciągając go ze szponów Morfeusza. Wydał cichy pomruk, kiedy wreszcie uchylił swoje powieki, wpatrując się nieprzytomnie w sufit.
” (…)Ryan (…) na dole.”
Anioł podniósł się do siadu w błyskawicznym tempie i rozejrzał po pokoju nieco rozkojarzonym wzrokiem, aż wreszcie jasne spojrzenie spoczęło na wymordowanym.
Co robisz? – zapytał cicho I ziewnął szeroko, chcąc przetrzeć oczy ale… poczuł szarpnięcie dookoła nadgarstków. Wzrok momentalnie padł na skrępowane ręce, a usta wygięły się w lekkim grymasie.
Jaja sobie robisz? – warknął ponownie się szarpiąc, ale pas nie chciał puścić.
Co robię na ziemi? Czemu jestem półnagi I związany? ZGWAŁCIŁEŚ MNIE TY NIEWYŻYTY PROSIAKU? – rzucił zaskoczony powarkując cicho, kiedy długie palce wymordowanego zaczęły rozwiązywać krępujące więzy.
Tak na śpiocha? Nie mo—AHAHAHAHAHAHA CO CI SIĘ STAŁO? – pasek puścił i uderzył cicho klamrą o drewnianą posadzkę kiedy anioł wybuchnął głośnym śmiechem, łapiąc się wolną ręką za brzuch. – Spadłeś z łóżka czy jak? Wyglądasz jak jakiś dalmatyńczyk ahahahaha zaraz się posikam. – chwilę jeszcze trwał jego atak śmiechu, kiedy wreszcie odsapnął i się podniósł z ziemi otrzepując prawie nagi tyłek.
Dobra, koniec tych zabawach. Jadłeś już coś? – zapytał sięgając po spodnie, które wcisnął na swój chudy zad a następnie zarzucił na siebie podkoszulkę, na tę krótką chwilę zapominając o jakiejkolwiek wstydliwości przed Growem.
A jak twoje rany, hm? – mruknął ciągną za zamek, by zapiąć bluzę do połowy klatki piersiowej, po czym przeciągnął się, pozwalając, by wszystkie kości strzeliły.
Podszedł do Growa i na bezczelnego złapał za materiał bandażu, odchylając nieco, by spojrzeć na rany, marszcząc przy tym brwi i robiąc minę wielkiego znawcy. Ale się nie znał. Aczkolwiek rana nie ropiała, więc nie wyglądała aż tak źle.
Będziesz żył. Niestety. – powiedział bardziej pod nosem po czym wzruszył ramionami wychodząc z pomieszczenia I kierując się na dół, mając nadzieję, że Growlithe podąży za nim. Po drodze jeszcze raz pozwolił sobie na przeciągnięcie, pozwalając wszystkim kościom na strzelanie, co przyniosło mu nieoczekiwaną ulgę.
Lubisz jajka? – zapytał odwracając głowę przez ramię, żeby na niego spojrzeć. – Jak nie to… polubisz. – dodał z cichym parsknięciem, wchodząc do kuchni.
Dzień dobry Shuya. – wyciągnął rękę do kolorowego ptaka, który przysiadł na blacie I wydał z siebie cichy dźwięk. Jeszcze nieco zaspany anioł sięgnął do jednej z szafek i wyciągnął z niej pudełko z ziarnem, po czym wziął garść i sypnął do małej miski. Ptak załopotał skrzydłami i podreptał do swojego jedzenia gdzie zaczął dzióbać, od czasu do czasu wydając z siebie cichutkie pomruki.
Dzisiaj musimy gdzieś pójść. Mam nadzieję, że dasz radę. – odezwał się, kiedy wyciągał z kartonowego pudełka parę sztuk jajek. – Mógłbyś? – wskazał głową na grzejnik, niemo prosząc go o drobną przysługę w postaci stworzenia ognia. – Nie dlatego, że nie chcę cię zostawić samego w domu…
Trzask
Pierwsza skorupka puściła, wypuszczając z siebie jajko wprost na rozgrzaną patelnię. – Po prostu możesz mi się przydać. Nie masz nic przeciwko, co nie? – odwrócił się do niego przodem opierając biodrem o blat i sięgnął do koszyka po dwa jabłka, gdzie jedno rzucił w stronę wymordowanego.
W sumie gdybym tak cię nie lubił, to byłbyś nawet w porządku.
Och Nathairze, cóż za wyznanie!
Anioł odwrócił się i sięgnął po patelnię, z której zawartość jajecznicy rozdzielił na wcześniej przygotowane dwa talerze. Odstawił ją na kuchenkę i krzątając się w swoim małym królestwie, wyciągnął zjadliwy chleb, kawałek sera, jakiejś wędliny i to wszystko położył na małym stole przed nosem wymordowanego. A chwilę później dołączył talerz z jajecznicą.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Wiedział, że to podziała. Kto jak kto, ale Nathair był prosty jak obsługa cepa i wystarczyła najmniej ważna wzmianka o Ryanie, żeby już skakał na sprężynie, obracając się dookoła własnej osi w poszukiwaniu „właściciela” serca, merdając niewidzialnym ogonem, węsząc jego zapach, generalnie robiąc wszystko to, co robią nadpobudliwe fangirly w pobliżu swojego idola. Palce zdrowej ręki dotknęły paska, zaczynając powolny proces uwalniania wyszczekanego kretyna.
Nie pluj, jak piszczysz – warknął, bez pośpiechu bawiąc się klamrą; poniekąd robił to specjalnie, bo szarpiący się na wszystkie strony anioł z pewnością mocno wykręcał sobie ramiona, przy okazji na własne życzenie odciskając ślad mocno zaciśniętego pasa na nadgarstkach. ─ Głupota jest zaraźliwa.
─ … ahahahahahah, zaraz się posikam.
Przewrócił oczami, kiedy wreszcie klamra puściła. Oparł dłoń o udo i podniósł się z kucek, niechętnie obdarowując Nathaira i jego szeroko pojęte rozbawienie znużonym (i przede wszystkim zmęczonym) spojrzeniem. Gdyby nie senność, która wyładowała jego ciało kamieniami, zwiotczała mięśnie i przytłumiła trzeźwość umysłu, pewnie nawet przeszukałby najbardziej zakurzone zakamarki i wyciągnął jakąś ripostę. Teraz ograniczył się tylko do przyglądania, jak chłopak wreszcie się uspokaja; jak do niego podszedł, jak odgarnął kawałek brudnego od krwi bandaża. Rany się nie jątrzyły, a on sam odczuwał tylko typowy dyskomfort – ból był, ale nie na tyle silny, aby wykrzywiać mu twarz i uginać kolana, gdy stawiał krwi. Co więcej: już bardziej czuł prawą dłoń, choć nadal miał wrażenie, jakby była masą zbitego tłuczkiem mięsa z kośćmi zgruchotanymi na popiół.
─ Lubisz jajka?
Ziewnął dyskretnie, człapiąc za nim do kuchni.
Nie, ale co do ciebie nie mam żadnych wątpliwości, że je ubóstwiasz, pedale. – Bosa stopa zsunęła się z ostatniego stopnia, a po nagim torsie przemknęły przydługie paznokcie. Rany swędziały, na przemian z siniakami, które po muśnięciu wysyłały do mózgu charakterystyczny impuls, którego nawet nie można było nazwać w pełni prawnie bólem. Samo ciało Growlithe'a prezentowało się teraz jak obite ze wszystkich stron jabłko, a on sam zdawał się spowolniony. Wsunął właśnie polik na dłoń, gdy Nathair zaczął coś paplać. Powieki drgnęły, ale nie otworzyły się, zbyt złaknione odpoczynku. Nie spał całą noc i choć wcześniej musiał przeleżeć u anioła spory kawał czasu, to nadal czuł się wyczerpany.
─ ... dzieś pójść... mógłbyś?
Uchylił wreszcie powiekę i zerknął na niego. Głowa odchyliła się nieco bardziej na bok, nadal wsparta na ustawionej łokciem na blacie ręce, a potem wysunął wolną rękę – ranną co prawda, ale nie chciało mu się podnosić łba – i dotknął opuszkami grzejnika, który jak na zawołanie zapłonął pomarańczowo-czerwonym płomieniem; początkowo zbyt dużym, jak na przyjęcie patelni, ale wymordowany szybko stłamsił języki ognia, minimalizując je do odpowiedniego rozmiaru. Głowę podniósł dopiero, gdy linią prostą wystrzeliło do niego jabłko. Owoc zatrzymał się milimetr od jego twarzy, złapany w zręczne palce, działające najwidoczniej automatycznie. W porównaniu do umysłu, który posłał jego policzek na ścianę i wydusił z gardła cichy, chrypliwy pomruk.
Przestań – wyburczał ledwo słyszalnie, opuszczając rękę uzbrojoną w kwaśny owoc na udo. ─ Bo się wzruszę.
Niedoczekanie, co?
Uśmiechnął się zadziornie, mimo zmęczenia.
Mhm. Niedoczekanie.
Okej. – Przytaknął dawno po fakcie, celując w niego widelcem. Sztuciec drżał z góry na dół, nim nie wbił jego ząbków z powrotem w talerz. Skrzyżował nogi w kostkach,  pakując do ust kolejny plaster szynki. ─ Jak dasz mi więcej krwi, pójdę z tobą.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wbił spojrzenie w mężczyznę i jakby potrafił nim zadawać ból, to Grow właśnie zwijałby się w agonii. Drobne palce zacisnęły się dookoła widelca a anioł rozważał przez moment, co by się stało, gdyby wbił go prosto w jedno z dwubarwnych oczu. Odkaszlnął cicho, licząc w myślach do dziesięciu, chcąc przełknąć złośliwe słowa, które cisnęły się wprost na jego usta.
”pedale”? A ty to niby co? Kto mi się wczoraj dobierał do majtek i koniec końców spękał? - … a jednak. Nie umiesz jeść w ciszy, prawda? Pomijając prawdę i rzeczywistość, jak to naprawdę wyglądało, to Nathair zorientował się, że czerpie dziwnie chorą satysfakcję z gryzienia się z jasnowłosym. Jakby dzień bez tego był dniem straconym. Nathair oparł się wygodniej o krzesło i nieco odchylił, w efekcie końcowym nieco gibając się na nim, przez co mebel wydawał z siebie ciche skrzypienia.
Ty, Jace…. – zaczął wbijając widelec w jajecznicę I nabrał jej trochę, po czym wcisnął sobie do ust.
W sumie jak to u ciebie jest z tym, no… no wiesz. Ze zbliżeniami. – zapytał czując lekki wstyd, że pyta go o coś takiego. Że pyta kogokolwiek. – Bo sypiasz z mężczyznami, co nie? Ale z kobietami też? I jesteś którą stroną? – przechylił lekko głowę w bok, pozwalając kosmykom, by opadły na ciepły policzek, kiedy wpakował sobie kolejną dawkę jedzenia do ust.
Aż tak cię to interesuje?
Po prostu był ciekawy. Wczoraj dostał jedynie zalążek tego wszystkiego, jedynie muśnięcie, ale już mógł powiedzieć, że same pocałunki wymordowanego potrafiły wprowadzić go w nastrój. I to go cholernie irytowało. A co, jeśli zabrnęłoby to za daleko? Co wtedy?
Nathair odchrząknął ponownie, przestając się gibać na krześle i wlepił spojrzenie w swój talerz. To nie tak, że chciał się wycofać, ale naprawdę poczuł się trochę zażenowany swoimi pytaniami, czując się, jakby chciał za wszelką cenę wcisnąć się w jego życie butami. Powinien się już zamknąć, ale…
A jego? Tknąłeś kiedyś? – nie, żeby podejrzewał jedną z najbliższych mu osób o homoseksualizm, aczkolwiek samego siebie tego nie podejrzewał. A przecież… no właśnie. Domyślał się, że może liznąć niewygodnego tematu. Domyślał się, że tak samo Grow jak i on, nie widzieli się z nim od naprawdę dawna i nie wiedzą co się z nim dzieje. Domyślał się, że może się o to wkurwić. Powinien trzymać gębę na kłódkę. Zdecydowanie.
Podniósł się gwałtownie, uderzając obiema rękoma o blat stołu i spojrzał na wymordowanego dziwnym wzrokiem, prychając cicho pod nosem.
Znowu? – uniósł na chwilę oczy ku górze, jakby tam mógł odnaleźć jakąś odpowiedź, po czym wyprostował się I zaczął podwijać rękaw bluzy, odsłaniając jasne przedramię.
Ależ jesteś nienasycony. Dobra, dam ci trochę. Ale nie przesadzaj z tym, dobra? – obszedł stół podchodząc do niego i podsunął bliżej odsłonięty skrawek swojego ciała. – I nie za mocno. To boli. – dodał o wiele ciszej, zaciskając mocniej dolną wargę, czekając na ugryzienie i towarzyszący temu dyskomfort.
”obrzydliwe.”
Uśmiechnął się lekko na wspomnienie słów Wilczura.
Nie jest taka obrzydliwa, co nie?
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Wsunął widelec z odrobiną jajecznicy prosto do buzi i choć przełknięciu towarzyszył dziwny ścisk, jakby coś po drodze i tak solidnie blokowało mu gardło, to jednak ciepły posiłek górował w rankingu, nawet jeśli wyszedł spod destrukcyjnych rąk wiecznie złośliwej papużki, wepchniętej teraz w krzesło naprzeciwko. Wymordowany dłubał chwilę w kolejnej capniętej szynce, a potem podniósł sztuciec i wsunął go między wargi. Czując na wargach lód metalu uniósł wzrok prosto na twarz Nathaira. A potem się uśmiechnął.
Żal ci, że nie wykorzystałem szansy? – Jeśli jeszcze do niedawna zachował szczątkowe zasady savuor vivre, to właśnie umarły pod podeszwą buta. Łokieć wylądował z powrotem na stole, głowa opadła, policzek wsunął się na zaciśniętą pięść, a na widelec została nadziana kromka chleba, potem ser, szynka, kolejna kromka, szynka... ─ I może nie wspomnę, który któremu ładował się na kolana z własnej woli. Albo który to przerwał. I który dał reprymendę. Mówić dalej czy lubisz, jak się ciebie pogrąża? – Przyglądał się beznamiętnie szaszłykowi, obracając go niespiesznie w dziwnie wiotkich palcach. Praktycznie czuł, jak metal wyślizguje mu się z uścisku, bo nie jest w stanie zamknąć go w wystarczająco mocnym chwycie.
─ Ty, Jace.
Warknął gardłowo.
Miał dość nazywania go po imieniu, które dawno temu spoczęło w piachu. Tym bardziej, że to sprawka...
─ W sumie jak to u ciebie jest...
Uniósł na niego wzrok.
─ … z tym, no... no wiesz.
Co? – sarknął, choć wcale nie potrzebował dodatkowego tłumaczenia. Z jakiejś racji wiedział w czym rzecz jeszcze przed wyjaśnieniami. Nie cierpiał podobnych tematów i było to widać w jego oczach, gdy ze słowa na słowo tęczówki lodowaciały, pozostawiając na nieskazitelnej barwie grubą warstwę zimnej powierzchni.
Tylko z kobietami, głównie z loli. I uległą. Lubię, jak małe dziewczynki trzymają bat w dłoniach i wyzywają mnie od zboczonych prosiaków. – Sztuciec opadł na talerz z głośnym brzdęknięciem, a on sam zdjął z ząbków widelca szynkę. ─ Co się taki ciekawski zrobiłeś? Jesteś cholernym aniołem to nim pozostań. Buzi w policzek to twój limit, bo inaczej Bóg pogrozi paluszkiem i wepchnie ci go w dupę, żeby ci się odechciało eksperymentów.
Zamilkł nagle, choć jeszcze dużo cisnęło mu się na usta. Przebiegł jednak po nich językiem, jakby zebrał z dolnej wargi wszystkie niewypowiedziane obelgi, uwagi i złorzeczenia, a potem zasmakował w mięsie, szybko przełykając kolejne kęsy... tym samym zapychając przełyk i nie pozwalając niczemu więcej opuścić jego głowy. Ludzie dzielili się na tych, którzy nakręceni gadali jak katarynka, z umiejętnością opowiedzenia jednej historii w trzech różnych wersjach w nie dłużej niż kwadrans. I na tych, którzy zaciskali zęby, gdy łamano im kości, szarpano za bluzy albo pluto w twarz, grożąc gorszymi rozwiązaniami, niż krzywy gwóźdź w oku. I najgorsze w tym wszystkim było to, że jeszcze sekund, jeszcze pół słowa, a Growlithe'owi rozsznurowano by usta.
Nie masz się przed nim zwierzać albo tłumaczyć, Jace. Masz go nie znosić. Co z tego, że cię uratował? Może od początku byłeś mu potrzebny jako seks zabawka, nauczyciel od tego, jak długo i jak głęboko? Pod przykrywką, niewinną mentalnością wyuczoną na pamięć, sprzedaje ci słabe, nieważne zapewnienia, że masz rację, on wcale tego nie chciał. Wierzysz mu? Wierzysz kłamcy?
Białowłosy oblizał palec, wysuwając go z ust z cichutkim cmoknięciem. Przelotnie spojrzał na twarz Nathaira, na jego skrępowanie i uciekający wzrok, który finalnie trafił na talerz. Ich relacja, jakkolwiek nie wyglądałby teraz na całkiem kumpelską (w końcu co za wrogowie żrą jak świnie w środku domu jednego z nich i gaworzą o seksie?), nadal była czysto... Wymordowany zmrużył ślepia. Czysto fałszywa. Jeszcze chwila, a wszystko to, co teraz zbudowali, zostanie rozerwane jak pajęczyna dotknięta przez rękę.
Zagubiłeś się, Jace. Ale nie musisz się martwić. Jesteś mi potrzebny. Jesteś potrzebny nam wszystkim. I tylko dlatego, tylko ze względu na to, po prostu nie musisz się obawiać. Jakkolwiek będzie ciężko, jakkolwiek boleśnie upadniesz na kolana, będziemy tuż obok. Pomożemy. Tylko nas wypuść. Wiesz, że sobie bez tego nie poradzisz, racja? Wiesz, że tylko my, tylko ja, jestem w stanie pokazać ci, komu powinieneś ufać. Ale jemu nie ufaj. Nie możesz. Wyrządził ci krzywdę. Czujesz nadal ten oszałamiający ból?
Poczuł zimno na nagiej skórze, jakby ktoś wrócił nagle z grudniowego spaceru i przyłożył rękę do jego barku, wcześniej wygrzewanego przy kominku pełnym ukropu. Chłopak poruszył niespokojnie nogą, czując, jak mięśnie napinają się i tężeją, gdy lód zszedł z z barku na ramię, na przedramię, dokładnie kreśląc krawędzie paskudnej, wystawionej na cudze spojrzenia blizny.  
─ A jego?
Coś za niego szarpnęło. Sam nie wiedział. Może jedna z mar zatopiła kły przeszywając na wylot jego pierś. A może naprawdę coś go ścisnęło, a potem zaczęło wygniatać i wykręcać, zamieniając śniadanie w bulgoczącą, pragnącą się wydostać papkę, która już podeszła do jego gardła. Przez chwilę jeszcze przełykał słodko-kwaśny smak, nim nie poderwał się do pionu i nie chwycił Nathaira za wyciągnięty nadgarstek. Nie wgryzł się w niego. Jeszcze nie. Nie tak. Nie tak delikatnie i niegodnie.
Szarpnął, obracając go mocno. Nie wiedzieć kiedy wyciągnął nogę spod stołu, krzesło szurnęło po podłodze, gdy lekko się odepchnął, a potem uderzył kantem bosej stopy o kostkę anioła, sprowadzając go do siebie na kolana. Brutalnie pociągnął za suwak, rozpinając jego bluzę. Mógł się wyrywać, wiesz, Jace? Ciepłe usta dotknęły jego karku, gdy owiewał skórę charczącym powietrzem. Warczał. Wiedział. Oczywiście, że wiedział. Złapał go zaraz za koszulkę, u samego wylotu t-shirtu i pociągnął, odsłaniając gładką, miękką skórę, w którą – dopiero teraz – wgryzł się, zatapiając w nim kły równie bezproblemowo, co gdyby wsunął po rękojeść ostrze noża w rozmiękłe ciasto.
Pociągnął go bliżej siebie, zaciskając mocno szczęki na jego ciele, jakby chciał wyrwać wielki kawał mięsa z jego barku. Otoczył go ramieniem w geście tak zgubnym, że aż śmiesznym – złapał go na wysokości przedramion, przygarniając ściśle do siebie, do ciepła, paznokciami wbijając się w bok.
Shatarai przysiadła na tylnych łapach. Jej długie, czarne ucho drgało z każdym przełknięciem. Mimo słów Nathaira, nie wyglądało na to, żeby się hamował. „Dobrze, Jace” - mówiła jej mina, gdy rozciągnęła bezwargie usta w uśmiechu. „Bardzo dobrze”. Przymknął powieki, czując, jak przez gardło przelewa się gorąco cudzej krwi; jak język muska co jakiś czas ściśniętą skórę Nathaira; jak ciało pod nim reaguje na ból, świadome kradzieży, której się dopuścił.
Sam mi pozwoliłeś.
Jeszcze troszeczkę, Jace.
Shatarai zachęcała go czule, gdy wysunął do połowy kły. Kolorowe ślepia błysnęły spod powiek, gdy unosił spojrzenie na marę. Wilczyca kiwnęła i wydała z siebie zadowolony pomruk, widząc, jak ponownie zaciska szczęki, a jego gardło porusza się w takt kolejnych łyków.
Hej, chłopcze! - Shatarai skierowała ku niemu uszy. Jeszcze odrobina. Przecież ma dużo krwi, racja?
Język przesunął się po ranach na szyi, zbierając szkarłatne krople w kształcie łez. Dłoń puściła materiał jego koszulki i wsunęła się na brzuch anioła, nie pozwalając mu uciec z klatki. Mógł się szarpać, wyrywać, kopać i wrzeszczeć, ale... po co? Byli tak daleko od cudzych uszu, tak głęboko w lesie, zdecydowanie zbyt głęboko, by jego krzyk mógł kogoś przywołać. Obaj o tym wiedzieli. Growlithe szczególnie.
Tylko na chwilę. – Rozległo się zza Nathaira, gdy oparł czoło o jego ramię, wypuszczając powoli powietrze. Krew dudniła mu w skroniach i płonęła w całym organizmie, aż mrowiło go w każdym zakamarku ciała. ─ Nie tknąłem go. – Przełknął ślinę. ─ Ale zrobiłbym to, gdyby nie uciekł. Gdyby nie był pieprzonym tchórzem. Równie pieprzonym, co cały jego walony kodeks, cała ta chora otoczka pracoholizmu. Szczerze? Jedyne, czego mi żal, to to, że nie zniknął wcześniej. – Podniósł głowę, przesuwając miękkimi, łaskoczącymi kosmkami po szyi Nathaira. Uścisk zelżał, a dłonie spłynęły po jego biodrach, umożliwiając odsunięcie się. ─ Nie jesteś do niego w ogóle podobny, choć cię wychował. – Baczne spojrzenie padło na Shatarai, która cała najeżona wciąż mamrotała pod nosem swą mantrę. Gryź go, gryź go, gryź, gryź, gryź... gryź...
On chociaż umiał trzymać gębę na kłódkę.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

” Żal ci, że nie wykorzystałem szansy?”
Drew niebezpiecznie drgnęła, kiedy z impetem wbił widelec w bogu ducha winne jajko, miażdżąc je i bezlitośnie ugniatając, oczami wyobraźni widząc tutaj twarz wymordowanego. Prychnął pod nosem, tym jednym gestem wyrażając więcej, niż słowami. Żal? Że niby czego? Oczywiście, że nie było mu żal. Jeszcze czego. Niedoczekanie.
I tak bym ci się nie oddał. – odezwał się w końcu, kiedy przełknął ułamaną wcześniej kromkę chleba. – Nie jesteś w moim typie. – uniósł spojrzenie z nad talerza i wbił je w mężczyznę, taksując niemal na wylot jasnymi tęczówkami.
Trzeba powiedzieć, że był krótki moment, kiedy niemal uwierzył mu. Odnośnie jego preferencji. Ale to była sekunda, kiedy zdał sobie sprawę, jak Grow próbuje go zrobić w konia. Na jego twarzy przez jedno uderzenie serca połyskiwała satysfakcja, że nie dał się oszukać. W końcu to też jakiś wyczyn, prawda?
Wiesz… – zaczął odkładając sztućce I odchylił się do tyłu, mając lepszy wgląd w jasnowłosego. – To moja sprawa co robię. To raz. A dwa, Boga aktualnie nigdzie nie ma, więc…. A może on sam lubi takie zabawy, hm? – uniósł jasną brew tak wysoko, że zniknęła pod postrzępioną grzywką, aż wreszcie parsknął głośnym śmiechem, jakby opowiedział co najmniej jakiś dobry kawał.
I weź takie kity pociskaj innym, a nie mnie. Przecież wiem, że sypiasz z facetami. Ale dobrze wiedzieć, że lubisz być wiązany i torturowany na przemyślne sposoby przez swoich partnerów. – i znowu ten niezrozumiały błysk w jego oku, który mógł oznaczać tak naprawdę wiele, a jednocześnie nic. W takich sytuacjach jak te naprawdę ciężko było wejść w jego umysł i zrozumieć jego tok myślenia. A może właśnie tak było lepiej? Czasami nie warto odkrywać niektórych zakamarków cudzego umysłu.
Wydawało się, że pomimo ich napiętej relacji w kuchni panuje zaskakująco luźna atmosfera. Dlatego też nie spodziewał się ataku, jakiego dokonał na niego wymordowany. Moment, gdy ten wystrzeliło pionu jak struna, Nathair instynktownie zrobił krok w tył, jednocześnie wpadając na stół. Już odwracał się tyłem, już jego wzrok szukał drzwi, już miał podjąć się desperackiej ucieczki przed jasnowłosym, ale nim zdołał postąpić choćby jeden krok, poczuł mocny ścisk a potem szarpnięcie. Nawet nie zarejestrował za co został pochwycony. Wiedział tylko, że wpadł w pułapkę. Pułapkę, z której tak ciężko było uciec, choć z parę razy się szarpnął, warcząc na Wilczura niczym zaszczute zwierzę, którym poniekąd w tej sytuacji był, w akompaniamencie rozpinanej bluzy. Ale wszystko się zatrzymało w chwili, kiedy ciepłe usta musnęły jego skórę drapiąc ją i wywołując nagły przypływ niekontrolowanych dreszczy. Anioł zacisnął mocno dolną wargę w chwili, kiedy poczuł pierwsze wgryzienie, szarpnięcie jego skóry, a zaraz potem ten cholerny, osłabiający ból, który rozlał się po jego ciele niczym płynny ogień.
Nieświadomie zacisnął paznokcie jednej dłoni na jego przegubie, który go obejmował, pozostawiając po sobie charakterystyczne ślady w kształcie czerwonych półksiężyców, a druga dłoń odchyliła się do tyłu i musnęła jego cholernie delikatne kosmyki, aż w końcu wsunął w nie palce i zacisnął mocno.
Cholera, Jace… – jęknął czując pieczenie pod powiekami. – … boli.
Oczywiście, że bolało. O ile picie krwi z jego nadgarstka było do wytrzymania, tak zatopienie ostrych jak brzytwy kłów w delikatnej skórze na szyi doprowadzało do obłędu. Nie spodziewał się, chociaż zezwolił. Prawda była taka, że nie określił jasno z jakiej części jego ciała wymordowany ma prawo się pożywiać. Dlatego też, mimo wszystko z cholernym wysiłkiem, odchylił nieco bardziej głowę w bok, tym samym udostępniając Wilczurowi więcej swojej skóry, niemo oferując jeszcze więcej siebie. Chociaż podskórnie wiedział, każdą swoją komórką i nerwem – że pożałuje.
Poniekąd już żałował.
A czas jakby dookoła nich nagle stanął. Nahair nie wiedział jak długo jest pozbawiany krwi, ale czuł, jak z każdym kolejnym łykiem jego ciało robi się słabsze, w głowie zaczyna się kręcić a przed oczami migają czarne plamki, kiedy uchylił nieco usta, by oddychało mu się swobodniej płytkim oddechem.
Nie wiedział kiedy Growlithe w końcu przestał, nie czuł tego. Dopiero w chwili, kiedy poczuł jak materiał przestaje być napięty i wraca na swoje miejsce zorientował się, że to już koniec. Dłoń samoistnie i instynktownie powędrowała do szyi, gdzie musnął opuszkami miejsce ugryzienia. Napiął wszystkie mięśnie, chcąc się podnieść i wycofać, ale…
”Tylko na chwilę.”
… pozostał spokojny na kolanach wymordowanego, pozwalając mu na przylgnięcie do jego pleców, samemu czerpiąc z tego korzyści w postaci ciepłego uczucia. Nie spodziewał się jednak takiego wyznania. Nie od niego. Nie czegoś takiego. Świadomość momentalnie rąbnęła go w twarz, kiedy uchylił szerzej oczy w zaskoczeniu.
Ty… – …. go kochasz. Poruszył bezwiednie wargami, jednakże nic więcej nie powiedział. Wiedział, że w tym przypadku słowa są niepotrzebne. Oboje o tym wiedzieli. W jednej chwili, w jednej sekundzie zrozumiał go. Zrozumiał jego wściekłość wtedy u niego w domu, wszystko stało się jaśniejsze. Oboje zostali przez niego porzuceni i skrzywdzeni, ale to jeden z ich dwójki cierpiał bardziej. A kto jak kto, ale Nathair w tym momencie wiedział najlepiej co czuje osoba ze zdeptanym, zmielonym i wyplutym sercem.
Poruszył się i podniósł, ale nie odsunął. Wsunął delikatnie kolano pomiędzy uda Wilczura, żeby wygodnie oprzeć się o krzesło, przekręcił się przodem do niego po czym objął, przyciągając do siebie. Nawet, jeśli jasnowłosy zacząłby się wyrywać i krzyczeć, walczyć, to Nathair nie zamierzał odpuścić. Wsunął palce w jego włosy, a drugą dłonią przesunął po jego łopatkach, aż dotarł do karku, który pogładził delikatnie kciukiem. Nie musiał nic mówić.
Trwał tak przez chwilę, dając z siebie jak najwięcej tylko mógł, aż w końcu odchylił głowę nieco w bok i musnął delikatnie swoimi wargami jego skroń, składając lekki pocałunek. Dopiero wtedy odsunął się od niego na tyle, by móc na niego spojrzeć, ale nie zerwał z nim kontaktu fizycznego. Jeszcze nie.
Lubisz mięso? Pewnie, że tak. Mam w schowku trochę sarniego mięsa. Przyrządzę i zrobię kotlety, dobra? Ponoć całkiem nieźle gotuję.
Nie umiesz pocieszać, prawda?
Nie, ale starał się. Był wciąż dzieckiem w obcym świecie. Uczył się życia.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Czyżby? ─ Przewrócił oczami. ─ A ja sądzę, że nikt nie jest w twoim typie, aniele. ─ Skubnął kolejny kęs szynki i wzruszył lekko barkami, odchylając się na oparcie. ─ Nie jesteś z tych, co to patrzą na wygląd, płeć i inne pierdoły. Nie obchodzi cię, czy dostaniesz w dupę, czy będziesz musiał się zająć słodką dziewczyną. Zakochałeś się nie dlatego, że Ryan wygląda, jak wygląda, nie po to, by przekwalifikować się na geja, choć twój Papcio na pewno aż zakrył się nogami... o ile Bóg może mieć nogi... a już na pewno nie urzekł cię w nim charakter. To musiało być coś głębszego, ale czymkolwiek to było, nie miało nic wspólnego z obranym wcześniej typem. W bajki już nie wierzę, Nathie.
Ale wierzył w ironię.
Wierzył, że świat stworzony jest z dwóch równoważących się sił. Jeśli ktoś komuś wyrządził krzywdę, to tylko po to, by inny człowiek zyskał niepowtarzalną, szczęśliwą chwilę, pełną śmiechu i zapachu ciepła. Jeśli gdzieś, w jakimś odległym zakamarku Ziemi, ktoś złamał sobie rękę, po drugiej stronie globu ktoś właśnie przeżył wypadek samochodowy – w dodatku wychodząc z niego z ledwie małym zadrapaniem na wierzchu dłoni. W końcu wszystko musi się wyrównać, racja?
Growlithe nie miał zamiaru go puszczać, nawet jeśli musiałby połamać dzieciakowi wszystkie kości i raz jeszcze zakneblować mu usta. Dopiero po czasie, gdy wzdłuż piersi chłopaka spłynęła krew, Wilczur poluzował uścisk. To było głupie. Naiwne.
Jeśli ktoś zapytałby go o to, czy go kochał, z miejsca by się roześmiał. Z żalu, bo tak właśnie było.
Nie potrafił dokładnie określić czasu, kiedy poczuł się jak w klatce, ani tym bardziej zrozumieć, dlaczego się w niej  znalazł. Pewnego razu po prostu uniósł głowę i otworzył oczy, przed którymi wyrysowały się szare, niemożliwe do zmiażdżenia kraty. Zaciśnięte na nich dłonie były skrępowane, w gardle mu zasychało, a serce waliło jak młotem – sam nie był w stanie określić, czy z zaskoczenia, czy jednak przez to, co ujrzał przed sobą. Srebrny kluczyk błyszczał na obręczy przymocowanej do paska spodni strażnika. A gdy tylko podnieść wzrok wyżej, wzdłuż szczupłej sylwetki, przygarbionym ramionom i smukłej szyi, natrafiało się na przyprószoną śnieżnymi kosmykami głowę. Usta zamknięte, bez żadnego wyrazu, oczy błyszczące, ale nie od zainteresowania.
Nikt ci nie kazał tam włazić, Jace.
Usta drgnęły.
Wiedział. Samo wyszło.
Po prostu lubił na niego patrzeć, przysypiać przy nudnych wieczorach z policzkiem na jego ramieniu, słuchać szorstkiego tonu wypełnionego reprymend. Źle, Jace. Znów źle. Mówiłeś, że już tak nie zrobisz.
Teraz, gdy go wspominał, czuł się dokładnie tak samo. W dłoniach trzymał jego wychowanka, ale Nathair nie był do niego w ogóle podobny. Wrzeszczał, śmiał się...
Dotykał, nie brzydził. To chciałeś dodać, racja?
Growlithe spuścił wzrok, czując się jak dzieciak, któremu dano reprymendę. Na tyle solidną, że poczuł skruchę. Wcześniej nie zdawał sobie z tego sprawy, bo choć bez zająknięcia przyznawał się przed samym sobą do tego uczucia, nie traktował go jak brzemienia. A jednak zasypiał i budził się z myślą, że znów go nie zobaczy, znów odwiedzi starą chatę, w której jeszcze kilka miesięcy wstecz rozlegało się kasłanie, teraz opuszczoną, wysprzątaną z zapachu, hałasów, ale napełnioną mdłymi, rozwiewającymi się jak para wspomnieniami. Dopiero teraz, krok za krokiem, głaz po głazie, cała świadomość zwalała mu się na głowę, przypominając czasy, w których nie wykorzystał swojej szansy, w których potrafił powiedzieć mu prosto w twarz, jak go nienawidzi.
To ty kazałeś mu odejść, Jace.
Palce drgnęły, ale nie zwinęły się w pięści. Przyglądał się kantowi stołu, choć przed oczami malowała mu się inna sceneria.
Nie wiedziałem, że to zrobi.
Kyuuri uśmiechnął się żałośnie, a Grow skrzywił na przerwanie ciszy.
─ Ty...
Obrócił głowę w jego stronę ─ Niepra... – i natrafił ustami na miękki materiał koszulki, milknąc, jakby ktoś znienacka wyłączył przycisk. Powieki drgnęły w zaskoczeniu, a w oczach pojawiło się niezrozumienie, gdy ramiona anioła zacisnęły się na szyi. Nie rozumiał. W pierwszym odruchu oparł dłonie o jego biodra, naciskając na nie na tyle mocno, by odsunąć od siebie stróża. Ale trwało to tak złudną chwilę, że gdy Heather wzmocnił uścisk, palce Growlithe'a poluzowały się, a on sam przymknął oczy, nabierając powoli wdechu.
Pachniał truskawkami. I lasem.
Zupełnie inaczej. Zupełnie nie tak, jak powinien.
Growlithe trwał przez chwilę w stuporze, aż w końcu napiął mięśnie i spróbował odchylić głowę, wyrwać się z duszącego go uścisku, odsunąć od ciała, przez które serce zamiast walić młotem, zamierało na dłużące się sekundy.
To nie to samo. Puść go.
Zamrugał zniechęcony, czując, jak cała bariera powoli zaczyna się rozklejać, a pod powiekami zbiera się ciepło. Nie zamierzał sobie na to pozwolić. Dotknął palcami jego ramion i odsunął od siebie, ale w tym samym momencie Nathair sam postanowił dać mu przestrzeń, a jego kolejne słowa sprawiły, że wymordowany wydał z siebie coś pomiędzy charknięciem, a stęknięciem.
Nie tylko nie skorzystał z propozycji, ale bez słowa dźwignął się na nogi i wyszedł, przegryzając wszystkie słowa, które miał ochotę wypowiedzieć, a które były równie bluźniercze, co prawdziwe.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Eden :: Rajskie miasto

Strona 12 z 21 Previous  1 ... 7 ... 11, 12, 13 ... 16 ... 21  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach