Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Eden :: Rajskie miasto


Strona 11 z 21 Previous  1 ... 7 ... 10, 11, 12 ... 16 ... 21  Next

Go down

Chyba tylko bóg jeden wiedział, jak bardzo Nathair nienawidził tego osobnika.
Zacisnął mocno szczęki, w chwili, gdy w pomieszczeniu rozległ się drapiący uszy dźwięk rozbijanego szkła. W jasnych tęczówkach pojawiło się rozdrażnienie, które z każdą kolejną sekundą bezlitośnie narastało. Wystarczyło tak niewiele, żeby zacisnąć palce na osłabionym gardle jasnowłosego wymordowanego i go uciszyć. Nie, nie zabić. Nie oszukujmy się – Nathair nie był w stanie zabić nawet najgorszej szumowiny. Ale skutecznie spacyfikować, ogłuszyć, sprawić, że znowu będzie nieprzytomny. Ciekawe jak bardzo będzie kwiczał, jeśli uderzy go w bok, gdzie sączyła się krwawa rana skryta pod bandażami. Kąciki ust drgnęły delikatnie, nieznacznie unosząc się wyżej a w różowych oczach zatańczył ognik wyzwania.
Nie zrobisz tego.
Syknął pod nosem.
Nie zniósłbyś jego krzyków i jęków bólu.
Niech go piekło pochłonie.
Tak, Tobie. – rzucił drwiąco, unosząc głowę nieco wyżej. – Chciałem posłuchać jak jęczysz dla mnie. Brzmisz jak nieprzerżnięta dziewica, Jace. piękne słownictwo jak na anioła. Miał to gdzieś.
Odwrócił głowę w bok i skrzywił się. Skoro nie chciał leku przeciwbólowego to niech zdycha z bólu. Niech się udławi tą swoją cholerną dumą. Szczerze powiedziawszy sam siebie nie rozumiał. Swojego postępowania, które teraz zdawało się być naprawdę irracjonalne. Swój anielski obowiązek spełnił. Nie musiał mu przecież oddawać własnej krwi. W imię czego?
Właśnie. W imię czego?
Do ostatniej chwili był pewny, że jednak nie napije się. Że wzgardzi. Z dziwną, narastającą wewnątrz satysfakcją obserwował, jak mężczyzna próbuje odsunąć głowę, uciec od niego.
Aż tak się brzydzisz, co? przemknęło przez jego umysł, zagryzając chłodne i nieprzyjemne słowa, które bezczelnie cisnęły się na jego usta. Ale koniec końców Growlithe poddał się pokusie i już chwilę później wgryzł się w ranę na ręce anioła, smakując jego krwi. W pierwszej sekundzie Nathair odczuł przeogromną satysfakcję. Nie powstrzymał nawet szerokiego uśmiechu, który bardzo szybko został zmazany przez głośne syknięcie i ukłucie bólu. Szczypało i to cholernie. Miał wrażenie, jakby ktoś wbijał mu tysiące tępych igiełek w rękę, jednocześnie wywołując zawroty głowy. Jego własne serce mimowolnie przyspieszyło a oddech stał się urywany i płytki.
Dość… – jęknął cicho I przyłożył drżącą, wolną dłoń do jego czoła, napierając na niego i próbując odepchnąć od siebie. Ale wymordowany był niczym pijawka. Nie puszczał, a i z ciała anioła z każdą kolejną sekundą, z każdym kolejnym łykiem, uchodziły siły wywołując nieprzyjemne dreszcze na całym jego ciele. Jakby wgryzano się po jego skórę i przesuwano powoli do przodu, zahaczając o każdy możliwy nerw i boleśnie nim poruszając.
Zostaw… – coraz słabszy głos dotarł do uszu wymordowanego, a Nathair zaczął odczuwać mdłości. W głowie się zakręciło a rzeczywistość zaczęła się zakrzywiać, pozwalając marom na wciągnięcie go w ich świat. Nawet nie zarejestrował momentu, kiedy wymordowany wreszcie skończył się posilać. I gdyby nie jego silny uchwyt, dzieciak z pewnością osunąłby się na ziemię, a w najlepszym przypadku na kanapę.
Niczym szmaciana lalka pozwolił Growowi na szastanie i manipulowanie jego ciałem wedle jego uznania. Pozwolił sobie jedynie na delikatne uniesienie głowy i spojrzenie w dwukolorowe tęczówki zza grzywki, w których powoli wtaczało się życie.
Jesteś pewny, że postąpiłeś właściwie?
Nie, nie był. Już nie. Chciał coś powiedzieć, odszczekać. Zmieszać go z błotem. Ale w tym momencie nie miał na to najzwyczajniej w świecie siły. Zamiast tego uniósł delikatnie swoje ramiona ku górze i wzruszył nimi, manifestując swoją odpowiedź na pytanie odnośnie jego anielskiej natury.
Po prost- – urwał, kiedy poczuł muśnięcie na swoich wargach. Mimowolnie jego źrenice rozszerzyły się nieznacznie. Co prawda pocałunkiem nie można było tego nazwać, ale tak czy siak, gest ten pozostanie w jego pamięci na długo. To jego sposób na dziękowanie czy jak?
Wreszcie go puścił, opadając głową na poduszkę a Nathair instynktownie wysunął nieco koniuszek języka i zmył resztki krwi, którą pozostawił Grow, ze swojej wargi. Chciał się podnieść, ale nogi odmówiły mu posłuszeństwa, dlatego też przysiadł na kanapie i oparł się o nogę Growa, chociaż prawdę powiedziawszy Nathair był święcie przekonany, że to oparcie a nie część ciała jego wroga. Zadarł głowę nieco do góry i dotknął słabymi palcami swoich warg, uśmiechając się krzywo i kwaśno jednocześnie.
Te wargi były dzisiaj dotykane przez twoje zbyt wiele razy. – mruknął bardziej pod nosem i do siebie, aniżeli do wymordowanego.
Odetchnął cicho przez nos i wreszcie parsknął, przechylając się nieco w bok, aż kosmyki przysłoniły mu połowę twarzy.
Nie zaatakujesz mnie. Jesteś teraz za słaby. aż tak dobrze go znasz? Wcale.
Wkurza cię to, prawda? Że zostałeś przeze mnie uratowany. Będziesz teraz żył z tą świadomością, że osoba, którą najchętniej widziałbyś z przetrąconym karkiem uratowała ci dupę. – kolejne ciche parsknięcie wyrwało się z jego klatki piersiowej. Uchylił nieco powieki i spojrzał wprost w kominek. W jego oczach odbijały się blaski ognia, które wesoło tańcowały.
Nie jesteś szarą masą bez twarzy. Zdechnięcie w obszczanym rowie, zapomniany, niczym jeden z wymordowanych, który giną każdego dnia to nie jest twój los, Jace. Mogę cię nienawidzić z całego serca, ale nie mogę zaprzeczyć, że jak masz gdzieś zdychać, to na pewno nie w rowie. Nie ty. – głos cicho rozbrzmiewał w pokoju w akompaniamencie trzaskającego drewna. Nathair zastygł na moment w bezruchu, aż w końcu przekręcił głowę i spojrzał w dwukolorowe tęczówki mężczyzny, a jego usta rozciągnęły się w lekkim uśmiechu.
Jesteś zbyt cenny dla Desperacji. Powinieneś cenić swoje ciało bardziej. – dorzucił po chwili zastanowienia. – Jesteś przywódcą DOGS a nie obsranym kundlem, jednym z wielu do cholery. Nie zdychaj w ciemnym rowie. – warknął i odwrócił głowę w drugi bok, jednocześnie krzyżując ręce na swojej klatce piersiowej niczym obrażony szczeniak.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Hm? – wypsnęło mu się, w tej samej chwili, w której dotarło do niego znaczenie jego słów. W odpowiedzi przewrócił dwukolorowymi oczami i wypuścił ze świstem powietrze przez zaciśnięte do boleści kły. ─ Nie przesadzaj. Ledwie je musnąłem.
Nie rozumiał. Ani dziwnej cnoty, trzymanej wiecznie przez Nathaira, ani jego słów, które wywołały znajome uczucie rozdrażnienia – w każdej innej sytuacji zapewne poczułby dyskomfort, tym razem było wręcz przeciwnie. Mrowienie w gardle i napięte mięśnie były dla niego pierwszym krokiem ku powrocie do zdrowia. Nie wielkim przeskokiem, bo zdawał sobie sprawę, że sporo wody w Shinano przepłynie, nim wszystkie siniaki wyblakną, a dłoń – dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak bardzo mu zdrętwiała... i jak bardzo nie czuje palców – dojdzie do poprzedniej sprawności.
Powinieneś już iść.
Zamknij się.
Przecież właśnie po to szarpałeś za dłoń, racja? Nogi masz sprawne.
Zmrużył ślepia, ignorując natrętne jak rój insektów głosiki. Wzrok mimowolnie padł na języki ognia, które jak na zawołanie poderwały się nieco wyżej, najwidoczniej wyczuwając niepokój Growlithe'a w momencie, w którym cisza odsunęła się na rzecz głosu anioła. Nie potrafił się uśmiechnąć. Ironia losu, że gdy życie postanowiło chwycić go za kark i uderzyć jego twarzą o twardy bruk, by go zamroczyć, w następnym kadrze siedział już obok kogoś, kogo najchętniej potraktowałby tak samo.
─ Jesteś teraz za słaby.
Czyżby?
Musisz, Grow?
Spojrzał bystro na Nathaira, czując, jak rana na karku nieprzyjemnie szczypie.
Musiał.
Prowokacja była jego nieodłączną domeną; symbolem władzy, dominacji nad sytuacją, którą chciał kreować i często to robił, wedle własnego schematu. Tym razem faktycznie zepchnięto go na niższy poziom. Być może była to kara za grzechy nagminnie popełniane, może to kwestia głupiego przypadku, może nić przeznaczenia, która połączyła tę dwójkę, obwiązując się jedną końcówką na małym palcu Nathaira, drugą – Growa. Czymkolwiek by to jednak nie było, zamknęło ich w ciasnej klatce, zmuszając do przylgnięcia ramieniem o ramię, jeśli nie chcieli boleśnie wbijać się w żelazne kraty.
Słuchał go, oczywiście, że tak. Mimo tego, że znaczna część jego umysłu zawładnięta była lawirującymi jak płatki śniegu podczas zamieci impulsami o bólu, niewygodzie, ścierpnięciu, drętwieniu, to jednak ten niewielki, pozostały procent wchłaniał wywód skrawek po skrawku, jakby zrywał płatki z kwiatu i układał je sobie w odpowiedniej kolejności na drewnianej ławie.
Nathair... gadał. I gadał. I gadał. Zapewne nawet nie dostrzegł minimalnego ruchu ze strony wymordowanego, gdy jego dłoń oparła się na posłaniu, a głowa przechyliła nieco na bok. Świdrujące spojrzenie wpatrywało się prosto w jego profil, podczas gdy oczy w kolorze ametystu zwrócone były ku trzaskającemu ognisku upchniętemu w bezpiecznej obudowie. Dopiero, gdy anioł z wyrzutem uraczył jedynego słuchacza ostatnim zdaniem, przyprawionym dziwną nutą... pretensji (obrażalstwa?) broda Growlithe'a wsunęła się na jego ramię, aż nie dotknął nosem jego szyi.
„Nie zdychaj w ciemnym rowie”, hm? – Nathair mógł poczuć niewielkie naparcie na swój bark, gdy Growlithe przysunął się bliżej, podnosząc dłoń i tym razem opierając ją o jego ramię. Ręka dotknęła materiału jego ubrania, zaraz potem przyjmując ciężar głowy wymordowanego, gdy opadł brodą na jej wierzch. ─ Najpierw warczysz, potem robisz sceny. Wściekasz się, że się wybudziłem, ale grzecznie przynosisz lekarstwa. Ale nie to mnie dziwi. Anioł aniołem, jasne. Przytachałeś do domu nieprzytomnego wroga publicznego numer jeden, bo tak nakazywała ci natura. ─ Podniósł czerep, aż na wargi wpłynął grymas je wykrzywiający, gdy tylko poczuł ból w obszarpanych plecach. Stłamsił w sobie niegodne pozycji syknięcie i wsunął palce pod przydługi kosmyk różowych włosów, które zaraz odgarnął do tyłu, chcąc lepiej przyjrzeć się młodzieńczej twarzy. ─ I to ona każe ci też siedzieć tak blisko, zgadzając się na każdy ruch, który zrealizuję? – Kpina mimowolnie wwierciła się w mocno zachrypnięty głos. Niespiesznie odsunął wpierw rękę, potem cofnął głowę, ciągnąc za sobą całe ciało, aż nie przylgnął z powrotem plecami do oparcia kanapy. Znów Nathair mógł zaczerpnąć powietrza, bez konieczności wdychania stłamszonego przez krew zapachu wymordowanego. Growlithe potarł palcami swój policzek, prześlizgując się nimi na kark.
Nadal pulsowało w skroniach.
Nadal miał gorączkę.
Nadal wszystko można było zwalić na wyczerpanie.
Ale oczy były bystre, a język wyjątkowo się nie plątał.
Co więcej – choć faktycznie odczuwał zdezelowanie, świeża krew dodała mu chwilowego wzrostu energii, którą (na nieszczęście Nathaira) przeznaczał na wrośniętą w jego charakter zadziorność.
Coś mnie ominęło, cnotko? Nie rzucasz krzesłami, tak jak ostatnio? Dawniej zanosiłeś się sopranem, gdy zrobiłem krok w twoją stronę. Teraz już można cię dotykać i smakować ust? – Nie patrzył na niego. Przyglądał się czemuś naprzeciw, aż wreszcie spuścił wzrok na bezładnie ułożoną między nogami rękę obandażowaną od palców, aż po nadgarstek. Objął ją lekko zdrową dłonią. Złamana. Może gorzej. Może kości nie były tylko przełamane na pół; może jakieś tonowe bydle zgruchotało je na popiół. Nie czuł palców, więc nie zdziwiłby się, gdyby do reszty okazała się bezużyteczna, a on sam musiał się spotykać z medykami, którzy tylko rozkładają ramiona na boki.
„Nic na to nie poradzę, Grow”.
Odchylił głowę, opierając ją o kanapę. Wzrok automatycznie wzbił się w górę, sondując sufit, choć – jak nietrudno się domyślić – nie znalazł tam nic ciekawego.
Ryan już cię nie trzyma za gardło, że pozwalasz sobie na takie smaczki? – Obrócił nieco głowę, wlepiając w niego wzrok. ─ Co, jeśli chciałbym dokończyć ostatnio przerwaną zabawę?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Usta chłopaka mimowolnie drgnęły w geście obrzydzenia. Gdyby tylko wiedział, że parę chwil temu ich usta były ze sobą złączone… Na samą myśl Nathair poczuł dziwne kręcenie w okolicach żołądka, chociaż do końca sam nie wiedział, jak to nazwać. Ostatni raz przemknął koniuszkiem języka po swojej dolnej wardze, nie potrafiąc pozbyć się wrażenia szorstkości. Jego wargi paliły żywym ognia, co tylko wywoływało coraz to większe pokłady w skrzydlatym. Bo nie potrafił się tego wyzbyć. Dlatego też wzrok skupił się na misternej kratce, która zdobiła stary koc. Tak bardzo misternej, że podobne wzory zdobiły co drugi materiał. Niczym prawdziwy znawca, Nathair pokiwał głową i brakowało mu jedynie ciche pomruku w stylu „mhm. Ach tak. Niesamowite!” Doprawdy. Niesamowite.
Czyżby?
Oczywiście.
Growlithe znał właściwie… w ogóle. Niby tam trochę z opowieści albo plotek, niby tam coś kłapnął Ailen, Nathaniel czy też Ourell, plus te dwie czy tam trzy styczności z nim, ale to tak naprawdę była jedynie kropla w morzu. Pomimo faktu, że byli dla siebie praktycznie nieznajomymi, to zdążył poznać się na nim na tyle, by wiedzieć, że był nieprzewidywalny jak pieprzony huragan. Lepiej unikać i nie kusić losu. A on co? Zostawił drzwi otwarte dla samego diabła i jeszcze go zaprosił. Był albo bardzo głupi i naiwny albo… bardzo głupi i naiwny.
Nie interesuj się tak. – odszczeknął sucho, wyrażając tym całe swoje nastawienie w stosunku do niechcianego gościa zakrapiany typową dla niego szczeniacką nutę.
Czy bał się go? Pewnie jakaś tam jego wewnętrzna cząstka podpowiadała cichutko, że igra z dziką i niebezpieczną bestią, ale Nathair jak to Nathair. Wszelaki głos rozsądku spychał na dalszy plan, unosząc się za to dumą i pewnością siebie, jakby to on był panem wszystkiego. Był pewny, że w razie niebezpieczeństwa bez najmniejszego problemu spacyfikowałby jasnowłosego. Jednocześnie zapominając, że brzydka i szpecąca po dzień dzisiejszy jego policzek blizna jest zasługą wymordowanego.
Jego twarz momentalnie pociemniała, kiedy poczuł jak ten zaczyna się niebezpiecznie przysuwać. I już chwilę później intensywny zapach wymordowanego zaczął niebezpiecznie igrać z jego zmysłami, wywołując istną burzę chaosów w jego głowie. Ale nie poruszył się. Nawet na milimetr. Niczym marmurowy posąg siedział nieruchomo wpatrując się przed siebie, chociaż błysk w oku oraz mocno zaciśnięta szczęka wyraźnie głośno krzyczały, że jeden nieodpowiedni ruch ze strony jasnowłosego może skończyć się otwartym objawem niezadowolenia i ostrzeżenia. Niech zna swoje miejsce i wie, jakiej granicy osobistej nie może przekroczyć. Właśnie. Problem był jednak zgoła inny.
Jaka jest twoja granica osobista, Nathair?
Drobne, nieco drżące palce zsunęły się na szorstki materiał koca i zacisnęły się na nim, jakby tym nic nie znaczący gest miał pomóc mu na przeniesienie drobniutki spazmów drgawek na sztuczny przedmiot. Ale to były tylko i wyłącznie marzenia ściętej głowy. Zareagował dopiero w chwili, gdy szorstkie palce musnęły przypadkiem ciepłą i miękką skórę na jego policzku, w celu odgarnięcia jego włosów. Anioł odsunął głowę w przeciwną stronę, zwiększając tym samym, nikły bo nikły, ale zawsze jakiś, dystans.
Zostaw… – mruknął jak niezadowolone dziecko, które nie chciało zostać właśnie ubrane do szkoły.
Jednocześnie jego ciało nieco przesunęło się w stronę spadu mebla. Aczkolwiek tak po prawdzie mówiąc, to za wiele mu to nie dało. Zagryzł dolną wargę i pociągnął kolana praktycznie pod samą klatkę piersiową i objąwszy je swoimi ramionami, uparł czoło o kolana.
Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek pozwolił ci siebie dotykać. Nie możesz podchodzić do obcych osób i tak bez jakiegokolwiek przyzwolenia ich zmacać, bo akurat masz taką zachciankę. – warknął i odwrócił głowę lekko w bok, na tyle, by móc łypnąć na twarz jasnowłosego niemalże spod byka. – To prawie tak, jakbym ja na ulicy podszedł do ciebie i, o, właśnie… - – przekręcił się nieco na bok i wyciągnął rękę, by dotknąć palcami jego ramię i przesunąć opuszkami w jego wzdłuż, zahaczają o wewnętrzną stronę łokcia, drażniąc grubą bliznę po oparzeniu (na co swoją drogą w jego spojrzeniu pojawił się dziwny błysk) a następnie zatrzymać na kilu bliznach jego dłoni, o które nieświadomie zahaczył zaczepliwie paznokciami. – … tak o zmacał. A bo miałem ochotę. Widzisz? Niezbyt przyjemne.
Proszę państwa, pierwsza nagroda dla moralizatora Edenu trafia do… Tak. Dokładnie tak.
Na imię swojego podopiecznego, niemal nie poderwał się na równe nogi. Spojrzał zezłoszczony na twarz Growa nieco rozbieganym spojrzeniem, jakby szukał idealnego miejsca na zadanie ciosu. Ale ten nie padł.
Żeby było jasne, Jace. Ryan nie jest moim właścicielem I jak mam cholerne prawo do robienia tego, co mi się podoba, to to robię. Mogę spotykać się z innymi, jeść co chce, mieszkać gdzie chce a nawet kochać się z innymi . Mu nic do tego, jasne? – warknął unosząc głowę nieco do góry, po czym prychnął po nosem, krzyżując obie ręce na swojej klatce piersiowej.
Ale J A nie chcę, rozumiesz? Nie jestem żadnym bananem albo truskawką na targu, którą można najpierw wymacać dla spróbowania, a potem zgarnąć do domu. – powiedział przyglądając się jasnowłosemu uważnie, z dziwną pasją kryjącą się w jego oczach. – Wiesz jednak jedno. Jeden fałszywy ruch a pożałujesz. Ja naprawdę nie żartuję. – odetchnął przez nos i wreszcie się podniósł, czując dziwną aurę w okolicy.
Dobra, koniec tych pogaduch. Powinieneś odpoczywać, a ja wymienię ci bandaż. – bez jakiegokolwiek ostrzeżenia, złapał za jego nadgarstek i zarzucił jego ręką do tyłu, odsłaniając nagi kawałek skóry, skryty w większym procencie pod bandażem, który zdążył już nasiąknąć krwią i zapewne ropą. – Dasz radę odwiązać sam? – stanął nad nim, uśmiechając się krzywo, ale w oku pojawił zadziorny błysk rzucający nieme wyzwanie.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Uniósł brwi na jego słowa, choć wzrok nadal wlepiony był w sklepienie pomieszczenia.
Nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek potrzebował tej zgody. Poza tym... owszem, mogę. Nie widzę problemu w... – Jego zdanie utknęło gdzieś między bytem, a niebytem. Widać było, jak usta nagle zamarły, a w oczach pojawił się ostrzegawczy, drapieżny błysk widziany w ślepiach szczutych ogniem wilków nocnych. Nie odtrącił jednak jego dłoni, choć miał ku temu spore chęci. Tylko wargi przymknęły się, a błękitna tęczówka opadła na bok, zerkając na twarz Nathaira.
Odczekał dłuższą chwilę – aż jego paznokcie wreszcie oderwały się od zabandażowanej ręki, a potem zapadła między nimi ta przysłowiowa „grobowa cisza”, w czasie której wymordowany wreszcie wypuścił powietrze z płuc i znów przestał wydrążać dziurę w twarzy swojego „rozmówcy”.
Niezbyt, skoro naciskasz mi na zranioną rękę. – Zaskakujący spokój, jak na taką furię, Jace. Hn. Kącik jego ust omal nie drgnął w ironicznym półuśmiechu. Spieprzaj, Shat. Umawialiśmy się.
Może gdybyś nie był delikatny jak spadająca na łeb cegła, to jeszcze bym cię jakoś pochwalił, ale na to musisz się bardziej postarać. Jesteś pewien, że nie chcesz paru lekcji? – Jak raz w jego głosie nie pobrzmiewała ta denerwująca nuta drwiny, choć mina mówiła dokładnie co innego. Wyprostował się z niechęcią, znów czując jak głęboka, piekąca rana przypomina o swojej obecności. Mruknął pod nosem, przytykając palce do skaleczenia, badając je opuszkami.
Materac ugiął się nagle, a potem znów wyrównał, ale Grow się nie poruszył. Odsunął tylko zakrwawione palce od karku i zaczął je o siebie pocierać, marszcząc przy tym brwi.
─ Żeby było jasne, Jace.
Przyjrzał się roztartej cieczy, przysuwając kciuk pod usta. Spojrzał na Nathaira, przytykając opuszek do końcówki języka, ale prędko parsknął, zaciskając przy tym zęby na palcu. Na moment. Odsunął rękę i zahaczył jej łokciem o oparcie kanapy, celując przy tym palcem wskazującym prosto w tę bulwersującą się stertę nerwów. Przechylił przy tym nieco głowę, by lepiej przyjrzeć się jego minie.
Jesteś – powiedział to z taką mocą, że nawet przypadkowy przechodzeń uwierzyłby mu na słowo, nieważne jak wielką brednie próbowałby sprzedać. ─ Dokładnie tak pachniesz. Cały ten dom tak pachnie. Jestem pewien, że na zewnątrz też można wyczuć jeszcze woń truskawek. – Zmrużył nieco ślepia, opuszczając dłoń i pozwalając jej zawisnąć luźno nad materacem sofy, gdy Growlithe z lekkim uśmiechem przyglądał się, jak z łatwością godną dzieci wytrąca wroga z równowagi. Nie chodziło przecież o to, czyjego imienia użył, bo równie dobrze – mógł nie używać go wcale.
Chodziło o to, że za pomocą jednego zdania, stróż poderwał się na równe nogi i wycelował w niego tak wściekły wzrok, że Wilczur z trudem dusił w sobie napad histerycznego chichotu. Satysfakcja – dokładnie to go tknęło, gdy skrzyżował z nim spojrzenia. Co z tego, że z wierzchu Growlithe był w stanie przyjąć nonszalancko obojętną pozę, gdy wewnątrz siebie zagryzał wargę w uśmiechu.
Zbyt łatwo go rozgryźć. Impulsywne szczenię.
Dobra. Załóżmy, że nie chciałeś – drążył temat jak zawodowe diamentowe wiertło, taksując go wręcz chorobliwie znużonym spojrzeniem. Jedno pstryknięcie palcami, a wyłączała się cała aura zaintrygowania; cały pokład zaciekawienia, jaki byłby w stanie wylać na twarz, teraz wyciągniętą w niemrawym wyrazie.
─ … a ja wymienię ci bandaż...
Czyli co? Nie jesteś w ogóle zainteresowany? I gadasz o tym z takim przekonaniem? – Nie brzmiał jak ktoś, kto się z niego nabijał. Prawdę mówiąc: w tym momencie w ogóle nie brzmiał. Usta poruszały się, a przez zdrapane gardło przedostawały się poszczególne zdania, ale na twarzy nie pozostało ani zwyrodnienie, ani żadna pochodna temu emocja, która mogłaby poświadczyć o złych zamiarach białowłosego. ─ Tknął cię aseksualizm? Impotencja? W sumie nigdy nie widziałem... – Pozwolił nawet, by Nathair go chwycił i pchnął jego rękę, pomimo tego, że przez usta musiał przebiec grymas bólu. ─ Może te wszystkie gadki-szmatki o aniołkach, słodkich kociakach Ojczulka, są faktyczne? Może w gaciach masz tylko pustkę równie dużą, co w doświadczeniu? – Nie przerywając zsunął łokieć z oparcia i zdrową rękę włożył za pasmo bandaża okrywające jego pierś. ─ Żeby było jasne, Nathie, nie piszę o tobie książki. Po prostu lubię wypytywać, gdy ktoś używa mojego imienia, jako zamiennik dla kochanka.
WRESZCIE!
W czaszce huknął mu głos Shatarai.
Aż musiał zacisnąć szczęki, by nie syknąć.
Morda, głupia.
Wilczyca zachichotała ochryple, opadając znienacka pyskiem na jego ramię.
LUBISZ SIĘ Z NIM DROCZYĆ?
Rozległ się dźwięk dartego materiału, gdy wreszcie szarpnął za bandaż. Poczuł jeszcze, jak z drugiej strony tkanina napiera na plecy, ale mocnym pociągnięciem udało mu się przerwać ciąg owijającej go bieli (teraz i tak splamionej szkarłatem).
Grzmi cię, Shat.
Bandaż poluzował się, odkrywając parę zadrapań i siniaków, nieuleczonych przez moc Wilczura. Chłopak zajął się odklejaniem materiału od krwi, która zdążyła już zakrzepnąć i przylgnąć i do rany, i do opatrunku. Manewrowanie jedną ręką go irytowało – tym bardziej, że cały czas skupiał się też na tym, by nie ruszać zgruchotaną masą, jaka dawniej tworzyła prawą dłoń.
TO JESZCZE DZIECIAK, A TY MU TAK DOKUCZASZ. CO, JAK SIĘ POPŁACZE?
Prędzej zginie.
CZYŻBY? Z WŚCIEKŁOŚCI TEŻ SIĘ ZDARZA.
Przewrócił oczami, ale ze względu na opuszczoną nieco głowę, Nathair nie był w stanie tego dostrzec.
Masz zamiar tu stać i się gapić, jak się rozwijam na twoich oczach? Jestem dużym chłopcem, dam sobie radę bez twojego nadzoru.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

”Niebyt, skoro naciskasz mi na zranioną rękę”.
Odskoczył jak poparzony. Jakby zrobił coś naprawdę złego, a przecież tylko go dotknął. Sprawiając wrażenie osoby, która nie chciała przynosić sobą więcej bólu, nawet, jeśli był to jego wróg.
- No ale wiesz o co mi chodzi! Po prostu nie dotykaj mnie więcej, dobra? Ja ciebie też nie będę i będziemy kw—Chyba kpisz. Lekcje? Od ciebie? Może już powinienem zwracać się do ciebie Jace-sensei? – nie potrafił powstrzymać wyciekającej z jego słów drwiny. Jeszcze tego brakowałoby, żeby pobierał jakiekolwiek nauki od tego osobnika. Nawet, jeśli zostaliby uwięzieni na bezludnej wyspie i mieli razem współpracować, by przeżyć, to Nathair zdecydowanie obrałby ścieżkę zdychania gdzieś w krzakach aniżeli jakiekolwiek nauki od niego. Mlasnął niezadowolony, krzywiąc się przy tym, jakby właśnie spróbował jakiejś wyjątkowo obrzydliwej potrawy. Już otwierał usta, by skonfrontować się z jego kolejnymi słowami, ale to co powiedział, totalnie zbiło anioła z tropu. Wpatrywał się w niego szeroko otwartymi oczami i poruszył parę razy ustami, przypominając teraz rybę wyciągniętą z wody.
Prowokował. Cholernie prowokował.
A on uległ tej prowokacji.
Momentalnie wszystko się w nim zagotowało, a jego twarz przybrała brunatny kolor. Dłonie zacisnęły się w pięści, kiedy walczył same ze sobą i ze swoim drżeniem, żeby mu nie przywalić.
Ty… – wycedził przez zaciśnięte zęby, ale, zapewne niemiłe, słowa utonęły w gardłowym warczeniu. Raptownie wyciągnął swoją dłoń w jego stronę ale zamiast go uderzyć, chociaż bóg jeden mu świadkiem, że dłoń niemiłosiernie go mrowiła, złapał za nadgarstek (tym razem zdrowej ręki) Growa i pociągnął w swoją stronę, wsuwając jego dłoń pomiędzy swoje uda, żeby mógł go poczuć.
Czujesz? – warknął świdrując go swoim spojrzeniem wściekłych tęczówek. A jednak nie ma tam pust— – I poczuł się, jakby ktoś wylał na niego kubeł zimnej wody. Puścił jego rękę i odskoczył do tyłu na odległość kroku, jakby się sparzył.
Obożecoonwłaśniezrobiłcozawstydlepiejumrzeć.
Źl-źle mnie zrozumiałeś kretynie… – jęknął przyciskając wierzch dłoni do swoich warg. – Miałem na myśli, że TY mnie nie interesujesz. Tak. To miałem na myśli. I.. i jestem bardzo doświadczony! Tylko się powstrzymuję! Bo cię przerastam swoim doświadczeniem! – powiedział to tak głośno, jakbym sam siebie chciał przekonać.
Ale strzelasz sobie w kolano.
Znam takie sztuczki, o których możesz tylko pomarzyć. – dodał po chwili i odwróciwszy się na pięcie – pomaszerował do kuchni.
Dopiero tutaj pozwolił sobie na chwilę odetchnięcia i poukładania kołtunów myśli w głowie. Przycisnął ciepłe czoło do zimnej ściany i zagryzł mocniej dolną wargę, aż pojawiły się na niej delikatne kropelki krwi. Serce mu waliło a on sam czuł się źle z powodu tego całego worka kłamstw, jakie wymyślił na poczekaniu. Ale nie mógł pozwolić mu wygrać i poczuć satysfakcji. Nie jemu.
Ale ze mnie kretyn…. – westchnął cicho w końcu odlepiając się od ściany tylko po to, by odwrócić się do niej plecami i ponowne przylgnąć do niej i zsunąć się na ziemię. Było mu nie tylko głupio ale też cholernie wstyd, że dał się ponieść swoim emocjom. Jak mały szczeniak, który głośniej krzyczy niż gryzie.
No normalnie imbecyl.
W końcu zebrał się z ziemi i wciąż z czerwoną twarzą podszedł do jednej z szafek, z której wyciągnął koszyk ze świeżymi bandażami i postawił go na blacie, jednocześnie sięgając po małą miskę, gdzie zaczął wlewać czystą wodę z mydłem.
NA żeby mu odpadł. Zwiędło. Zwiędło i odpadło. Tak.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

─ Czujesz?
Spoważniał, gdy palce lekko się zacisnęły.
Nie.
I on to „nie” wypowiedział z taką konsternacją w głosie, jakby naprawdę nic nie poczuł i był tym równie zszokowany, co sam Nathair. Ciężko jednak sprecyzować, czy anioł w ogóle go usłyszał, bo w tej samej chwili szarpnął się do tyłu, odsuwając przez ułamki sekund ściśle przylegające ciało od dłoni Growlithe'a. Growlithe'a, który na tę reakcję uniósł pytająco brew i spojrzał na niego, jak na ostatniego kretyna.
Co ci? – Pytanie ledwo wydostało się przez zdarte gardło. ─ Grzmi cię?
─ Źl-Źle mnie zrozumiałeś..!
Nie wytrzymał.
Brew uniosła się jeszcze wyżej, a on prawie wykrztusił zbędne: „co, kurwa?”, które jednak zawisło między nimi owiane milczeniem. Tylko usta wymordowanego poruszyły się na kształt tych słów, bo nadal nie docierała do niego ani logika, ani nawet jej brak. W jednej chwili został postawiony przed faktem dokonanym. Nie czuł się zażenowany sytuacją; nie był zły, ani nawet zdziwiony, choć to ostatnie i tak było najbardziej prawdopodobną opcją. Po prostu jego dłoń znalazła się w strefach, które dotychczas Nathair przedstawiał jako „nieosiągalne”, by zaraz potem Growlithe przyjął na siebie salwę pocisków, nazbyt cierpliwie próbując poukładać puzzle.
─ … tylko pomarzyć.
I już go nie było.
Białowłosy przez dłuższą chwilę wpatrywał się w miejsce, w którym stał jego „rywal” (za duże słowo), nim nie parsknął pod nosem, przykładając przy tym zdrowy nadgarstek do ust. Nawet mimo głęboko zakodowanej niechęci, jaką do niego odczuwał, ten idiotyczny moment na dosłownie skrawki sekund postawił Nathaira w bardziej pozytywnym świetle. Nie na tyle intensywnym, aby przyćmić całą czerń przewinień i wyroków rzuconych z góry przez Wilczura, ale wystarczająco, by po jego zniknięciu mógł pozwolić sobie na ledwo słyszalne charknięcie rozbawienia.
Shatarai burknęła marudnie, przechodząc przez kanapę, aż nie dotarła do drzwi, przez które wychyliła długi pysk. Nie odezwała się, by przywołać swojego właściciela do porządku. Nie musiała tego robić. Prędko odzyskał rezon i przesunąwszy kciukiem po dolnej wardze, odgarnął koc i zsunął nogi na podłogę. Czuł pod stopami zdobionymi licznymi nacięciami drewnianą powierzchnię, dość nieprzyjemną w obyciu. Mimo tego, podparł się z boku zdrową ręką i dźwignął do pionu, od razu czując ciężar beznadziejnej walki, którą stoczył... kiedy? Wczoraj? Kilka godzin temu? Kwadrans wstecz? Nawet nie był w stanie dokładnie określić czasu. Co więcej: nie czuł jego upływu; czegoś, co dawno powinno wywołać w nim chęć wrócenia do domu, do rodziny, do Evendell i do tego krzywego, piegowatego ryja. Wszystkie myśli krążące wokół podobnych tematów starte były przez impulsy bólu, odrętwienie i skupienie się na krokach, bo choć wampiryzm faktycznie dodał mu sił, Growlithe zdawał sobie sprawę, że energia lada moment spadnie na podobny poziom, jaki reprezentował sobą przed posileniem się krwią.
Korzystał więc, bez grymasów docierając do ustawionego w kącie regału. Opuszkami dotknął najbardziej wystający grzbiet i wysunął książkę spomiędzy ścisku jednym, sprawnym ruchem. Niewielka luka jaką utworzył natychmiast zniknęła – a przynajmniej się zmniejszyła – ale tego bystre oczy już nie dostrzegły.
I w chwili, w której Nathair klął na siebie w kuchni, spowiadając się przed ścianą, Growlithe otworzył wyciągniętą książkę, oparłszy jej brzeg na przedramieniu drugiej ręki, starając się przy tym o jak najmniejsze manewrowanie opuchniętą dłonią. Zmrużył ślepia, przebiegając wzrokiem po zaschniętym liściu, który przysłaniał połowę tekstu, ale zaraz przechylił swoje nowe znalezisko. Paręnaście kartek opadło na bok, odsłaniając kolejne ususzone ustrojstwo; zaraz potem następne i jeszcze parę, aż w końcu Wilczur wepchnął dzieło na linię ustawionych w rządku książek i przemknął jeszcze po tytułach. Większość kojarzył, ale było tu kilka egzemplarzy, o których wcześniej nie miał pojęcia.
Nic więc dziwnego, że gdy wreszcie postanowił się ruszyć, podążając znużony w kierunku kuchni, w jego dłoni figurowała jedna z historycznych sztuk.
─ … mu zwiędło. Zwiędło i opadło. Tak.
Hm?
Nathair mógł poczuć nagły powiew ciepła, który chuchnął mu prosto w czubek głowy, wzbogacony o poharatany głos wymordowanego. Growlithe cicho przemknął przez kuchnię, zachodząc młodego od tyłu, ale moment, kiedy wreszcie stanął tuż za nim, okazał się paskudny. Domyślał się, czego mógł dotyczyć ten tekst, ale koniec końców rzucił z hukiem książkę na blat i uniósł dłoń.
Pożyczam – mruknął jeszcze, nim nie chwycił od dołu drzwiczek. Otworzył je zaraz, od razu zaglądając do środka – nawet niezbyt uświadomiony, że nadal znajduje się na tyle blisko Nathaira, że anioł mógł poczuć jego obecność i z rozmachu zakwalifikować do „przytłaczających”. ─ No gdzie to może być? – Charknięcie towarzyszyło zamknięciu pierwszej z szafek, nim nie sięgnął do drugiej. Szybko zresztą i nią stracił zainteresowanie, tym razem chwytając za rączkę jednej z szuflad, której zawartość koniecznie musiał zlustrować. I nie tylko. Z wnętrza mebli wyciągał to, co się tam znajdowało; konserwy, które lądowały na blacie i ziemi; paczki z suszoną żywnością, opakowania płatków, które upadły na podłogę i rozsypały się po niej. ─ Dałbym sobie rękę urwać... – Mamrotanie pod nosem ciągnęło się za nim, gdy odsuwał się od Nathaira i przechodził do lodówki, oglądając ją głównie od wewnątrz. Włożył nawet rękę do środka, byle odgarnąć jakieś produkty, najwidoczniej licząc na to, że za nimi dostrzeże upragnioną rzecz. Pokręcił jednak głową ze zrezygnowaniem i pchnął drzwiczki, domykając lodówkę. ─ Nie, poddaję się. Gdzie schowałeś swojego lokatora? Tego, do kogo należą te cacka z regału. Bo wiesz...
Zerknął na niego przez ramię, mimowolnie wykrzywiając usta w lekki grymas.
Ktoś, kto się tak zachowuje, nie może czytać tylu książek. Więc albo jesteś totalnym debilem, a ta kolekcja rzadkich, przedpotopowych dzieł jest tylko w ramach tła, albo to przed chwilą, to była twoja porażka, której teraz żałujesz. – Zatrzymał na moment słowa, przyglądając się mu uważnie; jakby nie mógł ominąć żadnego drgnięcia, żadnego szeptu jego ciała. ─ Żałujesz, Nathie? – Na ziemię spadła pierwsza kropla czerwieni z rany figurującej na torsie wymordowanego, gdy z nonszalancją opierał się o lodówkę. Gorące plecy praktycznie natychmiast napięły mięśnie w kontakcie z kontrastującą temperaturą, ale on zdawał się tego nie zauważać. Tak samo, jak nie dostrzegł naprędce stworzonego syfu. ─ Jaki ty masz właściwie cel? Zasady? Dewizę życiową?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pierwsze kroki Growlithe’a w kuchni wywołały w chłopaku nieprzyjemne poczucie zagrożenia. Nim jednak zdążył się odwrócić, z tyłu napotkał gorącą barierę skutecznie usadzającą go w miejscu. Usta wykrzywiły się w nikłym grymasie odsłaniającym jego zęby, niczym agresywne nastawione zwierzę. Wystarczył jeden, nieodpowiedni ruch ze strony jego gościa, a był gotowy przystąpić do ataku. Kątem oka spojrzał na rzuconą książkę, która znajdowała się w jego bibliotece jeszcze za życia jego rodziców. Zmarszczył nieznacznie nos, nie pochwalając takiego grzebania w jego rzeczach. Następne będzie co? Jego szafa i bielizna? Palce zacisnęły się mocniej na trzymanym bandażu, kiedy zaczął powoli odwracać się przodem do Growlithe’a, który….
Oniemiał.
Jak sparaliżowany śledził każdy jego ruch, kiedy grzebał wszędzie tam, gdzie tylko poniosły go jego własne ręce, wyrzucając skrupulatnie poukładane przedmioty oraz żywność tworząc w kuchni istne pobojowisko. Zero pieprzonego poszanowania dla jedzenia. Rozumiał, że u nich na Desperacji nie znali takiego pojęcia, ale tutaj w Edenie każde ziarno było szanowane.
Jeśli zaraz nie przestaniesz to przysięgam na wszystkie świętości, że ci wpieprzę, Jace. – warknął niskim głosem, ciskając bandażem na blat. Zrobił parę kroków, by znaleźć się jak najbliżej wyższego osobnika i zacisnął swoje palce dookoła jego zdrowego nadgarstka, zaciskając się tak mocno, że jasnowłosy mógł poczuć na skórze pieczące uczucie wbijanych paznokci.
Co ci odwaliło, co? – dodał zadzierając głowę wyżej, by skonfrontować się z dwukolorowymi tęczówkami. Gdzieś z tyłu coś trzasnęło, kiedy pojedyncze języki elektryczności wydostały się spod kontroli anioła i polizały jakiś sprzęt, wydając z siebie charakterystyczny dźwięk biczowania.
Uspokój się.
Zmarszczył brwi słuchając jego słów, jednocześnie powolnym, wręcz mozolnym ruchem zabierając swoje palce i opuszczając rękę wzdłuż swojego ciała. Uczucie gorąca ponownie buchnęło w jego twarz, wywołując nagromadzenie krwi w policzkach a w czego efekcie blada skóra chłopaka pokryła się wstydliwym rumieńcem. Spuścił nieco głowę i wlepił spojrzenie pełne czegoś na wzór przeprosin w swoje nagie palce, nie mogąc wytrzymać oskarżającego wzroku wymordowanego.
Ja…
Ty?
Oczywiście, że żałował. Słowa, które wypowiedział parę chwil temu przemknęły przez jego gardło niepostrzeżenie i samoistnie. Nie panował nad nimi ani też nie potrafił ich powstrzymać. Ale mimo to, mimo, że wszystko było widać na jego twarzy, to i tak to jedno słowo drapało go w gardło, usilnie nie powalając sobie na dotknięcie wymordowanych uszu. Odwrócił głowę w bok zaciskając palce na krawędzi swojej bluzki i nieco ją naciągnął, jednocześnie przycisnął jedną stopą drugą, niemalże przykrywając ją w całości.
Nie chciałem… Ale to twoja wina! Sprowokowałeś mnie! – dodał pospiesznie chcąc zmazać gorzki posmak przyznania się do błędu. Zwłaszcza przed NIM. Ze wszystkich osób…
I nie mów tak na mnie. Brzmi tak, jakbyś mówił do baby. – dodał nieco naburmuszony, przypominając teraz bardziej chomika aniżeli anioła.
KAP. KAP. KAP.
Wzrok mimochodem skupił się na kolejnych czerwonych plamach, które zaczęły zdobić jego podłogę. Dopiero teraz dotarło do niego, że ten kretyn podniósł się i wesoło potruchtał do kuchni.
Głupek! – warknął I doskoczył do niego, łapiąc za przedramiona I zmuszając do zrobienia kilku kroków do tyłu, by w ostateczności posadzić go na krześle.
Nie ruszaj się, bo sobie rozorasz to wszystko na nowo. – dodał i odwróciwszy się wrócił do blatu, skąd zgarnął bandaże. Wracając do wymordowanego, przesunął nogą miskę, w której wcześniej nalał letniej wody i dodał mydła.
I to nie dlatego, żebym się martwił czy coś. Po prostu się nie ruszaj, dobra? – dodał pospiesznie okładając zgarnięte pakunki na stół i pochylił się, by zgarnąć namoczoną szmatę.
”… cel? Zasady? Dewizę życiową?”
Spojrzał na niego w chwili, kiedy ciepła woda dotknęła jego skóry, momentalnie przybierając czerwoną barwę. Zmarszczył brwi, zastanawiając się przez chwilę nad tymi pytaniami. Właściwie to… nie znał odpowiedzi na nie. Nie miał żadnej dewizy życiowej. Nawet zasad. A cel?
Chcę… chcę się sprawdzić jako anioł stróż. – odpowiedział po dłuższej chwili milczenia, przesuwając materiałem po ranie jasnowłosego, żeby ją obmyć. – I… – zawahał się, przymykając do połowy powieki, uciekając gdzieś daleko swoimi myślami, pozostawiając w kuchni jedynie pustą skorupę swojego ciała, która aktualnie towarzyszyła wymordowanemu.
Powiedz, Jace… pamiętasz swojego ojca? Jaki był? – zapytał cicho, ledwo słyszalnie, zsuwając dłoń nieco niżej, aż wreszcie ją zabrał, wrzucając szmatę do wiadra, co wywołało ciche „plum”.
Bo wid— – zamilkł momentalnie, kiedy w domu rozległo się pukanie. Mięśnie anioła widocznie napięły się pod skórą, a on sam zacisnął szczękę tak mocno, że miało się wrażenie, iż lada moment pęknie.
Cholera. Szybko są. – syknął pod nosem i podniósł się, po czym bez jakiegokolwiek słowa wyjaśnienia wyszedł z kuchni i skierował się do drzwi.
W przedpokoju rozległy się nieznane głosy, które nie wróżyły nic dobrego. Ciężkie kroki świadczyły o wyraźnym pośpiechu, a przerywany głos Nathaira – o próbie ich zatrzymania. Koniec końców po paru sekundach zza drzwi wyłoniła się czarna czupryna, a zaraz za nią cała reszta postawnej sylwetki, zapewne anioła.
- No i proszę. A jednak to prawda. – powiedział mężczyzna wchodząc do kuchni, zgniatając ciężkim butem rozsypane płatki. Oparł się biodrem o szafkę, uderzając długim mieczem o mebel i spojrzał wyzywająco na Growlithe’a. Zaraz za nim do pomieszczenia wszedł niski, acz smukły anioł o blond włosach i drobna szatynka o zadziornym uśmieszku.
- Ara ra? Nie sądziłam, że będzie taki… intrygujący~ – mruknęła melodyjnym głosem i jasnowłosy mógł przysiąc, że w jej brązowym spojrzeniu błysnęło coś lubieżnego.
- Catherine, pohamuj się. – powiedział spokojnie jasnowłosy anioł i przymknął oczy na co dziewczyna jedynie prychnęła krzyżując ręce pod pełnymi piersiami.
- Czyli to ten uchodźca? – zapytał brunet i sięgnął po jabłko, jedno z wielu, które znajdowało się w koszyku i wgryzł się w nie, uśmiechając się wesoło.
To mój gość. – warknął Nathair wchodząc do kuchni, przepychając się między dziewczyną a blondynem. – Zgłosiłem go, że zostanie parę dni. Mam do tego praw—
- Zamknij jadaczkę. Osoby z przeklętymi genami nie mają prawa głosu. – syknął anioł chłodnym głosem i otaksował Nathaira nieprzyjemnym wzrokiem. Heather spuścił na moment spojrzenie i zacisnął mocno pięści, czując, jak jego paznokcie orają jego skórę.
- więc? Może sobie porozmawiamy? Bliżej? – mruknął ciemnowłosy i odrzuciwszy za siebie niedojedzone jabłko, ruszył w stronę jasnowłosego. Nim jednak jego ręka dosięgła wymordowanego, na linii między nimi stanął Nathaira, a dookoła dało się słyszeć ciche trzaski.
Przekraczacie swoje kompetencje. Sprawa została zgłoszona. To mój gość. I dopóki pozostaje w moim domu, nie macie prawa tknąć go nawet palcem. A jeśli to zrobicie, to z pewnością wasz przełożony będzie bardzo ucieszony tym faktem. – syknął chłopak i przechylił głowę nieco w bok, a na jego ustach pojawił się złośliwy uśmieszek. – A z tego co wiem, to już podpadłeś Gorgo. Jeszcze jedno przewinienie a z Zastępu zostaniesz zwykłym aniołem służebnym. Lubisz kusić los, co nie? – wymruczał niemalże rozmarzonym głosem, co tylko wywołało niepotrzebną złość na obliczu Gorgo. Czas upływał a atmosfera gęstniała, aż wreszcie anioł prychnął pod nosem.
- Bądź przeklęty, bękarcie. – warknął po czym odsunął się i ruszył w stronę wyjścia. –Idziemy. – rzucił krótkie polecenie na co reszta aniołów z wyraźnym ociąganiem ruszyła za nim.
- Pa przystojniaku~ – dziewczyna zamachała do Growa, po czym wybiegła z kuchni kusząco kołysząc biodrami. W końcu głośny odgłos butów umilkł, a zwieńczeniem był trzask drzwiami. Nathair stał jeszcze przez krótką chwilę, po czym odwrócił się i podszedł do blatu stołu. Zgarnął bandaż i… zaczął bandażować tors Jace’a, nic nie mówiąc. Ale drżenie jego palców i całych dłoni zdradzało emocje, jakie w nim aktualnie buzowały.
Tyle lat minęło, a one wciąż pamiętały i wypominały.
I zapewne tak będzie już zawsze.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

─ Co ci odwaliło, co?
Poczuł, jak palce Nathaira zaciskają się na jego nadgarstku, wznawiając uśpione reaktory ostrzegawcze. Mimo tego nie wyrywał się, znosząc wgryzające się w skórę paznokcie i mierząc go wzrokiem spod roztrzepanej grzywki. Gówno warte są te twoje groźby. Uścisk stopniowo zelżał, aż wkrótce dłoń wymordowanego zsunęła się wzdłuż ciała – on sam prychnął, jakby dopiero w ostatniej chwili uznał, że go nie wyśmieje.
I? – Zachęcająca nuta przecięła zaległą między nimi ciszę. ─ To wszystko, Nathie?
Przyglądanie się jego niepewności sprawia ci radość, Jace. Chore trochę.
Zdusił śmiech, zaciskając na moment zęby na wewnętrznej stronie dolnej wargi. Utrata powagi sytuacji byłaby tu nie na miejscu, choć wszystko wewnątrz niego domagało się nowej dawki adrenaliny. Co z tego, że ciało nadal było słabe, a pierwszy kop po wypiciu świeżej krwi zaczął się wyczerpywać. Liczyło się tylko zaintrygowanie, a to z pewnością byłoby większe, gdyby dostrzegł reakcję na słowa krążące mu teraz po głowie.
─ Ale to twoja wina!
No tak.
Skrzywił się, wznosząc spojrzenie ku górze. Przemknął nim po suficie, górze ściany, jednej z szaf, aż wreszcie mrużąc zwierzęce oczy powrócił do twarzy przysłoniętej różowymi, postrzępionymi kosmykami, lekko muskającymi zaczerwienione policzki. Brew wymordowanego mimowolnie drgnęła ku górze, nawet nie kryjąc swojego zdania na temat jego reakcji. Łatwo go było zawstydzić, rozwścieczyć, pod dużym kątem z pewnością też podejść i rozgryźć; zwyczajnie zranić, wbijając nóż aż po rękojeść w najbardziej bolesne strefy jego duszy. Może wkurwiał, był arogancki i szczekliwy, ale anielskiej szczerości nie można było mu odmówić. Pewnie dlatego ostatecznie dłoń Jace'a dotknęła jego ramienia i pchnęła go lekko na bok – w stronę syfu, który zrobił.
Nic mi nie odwaliło. Rozejrzyj się i powiedz, co widzisz. – Mimo szorstkiego tonu, upstrzonego zachrypniętą nutą, Nathair mógł poczuć na gardle opuszki, nim Grow nie wsunął palców pod linię jego szczęki i nie naparł bokiem dłoni na jego brodę, zmuszając anioła do uniesienia głowy. ─ Syf, hm? – Puścił go, ponownie opierając się o lodówkę. ─ Pierdolony burdel, jak w twoim charakterze. Taki wystrój bardziej do ciebie pasuje. Przynajmniej do czasu, aż nie pozamykasz niektórych rozdziałów i nie nauczysz się trzymać języka za zębami w chwilach, w których ktoś chce ci te zęby wybić młotkiem. Poza tym – urwał na moment, powstrzymując nadpsute przyzwyczajenia ─ będę mówił, jak mi się podoba. W końcu nie ja jeden, hm?
KAP. KAP. KAP.
─ Głupek!
„Huh?” to ostatnie, co mu się wyrwało z gardła, nim nie padł dupskiem na krzesło. W pierwszej chwili chciał wstać, odruch zrobił swoje, już nawet przekrzywiając jego sylwetkę wprzód, ale umysł zadziałał wystarczająco trzeźwo, by nie ruszyć go z miejsca. Spojrzał jednak za Nathairem pełen niezdrowego zdenerwowania i oparł się o mebel, dotykając palcami ran na klatce piersiowej – nie dlatego, że się martwił o stan zdrowia. Zresztą, wyglądał na kogoś, kto w ogóle nie odczuwa pieczenia dookoła ran, otarć i cięć, bo bez problemu dotykał miejsca nawet przy największej z dziur, przyglądając się beznamiętnie poszarpanym, wystającym ząbkom skóry.
─ I to nie dlatego...
Uniósł na niego spojrzenie.
─ … że się martwię czy coś.
Jasne – rzucił kwaśno, ucinając temat. Odsunął przy tym dłoń i udostępnił aniołowi wgląd na obrażenia. Niektóre z nich, te pomniejsze, zniknęły bez śladu, ale większość pozostała nietknięta. W końcu regeneracja zajęła się głównie ranną nogą, a nim zdążył zminimalizować szkody w innych rejonach ciała, wampiryzm przestał działać jak należy – znów był brzemieniem, nie atutem.
Wyprostował się nieco na kolejne pytanie Nathaira. Nie tego się spodziewał. Zresztą, wjeżdżanie na prywatne aspekty nigdy nie wyglądało tak... - odchrząknął – poważnie. Nieprzyzwyczajony do takiej atmosfery między nimi poczuł się, jakby postawiono go przed wyborem pomiędzy zarżnięciem szczeniaka, a kociaka.
Pamiętasz jeszcze swojego ojca, Jace?
Białowłosy zastukał palcami w udo, niecierpliwie zerkając kątem oka w stronę nagłego sygnału. Pukanie do drzwi, zerwanie się Heathera, nieznane głosy, aż wreszcie jakiś czarnowłosy dziad, na którego widok twarz wymordowanego rozjaśniała. Uśmiechnął się sympatycznie, unosząc wyżej lewy kącik ust i uniósł wyprostowaną dłoń. Nie zdążył jednak nic powiedzieć, bo lawina nowych sylwetek wtargnęła do środka, roztrząsając zastygłe powietrze podniosłości. Zresztą, niezbyt mu się podobało, że został potraktowany nie tylko jak uchodźca, ale jak eksponat. Naznaczony czerwienią, praktycznie do końca obdarty z ubrań, z łokciem położonym na oparciu krzesła, wyglądał na kogoś, kto jest u siebie, nie osobę, która za moment ma schować głowę w piasek na wypadek wtargnięcia do budynku władz. Władz, które najwidoczniej wychodziły nieco poza swoje kompetencje.
─ Bliżej?
W ślepiach wymordowanego rozbłysło ostrzegawcze światło, choć on sam ukazał zęby w bardziej śmiałym uśmiechu. Był zresztą w stanie odpowiedzieć na wszystkie ich pytania... gdyby tylko ktokolwiek zwrócił na niego uwagę. Mina zrzedła, a sylwetka wyprostowała się, gdy tylko między ciemnowłosym, a nim wślizgnęła się krucha postać Nathaira. W tym momencie wydawał mu się jeszcze mniej dorosły, niż na co dzień.
Nie grab sobie u nich, kretynie.
Trzaski, zduszone warkoty i nagły koc negatywu, który ich okrył był wyczuwalny aż za bardzo. Mięśnie Growlithe'a napięły się, gdy oparł dłoń o udo, chcąc podnieść się do pionu. Zresztą, każdy był w stanie wyczuć gwałtowny spadek temperatury, choć termometr byłby niezachwiany. Mary kłapały zębami tuż przy anielskich strażnikach, gotowe na atak.
Tylko spuść nas z tych oków.
─ Bądź przeklęty, bękarcie.
Szarpnął za łańcuchy.
Fala pisków przeszyła czaszkę, gdy kolejne zmory padały trupem, wznosząc swą śmiercią temperaturę na odpowiednią wysokość. Dwukolorowe spojrzenie odprowadziło wpierw ciemnowłosego, potem niższego mężczyznę, a następnie Catherine, której posłał jeszcze znaczące spojrzenie. Jakkolwiek kusząco nie kołysałaby biodrami, wzrok Wilczura prędko przemknął na Nathaira. Nieciężko było dostrzec trzęsące się dłonie, rozwijające niezdarnie biel bandaża.
No tak – pomyślał ze zmęczeniem. Przecież anioły nie są już pustymi opakowaniami, które po zgnieceniu podeszwą zmieniają tylko nieco swój kształt. W milczeniu przeczekał moment opatrywania, choć czuł ciepły oddech Nathaira muskający odsłonięte partie ciała za każdym razem, gdy ten musiał pochylić się nad nim, by przełożyć rolkę bandaża z jednej do drugiej dłoni. Dopiero, gdy świeża biel przykryła pierwsze wspomnienia walki, szorstka ręka dotknęła wierzchu dłoni anioła, zatrzymując ją przed kolejnym etapem mumifikacji.
Odczekał, aż Nathair na niego spojrzy, choć liczył się z opcją, że tym razem może to być czymś trudniejszym. Niewykonalnym. W końcu jednak usta rozchyliły się, a przez gardło przepchały się pierwsze słowa:
Weź wiadro. – Powoli puścił jego rękę i dźwignął się na nogi, wsuwając palce na zdrętwiały kark. Potarł go pospiesznie ruszając przez dom w poszukiwaniu wyjścia, aż wreszcie dotarł do drzwi i otworzył je, kiwnięciem głowy posyłając Heathera na podwórze. Ledwie młody przeszedł przez linię, Wilczur puścił klamkę i oparł się o framugę drzwi. Zmierzchało.
Upadliście na własne żądanie, a gdy tylko dotknęliście Ziemi, doświadczyliście brudu, jaki ludzie tu nagromadzili – odezwał się, opierając pulsującą skroń o ramę wejścia. ─ Przesiąknęliście tym syfem, zaczęliście gnić od środka, stale usprawiedliwiając się anielskimi korzeniami. W czym ten palant był lepszy od statystycznego szydercy, wymordowanego, od ciebie? Tym, że rolą przypadku dane mu było zostać czystej krwi aniołem? Zasłania się miłosierdziem i rozkazami, ale jego słowa nie przypominały słów Boga, w którego idee wierzycie, a jednak zszargał ci nerwy i wybił z rytmu, choć nie miał racji. Byłeś gotów połamać mi ręce, jeśli bym cię dotknął. Parę nieprzemyślanych słów i nie umiesz mi spojrzeć w oczy? Nie obchodzi mnie, jacy byli twoi rodzice. Gwałcono cię, kochano, czytano ci bajki; czy ich znałeś, zmarli, zostawili cię na środku pustego, zimowego lasu – czymkolwiek to było, w twoich żyłach płyną ich decyzje, na które nie miałeś wpływu, odkąd z własnej woli anioły postanowiły upodobnić się do ludzi. Możesz w każdej chwili rozszarpać nadgarstki i wypruć wszystkie żyły, żeby już nigdy nie powiedziano „moja krew”, możesz napluć im wszystkim w twarz i wrzasnąć, że jesteś synem swoich rodziców, nie nimi. Czegokolwiek jednak nie zrobisz, będą myśleć swoje, bo bliżej im do ludzi, niż empatycznych aniołów. Sami muszą się więc sparzyć, żeby zacząć szanować ogień.
Wysunął dłoń z karku i skrzyżował powoli ręce na torsie, zerkając na niebo. Pociemniało już wystarczająco, by móc dostrzec pojedyncze gwiazdy i księżyc. O to chodziło.
„Bądź przeklęty, bękarcie” – powtórzył beznamiętnie, dodając do swojej nuty, cień nuty głosu anielskiego wysłannika. ─ Mogłeś zacytować Biblię. Pewnie znasz te pierdoły na pamięć.
Pierdoły, co, Jace?
Jak na złość przy wdechu, blask księżyca odbił się na srebrnym krzyżyku na jego piersi.
Skoro martwisz się tak kretyńskimi, ziemskimi problemami, jak ocena anielskiej hałastry, to będzie pierwszy i ostatni raz, kiedy pokażę ci sposób na dosięgnięcie nieba. Woda w wiadrze to twoje życie. Barwi się na szkarłat, ale przypadkowy przechodzeń nie wiedziałby, do kogo ta krew należy. Zamordowałeś kogoś? Podciąłeś swoje nadgarstki? Może to rola przypadku? Może ktoś cię zaatakował i musiałeś się bronić? Cokolwiek się stało, twoje życie też zbrukano. Masz zamiar się tłumaczyć przed frajerami, którzy nie chcą nawet znać twojej wersji wydarzeń? Denerwują cię ich słowa, bo nie znają prawdy, ale nie znają jej, bo nawet nie mają zamiaru poznać. – Uniósł głowę i przyjrzał się mu z zaciekawieniem; nie liczył na odpowiedź. W ogóle nie liczył na jakiekolwiek reakcje. ─ Podnieś głowę. Nocne niebo to twój nieosiągalny już raj. Wielu mówi, że gwiazd nie da się dotknąć. Gówno prawda. Spójrz w wiadro. W wodę wlaną do zwykłego przedmiotu, który dzięki głupiej historii, przeświadczeniu, za sprawą toku myśli może okazać się twoim życiem; lub czymś, co najbardziej cenisz. Wystarczy stary pojemnik, odrobina wody i gwiazdy masz na wyciągnięcie ręki. Brakuje wiadra? Szukaj jeziora, wodospadu, kałuży. Oswój się z przeszłością i otwórz wreszcie oczy. Możesz znaleźć szczątki tego waszego pieprzonego raju tutaj, bo do prawdziwego nie wrócisz. – Oderwał się od framugi i obrócił na pięcie. ─ Najwidoczniej i tak nie masz po co.
Wszedł do środka, bosymi stopami wystukując ciche uderzenia.
Co jest na górze..? – Stuk, stuk, stuk, stuk, skrzypnięcie. ─ O, łóżko. Rezerwuję. – Z tymi słowami legł na materacu, od razu wypuszczając powietrze przez zaciśnięte kły. Nie miał siły.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nieproszeni goście pozostawili po sobie gorzki posmak o wiele bardziej odczuwalny, aniżeli słowa wypowiedziane przez Wymordowanego. Nie chciał, naprawdę nie chciał, żeby ze wszystkich osób na świecie to właśnie ON był świadkiem tego wszystkiego. A znając wymordowanego, z pewnością nie oszczędzi mu kpin oraz przykrości. Nathair zagryzł mocniej dolną wargę, aż poczuł metaliczny posmak w ustach, czekając na ostre słowa jak na uderzenie młotem. Ale te nie nastąpiły. Wraz z opuszczeniem jego domu przez zastęp, na powrót zawitała cisza, która jednocześnie wydawała się zbawienna, ale namacalnie cholernie ciężka.
Chciał w pełni skupić się na swoim zadaniu. Zignorować nie tylko spojrzenie Wilczura, ale jego obecność. Wyciszyć się, postępować mechanicznie, szybko. Zatrzymał się dopiero w chwili, kiedy poczuł na swojej dłoni szorstkość skóry. Mimowolnie uniósł lekko głowę i spojrzał spod przydługawych kosmyków włosów na swojego gościa, czując, jak jego własna szczęka się zaciskać. Palce drgnęły, powoli wysuwając się spod jego dotyku, kiedy czuł lodowaty oddech na swoim karku. Czego właściwie się bał?
”Weź wiadro.”
Wyprostował się tak szybko, jak wystrzelona strzała z łuku. Właściwie sam nie wiedział, czemu go posłuchał i już parę chwil później szedł za nim trzymając mocno wiadro, w którym chlupotała brudna woda. Skrzydlaty zmarszczył lekko brwi, nie rozumiejąc tej nagłej chęci przewietrzenia się, nie mając pojęcia co też może zrobić wymordowany. Nie ufał mu, w żadnym stopniu. Wiedział, że nie powinien.
Chłodne powietrze przemknęło po jego skórze, wywołując dreszcz zimna, przez co skulił się nieco, zaciskając jeszcze mocniej palce na wiadrze.
No? Po co… – nie dokończył, kiedy ciszę przerwały słowa wymordowanego. Każde jedno z nich, wbijało się w jego skórę, wdzierało w jego umysł i duszę, rozdzierając ją na tysiące małych kawałeczków. Milczał, przez cały ten czas milczał, stojąc tyłem do niego, niczym marmurowy posąg, w którego nie tknięto życia. Wpatrywał się otępiałym spojrzenie w odbicie gwiazd w wodzie, czując z każdą kolejną chwilą narastającą gulę w jego gardle. Drżenie ciała ustało, tak jak wszystko dookoła niego. I chociaż sprawiał wrażenie kogoś, do kogo wypowiadane słowa w żaden sposób nie docierają, nie potrafią zaleźć drogi, to jednak słuchał. I rozumiał. Mógł się zgadzać bądź nie, mógł w każdej chwili przerwać jego monolog. A mimo to nic nie zrobił.
Kap, kap, kap.
Pierwsze łzy spłynęły po policzku, mieszając się z brudem wody, kiedy wymordowany przestał mówić i się oddalił, pozostawiając Nathaira samego. Chłopak stał jeszcze przez chwilę osamotniony, czując pieczenie w klatce piersiowej, oraz gorąco na policzkach, kiedy kolejne łzy dołączyły do swoich poprzedniczek. Ich czystość kończyła tak samo jak całe dobro tego świata. W brudzie i syfie. Słowa wymordowanego nacisnęły guzik, odkręciły kurek, którego chłopak nie potrafił powstrzymać. W końcu przykucnął, przyciskając do chuderlawej klatki piersiowej wiadro i pochylił głowę, dając upust głęboko skrywanym do tej pory uczuciom i emocjom, brzemieniu, które postanowił sam nosić i zakopywać głęboko w swoim sercu. Nikt do tej pory nie był z nim na tyle szczery, by pomóc otworzyć oczy. Te wszystkie kłamstwa, słodkie historie o spełnianiu marzeń były jedną, wielką, fałszywą breją, w którą Nathair za wszelką cenę próbował wierzyć.
Ja wam wszystkim pokażę, brzmiało jego motto, ale koniec końców nic nikomu nie pokazał. Był słaby. Fizycznie i psychicznie, udając kogoś, kim nie był. Bolało, ale jednocześnie czuł się dziwnie lekko. Jakby coś za pomocą magicznej różdżki pozwoliło na otworzenie pierwszych drzwi. A cały ten syf, który tkwił w nim, spływał wraz z kolejną łzą.

* * *

Skrzyp
Drzwi boleśnie zawyły, kiedy chłopak nacisnął łokciem klamkę i pchnął je biodrem, by wejść do środka. W pomieszczeniu panował już pół mrok, ale Nathair potrafił doskonale się poruszać po pokoju, nawet, jak nic nie widział. Kiedy tylko przekroczył próg, w pomieszczeniu momentalnie zaczął unosić się zapach jedzenia. Skrzydlaty szybkim krokiem pokonał odległość jaka dzieliła go od drzwi do szafki przy łóżku, gdzie postawił tacę z jedzeniem, a następnie sięgnął za lampę naftową, którą zapalił za pomocą zapalniczki. Parę sekund a w pokoju pojawiło się przyjemne światło, rozświetlając ciemność. Chłopak rzucił krótkie spojrzenie na leżącego Wilczura. Jego kąciki ust wykrzywiły się lekko.
Widzę, że się zadomowiłeś. – mruknął i zrobił dwa kroki do tyłu. – I… ten, to nie jest jakieś wygórowane jedzenie, ale powinieneś coś zjeść, żeby nabrać siły. – powiedział cicho, kierując swoje kroki do drugiego pomieszczenia, do którego można było przejść tylko i wyłącznie z tego pokoju. Na tacy znajdowała się jakaś zupa, być może fasolowa, grochowa czy jakaś inna. Ale pachniała dobrze. A oprócz niej kubek ze świeżą wodą oraz cztery kromki chleba najprawdopodobniej z pasztetem. Z jakiego zwierzęcia – trudno było powiedzieć. Po paru chwilach Nathair wrócił do pokoju, trzymając w dłoni świecę, którą również odpalił, by jeszcze bardziej rozjaśnić pomieszczenie. Nikły płomień już po paru sekundach zaczął rzucać wesołe płomyki na jego bladą cerę.
Wiesz… – zaczął, kiedy odkładał świecę  na mały stolik. – W twoich słowach było sporo racji, ale w jednej kwestii się myliłeś. Anioły nie upadły na własne żądanie. Zostaliśmy porzuceni, jak cała reszta. – cichy mruknięcie prześlizgnęło się przez ciszę. – Kiedyś anioły były czystym bytem. Czymś, czego nie można było dotknąć. Pozbawione cielesnej powłoki, były czystą kwintesencją dobra i światłości. Owszem, były wyjątki. Michał, Uriel, Gabriel, Baradiel. Ale oni zniknęli wraz z Bogiem. Pozostałe anioły… byty… przybrały ludzką powłokę. A tym samym stały się śmiertelne, podatne na ludzkie emocje i uczucia. I wiesz co? Wielu z nich nie poradziło sobie z tym. Ginęli, jeden po drugim. A ci, co przeżyli, w większości uciekła tam. – wskazał broda na okno, za którym na tle wierzchołków drzew malowała się Góra Babel. – Siedzą tam od setek lat, udając, że wiedza wszystko. A tak naprawdę nic nie wiedzą. Żyją i karmią innych swoimi mrzonkami  dobroci i sprawiedliwości, a tak naprawdę są zawistni i zgorzkniali oraz okrutni. Przypominają Boga ze Starego Testamentu. Znasz go? Znasz historie o tym, jak potopił ludzi, powybijał pierworodnych w Egipcie, jak zniszczył Sodomę i Gomorę? Jak założył się z Szatanem i wyrżnął całą rodzinę Hiobą i odebrał mu wszystko, by wystawić go na próbę? Jak kazał Abrahamowi zabić własnego syna, by udowodnić jego wiarę? Albo jak kazał Mojżeszowi wędrować ponad czterdzieści lat po pustyni? Czyż to nie jest kwintesencją okrucieństwa, hipokryzji i surowości? Tylko dlatego, że ludzie mieli własną wolę. Nie byli kukiełkami w jego dłoniach. Dlatego anioły pierwszej generacji tak bardzo gardzą nami, aniołami, którzy zrodziliśmy się z ciała, którzy nie zaznali tego, czym jest byt i światłość. Bo już przy narodzeniach byliśmy skalani ludzkimi odruchami, w tym i wolną wolą. – podszedł do szafy, w której uchylił drzwi i zaczął w niej grzebać. – Dopiero po latach zrozumiałem, że mój ojciec, cóż, był taki jak on. Nie poradził sobie ze swoją cielesnością. – trzask. Drzwi huknęły, kiedy chłopak je zamknął i podszedł do mężczyzny rzucając na łóżko szare spodnie dresowe i czarną bokserkę.
Powinny być dobre. Dlatego też tak mnie nienawidził. Bo widział we mnie kogoś słabego, kto nie przeżyje. Kto ulegnie pokusom świata i którego zniszczy zło i grzech. Może miał rację. – wzruszył lekko ramionami.
Był jednym z tych aniołów. Pierwszych. Żyjących starymi przeświadczeniami. Moja mama też, ale była inna. Chociaż też nie potrafiła sobie z tym wszystkim poradzić. Poddała się ludzkim emocjom. Zwłaszcza jednemu, najsilniejszemu, które potrafi przynieść zgubę. Zakochała się. Banalne, prawda? Zakochała się w innym mężczyźnie. I została ukarana. Przez mojego własnego ojca. Za co? Za to, że chciała być szczęśliwa? Ale on tego nie rozumiał. Nikt tego nie rozumiał. Wiesz jakie były jej ostatnie słowa? „Nathair, nie patrz”. Ale nie posłuchałem jej. Patrzyłem. Patrzyłem jak ojciec podrzyna jej gardło, a potem pozbawia sam siebie życia. – na jego twarzy pojawił się dziwny cień, kiedy łóżko ugięło się pod tym drobnym ciężarem, kiedy usiadł na nim. – Dlatego zostałem przeklęty. Wszyscy mnie nienawidzą za to, co zrobili moi rodzice. A ja za wszelką cenę chciałem im udowodnić, że jestem inny. Nie jestem nimi. Ale chyba jednak jestem. Przesiąknąłem zgnilizną tego świata. – spojrzał na swoją dłoń i parsknął cicho pod nosem. Ponownie podniósł się i poszedł do ciemnego pokoju, z którego wrócił z… butelką białego wina. Odkręcił go i przysunął bliżej jasnowłosego, unosząc brwi w niemym zapytaniu, czy chce. Samemu po chwili przechylił nieco, upijając trochę. Cóż, jego sąsiad zawsze miał dryg do robienia domowych nalewek, w których nie było czuć alkoholu. I przynajmniej miło rozgrzewały. – A zamiast chęci zbawienia świata i niesienia dobra, myślę tylko o tym jak zostać dobrym kochankiem. Zamiast latania od jednej części kraju do drugiej, by powstrzymywać głód, latam od Edenu do Desperacji, żeby zapewnić byt w głównej mierze mojemu podopiecznemu. Zamiast tęsknić i czcić pamięć o moich rodzicach, nienawidzę ich, szczerze nienawidzę i niepotrzebnie obwiniam za całe zło, które mnie spotkało, chociaż tak naprawdę jestem kowalem własnego życia. Nie jestem dobrym aniołem. Masz rację. W moim życiu panuje syf i burdel, a ja nie wiem jak mam to wszystko poukładać. Może nawet nie chcę? Może podoba mi się ten cały gnój. Sam nie wiem. Nie mam jasnego celu, co chcę robić. Nie czuję potrzeby bycia, tym, no, jak to się nazywa? Miłosierdziwym? Miłosiernym? No, dobrym aniołem. Nie czuję potrzeby pomagania innym. Nie obchodzą mnie. Jasne, kiedy widzę kogoś w potrzebie to odczuwam odruch pomocy. Ale tylko tyle. Nie mam w sobie współczucia ani tej pieprzonej empatii anielskiej. A w tym momencie mam tylko jeden, żałosny cel, który jest cholernie nieadekwatny do danej sytuacji. Chcę… chcę… – zamilkł, próbując złapać oddech, gdyż z każdym kolejnym słowem jego głos się podnosił, dając upust swoim emocjom. I to przed kim? Przed jego wrogiem. Przesunął palcami po butelce, z której raz po raz ubywało trunku.
… Powiedz mi, co zrobić, by zadowolić drugą osobę. – cisza, przerywana szybkim biciem serca aż wreszcie została zwieńczona cichym parsknięciem. Odwrócił powoli głowę i spojrzał przez ramię na twarz Wilczura.
Żałosne, prawda? Iście anielskie. – parsknął ponownie, podnosząc się z łóżka. – Zapomnij. Nieważne. Musisz odpocząć. – dodał przecierając przedramieniem oczy i twarz, czując palący wstyd przed tym, jaki dał właśnie popis. Za dużo powiedział. O jedno słowo za dużo.



Ostatnio zmieniony przez Nathair dnia 13.09.18 1:02, w całości zmieniany 1 raz
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Łóżko przyjęło jego ciężar z należytym skrzypnięciem. Tego był mu trzeba. Miękki materac, cudza pościel, poduszki pod głową – każdy z elementów był tylko dodatkowym puzzlem do układanki. Prawdopodobnie nawet gdyby ktoś teraz wpadł do domu Nathaira grożąc, że wybije pół ludzkości, jeśli Wilczur DOGS nie uściśnie mu dłoni, to Wilczur DOGS nadal leżałby, gdzie go położono i ze znużeniem wpatrywał się w sufit. Splótł palce poharatanych rąk, wsuwając je zaraz na kark i zmrużył ślepia, gotów do przyjęcia dodatkowej dawki snu – póki jeszcze miał to szczęście, że życie się o niego nie upomniało i faktycznie nikt nie zaczął walić do drzwi w poszukiwaniu Wpierdolę Skurwysynowi Jak Matkę Kocham.
Powieki zdążyły już nawet opaść, a ciało wyciszyło się, wchłaniając wszechogarniający spokój...
Skrzyp.
… i trwało to ledwie kilka uderzeń serca. Nie trzeba było światła, by zrozumieć, że mimo braku ruchu ze strony leżącej na posłaniu sylwetki, ktoś upchnięty w mroku wpatruje się w stąpającą po podłodze postać Nathaira. Z uśpionej czujności strzepnięto warstwę kurzu, a on sam zacisnął nieco zęby, w roztargnieniu będąc świadkiem, jak w czerni pojawia się twarz anioła. Świeca odgoniła ciemność, wepchnęła w oczy Heathera masę jasnych punkcików i – przede wszystkim – dała wgląd na jedzenie.
Sam zapach powodował paskudny skręt żołądka, choć wymordowany – jak raz – nie rzucił się z pyskiem w stronę żarcia. To nie na jego dumę. Przynajmniej teraz, gdy zachowywał jeszcze człowiecze zmysły, mógł sobie pozwolić na odrobinę „kultury” i nie zachowywać się, jakby pchały go do przodu wyłącznie instynkty.
Ale wiesz, że jeszcze trochę, może już jutro albo za parę godzin, a nie wytrzymasz? Przecież musisz czasami to robić, racja? Może teraz jest odpowiedni moment?
Może. Kwas z jakim wypowiedział to w myślach rozlazł się po całym jego ciele, napinając mięśnie i wywołując igłę rozdrażnienia. Odwrócił wzrok od pyskatego szczeniaka i ponownie wlepił go w sklepienie, doszukując się tam jakichś dodatkowych atutów. W gruncie rzeczy czekał, aż Nathair wyjdzie i zostawi go w świętym spokoju. Oboje w końcu tego chcieli – Growlithe był o tym święcie przekonany. Nic więc dziwnego, że gdy stróż jednak wrócił, przez twarz Wilczura przemknął grymas niedowierzania. Brakowało tylko wzniesienia rąk ku niebu i krzyknięcia „za jakie grzechy?!”, ale mimo chęci, ręce po prostu pomogły mu się podnieść do siadu, a jedynym dźwiękiem, jaki wydobył się z jego gardła, był cichy, wręcz niemożliwy do wychwycenia pomruk, gdy odczuł bolesną ranę pod żebrami.
Wsunął dłonie pod ciepłą miskę pełną zupy i oparł jej dno o skrzyżowane w kostkach nogi. Nie patrzył na Nathaira, bardziej zajęty zapychaniem pustego żołądka, ale mimowolnie wszystkie jego słowa do niego docierały. Początkowo jak przez mgłę, potem stopniowo rozwiewając wszystkie wątpliwości i choć niejednokrotnie miał ochotę przerwać mu w połowie zdania, żeby warknąć i odciąć jego tok myślenia na poziomie, z którego dało się jeszcze utkać coś innego, to usta poruszyły się tylko po to, by przyjąć kolejną porcję ciepłego posiłku. Wsuwał właśnie ostatni kęs kromki do buzi, gdy przyszła pora na ostatnie zdania Nathaira. Dwukolorowe ślepia śledziły jego ruchy, umysł chłonął każde drżenie jego głosu, zmysły wychwytywały zapach.
─ Zapomnij.
Typowe.
Skąd on to znał? Wpierw długi monolog uwieńczony monochromatyczną historią, potem chwila mobilizacji, próba nawiązania kontaktu, znalezienia jakiegoś sensu, nawet jeśli drobnego... a potem nagła ucieczka, bo przecież ciężej jest poczekać na reakcję drugiej osoby, niż stchórzyć. W porównaniu do Nathaira, Growlithe się nie wahał. Zahaczył palce o jego palce, zatrzymując anioła w połowie kroku, by zaraz pociągnąć go w swoją stronę i kiwnąć głową na bok – w kierunku fragmentu łóżka, na którym jeszcze przed chwilą siedział.
Ktoś trzymał im zimne lufy pistoletu przy rozgrzanych ze zdenerwowania skroniach? – zapytał wreszcie, odchylając się i napierając na ścianę. ─ Nie twierdzę, że to co mówisz, było nieprawdziwe, ale nie uważam też, że się mylę. Nikt nie zmuszał aniołów do zstąpienia na Ziemię. Nie dostały takiego rozkazu, nie pchano ich tam pod żadną groźbą, nie zapewniono, że jeśli ocalą tę Sodomę i Gomorę, zapanuje upragniona przez was... – chrząknął ─ dobroć w czystej, nieskalanej postaci. Anioły pierwszy raz zostały postawione przed wyborem, którego same miały dokonać. I dokonały. Powiesz, że chciały pomóc ludziom, a ja odrzucę piłeczkę i sprostuję, że to kurewsko egoistyczne, pomagać innym, by uzyskać swój indywidualny cel, hm?
Wsunął palce w białe kosmyki i odgarnął grzywkę z czoła. Jego wzrok natrafił na ułożone na materacu ubrania, których do teraz nie tknął. Nie potrzebował ich. Nie było mu zimno, mimo trawionej gorączki (i tak mocno zelżała), a ubrania same w sobie nadal nie były czymś dla niego niezbędnym. Prawdę mówiąc, nawet bielizna którą na sobie posiadał, wydawała się zwyczajnym, estetycznym dodatkiem. I z nią, i bez niej czułby się tak samo. Z tą różnicą, że przy drugiej opcji pewnie prędzej by go przywiązano pasami do kanapy, niż pozwolono poruszać się po budynku.
Co to za świat, w którym anioły stają się ludźmi, ludzie zwierzętami, a zwierzęta aniołami?
Nie żal nam już żyć, nie żal nam umierać. A tobie nie żal opowiadać tej historii komuś, kto może wykorzystać to przeciwko tobie? ─ Mimo niechęci, twarz wykrzywiła się w lekkim uśmiechu. Gdzieś w uniesionym kąciku ust pojawił się wyraz wyzwania. Dokuczali sobie od kiedy tylko sięgał pamięcią, podkładali nogi, wrzucali pinezki na krzesła, obgadywali po nocach i gryźli się po rękach. Jak miałby zrezygnować z tego wszystko dla paru ładnych chwil? Balsam łagodzi ból, ale nie zasklepia ran. Do tego trzeba było czasu, którego obaj jeszcze nie otrzymali i właśnie ta świadomość zmusiła go do podjęcia kolejnych kroków. ─ Prosisz mnie o paskudnie przykrą sprawę. O coś, czego i tak ci nie wyjaśnię. Wiesz czemu? – Wyciągnął do niego dłoń i kiedy już się wydawało, że znów go dotknie, on chwycił za butelkę wina, wyjął ją i oparł końcówkę o usta, by zaraz pociągnął duży łyk. Było słodkie. Za słodkie.
Mimo tego przełknął bez grymaszenia, unosząc i opuszczając jednokrotnie barki.
Bo to jak jazda na rolkach, samochodem, jak szkicowanie albo budownictwo. Suchą teorią możesz raczyć zdesperowanych fagasów na grupowych randkach, ale jeśli chcesz zdobyć doświadczenie, będzie ci potrzebna praktyka. Chcesz jej? – Nie było w tym zdaniu nawet krzty zdenerwowania – jakby wcale nie proponował mu krepującego układu; jakby mówił o czymś całkowicie naturalnym, bezpiecznym i niezobowiązującym. I – jakby na to nie spojrzeć – ze swojego punktu widzenia tak właśnie było.
Dobra – skwitował, pociągając jeszcze jeden łyk. ─ Rozbierz się, Nath. I chodź tutaj do mnie – wyciągnął do niego ramię, niemo zapraszając do podejścia bliżej ─ chcę posmakować twoich ust. Tym razem na poważnie.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Oczywiście, że wiedział o tym. Otworzył się przed swoim wrogiem i był świadom, że w każdej chwili jego własne słowa mogą zostać użyte przeciwko niemu. Niczym ostry sztylet, który może wgryźć się w miękką i giętką skórę, zmiażdżyć i rozpłatać. Ale mimo tego nie czuł się z tym źle. Wręcz przeciwnie. Było mu dziwnie lekko, jakby potrzebował tego. Otworzyć się przed kimś. Przed kimś, kto nie będzie klepało po głowie i ze smutkiem w głosie powtarzał, że jakie to on nie miał ciężkie życie. Nie potrzebował niczyjej litości. Nie zniósłby tego. Nie chciał rozczulania nad swoim losem. Bo to był jego los. Tylko i wyłącznie jego.
Może masz rację. Może tak właśnie jest. Ale wiem jedno. Prawda jest taka, że to anioły potrzebują pomocy. To całe biadolenie o niesieniu pomocy innym to cholerny pic na wodę. Ludzie do tej pory jakoś dawali sobie radę. Wymordowani też. Lepiej bądź gorzej, ale dają. A anioły? Wiele z nich nigdy nie opuściło bezpiecznego Edenu. Nie wiedzą jak tam jest. Żyją schowani w swych bezpiecznych domach, myśląc, że smród świata ich nie dotyczy, ale jednocześnie wierzą, że robią coś dobrego, bo pomogą kilku zabłąkanym Wymordowanym. To przykre. – mruknął przeciągle upijając nieco wina, od którego mu się odbiło.
I nie żałuję tego, że ci to powiedziałem. – dodał z cieniem uśmiechu na ustach. Stało się. – Może odrobinę. – przechylił lekko głowę w bok w geście zastanowienia się.
Szczerze powiedziawszy chciał opuścić swój pokój, na tę jedną noc odstępując ją swojemu gościowi. Byle udać się daleko od niego i móc przespać ten, jak się okazało, naprawdę ciężki dzień. Ale szorstkie dłonie go zatrzymały, a on, o dziwo, nie wyrwał się. A powinien. Już w tamtym momencie.
Łóżko ponownie zaskrzypiało pod jego ciężarem, kiedy spojrzał na wymordowanego. Nie uciekał wzrokiem, chociaż chciał. To przykre, ale… miał racje. Teoria nic tutaj nie pomoże. Nie, jeśli będzie działała w pojedynkę. Był tego świadomy już w chwili, kiedy o to prosił, ale, paradoksalnie, jednocześnie nieświadom powagi prośby. Dopiero po chwili spuścił głowę i zacisnął dłonie na materiale swoich spodni dresowych. Musiał wybierać i zadecydować. Miał jeszcze szansę odwrotu.
Zgrzyt
Zamek bluzy przesunął się w dół, pozwalając materiałowi powoli zsunąć się z jego drobnych ramion. – Wiem. – powiedział cicho, podnosząc się z łóżka. Stojąc do niego tyłem, złapał za dolne partie podkoszulki i zadarł ją wyżej, by ta poszybowała na ziemie. Chłód przemknął po jego chudym, wręcz kościstym ciele, odsłaniając paskudną bliznę na plecach oraz bladą skórę poprzecinaną oszpecającymi nitkami żył. Zsunął dłonie na biodra i zahaczył palcami o materiał spodni. Dopiero tutaj się zawahał. Spojrzał przed siebie, jakby to tam mógł znaleźć odpowiedź.
A jak ze mnie kpi?
Materiał spodni opadł, pozostawiając chłopaka w samej bieliźnie. Ale mimo tego, że nie był do końca nagi, czuł się w pełni obnażony. Odwrócił się powoli, stając przed nim przodem, zaciskając palce na ramieniu drugiej ręki i spuścił wzrok pełen zawstydzenia. Przełknął cicho ślinę i stał przez moment, bijąc się z własnymi myślami.
Ale chciał się nauczyć.
Zrobić coś dla siebie.
To co, że jego nauczycielem miał być… on.
Wgramolił się na łóżko i usiadł na piętach naprzeciwko niego, przyglądając mu się przez chwilę, aż spojrzenie nie natrafiło na jego usta. Zrozumiał, że trochę się bał. Nie wiedział czemu, po prostu nigdy nie sądził, że zajdzie się w takiej sytuacji jak ta teraz.
Nie mam w tym doświadczenia, więc… – powiedział cicho I spojrzał na niego, po czym przysunął się niepewnie jeszcze bliżej, aż wreszcie dotknął swoimi wargami jego. Odsunął się jednak po chwili, by ponownie spojrzeć w dwukolorowe tęczówki, chcąc się upewnić reakcji, jaką mógł tam ujrzeć. Niechęć? Obrzydzenie? Zdegustowanie? Mimo wszystko, ponownie się nachylił i go pocałował, tym razem jednak dłużej. Wolno smakował jego warg, nieco je rozchylił, by przejechać po naznaczonych słodkim winem ustach wymordowanego swoim koniuszkiem języka. Jedna z dłoni przesunęła się po jego boku, zahaczając palcami o bandaż ściśle przylegający do ciała wymordowanego.
Mogę trochę podotykać? Jak będzie bolało to powiedz. – zapytał, kiedy na drobnym moment przerwał kontakt pomiędzy ich ustami, by zaraz na powrót wrócić do jego ust. Całował niespiesznie, wręcz mozolnie, jakby chciał zbadać teren, wczuć się i posmakować. W rytm krótkich i niewinnych pocałunków jego palce przesuwały się po jego ciele, badając każdy odsłonięty skrawek, każdą bliznę, zadrapanie czy też ranę. Aż wszystko zostało przerwane, kiedy odsunął się, prostując.
Zapomniałem się troche.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Eden :: Rajskie miasto

Strona 11 z 21 Previous  1 ... 7 ... 10, 11, 12 ... 16 ... 21  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach