Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Eden :: Rajskie miasto


Strona 13 z 21 Previous  1 ... 8 ... 12, 13, 14 ... 17 ... 21  Next

Go down

W geście, którym obdarzył wymordowanego, nie było ani krzty fałszywości. Ani też nie zastanowił się nad tym, co robi. Po prostu działał. Robił to, co jego instynkt aktualnie mu podpowiadał. Jasne, wielokrotnie się na tym przejechał i ponosił srogie konsekwencje swoich nieprzemyślanych czynów czy też wypowiedzianych słów. Ale taki już był. Najpierw działał, a dopiero potem myślał.
Wyczuwszy, że wymordowany go odpycha, nie odsunął się, jak nakazywałby rozsądek, tylko przylgnął do niego jeszcze mocniej. Sam nie wiedział co chce przez to przekazać. Zrozumienie? Prawda była taka, że nie do końca rozumiał. Współczucie? Litość? Chciał dodać otuchy? Nie. To było zupełnie co innego. Nabrał więcej powietrza w płuca, wdychając jego bliskość i zapach, otulając się mgłą ciepła, jaka biła od jasnowłosego. W końcu powoli go puścił, choć palce ostatni raz przemknęły po miękkich kosmykach, żegnając się z nimi niczym rozdzieleni kochankowie. Chciał coś powiedzieć, cokolwiek, otwierał już nawet usta ale… nie zdążył. Zaskoczony zamrugał parokrotnie, nim został wyminięty i w ostateczności opuszczony w kuchni. I być może stałby dalej jak ten ostatni słup soli, gdyby nie uświadomił sobie parę niewypowiedzianych kwestii. Odwrócił się na pięcie i ruszył pędem, prawie wpadając na uchylone drzwi, w ślad za Growlithe’m, nie zamierzając dopuścić, żeby opuścił jego dom. Nie w takim stanie.
W ostatniej chwili wyprzedził wymordowanego i rozciągając obie ręce w poziomie, zacisnął palce na framugach, stając się przeszkodą na linii Grow a drzwi.
Ani kroku dalej! – wyrzucił z siebie próbując ustabilizować rozszalały oddech. – Wciąż jesteś w opłakanym stanie. Chyba nie sądzisz, że po tym wszystkim wypuszczę cię, rzucając na żer tym padalcom, co tylko czyhają, żeby się do ciebie dobrać, hę? – prychnął i przełknął ślinę, chcąc nawilżyć zdrapane gardło.
Zostajesz. Chociaż jeszcze ta jedna noc. No już, w tył obrót. – i nawet nie dając mu możliwości jakiegokolwiek protestu, naparł obiema rękoma na jego ciało i zaczął popychać do tyłu, gotowy walczyć do samego końca, niczym Rejtan zrywający swoje ubranie.
Zostaniesz… u… mnie…. i…. już. – wystękał siłując się z jego szczupłym ciałem, prowadząc wprost do salonu. Salonu, gdzie bez jakichkolwiek ceregieli pchnął go na kanapę, żeby klapnął swoim dupskiem a następnie podparł się dłońmi o drobne biodra i spojrzał na niego z góry, marszcząc przy tym lekko nos.
I chciałeś wyjść… TAK? Toż to będziesz straszył anielskie społeczeństwo. Nie świeć tyłkiem jak księżyc w pełni. Ubierz coś na siebie. Ja wychodzę i wrócę niebawem. Muszę coś załatwić. A ty… czuj się jak u siebie w domu. No, prawie. Nie śmieć mi tutaj. Zajmij się sobą…. W normalny sposób. – zaczął mruczeć, bardziej mamrotać pod nosem, z każdą kolejną chwilą czując coraz bardziej niepewność z pozostawienia go samego w domu.
Tylko nie wychodź. Jak wrócę.. Zresztą nieważne. A… jeszcze jedno. – momentalnie jego twarz zrobiła się koloru buraczanego, a on sam spuścił wzrok pełen wstydu, zaskoczenia i irytacji. Pełna plejada wszelakich emocji.
Ja… ja go nie kocham, jasne? No. Lubię… no. Trochę bardzo, ale tylko lubię! Ja kochać jego? Pffff. Jestem jego stróżem i dlatego się o niego martwię. – pokiwał głową, jakby samego siebie chciał jakoś przekonać. – Skąd ci przyszło to do głowy? To przecie absurdalne. Taki stary a taki głupi, no. – mlasnął cicho i powiódł spojrzeniem po suficie. – Tak więc… no. Bez takich mi tutaj. Dobra. Siedź, odpoczywaj a ja idę. Postaram się wrócić jak najszybciej. A, nakarm Shuyę za godzinę, bo zacznie Ci skrzeczeć i dziobać. To lecę! – krzyknął wybiegając z salonu. Ale nim w ogóle wyszedł z domu, biegał z parę razy tam i nazad, ubierając się w locie, mamrocząc pod nosem, że o czymś zapomniał oraz psiocząc na pogodę. Wreszcie huk zamykanych drzwi zwiastował spokój na jakiś czas.

[ * * * ]

- Ratujesz mi życie. – mruknął Euzebiusz, podstarzały anioł, który widział już niejedno w swym życiu. Przesunął palcem po nienagannie zaczesanych włosach i spojrzał na działający generator.
- Bez tego wszystkie zapasy na zimę szlag trafiłby. A przecież nie tylko naszych braci i siostry mamy do wykarmienia. – dodał i westchnął ciężko, jakby cały trud tego świata właśnie spoczął na jego wątłych ramionach. Nathair skinął jedynie głową, nie siląc się na zbędne pogaduszki. Spieszyło mu się, i to cholernie, myślami cały czas będąc w domu. To nie tak, że nie ufał Growowi, bo… nie ufał mu. Ale nie wiedział, czy jasnowłosy koniec końców zostanie w jego domu. Inaczej Zastęp od razu go pochwyci a z nimi to nigdy nic niewiadomo.
- … mordowanego.
Co? – Nathair zadarł głowę I spojrzał na Euzebiusza, który od paru chwil próbował dobić się swoim głosem do umysłu drugiego anioła.
- Pytałem… – ponownie westchnął – Czy to prawda, że trzymasz w domu wymordowanego?
No tak. – wzruszył ramionami kierując się w stronę wyjścia. Euzebiusz cmoknął cicho pod nosem.
- To zwierzęta.
Inteligentne.
- Wyjątki. Ogólnie to zwierzęta. Niebezpieczne. Nie boisz się-
Zejdź z niego, co? W ogóle go nie znasz a już oceniasz. – warknął chłopak przyspieszając, chcąc jak najszybciej opuścić to miejsce i Euzebiusza, który uniósł ręce w obronnym geście.
- Ja tylko wyrażam swoje zdanie…
Pamiętaj o wyłączeniu go przy burzy, bo znowu siądzie. – rzucił na odchodne chłopak, nawet nie racząc anioła swoim spojrzeniem.

[ * * * ]

Nie było go może z dwie godziny. Wróciłby o wiele szybciej, gdyby nie trudności w postaci pogody. Wiało i lało, a na domiar złego w oddali zaczęło grzmieć. Kiedy w końcu wszedł do domu, był cały przemoczony, a każdy kolejny krok przypominał poruszanie się po bagnie, kiedy w z trampek wylewała się woda, pozostawiając po sobie mokre ślady. Jeszcze w przedpokoju zrzucił z siebie ciężką od wody bluzę i zawiesił ją na poręczy schodów. Następnie „stracił” pierwszego buta, potem kolejnego… w efekcie końcowym zostając w samej bieliźnie i przylegającym do jego ciała podkoszulku.
Jace…? – zapytał cicho wsuwając głowę do salonu, by sprawdzić co porabia jego… “gość”. Wzrok anioła od razu utkwił w leżącej sylwetce. Przez moment przyglądał mu się uważnie, w końcu nabierając w sobie na tyle odwagi, by wejść do środka. Pokonał dzielące ich metry w szybkim tempie, po czym przykucnął nad drzemiącym… albo i śpiącym wymordowanym.
Hmm.. – mruknął cicho sam do siebie, przyglądając się wyjątkowo spokojne, przyprószonej piegami twarzy. Uniósł dłoń i przesunął nią delikatnie po bliźnie na gardle Growa. Kąciki ust anioła poruszyły się niemo i tylko on jeden jedyny wiedział, co jego wargi wypowiedziały. W końcu podniósł się, czując drżenie na całym ciele z zimna i sięgnął po koc, który najwyraźniej zsunął się z jasnowłosego. Ale zamiast owinąć siebie samego, przykrył nim szczelnie wymordowanego.
Dobra. – mruknął, wybiegając z salonu, kierując się do swojego pokoju na piętrze, gdzie doprowadził siebie d jakiegokolwiek użytku, wycierając się I zakładając ciepłe I wygodne ubrania. Przynajmniej dupa już mu nie zmarznie.
Nie chcąc zbudzić Growa, od razu udał się do kuchni i spojrzał po blacie.
Dobra. – powtórzył podwijając rękawy, sięgając po marchewkę.
Zrobię mu taki obiad, że będzie wspominał go przez najbliższe tygodnie. – wyciągnął nóż i zaczął szatkować warzywa. Plan był prosty. Pożywna zupa na bazie królika oraz sarnina z kartoflami plus dodatki. Nathair był dobry w kuchni. Pod tym względem pewność siebie mu dopisywała. Nucąc cicho pod nosem dał się porwać robocie, a już po niecałej godzinie w całym domu unosił się przyjemny zapach pieczonego mięsa…
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

─ Ani kroku dalej!
Zjeżdżaj ─ warknął, odpychając go na bok. Miał zamiar się stąd wydostać, choćby zmuszono go do wyważenia drzwi. Nie oszukujmy się – w obecnym stanie drzwi by wygrały. Ta myśl nie docierała jednak do Growlithe'a, który ignorując paplaninę towarzysza, przechodził kolejne kroki ku wyjściu, puszczając wszelkie komentarze mimo uszu. Zdeterminowany, zirytowany i wydrążony z wszystkiego, czym wcześniej był wypchany. Plątanina myśli atakowała go z każdą kolejną sekundą i zdał sobie sprawę, że dusi się w tym domu. Był dzikim zwierzęciem, wmawiał sobie, że potrzebuje świeżego powietrza, które Nathair mu odbierał z dziecięcą łatwością. Wystarczyło parę chwil, by z ust wymsknęły się tłumione latami słowa.
Wygadałeś się, co? - Jedna z mar szła obok niego od dłuższego czasu. Czuł jej chłód, ale zobaczył dopiero teraz ten smukły, wyrzeźbiony kształt. Shiva. Palce Growlithe'a musnęły ledwie klamkę, nim poczuł na swoim brzuchu opór. Spojrzał w dół, mrużąc nagle oczy. Dopiero dostrzegł przed sobą Nathaira, który wciąż gadał (i gadał, i gadał...), tym razem napierając na niego i skutecznie odsuwając od drzwi. Bosa stopa przemknęła do tyłu, mięśnie napięły się jeszcze bardziej chcąc mu się przeciwstawić, ale im dalej, tym bardziej zmęczony był.
W końcu uległ z myślą, że dzieciak i tak szybko straci rezon, a jemu uda się wymknąć z tego domu wariatów, nim skończy swój monolog. Odpuścił i dał się zaprowadzić do salonu. Nie dał się co prawda usadzić na kanapie, ale pohamował skrzywienie na wzmiankę o wyjściu.
Świetnie, przemknęło mu przez myśl, nawet nie świadom, że mu grożono.
─ … ja kochać jego? PFFF.
Przewrócił oczami. Nie spierał się, w końcu to nie jego interes, jak mocno Nathair jest zaślepiony. Zakładał zresztą, że to kwestia braku doświadczenia, które przekładało się na tę chorą krótkowzroczność. Może nie była to miłość do końca jego anielskich dni, ale młodzieńcze zauroczenie? Na pewno. Tutaj Growlithe był w stanie dać sobie uciąć rękę, gdyby się mylił.
I tak jest rozwalona – syknęła Shiva, stale wpatrzona w Nathaira. Wróciła do salonu dopiero, gdy w budynku rozległ się trzask drzwi. Czysto, Jace. Wyszedł. Możemy zwiewać – wymamrotała z nisko zwieszonym łbem. Jednak gdy go podniosła, białowłosego już nie było. Syknęła przez ostre kły.

---------------------------------

Tu jesteś! - warknęła Shiva, jeżąc swoją lodowato zimną sierść na karku. Co ty tu robisz, do cholery?
Growlithe kucał przed jednym z kartonów, pochylony nad czymś w takim skupieniu, że słowa Shivy nawet do niego nie dotarły. Wilczyca stała jeszcze moment w pokoju Nathaira, ale gdy właściciel nie poruszył się nawet o milimetr, ruszyła ku niemu rozdrażniona, jakby banda chuliganów szczuła ją kijem. Zatrzymała się tuż obok, ale gdy to zrobiła, żadne słowa nie mąciły już jej umysłu. Przyglądała się w milczeniu trzymanemu przez poranione palce staremu zdjęciu. Uszy poruszyły się, gdy wargi wymordowanego powoli się rozlepiły, a spomiędzy nich śmignęło powietrze.
Nathaniel? - zapytała, zerkając na niego kątem oka. Uniosła trochę wyżej pysk, by lepiej zlustrować fotografię. A to?
Ourell.
Odchrząknął, dopiero zdając sobie sprawę, że powiedział to na głos.
Dziwnie wygląda – skomentowała bez ogródek, nieprzejęta, że mogłaby tym kogoś urazić. Wypucowany. A to kto?
Growlithe spojrzał na kobietę, trzymającą w ramionach małe dziecko. Przez chwilę wpatrywał się w jasnoróżowe tęczówki, niepodobne do żadnych innych. Pewnie matka. Shiva na to stwierdzenie pokiwała łbem.
A obok ojciec? - dorzuciła warkliwie, przylegając pyskiem do ramienia właściciela. Zimno od razu rozlało się po jego ciele. Szarpnął dłonią i wcisnął zdjęcie z powrotem do kartonu.
Nie wróci.
Wiem.

---------------------------------

Nim Nathair zdążył wypowiedzieć „dobra”, powieki Growlithe'a były już otwarte. Przyglądał się tylko rozdrażniony, jak dzieciak wybiega z salonu, a potem z rozmachu zrzucił z siebie koc, który już wcześniej skopał. Nie potrzebował litości, ani opieki od tego małego gnojka. Im dłużej tu przesiadywał, tym bardziej czuł do niego niechęć. Niepoprawny, zachwiany, wiecznie niezadecydowany – cały Nathair.
Grow wstał szybko i skocznie, rzucił wcześniej czytaną przez siebie książkę na bok i ruszył po niewidzialnych śladach za Nathairem, nieświadomie stawiając stopy tam, gdzie niedawno stawił je anioł. Płynnym, kocim ruchem przemknął po drewnianych deskach, mimo ciężaru nie wydobywając żadnego skrzypu.
Zaskakujące, jak przez godzinę ktoś może być niewidoczny. Wymordowany oparł się jakiś czas temu o framugę drzwi i przyglądał uwijającemu w kuchni dzieciakowi, biegając za nim bacznym spojrzeniem. Tu szatkowanie warzyw, tu doprawianie mięsa, tu zamieszanie zupy, zmniejszenie ognia, podwyższenie, obranie kolejnego warzywa... Aż w końcu palce Nathaira ostatni raz chwyciły za pokrętło kuchenki, a jednocześnie rozległo się ciche stęknięcie deski w podłodze. Ciepły zapach unosił się niewidzialną, lekką mgłą w pomieszczeniu (a i pewnie w całym domu), mącąc zmysły niejednego zwierzęcia. Growlithe jednak zamiast wparować w głąb kuchni i rzucić się z kłami na sarninę, odwrócił się na bosej pięcie i odszedł z powrotem do salonu. Dotarł do regału z książkami – chyba jedynej rzeczy, która potrafiła go tu zainteresować – i wyjął wpierw jedną, potem kilka następnych książek, przytrzymując je sprawnie jak na osobę, która mogła się posługiwać tylko jedną ręką. Ranny nadgarstek ledwie utrzymywał dłoń, gdy ta chwytała po kolejną obwolutę i dokładała ją do wieżyczki, jaką wymordowany uformował. Ostatni z tytułów opadł na samą górę, gdy Nathair zajrzał do salonu.
Albinos spojrzał na resztę biblioteczki, a potem gwałtownie się odwrócił. Książki zachwiały się, ale szybko złapały nieruchomą równowagę. Akurat, gdy chłopak spojrzał na anioła.
Siadaj. – Kiwnął brodą ku kanapie i nic więcej nie powiedział, póki anioł nie wykonał polecenia. Mary u stóp Jace'a uniosły łby, gdy materac sofy ugiął się pod wątpliwym ciężarem Heathera. Wszystkie wpatrywały się w niego jak w zwierzynę łowną, niektóre wstały i uniosły pyski wyżej, lustrując go z innej perspektywy, ale większość pozostała na dole, rozwiewając się tam, gdzie Growlithe postawił stopę. Powracały do poprzedniego kształtu, znów zbijając czerń w całość z chwilą, gdy krok odciągnął nogę białowłosego dalej, poza zasięg ich sylwetek. Wymordowany dotarł do kanapy i oparł książki o blat stolika.
Wyciągnął gwałtownie sprawną rękę ku aniołowi, ale gdy dostrzegł jego spojrzenie cofnął na moment palce, zmarszczył brwi, zastanawiając się nad własnym zawahaniem, a potem wsunął swoją dłoń pod jego. Nie ujął jej mocno. Potraktował go wręcz z troską, gdy zamiast pociągnąć mocno w swoją stronę, ostrożniej uniósł drobniejszą rękę, dając Nathairowi zapewnienie, że w każdej chwili może się wyrwać. Oczywiście, gdyby coś takiego miało miejsce, wzmocniłby chwyt i zastosował mniej przezorne środki, ale póki wszystko szło z górki, nie miał zamiaru tracić energii na szarpanie się z Heahterem.
Kucnął przed nim na jedno kolano i oparł opuszki Nathaira o swoje gardło. „Nie spałem” - mówiło spojrzenie, gdy uniósł je ku jasnoróżowym – nic się nie zmieniły, co? - tęczówkom, złapał z nim kontakt i powoli przełknął ślinę, która od dłuższego czasu zbierała się przez zbyt intensywnie odczuwalne zapachy ciepłego jedzenia. Żołądek skurczył się jeszcze bardziej, gdy wymordowany puścił jego dłoń. Nie zerwał jednak dotyku. Wsunął szorstkie palce na jego przegub, przedramię, aż wreszcie przeszkodziła mu bluza, po której przerysował ślad paznokciami, aż nie dotarł do blizny, jaką go oszpecił. Wyprostował nieco nogę, by unieść biodra. Głowa znalazła się wyżej, ręka ześlizgnęła do tyłu, aż naparła mocno na oparcie kanapy, marszcząc jej twardy materiał.
Jakaś mara warknęła gardłowo, gdy wargi wymordowanego dotknęły żuchwy wroga. Ciało Nathaira opadło do tyłu, kiedy kolano zahaczyło się o brzeg kanapy, a białe zęby zaczepnie przegryzły jego szyję, przypominając o pieszczotach z których zrezygnowali wczorajszej nocy. Mogli sobie na to pozwolić już dawno, ale jakaś niewidzialna siła zawsze stawiała ciężki mur niemożliwy do przezwyciężenia. Teraz ten mur zamienił się w cienką pajęczynę, którą strzepnięto przelotnym ruchem dłoni.
Shiva kłapnęła zębiskami w powietrzu. Nie próbuj tego, Jace!
Ranna dłoń wsunęła się pod materiał bokserki, odsłaniając światu bladą skórę, którą pogłaskał kciukiem, odnajdując wargami usta Nathaira.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Przez cały czas przygotowywania posiłku, pozostawał w błogiej nieświadomości bycia obserwowanym przez iskrzące w ciemności oczy drapieżnika. W tym momencie stanowił niezwykle łatwą zwierzynę, a i przypuszczalnie gdyby został przyciśnięty do blatu, to nie zareagowałby agresywnie. W jego głowie powoli rozmazywał się obraz Growlithe’a jako osobnika pozbawionego jakiejkolwiek krzty inteligencji, kierującego się wyłącznie pierwotnym instynktem przetrwania i bestialstwem. Te dwa dni i jedna noc dała skrzydlatemu wiele czasu na przemyślenie i zrozumienie, że Growlithe był o wiele bardziej niebezpieczną istotą niż się tego mógł spodziewać. Myślał. Był kurewsko inteligentny. Był wrogiem z tego gatunku, od którego lepiej trzymać się z daleka. A to przynosiło ze sobą nieprzyjemne ciarki wzdłuż kręgosłupa.
Syknął cicho, kiedy ostrze noża zsunęło się z ogórka i zatopiło w miękkiej skórze palca. Chłopak uniósł machinalnie rękę do góry i przycisnął skaleczone miejsce do ust. Nieprzyjemny smak krwi podrażnił jego kubki smakowe, ale szybko zagłuszył je kawałkiem ogórka. Przygotował wszystko na stole i oparł obie dłonie na swoich szczupłych biodrach będąc w pewien sposób dumny z samego siebie. Jasne, obraz jaki można było ujrzeć na stole był daleki od wykwintności i najlepszych restauracji, ale z pewnością było czymś w rodzaju rarytasu biorąc pod uwagę na warunki, jakie panowały w Desperacji. Skinął głową sam do siebie i wreszcie odwrócił się i skierował się w stronę salonu po swojego gościa, po drodze zastanawiając się czy jeszcze śpi. Bo w jego nieświadomy umyśle jasnowłosy wymordowany wciąż znajdował się w pozycji spoczynku na kanapie. Uniósł nieco brwi, kiedy zastał go w zupełnie innej pozycji niż wyobrażał sobie jego umysł.
Nie śpisz. – rzucił zaskoczonym tonem, wypowiadając tą oczywistą oczywistość. Brawo, Sherlocku.
Wzruszył ledwo zauważalnie ramionami, wsuwając palce w już suche kosmyki I podrapał się po głowie. No nic. Przynajmniej oszczędził mu czas na dobudzaniu go. Anioł już otwierał usta, chcąc poinformować o obiedzie, ale krótkie polecenie ”siadaj” skutecznie go uciszyło. Zamknął usta, mrużąc przy tym niebezpiecznie oczy, zastanawiając się o co może mu chodzić i że chyba zapomniał się, gdzie aktualnie się znajduje. Ale jego ciało postąpiło wbrew jego umysłowi, a nogi same ruszyły kierując się w stronę kanapy, gdzie usiadł ciężko z wyraźnym niezadowoleniem majaczącym się na jego obliczu. Wyglądało to jak jakiś wstęp do nieprzyjemnej rozmowy, gdzie ojciec przyłapał syna na zabawach z koleżanką i postanowił dać mu długi wykład na temat stosowania zabezpieczenia, wszelakich rodzajów prezerwatyw i żeby nie popełnił tego samego błędu co on i szybko nie miał dzieciaka.
Tylko, że Grow nie był jego ojcem.
A Nathair nie był już dzieckiem.
Przynajmniej w jego własnym mniemaniu.
Z pewną dozą nieufności, niczym zaszczute zwierzę, obserwował jak jasnowłosy do niego podchodzi i wyciąga rękę. Ale mimo jego wyrazu twarzy, ciało nie cofnęło się. Nie zrobiło tego, co powinno a co zapewne uczyniłoby jeszcze jakiś czas temu, obdarzając wymordowanego wyjątkowo zniesmaczonym spojrzeniem. Ale tym razem tego nie było. Była tylko nieufność i niepewność.
Palce lekko drgnęły, kiedy poczuły pod sobą ciepło i szorstkość, a usta uformowały się w cichym „co robisz?”, ale nawet one nie wydały z siebie niepotrzebnego dźwięku. Nie bał się, o dziwo. Ani też nie odczuwał odrazy.
Nie powinienem mu na to pozwalać przemknęło przez jego umysł, w którym zapłonęło tysiące mały, czerwonych lampek ostrzegawczych.
Wpatrywał się jak zaklęte szczenię w wymordowanego, samemu muskając jego skórę na szyi, raptownie odwracając wzrok w bok, zdając sobie sprawę, że Grow nie spał, kiedy on sam pozwolił sobie na tak swawolny czyn. Ale przecież nie zrobił nic tak złego, prawda? Oczywiście, że nie.
Zachęciłeś go.
Zagryzł dolną wargę czując szorstkość wędrującą po jego skórze, nieświadomie nieco samemu odchylając się do tyłu, dając więcej miejsca wymordowanemu. Dziwny dźwięk zadrapał go w gardle w chwili, kiedy kolano jasnowłosego zakradło się pomiędzy uda Nathaira, a huczenie w głowie uderzyło ze zdwojoną siłą. Mięśnie napięły się mocniej, kiedy skóra została przyprószona drobnymi, praktycznie nic nie znaczącymi pieszczotami. Dopiero w tej jednej sekundzie, w jednym okresie uderzenia serca Nathair zrozumiał, że jego własne ciało zaczęło go zdradzać. W chwili, gdy usta wymordowanego odnalazły jego, już w tej jednej sekundzie, powinien go uderzyć i krzyczeć, a nie uchylić swoje wargi wpuszczając go i zapraszając do pogłębienia pocałunku, na który odpowiedział.
Zdradzasz go, wiesz o tym?
Jego własne ciało zaczęło żałośnie lgnąc do wymordowanego, przesuwając drżącymi palcami po jego ramionach, szukając uchylonego skrawka skóry, o który mógłby zaczepić paznokcie.
Jesteś łatwy.
Serce burzyło spokój panujący dookoła, bo w samym ciele chłopaka rozegrał się istny chaos walczący z dziwnym, rosnącym uczuciem pożądania a zdrowym rozsądkiem.
Chcesz mu się oddać?
Palce naparły na jego ramiona, kiedy odsunął go nieco od siebie, zrywając kontakt pomiędzy ich ustami, jeszcze przez drobną sekundę połączone cienką linią śliny.
- Wystarczy… – wyszeptał nienaturalnie zachrypniętym głosem, odwracając głowę w bok, czując uderzenie gorąca w twarz.
Warknął coś pod nosem, ale w tym stanie wyszło to bardziej zbliżenie do skomlenia zaszczutego zwierzęcia aniżeli coś agresywnego.
- Dobrze wiesz, że nie możemy. Nie możecie, czy NIE chcesz?
- J-jedzenie Ci stygnie. I… no. Nie możemy tego zrobić. I nie zrobimy, jasne? Tak więc odsuń się ode mnie! – spróbował napiąć głos na tyle, żeby zabrzmieć stanowczo i zirytowanie. Ale nawet i ta próba wyszła marnie. Na domiar złego, jego dłonie zamiast odpychać od siebie ciało wymordowanego
, to zacisnęły palce na jego ramionach, jak uczepiony szczeniak, dając złudne wrażenie, że nie zamierzają go puścić. Kilka uderzeń serca, a Nathair poczuł, jak całe jego ciało staje się bardziej zwiotczałe i słabe. Przydługawe kosmyki opadły na jego twarz, rzucając dziwny cień na zaczerwienioną twarz.
Mógłbyś być chociaż bardziej brutalny I stanowczy, a nie tak… tak delikatny. Bo wtedy nie miałby oporów z tobą walczyć i cię uderzyć. A moje ciało nie poddawałoby ci się tak łatwo. – zagryzł mocniej dolną wargę.
Nie chciał tego, a jednocześnie czuł dziwne pragnienie.
Twoje ciało należy do kogoś innego, pamiętasz?
… nie prawda. Ono nigdy do nikogo nie należało. To on, Nathair mógł o nim decydować.
A gdyby tak chociaż raz dać się ponieść swoim własnym chęciom przyjemności i pożądania?
Pokręcił głową.
Nie. Nie mógł sobie na to pozwolić. Nie w przypadku wymordowanego. Tylko pozostawał jeden problem…
Czemu mnie nie brzydzisz? Czemu? Próbuję za wszelką cenę zrobić i pomyśleć o tobie jak o jakiejś odrażającej bestii. Powinienem odczuwać obrzydzenie na samą myśl o tym, że mnie dotykasz. Ale nie mogę. Nie umiem. Czemu? Przestań to robić! Przestań robić, że mojemu ciału podoba się ta szorstkość. Przestań, słyszysz? Nie chcę tego! Chcę, żebyś mnie znowu obrzydzał! – wyrzucił z siebie potok słów, czując dziwne drżenie warg i ciała, jakby ktoś odciął mu dostęp do życiodajnego tlenu.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Wiedział, że jego dotyk bywał bolesny w swej szorstkości, tak, jak skóra kaleczy się przy szybkim przesunięciu błoną dłoni o wyjątkowo ostrą tarkę. Nauczył się jednak, by nie cofać się o pół kroku, gdy czuł, jak blokady puszczają. Był cierpliwy, jak na swoje narwaństwo, które wieki temu przylgnęło do niego w formie indywidualnej łatki. Oczywiście, że był świadom, na jakie szaleństwo się teraz zdobywał. Ręka wkradła się pod ciepłą strefę koszulki i dotykała jego skóry ostrożnie, wręcz z czułością, której nie można się było po nim spodziewać. Badał wygięte w lekki łuk plecy, przesuwając paznokciami wzdłuż kręgosłupa, wprawiając drobną sylwetkę w drżenie. Odczuł jego niepewność od razu, choć na początku ledwo przyłożył swoje usta do jego – był pewien, że nawet tak niewielkie przekroczenie intymności Nathaira, spowoduje u anioła wybuch złości i zawstydzenia na poziomie, który zmusi go do odepchnięcia Growlithe'a.
A jednak wargi zachęcająco się rozchyliły. Bystre ślepia rozbłysły w półmroku, ale skorzystał z zaproszenia, muskając go wpierw pojedynczym gestem, po którym ich oddechy zamieniły się w jeden, by zaraz przeistoczyć motyli pocałunek, w coraz zachłanniejszy. Raz jeszcze przemówiła przez niego zaborcza strona, w czasie której zaczepnie przegryzał usta chłopaka, pozostawiając po sobie metaliczny posmak jego własnej krwi.
Wiedział, że był kompletnym przeciwieństwem Ryana. Nie tylko pod względem samego charakteru, wrzaskliwości i ciągłej dewastacji tego, co dla Grimshawa nie miało znaczenia – mogło być więc ominięte. Może była to swoista gra, w której uczestniczył Heather. „Znajdź 100 różnic, w mniej niż dwadzieścia minut” - co, paradoksalnie, było błahostką, gdy stawiało się obok akurat te dwa szarlataństwa. Nawet ciała kompletnie do siebie nie pasowały – dłonie Growlithe'a nie odznaczały się chłodem równie silnym, co wiatry Arktyki, tym samym dając zupełnie innych, sprzecznych doznań, niż przy kontaktach z Jayem. W tym momencie to ciepły dotyk jeszcze bardziej rozbudzał i tak mocno zdradliwe ciało młodego anioła, które drżało, wyginało się i lgnęło do niego, jakby miał mu zapewnić bezpieczeństwo.
Nie tym razem – przemknęło mu przez myśl, aż poczuł rozbawienie. Wysunął akurat język spomiędzy trzęsących się warg niedoszłego kochanka i włożył paznokcie za linię dresowych spodni. Palce ledwie wkradły się pod zaciśniętą mocno gumkę, gdy nagle cała uległość Nathaira prysła, zmuszając anielskie dłonie do odepchnięcia wymordowanego. Przez pierwszy ułamek sekundy jeszcze się wzbraniał, niegotów by pozwolić mu na podjęcie decyzji. Serce mocno uderzało o klatkę piersiową, a kolano zabrnęło już w miejsce, gdzie czuł ucisk ciepłych ud. Nawet nie zauważył, że co jakiś czas w charakterystycznym geście, ocierał się nogą o wrażliwy obszar, nieznacznie go pobudzając. Przez drugi ułamek odpuścił. Wyciągnął jeszcze szybko szyję, by ostatni raz złożyć lekki pocałunek na wargach Heathera, który uwieńczył nikłym cmoknięciem, a potem pozwolił się odepchnąć, spoglądając na niego błyszczącymi z ekscytacji oczami.
Czujesz się urażony? - zapytał jakiś mamroczący głosik.
Trochę.
Język zebrał prędko nagromadzoną w kącikach ust ślinę, a spojrzenie powędrowało do ręki, którą nadal trzymał na szczupłym biodrze, z palcami wsuniętymi za materiał spodni.
─ Wystarczy.
Uśmiechnął się zadziornie, pokazując przy tym rząd dziwnie białych jak na Desperata zębów.
Dlaczego? – wymruczał chrypliwie, napierając torsem na jego dłonie na tyle, by dać znak, że nie chciał jeszcze kończyć.
─ Dobrze wiesz, że nie możemy.
Ja mogę – uściślił bez ogródek, choć jeden jedyny raz nie wypowiedział tego w sposób, który można obrać za kroczenie wredną ścieżką. ─ Ty też, hmm? Nie jesteś z nikim związany, więc to nie będzie zdrada. Zawsze możesz powiedzieć, że cię zmusiłem. Albo przemilczeć sprawę.
Palce anioła wczepiły się w niego mocniej, mimowolnie unosząc kącik ust Wilczura ciut wyżej. Niewiele co prawda, ale błysk satysfakcji i tak był mocno widoczny w jego oczach. Co zaskakujące, prócz zadowolenia, upchnięto w tęczówkach również rozczarowanie – był więc prawdopodobnie pierwszym okazem, który wyróżnił u siebie te dwa uczucia jednocześnie, na pozór nie mając ku temu żadnych powodów.
Na pozór.
─ … ak... delikatny.
Ale o to chodziło. Nie wypowiedział tych słów, ściągnięty ciekawością na Ziemię. Nie mógł przecież wiecznie podawać wszystkiego jak na srebrnej tacy, bo skoro życie miało być restauracją, ani myślał, by robić w niej za kelnera. Wiedziony przyzwyczajeniem wsunął palce za różowe, postrzępione kosmyki i odgarnął je nieco z twarzy zaczerwienionego Nathaira, jak na złość jego słowom raz jeszcze przybierając łagodniejszą stronę samego siebie.
─ Czemu mnie nie brzydzisz?
Mimo dłoni wciąż trzymających go na „bezpieczną” odległość, pochylił się ku aniołowi, poniekąd kpiąc z jego siły. Znalazł się dzięki temu bliżej jego twarzy, od której z tak niewielkiego dystansu, czuł charakterystyczne ciepło wydzielane przez ciało. I przyjemny zapach truskawek.
Ty mi powiedz. – Przytknął czubek nosa do pokraśniałego policzka, by przesunąć się aż ku jego uchu, które oplótł gorącym oddechem, z uśmiechem chwytając między kły miękki płatek. Nie dawał złudnych nadziei, że lada moment odsunie się i wykrzyknie żenujące: „żartowałem!”, nawet jeśli to właśnie takie myśli zaprzątały głowę Nathaira. Wbrew nim zamiast odsuwać się od niego, z chwili na chwilę zmniejszał dystans, wciąż mącąc Heathera wrażeniem, że miał łatwy wybór – ulec pokusie lub zacząć się wyrywać, doprowadzając zapewne do kolejnej sprzeczki. Według Growlithe'a niepotrzebnej, skoro... Uśmiechnął się nagle, ozdabiając usta nitką drapieżności. ─ Ładnie reagujesz. – Drobny szept dotknął zmysłu słuchu stróża, będąc ledwie możliwym do wychwycenia – to równie mizerny dźwięk co nikły podmuch wiatru w ukrop, podmuch, który bardziej się czuje, niż słyszy. A w tym momencie faktycznie chciał, żeby Nathair poddał się muśnięciom zamiast słowom. Uraczył go leniwie następnym pocałunkiem – tym razem zaczynając drogę z miejsca tuż pod uchem, dodając do tego zaraz język, który pozostawił po sobie wilgotny, mrowiący ślad. Sprawna ręka przesunęła się do przodu, przez materiał bielizny przylegając do członka różowowłosego. Jak zwykle wyróżniał się niecierpliwością, żywcem zdzierając bieliznę z ud rozpalonych kobiet, tym razem obchodził się z nim spokojniej. Chciał się podrażnić z młodym, niewyuczonym ciałem, z niezużytą bazą energii, która wypełniała teraz żyły Nathaira, wprawiając w ruch jego klatkę piersiową, usta i mięśnie, napięte dwukrotnie mocniej, gdy Growlithe pchnął go na kanapę i wpakował się na niego, przerzucając nogę tuż nad jego biodrami. Szybkim ruchem posłał go na materac i równie prędko znalazł się na górze, opierając jedną z rąk po boku jego głowy. Twarz zawisła tuż nad twarzą pełną zawstydzenia, a gdy odszukał jego spojrzenie, ukazał ponownie zęby w zachęcającym uśmiechu.
Niech to będzie nasz jedyny raz, Nath. – Palce rannej dłoni spoczęły na wątłej klatce piersiowej. Serce mu waliło tak głośno, że Growlithe był w stanie poczuć je przez skorupę ciała. Wyglądało na to, że nie czuł obrzydzenia, o którym mówił Nathair, choć jeszcze wczoraj był w stanie wydrapać mu oczy i przegryźć aortę, powoli, tkanka po tkance, rozdzierając go na kawałki. Teraz odepchnął te myśli do ciemnego zakątka, pozwalając sobie na coraz więcej. Łokieć zgiął się, gdy pochylał się nad nim, jednocześnie napierając palcami na spodnie, jednoznacznie dając do zrozumienia, że są najmniej potrzebnym elementem jego ubioru. Materiał zsunął się już o kilka centymetrów z podbrzusza anioła, gdy wszelakie protesty z jego strony zostały uciszone przedsmakiem pocałunku, który nigdy nie nadszedł. Przynajmniej nie ze strony Koiry, który zatrzymał się o milimetr przed dokonaniem tej haniebnej zbrodni, zaglądając bez skrępowania w różowe tęczówki. ─ Później wyjdę i wszystko wróci do normy. Obiecuję.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Plątanina myśli broczyła swoją obecnością każdą komórkę w ciele chłopaka. Dotyk jasnowłosego był dla Nathaira zupełnie czymś nowym, innym od tego, czego do tej pory zaznał. Był ciepły i przyjemny przy swej jednoczesnej szorstkości, która podrażniała nadwrażliwe od gromadzącego się pod skórą podniecenia ciało chłopaka. Wiedział gdzieś głęboko, że musi to przerwać już na tym etapie, dopóki ma jeszcze kontrolę nad samym sobą, dopóki w pełni nie zatraci się w zdradliwych pieszczotach. Już i tak zabrnęli o te parę kroków za daleko. W pierwszej chwili, kiedy poczuł jego dotyk na sobie powinien głośno zaprotestować, jasno zaznaczyć granicę, która ich obowiązywała.
Będziesz tego żałował.
Uchylił nieco powieki czując jak opuszki Growa muskające dalej jego skórę. Wymordowany napierał na niego, a on jak to głupie pisklę pozwalało mu na to. Z każdym kolejnym pokonanym przez niego milimetrem, ciało Nathaira coraz bardziej ochoczo zgadzało się na tą nieprzyzwoitą bliskość. W pewnym stopniu zakazaną.
Nie o to chodzi. – powiedział wyjątkowo jak na niego słabym głosem, czując dziwne pieczenie w okolicach skroni, jakby od środka krew próbowała przebić się przez jego skórę i ją rozerwać, a w czaszce zalęgł się rój pszczół, które zdezorientowane uderzały o siebie wywołując małymi, trzepoczącymi skrzydełkami zawroty głowy.
Tylko… ty mnie nawet nie lubisz. Czemu tak nagle?
Z jednej strony zgadzał się z jego słowami. Prawda była taka, że z nikim nie był w stałym związku i nawet jeśli poszedłby z kimś innym do łóżka to nic takiego się nie stanie. Nikogo nie zdradzi. Ale z drugiej strony… chciał być wierny tylko jednej osobie. Zachować czystość i siebie tylko dla niego. To, co teraz proponował mu Grow, było tak cholernie sprzeczne ze słowami wypowiadanymi wczorajszej nocy….
Miał coraz większy mętlik. A jego ciało coraz bardziej płonęło z chorego pożądania, jakie wykiełkowało w stronę wymordowanego.
Chcesz tego. Twoje ciało tego pożądana. Słyszysz? Wyje z pragnienia zasmakowania tego, czego tak bardzo nienawidzisz. Ulegnij. Ryan skorzystałby z takiej okazji.
Pochłonięty myślami i dylematami, nawet nie zauważył, kiedy niemal w pełni uległ jasnowłosemu, znajdując się pod nim. Pokręcił nagle głową, jakby ten niewerbalny sygnał był wystarczający do przekazania wszystkich sprzeciwów i wątpliwości, jakie się w nim narodziły. Nawet nie wiedział, kiedy pomieszczenie zostało wzbogacone o jeden, cichy i dość słaby dźwięk , jaki wydał z siebie Nathair, a jaki nie był przeznaczony dla uszu wymordowanego. Chcąc zmyć z siebie zażenowanie tym, co przed sekundą wyrwało się z jego gardła, wcisnął pospiesznie pomiędzy nich jedną dłoń i oplótł drobnymi palcami szczupły nadgarstek naznaczony bliznami, szarpiąc nim, by zerwać kontakt fizyczny z jego najwrażliwszym miejscem. Miejscem, które mozolnie zaczynało wysyłać nieme sygnały, że odpowiada na dotyk i szarpie okrutnie podbrzuszem skrzydlatego, wywołując na jego ciele języki dreszczy. Serce waliło mu tak szybko, jakby w jego klatce zamknięto ptaka trzepiącego w szaleńczym rytmie skrzydłami i próbującego za wszelką cenę wydostać się z tego więzienia. Wiedział, że Grow to słyszy. Czuł, że wie jak zaczyna na niego działać.
Jace… – wypowiedział cicho jego imię, chcąc tym jednym słowem przywołać go do porządku, pokazać, że to, co robią jest złe, niemoralne, okropne. Że między nimi jest gruba bariera, a oni sami są w pewien sposób skrępowani ciężkimi łańcuchami, które uniemożliwiają im zrobienie kroku dalej, mimo, że bardzo tego chcą. Ale jego własny głos w tym momencie go zdradził. Zachwiał się, był miękki i uległy, niemal szepczący. Niczym kochanka otulająca swoim głosem ukochanego do snu.
W końcu druga dłoń przesunęła się wzdłuż jego boku, zahaczając palcami o bandaż ściśle przylegający do jego ciała, przypominając o ranach, jakie wymordowany odniósł. Nawet półbóg krwawi, pomyślał, sunąc wyżej, aż dłoń wkradła się na jego gardło, a potem na ciepły policzek, który pogładził kciukiem, wpatrując się w dwubarwne tęczówki.
Ten jeden… jedyny raz? – powtórzył jak echo jego słowa, czując chłód, który wkradł się na jego napięte od podniecenia podbrzusze.
I nie wrócimy do tego… Jakby to nigdy nie miało miejsca? Ani jakiegokolwiek znaczenia? Pójdzie w zapomnienie? – dodał, instynktownie unosząc nieco biodra wyżej, tym samym ułatwiając zsunięcie niepotrzebnego materiału aż na same uda.
Nathair, w połowie obnażony przed wrogiem, momentalnie poczuł się jak małe zwierzę, które wpadło już w zastawione sidła, trochę powalczyło i poszamotało się, ale koniec końców wykonało nieme polecenie myśliwego, samemu sobie zaciskając sznur na gardle.
Nie ma już odwrotu.
Nie, nie było.
Uniósł głowę, rozchylając nieco swoje usta, by pocałować Growa, co było pewnego rodzaju przyzwoleniem.
Ale pocałunek nigdy nie nastąpił. Drżące wargi chłopaka ściągnęły się w wąską linię, a ich oddechy złączyły się w jedno.
Nie, Jace. Nie możemy. – jego głowa miękko opadła na materac. – Będziemy tego żałowali jutro. Zresztą… – na krótki moment zamknął oczy, lecz trwało to zaledwie parę uderzeń przyspieszonego serca. A kiedy na powrót spojrzał jasnowłosemu w oczy, w różowych tęczówkach błysnęło coś dziwnego, nieco zadziornego.
Zresztą… chyba nie sądzisz, że wystarczy parę miłych słów i delikatnego dotyku, żeby zaciągnąć mnie do łóżka? Za kogo ty mnie masz? Aż tak łatwy nie jestem. – uśmiechnął się kąśliwie, chociaż w tym uśmiechu nie było, o dziwo, nic ze złośliwości.
Potrzeba czegoś więcej, żebym dobrowolnie rozłożył uda.
Zawsze może cię zgwałcić.
Nie zrobi tego.
Jesteś tego pewny?
Jestem pewny swojej odmowy.
I…. – odwrócił głowę w bok, zrywając kontakt wzrokowy. – Możesz się odsunąć? Wbijasz się w moje udo. – odchrząknął sugestywnie przypominając mu niemo o tym, że przez bieliznę wszystko dokładnie czuć.
To co, że powiedział to osobnik z gaciami do kolan.
To się nie liczy.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

- Czemu tak nagle?
Dobre pytanie. Na tyle, żeby twarz Jace'a ściągnęła się na moment w zastanowieniu, a potem rozjaśniła zadziornym uśmiechem, na którego widok niejednemu pękała żyłka. Był ciekaw reakcji Nathaira, nie trzeba się było z tym kryć. Każdy dotyk zwiastował kolejne pytanie, każde muśnięcie warg przypominało, że oboje na coś czekali – na coś niemożliwego, złego, coś, co zmieni ich obu lub pozostawi relację nadal na tych samych gwałtownych wodach, nie pozwalającym na dokładne sprecyzowanie gruntu, po którym tak zawzięcie stąpali.
Tym razem odpowiedź była jasna – był pewny swego i był gotów tego bronić, pokazując Nathairowi stronę, której dotychczas nie poznał. I nie chodziło wcale o drugą stronę Growlithe'a. Tym razem chodziło o drugą stronę jego samego, Heathera, o której prawdopodobnie nie miał pojęcia, która była mocno zakopana pod kilogramami brudnej, ciężkiej ziemi, udeptanej tysiącem przechodzących po niej stóp i butów – stóp i butów, które niejednokrotnie kopały jego ciało, chcąc złamać nie tylko kości, ale i ducha.
Odgarniając pasmo z zarumienionych policzków Nathaira, Jace wiedział, że duch tego młodego wariata wciąż jest silny. Zachwiany? Zdecydowanie. Ale nie słaby.
- Zmieniłem zdanie - wymruczał bez ogródek, jakby była to tak wielka oczywistość, że mówienie jej głośniej było w pełni niepotrzebne. Przesunął piegowatym nosem tuż pod zaciśniętymi wargami anioła, dotarł do jego policzka, wsunął pod ucho, które dzisiejszego dnia szczególnie sobie upodobał. A może po prostu lubił mówić do niego szeptem. - Dziś mi pokazałeś, że jesteś wart więcej, niż twierdzono. Że słowa wokół wypowiadane przez anioły, mające cię za paskudny wybryk natury, przeze mnie, który szczerze cię nienawidził, a teraz chce ci dać coś, co pozwoli... na ułamek chwil, poczuć wszystko, czego nie dane ci było czuć wcześniej, były nic niewarte. - Zatrzymał się na moment, gdy usłyszał swoje własne imię. Już wcześniej dostawał furii, gdy cisza przetykana była nićmi nut godności osoby, którą dawno nie był. Tym jednak razem zamiast szału, pojawiło się rozbawienie. Miał świadomość, że Nathair uparł się na to imię, aby mu dopiec; być może po to, by pokazać swą wyższość nad pozostałymi - znał miano kogoś, kto pogrzebał je żywcem prawie tysiąc lat temu. Jak tu nie czuć satysfakcji z jego wypowiadania? - Mhm... Jace. - Dłoń z sekundy na sekundę, milimetr po milimetrze, zsuwała materiał z kościstych bioder, wpuszczając zimno na rozgrzane podbrzusze wiercącego się Nathaira. - Zdałem sobie również sprawę, że nie tylko my się myliliśmy. Ty też, Nath. Cenisz się nisko... - Wysunął dwa z czterech palców i dotknął ich opuszkami nieskażonej brudem cery tak delikatnie, jak ktoś, kto sprawdza najdroższą tkaninę. Obchodził się z nim nie tylko nikle, na swój sposób ostrożnie, ale pod wieloma względami można było stwierdzić, że robił to, by go nie spłoszyć; raz jeden dając szansę chwili. Usta musnęły lekko ucho anioła, gdy wypowiadał kolejne słowa: - Bo wierzysz słowom innych, hm? Bywasz naiwny i roztrzepany, ale lojalny i uroczy. Nie zrobię nic, czego byś nie chciał. - Szarpnął ręką, zsuwając gwałtownie spodnie do połowy jego ud. Wsparł się wtedy pewniej na dłoni i spojrzał Nathairowi prosto w oczy, nie kryjąc zdeterminowania ze swojej strony. - W końcu byś mi na to nie pozwolił, racja?
- Ten jeden... jedyny raz?
Zmrużył skrzące się ślepia, dając nieme potwierdzenie. Wiedzieli, że na więcej nie było dane im liczyć. Stare zatargi i nowy świat skutecznie im to uniemożliwiały.
- Mhm... Pójdzie w zapomnienie. - Słowa wypowiedział już niemal w jego usta, gdy Nathair uniósł nieco głowę, przyłożył już nawet miękkie wargi do jego warg... a potem nagle opadł na materac, zrywając pocałunek, nim ten w ogóle miał miejsce. Wymordowany ściągnął nieco brwi ku sobie, ale nic nie powiedział, przetrzymując za zatrzaśniętymi zębami wszystkie uwagi cisnące mu się na cięty język. Zdążył uznać początek odmowy za duży krzyżyk na tym, co miało ich połączyć, nim nie wyłapał zadziornego błysku w różowych tęczówkach. Uniósł wtedy wymownie brew, jakby dając mu znak, że bywał niemożliwym do rozgryzienia kurewstwem.
- I... możesz się odsunąć?
Jeszcze nie.
- Wbijasz się w moje udo.
- A myślisz, że czyja to wina?
Growlithe zjechał spojrzeniem, aż nie zahaczył o szczupły brzuch i uda, które zaciskały się na jego kolanie. Wbrew jakimkolwiek słowom anioła nie odsunął się od niego, pozostając w niebezpiecznej odległości od osoby, która - zdawałoby się - straciła już całe zainteresowanie. Odzyskanie go mogło okazać się trudniejsze, niż początkowo zakładał, a dłoń już zmierzała ku wytyczonemu wcześniej celowi. Zatrzymał się jednak z palcami przytkniętymi do jego podbrzusza, jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę, że jego propozycja została odrzucona i złamana pod podeszwą buta.
- Pozwalasz mi zabrnąć tak daleko... - syknął niepocieszony, wtulając policzek w szczupłe ramię Nathaira - żeby teraz odmawiać i zostawiać mnie z niczym?
Ciało reagowało, jak należy - nie tylko Heather czuł gorąco i mrowienie w każdym jego zakamarku, w każdym, nawet najmniej znaczącym fragmencie, we wszystkich żyłach i zakątkach zszarganego przez nerwy umysłu. W skroniach dudniło od niezdecydowania, oddech mimowolnie nabrał ciepła, otulającego muskaną pojedynczymi pocałunkami szyję Nathaira. Zionął niewidzialnym, nieparzącym ogniem, gdy rozchylał wargi, a potem smakował jego cienkiej skóry tuż przy barku, obsypując ją nader niewinnymi wspomnieniami.
- Okrutne. - Zatrzymał się na chwilę z wargami milimetr od niego. To był ten moment, gdy palce, dotychczas nieruchomo dotykająca podbrzusza anioła, wsunęły się między jego uda.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Poczuł, jak obejmuje go dziwne uczucie. Ekscytacja z domieszką strachu. Nie potrafił dokładnie tego sprecyzować, ale czuł, że w całej tej sytuacji jest coś dziwnego. Tak nie miało być. Nie mogło. Byli dla siebie wrogami, kimś, kogo nienawidzi się latami, jednocześnie złorzecząc i zwiastując dla takiej osoby wszystkiego, co najgorsze. A mimo to, mimo świadomości, że czyni coś bezbożnego, wrażenia, że zdradza Ryana, że nie powinien oddawać się Growlithowi tak, jakby jego ciało należało do wymordowanego, leżał wciąż pod nim, nie użył ani siły ani nawet mocy. Pławił się w pieszczotach, które mu podarowano, lgnął do źródła ciepła, samemu narzucając sobie na gardło niewidzialną pętlę, której koniec wciskał w poharataną dłoń jasnowłosego.
A co będziesz miał z tego? – zapytał chrapliwie, mimo swoich wcześniejszych słów, samemu przylegając drżącymi od narastającej rozkoszy ustami do delikatnej skóry na nagim ramieniu wymordowanego. – Chcesz mi dać, jak sam to określiłeś, coś, czego nigdy nie było mi dane poznać. A ty? Co z tobą? – wyszeptał ledwo muskając swoim głosem ucho wymordowanego, jednocześnie odchylając głowę nieco w bok, ułatwiając mu dostęp do swoich najwrażliwszych, a jednocześnie jednych z najbardziej erogennych miejsc na ciele.
Ktoś taki jak ty może mieć wielu. Takich jak ja, albo nawet lepszych. Czemu ja? – dodał, zdając sobie sprawę, jak paskudnie miał podkopaną pewność siebie, jak bardzo nie wierzył, że ktoś mógłby w jakikolwiek sposób zwrócić na niego uwagę.
Ryan zwrócił.
To zupełnie inna historia. To była jego chwilowa zachcianka.
Właśnie.
Zachcianka.
Nathair zdał sobie sprawę, że był tylko chwilową zachcianką Grimshawa, która ciągnęła się do tej pory. Ale któregoś dnia stwierdzi, że już się znudził i znalazł o wiele bardziej interesujący i mniej zużytą zabawkę. A Growlithe?
Jestem twoją zachcianką. – to nie było pytanie. Nawet nie czekał na jakąkolwiek odpowiedź. Zacisnął mocniej oczy, jednocześnie obejmując ciało niedoszłego kochanka, i przyległ do niego całym sobą, czując na swojej klatce piersiowej jego bicie serca.
Uniósł jedną z nóg i przesunął zewnętrzną stroną po boku wymordowanego, aż wreszcie przycisnął ją mocniej do niej, jednocześnie, być może nawet nieświadomie, przyciągając go bliżej siebie. Opuszki palców musnęły lekko zabliźnione miejsce na skórze jasnowłosego, gdzie na zawsze Nathair odcisnął swoje piętno.
Staram się w nie nie wierzyć. – wargi musnęły większy skrawek gorącej skóry, aż dotarł do zagłębienia jego szyi, w którym ukrył swoją twarz.
Ale czasami nie wychodzi. Jest ich za dużo. – wyszeptał drażniąc poruszanymi wargami jego skórę, którą ostatecznie przygryzł, pozostawiając po sobie czerwony ślad, który zapewne nie zniknie przez parę nadchodzących dni.
Jace, proszę… przytulił się do niego jeszcze bardziej, jakby nigdy więcej nie zamierzał wypuścić go ze swoich objęć.
Nie chcę tego. Nie chcę tego robić. Ja tego nawet nie lubię.
Jak na złość przypomniał sobie dwie noce, które spędził z Grimshawem. Pierwsza była gwałtem, okrutnym i bolesnym. Druga była znacznie lepsza, ale to nie oznaczało, że Heather czuł się po niej dobrze. Zwłaszcza, że za każdym razem był przez Grimshawa porzucany. Nawet wtedy, kiedy obudził się u niego… ciemnowłosy zadrwił z niego.
Zawsze po tym czuję się upokorzony. Zawsze pozostawiony jak zużyty I brudny śmieć, który musi czekać cierpliwie do “następnego” razu. Dlatego nie chcę tego. Mówisz, że nie zrobisz nic, czego ja bym nie chciał. To nie rób. Bo nie chcę. – zagryzł mocniej dolną wargę, czując kołatanie w klatce piersiowej.
Ale twoje ciało chce. Nie czujesz?
Czuł. Każdą komórką swojego ciała.
Zrobisz swoje I sobie pójdziesz. – dodał po chwili, czując ucisk na klatce piersiowej. Poczuł, jak stado mrówek przebiega wzdłuż jego kręgosłupa, a on sam czuje się nie tylko zmęczony, ale dziwnie otumaniony. Ale najgorsze w tym wszystkim było to, że w tej dziwnej sytuacji, znajdując się pod Growlithem, czuł się dziwnie spokojny i bezpieczny. Jakby właśnie tu i teraz, mógł zamknąć oczy i schować się przed całym światem.
Okrutne.
Uchylił lekko oczy i odwrócił głowę nieco w bok, by spojrzeć na profil wymordowanego, ale w tym samym momencie poczuł jego dłoń między swoimi udami. Wciągnął powietrze nosem, unosząc nieco biodra wyżej i zacisnął ponownie oczy, aż pod powiekami zobaczył białe plamy. Nie czuł się winny temu wszystkiemu, ale z drugiej strony wiedział, jak w takim stanie, każdy dotyk, nawet lekki podmuch wiatru potrafi doprowadzić wrażliwe ciało do szaleństwa. Wsunął jedną dłoń pomiędzy ich przylegające do siebie ciała i zsunął ją niżej. Ale zamiast opleść palcami nadgarstek wymordowanego i wyszarpnąć go spomiędzy swoich nóg, zahaczył palcami o bieliznę jasnowłosego i wsunął w nią dłoń, obejmując palcami najwrażliwszy punkt w ciele Wilczura.
Nie zostawię cię z niczym. – wychrypiał, uchylając powieki i spoglądając w sufit błyszczącymi oczami. – Pomogę Ci. Ale musisz usiąść. – dodał, poruszając delikatnie, wręcz z namacalną niepewnością swoją dłonią i jednocześnie naparł drugą na ramie wymordowanego, dając mu jasny sygnał.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Mimo wewnętrznych oporów puścił go. Wsparł się na rannej dłoni, by odsunąć się od ramienia anioła i zabrał rękę spomiędzy jego ud, choć z widocznym ociągnięciem. Nawet jeśli całość była zaplanowana - a co do tego Nathair nie mógł mieć wątpliwości, gdy tylko dane mu było ujrzeć charakterystyczny błysk w oczach Growlithe'a - to świadomość, że z własnej woli rezygnuje z zabawy napawała go dziwnym...
No, Jace. Co czujesz?
Chłopak parsknął pod nosem, chwytając silnie Heathera za nadgarstek. Szarpnięciem wyciągnął jego rękę z bielizny, ignorując nagły chłód na ciele. Przytrzymał ją jednak w silnym uścisku, by spojrzeć prosto w niespotykane tęczówki, jakby chciał mu udowodnić, że nie potrzebował jego pozwolenia.
- Nie trzeba. - Miękki ton otulił wierzch ręki Nathaira; wargi przypadkiem musnęły jej skórę, składając niewyczuwalny pocałunek pełen tej samej, w pełni już fałszywej delikatności. Dopiero wtedy mięśnie wymordowanego napięły się, a on sam uniósł się na kolanach i odchylił do tyłu, by opaść z powrotem na kanapę. Spojrzał niezadowolony w dół, jakby wysłał własnemu ciału sygnał, pretensję że go zdradziło. Wbrew pozorom nie czuł się jednak źle. Coś takiego było na tyle naturalne, na tyle częste, że przestał mieć opory. Ograniczył się więc jedynie do lekkiego przewrócenia oczami, a gdy skończył gest, wzrok wcelowany był prosto w zarumienioną twarz. Do której się uśmiechnął.
- Kłamałem. - Lekkość z jaką to powiedział, równie dobrze mogła być uznana za chamstwo, a fakt, że lada moment rozciągnął bardziej usta w porywczym uśmiechu, tylko dodał punktów do tego stwierdzenia. - We wszystkim. Prawie. Jest jedna rzecz. - Jakby na potwierdzenie swoich słów, oparł policzek o dłoń, łokieć wsunąwszy na oparcie kanapy. Uniósł wtedy drugą rękę i mimo niewygody z racji jej obrażeń wystawił jeden palec ku górze. O dziwo nie środkowy. - Zmieniłem co do ciebie zdanie.
Spodziewał się, kolokwialnie rzecz ujmując, lekkiego wnerwu ze strony swojego celu. Obiekt mógł być na tyle rozjuszony, że będzie chciał użyć siły. Grow co prawda nie zakładał, że z opuszczonymi spodniami - a patrzył w te rejony z nadludzkim znużeniem - spróbuje go zaatakować; ale nawet jeśli, prędzej zaplątałby się w ich materiał i wyrżnął zębami o blat stołu, niż go złapał, bo do czego, jak do czego, ale do uniku był teraz przygotowany po dwakroć.
Co z piorunami? - podpowiedziała jakaś nadgorliwa mara, na co jasnowłosy przez sekundę znieruchomiał. Nawet teraz (albo szczególnie teraz) oryginalna rana szpeciła jego pierś i ramię, marszcząc skórę, jak u osoby, której wiek dawno przestał przynosić korzyści. I o ile każde obrażenie było przez niego ignorowane, tak to jedno wydawało się niemalże ujmą na honorze. W końcu dzieciak nie tylko dychał - on był dla niego miły. To o dwa argumenty więcej, dla których Growlithe robił się niespokojny.
- Nie zakochałeś się. - Zabrzmiał nie jak osoba, która odkryła nowy kontynent, a jak ktoś, kto siedząc po bezpiecznej stronie ławy wydaje ostateczny wyrok. Przez moment bawił się jeszcze przydługim, czarnym kosmykiem, a potem puścił go gwałtownie i postukał palcem w powietrzu, wskazując na siebie. - Jestem twoim wrogiem. Bardzo chciałeś mnie o tym poinformować, gdy się do ciebie dobierałem. Nie tylko mnie nie znosisz i już samo to powinno być argumentem, żeby strzelić mi w pysk. Ty wiesz, jak się mnie pozbyć. Jeden ruch - pstryknął - a błyskawica pośle mnie na drugą stronę pokoju. Miałeś wystarczająco dużo czasu, a jednak jedyne co robiłeś, to proszenie. W dodatku cholernie zachęcające. - W ostatniej chwili przełknął przekleństwo, choć usta wykrzywiły się od gorzkości jego smaku. - Im bardziej się wzbraniałeś, tym bardziej cię chciałem. Pytałeś po co. - Spojrzenie mimowolnie uniosło się z powrotem na twarz Nathaira. - Wczoraj oddałem ci przysługę. Nie zerżnąłem cię jak dziwki, choć dawałeś mi dupy. Dziś chciałem to przetestować. Jak wielki był sens, żeby tego nie robić? Po jaką kurwę rezygnowałem z czegoś, co mogło cię zaboleć? - Jeszcze jedno pytanie zawisło w powietrzu, ale Jace zamarł z lekko rozchylonymi ustami i zamiast wypowiedzieć je na głos, znów przybrał rozleniwiony uśmiech. - Sam się domyśl, w czym rzecz, Nathie. Kochając kogoś myślałbyś o nim tylko i wyłącznie. Jeden cudzy dotyk, a czujesz się brudny. Ale ty nie tylko nie czułeś brudu. Chciałeś tego samego, co ja.
Wyprostował się wreszcie. Ramiona opadły, głowa uniosła się, odklejając piegowaty policzek od zabandażowanej dłoni, która opadła niżej, aż palce nie dotknęły zaciśniętej na biodrze gumki bielizny. Wymordowany ze skrzywieniem wpatrywał się w wybrzuszenie, choć wszystko wskazywało na to, że ochota przeszła wraz z chwilą, w której się odsunął. Był zły, że po kilku drobnych pocałunkach od anielskiego cioty poczuł podniecenie - a jednak ciało mówiło samo za siebie i mimo próby zaprzeczenia, czułby zaciskające się dłonie na gardle, gdyby skłamał mówiąc, że łatwo było się powstrzymać. Ujarzmienie wewnętrznej... Grow mimowolnie zmrużył ślepia... potrzeby były na tyle duże, że wciąż czuł pulsowanie w skroniach. Chciał zagrać, dyktując warunki, a okazało się, że sam stał się uczestnikiem.
Zawsze możesz go zerżnąć, Jace.
Białowłosy sięgnął pod ciemną tkaninę bielizny i wyjął swojego członka. Bose stopy zsunęły się z kanapy, biodra wypchnęły odrobinę do przodu, gdy niespiesznie przeszedł do działania. Palce wydawały mu się jeszcze bardziej szorstkie, gdy owijał je brudny bandaż i aż poczuł niezadowolenie na samą myśl, że mogły je zastąpić słodkie, miękkie usta praktycznie niewinnego anioła.
Masz, czego chciałeś.
Wydał z siebie coś, co zabrzmiało jak warkliwy pomruk, zmuszając dłoń do szybszych ruchów. - Widzisz. Nie wszystkich udobruchasz samymi słowami. - Jak na zawołanie obrócił nieco głowę i spojrzał na niego spod postrzępionej grzywki. Coraz większe mrowienie w podbrzuszu rozświetliło dwukolorowe oczy. - A może wcale nie o to ci chodziło? - Usta zamknęły się gwałtownie, mimo chęci dodania paru groszy więcej. Zamilkł jednak, gdy organizm zaczął wrzeszczeć w ten charakterystyczny, głuchy sposób. Gorąco buchnęło w kark, ramiona i skronie, kiedy poczuł znajomy impuls przebiegający od nagle ściągniętych łopatek, przez cały odcinek kręgosłupa, aż wreszcie linia szczęki napięła się, a ciepło rozlało po wnętrzu dłoni. Powietrze prześlizgnęło się z sykiem przez zaciśnięte kły.
Mogłeś go mieć, wiesz o tym? Mogłeś pieprzyć dziwkę, która nawet nie umie sprecyzować, czego chce. Widzisz, do jakiego stanu cię zmuszono. Powinieneś...
Przeklął aż, ścierając kleistą substancję w materac kanapy. Palce poprzetykane nićmi białawej cieczy rozcapierzyły się, gdy przesuwał nimi po materiale siedziska, drugą dłoń wsuwając za gumkę bielizny i podciągając ją na poprzednie miejsce.
- Może jednak cię korciło, żeby spróbować? Bo może tym razem nie będziesz czuł bólu. Może bym cię nie upokorzył.
Wierzysz w to, Jace?
Chłopak kiwnął lekko brodą.
- Może. Finalnie jednak mnie odtrąciłeś, choć w paskudnym momencie. Ledwo. - Nie potrafił ugryźć się w język w momentach, w których powinien się nim zadławić. Jak na znak spojrzał ku udom Nathaira, porozumiewawczo unosząc brew, aż nie zniknęła za linią białych włosów. - Pomóc?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wiecie jakie to uczucie, kiedy w jednej chwili myślicie, że życie nie jest aż takie złe, że wy się jednak w jakimś tam stopniu liczycie, by sekundę później dostać tak mocno po ryju, że traci się orientacje I nie wie, gdzie jest ryj a gdzie dupa? Bo Nathair w jednej chwili tak się poczuł. W pierwszych sekundach stracił zupełnie orientacje, nie mając pojęcia co się właściwie stało. Jak w jakimś cholernym śnie, pieprzonym, głupim show, podniósł się do pozycji siedzącej spoglądając na wymordowanego niezrozumiałym spojrzeniem. Brakowało tylko, żeby ktoś wyskoczył zza kanapy z wesołym uśmiechem i okrzykiem „jesteś w ukrytej kamerze!”
Ale nikt nie wyskoczył. Nikt nie powiedział, że to tylko żart i powinni teraz zanosić się głośnym śmiechem. Heather poczuł się, jakby właśnie dostał młotem w żołądek. W jednej sekundzie zrobiło mu się niedobrze. Czuł obrzydzenie. Do całej tej sytuacji, do wymordowanego, a przede wszystkim do samego siebie. Przekręcił się siadając bokiem do Growa, spuszczając bose stopy na gołe drewniane deski. Ostatnim ruchem, jaki wykonał, było uniesienie swoich bioder po to, aby naciągnąć spodnie oraz bieliznę, ukrywając przed światem swoje upokorzenie. Upokorzenie, które wylało się na jego twarzy, kiedy opuścił głowę.
Zamknij się.
Ale jasnowłosy się nie zamknął. Mówił, a Nathair go słuchał. Przez krótką chwilę przypominał marmurowy posąg, a jedynymi oznakami, że wciąż jest żywą istotą była jego klatka piersiowa, która unosiła się nierównomiernie.
Niedobrze mi.
”Kłamałem”, „Nie zakochałeś się”, „Po jaką kurwę rezygnowałem z czegoś, co mogło cię zaboleć?”, „Chciałeś tego samego, co ja”
Palce zacisnęły się tak mocno na krawędzi kanapy, że aż pobielały jego knykcie. W tej samej chwili, co zęby przygryzły dolną wargę, a po chwili poczuł smak swojej własnej krwi. Krwi wymieszanej ze smakiem wymordowanego.
Zaraz zwymiotuję
Jeszcze kilka sekund temu jego serce pompowało w zatrważającym tempie gorącą krew, teraz czuł się, jakby wypełniła je lodowata woda. Jego wnętrzności zaczęły się skręcać, a żrąca trucizna toczyła się wyżerając go od środka. Wyniszczając. Miażdżąc, zabijając to, co jeszcze mu pozostało.
Nie spoglądał na niego. Ani kiedy mówił, ani kiedy bezczelnie zaczął masturbować się na jego własnej kanapie. Jakby zamknął się w bańce mydlanej, rozpaczliwie próbując odciąć się od brutalnej rzeczywistości. Znowu to zrobił. Znowu głupio, wręcz ślepo w coś uwierzył, zaufał i znowu został upokorzony. I to w ten najbardziej kurewski sposób. Bolało. Cholernie bolało. Nawet, jeśli to był Grow. Osoba, która przecież nie była w żaden sposób bliska. A mimo to, mimo, że, tak jak jeszcze wczoraj, wydawało mu się, że go nienawidził, naiwnie zawierzył, że pomiędzy narodziła się dziwna, nienamacalna niż porozumienia. Te wszystkie piękne słowa, dzięki którym poczuł się po raz pierwszy od wielu pieprzonych lat jak ktoś, kto nie jest zwykłym śmieciem, tylko jako osoba w pewnym stopniu wartościowa… okazały się kłamstwem. Zwykłą kpiną. Głupiutkim żarcikiem.
Kiedy wreszcie nastała wydawać się mogło upragniona cisza, usta anioła poruszyły się sztywno.
Skończyłeś? – zapytał dziwnym, nienaturalnym głosem, jakby ten nie należał do niego. Być może nie chciał, by należał do niego.
Przycisnął wierzch dłoni do oczu, chcąc zmazać uporczywe drapanie pod powiekami i roześmiał się. Pusto, bez jakiejkolwiek krzty emocji. Trwało to zaledwie ulotne sekundy, kiedy wreszcie przestał, a dłoń opadła bez życia wzdłuż jego ciała.
A jednak nie dopuściłem cię do siebie. Jak suka nie da, to pies nie weźmie, prawda? – zapytał cicho a jego wargi drgnęły, jakby chciał się uśmiechnąć, ale kąciki osunęły się na dół formując w dziwnym grymasie.
Mówiłem, że nie jestem zakochany. Ale wiesz? Miałeś rację. Jednak jestem naiwny. Bo przez głupią chwilę rozważałem możliwość oddania ci się. Czemu? A czemu nie? Może chciałem spróbować jak to jest być z kimś innym. Może chciałem się upewnić, że seks z każdą inną osobą niż Ryan jest bezwartościowy. A może potrzebowałem nowego bodźca, nowego smaku. A może… – spojrzał na niego dziwie pustym wzrokiem, pozbawionym charakterystycznego dla niego błysku.
Chciałem się nad tobą zlitować, skoro tak ładnie prosiłeś I oferowałeś się, że to tylko jeden raz? – zapadła cisza, kiedy wpatrywał się w wymordowanego, a potem wzruszył lekko ramionami.
A może musiałem upewnić się, że jednak mimo wszystko moje ciało i cała reszta już należy do kogoś innego. I upewniłem się, koniec końców odmawiając ci. Ale nigdy się tego nie dowiesz. - warknął w końcu podnosząc się z kanapy i zrobił dwa kroki do przodu, zatrzymując się przed nim. Nim Grow mógłby zareagować, nachylił się nad nim i zasłonił jego oczy swoją dłonią, przytulając czerwony policzek do jego, głaszcząc oddechem jego ucho.
Tak samo jak nigdy mnie nie dostaniesz. Nie ty. Nie zasługujesz na mnie.– – wyszeptał do jego ucha, jakby w obawie, że niechciane uszy ich dosłyszą, po czym przesunął wargami po jego policzku, aż w końcu przytulił je do jego ust, w krótkim pocałunku, przez drobne sekundy pogłębiając go, choć nie było w nim już namiętności, a dziwny chłód.
Jeśli jeszcze raz, kiedykolwiek, zakpisz ze mnie w taki sposób, o ile ci pozwolę się zbliżyć do mnie, to cię zapierdolę, Jace. Jak sukę. – wysyczał i wyprostował się, zabierając dłoń z jego oczu i spojrzał na niego z góry.
Mam ochotę przywalić w twój ryj. Ale wiesz co? Nie jesteś nawet tego wart. A teraz wybacz, ale udam się do łazienki. – rozłożył obie ręce na boki geście zrezygnowania.
W końcu muszę zmyć z siebie ten obrzydliwy brud. – nie uśmiechnął się. Nie zakpił. Nic. Nie czekając nawet na jego słowa, odwrócił się na pięcie i wyszedł z salonu, kierując do łazienki.
Drzwi zamknęły się za nim i w chwili, kiedy odciął się nimi od wymordowanego, wszelkie hamulce puściły. Jak przez mgłę zaczął zrzucać z siebie ubrania, które walały się po ziemi, nie widząc przez zapłakane oczy, niemal po omacku wszedł do kabiny prysznicowej i odkręcił kurek z zimną wodą. Czuł się upodlony. Tak samo jak wtedy w hotelu, kiedy Ryan położył na nim swoje łapska po raz pierwszy. I chociaż właściwie nie doszło do niczego konkretnego pomiędzy nim a Growem, to czuł się jak ostatnie gówno. Usiadł w brodziku i objął ramionami swoje drobne kolana, zanosząc się cichym, niemal histerycznym płaczem, a lodowata woda mieszała się ze słonymi i ciepłymi łzami. Jak mógł do tego dopuścić. Zapomnieć się. Zaufać. Jemu? Komuś takiemu jak on? Zwodzonymi naiwnymi mrzonkami, wodzony za nos jak jakieś dziecko we mgle. Już nigdy więcej nikomu nie zaufa. Nigdy.
Nie siedział zbyt długo pod prysznicem, ale jego ciało przemarzło do szpiku kości. W końcu podniósł się skostniały i zakręcił kurek. Kiedy tylko wyszedł z kabiny, od razu owinął się w ręcznik i zaczął intensywnie się wycierać, chcąc poprawić krążenie w ciele. Wyszedł z łazienki kiedy przestał dygotać jak osika i ubrał się ponownie w swoje ubrania. Zdawał sobie sprawę, że nadal ma czerwone oczy od płaczu.
Zorientuje się, że się mazałem…
…. Ale miał to gdzieś. Zamierzał go ignorować. Nie odzywać się do niego. Ostentacyjnie przejść obok. I trzymał się uparcie tego planu do momentu, aż stanął w drzwiach salonu i spojrzał zaczerwienionymi od płaczu oczami na wymordowanego. Poczuł dziwne ukłucie gdzieś w okolicach klatki piersiowej. Zrobiło mu się dziwnie… głupio. Za to, co zrobił. Za to, co powiedział. Za to wszystko.
Musisz zjeść.. – wymruczał przyciskając palec do framugi I zaczął drapać paznokciem jakąś wystającą drzazgę.
Nic nie jadłeś. Jedzenie jest chyba jeszcze ciepłe.. . – dodał ciszej uparcie zdrapując tę cholerą, pieprzoną, drzazgę. Zerknął na niego i pospiesznie odwrócił wzrok. Pociągnął cicho nosem i wzruszył lekko ramionami.
To co powiedziałem… Ja… – westchnął cicho. – Nie wszystko było prawdą. – spuścił głowę i położył jedną stopę na drugą, podkurczając palce.
Nie brzydzę się ciebie. Nie aż tak! – dodał pospiesznie I znowu zerknął na niego niepewnie, a w jego jasnych tęczówkach na powrót zamigotał normalny dla niego błysk. – Zjedz ze mną obiad, dobrze? – nabrał powietrza a potem dodał tak cicho, że praktycznie niesłyszalnie.
Proszę.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Siedział spokojnie, choć ciało było naprężone, świadome zagrożenia. Nie obawiał się Heathera samego w sobie, nadal kwalifikując go jako słabe ogniwo. Mimo tego przezorność wzięła nad nim górę, a umysł podpowiadał, że za moment może zdarzyć się wszystko - płacz, wybuch, przekleństwa; w ruch pójdą pięści lub rozgrzmi lament. Jedyne, czego był pewien, to tego, że coś między nimi pękło, jakby oboje zbyt mocno parli na szkło. Obraz jeszcze nie tak dawno przejrzystej relacji stał się zniekształcony, poprzetykany pajęczynami nici, wielokrotnie powielony - do tego stopnia, że ciężko było uznać, który z wariantów był faktyczny.
„Jak suka nie da, to pies nie weźmie, prawda?”
Nic nie odpowiedział, choć wysublimowany uśmiech wybronił się sam - owszem, weźmie. Nie musiał otwierać ust, by widać było chorą satysfakcję z wyborów, jakie podejmował Nathair. Najwidoczniej sam fakt, że się zawahał, podjął grę, zaczął droczyć - każdy z tych argumentów był kolejnym „przeciw”, jeśli chodzi o „nie dałem ci się”, przy którym obstawiał różowowłosy. Brakowało, by z charakterystycznym, irytującym wydźwiękiem Growlithe rzucił harde: „oh, czyżby?”, jakby na potwierdzenie swoich słów przypominając sobie nieśmiałe odwzajemnienie pocałunku, drżące dłonie, wyprężone w łuk ciało - jeśli tak reagowała obrzydzona, rozwścieczona osoba, ciężko sobie wyobrazić, jak wyglądał będąc uległym.
Palce Nathaira odcięły jednak wzrok wymordowanego. Wsunęły się na oczy, a  on sam przymknął niespiesznie powieki, nie uchylając się ani przed dotykiem, ani przed pocałunkiem, na który odpowiedział już w chwili, w której poczuł ciepły oddech na rozchylonych wargach.
- Jak sukę.
Uchylił powieki, natychmiast celując w niego spojrzeniem. Jak w kalejdoskopie z rozbawienia przemianował się na znużenie, zamieniając się w swoistą skałę, nieugiętą żadnym chłodnym wiatrom. Dopiero gdy Nathair wyszedł, pozostawiając po sobie niesmak ciszy i ciepły zapach truskawek, Growlithe wypuścił przetrzymywane w płucach powietrze i spojrzał na stojącą w tle Shivę.
Czemu ty?
Wilczyca uśmiechnęła się paskudnie.
Od kiedy zadajesz pytania, na które nie chcesz znać odpowiedzi?
Shiva wzniosła łeb, spoglądając za podążającym ku schodom właścicielowi. Ruszyła za nim leniwym krokiem, choć jej łapy w kontakcie z twardym podłożem rozwiewały się w czarną parę. Nie odstępowała go o krok, bezustannie przyglądając się jego wprawnym ruchom. To, jak chwytał za rzucone spodnie, wciągał ich dziwnym trafem dopasowane nogawki, jak podejmuje się zapięcia paska, robiąc to tak szybko, jakby ćwiczył to od wieków, jak potem bezceremonialnie wchodzi do pomieszczenia, które z pewnością miało być celą dla bolesnych wspomnień po rodzicach i opiekunach, chwyta za wcześniej widziane zdjęcie, składa je dwukrotnie i nie przerywając płynnych ruchów, nie zatrzymując się nawet na sekundę, zmierza już do wyjścia.
Gdzie ci tak śpieszno, Jace? Za moment wyjdzie.
Białowłosy - jak na złość - usłyszał dźwięk otwieranych drzwi.
Trzy... dwa... jeden...
„Musisz zjeść.”
Omal nie zadławił się śmiechem. Ciało nie drgnęło, ale poczuł, jak w przełyku staje narwany chichot, pełen obrzydliwej nuty. Wyprostował się powoli, poniekąd nie chcąc powtórki z rozrywki przy bólu najgłębszych ran, a potem spojrzał za siebie, kierując wzrok na Nathaira. Zerknął na niego ponad ramieniem na ułamek sekundy, by szybko wrócić do wieżyczki książek. Palce wsunęły się pod następną okładkę.
- Jesteś jebnięty. - Szorstkość nuty sugerowała narastające rozdrażnienie. Tym gorzej, że próbował zachować spokój, nie podnosić głosu. Wyglądało na to, że ledwie powstrzymywał się przed dalszym monologiem, choć dłoń drgnęła, chętna do zaciśnięcia się w pięść.
- Nie brzydzę się ciebie.
Daruj sobie.
- Nie aż tak!
Szczęka poruszyła się, gdy bezgłośnie zazgrzytał zębami. Jeszcze nim Heather skończył mówić, wszystkie trzymane przez wymordowanego książki huknęły o blat stołu, przerywając jego „proszę” w samej połowie. Cisza rozpadła się, a potem zaczęła osiadać z powrotem na przedmiotach i osobach, jak opada na podłogę wzbity przed momentem kurz. Ramiona wyprostowały się, głowa przechyliła na bok, aż coś nie chrupnęło i dopiero wtedy sylwetka zwróciła się frontem do stojącego w wejściu anioła. Uśmiechnął się do niego, marszcząc przy tym jasne brwi.
Zdawało się, że miał mu coś ważnego do powiedzenia, ale ciągnące się w milczeniu sekundy dały do zrozumienia, że nie wypowie tego pytania na głos. Krążyło po jego umyśle, ale jakakolwiek jego forma nie była wystarczająco odpowiednia.
Więc białowłosy jeszcze chwilę stał nieruchomo, sondując go uważnym spojrzeniem. Doszukiwał się takiego rozłożenia ciała, które sugerowałoby kpiarstwo - czasami wystarczyło niewielkie drgnięcie, by dostrzec autentyczne zamiary. Czego w końcu chciał? Po co jeszcze strzępił sobie język? Po licho wracał, gdy wytoczono ponowny mur? Growlithe wypuścił powietrze przez zaciśnięte kły - prześlizgnęło się przez nie z głośnym syknięciem.
- Nie będę jadł niczego, co wychodzi spod łap suki. Kto wie, ilu pierdolców zdążyło cię zerżnąć na kuchennym stole. No, kochanie? Ilu? Pięciu? Dwudziestu? Więcej? - Usta wykrzywiły się pogardliwie. - Z taką łatwością, z jaką proponujesz ten ochłap ciała pewnie sam nie spamiętałeś liczby. Mogłem cię zerżnąć do krwi, Nath. - Zrobił krok w jego stronę. Swobodny i lekki, koci, wpierw kładąc bosą piętę, a potem płynnym ruchem przenosząc ciężar ciała naprzód stopy. - Przecież sam mi się chciałeś oddać, a wczorajszej nocy niemalże o to błagałeś. - Zgięte palce zatrzymały się o milimetr od celu. Dopiero zdał sobie sprawę, że znalazł się tuż przed nim. Wystarczająco blisko, aby poczuć chłód ciała, które jeszcze nie tak dawno parzyło od wewnętrznego ukropu.
„... rzydliwy ... rud.”
Zmrużył ślepia, rezygnując z dotknięcia jego twarzy, choć czubki palców mrowiły buntując się przed niewykonaniem tego gestu. Ręka ledwo drgnęła, nim nie zacisnął jej w pięść. Pohamował tym samym rosnące wewnątrz zdenerwowanie. Nie pierwszy raz łykał wyrazy, choć w każdej innej sytuacji Bóg mu świadkiem, że dawno rozwiązałby sznur ze swojego gardła i bezceremonialnie...
Więc czemu się wahasz, Jace?
Znów syknął. I wystarczyła sekunda, żeby złapał go za szczękę i siłą uniósł twarz ku sobie. Różowe, mokre od wody kosmyki zsunęły się, udostępniając zaczerwienione od płaczu białka. To wywołało natychmiastową akcję-reakcję. Ledwie jeden błysk nie tak dawno zaszklonych łzami oczu, a usta wymordowanego uformowały się w znany grymas, za który niejeden chciałby trafić za kratki, byle mu go strącić pięścią.
- Dalej, Nath. - Prowokacja wymsknęła się przez zaciśnięte zęby. - Zapierdol. Masz okazję, która drugi raz może się nie trafić. - Palce poluzowały się, gdy puszczał żuchwę anioła, przemykając szorstkimi jak papier ścierny opuszkami po jego policzku. - Mój niewart twojej ręki ryj jeszcze nieraz będzie kpić w taki sposób, że znów poczujesz wahanie. - Wzrok zahaczył o drobne usta Heathera. Nie cierpiał ich niemal równie mocno, co pożądał. W porównaniu do Nathaira, nie próbował tego ukryć, prezentując się jak otwarta na oścież księga pełna czarnych liter na białych stronach.
Znienawidzi cię, Jace.
Nie, żeby był pierwszy.
Wypieprzy z domu na zbity pysk.
I tak miałem wychodzić.
Już więcej nie poczujesz jego...
„Jego”..?
Mimo upartości, zdanie nie zostało dokończone. Gdzieś w oddali usłyszał przykryty wodną barierą śmiech - potężny i przytłumiony zarazem, który wgryzł się nieprzyjemnym zygzakiem w ścianki czaszki. Haye. Zsunął wtedy palce na ranę po ugryzieniu i zahaczywszy o nią paznokciami cofnął się o krok.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Już w pierwszej sekundzie, kiedy spadło na niego TO spojrzenie dwukolorowych tęczówek, skrzydlaty wiedział, że za moment rozpęta się piekło. Poniekąd sam się o to prosił i był tego w pełni świadom, ale.. .ale gdzieś w podświadomości tliła się nikła nadzieja, że jednak uda im się dojść do jakiegoś porozumienia. Nawet nikłego, ale na tyle, by mogli w miarę egzystować i akceptować swoje istnienie. Jednakże ciężka atmosfera, jaka zbudowała się pomiędzy nimi była nie do przedarcia. A Nathair szczerze zaczynał mieć już dość wymordowanego. Wystarczyło już jego spojrzenie, ale nie. Musiał otworzyć swoje usta i pozwolić gorzkim słowom, by dosięgły wolności, wgryzając się w anioła.
Dłonie zacisnęły się tak mocno, że poczuł pod paznokciami jak pęka skóra i na czerwonych półksiężycach pojawiły się drobne krople krwi. Nawet nie zorientował się, kiedy zaczął tak niebezpiecznie drżeć, a dookoła niego wszelaka elektronika napędzana przez generator zaczyna być przeciążona nadmierną ilością energii. Brakowało dosłownie paru sekund, aż wybuchnie.
Zamknij się! – krzyknął, ale nawet te słowa nie były w stanie go powstrzymać, a nim się zorientował – Grow znalazł się już przy nim. Jego ciało powinno instynktownie wycofać się, zwiększając dystans między nimi, unikając jakiegokolwiek kontaktu fizycznego z drapieżnikiem. Ale jak na złość znowu został przez nie zdradzony. Stał, jak ostatnia ofiara i wpatrywał się z dziwnym rozgoryczeniem w swoje nagie stopy. Dopiero silny uścisk na jego szczęce sprowadził go na ziemię.
Bezpośrednia konfrontacja ze spojrzeniem wymordowanego nie była jednak najlepszym rozwiązaniem. Przez krótką chwilę cała pewność siebie opuściła Heathera, jakby bliskość kogoś tak niebezpiecznego jak Growlithe wyssała z niego ostatnie siły. Trwało to jednak zaledwie ułudne sekundy, kiedy w mniejszym ciele narosła niepohamowana wściekłość. Wściekłość, która wynikała z poczucia bezsilności, rozczarowania i zawodu.
No dalej, Jace. Uderz mnie. Wiem jak bardzo mnie nienawidzisz. No dalej! – warknął, ale nim ostatnie słowo zdążyło prześlizgnąć się przez jego gardło, pierwszy cios zdążył paść. Jakby jego umysł na tę chwilę został wyłączony a ciało postanowiło samo zareagować, wreszcie na korzyść skrzydlatego. Cios wymierzył wprost w twarz przyprószoną piegami, otwartą dłonią, przelewając w niego cały jad, który wtłoczył w jego umysł wymordowany.
To wciąż babskie uderzenie
Ale to nie było ważne.
Ważne było, że pierwszy cios pociągnął za sobą kolejny, tym razem z zamkniętej pięści. A jedno uderzenie serca więcej, Nathair trzymał już ubranie wymordowanego tuż przy jego szyi i szarpnął nim w bok, zapominając o nieprzekraczalnej granicy między ich gabarytami oraz siłą.
To była kwestia paru sekund, jak zahaczyli o jakieś porozwalane książki na podłodze I runęli na ziemię. A okres kolejnego uderzenia serca, chłopak znalazł się okrakiem na wymordowanym i zamachnął się, by ponownie go uderzyć, ale tym razem poharatane palce zacisnęły się dookoła drobnego nadgarstka, zatrzymując jego dłoń w powietrzu.
Co ja ci takiego zrobiłem? – krzyknął próbując wyszarpnąć się z bolesnej pułapki.
Za co ty mnie tak nienawidzisz, co? – drugą dłonią ponownie złapał za łańcuszek i szarpnął wyżej, samemu nachylając się nad nim tak blisko, że niemal stykali się końcówkami nosa, a ich oddechy mieszały się jedno.
Skąd w tobie tyle żółci I jadu skierowanego we mnie? Też nie przepadam za tobą, bo jesteś zadufanym sobie dupkiem, który myśli, że jest królem świata. Dobrze wiesz, że kochałem się tylko i wyłącznie z Ryanem, z nikim więcej! a incydent w burdelu?A mimo to, próbujesz sprowadzić mnie do roli podrzędnego śmiecia, który daje dupy każdemu, komu popadnie. Brzmisz jak ktoś zdesperowany, kto próbuje się odegrać za to, że nie mógł dostać tego, co chciał. Bo jakoś nie przypominam sobie, żebym cię wczoraj błagał o zerżnięcie. Ani tego, że chętnie oddałbym ci się, bo jednak odmówiłem ci. Aż tak cię to boli? – prychnął mlaskając ze zniesmaczeniem. – Mogłem zostawić cię w śmieciach, żebyś zdechł. Ale nie zrobiłem tego. I nie żałuję. Wiesz czemu? Bo będziesz żył ze świadomością, że ta „suka” cię uratowała. Ktoś taki jak ja. Znienawidzony do granic możliwości. – wyprostował się oddychając ciężko, z tłukącym się o klatkę piersiową sercem. Ciężko było wyczytać jakąś konkretną emocję z jego twarzy. Przejawiało się a niej niemalże wszystko. Bynajmniej nic pozytywnego.
Chodzi ci o niego, prawda? To przez niego tak mnie nienawidzisz? – słowa prześlizgnęły się szeptem, ale były niemalże namacalne.
Ja też go kochałem! Nie jesteś jedyny! Tak, wiem, to zupełnie inny rodzaj miłości, ale też był dla mnie ważny. Był wszystkim co miałem. I tak jak ciebie, mnie również porzucił. Tak samo jak ty cierpię po jego zniknięciu! Teraz już nie mam nikogo, ty masz jeszcze DOGS… przestań traktować mnie jak swojego wroga, bo akurat pod tym względem jesteśmy tacy sami! – z każdym kolejnym słowem przepełnionym narastającym rozgoryczeniem, głos Nathaira stawał się coraz bardziej głośnym, aż w końcu zamilkł a jasne spojrzenie chłopaka zalśniło łzami. Uniósł drżącą dłoń zamkniętą w pięść i zaczął nią uderzać w jego klatkę piersiową. Ciosy były delikatne, pozbawione już jakiejkolwiek siły i energii. Właściwie ledwo wyczuwalne.
Wczoraj… to co wczoraj mówiłeś, było dla mnie ważne. Dlaczego wszystko dzisiaj zepsułeś? W co ty grasz? Jaką chorą zabawę podjąłeś? – dłoń zadrżała i chłopak znieruchomiał na chwilę, po czym zsunął się z niego.
Wszystko już jedno. Rób co chcesz.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Eden :: Rajskie miasto

Strona 13 z 21 Previous  1 ... 8 ... 12, 13, 14 ... 17 ... 21  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach