Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Eden :: Rajskie miasto


Strona 16 z 21 Previous  1 ... 9 ... 15, 16, 17 ... 21  Next

Go down

Minęło dużo czasu – stwierdził głos w jego głowie, gdy oboje w milczeniu przedzierali się przez zarośla. Najwidoczniej mimo upływu czasu nie mieli sobie za wiele do powiedzenia, czego zresztą można było się spodziewać po Grimshawie. Nie czuł, by w tym milczeniu było coś nie w porządku, nawet jeśli właśnie udawali się w stronę domu Nathaira, a on już wkrótce miał skorzystać z dóbr jego dobytku. Odgarnął ręką gałąź drzewa, by swobodnie przejść dalej i uniósł wzrok ku niebu, które robiło się coraz ciemniejsze, w momencie usłyszenia kolejnego grzmotu, który zaanonsował pojawienie się błyskawicy, która rozjaśniając na moment niebo, trzasnęła w ziemię gdzieś niedaleko. Skrzeczące ptactwo prędko zerwało się z drzew, by odlecieć w inne miejsce, ale Matka Natura była dziś o tyle niełaskawa, że w momencie musiała sprowadzić na ziemię ulewę. Skąpe o tej porze roku korony drzew były marnym schronieniem – nic dziwnego, że ciemnowłosy prędko odczuł tnące krople deszczu na swoim nagim ciele. Powinno być mu zimno, ale nie czuł niczego poza nieprzyjemną wilgocią i przydługimi kosmykami, które przylepiły mu się do czoła, policzków i karku, gdy tylko przestały radzić sobie z ciężarem wody.
Jay zaledwie na krótki moment zawiesił wzrok na plecach Heather'a, ale nie zamierzał pytać, kiedy będą na miejscu. Przywykł do niewygody, nawet jeśli pozbawione butów stopy grzęzły mu w błocie, a co jakiś czas czuł drobne igły sosen, które lekko dźgały jego odsłoniętą skórę. Nie minęło jednak dużo czasu, zanim znaleźli się na miejscu.
Szare tęczówki pobieżnie zlustrowały dom anioła, w którym miał okazję znaleźć się dopiero po raz pierwszy. Gdy zawiasy wydały z siebie ciche skrzypnięcie, Ryan przekroczył kilka stopni, by przekroczyć próg i zamknąć za sobą drzwi.
„Na prawo masz łazienkę.”
Kiwnął głową i od razu skierował kroki w stronę odpowiedniego pomieszczenia, zostawiając za sobą wodę i błoto na podłodze. Nie potrzebował specjalnej zachęty – już od dawna nie miał okazji na kąpiel w ciepłej wodzie. Przymknąwszy nieco drzwi do łazienki, usiadł na brzegu wanny i odkręcił wodę, obserwując jak robi się jej coraz więcej, a tuż nad nią zaczyna unosić się charakterystyczna para. Pochylił się niżej, zanurzając końcówki palców w przyjemnie parzącej wodzie, odczekując aż wanna zapełni się do odpowiedniego poziomu.
„Wchodzę.”
Szum wody ustał, a Jay właśnie wsuwał się do gorącej wody, by ułożyć się w niej wygodnie. Na moment przymknął nawet oczy, jakby w zadowoleniu, kompletnie ignorując Nath'a, który miał okazję zobaczyć go podczas tak prozaicznej czynności. Uchyliwszy powieki, zmoczył włosy, kilkakrotnie nabrawszy w ręce trochę przezroczystej cieczy i  odgarnął je niedbale do tyłu. dopiero po tym zdecydował się zerknąć z ukosa na przygotowane dla niego rzeczy.
To chyba ty czegoś potrzebujesz ― zauważył, zanim jeszcze przeskoczył wzrokiem na przyglądającego mu się Nathair'a. Gdy jednak wychwycił jego spojrzenie, dość łatwo dało się wychwycić bijącą z jego szarych tęczówek przenikliwość, jakby wyczuł unoszącą się w powietrzu aurę niepewności. Przewiesił rękę przez brzeg wanny i wykonał niedbały, przywołujący gest dłonią. ― Nie krępuj się.
Wymordowany nie dał po sobie poznać, co miał na myśli. Jego wyraz twarzy jak zawsze pozostawał niezmienny, a słowa musiały zostać poddane indywidualnej interpretacji przez skrzydlatego. Rottweiler nie zamierzał powiedzieć nic więcej, jedynie przyglądał się młodzieńcowi i czekał na jego kolejny ruch.
Znowu to robisz.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Ciężkie krople deszczu dudniły w szybę jedynego okna w łazience, sprawiając wrażenie, że w aktualnej chwili są jedynym źródłem dźwięku. W wielu przypadkach cisza jak ta, wręcz namacalna bywała zwiastunem nieszczęść. Heather zdążył już przywyknąć do niej, kiedy znajdował się w pobliżu wymordowanego. Jeszcze jakiś czas temu z pewnością ja głupi osioł dążyłby na siłę do jej przełamania. Ale teraz było inaczej.
Czyżby?
Mięśnie drgnęły niespokojnie, gdy prześlizgnął spojrzeniem po odkrytym ciele mężczyzny w tak niecodziennej scenerii. Wzrok z pewnością dłużej chłonąłby ten widok, gdyby nie cichy głos ciemnowłosego, a Nathair chcąc czy nie, odwrócił powoli głowę, by napotkać srebrzyste tęczówki. Mięsień twarzy drgnął, a usta ścisnęły się w wąską linię, jakby chciały powstrzymać niespodziewany potok słów.
”Chyba się zakochałem.”
Myśli uderzyły w niego ze zdwojoną siłą, wgniatając w drewnianą posadzkę, jakby był szmacianą marionetką.
”W swoim podopiecznym”
W środku poczuł nieprzyjemny ścisk, robaka, który wgryzał się coraz głębiej w jego wnętrzności, siejąc ferment i chaos. W głowie zadudniło, a krew uderzyła. Dlaczego akurat teraz?
Usta wreszcie poruszyły się, wykrzywiając w lekkim uśmiechu, na krótką chwilę rozjaśniając nieco twarz jasnowłosego.
Jak zwykle spostrzegawczy.
Potrzebował. I to wiele. Ale wymordowany nie był w stanie mu tego dać. Czyżby?
Odetchnął cicho przez nos i powoli ruszył w stronę wanny, bezgłośnie pokonując tę niewielką odległość jaka ich dzieliła.
Może sam sobie to weź?
Niedorzeczne.
Przesuń się, umyję ci plecy. – rzucił krótko podnosząc zgiętą nogę, by podwinąć za długie nogawki miękkich spodni. Z drugą zrobił to samo i dopiero wtedy pozwolił sobie na wsunięcie bosej stopy do gorącej wody. Mimochodem skrzywił się nieco kiedy zbyt ciepła woda musnęła jego jasną skórę. Zagryzł zęby, pozwalając ciału na przyzwyczajenie się do nagłej temperatury i usiadł na brzegu wanny, wsuwając drugą nogę do niej. Rozchylił nieco kolana, by ułatwić sobie dostęp do Grimshawa, i nabrał, już nieco brunatnej wody, w obie dłonie.
To był ten moment, w której powinien się odezwać, coś powiedzieć, cokolwiek. Ale nie potrafił. Nie potrafił rozmawiać z Ryanem, bez względu na wewnętrzne chęci. Ciepła woda powoli spłynęła między łopatkami, wzdłuż kręgosłupa, aż ostatecznie połączyła się z resztą tworząc na jej powierzchni wzburzenie. Przechylił się lekko do przodu, unosząc ciało na nogach i złapał za plastikowy pojemnik, w którym znajdowało się zdobyczne mydło. Wycisnął nieco gęstej konsystencji na jedną dłoń i zaczął namydlać powoli plecy wymordowanego.
”Miłość nie wybiera”
To sobie kurwa nieźle zażartowała.
Opuszki nacisnęły lekko na ramiona Ryana, a anioł dopiero teraz, mogąc go wreszcie dotknąć, zrozumiał jak bardzo Ryjest chudy. Za chudy.
Jay… – jego imię w ustach chłopaka wydawało się dziwnie obce I nieswoje. Trudno było się dziwić, skoro od paru miesięcy tak go nie nazywał. Ale mimo to w klatce piersiowej chłopaka zrobiło się dziwnie ciasno i duszno. Coś powoli wysysało z niego powietrze, a Nathair poczuł niewyobrażalną chęć nabrania świeżego powietrza. Dusił się.
Pochylił się nieznacznie nad Ryanem i nieświadomie musnął wargami skrawek skóry na karku wymordowanego, tak delikatnie, że jego podopieczny z pewnością nie mógł tego poczuć. Ale Nathairowi momentalnie zrobiło się głupio, przez co odchylił się do tyłu tak gwałtownie, że jego kręgosłup właśnie wydał Odę do Radości z bólu. Zagryzł wnętrze dolnej wargi, karcąc samego siebie za swoją chwilę słabości, usilnie próbując zatuszować swoje potknięcie dalszym namydlaniem pleców mężczyzny. Złapał za słuchawkę prysznica i odkręcił wodę, nie przejmując się, że połowa spodni właśnie została zmoczona i zaczął powolne spłukiwanie wody.
”Nie krępuj się”
Przekręcił kurek wody i odwiesił słuchawkę, na moment zastygając w bezruchu, wpatrując się gdzieś przed siebie. – Zostań dziś na noc. – ciężko było wyczuć, czy w jego słowach kryła się niema prośba, propozycja czy po prostu chciał zaoferować mu nocleg. On sam nie wiedział. W końcu przekręcił się i wyciągnął nogi z wody, wciąż siedząc na skraju wanny, zgarnął ręcznik, którym zaczął wycierać dłonie, a potem mokre nogi.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

„Jak zwykle spostrzegawczy.”
Nie przeczył, że spostrzegawczość była niczym jego drugie imię. Nie sądził jednak, by w starciu z Nathairem odgrywała aż tak wielką rolę. Postrzegał go raczej jako jedną z tych otwartych ksiąg, nie sądził, by różowowłosy szczególnie krył się ze swoimi intencjami, choć może nie był świadom, że pod ostrzałem uważniejszego spojrzenia znajdował się na przegranej pozycji.
Po prostu nie jesteś zbyt dyskretny ― rzucił bez żadnego wyrazu, choć te słowa same w sobie brzmiały jak wyrok śmierci dla targanego emocjami Nathaira. Niemniej jednak na tym skończyły się wszelkie komentarze Grimshawa i nawet jeśli można było zrozumieć go dwojako, przez cały czas odnosił się do tej dziwnej, niejasnej aury, która nad nimi ciążyła. Nie potrafił sprecyzować, co właściwie zauważył – najwidoczniej było to dla niego równie niejasne i irracjonalne, co dla Heather'a, ale gdyby za pomocą jednego słowa przyszło mu sprecyzować, jakim odczuciem emanował właśnie anioł, stwierdziłby, że to niepewność. Podobno zwierzęta potrafiły wyczuwać cudze wahanie, strach, a to wprawiało je w rozdrażnienie. Na całe szczęście ludzka cząstka Jay'a powstrzymywała go przed obnażeniem kłów.
„Przesuń się, umyję ci plecy.”
Szarooki uniósł brew, jakby nawet jego zaskoczyła ta niecodzienna propozycja, choć żaden inny mięsień jego twarzy nie zdradził podobnych emocji. Przez kilka dłużących się sekund nawet nie drgnął, jakby musiał rozważyć wszelkie za i przeciw dopuszczenia do siebie chłopaka bliżej niż było to konieczne. Przez te kilka miesięcy wiele się zmieniło, jednak nic nie wskazywało na to, by mur wybudowany przez wymordowanego jakkolwiek osłabł. Mimo tego przesunął się powoli do przodu, a pomiędzy dudnienie deszczu o okno wkradło się głośniejsze chluśnięcie nagle poruszonej gwałtownie wody. Pochylił nieznacznie głowę do przodu, przymykając oczy i rozluźnił barki, które w niedługim czasie spotkały się z dotykiem skrzydlatego. Oddychał płytko i nie poruszał się, a jego skóra była wyczuwalnie zimna, mimo że siedział w gorącej wodzie – wszystko to sprawiało, że mycie go niewiele różniło się od pielęgnowania zwłok. Był też równie nieczuły na te zabiegi, nawet jeśli odbierane były jako całkiem przyjemne.
„Jay...”
Rottweiler uchylił nieznacznie powieki, jakby wyrwano go z letargu, tylko po to, by po chwili na nowo je przymknąć, gdy okazało się, że chłopak nie miał mu nic do powiedzenia. Nie zwrócił uwagi na muśnięcie na karku, myląc je z przesuwającymi się po tamtym miejscu opuszkami palców na szczęście różowookiego.
Kiedyś szczekałeś znacznie więcej ― zauważył nagle, gdy upłynęła jakaś minuta od momentu, w którym młodzieniec wypowiedział jedno z jego imion. Wyglądało na to, że od tego momentu miał zamiar zaczynać wszystkie zdania, nawet nie zamierzając ich kończyć. Czasem zastanawiało go, dlaczego inni aż tak szastali słowami. Wyprostował kark i obejrzał się za siebie przez ramię, nie bacząc na wodę lecącą z prysznica, która przypadkiem zahaczyła też o jego policzek. ― Podczas sądu nie brakowało ci języka w gębie ― zauważył, choć w jego ton wkradła się jakaś nieprzyjemna nuta. Najwyraźniej nawet opętany był w stanie przyznać, że nie wszystkie informacje musiały wychodzić na światło dzienne. ― Zrehabilitowałeś się czy po prostu tchórzysz? ― spytał zaraz w dość rzeczowy sposób, przysuwając się plecami do brzegu wanny, gdy Nath postanowił się wreszcie odsunąć. Wyglądało na to, że ciemnowłosy zamierzał jeszcze skorzystać z dobrodziejstwa ciepłej wody, do której wcześniej nie miał dostępu.
Złapał za leżące obok mydło i spienił je w rękach.
„Zostań dziś na noc.”
Dlaczego miałbym to zrobić? ― Przesunął namydloną ręką po przedramieniu, ścierając z niego jakiś bardziej uporczywy brud. Nie dało się ukryć, że nie spodziewał się od niego odpowiedzi, nawet jeśli to pytanie nie zaliczało się do tych retorycznych.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Materiał ręcznika ostatni raz przesunął się po łydce anioła, kiedy Heather wreszcie wyprostował się, wpatrując się w swoje dłonie z uporczywym milczeniem, choć parę słów cisnęło się na jego usta. Anioł jednak jakby na przekór samemu sobie zaciskał usta, pozwalając słowom obracać się na języku, smakować, aż wreszcie te znikały, gdy Nathair nie pozwalał im na opuszczenie jego warg. Zmarszczył nieco brwi, kiedy słuchał spokojnego i cichego głosu wymordowanego, choć jednocześnie ten wżynał się w niego z taką mocą, jakby ktoś podważał ostrzem tępego noża każdy jego paznokieć, przynosząc ze sobą uporczywe ściskanie żołądka i niepohamowane dreszcze, które sięgały samego czubka głowy anioła. zastanawiał się, do czego Ryan zmierza. I przede wszystkim z czym ma problem. Zawsze musiał mieć ostatnie zdanie w każdej kwestii, nawet w najbardziej błahej, co nie? Nigdy nie odpuszczał, drążąc i drążąc, aż upatrzona przez niego ofiara nie miała już siły, by dłużej się bronić i walczyć pod jego niewidzialnym naporem. I bynajmniej nie przypadło to do gustu jasnowłosemu, bo wiedział, że milczeniem nie uniknie tej nieprzyjemnej konfrontacji. Czego się spodziewałeś? Czułeś, że w końcu ta chwila nadejdzie. Zagryzł dolną wargę, przełykając siarczyste przekleństwo, które nigdy nie powinno paść z ust anioła, i uniósł jedną dłoń, wsuwając jej palce w zdecydowanie za długie kosmyki, odgarniając je nieco na bok w tym samym momencie, w którym kąciki ust zsunęły się w dół, tworząc wręcz namacalny wyraz niezadowolenia, choć w takiej pozycji z pewnością Ryan nie mógł tego ujrzeć.
Nie przypominam sobie, żebyś kiedykolwiek był z tego zadowolony, Jay. – odezwał się wreszcie po coraz bardziej dłużącej się ciszy. W jego tonie było coś znudzonego, jednocześnie nieco nieprzyjaznego, dalekiego od tego, czym do tej pory obdarzał Grimshawa w ich wspólnych „konwersacjach”, choć te do tej pory kończyły się zawyżonym poziomem wkurwienia skrzydlatego. – Warczałeś na moje szczekanie. Przeszkadza ci to, że wybrałem drogę milczenia niż niepotrzebnego ujadania? – przesunął się na krawędzi wanny, siadając bokiem do mężczyzny, spoglądając na niego z uniesioną brwią w geście zapytania. – Naprawdę zacznę myśleć, że ci tego brakowało. – przechylił głowę niemal niezauważalnie w jego stronę, nabierając więcej powietrza w płuca, czekając na sarkastyczny komentarz wymordowanego. Jakby tak miało być. Wszystko poukładane, wedle jakiegoś chorego schematu.
Na sądzie… to zupełnie inna sytuacja. Wtedy… – słowo zawisło między nimi, a Nathair wreszcie spojrzał w szare, kocie oczy. …. Bałem się, że cię stracę, kretynie.
… powiedzmy, że byłem zestresowany. – uśmiechnął się krzywo, sam zaskoczony jak w ostatnich czasach kłamstwa z łatwością prześlizgiwały się przez jego gardło. Aż tyle się zmieniło, Nath?
Możliwe. Możliwe, że aż za dużo.
Powieki nieco opadły na pół przymknięte oczy, w których zawitał trochę melancholijny błysk, gdy spojrzenie chłopaka przyglądało się namydlającemu Ryanowi. Tylko Bóg mu świadkiem, jakie bezbożne pożądania przetoczyły się przez jego umysł, jakich nie powstydziłby się sam Freud.
Tchórzę? – powtórzył bezgłośnie za mężczyzną, czując ścisk irytacji w gardle. Ze wszystkich osób to właśnie on powinien najlepiej wiedzieć, że….
Plask
Cichy dźwięk uderzenia dłoni o mokrą nawierzchnię jednego z rogów wanny przeciął ciszę, kiedy Nathair przechylił się w bok i oparł po drugiej stronie, jednocześnie zamykając ciemnowłosego w chwilowej pułapce.
Nie wiem do czego dążysz, Jay, ale nie jestem tchórzem. – warknął, a blask w jasnych oczach stał się intensywniejszym. Czuł, jak księżycowe tęczówki przeszywają go na wylot, dlatego też pod wpływem impulsu drugą dłonią zakrył te cholerne oczy w tej samej chwili, kiedy wpił się w chłodne usta, robiąc to, co powinien zrobić już dawno. To, na co miał ochotę.
Trwało to zaledwie parę chwil, gdy odsunął na parę milimetrów swoje wargi od jego, czując na swoich mrowienie i posmak chłodu.
W każdej kwestii. – mruknął warkliwie, i dopiero wtedy odepchnął się od wanny wstając oraz zabierając jednocześnie dłoń z jego oczu, choć sam nie spuszczał swojego spojrzenia z niego.
Wiedząc doskonale, co ujrzy.

Post-rak. Nananana.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

W szarych tęczówkach wymordowanego pojawił się bliżej nieokreślony i niemożliwy do zidentyfikowania błysk, który mignął tam na ułamek sekundy, gdy mężczyzna w milczeniu przysłuchiwał się słowom Nathaira ze wzrokiem zawieszonym na jego twarzy. To, czy chłopak był w stanie go dostrzec zależało już wyłącznie od tego, czy akurat mu się przyglądał. Nie dało się jednak ukryć, że ten blady przebłysk nie pasował do niczego, co już wcześniej było znane Heather'owi. Może nawet do tego stopnia, że chłopak wmówiłby sobie, że to wrażenie było jedynie grą światła.
Ciekawe.
Głupie.
Już powoli stygnąca woda zachlupotała, gdy Grimshaw częściowo wyprostował jedno z kolan, zatrzymując stopę na przeciwległej ścianie wanny. Choć wydawało się, że już doczyścił z siebie wszelkie ślady krwi i błota, postanowił po korzystać jeszcze z dobrodziejstwa oraz profitów mieszkania w Edenie. Do tej pory uważał, że anioły żyły dużo skromniej.
Prawie zapomniałem, że lubisz dbać o moje zadowolenie ― wymruczał, skrywając za tymi słowami jakąś dozę prowokacji, która wyszła na jaw wraz z na swój sposób znaczącym spojrzeniem. Szybko jednak porzucił ten podtekst, rozmasowując palcami jeden ze swoich barków. ― Dostrzeganie zmian nie oznacza ― zawiesił na moment głos, jakby właśnie szukał właściwego słowa ― tęsknoty za wcześniejszymi zachowaniami. Jest po prostu dostrzeganiem zmian. ― Nie przepadał za wygłaszaniem takich oczywistości, ale niektórzy mieli problem z odczytywaniem intencji innych, szczególne wtedy, gdy chcieli poczuć się lepiej, żyjąc w świecie własnych przekonań lub urojeń. Jedni pozwalali im na tę formę poprawienia sobie nastroju, a inni nie dopuszczali do brnięcia w te złudne nadzieje. Jay zdecydowanie zaliczał się do tej drugiej grupy.
„…powiedzmy, że byłem zestresowany.”
Zestresowany ― powtórzył, jakby musiał przetrawić ten argument. Nie dało się określić, czy do niego przemówił czy nie, jednak z jakiegoś powodu nie kontynuował już tego tematu, domyślając się, że raczej nie dowie się niczego ponad to. Zresztą już w niedługim czasie uwagę opętanego przykuł głośniejszy plask. Beznamiętny wzrok przeskoczył z twarzy chłopaka, na jego rękę, tylko po to, żeby zaraz powrócić do wcześniejszego punktu obserwacji. Nawet nie drgnął, mimo że znalazł się w „pułapce”, za to cień pod stopami Nathaira poruszył się niebezpiecznie, zmieniając nieco swój kształt na powierzchni podłogi, czego młodzieniec nie mógł być świadomy, kiedy tak intensywnie przyglądał się Ryanowi.
Nie była to pułapka bez wyjścia, nawet gdy ręka chłopaka spoczęła na jego oczach, przysłaniając mu widok na łazienkę i siebie. Ciemnowłosy mógł już tylko czekać na to, co miało wydarzyć się za chwilę, choć równie dobrze miał prawo do odepchnięcia Nath'a, zanim ten zdołał zdecydować się na tak odważny – jak na niego – ruch. W tym pocałunku zabrakło ciepła i zaangażowania. Chociaż usta złączyły się ze sobą, całowanie Jay'a równie dobrze mogło zostać zastąpione pocałunkiem z posągiem, od którego różniła go już wyłącznie miękkość ust i płytki oddech, świadczący o tym, że nadal miało się do czynienia z żywą osobą. Był jednak w stanie wyczuć, kiedy Colin zdecydował się odsunąć, a ten jeden kluczowy moment sprawił, że rozchylił usta, już po chwili brutalnie przygryzając dolną wargę chłopaka, który tak zawzięcie zadeklarował, że nie tchórzył w żadnej kwestii. I tym razem musiał liczyć się z konsekwencjami, nawet tymi bolesnymi, kiedy to ostre kły bez trudu przebiły się przez cienką skórę na ustach chłopaka.
„W każdej kwestii.”
Mówisz ― rzucił mrukliwie i przesunął językiem po górnych zębach, pozbywając się z nich krwi. Rzeczywiście można było przewidzieć, że przez jego oblicze nie przemknie nawet najmniejszy cień uznania lub zaskoczenia. ― Zobaczymy ― dodał niejasno, nie zamierzając dzielić się z nim tym, co właściwie chciał zamierzał „zobaczyć”.  ― Może czas, żebyś odważnie pobawił się nożem w kuchni. ― Zaparłszy się po obu brzegach wanny, wstał i wyszedł z niej, sięgając po leżący obok ręcznik. Niedbale osuszył nim włosy, pozwalając kosmykom na to, by ułożyły się w dowolnych kierunkach, a kiedy względnie wytarł już resztę ciała, zabrał się za naciąganie na siebie cudzych ubrań, choć większość na jego miejscu zapewne już pytałaby, czy ich właściciel nie miał nic przeciwko.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Czy bał się postępować pewnie w jego obecności?
Nie wiedział. Wiedział za to, że przez ten cały czas naprawdę wiele się zmieniło. On sam się zmienił. Nie chciał i przede wszystkim nie pozwalał już na sprowadzenie swojej osoby do poziomu małego pieska. Brał wiele spraw w swoje ręce. Jak coś chciał, to to robił. A jak nie – to nie. Proste. Trzeba jednak przyznać, że sporo w tej kwestii zawdzięczał Grimshawowi. To on otworzył mu oczy na wiele spraw. Mógłby mu podziękować za to. Mógłby.
Wyprostował się przyciskając wierzch dłoni do ust, na których czuł pieczenie. Wbrew sytuacji, uśmiechnął się lekko i zabrał dłoń, na której pozostał ślad krwi.
Prawie zapomniałem. – powiedział spoglądając na nią z lekkim błyskiem ekscytacji w spojrzeniu, po czym przeniósł wzrok na Ryana. – Że lubisz mieć ostatnie zdanie w każdej kwestii. – zawsze tak było. Odkąd tylko pamiętał, od momentu, kiedy po raz pierwszy ich drogi się skrzyżowały.
Stał jeszcze przez chwilę, a kiedy ciemnowłosy wyszedł z wanny, skrzydlaty wreszcie się ruszył, kierując w stronę wyjścia z łazienki, wymijając przy tym wymordowanego.
Pójdę pobawić się nożem. W końcu muszę dbać o twoje zadowolenie. – cień rozbawienia przemknął przez jego twarz, choć w tej pozycji Grimshaw nie mógł tego zauważyć.
Chciaż zabawa solo może być nudna. Liczę, że dołączysz. – rzucił przez ramię, by wreszcie ostatecznie opuścić pomieszczenie.

Przesunął kącikiem języka po dolnej wardze, czując metaliczny posmak krwi. Stojąc samemu w kuchni, uniósł obie dłonie i klepnął się w policzki, próbując się otrzeźwić. Nie wiedział, czy ostatni ruch Ryana był zamierzony, ale… widok jego nagiego, ociekającego seksem i wodą ciała wywołał uderzenie ciepła w twarz skrzydlatego. I nie tylko. Nie daj się. Pomyśl o czymś obrzydliwym. Flaki z królika. To jest to. Odchrząknął cicho i przeczesał za długie włosy, sięgając po królicze truchła. Wrzucił je do miski, złapał za nóż i przystąpił do patroszenia zwierząt. Miał wrażliwy żołądek, ale lata babrania się we flakach  zwierzyny skutecznie znieczuliły go na taką czynność. Właściwie patrząc na nie… nie czuł nic. Zero*. Pustka. Ale to dało mu pewną przewagę. Kiedy wiele aniołów rozczulało się nad uśmierconymi stworzeniami, Nathair zabierał się już za pozbawianie króliczej skóry.

Przetarł wierzchem dłoni czoło a potem policzek, chcąc czy nie, pozostawiając krwawą smugę. W tym samym momencie, kiedy do kuchni wszedł Ryan. Obejrzał się przez ramię, nieco bezczelnie przesuwając wzrokiem po całej jego sylwetce, a usta wygięły się w lekkim uśmiechu. Piekarnik zajął się już mięsem, wystarczyło teraz poczekać.
Kawy? – zapytał, choć nie oczekiwał odpowiedzi. Pamiętał słowa Growa. Pamiętał jego rady odnośnie tego co lubi Grimshaw,  a czego nie. Co prawda zapewne większość była przekłamana, ale miał nadzieję, że informacja odnośnie kawy jest prawdziwa. Kiedy woda gotowała się w garnku, sięgnął po pierwszy lepszy kubek z brzegu.
Moje całe życie to szczekanie. Kiedy jestem zły, szczekam. Kiedy się boję, szczekam. Kiedy sytuacja mnie przerasta, szczekam. Od kiedy pamiętam, szczekałem. To była moja linia obrony, przez którą nikt nie potrafił się przebić. Na sądzie byłem… zdesperowany. Nie wiedziałem co mogę zrobić, żeby cię ocalić, więc szczekałem. – nasypał do kubka dwie łyżeczki kawy i sięgnął po garnek z wrzątkiem. – Ale chyba trochę zmęczyło już mnie szczekanie. A może po prostu nie wiem jak szczekać. – wzruszył lekko barkami zalewając kawę. Złapał za kubek i odwrócił się do Ryana, podchodząc do niego i postawił naczynie przed nim. Ale nie wyprostował się, ani też nie odsunął. Zamiast tego nachylił się opierając obiema rękoma blat stołu, spoglądając w srebrzyste tęczówki.
Wyjaśnijmy sobie coś, Jay. – zaczął spokojnie, wiedząc przy tym, że stąpa na cienkim lodzie. – Sądu już nie ma. Co było, to było. Jest mi przykro, że podniosłem na ciebie rękę. Ale też ratowałem ci tyłek, jak tylko mogłem. Potrzebowałeś pomocy czy nie, to nie ma znaczenia. Nie oczekuję żadnych podziękowań czy innych tego typu bzdet. Prędzej odgryziesz sobie język, niż cokolwiek pochwalić. Po prostu… To już przeszłość. Zamknijmy ten rozdział i nie wracaj już do tego. – powoli wyprostował się i usiadł na drugim krześle. To nie były jakieś warunki. Dla niego temat „sąd” był cholernie ciężką sprawą, o której chciał zapomnieć. Przynajmniej w najbliższym czasie.

*bo wszyscy wiedzą, że kocha Zero.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Grimshaw wzruszył mimowolnie barkami, komentując jego spostrzeżenie. Ostatnie zdanie musiało należeć do kogoś, kto wiedział, co mówi i był pewien swojej słuszności, czego zawsze brakowało innym ludziom. Ciemnowłosy natomiast nigdy nie miał większych problemów z wyrażeniem tego, co miał na myśli i uświadomieniem drugiej osobie, że czego nie zrobi i tak niewiele zdziała w jego obecności. Być może się przeceniał, jednak jeszcze nikt nie dał rady mu tego udowodnić. Nie rozumiał jednak, dlaczego Nathair uważał to za powód do rozbawienia. Dla Ryana nie było absolutnie nic śmiesznego w tym, że chłopak raz jeszcze mylnie ocenił jego intencje, a przynajmniej tak to wyglądało.
Może tuszuje swoją rozpacz?
Nie próbuj ubierać masochizmu w ładne słowa.
„W końcu muszę dbać o twoje zadowolenie.”
Kto by się spodziewał? Gdy wypowiadał wcześniejsze słowa, spodziewał się raczej wybuchu niezadowolenia lub nawet agresji. Tymczasem Heather nie miał nic przeciwko spełnieniu jego polecenia. To fakt, że sam zaprosił go na obiad i zaoferował ogólną gościnę, jednak mało kto ucieszyłby się z podobnego polecenia. Jay odprowadził chłopaka wzrokiem, zatrzymując się w połowie czynności zakładania na siebie szerokiej bluzki, a tuż po przeciągnięciu jej przez głowę, podszedł do lustra, by ocenić, czy na jego twarzy nie pozostały jakieś rażące ślady zakrzepłej krwi lub błota. Na szczęście udało mu się pozbyć wszystkiego, przez co blizna pod okiem była jedyną towarzyszącą mu nieodłącznie skazą.

Krzesło zaszurało o podłogę, gdy wymordowany częściowo odsunął je do tyłu, by zająć miejsce przy stole. Na zadane pytanie kiwnął twierdząco głową – jak mógłby zrezygnować z tego pełnego serwisu usług? Co prawda, nie przewidywał, że wisienką na torcie okaże się nawiązanie do ich wcześniejszej rozmowy, która według opętanego, zdążyła już zająć miejsce w odłożonych na bok aktach. Nic dziwnego, że bez cienia zainteresowania wpatrywał się w plecy skrzydlatego, jakby samym spojrzeniem próbował nadrobić to, że nie obchodziło go podobne tłumaczenie albo jakby czekał na zaskakującą puentę.
„Nie wiedziałem co mogę zrobić, żeby cię ocalić, więc szczekałem.”
Martwił się.
Był to tylko kolejny argument, który do niego nie przemówił, ale pozwolił mu kontynuować, opuszczając wzrok na przelewającą się do kubka, parującą wodę. Nawet kawa mogła w tym momencie zapewnić mu częściowe zaspokojenie głodu.
Każdy wie jak szczekać ― podsumował, odbierając podstawiony kubek kawy. Uniósł go obiema rękami i podsunął sobie pod usta, najpierw wydmuchując powietrze, by ostudzić nieco swój napój. ― To żadna sztuka, aniele. ― Ostrożnie upił pierwszy łyk, nie chcąc się poparzyć, niekoniecznie przywiązując uwagę do tego, że różowowłosy nadal trzymał się za blisko. Chociaż nie rozwinął swojej myśli, miał nadzieję, że już sam ten komentarz da chłopakowi do myślenia. Sztuką było powstrzymać się od szczekania – było tylko bezsensowną paplaniną, wyrzucaną z siebie pod wpływem emocji, a nie przemyśleń. Sztuką było działać, a nie szczekać, o czym wielu szczekaczy zapominało, licząc, że słowa wszystko załatwią.
Pociągnął kolejny, niewielki łyk, unosząc spojrzenie znad kubka na przyglądającego mu się stróża. Powoli odstawił kubek na blat, jednak nie zrezygnował z obejmowania go dłońmi, nawet jeśli zdążył porządnie nagrzać się od wrzątku.
Tylko jeśli zapamiętasz, że nie jestem dzieckiem, które potyka się o własne nogi ― odparł rzeczowo i z niezmąconym spokojem w głosie, co w jakiś dziwny sposób podkreśliło, że nie aprobował takiego wtrącania się. Colin mógł mieć się za jego stróża, ale szlajał się za nim od dziesięciu lat. Dziesięci lat, które nie były nawet jedną dziesiątą jego całego życia, podczas którego nauczył się radzić sobie bez żadnych niedogonień. Nie zamierzał pozwolić sobie na uzależnienie się od działań Nath'a. ― W każdym razie to ty zacząłeś do tego wracać, skończyłem ten temat kilkanaście minut temu. Rozmowa nie pomoże w zmianie biegu wydarzeń. ― Poruszył lekko kubkiem, wprawiając ciemny płyn w lekkie zawirowanie. Ledwo widocznie wciągnął powietrze nosem, wyłapując słaby jeszcze zapach pieczonego mięsa. Dania na ciepło były rzadkim luksusem, przez co równie dobrze mógłby pochłonąć królika na surowo.
I nie tylko jego.
Uspokoił mrowienie kłów kolejnym haustem kawy.
Więc jak prezentuje się teraźniejszość? ― spytał po dłużącej się chwili milczenia, ze wzrokiem zawieszonym na twarzy chłopaka. Cała ta scena przypominała jakąś nieudaną parodię rodziny, która kompletnie nie nadawała się do tej roli.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Odsunął się wreszcie od niego i przechyliwszy do tyłu – opadł ciężko na jedno z wolnych krzeseł. Podparł brodę o rękę i przyglądał się w milczeniu Grimshawowi. Ciężkie krople coraz mocniej uderzały w szybę, wywołując kojące dudnienie w pomieszczeniu. Oraz senność, która mozolnie kładła swoje piętno na powiekach skrzydlatego. A może wynikało to z poczucia dziwnego i nieokreślonego spokoju, jaki niosła ze sobą obecność wymordowanego? Kąciki ust chłopaka uniosły się nieznacznie, choć z tej perspektywy z pewnością było to mało wymowne dla jego gościa.
Wiem, Jay. – powiedział zaskakująco lekkim tonem. – Wiem, że nie jesteś dzieckiem, i z naszej dwójki to ty potrafisz sobie poradzić w każdej sytuacji. Po prostu… – zagryzł na moment dolną wargę od wewnątrz, próbując odnaleźć odpowiednie słowa, w które mógłby ubrać to, co chodziło mu po głowie. – Miałeś w całym swoim życiu kogoś, na kim ci zależało? Jeśli nie, to po prostu tego nie zrozumiesz. – wzruszył lekko barkami dochodząc do wniosku, że nie ma najmniejszej potrzeby na dalsze tłumaczenia, jeżeli Grimshaw nie znał podstaw relacji z drugą osobą. Co z tego, jeśli nawet da mu wykład, narysuje wykresy i przytoczy tysiące przykładów, wyjaśniające jego postępowania, jeżeli Ryan nie potrafił tego wszystkiego zrozumieć?
Serce zabiło mocniej a w klatce piersiowej poczuł nieprzyjemny ścisk, który wywoływał nudności. Chłód rozlał się po jego skórze, szarpiąc jego wnętrznościami, jakby jakieś niewidzialne haki wbiły się w jego ciało i ciągnęły na dół.
’Chyba zakochałem się w swoim podopiecznym’
Ściągnął mocniej usta, aż te stały się jedną, cienką linią. Za nic na świecie nie może mu o tym powiedzieć otwarcie. Po prostu nie mógł. Nie chciał dawać satysfakcji wymordowanemu, pozwolić mu na zdobycie przewagi nad nim. Bałby się wtedy spojrzeć mu w oczy.
Skomplikowana. – odparł na jego ostatnie pytanie w tym samym momencie, co w pomieszczeniu rozległ się dźwięk piekarnika obwieszczającego koniec pieczenia. Jasnowłosy podniósł się z krzesła i podszedł do niego, wyłączając go i otwierając drzwiczki. Gorąco buchnęło mu w twarz wraz z przyjemnym zapachem jedzenia. Ale nie był głodny. Brak apetytu sprawił, że całe zwierzę należało do Grimshawa.
Los jest ostatnio wyjątkowo skurwysyński. – wymamrotał pod nosem tak cicho, że nawet Ryan nie byłby w stanie go dosłyszeć. – Ze wszystkich osób… akurat ty… – parsknął cicho tonem pozbawionym jakiegokolwiek rozbawienia. Wyciągnął naczynie i przeniósł je na stół, stawiając tuż pod nosem wymordowanego.
Smacznego. – dodał lakonicznie odrzucając na bok żaroodporne rękawiczki I wrócił na swoje miejsce. Sięgnął po dzban z wodą i cytryną, żeby nalać sobie do szklanki, ukradkiem przesuwając wzrokiem po wymordowanym. Nic się nie zmienił. Blada, wręcz przezroczysta skóra przerażała, jednocześnie wprawiała w zachwyt. Chciał jej dotknąć. Chciał go dotknąć. Przysunął szklankę do warg, upijając łyk wody, ani na sekundę nie odrywając od niego spojrzenia. Ciekawe co powiedziałby teraz Lav. Jakąś radą nakarmiłby spragniony umysł młodocianego skrzydlatego. W takich chwilach żałował, że nie posiada chociaż połowy jego spokoju i rozsądku.
Bądź mój.
Ale nie będzie.
Chociaż na jedną noc.
Na pewno?
Odchrząknął niemo, wreszcie ocknąwszy się i oderwał nieco zażenowany wzrok, zdając sobie sprawę, że zbyt długo się w niego wpatruje. Skupił się na bardzo ciekawej ścianie ozdobionej starą, odlepiającą się w niektórych miejscach tapetą koloru dojrzałej śliwki.
Przekłuj mi ucho, Jay. – nietypowa prośba prześlignęła się przez gardło Nathaira, przerywając błogą ciszę, która trwała kilka minut.
Odważna prośba.
Możliwe. Możliwe, że i głupia.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

„Miałeś w całym swoim życiu kogoś, na kim ci zależało?”
Nie. ― Zaprzeczenie stosunkowo łatwo prześlizgnęło mu się przez gardło i jednocześnie nie było odpowiedzią, której by się po nim nie spodziewano. I chociaż w następnym ułamku sekundy już wracał pamięcią do przeszłości, nie dał po sobie poznać, że przez ten czas był częściowo nieobecny. Być może, gdyby otrzymało się możliwość znalezienia się w jego głowie, uznano by to za kłamstwo. Sam Grimshaw nie sądził, by w tej sytuacji minął się z prawdą. W dodatku nie uważał, że brak takiej osoby był czymś złym ani że przez to zgubił coś ważnego po drodze. ― Ale sądzę, że na pewno znaleźlibyście w zanadrzu jakieś bardziej wyszukane sposoby na okazanie tego ― stwierdził sucho, jakby romantyzm odcinania cudzych rąk do niego nie przemawiał. Zdarzało mu się pozbawiać kogoś kończyn, ale nie krył przy tym żadnych głębszych intencji.
Dobrze wiesz, że nie o to chodzi.
Wiem.
Mała, głupia owca idąca na rzeź. A nie zasłużyłeś na to.
„Skomplikowana.”
Ponieważ? ―  Ryan mimowolnie przeskoczył wzrokiem na piekarnik, który irytował swoim piszczącym dźwiękiem. Jako wymordowany gorzej radził sobie z takim hałasem, nawet jeśli dla kogoś innego brzmiał on znacznie ciszej. Upiwszy kolejny łyk pobudzającej kawy, rozmasował skroń, rozluźniając się dopiero, gdy pikanie ucichło, a kuchnię wypełnił intensywniejszy zapach przygotowanego królika, który zaskarbił sobie jego uwagę znacznie bardziej od niewyraźnego mamrotania pod nosem przez Nathaira. Jay prawdopodobnie już nawet nie starał się dociekać, jakie słowa padły z ust skrzydlatego.
Z lekkim stuknięciem odstawił kubek na bok, ustępując miejsca większemu naczyniu. Chociaż jego żołądek nie wydał z siebie burczącego dźwięku, ciemnowłosy dopiero teraz odczuł w nim przejmującą pustkę. Prawdopodobnie tylko potrzeby upodabniały go jeszcze do żywej istoty, choć nie był na tyle łapczywy, by już na wstępie zabrać się za jedzenie. Zanurzanie palców w parującym od wysokiej temperatury mięsie, nie było najrozsądniejszym pomysłem. Postanowił odczekać te dwie czy trzy minuty, nawet jeśli zdawały się być wiecznością dla wygłodniałego organizmu.
„Przekłuj mi ucho, Jay.”
Uniósł wzrok na chłopaka, zahaczając nim o lekko wychylające się spomiędzy włosów ucho. Musiał przyznać, że była to dość niecodzienna prośba nawet jak na niego. Ściągnął nieznacznie brwi, jakby prosił go o coś niewykonalnego, a co w rzeczywistości wykonalne było. Przynajmniej dla kogoś, kogo ucho zdobił więcej niż jeden kolczyk i kto na pewno nie zawracał sobie głowy przekłuwaniem uszu u samych specjalistów.
Skąd ten nagły pomysł? ― wymruczał, opierając łokieć na stole i powoli przysuwając rękę do upieczonej zdobyczy. Ponieważ nadal czuł buchające gorąco, na razie postanowił zatrzymać swoją dłoń na tym etapie, jakby dzięki temu miała się ogrzać albo przynajmniej przyzwyczaić do całkowicie różnej od jego ciała temperatury. ― Znak rozpoczęcia nowego, skomplikowanego etapu w swoim życiu? Jeśli nie będziesz miał czego założyć, ten trud będzie bezsensowny.
Wreszcie dosięgnął królika, wbijając kciuk w mięsisty udziec. Zaczął odrywać pojedynczy płat mięsa, przyglądając się, z jaką łatwością odchodził od całej reszty. Wsunął sobie do ust pierwszy kęs i oblizał palce ze słonawego tłuszczu. Smakował całkiem nieźle.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Spoiler:

Szczerze powiedziawszy, to nie spodziewał się innej odpowiedzi, niż tej, jaką uraczył go Grimshaw. Z jednej strony nie potrafił wyobrazić go sobie obdarzającego kogoś jakimś szczególniejszym uczuciem, a już na pewno nie pozytywnym. Ale z drugiej zaś strony, wymordowany żył wiele lat. Bardzo wiele. Ponad tysiąc. Ciężko mu było uwierzyć, że przez cały wiek w jego życiu nie zjawił się nikt, na kim mogłoby mu zależeć. Nathair postrzegał go, jego zachowanie i postępowanie przez kwestię paru lat, kiedy go znał. Mimo to, poczuł się dziwnie przygnębiony tym. W jego oczach życie Wymordowanego musiało być cholernie… puste. Na nikim nie polegał. Nikomu nie ufał. Zawsze sam. Aż przesiąknął samotnością, aż wreszcie sam stał się jej personifikacją.
Spojrzał na szklankę z wodą, czując narastającą presję. Raptownie poczuł, jak zasycha mu w gardle, a pod językiem kłębi się piasek, który uwiera go i zgrzyta pod zębami. Złapał za szklankę i pospiesznie wypił właściwie całą jej zawartość. Odłożył ją z cichym stukiem i przetarł wierzchem dłoni usta, spoglądając na ciemnowłosego.
Zawsze byłeś sam? – zapytał opierając mały palec na krawędzi szklanki I przechylił ją nieco na bok, po czym zaczął kręcić raz w lewo, raz w prawo.
I ktoś cię kiedyś zdradził? Wbił nóż w plecy, że nikomu nie ufasz? – spojrzał w szare tęczówki, zdając sobie sprawę, że to nie była tylko kwestia pytania Grimshawa o jego prywatne rzeczy, ale właściwie pierwszy raz od bardzo dawna, jeśli nie pierwszy raz, zaczynali dyskutować w miarę normalnie. Poważnie. Bez niepotrzebnego krzyku i emocji, które najczęściej władały młodym umysłem szczenięcego anioła.
Jest skomplikowana. Dla mnie. Pojawiły się pewne niedorzeczności, których nie jestem w stanie wyplenić ze swojego umysłu, Jay. I chyba nikt nie jest w stanie mi w tym pomóc. Nawet ty. Nie, zwłaszcza ty. – spojrzał na niego spokojnie. Choć jego słowa mogły zabrzmieć dwuznacznie, wiedział, że ciemnowłosy nie domyśli się ich prawdziwego dna i sensu. Cokolwiek by się nie stało, jakkolwiek jego serce nie wrzeszczałoby, żeby mu o tym powiedział a żołądek jakkolwiek nie wykręcałby się na wszystkie możliwe strony – nie mógł tego zrobić. Ryan… Ryan nie zrozumiałby tego. A nawet jeśli, w najlepszy wypadku wyśmiałby go. O gorszych konsekwencjach anioł nawet nie chciał myśleć.
Wiedział, że jego uczucia nie mają prawa bytu.
Nie było mu wolno go kochać.
Był jego podopiecznym. Maszyną do zabijania. Grzesznikiem pozbawionym skrupułów.
Czekało na niego tylko i wyłącznie rozczarowanie, ciemność i równie lodowata samotność, jaka otaczała Grimshawa. Musiał skończyć to raz, na zawsze. Najlepiej teraz. Zamknął na moment oczy, mając nadzieję, że czułe ucho wymordowanego nie dosłyszy jego szybkiego i głośnego bicia serca. Ktoś wyraźnie zamknął w jego klatce piersiowej jakąś zdesperowaną istotę, która teraz próbowała wydostać się na zewnątrz. Ale nie mogła. Musiała zdechnąć.
Mam wszystko. – przerwał wreszcie milczenie wstając od stołu. Podszedł do jednej z szuflad, którą rozsunął i wyciągnął igłę oraz małe, srebrne kółko. – To chyba powinno wystarczyć na dobry początek. – odparł podchodząc do niego i kładąc obie rzeczy na stole. Uśmiechnął się delikatnie, choć jego uśmiech był pozbawiony jakiejkolwiek radości.
Możesz tak to nazwać. Nowe życie, nowe ja, blab bla bla. Czy jakoś to szło. – ramiona uniosły się i opadły, kiedy nimi wzruszył. – A prawda jest taka, że po prostu tego chcę. Nic takiego się za tym nie kryje. Lewe ucho. – dodał cicho i wrócił na swoje miejsce, przez moment w milczeniu przyglądając mu się, jak spożywa królika.
Zabij to. Teraz.
Pocałuj mnie. ostatni razW końcu mam się nie krępować, prawda?
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

„Zawsze byłeś sam?”
Srebrzyste tęczówki zawiesiły wzrok na tych różowych, należących do Nathaira.
„I ktoś cię kiedyś zdradził?”
Przechylił głowę.
„Wbił nóż w plecy, że nikomu nie ufasz?”
Wsparł policzek na dłoni, pozwalając na to, by kąciki jego ust na krótką chwilę wygięły się w powątpiewającym grymasie. Był to dość oczywisty zestaw pytań. Ludziom znacznie łatwiej było zrzucić istnienie czyichś cech na złe doświadczenia, jeśli te cechy niekoniecznie im się podobały albo odstawały od przyjętych norm. „Wolisz być sam, bo na pewno zostałeś kiedyś zdradzony!” – to dlatego swojego czasu psychologia była tak popularna. Każdy próbował rozszyfrować każdego i myślał, że książkowa wiedza da mu do tego większe przywileje.
Zadajesz za dużo pytań ― stwierdził, jakby tym samym chciał wywinąć się od odpowiedzi. Złapał za odstający kawałek spieczonej skóry i zdarł go z żeber królika, by dobrać się do ciekawszego kawałka mięsa. ― A ty jesteś zgryźliwym szczeniakiem, bo kiedyś ktoś zalazł ci za skórę? ― spytał czysto retorycznie, jakby chciał mu uświadomić, jak durne mogły okazać się podobne wnioski. Chyba że był jednym z tych przykładów, które faktycznie uległy wpływom otoczenia. ― Nie ufam innym, bo nie mam ku temu powodów. Nie zamierzam polegać na osobach, które mogą mnie spowolnić albo których brak nagle może mi zaszkodzić. Zawieram znajomości, które są dla mnie korzystne, nie przywiązuję do nich emocjonalnej wagi. I bez tego mam z kim się pieprzyć, mam z kim walczyć, mam gdzie mieszkać, mam co jeść i mam w co się ubrać.
Czy to jakaś aluzja?
Tylko prawda.
Grimshaw jak gdyby nigdy nic, przeżuł kolejny kawałek mięsa, opuszczając wzrok na swój posiłek. Mimo ostrych słów, bynajmniej nie odnosił się do obecnej sytuacji, nawet jeśli łączyła w sobie przynajmniej trzy z wymienionych podpunktów.
Jesteś mało rzeczowy ― podsumował z nutą dezaprobaty w głosie. Nie dało się ukryć, że Heather kręcił się dookoła tematu, jak wokół gówna, którego nie chciało się ruszać. ― Niedorzeczności ― powtórzył, prostując głowę i układając przedramię na stole. ― Jak uważasz.
Jay nie był raczej tym typem, który drążył temat, dlatego tym razem pozostawił Colinowi wolną wolę. Kolejna sprawa była taka, że ciemnowłosy nie tylko nie był w stanie pomóc chłopakowi, ale i nie chciał mu pomagać. Zajadając się kolejnymi kęsami mięsa, które przeżuwał mało łapczywie, jak na kogoś, kto od dawna nic nie jadł, powiódł wzrokiem za aniołem, który wstał od stołu, by zaraz wrócić z dwoma niewielkimi przedmiotami. W milczeniu wysłuchał o jego braku powodów, uznając całą tę akcję za opóźniony, młodzieńczy bunt. Niemniej jednak przytaknął krótko, przystając na te warunki.
„Pocałuj mnie.”
Uniósł brew, jakby zaskoczony kolejną prośbą chłopaka. Chyba o jedną za dużo.
Ktoś tu urządza sobie koncert życzeń, co?
Na to wygląda.
Jest odważniejszy. Ciekawe czy to twoja zasługa.
Sam o tym zadecyduję ― mruknął, oziębłością rujnując wszelkie nadzieje skrzydlatego. Z drugiej strony, chyba nie spodziewał się, że to wypali? Wymordowany raz jeszcze wsunął brudne od mięsa palce do ust, a oczyściwszy je z tłuszczu, osuszył je niedbałym wytarciem je o bok spodni, które na szczęście nie uległy już zabrudzeniu. Opętany podniósł się od stołu, chwytając igłę w palce, a stanąwszy u lewego boku różowookiego, wsunął palce w przydługie włosy i samodzielnie odgarnął je na bok, dbając o to, by żaden kosmyk mu nie przeszkadzał. Chłód jego dotyku prędko zsunął się na wybrane przez niego ucho, tłumiąc całkowicie niższą temperaturę trzymanego narzędzia. Prawdopodobnie nie był nawet w stanie zarejestrować, kiedy drobny szpikulec przebił się przez miękki płatek.
Ryan odłożył igłę na stół, by zgarnąć z niego przygotowany kolczyk, który zaraz umieścił w odpowiednim miejscu, choć widok Nath'a, który próbowałby założyć go sobie na oślep, mógłby okazać się dość komiczny.
Może spuchnąć.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Eden :: Rajskie miasto

Strona 16 z 21 Previous  1 ... 9 ... 15, 16, 17 ... 21  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach