Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 6 z 7 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next

Go down

Wymówka że nie widziałem posta zaczyna się robić już kiepska, ale no serio : / Ych

Czuł się śledzony? Osobiście, nie odczuwał tego. Od dawien dawna nie posiadał uczucia jakie przypominałoby paranoję lub właśnie odczucie bycia śledzonym, posiadania kogoś kto podąża jego krokami. Bardzo możliwe że jest to spowodowane faktem zwyczajnego wyobcowania, zarówno ze względu na jego niestandardową posturę, jak i ogólnego osamotnienia. Potrafił wyczuć niebezpieczne istoty pochodzenia biologicznego, choćby ze względu na fakt że większość z nich cuchnęła śladami walki i ogólnej Desperacji. Przez raban jaki sam wytwarzał każdym, swoim krokiem usłyszenie kogoś kto nie próbuje być za głośno w swoich krokach dla niego było dość trudne.
Stąd też, gdy został "zagadany", jego głowa wykonała szybki zwrot w kierunku źródła dźwięku z lekko uniesionymi brwiami w geście zaskoczenia. Nie wyczuł go. Nie usłyszał go.
Ale też nie czuł powodu do obaw wobec niego, choć być może powinien. Przez krótki moment, nie zatrzymując kroku, mierzył podejrzanie dobrze ubranego jegomościa jaki postanowił dotrzymywać mu kroku, po czym jednak zwrócił spojrzenie z powrotem przed siebie, najwidoczniej już przyjmując stan rzeczy do świadomości. Zarówno dziwny wygląd jego niespodziewanego towarzystwa, jak i sam fakt jego posiadania.
- Nie, raczej wraca do domu. - Odpowiedział może z lekka krótko, ale całkowicie szczerze. Chwilowo wracał do domu, zapewne później wróci do łowienia różnych form morskiej fauny, ale na ten moment jego myślą przewodnią było wgramolenie się do jego leża i może prześpienie się? Trasa jeszcze długa przed nim, więc zdąży się zmęczyć i być chętnym na takową drzemkę. I jeszcze pewnie z kilka(naście) przekąsek różnego typu po drodze.
- Nie interesują mnie tutejsze płotki, większość z nich jest tak mała i chuda, że praktycznie nie poczułbym smaku. - Przynajmniej tak zrozumiał pytanie jego rozmówcy - że nikogo mieszkającego na Desperacji nie udało mu się złapać. Gdyby faktycznie to chciał robić, to pewnie już teraz jego rozmówca musiałby unikać jego szczęk. A nie musi - więc jednak wszystko jest pod kontrolą, yey? Yey!
- Czym w sumie zawdzięczam sobie przyjemność posiadania towarzystwa w moim marszu? - Koniec końców musiało do tego przejść, a spory, rybo-podobny łeb skierował się ku jego rozmówcy, choć ciało podążało dalej wzdłuż wytyczonego przez rzekę szlaku. Wypadałoby wiedzieć jaki jest powód dla którego jego rozmówca był zainteresowany zamienieniem słów z wymordowanym, bo rzadko trafia na tak "odważnych". Nie żeby w jego wypadku odwaga była potrzebna, ale jednak niektórzy zbyt mocno polegają na pozorach i stereotypach. Szkoda.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down


There is always a bigger fish
Choć do odważnych świat należy, to Frankensteinowi nie w głowie przejęcie tego pokręconego padołu. Bardziej interesowała go postać, przy której miał przyjemność kroczyć i przekonać się, że była jak najbardziej rozumna i nieskora do konfliktu - a przynajmniej takie robiła wstępne wrażenie. Była to jednak zachęta dla bohatera do jeszcze bliższego poznania swojego nietuzinkowego towarzysza.
- Rozumiem, rozumiem. - Pokiwał głową.
Choć Desmond miał własną teorię odnośnie powodu, dla którego rybolud chciałby powrócić do domu z widocznie pustymi sieciami, to okazała się ona błędna. Przekonał go o tym nie kto inny jak sam Wymordowany, swoimi kolejnymi słowami. Choć te nasz bohater mógł nieco znadinterpretować. Przynajmniej niewyłapanie kontekstu - po którejkolwiek z rozmawiających stron - mogło prowadzić do pewnego urozmaicenia konwersacji, jeżeli nie po prostu nadania jej humoru.
- Wybacz, jednak nie do końca znane mi są ryby, które można poławiać w tych okolicach.
Przy tych słowach położył sobie prawą dłoń na klatce piersiowej i schyliił nieznacznie do przodu. Szybko jednak powrócił ręką do poprzedniej i kroczył wraz z ryboludiem w wyprostowanej pozie.
- Ciekawością podsyconą przez lubiących plotkować gapiów - odpowiedział na pytanie, lecz dalej patrzył przed siebie. - Nic poza tym. Proszę wybaczyć, jeżeli to mało wybitny dla Ciebie powód...
Przeciągnął ostatnie słowo, jakoby w zastanowieniu. Rzeczywiście jego program wskazał na brak pewnych danych, z których mogł skorzystać w swojej kwestii. Niezwłocznie więc przeszedł do ich zdobycia.
- Zapomniałbym o manierach! - zakomunikował, ponownie kładaąc sobie dłoń na piersi i odwracając ukrytą pod uśmiechniętą maską twarz w stronę Wymordowanego - Na imię mi Cromwell. Desmond Cromwell, przyjacielu. I jeszcze chciałbym zapytać, dla pewności,  a co powinienem uczynić znacznie wczesniej: mam rozumieć, że moje towarzystwo nijak Ci nie będzie przeszkadzać? Nawet, jeżeli będzie wiązać się z rozmową?
Nie było sensu bawić się w domysły. Skoro nieznajomy potrafił tak biegle posługiwać się mową, nie szkodziło go zapytać o te sprawy wprost. Choć niektórzy zapewne poddawali by w wątpliwość szczerość odpowiedzi ryboluda, to Frankenstein nie miał takiego zamiaru, jak długo czyny jego towarzysza nie negowały jego słów.

Nie martw się Amepie. Wujek Franek nie pyta. Wujek Franek rozumie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie komentował jego odpowiedzi - nie było w sumie ku temu potrzeby. Skoro to rozumiał, po co miał w jakikolwiek sposób to dopytywać lub negować? Ten temat raczej można bez problemu zamknąć.
- Chodzące na dwóch nogach, czasami włochate, potrafiące nieco myśleć, lecz będące zbyt ograniczone by przyjąć że nie wszystko co jest większe chce ich zabić i zjeść. - Tak dobitna metafora powinna pozwolić jego chwilowemu towarzyszowi podróży na zrozumienie, o jakich rybach mówił. Nie zauważył jednak gestu, nawet pomimo dość dużych oczu. Wolał spoglądać co jakiś czas na ziemię pod nogami - spadnięcie do tego bajora którzy niektórzy nazywają rzeką byłoby... Nieprzyjemne. Głównie by się z niego wydostać, bo zapadałby się w mule przy każdym ruchu ciała. Musiałby praktycznie wygryźć sobie nowy kawałek koryta by się wydostać, a tego naprawdę nie chciał.
- A zatem spotkałeś mnie. Co dalej? - Spytał, teraz zwracając swoje spojrzenie ku mężczyźnie. No bo taka prawda - udało mu się, złapał "nieuchwytnego" Amepa w spotkaniu w cztery oczy. Co dalej? Widzi dużą rybę, duża ryba mówi, duża ryba go jeszcze nie zjadła. Co dalej?
- Nie mam czego wybaczać, zwyczajnie nie czuję się taką "atrakcją" by budzić ciekawość. Niektórzy przechodzą mutacje w sposób bardziej kontrolowany, u mnie nastąpiło to dość... Wyraźnie, jak zresztą widzisz. - Czasami naprawdę go zastanawiało, czemu ludzie uważają go za taki niezwykły widok. Istnieją wymordowani, którzy podobnie jak on wyglądają bliżej ogromnej bestii niż człowiekowi jakim kiedyś byli. Jedyne co w Amepie jest niestandardowe, to fakt że jest stworzeniem wodnym w głównej mierze. Pewnie dlatego ciekawość - bo co ryba jego pokroju robi tak daleko od wody?
Zatrzymał się na moment, gdy mężczyzna zapomniał o manierach i obrócił się do niego przodem. Musiał się trochę schylić by dobrze go widzieć, ale to nie jest większy problem. Akurat się złożyło, że miał swój malutki melonik na głowie, jaki był niemal komediowy w porównaniu do jego własnego rozmiaru. Odwzajemnił gest w podobny sposób do jego rozmówcy, lecz nie przykładał dłoni do piersi. Miast tego, zdjął swój malutki (w porównaniu do głowy) melonik i ramię z nim skierował na wysokości swojego brzucha, samemu się schylając w ukłonie. Wyprostował się po tym geście, wrzucając melonik z powrotem na łysą glacę.
- Z założenia uznaję że Amep to łatwiejsze określenie, lecz nazywam się Theodore Olivier Cordio. Nie obrażę się za używanie żadnego z tych określeń. - Po tych słowach skierował swoje kroki znowu na wytyczony szlak w stronę domu, kontynuując by odpowiedzieć na jego ostatnie pytania. - Nie, to miła odmiana by mieć towarzystwo w tej podróży, nawet tylko na krótki czas. Tam dokąd idę, jest mało istot zdolnych do mowy, stąd każda okazja do rozmowy jest mi miłą. - nie było co kłamać - idzie na brzeg morza, gdzie mieszkają zmutowane bestie i tubylcy jacy posługują się własnymi dialektami, dawno porzucając kulturę zniszczonego świata. Stąd tez, okazja by móc rozmawiać - zwłaszcza gdy sama do niego przychodzi? Nie sposób odmówić.

Tym razem bez tygodnia spóźnienia! Yey!
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zanieczyszczona rzeka oraz jej okolice - Page 6 Smierc-1539961655
Zarówno Amep, jak i Frankenstein mogli w pewnym momencie odczuć niewytłumaczalny niepokój. Strach zaciskający szponiaste łapsko na sercu i ciasny węzeł oplatający płuca, które z wysiłkiem pompowały ciężkie powietrze. Elektryzująca seria nieprzyjemny dreszczy przebiegała wzdłuż kręgosłupa. Mogli czuć się obserwowani niczym mrówki pod lupą.
Źródła odczuć było szukać nadaremno. Gdziekolwiek nie padłby wzrok dwójki Desperatów — panowały absolutne pustki. Nawet okoliczna zwierzyna zdawała się rozpierzchnąć bezpowrotnie dobrą chwilę temu. Ptactwo ucichło, wiatr zamarł w miejscu, nie śmiąc poruszyć najmniejszym źdźbłem trawy.
Po kilku długich minutach trwania w nieprzerwanym stresie dosłyszeli za plecami stukot. Gdy zaciekawiony wzrok podążył za plecy, w polu widzenia zamajaczyła złowroga postać. Czarny płaszcz trzepotał na wietrze w rytm stukających o glebę białych kopyt. Jeździec w towarzystwie ruchomego szkieletu konia gnał prosto ku nim.
Zmora uniosła rękę. Trzymana w dłoni kosa zalśniła złowrogim blaskiem.


termin: 30.10
                                         
Apokalipsa
Apokalipsa
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nim jego towarzysz zdołał mu odpowiedzieć, zaczęło się dziać coś, czego Amep nigdy nie miał okazji odczuwać. Ostatni raz gdy coś takiego czuł, pływał w pobliżu zmutowanych wielorybów, jakie mogły jednym kłapnięciem go całkowicie pochłonąć.
Mowa było o niepokoju, nieprzyjemnym uczuciu niepewności. Nawet formie jakiegoś strachu. Ryba zatrzymała się, nerwowo rozglądając wokół, ale niczego nie dostrzegła. Dosłownie niczego. Żadnego wiatru, żadnych insektów czy zwierząt, niczego. Żadna bestia zresztą nie budowała w nim takiego poczuciu niepokoju jak sytuacja w tej chwili.
- Coś jest nie tak. - Mruknął pod nosem sam do siebie, zaciskając dłoń mocniej na swojej kotwicy. Czuł, że będzie musiał niedługo się obronić. Nie był w stanie jeszcze wiedzieć przed czym. Ruszył dalej, lecz po krótkiej chwili znów się zatrzymał, rzucając nerwowe spojrzenie za siebie. Tym razem jednak dostrzegł źródło tego dziwnego odczucia. Zbliżało się do nich, i wyglądało zdecydowanie jak coś wyjęte prosto z komiksu. Zamrugał parukrotnie oczyma, nie będąc pewien czy dobrze widzi, ale nic się nie zmieniało. Gnała na niego pieprzona kostucha! Uśmiechnął się ironicznie, puszczając sieć i opuszczając kotwicę, łapiąc ją w obie dłonie.
- Czy żyję już tak długo że przychodzisz po mnie we własnej osobie? Nie sądziłem że jestem aż tak gabarytowy. - Obrócił się przodem w stronę jeźdźca, uderzając kotwicą o piach, by następnie wydać diabelnie głośny, bojowy ryk. Bał się, owszem, dlatego pierwszą opcją jaka podchodziła mu do głowy to próba odstraszenia jego przeciwnika.
- COME GET SOME! - Jego angielski wciąż był na tyle dobry by rzucić wyzwanie nadciągającemu przeciwnikowi. Nie sądził by była szansa to rozgadać, nie widząc broń jaka była szykowana. Stąd też, trzymając kotwicę obydwoma dłońmi jakich kostki zaczynały bieleć od napięcia, czekał aż istota się zbliży. Zamierzał jednym, miażdżąco silnym ciosem posłać konia kostuchy na wycieczkę kilka metrów dalej, pyskiem w ziemię, razem z kierowcą.

Frank nie odpisuje, wiec nie zamierzam czekać.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down


Unleash the Fish!
Powinno być mu wstyd, że przed dość bezpośrednim wytłumaczeniem dokonanym przez jego rozmówce, Frankenstein nie załapał, o jakie „ryby” wcześniej chodziło. Być może emulując poczucie zakłopotania z własnej nieumiejętności odczytywania aluzji, w żaden sposób nie zareagował na wyjaśnienie, choć bez wątpienia był za nie wdzięczny.
Początkowo nie odpowiadał na zadane przez ryboluda pytanie. Nie dlatego, że nie znał na nie odpowiedzi. Po prostu chciał ją tak uformować, by nie urazić swojego rozmówcy. I tym razem nie w obawie, że nieodpowiedni dobór słów wywoła u towarzysza Desmonda agresję. Algorytm, który rządził tym zachowaniem u androida, był bardziej związany z symulacją taktu, niżeli wolą przetrwania. Amep, jak to się przedstawił osobnik, z minuty na minutę sprawiał wrażenie osoby, dla której wręcz obrazą było traktowanie – nawet dyskretne – jak tykającej, potwornej bomby, niżeli jak dżentelmena.
- Trochę szkoda by mi było nie nazywać Cię jednym z Twoich dłuższych imion, Teodorze – przyznał Frankenstein. – Byłbym nawet skłonny zwracać się do Ciebie pełnym mianem, ale zakładam, że mógłbyś się wtedy czuć nieco nieswojo, żeby nie powiedzieć „służbowo”.
Bohater rzeczywiście uznał zwracanie się do Amepa per „Teodorze” za lepszy pomysł. Częściowo dlatego, że takie podejście było swoistym wyzwaniem i nie chciał wybrać łatwiejszej, zapewne popularniejszej, czteroliterowej ścieżki. Trochę liczył też na to, że takim potencjalnie nietypowym podejściem sprawi swojemu rozmówcy przyjemność. Ale jak się okazało, już sama konwersacja zdawała się pozytywnie wpływać na humor wielkoluda.
- Miło mi to słyszeć – odpowiedział na oznajmienie Amepa. – A wracając do tematu moich dalszych planów co do Ciebie, Teodorze, to chciałbym stworzyć z tej niepowtarzalnej okazji rozmowy z Tobą, nawet jeżeli określenie „niepowtarzalnej” wydaje się wyolbrzymieniem, coś...cóż, powtarzalniejszego, jeżeli tak to mogę ująć.
Choć jako maszynie z pewnym trudem wychodziło mu stwarzanie dwuznacznych wypowiedzi, tę uznał za dość udaną i w dobrym tonie. Pozytywne, trwalsze znajomości zawsze mogą się przydać, tako samo prywatnie, jak i w kontekście działań Drug-on. No i zawsze jest fajnie mieć do kogo otworzyć gębę, nawet jeżeli była tylko malunkiem na masce zakrywającej urządzenie odpowiedzialne za mowę androida.
- Jestem otwarty na sugestie, korekty oraz zażalenia związane z tym pomysłem – dodał po chwili, przechylając nieznacznie głowę w stronę swego towarzysza.
Nim jednak beztroska pogadanka mogła być kontynuowana, Frankenstein zatrzymał się wraz z widocznie rozkojarzonym Amepem. Biedny android nie był aż tak biegły w rozpoznawaniu subtelnych znaków, które jego towarzysz wyłapał prawie natychmiast.
- Co masz na myśli? - zapytał na komentarz ryboluda, jednak ten wystarczył, by bohater przeszedł w tryb wzmożonej czujności.
Dopiero gdy niebezpieczeństwo otwarcie dało o sobie znać, Desmond obrócił się chwilę po Amepie, by rzucić nań mechanicznym okiem. Pędząca ku nim postać jasno sygnalizowała swoją wrogość. Android spojrzał na swojego szykującego się do obrony kompana. Postanowił ukryć się za nadzwyczaj wielkim cielskiem Amepa, by zniknąć z oczu jeźdźcowi. Pośpiesznie otworzył swoją walizkę, z której wydobył swój sztylet "FANGO", dzierżąc go teraz w prawicy w chwycie odwrotnym. Planował zaczekać, aż Amep zajmie się wstępnym natarciem, być może zatrzymując przy tym napastnika, a następnie wyskoczy zza jego pleców, z lewej strony, by mieć cel po swojej prawej. Planował zatopić ostrze silnym pchnięciem w ciele jeźdźca, najlepiej gdzieś w jego boku, choć nie obrazi się, trafiając w udo.

Apokalipsa na obu fapułach <3
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zanieczyszczona rzeka oraz jej okolice - Page 6 Smierc-1539961655
Wściekłe, końskie rżenie wypełniło cisze zaległą w całej okolicy. Wierzchowiec był jak opętany — zarzucał łbem i wierzgał niczym oznaczany rozgrzanym do czerwoności metalem. Gdyby nie w całości kościany łeb, z pyska wyciekałaby gęsta piana, a ślepia płonęły od dzikiej furii.
W przeciwieństwie do zwierzęcia jeździec zdawał się pozostawać w najwyższym stopniu opanowania. Milczał jak zaklęty. Zdawał się w ogóle nie mieć ust. Nie potrzebował ich jednak do roztaczania porażającej aury. Im mniejszy dzielił go od wymordowanych dystans, tym większe napięcie wyczuwali w żyłach. Zimny pot zalewał plecy, a strach odciskał na umysłach widoczne piętno.
Buchnięcie kotwicy o piach sprawiło, że pędzący koń stanął nagle w miejscu. Uniósł przody niemal do pionu, wymachując białymi kopytami w powietrzu — towarzyszący temu świst powietrza podpowiadał, że spotkanie z tym monstrum nie skończyłoby się na niegroźnych siniakach.
Bestia powróciła kończynami na ziemię i wznowiła szaleńczy bieg. Ogromne ostrze lśniło w słońcu niczym gilotyna, lecz nie opadło w dół ani o drobny centymetr. Zjawa odziana w płaszcz trzymała oręż wysoko, drugą ręką stale popędzając wierzchowca.
W końcu jeździec wpadł w gotową do obrony dwójkę. Prócz lodowatego powiewu obejmującego kark nie poczuli ani draśnięcia. Postać przefrunęła przez ich ciała i przepadła w przestrzeni, jakby nigdy nie istniała. Pozostawiła po sobie jedynie chłód i dudniące w głowie Frankensteina echo słów "artefakty przywódców".

✘ Obie postacie przez następny post będą odczuwały znaczny niepokój.
Koniec ingerencji. ♥

                                         
Apokalipsa
Apokalipsa
 
 
 


Powrót do góry Go down

Czego mógł się spodziewać po tym? A sporej ilości rzeczy. Że jego uderzenie nie będzie dość silne by posłać pomiot piekieł na bok, że rąbnie w nie tak że aż mu w uszach zadzwoni, że broń jeźdźca go i tak sięgnie ze względu na rozmiar... Ale nie spodziewał się ściąć żelastwem powietrza, bo najwidoczniej maszkara była... Fatamorganą? Iluzją? Skąd więc to nieprzyjemne uczucie? Te dreszcze przechodzące wzdłuż kręgosłupa, ten zimny pot jaki po nim spływał (czy ryba się pociła? Najwidoczniej tak)? Skąd to wszystko?
- Powiedz, Desmondzie, czy ty również widziałeś jeźdźca z kosą na kościanym koniu, jaki na nas szarżował, by następnie przez nas przebiec i zniknąć? Czy może byłem zbyt długo bez wody? - Spytał, opierając kotwicę o ziemię i obracając się przodem do osoby do jakiej się odzywał. Jeśli obaj to widzieli, to znaczy że Amep nie wariuje. Jeśli nie, cóż, ryba najwidoczniej bardziej chce śmierci niż myślała, heh. Zdecydowanie było to raczej... Raczej dziwne, zachodząc nawet na bardzo dziwne. Dotąd nigdy nie miał czegoś takiego jak "wizje" czy tego typu iluzje. Raz czy dwa może, jak zjadł zbyt dużą ilość trujących ryb i zadziałało to na niego jak jakieś narkotyki, ale nigdy coś co wydawało się tak... Realne.
Podniósł kotwicę z ziemi i ewentualnie sieć jeśli ją też opuścił, opierając metaliczną konstrukcje o swój bark jak była wcześniej.
- Hmmm, czymkolwiek to nie było, wygląda na to że już zniknęło. Kontynuujmy więc, na czym skończyliśmy? Rozmowa, tak? Myślę że nie będę miał żadnych problemów z takową. - Stwierdził, powracając do swojego standardowego, powolnego marszu. Wciąż czuł się conajmniej spięty, żeby nie coś więcej niż tylko spięty, lecz starał się nie zwracać na to uczucie zbyt dużej uwagi. Istota, wizja, iluzja, fatamorgana czy czymkolwiek ten stwór był zniknęło, więc nie było już powodu do obaw.
Prawda?
- Niemniej, o czym ze mną rozmawiać? Nie jestem niczym niezwykłym, jestem pewien że na Desperacji znajdują się wymordowani o moich gabarytach. Jedyna różnica jest taka, że ja mam więcej z ryby niż z czegokolwiek z lądu. Szybko się znudzisz. -

Wybacz że tak się wcisnąłem przed kolejkę, ale nie wiedziałem czy odpiszesz.
Trochę bez polotu, bo nie chciałem wracać do wątku pre-warApokalipsy by nie było to zbyt nienaturalne : c
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down


Calm after the storm
Postać jeźdźca znikła równie tajemniczo, jak się pojawiła. Choć paranormalny atak zdawał się nie wyrządzić fizycznych szkód ani Desmondowi, ani jego wymordowanemu towarzyszowi, to przynajmniej w przypadku tego pierwszego, pozostawił pewne skutki uboczne. System bohatera zanotował kilka dziwnych, acz niegroźnych błędów, oraz utworzenie pewnej specyficznej wiadomości. I to ona właśnie chwilowo zaabsorbowała uwagę bohatera, który na czas jej analizy stał bezruchu, skupiony na bliżej nieokreślony punkt w przestrzeni przed nim.
Z zamyślenia wyprowadził go Amep, który postanowił doszukać się potwierdzenia, jakoby tajemniczy napastnik rzeczywiście istniał. Frankenstein szybko wydedukował, że jego towarzysz miał wątpliwości co do prawdziwości niedawnego zdarzenia. Android schował swój sztylet z powrotem do walizki, co już samo w sobie powinno dać wymordowanemu do zrozumienia, że nie on jeden był gotów do obrony podczas natarcia tajemniczego jeźdźca.
- O tym, czy zbyt długo przebywałeś na powietrzu, powinieneś sam wiedzieć najlepiej, Teodorze - odpowiedział Desmond. - Jeżeli jednak o jeźdźca Ci chodzi, to jak najbardziej również doświadczyłem jego obecności i ofensywy. A skoro o niej mowa, to czy nic Ci się nie stało?
Bohater spodziewał się, że Amep mógł odczuć skutki ataku w inny sposób, niż w pełni zmechanizowana jednostka. A skoro i na takową jeździec potrafił wpłynąć, to nic dziwnego, że Desmond mógł obawiać się o stan swojego rozmówcy.
Chętny do kontynuowania konwersacji Teodor, przynajmniej sprawiał pozory nienaruszonego tak fizycznie, jak i psychicznie.
- Być może, ale mam przyjemność rozmawiać akurat z Tobą - odpowiedział. - Więc nie bądź dla siebie taki surowy. Podobnych do mnie też znajdziesz na pęczki. No może tylko nie z takim urzekającym uśmiechem.
Najwidoczniej Frankensteinowi zebrało się na żarty. Może jakiś algorytm podpowiadał mu, by nieco załagodzić atmosferę po niedawnym ataku?
- Zauważ również, że to z Tobą miałem okazję doświadczyć dość nietypowego, acz pozornie niebezpiecznego zjawiska. Oczywiście nie sugeruję, że jesteś temu winny Teodorze, zważywszy na Twoje własne zdziwienie tą sytuacją. Najpewniej byliśmy w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiednim czasie, zakładając, że ten jeździec nie stał się stałym bywalcem tych okolic. Może mógłbym być wybredny i prosić o mniej ekscytujące rozrywki, to nie mogę teraz narzekać na nudę.
Nie żałował, że przy bardziej konkretnym starciu z oprawcą bawiącym się w kostuchę Desmond mógłby zacieśnić więzi ze swoim nowym, wymordowanym sprzymierzeńcem. Przynajmniej nie trzeba było oblizywać się z ewentualnych ran.
- To może wróćmy do postaci tego jeźdźca. Nie masz może jakiegoś pomysłu, kim lub czym mógłby być i czego dokładnie chciał? Jakieś podejrzenia związane z ostatnimi wydarzeniami na Desperacji, jeżeli plotki o takowych trafiły do twych uszu, a ominęły jakoś moje?
Frankenstein uznał, że zaznajomienie się z tajemniczą postacią bliżej było dobrym wyjściem, zważywszy na wiadomość, którą mu pozostawiła. Nie spodziewał się, by Amep wiedział coś konkretnego, ale również nie uważał, by zapytanie na wszelki wypadek było złym wyjściem. Mógł się mile zaskoczyć wiedzą swojego rozmówcy.

Error 404 - additional comment not found
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Mimo wszystko Amepowi ciężko było dostrzec każdy gest jaki wykonuje jego niższy towarzysz. Przegapił moment wyjmowania czy chowania ostrza, być może dlatego że musiał się znów cofnąć kawałek by móc w miarę dobrze widzieć swoje towarzystwo. I nie, wciąż ani ta sztuczna maska, ani ogólnie niestandardowy na standardy Desperacji strój jego towarzysza mu nie przeszkadzały. On tu jest chwilowo i tak "największym" ewenementem, nie licząc tej kościanej zjawy sprzed kilku chwil.
A skoro o niej mowa, chyba jednak nie był jedynym jaki ją dostrzegł, to plus. To znaczy że nie dostawał omamów z powodu braku wody jak mógł podejrzewać. Zresztą, nie czuł by faktycznie go uderzały, ale już zdarzyło mu się że samo "uczucie" sygnalizujące braki w nawodnieniu było późniejsze niż jego objawy.
W celu zagryzienia jeszcze obecnego w tyle głowy stresu Amep sięgnął jeden z większych kamieni leżących w pobliżu tego małego wąwoziku rzecznego i zaczął go najzwyczajniej przegryzać, jak przekąskę.
- Wszystko w porządku, nie licząc nieprzyjemnego uczucia gdzieś za oczami, jakby miał się znowu pojawić jak je zamknę. Już powoli odchodzi jednak. - Skalista przekąska się do tego przyczyniała, dając Amepowi szansę na zagryzienie stresującej sytuacji małym co nie co. Pewnie wyglądało to niestandardowo dla jego towarzysza, lecz dla Amepa to zupełna normalka by używać kamieni w formie czegoś na przegryzienie. Chrupot pękających warstw skalnych w tym kamieniu jednak był z pewnością dość wyraźny, i dla nieprzyzwyczajonej osoby mógł aż dudnić w uszach.
- Powątpiewam bym szybko znalazł kogoś na tyle dobrze odzianego. - Stwierdził bez namysłu w odpowiedzi na słowa o tym, że podobnych Frankowi było dużo. Nie komentował słowa o tym, że rozmowa z nim jest przyjemnością, ani by nie być sobie tak surowym. To jego natura - nie obawia się bycia potworem. Już do tego przywykł, nauczył się z tym żyć. Przeżalił i przepłakał już swoje noce samotności. Teraz szuka pozytywów tej formy życia.
- Nie zaprzeczę, spotkanie z widmem to nie jest coś codziennego. Najbardziej niecodzienną sytuacje jaką miałem to moment, w którym razem z mantykorą sprawdzaliśmy, kto kogo odstraszy ze swojego terytorium. Ostatecznie uległem i obszedłem je, lecz wymiana ryków była na tyle wyraźna by nie uznała mnie za zwierzynę łowną. To widmo jednak to przebiło. - Tak, zdecydowanie wizyta widmowego jeźdźca przebiła rykowisko z mantykorą. A skoro o nim mowa, wygląda na to że Desmond jest ciekaw, czy Amep coś wie na ten temat. Ryba jednak wzruszyła bezwiednie barkami, nie bardzo mając czym się w tej kwestii podzielić. - Wiem prawdopodobnie tyle samo co ty, widziałem tą istotę pierwszy raz, i mam nadzieję że ostatni. Czymkolwiek ta istota była, możliwe że wzorowała swój wizerunek na Jeźdźcu Apokalipsy, jak teraz go wspominam. Widziałem te ilustracje w paru książkach. Szkielet, kosa, kościany koń, pasuje. - To jedyne co mu przychodziło do głowy, lecz porównanie z religijnym mitem raczej na wiele sie tu nie zda. Biorąc jednak pod uwagę że ta istota zniknęła tak samo szybko jak się pojawiła...
kto wie, może to faktycznie kostucha jaka trafiła pod zły adres i zwiała widząc że na Amepa jeszcze nie czas? Heh.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down


Calm after the storm 2
Nie będąc do końca pewnym, czy za dolegliwość wspomnianą przez Amepa należy obwiniać niedawny atak tajemniczego jeźdźca, Frankenstein postanowił nie obciążać dodatkowych wątków i uznał, że jego towarzyszowi rzeczywiście nic się nie stało. Tym samym mógł skupić się na dalszym prowadzeniu dyskusji i odprowadzaniu swego towarzysza do celu jego wędrówki. O ile wymordowany nie zmienił swoich planów po ataku.
- Fakt. Acz muszę przyznać, że dla noszenia się w tym dość gustownym stylu, muszę wkładać nieco więcej wysiłku. Poświęcam więc trochę wygody dla utrzymania wizerunku - odpowiedział na komentarz Amepa.
Nawet Androidy miały swoje gusta. Zwykle odgórnie zaprogramowane przez ich stwórców, ale jednak gusta.
- Twój wygląd niektórych onieśmiela, mówiąc grzecznie, ale pozwala też na nietypowe interakcje z innymi, nawet tymi mniej inteligentnymi indywiduami - stwierdził Frankenstein i kiwnął głową. - Osobiście jestem pełen podziwu, że możesz w taki cywilizowany, jak na standardy Desperacji, sposób przedyskutować z mantykorą wasze relacje.
Nie ulegało wątpliwości, że Desmond musiałby zastosować zupełnie inne argumenty, niżeli te słowne, by nie tylko wyperswadować mantykorze pewne kwestie, ale przede wszystkim nie narażać jej na przedawkowanie żelaza. Bo przecież to nie tak, że to bohater powinien bać się o swoją (sztuczną) skórę, prawda?
Frankenstein uniósł prawą dłoń i objął jej palcami swój podbródek, a następnie przechylił lekko głowę w zamyśleniu.
- Nie brzmi to więc jak dobry omen - odrzekł po chwili - Mam teraz kilka hipotez co do tożsamości tegoż jeźdźca. Najbardziej pozytywna to zwykły miraż wywołany zdolnościami kogoś innego, kto również potrafi bardzo dobrze się ukrywać. Wątpliwe byłyby jednak motywy kogoś takiego, chyba że chciał spłatać komuś niewinnego figla, a my byliśmy nieszczęśliwymi ofiarami. Najbardziej negatywna wersja utożsamia to widmo z prawdziwym Jeźdźcem Apokalipsy, co nie wróży dobrze.
Śmierć jako koncept nie była czymś niezwykłym na Desperacji. Wszakże wymordowani byli z nią, w pewnym pokręconym sensie, za pan brat. Ale jej fizyczna manifestacja szalejąca i - broń Boże, Jezusie, Ao czy inny Jehowy - zbierająca żniwo? Z Amepem i Desmondem się jej nie udało, ale może był ku temu powód?
- Być może nigdy się tego nie dowiemy - wzruszył ramionami, opuścił rękę i podniósł wzrok skierowany na swojego towarzysza.

Nawet. Nie. Pytaj.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 6 z 7 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach