Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 3 z 7 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next

Go down

Nie miał nic przeciwko takiej pogodzie, ale tylko i wyłącznie wtedy, kiedy wiedział że deszcz go nie dosięgnie. Moment kiedy jego kaptur, ramiona i plecy zaczęły się robić coraz bardziej wilgotne był denerwujący. Panika powoli wkradała się w serce medyka, nie miał pojęcia ile taka burza może potrwać. Czy ktoś z łowców zorientuje się o braku Kaito? Oby nie, ponieważ mógłby zostać solidnie zbesztany. Zachował się nieodpowiedzialnie, kiedy bez słowa postanowił opuścić ścieki i udać się na desperację. Teraz nie było jednak czasu na myślenie o konsekwencjach. Silniejsze podmuchy wiatru tylko uświadomiły go, jakie zaraz piekło się zacznie. Huk błyskawicy, całe niebo przez chwilę stało się przeraźliwie jasne. Szarowłosy nie widział jednak tego, będąc zajęty Rhettem. Nie spodziewał się również, że blask roztańczonego światła uszkodził na jakiś czas jeden z najważniejszych zmysłów wymordowanego, na którym się przecież opierali. Nie zastanowił się i przez przypadek chwycił go zbyt mocno, powodując ból. Dostrzegł to rozwścieczone spojrzenie i na moment się cofnął. Przetarł rękawem irytujące krople na okularach, już naprawdę nie wiedział co robić. Wymordowany wydawał się odpływać, już nawet ignorował obecność łowcy. Nieludzkie warknięcie, powolne ruchy i dzikie spojrzenie. Medyk wiedział, ze musieli się spieszyć. Nie chcieli być przecież następnym celem pioruna.
- Jeżeli poziom wody znacząco wzrośnie, to opuścimy rozpadlinę. To jest nasze jedyne rozwiązanie. - Sapnął, pomagając mu wstać. Wtedy też obcy parsknął, jakby wizja własnej śmierci go rozbawiła. Kaito odchylił nieco głowę aby spojrzeć na rozszarpane ramię, musiał jak najszybciej zatamować krwawienie. Nie zamierzał zostawiać wymordowanego, nawet jeśli to wiele by ułatwiło.
- Ale pod żadnym pozorem nie możesz zemdleć! - Trochę głośnej wypowiedziane słowa i krótkie, stanowcze spojrzenie. Chyba tego najbardziej się obawiał, że w pewnym momencie Rhett odpłynie i łowca zostanie kompletnie sam. Zaczął sunąć w stronę rozpadliny, kierując się w stronę łagodnego spadu. Na dnie znajdowała się mgła, ale chyba żaden potwór tam się nie krył. Uśmiechnął się do siebie krzywo. Nadstawiał karku dla wymordowanego, który przecież mógł to wykorzystać. Pomimo iż obydwoje chcieli się ukryć przed burzą nie oznaczało, że byli przyjaciółmi. Tymczasowe zawieszenie broni, ale co będzie potem? Kaito drgnął, starając się odrobinę przyspieszyć. Trzeba było nadrobić czas kiedy ten jeszcze jest przytomny. Potem kolejne słowa wcale nie pomogły medykowi, spojrzał kątem oka na obcego i wydał z siebie stłumiony jęk.
- Chyba sobie żartujesz. - Syknął. Trzymając wymordowanego i tak ledwo go widział, zwłaszcza że okulary były pokryte kropelkami deszczu. Na tyle ile mógł, obserwował otoczenie. Liczył, że w rozpadlinie znajdują jakieś względnie suche miejsce, chociaż czy aby na pewno mądrym było łażenie po wodzie podczas burzy, kiedy na niebie czyhały pioruny?
G był naiwny. Myślał, że właśnie tam pojawi się jakaś jaskinia, coś co ocali ich przed deszczem. Był zmęczony, przerażony i przemoknięty. Zaciskał szczękę, starając się nie myśleć o tym w jak tragicznym położeniu się znajdowali.

// 48
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Rozpadlina otwierała się przed nimi z każdym krokiem. Osiadła nisko mgła rozrzedzała się w miarę wchodzenia w nią. Im niżej udało im się zejść, tym słabszy wydawał się deszcz. Było to oczywiście tylko ułudne wrażenie, bo ściany chroniły ich po bogach, a węższa szczelina nad głową wpuszczała do środka tylko część z tego, co faktycznie działo się na niebie. Droga była śliska, rozmokła ziemia i ostre, wystające kamienie po których schodzili w dół kusiły jednocześnie swoich łagodnym spadkiem co niepokoiły wizją ewentualnego wbiegania po błotnistym podłożu. Zdecydowali jednak podążyć za wąskim przesmykiem ku dołowi, w stronę ryzykownego rozwiązania, ale być może jedynego w tym momencie.
Niestety, pomimo wielkiej potrzeby, żadna sucha jaskinia nie pojawiła się przed ich oczami. Ściany zbliżały się ku sobie im głębiej w rozpadlinę wchodzili i tworzyła prowizoryczny daszek, ale gleba i skały nadal były wilgotne i śliskie. Dobre było przynajmniej to, że momentami ulewa nie spadała im na głowy. Rhett powoli odzyskiwał wzrok, ale powidok kształtu pioruna nadal znajdywał się na środku jego spojrzenia. Teraz także i on mógł się rozejrzeć po okolicy i zbadać lepiej teren. Pod ich stopami przelewała się wąska stróżka wartkiej wody która moczyła nieprzyjemnie obuwie. Podeszwa buta G odmówiła w pewnym momencie posłuszeństwa, całkowicie wilgotna oderwała się od reszty i pozostała w gęstym błocie, a łowca mógł poczuć, jak chłód ziębi mu odsłoniętą stopę.

---

Pogoda & otoczenie: wokół was wieje porywisty wiatr, od północy nadchodzi silna burza, dotarła do was ściana desczu. Pojedyncze uderzenia piorunów. Temperatura w okolicach 11 °C. Rozpadlina jest wąska, mieszczą się tu dwie osoby idące obok siebie, ale nie więcej. Otacza was gęsta mgła, podłoże jest śliskie i podmokłe. Momentami ściany nad wami stykają się ku górze tworząc wąskie daszki.
Rhett: rana szarpana ciągnąca się od barku po zgięcie łokcia, znaczny ubytek krwi, zawroty głowy, osłabienie. Wyraźne powidoki, ale nie przesłaniają już wzroku w tak znacznym stopniu.
G: zmęczenie. Zdrętwienie prawej stopy spowodowane zimnem.

Dodatkowe: I tym razem wybierzcie po jednej liczbie każdy. Nie możecie wyznaczyć tych samych. W końcu piorun nie uderza dwa razy w to samo miejsce :3 (Użyte: 3, 9, 27, 48, 79,).
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Plus całej tej sytuacji był taki, że nawet gdyby zginął, nikt, absolutnie nikt nie zwróciłby na to uwagi. W zasadzie jedyną osobą posiadającą taką informację byłby medyk. Jednocześnie wymordowany miał świadomość, że w przypadku śmierci ktoś byłby bardzo, ale to bardzo niezadowolony. A wizja niezaznania spokoju nawet po drugiej stronie — zakładając, że taka w ogóle istniała — wcale nie przypadła mu do gustu. Nic dziwnego, że zagryzł zęby, powtarzając jak mantrę — nie zginę, nie zginę, nie zginę. Był jeszcze marzenia zapisane na liście, czekające na gruby ptaszek nakreślony długopisem. Żeby jednak cokolwiek odhaczyć, musiał wpierw zadbać o bezpieczeństwo swoje i nowego kolegi, który obiecał pomóc z wciąż krwawiącym ramieniem.
Z każdym postawieniem stopy dalej, z deszczem ulewy mieszał się dźwięk rozbryzgiwanej na boki wody. Nie musiał nawet spoglądać w dół. Ciężko stawiane kroki wystarczyły, by był świadomy przepływającej po glebie wody. Miał rację. Od samego początku miał rację. Chcąc sprawdzić poziom tego nieszczęsnego zalążka rzeczki, przetarł oczy wierzchem dłoni, w nadziei, że to jakkolwiek wpłynie na naruszony jasnym błyskiem wzrok. I rzeczywiście. Obraz w końcu przybrał na ostrości, choć do stanu sprzed burzy jeszcze trochę mu brakowało. Jako że nie zwykł zaglądać w zęby darowanemu koniowi, na tyle na ile się dało, ślepia zaczęły skanować otoczenia. Ściany z lewej, ściany z prawej, co jakiś czas łączył się u góry w zadaszenia. Tyle dobrze, zimny deszcz docierał do rozpadliny z opóźnieniem. Spojrzał w przód. Ścieżka powoli zacieśniała skalne ramiona, znacznie zawężając drogę. Następnie zerknął znów na błotniste podłoże i tylko cudem w nim nie wylądował, gdy podeszwa buta ślizgnęła niebezpiecznie po mokrym kamieniu.
„Ale pod żadnym pozorem nie możesz zemdleć!”
Przełknął gorzki komentarz wraz z nadmiarem śliny, ograniczając zmiany na licu jedynie do nieznacznego zmarszczenia brwi. Przez kolejne sekundy miał przyjemność oglądania złośliwości losu. Nie uśmiechnął się ani nie odetchnął, bo wiedział, że za to pech mógłby skopać go dwa razy mocniej, niż leżącego medyka.
- Mówiłem, że to zły pomysł - tyle. Żadnego więcej słowa. Zamiast tego, tak samo, jak wcześniej nieznajomy, teraz to jasnowłosy wysunął ku niemu zdrową rękę, oferując pomoc w stanięciu na nogi. Sam rozłożył śmiesznie uszy, gdy większa kropla o zdecydowanie zbyt niskiej jak na preferencje temperaturze uderzyła prosto w nos. Fuknął z niezadowoleniem, zwracając się znów ku ścieżce w głąb rozpadliny. Odczekał stosowną chwilę, w której czasie medyk mógł się w pełni ogarnąć po upadku i ruszył naprzód, tym razem bez pomocy. Nawet jeśli jej potrzebował, to postanowił ten fakt ukryć. Ramię od razu zapulsowało bólem, bo przecież nie mogło być zbyt łatwo.

---
86
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Może był to głupi pomysł i powinni zawrócić, znaleźć coś lepszego i bardziej bezpiecznego. Medyk jednak nie mógł być niczego pewien, zwłaszcza iż połączył siły z rannym wymordowanym, który przecież musiał odpocząć. Schodził powoli z towarzyszem, rozglądając się na boki. Deszcz wydawał się słabszy co nieco ożywiło mężczyznę, w końcu wciąż uważał, że pogoda zaraz minie i będą mogli opuścić rozpadlinę. Nie był przygotowany na taką wyprawę, zwłaszcza nie informując o niej nikogo. Odważne i głupie zachowanie w jednym. To do niego niepodobne.
Im głębiej się znajdowali, tym deszcz ustępował. Coś na kształt sklepienia skutecznie chroniło ich od tego, co działo się wyżej. Łowca jednak zbyt długo nie mógł się tym nacieszyć, gdyż w pewnej chwili poczuł jak zimno wdziera się do jego stopy. Zachwiał się i wylądował rękoma w błocie, obracając z zaskoczeniem głowę i równocześnie żegnając się z podeszwą buta, która zniknęła w mokrym podłożu. Zaklął cicho pod nosem i spojrzał na Rhetta, który wyciągnął do niego zdrową dłoń. Takie sytuacje wzmacniają więzi, ale.. Kaito patrzył na niego z niepewnością. A co jeśli wyskoczy mu z jakimś numerem? Bał się śmierci, nie chciał tutaj umierać.. aż wzdrygnął się na samą myśl i chwycił ostrożnie za rękę opętanego. Gdyby mocniej pociągnął to jeszcze obaj wylądowaliby w błocie.
- To tylko but, a Ty nie przetrwałbyś dłużej tam na górze. - Odparł, mrużąc dwukolorowe tęczówki. Powinien zająć się obandażowaniem jego rany, która musiała być naprawdę głęboka i rozległa. Medyk starał się dostrzec gdziekolwiek jakieś miejsce w którym byłoby troszeczkę mniej wilgnie niż całe to bagno. Mgła utrudniała mu to skomplikowane zadanie, ale chyba powinni się cieszyć z tego, że już nic nie spada im na głowy. Niestety i tak byli moksi.
Dodatkowo Kaito zaczął czuć nieprzyjemny chłód i odrętwienie w stopie, ale starał się tego nie okazywać. Niepewnie kuśtykał po podłożu, mając nadzieję że nic mu tej nogi nie przebije. Jeszcze tego brakowało.
- Stój, tutaj mogę sprawdzić Twoją rękę. Ściągniesz ubranie? Czy mam Ci w tym pomóc? - Sapnął, dotykając swojego plecaku. Na zewnątrz był mokry, ale w środku powinien być suchy, przynajmniej taką miał nadzieję. Bandaże znajdujące się wewnątrz były szerokie, toteż owinięcie rany nie powinno stanowić większego problemu. Niestety na ból nic nie poradzi.
- Jak to się stało? - Mały wywiad, krótkie spojrzenie i zerknięcie w górę. Potem przerzucenie wzorku na uszy towarzysza, na których zatrzymał się nieco dłużej. Stanął blisko ściany, rozglądając się po raz kolejny i podszedł do wymordowanego, skupiając się na ramieniu, jeżeli ten się nie cofnie, medyk ostrożnie je dotknie, ale rzecz jasna nie samą ranę, a nienaruszoną skórę. Powinni dotrzeć tu szybciej, Rhett wyglądał coraz gorzej.

51.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Środkiem rozpadliny płynął niewielki strumień. Normalnie musiała tam znajdywać się jakaś ścieżka, ale teraz wąskie koryto stało się idealną rynną dla wartkiej, brudnej wody. Dwójce mężczyzn udało się znaleźć kawałek skały nieco oddalonej od centrum przemysku i dzięki temu nie stali po kostki w cieczy i błocie, ale mimo to, ich sytuacja nie była cudowna. Przede wszystkim nadal lało, woda powiększała się w sposób widoczny gołym okiem. Mieli może kilkanaście minut, zanim woda dotrze także i tutaj. Co ważniejsze, droga powrotna została niemal całkowicie zalana, teraz przypominała niewielki wodospad z kaskadami. Mroczki przed oczami Rhetta zniknęły całkowicie, ale jego ogólne osłabienie spowodowane raną okazało się teraz ważniejszym problemem. Rana krwawiła obficie przez cały czas szybkiego marszu, więc wymordowany mógł teraz odczuć skutki znacznego jej ubytku - pojawiający się ból głowy i majaki (Rhett zaczyna widzieć niebieskie motyle). Raną należało się natychmiast zająć, ale G nie miał wcale wiele więcej szczęścia on towarzysza. Jego noga przemarzła dosyć wyraźnie i chociaż temperatura powietrza spadała bardzo powoli, mógł odczuwać ból wychłodzonej stopy z powodu którego nie mógł chwilowo opierać na niej ciężaru ciała.

---

Pogoda & otoczenie: wokół was wieje porywisty wiatr, od północy nadchodzi silna burza, dotarła do was ściana desczu. Pojedyncze uderzenia piorunów. Temperatura w okolicach 10 °C. Rozpadlina jest wąska, mieszczą się tu dwie osoby idące obok siebie, ale nie więcej. Otacza was gęsta mgła, podłoże jest śliskie i podmokłe. Momentami ściany nad wami stykają się ku górze tworząc wąskie daszki.
Rhett: rana szarpana ciągnąca się od barku po zgięcie łokcia, znaczny ubytek krwi, zawroty głowy, osłabienie. Majaki (niebieskie motyle).
G: zmęczenie. Zdrętwienie prawej stopy spowodowane zimnem, ból palców i śródstopia.

Dodatkowe: I tym razem wybierzcie po jednej liczbie każdy. Nie możecie wyznaczyć tych samych. W końcu piorun nie uderza dwa razy w to samo miejsce :3 (Użyte: 3, 9, 27, 48, 51, 79, 86).
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Po takiej utracie krwi i sił po biegu... tak, za sprawą mocniejszego szarpnięcia zapewne sam runąłby twarzą w błoto. Gdzieś w tle obiła mu się myśl, że w takim przypadku już by nie wstał, a nawet jeśli, to ze sporymi trudnościami. Dostrzegł również zawahanie w oczach medyka, równocześnie odnajdując w sobie na tyle taktu, by niczego nie komentować. Nie dziwił się. Na jego miejscu sam wolałby postawić na reszty własnej energii, niż pokładać zaufanie w obcym i na nieszczęscie — wymordowanym. Ostatecznie pomógł mu wstać, następnie robiąc większy krok w tył, coby niepotrzebnie nie szargać zaufania i rozciągać wątpliwości towarzysza niedoli.
„To tylko but, a Ty nie przetrwałbyś dłużej tam na górze.”
Od razu wydął policzki, prezentując sobą postawę dziecka, które nie zgadzało się z oskarżeniami matki. "Nie mamo, to nie ja zbiłem wazon." Wiedział, że nie było się o co sprzeczać i że słowa łowcy były najprawdziwszą prawdą. Wzruszył więc tylko ramionami, nie mając zamiar na głos przyznawać mu racji. Szok, że w całej tej mizernej sytuacji miał jeszcze siły na takie zachowanie. Po wznowieniu marszu spoglądał od czasu do czasu w bok, teraz kontrolując nie tylko otoczenie, ale i stan Kaito, na wypadek, gdyby ten znów postanowił upaść i dodatkowo nabawić się dreszczy z zimna. Zatrzymał się dopiero po usłyszeniu nagłego polecenia. I o ile pierwsza część wypowiedzi nie wywołała na nim żadnego wrażenia, tak druga ściągnęła brwi ku sobie, zapalając w tyle umysłu czerwoną lampkę.
- Ale... tak całkiem? - zerknął z wyraźną niepewnością ku medykowi. Gdzieś w tle przebijała myśl, że to przecież lekarz, absolutnie nic strasznego. Z drugiej strony nigdy nie zdążył oswoić się z myślą ściągania odzieży przed obcymi. Znajomymi również, absolutnie przed nikim. Nie chciał, nie czuł się z tym dobrze, siłą rzeczy zaczynał panikować, co znalazło wyraz w postawionym w niepewności kroku w tył. Koniec końców wylądował w pozycji siedzącej na jedna z większych skał, nie do końca rejestrując, kiedy to się w ogóle stało. Krótka analiza sytuacji wystarczyła do zadecydowania co dalej. Sięgnął zziębniętymi palcami do zamka bluzy, ciągnąc go w dół tak wolno, jak tylko się dało. Zsunięcie rękawa ze zdrowej ręki nie było żadnym wyzwaniem. Problem pojawił się dopiero wtedy, gdy przyszło mu odlepić materiał bluzy od krwawiącej rany. Część krwi zdążył odrobinę stężeć, wyrywając z gardła jasnowłosego ledwo słyszalne posykiwanie. Nie było w tym nic przyjemnego, ale koniec końców się udało. Nie sięgnął po dół t-shirtu, mając w planach zapierać się rękami i nogami, gdyby medyk rozkazał zdjąć i tę część ubrania.
Otwierał usta celem udzielenia odpowiedzi, gdy nagły rozbłysk żywego koloru na tle szarej rozpadliny niemal posłał szczęka na ziemię. Wargi zacisnęły się w wąską linię, a kompletna dezorientacja przemalowała mu twarz na swoje kolory. Błękitne skrzydła oderwały dwubarwne spojrzenie od medyka, obracając twarz wymordowanego na bok. Nie miał pojęcia jak to rozumieć, więc osadził oczy pełne pytającego wyrazu na licu towarzysza, jakby w szkłach jego okularów miał znaleźć odpowiedź.
- To... - zaczął, lecz głos zamarł w połowie w akcie buntu. Musiał przełknąć zalegająca w krtani gulę, by móc kontynuować. - Coś mnie zaatakowało. Nie wiem co, było zbyt duże i szybkie, by dokładnie stwierdzić - tym razem dał radę dokończyć zdanie bez zająknięcia. Nawet pomimo jaskrawego motyla, który w połowie słowa przeleciał mu tuż przed nosem. Wariował. Zdecydowanie.

---
21
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wcale nie było dobrze. Odgłos deszczu i spojrzenie na strumień przypomniały mu słowa Wymordowanego, który mówił że w przypadku większej ulewy to miejsce wypełni się wodą po brzegi. Rosła ona w zastraszającym tempie, więc Kaito zupełnie przez przypadek nieco mocniej przegryzł swoją dolną wargę. Metaliczny posmak zagościł w jego ustach natychmiast. Pokręcił głową, zatrzymując się razem z Rhettem w miejscu najbardziej przyjaznym, względnie suchym. Uśmiechnął się lekko pod nosem, widząc jak ten nadymał policzki. Miał rację, ale ciężko ją przyznać.. prawda? Kiedy już się zatrzymali, spojrzał uważnie na twarz kompana. Zaskoczony jego słowami?
- Tak, ranę musi przykryć bandaż.. nie bluzka. - Odparł z widocznym rozluźnieniem choć dziwny posmak nieco mu przeszkadzał. Niestety tamten postąpił krok do tyłu, co świadczyło tego iż.. się wstydził? Łowca uśmiechnął się w miarę ciepło, chcąc sprawić aby wymordowany poczuł się nieco lepiej.
- Jestem medykiem, spokojnie. Chcę tylko zatamować krwawienie. - Neutralny, opanowany ton. Mimo iż w międzyczasie stopa zaczęła boleć niemiłosiernie, podparł się o skałę co by nieco sobie ulżyć. Najpierw zajmie się Rhett'em, potem sobą.
Wyciągnął zachęcająco rękę, chcąc zrobić krok do przodu. Wtedy też noga dała o sobie znać, co wywołało głośne syknięcie z gardła Kaito. Zamknął na moment oczy, wciąż podpierając się o ścianę. Białowłosy usadowił się na skale, więc jakoś szarowłosy do niego przykuśtykał. Problem się zacznie, gdy ten zechce uciekać.
- Zamknij oczy. Pomyśl sobie, że jestem jakąś ładną dziewczyną. - Pozwolił sobie na luźny komentarz i uśmiech, po czym ostrożnie chwycił za jego bluzkę. Oczywiście jeżeli ten zacznie się stawiać, to da mu wykład na temat tego jak każda chwila jest cenna w wyniku takiego krwawienia. Obawiał się, że w takiej sytuacji wyglądał jak pedofil.. ale cóż, sam wymordowany tej bluzki nie ściągnie, chyba że lepiej będzie ją podrzeć. Ale to i tak też musiał zrobić medyk, więc na jedno wychodzi. Spojrzał na jego twarz, która wyrażała.. dezorientację? Wzrok skierował się w stronę nieokreślonego punktu, więc automatycznie Kaito spojrzał zaraz za nim. Jednak on nic nie widział, przechylił głowę pytająco. Coś dostrzegł?
Potem co nieco dane było mu usłyszeć na temat krwawiącego ramienia. A więc jakaś bestia.. cóż, oby nie przybyła dokończyć dzieła.
- Jak tylko skończę to ubierzesz ją z powrotem. - Sapnął i choć wiedział, że powinien jak najmniej ruchów wykonywać ramieniem.. to jednak z jego pomocą nie powinno to być takie trudne. Ponownie chwyci za bluzkę i zatrzyma się, kręcąc głową.  
- Chociaż łatwiej będzie ją przeciąć, mogę skorzystać z noża.. - Sapnie, uważnie go obserwując. Parę cięć i po sprawie, ściągnięcie jej wymagało większego zaangażowania. Decyzję jednak zamierzał pozostawić wymordowanemu, w końcu to było jego ubranie. W międzyczasie lodowata stopa, która znajdowała się na drugiej znowu dała o sobie znać. Postara się nią poruszać, chcąc rozgrzać zmarznięte mięśnie. Później jakoś ją rozgrzeje, ale wpierw chciał pomóc Rhettowi. Obiecał.
Znowu pośle w jego stronę pytające spojrzenie, mając nadzieję, że nie będzie stawiał zbędnego oporu. Po co przedłużać nieuniknione!

90.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Schowani chwilowo przed kaprysami matki natury, łowca i wymordowany mogli, a nawet powinni skupić się na swoim zdrowiu. Prawdą było, że toczący się środkiem rozpadliny strumień jest problemem, ale będzie znacznie większym, jeżeli nie uda im się doprowadzić do lepszego stanu. G poruszał zdrętwiałą nogą i wydawało się, że jej stan nieco się poprawił. Nadal odczuwał ból, gdy chciał oprzeć na niej ciężar ciała, ale nie tak rwący jak jeszcze chwilę temu, gdy stopa drżała z zimna. Mógł nadal zajmować się raną Rhetta, którego tym razem odwiedził nie jeden, a stado niebieskich motyli. O ile pierwsze majaki były łagodne i przyjemne, tak tym razem grupa jaśniejących stworzeń zlatywała się agresywnie bliżej jego twarzy.

---

Pogoda & otoczenie: wokół was wieje porywisty wiatr, od północy nadchodzi silna burza, dotarła do was ściana desczu. Pojedyncze uderzenia piorunów. Temperatura w okolicach 10 °C. Rozpadlina jest wąska, mieszczą się tu dwie osoby idące obok siebie, ale nie więcej. Otacza was gęsta mgła, podłoże jest śliskie i podmokłe. Momentami ściany nad wami stykają się ku górze tworząc wąskie daszki.
Rhett: rana szarpana ciągnąca się od barku po zgięcie łokcia, znaczny ubytek krwi, zawroty głowy, osłabienie. Majaki (niebieskie motyle - ciąg dalszy).
G: zmęczenie. Zdrętwienie prawej stopy spowodowane zimnem, średni ból palców i śródstopia.

Dodatkowe: I tym razem wybierzcie po jednej liczbie każdy. Nie możecie wyznaczyć tych samych. W końcu piorun nie uderza dwa razy w to samo miejsce :3 (Użyte: 3, 9, 21, 27, 48, 51, 79, 86, 90). Plus, póki w swoich postach nie wspominam rany Rhetta, uznaję, że działania G wykonywane są z wynikiem pozytywnym i mogą być wykonywane bez przeszkód.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Łagodny ton, opanowane ruchy i ciepły uśmiech przyklejony do warg wcale nie dawały wymordowanemu pewności. W zasadzie tylko podsycały kolor czerwonej lampki, zaszczepiając w nim dodatkową nieufność. Nie był dzieciakiem, choć szczeniackie zachowanie niezaprzeczalnie odgrywało swoją rolę w jego osobowości. Niemniej mimo całej tej dorosłości, nie posiadał odpowiedniej wiedzy na kilka potrzebnych tematów. Być może stąd cały, głęboko zakorzeniony wstyd przed ściąganiem odzieży, bez znaczenia z jakimi intencjami.
- I nie przykrywa, to krótki rękaw, powinieneś sobie poradzić - naburmuszył się cały, jakby przedstawiane argumenty były absolutnie sensownie, a wyjaśnienia medyka tegoż sensu pozbawione. Ten robił krok do przodu, a jasnowłosy przesuwał się na kamieniu w tył, czekając tylko z zimnym dreszczem pełznącym po karku, aż plecy zetkną się ze ścianą. Wtedy droga ucieczki zostałaby znacznie uszczuplona. Powiódł nerwowym spojrzeniem za kolejnym motylem, który nagle zamajaczył tuż przed oczami. Już nie wiedział, czy powinien w ogóle spoglądać na to błękitne stadko. W całej tej sytuacji wydawało mu się tak nierealne, że co kilkanaście długich sekund wzrok sam ulatywał na bok, rejestrując ewentualnie przemieszczenie owadów. W ciągu ostatniej pół godziny stało się tyle, że siłą rzeczy oczekiwał czarnych scenariuszy. Na przykład, że motyle w każdej chwili mogły przekształcić się w jakąś wielką, wygłodniałą bestię.
„Zamknij oczy. Pomyśl sobie, że jestem jakąś ładną dziewczyną”
Skrzywił się niemiłosiernie, jakby co najmniej włożono mu cytrynę do ust i nie pozwolono jej wypluć. Komentarz wydał mu się tak bardzo nie na miejscu, że wykrzywienie twarzy w takim, a nie innym wyrazie wydało się najodpowiedniejszą odpowiedzią. Miał kłócić się dalej, serwując kolejną dawkę swoich absolutnych i niepodważalnych argumentów. Już nawet rozchylał wargi, by dać ujście kolejnym słowom, gdy znacznie głośniejszy niż przed chwilą trzepot motylich skrzydeł zwarł mu szczęki, zapobiegając przed wydaniem jakiegokolwiek dźwięku. Zwierzęce uszy drgnęły jeden raz, później drugi, aż w końcu opadły o nieszczęsne centymetry, przylegając ciasno do czaszki. Stado owadów zbliżyło się niebezpiecznie, a on jeszcze bardziej cofnął do ściany.
- Jasne, jasne, tylko... pospiesz się, mam ich dosyć - gdyby mógł, prawdopodobnie zapadłby się teraz pod ziemię. Skinął krótko na bok, wskazując na tym gestem na motyle. Od samego początku wydawało mu się dziwnym, że lekarz nie powiedział ani słowa na ich temat. Z czasem jednak uznał, że być może wolał nie zawracać sobie głowy takimi pierdołami. W końcu to tylko robactwo, nie? Przełykając zaległą w gardle ślinę, w końcu chwycił za dół koszulki. Po części postawił na swoim, bo wysunął z rękawa jedynie ranne ramię, całą resztę pozostawiając w ukryciu. Ciemne kształty tatuaży na krótką sekundę mogły błysnąć w mdłym świetle, szybko jednak niknąc pod mocno naciągniętym materiałem. Przez chwilę rozważał schowanie się pod bluzą, jednak ten pomysł wydał się na tyle głupi, by szybko odejść w niepamięć. Sytuacja nie uległaby przez to żadnej zmianie. Plamiony ogon zaszurał nerwowo o chropowatą powierzchnię głazu, gdy kolejny z motyli zaszarżował, przelatując wymordowanemu tuż nad głową. Reszta nie ociągała się ani chwili, idąc w ślad za towarzyszem.
- Z tobą w porządku? - spytał nagle, być może naprawdę chcąc poznać stan medyka, a być może zwyczajnie próbując odwrócić uwagę o otoczenia.

---
29
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nieprzyjemny chłód nie dawał mu spokoju, zwłaszcza iż w tym całym bagnie pozbył się swojego buta. Nie sądził też, że stopa zacznie go boleć tak szybko. Miał jednak trochę związane ręce, zwłaszcza że na początku pomyślał o tym, czy by nie owinąć sobie dodatkowo stopy bandażem. Niestety przy takiej pogodzie nie dałoby to żadnego efektu i cały opatrunek by się rozlazł. Musiał więc uważać. Z zaniepokojeniem obejrzał się w stronę wejścia, która zniknęło w odmętach mgły. A co jeśli naprawdę to miejsce wypełni się wodą? A co jeśli obcy miał rację? Dlaczego go nie posłuchał? Machnął głową, starając się odpędzić natrętne myśli. Przecież w każdej chwili deszcz może ustać, a wtedy wyjście stąd nie powinno stanowić problemu. Odkąd zaczął poruszać stopą, ból stał się nieco bardziej znośny. Nie przestawał licząc, iż dzięki temu pozbędzie się go całkowicie. Musiał zacząć myśleć pozytywnie i skupić się na rannym.
Nie znał wymordowanego, nie miał pojęcia przez co musiał przechodzić. Medyk nie chciał mu przecież zrobić żadnej krzywdy, chciał jedynie pomóc. Uśmiechem chciał go jakoś zachęcić, lecz odniósł odwrotny efekt. Spoważniał, garbiąc się przy tym nieznacznie.
- Rana zaczyna się od barku.. - Zmrużył oczy. Doskonale widział gdzie jest krew, lecz też nie chciał niczego robić na siłę. Mimo to udzielenie pomocy było dla niego tak ważne, że mimowolnie zbliżał się do nieznajomego. Starał się zrobić cokolwiek, aby ten był troszkę bardziej rozluźniony. Stres nigdy nie pomagał, ale w takich sytuacjach ciężko było o nim nie myśleć. Komentarz o dziewczynie nietrafiony, ale jakby nie patrzeć zamiary Kaito były dobre. Kolejne skrzywienie widoczne na buzi opętanego nawet go nie zdziwiło, lecz medyk zaniepokoił się tym rozbieganym wzrokiem. Na co on się tak patrzył? Przecież niczego tutaj nie było..
Pociągnął nosem i przechylił głowę, gdy usłyszał jego słowa. Czego niby ma dosyć? Znowu się obrócił, lecz nie widział niczego innego poza deszczem, mgłą i wilgotnymi skałami.
- Co? - Sapnął w końcu, nie mając pojęcia o co mogło mu chodzić. Łowca nieco zmrużył oczy, gdy ten sięgnął za dół koszuli. Rzecz jasna się nie patrzył, nie chcąc bardziej krępować wymordowanego. Tatuaże więc umknęły jego uwadze, gdyż wzrok osadzony był na mgle, która znajdowała się wokół nich. Podszedł nieco bliżej, sięgając po plecak i wyciągając bandaż. Gruby, elastyczny powinien się trzymać. Nic nie mógł poradzić na ból, ale przynajmniej częściowo go opatrzy. Rozpoczął owijanie od barku, po sam łokieć. Nieco powolnie, ale wiedział że to nie będzie przyjemne doświadczenie dla chłopaka. Wzrok skupiony na ręce, aby na moment przenieś się na twarz wymordowanego. Taki blady, wykończony.. czy aby na pewno nie padnie mu zaraz nieprzytomny? Medyk zaczął się denerwować, przez co jego ręce zaczęły się trząść. To niedopuszczalne w jego pracy.
Zakończył bandażowanie i odsunął się od Rhetta, kucając i pocierając swoją stopę. Na moment spojrzał na niego, gdy usłyszał pytanie.
- Tak, nic mi nie jest. - Kłamstwo, ale jakże przekonująco wypowiedziane. Wyprostował się i rozejrzał, oddychając w miarę spkojnie. Powinni tutaj przeczekać czy iść dalej wzdłuż tego ciasnego przejścia? I tak stali na w miarę suchej skale, więc mógł być to dobry przystanek.
- Chyba nie muszę Ci mówić, żebyś nie ruszał ręką? I lepiej usiądź, nie pozostało nam nic innego jak przeczekać te ulewę. - Sapnął, krzyżując ręce. Naprawdę nie wiedział co powinni zrobić. Liczył, że obandażowanie wymordowanego jakiegoś mu ulży i uspokoi.. nie była to jednak prawda, łowca cały czas czuł zdenerwowanie. O wyjściu stąd mogli zapomnieć, o udaniu się dalej prawdopodobnie też. Rhett potrzebował odpoczynku, zwłaszcza po utracie krwi.
Medyk uśmiechnął się do siebie krzywo. Dlaczego zawsze przekładał życie innych ponad swoje?

// 1
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zabezpieczona rana nie krwawiła już tak obficie jak wcześniej, ale przy tak minimalnym wkładzie, efekt był niemal nieodczuwalny. Utrata krwi, której doświadczył Rhett była dla jego organizmu wyniszczająca. Drętwienie wędrowało powoli z otoczki rany na całą rękę. W tym momencie czuł łagodne mrowienie od ramienia po łokieć. Tyle, że świadczyło to raczej o tym, że tracił czucie, a nie że stan obrażenia się poprawia. Do tego motyle wcale nie odpuszczały, pchały się bliżej twarzy, kilka z nich usiadło na głowie wymordowanego. Jeden pchał się mu prosto do ust, za każdym razem, gdy te były otwierane do mowy. G niewiele mógł w tym momencie zrobić, szczególnie że objaw ten nie posiadał żadnych wizualnych znaków. Z jego perspektywy wszystko wyglądało dobrze, stopa powoli odzyskiwała swoją naturalną temperaturę, nawet pomimo chłodnego powietrza dookoła. Strumień płynący środkiem rozpadliny po starej ścieżce nie przyrastał. Zdawało się, że deszcz nieco złagodniał, lecz grzmoty i pioruny nadal szalały nad ich głowami w najlepsze. Chwilowo nie musieli martwić się o to, że zostaną zalani przez rosnący poziom brudnej wody. Priorytetem znowu stało się zdrowie, a dopiero potem dbanie o kaprysy otoczenia.

---

Pogoda & otoczenie: wokół was wieje porywisty wiatr, nad głowami szaleje burza. Średniej gęstości opady. Pojedyncze uderzenia piorunów. Temperatura w okolicach 10 °C. Rozpadlina jest wąska, mieszczą się tu dwie osoby idące obok siebie, ale nie więcej. Otacza was gęsta mgła, podłoże jest śliskie i podmokłe. Momentami ściany nad wami stykają się ku górze tworząc wąskie daszki.
Rhett: rana szarpana ciągnąca się od barku po zgięcie łokcia, znaczny ubytek krwi, zawroty głowy, osłabienie. Majaki (niebieskie motyle - ciąg dalszy). Mrowienie od ramienia do łokcia. Rana opatrzona - nie krwawi więcej.
G: zmęczenie. Zdrętwienie prawej stopy spowodowane zimnem, średni ból palców i śródstopia.

Dodatkowe: Tym razem bez numerka.
(Użyte: 1, 3, 9, 21, 27, 29, 48, 51, 79, 86, 90).
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 3 z 7 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach