Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 1 z 7 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next

Go down

Zanieczyszczona rzeka oraz jej okolice OT7jL7I
Jej źródło znajduje się u podnóża Wichrowych Szczytów i wpływa bezpośrednio do Oceanu Spokojnego, jednakże rzeką jest tylko z nazwy. Jej zawartość jest błotnista i przypomina ścieki. Najprawdopodobniej znajdują się w niej niemal wszystkie nieczystości, których tubylcy zapragnęli się za wszelką cenę pozbyć. Skądinąd lata świetlności ma dawno za sobą, o czym świadczy chociażby częściowo zawalony przez ruch tektoniczny drewniany most ze spróchniałymi deskami, który nadaje się już tylko do rozbiórki. Korzystanie z niego jest bezcelowe. Jej nurt jest coraz słabszy, przybiera podczas deszczowych dni, zimą jej płytka tafla całkowicie zamarza, a z kolei w okresie suszy przypomina bagnisty teren, zatem przeprawienie się przez nią nie wymaga zbyt dużego wysiłku fizycznego i jest marnotrawieniem czasu, gdyż po drugiej jej stronie, oprócz górskiego pasma i terytorium jaguara, nie ma w zasadzie za wiele do zwiedzania. Obydwa jej brzegi są porośnięte bujną roślinnością, mimo iż wśród nich prym wiedzie przede wszystkim sięgająca kolan trawa — wysuszona, żółta, zmrożona w okresie przymrozków.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zachichotał do samego siebie, siedząc po turecku i wpychając rękę niemal po sam łokieć w cielsko martwego jelenia, którego upolował i przytachał własnymi siłami, z dala od ciekawskich oczy i padlinożernych ryjów.
Jaskinia pełna skarbów. Skarby dla wszystkich, złoto dla mnie, a diamenty dla ciebie~ – nucił pod nosem wyciągając kolejne narządy stworzenia, układając je ładnie tuż obok siebie. Niemal z pedantyczną nutą. Z czułością pogładził wyszarpaną wątrobę, którą przytulił do rozgrzanego z ekscytacji policzka.
Jakie historie dziś mi opowiesz, Małgorzato. – wymruczał niczym kociak, wysuwając koniuszek języka i przesunął nim po całej długości narządu, a następnie odłożył go do reszty, charcząc z radości.
Spojrzał w bok, na małego jeża, wspinającego się leniwie na truchło zwierzęcia. Jasnowłosy wyszczerzył się w jego stronę, przechylając głowę delikatnie w prawo.
Och, och, czyżbyś mały towarzyszu chciał zakosztować nieco tego cudownego mięsa? Poczekaj, odkroję ci – wsunął nóż w głąb martwego zwierzęcia i wyszarpał z niego spory kawałek mięsa.
Ale nie dam ci go. A wiesz czemu? Wiesz? Bo nie istniejesz. Jesteś wytworem mojej głowy. Jestem szalony, wiesz? Wiesz? – ponownie pochylił się nieco nad jeżem, wciskając pomiędzy swoje wargi surowe mięso i wyszarpał mniejszy kawałek, powoli go żując, czując, jak jeszcze ciepła posoka spływa po jego brodzie.
Wtedy usłyszał kroki.
Charakterystyczna woń zdominowała metaliczny zapach krwi. Wargi wymordowanego uniosły się, wykrzywiając jego oblicze. Doskonale wiedział kto się zbliża. W sumie sam go zapraszał, czyż nie?
Odwrócił się w jego kierunku unosząc wysoko prawą rękę.
Yahoo~ – krzyknął do niego energicznie machając, rozchlapując krew na boki.
Mam coś dla ciebie. Mówią, że jak idziesz w gości, to musisz przynieść prezent. Prezent, prezent, prezent~ – zanucił wracając wzrokiem do jelenia, ponownie wsuwając w jego wnętrze obie ręce. Chwilę w nim grzebał, aż wreszcie wyszarpał to, co chciał. Podniósł się i obrócił się dookoła własnej osi, a potem zgiął w pół, kładąc ciepłe, choć martwe serce jelenia na dłoniach drugiego wymordowanego.
Podaruję ci te serce. Czyż nie jestem romantyczny? – roześmiał się głośno i wyrzucił obie dłonie do góry, ponownie kręcąc się dookoła siebie.
Panie i panowie, Lachie przybył! Zaszczycił nas swoją obecnością! Śpiewajmy i bijmy brawo, bo o to on! W swojej osobie, ahahahaha! – ostatni raz obrócił się, wreszcie siadając ciężko na boku zwierzęcia, wyszarpując z jego karku drugi nóż i spojrzał uważnie w stronę jaguara, podrzucając lekko nóż.
Słyszałeś o Frau Perchta? Ponoć przychodziła w nocy poprzedzającej święta i rozpruwała brzuchy tym, którzy nie trzymali się postu, i w miejsce trzewi wsadzała śmieci, ahahahaha. Frau Perchta! Frau Perchta! Chcę ją poznać, ahahaha – roześmiał się wesoło bezdusznie dźgając martwy łeb jelenia nóż, jednocześnie wpatrując się w Oswojonego.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zmierzch spowił Desperacje, zerknął w ślepia jej mieszkańcom. Słońce chowało się za linie horyzontu. Niebo zostało zdominowane przez deszczowe chmury. Szare, ołowiane, podróżujące po nim niczym zabłąkane owieczki. Księżyc w kształcie piłki znajdował się w epicentrum. Czekał na swoje towarzyszki, migoczące punkty układające się w konstelacje. Były jak sygnał ostrzegawczy. Alarmowały, że zbliża się noc, a noc budziła do życia strach i potwory rodem z koszmarów. Przerażające bestie. Żerujące nad ciałami ofiar, które nie znalazły schronienia. Jak krwiożercze sępy. Jedna z nich zawarczała gardłowo, przekręciła się na swoim legowisku i zeskoczyła z niego, lądując na masywnych kończynach, które swoją budową przypominały łapy. Kocie, grube łapy. Ziewnął potężnie, przeciągając się. Na kamienistym podłożu pojawiły się kolejne do kolekcji rysy, gdyż twarde jak stal pazury skonsultowały się z jej powierzchnią z głuchym, odbijającym się do ścian zgrzytem, zwodzeniem.
Nie był sam. Ktoś grasował w bliskim otoczeniu jaskini. Ktoś, kto był na tyle głupi i odważny zarazem, aby przedostać się na drugi brzeg rzeki. Ten ktoś śmierdział psem. Okropny zapach wypełnił jego nozdrza, przy każdym wdechu i wydechu. Znał ten odór. I jego właściciela. Z taką samą paskudną mordę, jak woń, którą wydzielał.
Zawarczał wściekle. Głodny i zły. Zmrok jeszcze nie utulił górskiego pasma. To jeszcze nie pora na przebudzenie. Nie pora na polowanie. Doskoczył do skrzyni. Otworzył ją szybkim, nerwowym ruchem. Wieko opadło w otoczce kurzu, a on wyciągnął z drewnianego pudła stary, przedarty w kilku miejscach kapelusz, zajmującego niemal połowę powierzchni skrytki na łupy. Dostał go od mieszkańca małej wioski na zachód od granicy kraju. Był ręcznie tkany, nazywał się takuhatsugasa i pełnił rolę spuścizny po kulturze zmierzłych czasów. Korzystał z niego, kiedy musiał w słoneczne dni opuści jaskinie w celach biznesowych, jednakże takie okazje były rzadkie, sporadyczne i niezależne od niego. Jak ta. Narzucił nakrycie na głowę i związał go sznurkiem. Sięgnął po fajkę, która leżała na podłodze, nieopodal, nabita i gotowa do użycia. Wcisnął ją do ust i zapalił. Ruszył wąskim korytarzem do wyjścia, a gdy znalazł się na zewnątrz, pokonał strome schody. Pociągnął nosem. Powęszył. Zlokalizował intruza i pomknął w tamtą stronę. Ogon kołysał się to w prawo, w to lewo, pomagając mu zachować równowagę. Zatrzymał się na widok znajomej sylwetki. Obnażył kły.
Twój smród czuć z kilometra. Cuchniesz psem, krwią i rozkładem. Te ostatnie dwie próbki zapachowe mógłbym jeszcze znieść, ale ta pierwsza... — Skrzywił się, strzepując zawartość fajki na udeptaną trawę, która w pierwotnej formie drapała w kolana. Schował ją do kieszeni spodni. I długo milczał.
Obserwował. Jak Raptor krzyczał, śmiał się obłąkańczo, pogrzebał w bebechach truchła i odnalazł organ. Obserwował i nie zareagował. Był samozwańczym właścicielem tych ziem. Nie czuł lęku, strachu, a pogłębiającą się w nim irytacje. Świeżo wyjęte z piersi serce nadal było ciepłe i biło przez parę chwili. Biło, kiedy Lachlan go zabrał, dławiąc w sobie śmiech. Zazgrzytał na zębach, by wspomóc ten proces.
Od żołądka do serca? — zadrwił, w ten aluzyjny sposób komentując ten nagły przejaw romantyzm, a raczej jego brak. Raptor nie był specjalistą w okazywaniu w ten sposób uczuć, a Jaguar nie bł takowych wielbicielem. W liceum przespał wszystkie lekcje, które dotyczyły głośnego romansu przedstawicieli dwóch skłóconych za sobą rodów - Romeo i Julii. Zainteresowała go tylko śmierć i nazwa trucizny, którą użyła kobieta, by się zabić. — Nie ma jeszcze walę-tyłków, a ten podarunek nie zapełni pustki w moim żołądku.
Zacisnął pazury na darowiźnie i przebił ją nimi. Krew spłynęła po jego dłoni i częściowo wsiąkła w materiał haori. Nie powinien marnować jedzenia, ale to zrobił. Wyrzucił i zmiażdżył nogą. Kiszki zagrały mu marsza. Był głodny i zły. Trochę otumaniony przez moc artefaktu. Nie wyspał się. Odbił tylne koniczny od ziemi i doskoczył do Królika.
Nie, a słyszałeś miejskie legendy o nocnym królu, panu i władcy tych terenów? — Wyszeptał mu w ucho, z nutą grozy w zachrypniętej tonacji głosu. Lewe ramię zarzucił mężczyźnie na szyi, a palcami wyposażonym w paznokcie zahaczył o jego bark. Szarpnął nimi. Na gładkiej powierzchni skóry pojawiły się plamy krwi i ślad po bezlitośnie ostrych płytkach. — Ponoć nie jest gościny. Przychodzi w nocy i likwiduje wszystkich, którzy przekroczą granice. Obdziera za skóry, rozpruwa brzuch, pożera wnętrzności i zlizuje do białości kości. Chcesz go poznać? — Zacisnął kły na płatku jego ucha, szarpiąc za nie, a potem staranie zlizał krew z rany, z której ulatywała. — Chcesz? Dobrze, bardzo dobrze. Bo jest tutaj. Zły. Głodny. Jego oddech prześlizguje się po twojej skórze. Przebija ją paznokciami. Gryzie twoje ucho — warknął. Otulił gorącym oddechem obcy kark i zahaczył o niego zębami. — Zakłóciłeś jego spokój. Jak chcesz mu to wynagrodzić?
Mógł zjeść jego ucho, ale nie zadowoliłby się takim rodzajem przekąski. Byle ścierwem. Przez woń, którą wydzielało ciało tego świra, miał wilczy apetyt.
Apetyt na wilka, nie królika.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Dłoń znieruchomiała, przestała bezcelowo rozłupywać na krwawą miazgę jelenie mięso, a królicze spojrzenie zaczęło wwiercać się w osobnika przed nim. Usta wygięły się jeszcze szerzej, prezentując jego uzębienie, chociaż ciężko było uznać ten uśmiech za okaz sympatii i szczęścia. Królik przez te wszystkie lata zapomniał co to sympatia. Nie wiedział też co to strach, chociaż jego królicza pula genów powinna być do tego odpowiednia. Nie bał się mężczyzny przed nim. Nie odczuwał właściwie żadnych konkretnych odczuć względem niego.
Czemu zatem tutaj przyszedł?
Z kaprysu. Nudy. Zaciekawienia. Wzajemnie wypełniali swoje fizyczne pożądania, nic ponadto. Chociaż czasami wystarczyło jedynie upierdliwość, droczenie się, by Królik odczuł satysfakcje, czasami nawet spełnienie. Nigdy jednak nie dawał mu tego, czego chciał. Nie bezpośrednio na srebrnej tacy. Jaguar musiał się postarać, by sięgnąć łapskami po niego i po jego mięso. Bardzo ładnie postarać.
Ty za to cuchniesz zwierzęcym i ludzkim nasieniem. Można powiedzieć, że jesteśmy kwita. – odezwał się rozweselony, unosząc wolną dłoń, żeby podrapać się nią po karku, a po chwili roześmiał się sam do siebie, zsuwając spojrzenie niżej, wprost na bose, zwierzęce łapy swojego rozmówcy.
Stąpasz po kruchym lodzie. A może to lawa? Może, może. Może tam nic nieba, a Matka Natura zrobiła nas w chuja. – wypowiedział słowa przez śmiech, przytykając wierzch dłoni do ust, by nieco utemperować swoje chichotanie szaleńca.
Walę-tyłki? A cóż to? Cóż? Nie znam. Opowiesz mi o tym? Och opowiedz, lubię jak opowiadasz mi różne rzeczy. – oderwał spojrzenie od łap, na powrót wbijając je w twarz drugiego wymordowanego. W tym samym momencie, kiedy ten podszedł bliżej, rozrywając niewidzialną barierę przestrzeni osobistej.
Nie ruszył się, ani też nie odepchnął go od siebie. Nie pojawił się żaden dreszcz, czy też zesztywnienie mięśni. Nic. Zero reakcji, jakby taka bliskość była czymś zwyczajny, normalnym przywitaniem pomiędzy znajomymi, którzy dawno się nie widzieli. Ciało nawet nie jęknęło, kiedy ostre pazury rozdarły jego papierową skórę, pozostawiając po sobie czerwone ślady o charakterystycznym, metalicznym zapachem. Ach, uwielbiał tę woń.
Kąciki ust wymordowanego nieznacznie się uniosły, kiedy zwęszył bliżej, teraz o wiele bardziej intensywny zapach drugiego mężczyzny. Nogi jasnowłosego uniosły się, obejmując go w biodrach i przyciągając do siebie, nieznacznie ocierając się o niego.
Brzmi strasznie~ – wymruczał, wyszarpując nóż z truchła, na którym siedział i przesunął nim płaską stroną po policzku oraz szyi jaguara, pozostawiając na bladej cerze rozmazane ślady krwi.
A możesz mu coś przekazać? – zarzucił dłoń z nożem na jego ramie, w ten sam sposób co on, i przysunął go jeszcze bliżej siebie. Królicze wargi znalazły się niebezpiecznie blisko jego, ich ciepłe oddechy mieszały się ze sobą, a każdy ruch wypowiadanego słowa muskał usta drugiego. Jednakże ostatecznie nie złączyły się ze sobą. Królik przycisnął do chłodnego policzka jaguara swój, nie przejmując się odciśniętym śladem krwi, odnajdując jego ucho, które połaskotał swoim oddechem, zaciskając palce na jego ramieniu.
Powiedz temu nocnemu królowi, że jeszcze nocy nie ma i żeby spierdalał. Jestem teraz zajęty – wyszeptał cicho, odpychając w tym samym momencie jego ciało od siebie na tyle, by wepchać pomiędzy nich ugięte w kolana nogi i dopiero wtedy z całej siły kopnąć go, by zerwać jakikolwiek kontakt fizyczny. Przechylił się do tyłu, robiąc przewrotkę po ciele jelenia i przykucnął za jego cielskiem, wbijając spojrzenie w jaguara, chichocząc jak popierdoleniec, którym właściwie był.
Tsk, tsk. Nie przeszkadzaj jak jestem zajęty. Nie lubię tego. – pokiwał ostrzegawczo palcem w jego stronę, jednocześnie wyszarpując płat skóry z boku jelenia a następne zaczął go jeść, cały czas uważnie obserwując mężczyznę.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Uniósł kącik ust ku górze.
Raptor nie był udomowioną formą królika. Lachlan wiedział to od dawna. Od chwili, kiedy ta szkarada przykicała po raz pierwszy na drugą stronę rzeki. Śmierdziała nie tylko krwią, rozkładem i psem, a także żądzą mordu. Przybył, by zabić, a skończył, wijąc się pod jego rozgrzanym przez płomienia pożądania ciałem, jak dziwka. Śmiał się. Jęczał. Krzyczał, kiedy Jaguar odcinał zębami kolejne fragmenty ciała. Żuł, przełykał, jadł i rżnął jednocześnie. Łączenie przyjemnego z użytecznym. Dlatego tolerował tę kurewkę na swoim terytorium. Była wytrzymała i dostarczała mu energii podczas stosunku. Potem odchodziła, regenerowała się i znów przychodziła. Spragniona bólu. I cierpienia. Popieprzona masochistka. Pokręcona zależność.
Już to przerabialiśmy. Zapomniałeś? Mam ci odświeżyć pamięć? Na pewno tego chcesz? — zapytał, wlepiając w niego wyczekujące, bezlitosne spojrzenie. Ściągnął brwi, zmarszczył czoło. Palcami zahaczył o sznurek, który przytrzymywał nakrycie głowy na swoim miejscu, ale nie rozplątał węzła. — Było zimno. Okropnie zimno. Szedłeś po tafii rzeki. Cienka warstwa lodu pękła pod naporem twoich nagich stóp, ale ty się nie zatrzymałeś. Parłeś naprzód. Śmiałeś się w głos. I wtedy lawa rozlała się między moim nogami — odbił pałeczkę z cichym, kocim pomrukiem. Nie ustosunkował się do jego ostrzeżenia. Ocierający się o jego skórę wilgotny policzek była dla niego swoistym zaproszeniem do zabawy. Przejechał zatem językiem po drżącej od śmiechu grdyce królika. Drażniący dźwięk, brzęczący mu we wrażliwych na takowe uszach. Przypominał płacz niemowlęcia. — Zamknij się. Po prostu się zamknij — wycharczał. Tracił cierpliwość. Zawładnął nim gniew. Zaraz wyjdzie z siebie, stanie o bok i rozszarpie tego szatana zębami na strzępy, ale najpierw zmiażdży mu mózg szczęką.
Zbliżały się Świata. Okres prezentów, radości i miłości. Chwilowe, złudne dni szczęścia, podtrzymywane przez fałszywą, rodzinną atmosferę. Otoczkę rozczarowań. Ale co członkowie gangu DOGS poczuliby, gdyby w ramach gwiazdki, otrzymali od Jaguara prezent w postaci puzzli? Wieloelementowej układanki, w której skład weszłyby szczątki ich kompana? Zamkniętej w ładnym, ozdobnym pudełku z bilecikiem: „Ułóżcie z kości szkielet, a dowiecie się kogo powinniście pochować z należytym szacunkiem.”? Złość? Rozczarowanie? Radość z perspektywy nowej rozrywki? Zacisnął masywną ręką na obcej szyi. Jaka byłaby odpowiedź na te pytanie?
Mam zatrzymać dopływ powietrza do twoich płuc? Powiedz, pragniesz tego, króliku? — zapytał zaczepnie. Raptor był jego zwierzyną, zdobyczą. Królik nie mógł o tym zapominać.  Przecież Lachlan złożył obietnice, obiecał, że kiedyś go zagryzie, a pozbawione tchu truchło wyląduje w jego żołądku. — Przecież wiesz, czym są walę-tyłki. Dobrze wiesz — zapewnił go, z niemal ojcowskim uśmiechem na ustach. Zacisnął jedną z dłoni na pośladku tego psychopaty. — To najbardziej bolesny dzień w roku dla twojego tyłka i gardła, króliczku. — Wtajemniczył go. Zacisnął palce na jego skórze, pozostawiając na niej pamiątkę w postaci zaczerwienia, które w niedalekiej przyszłości przekształci się zapewne w fioletowego siniak. Świąteczną ozdobę.  
Zanim buciory Rapture skonfrontowały się z jego żebrami, odbił się zwierzęcymi, nagimi stopami od podłoża. Skoczył, po czym wylądował metr od swojej zdobyczy. Na czterech łapach, jak przystało na dumnego przedstawiciela swojej rasy.
Chciałem się tylko wysrać się pod chmurką, na świeżym powietrzu, ale spotkała mnie przykra niespodzianka. — Wyprostował się, rozplątując wreszcie węzeł, gdyż słońce zostało zagłuszone przez deszczowe chmury, z których po chwili zaczęły sączyć się krople deszczu. Jak z rozciętej skóry królika posoka. Kapelusz wylądował w trawie. — Ktoś tutaj już narobił pod siebie. — Zaczesał zgrabnym ruchem niesforne, białe kosmyki do tyłu. Ogarnął spojrzeniem gówno, które w tym wypadku składało się z Raptora i spenetrowanego przez noż ciała zgrabnej sarny. Przejechał palcem po policzku i zlizał z niego krew. — Wpadłeś pod zły adres. Posprzątaj ten burdel. Odstraszasz moje śniadanie. — Zmrużył oczy, świdrując członka psiego gangu kocim spojrzeniem. Zawarczał. Nie żartował. Od setek lat żył w symbiozie z naturą. To ona dostarczała mu potrzebnych do przetrwania właściwości odżywczych. Był kłusownikiem. Jego życie spoczywało w rękach Matki Natury. Egzystował, dzięki jej zasobom. Nie zjadał wszystkiego. Obserwował przyrost naturalny, a niewyedukowany Królik zaburzał jej przepływ. Barbarzyńca.
Miarka się przebrała, a cierpliwość skończyła. Nie miał ochoty na towarzystwo. Okres rozrodczy skończył się w jego kalendarzu biologicznym przeszło dwa tygodnie temu. Był głodny i wypełniony frustracją, a unoszący się w powietrzu smród kundla nie pomagał w racjonalnej ocenie sytuacji. Gdyby nie jego osobista sympatia do  królików, Raptor byłby martwy w momencie, kiedy naciął pazurami jego miękką skórą.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Niecierpliwość jaguara z każdą kolejną chwilą coraz bardzie zaczynała szarpać irytację królika. Zachowywał się jak szczenię, które nie otrzymało swojej kości i teraz za pomocą gróźb próbuje uzyskać efekt, jaki od początku chciał. Problem był taki, że żadne groźby czy złorzeczenie w żadnym stopniu nie miało prawa odnieść sukcesu. Nie działały. Nie na niego. Nawet nie przejmował się nimi, demonstrując swoim lekkim zachowaniem, gdzie tak naprawdę ma jego słowa. Mało to słyszał gróźb pod swoim adresem? Ale zawsze ten sam rodzaj osób uciekało się do takich technik. Zawsze. Wszystkich można wrzucić do jednego worka.
Uniósł głowę znad truchła i przechylił ją na bok, przez moment wyglądając niezwykle niewinnie. Jedynie rozbryzgana krew, która zbrudziła swoim szkarłatem śniadą cerę mężczyzny burzyła ten obraz.
Wow. – powiedział cicho, z nieudawanym zaskoczeniem.
Ty weź może zostań wędrownym poetą. Tak pięknie dobierasz słowa! Lawa między nogami! – roześmiał się po czym zaklaskał parę razy. Zamarł w bezruchu w pewnym momencie, nie spuszczając swojego spojrzenia z drugiego wymordowanego, a w jego spojrzeniu coś uległo zmianie. Coś, co było wciąż odległe, ale zbliżało się wielkimi krokami.
Ojej ojej, ale nikt nie chce tutaj słuchać o twoich problemach fizjologicznych, prawda pani sarno? – złapał głowę martwego zwierzęcia, i uniósł ją nieco, wpatrując się wprost puste oczy.
Ty chciałabyś? Oczywiście, że nie. Chuj cię to interesuje czy zesrał się w gacie, czy nie, prawda? – zapytał z udawanym smutkiem w głosie, przekręcając głowę jelenia w stronę jaguara i pokiwał nią.
Widzisz? Ją też to gówno interesuje. I na pewno nie dlatego, że jest martwa. – znów zachichotał, przyciągając głowę bliżej swojej, co z boku wyglądało tak, jakby odezwały się w nim jakieś ludzie odruchy i uczucia, i przytulił brązową czaszkę do swojego policzka, którym zaczął ocierać się o szorstką sierść.
Ale wiesz? Brałem cię za kogoś inteligentnego. Kogoś, kto swoim móżdżkiem jest w stanie pojąć tak bardzo banalne słowa jak nie teraz, bo jestem zajęty. Rozkazujesz mi i zachowujesz się tak, jakbyś był moim właścicielem…. Czekaj. Czekaj, czekaj, czekaj! – wypuścił głowę jelenia, a jego oczy rozszerzyły się nieznacznie. Zerwał się do pozycji stojącej, wiercąc wzrokiem ciało drugiego wymordowanego, a jego uśmiech poszerzał się z każdym kolejnym uderzeniem serca.
Ty naprawdę tak uważasz! Nie mogę! Ach! Ty tak na poważnie? – rozłożył obie ręce po bokach i roześmiał się głośno, wystawiając twarz na deszcz, który momentalnie zmoczył jego twarz, ciało, ubrania, które przyległy do skóry.
Nie wierzę! Ty naprawdę…. Sądziłeś, że mnie zdobyłeś? Zdominowałeś? Pozwól, że powiem ci parę rzeczy, mój ty mały, uroczy jaguarku – spojrzał na niego, na moment przestając się śmiać,  ale nic nie było w stanie zetrzeć tego parszywego uśmiechu z jego twarzy.
Po pierwsze, mam już właściciela. Po drugie, nie pomyślałeś nawet przez moment, że ci na to wszystko pozwoliłem? Nie wziąłeś tego pod uwagę? Zrozum, że pozwalam ci się ruchać tylko dlatego, że to lubię. Lubię twojego kutasa w swoim ciele i twoje pazury w mojej skórze.  Dlatego ci na to pozwalałem do tej pory. Co….? Czułeś satysfakcje? Że dominujesz? – znowu ten śmiech, tym razem nieco odległy, bardziej szalony. Wbił pazury w swoje policzki i przesunął nimi w dół, pozostawiając po nich czerwone, krwiste ślady.
Czuję to, wewnętrznie! Czuję! Naprawdę w to ślepo wierzyłeś, och Lachie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Staż ich znajomości zobowiązywał do wiedzy, dlatego też królik powinien być świadom trzech łatwo przyswajalnych, elementarnych faktów, bo przeciąż wielokrotnie wiedział, że Lachie wyciągał z niepożądanych przez niego zachowań konsekwencje. Na jego oczach, parę miesięcy temu, ukarał Wymordowanego, który wdarł się do jego jaskini w poszukiwaniu szczęścia, a napotkał tam tylko pustkę, ciemność i śmierć. Raptor, przez wzgląd na ich układy, powinien rozumieć, że Jaguar był niewyspany i głodny, a te dwa czynniki w drastyczny wręcz sposób wpływały na jego samopoczucie. Czuł jednocześnie rozgoryczenie i złość, ale dominowało w tym wypadku te drugie. Walczył sam ze sobą, aby nie rzucić się do gardła zabłąkanej owieczce i nie zacisnąć na jej delikatnej skórze mocnej szczęki, choć zapewne ten by tak tanio skóry nie sprzedał i nawiązałby się walka. Najprawdopodobniej na śmierć i życie.
Mówiłem o tobie. Nasrałeś, to posprzątaj. Nie zasłaniaj się swoimi upodobaniem do zwłok. Bądź grzecznym chłopcem, bo nie zasłużysz sobie na prezent, który dla ciebie przygotowałem. — Na jego wargach ukształtował się zbilansowany, adekwatny do sytuacji pół uśmiech, gdyż Rapture najprawdopodobniej w chwili obecnej miał wyraźny problem w łapaniu sugestywnych aluzji, a takowe były zrzucane przez Tropiciela mimochodem i od biedy - nie były wielokrotnie złożone i nie posiadały drugiego dna, bo sam nie był dobry w rozszyfrowaniu ich znaczenia. Głównie stawiał nacisk na szczerość oraz konsekwencje wynikające z braku takowej cechy.
Sądziłeś, że mnie zdobyłeś? Zdominowałeś? Pozwól, że powiem ci parę rzeczy, mój ty mały, uroczy jaguarku.
Kącik ust zadrżał mu niebezpiecznie. Od tego osobnika nie spodziewał się takich soczystych, niczym dorodne, świeże mięso, gorzkich żali, a takowe w prywatnej opinii handlarza brzmiały jak próba usprawiedliwienia się, bo czy to coś zmieniało i stawiało królika w łagodniejszym świetle? Wymazywało z pamięci te wszystkie chwilę, kiedy to wił się pod rozgrzanym ciałem, warcząc, śmiejąc i prowokując, rżnięty jak kurwa z dzielnicy czerwonych latarni?
Jakie to ma znaczenie — skwitował, gdyż to Raptor był w tej chwili jedyną osobą, która tutaj ewidentnie czegoś nie rozumiała i próbowała obrócić sytuacją na swoją korzyć. Wybronić się w najmniej korzystny dla siebie sposób. Znaleźć światełko w tym intensywnym tunelu rozkoszy, od którego płonęli, gdy wspomniany przez królika męski narząd przenikał do jego tyłka, penetrując go z subtelnością piły mechanicznej. — Miałem cię. Niezliczoną ilość razy. Tutaj i w wielu innych miejscach. Rozpalonego. Chętnego. Uległego. — Obnażył swoje zwierzęce kły, okrążając dookoła umorusaną w posoce sylwetkę. Jak drapieżnik, który właśnie zaciągnął w ślepy zaułek swoją ofiarę. Długi ogon wniósł się do góry i lawirował nad jego głową, w której były przetwarzane informacje.
Nie czuł nadmiaru satysfakcji z ich zbliżenia, gdyż Raptor nigdy nie zadowoliłby Jaguara o własnych siłach, nawet jeśli sam był obdarzony ponadprzeciętną wytrzymałością i regeneracyjnymi umiejętnościami. W okresie zwiększonego popędu Lachlan polegał głównie na swoim zwierzęcym instynkcie, który wysyłał konkretny sygnał. Tak jak Raptor oddawał się mu, tak on oddawał się hormonom i w tym celu wykorzystywał wiele istnień na milion różnych sposobów. Królik nie stanowił w tym wypadku żadnego wyjątku. Był jednym z wielu, któremu wchodził w dupę i pozostawił tam swoje nasienie.
Czułem spełnienie i cierpki posmak satysfakcji, gdy nadchodził punkt kulminacyjny, bo dobrze wchodziłeś w swoją rolę — wyznał, skoro DOGS aż tak bardzo chciał poznać jego opinie na ten temat. Już dawno przestał czerpać czystą, dziką dumę z dominacji, gdyż weszła mu ona krew, przekształciła się w rutynę i nawyk. Stała się nieodłącznym elementem życia. Jak napełnienie żołądka, albo oddychanie - niby prozaiczna czynność, ale życie bez niej byłoby niemożliwe.
Stanął w miejscu, nieruchomo, brzegiem lewej ręki, która na przestrzeni lat swoją budową bardziej upodobniała się do zwierzęcej łapy, przetarł skórę na policzkach i czole od kropel deszczu. Sączyły się one z szarych chmur, wypłukując z jego twarzy zmęczenie. Były rześkie. Koiły zszargane nerwy niczym zimny prysznic po intensywnej nocy.
Wolnym, niepośpiesznym krokiem zminimalizował dzielącą ich od siebie odległość, po upływie chwili znieważył prywatną przestrzeń właściciela drażniącej woni. Z tego dystansu była jeszcze bardziej nie do wstrzymania, otóż królik śmierdział teraz wilgotną, psią sierścią. Cuchnąca mieszanka wybuchowa. Odrzucająca i zabijająca apetyt.
Nie drażnij kota, króliku. Te stworzenia posiadają w swoim asortymencie argumenty nie do podważenia. Nie daremno psy mają do nich wrogie nastawienie, co nie? — wszeptał, kłapiąc zębami tuż nad jego uchem. Chociaż nie wyglądał, smakował niczym rarytas przyrządzony przez mistrza renomowanej restauracji, dlatego zabicie go byłby marnotrawieniem smacznych przekąsek, a Lachie nie lubił bawić się jedzeniem, jak i zarówno go trwonić. Cel pożywania był prosty - miał pieścić podniebienie i przede wszystkim zaspokoić głód.
Skoro zawracasz mi dupę o tak wczesnej porze, to pewnie masz do mnie jakiś interes. Zamieniam się w słuch — rzucił zniecierpliwiony, gdyż chciał poznać prawdziwą przyczynę tych odwiedzin, a szczerze wątpił, że jest ograniczona wyłącznie do tęsknoty za uzależniającym podnieceniem. Raptor miał większy repertuar do zaproponowania.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Lachlan wciąż nie rozumiał, albo po prostu nie chciał przyjmować do wiadomości niektórych informacji. Możliwe też, że był zaślepiony swoim jestestwem, a to z kolei mogło nieco pokomplikować sprawy. Zresztą, kogo obchodziło zdanie królika? W końcu to on był szalony. To o nim mówiono jak o wariacie.
Pochylił głowę pomiędzy swoje niezwykle chude ramiona i zaczął się śmiać sam do siebie, jednocześnie głaszcząc z niezwykłą jak na niego czułością szorstką sierść martwego zwierzęcia.
Była taka piękna. Taka złota, żywa, błyszcząca. Och Lachlanie, szkoda, że nie mogłeś tego dostrzec. Och Lachlanie, czemu nie możesz zajrzeć do tego cudownego, kolorowego świata?
- Ma spore znaczenie. Przecież wiesz. – mruknął zaczepnie, unosząc głowę, by spojrzeć na niego. Uniósł dłoń i wsunął długiego, zwierzęcego pazura pomiędzy swoje zęby i przez moment grzebał nim w nich, chcąc odszukać resztki jedzenia.
- Czyli uważasz mnie za dobrego aktora? – podniósł się i rozłożył obie dłonie na boki, śmiejąc się wesoło, jak dziecko, które właśnie otrzymało pochwałę w szkole za dobre sprawowanie.
– Ależ potrafisz być miły. Chyba będę musiał cię jakoś nagrodzić, Lachie. Pomyślmy… – zamyślił się, podsuwając dłoń pod brodę w niemalże teatralny sposób.
- Zaoferowałbym ci siebie, ale teraz nie masz okresu rui, więc pewnie jesteś w etapie posuchy. Mojego jelonka nie chcesz, więc…. Nic nie dostaniesz. – okręcił się dookoła siebie, swojej własnej osi, a potem ciężko opadł plecami na truchło, wpatrując się przez chwilę w ciemne niebo, nie przejmując się ciężkimi kroplami, które boleśnie wbijały się w jego ciało, ani też przemoczonymi ubraniami, które kleiły się do rozgrzanego ciała.
- Tak, ale pamiętaj, że nawet najostrzejsze kocie pazury nie mają szans z ostrymi kłami psów. – prychnął pod nosem, podnosząc się do pozycji siedzącej. Rzadko kiedy rozmawiali o DOGS czy też CATS. Takie rozmowy nigdy nie kończyły się dobrze. Różnica w poglądach była zbyt diametralna, a charaktery równie dumne. Dlatego też w większości ich spotkań po prostu unikano tego tematu. Tak jak i teraz. Rapture zamilkł, uznając, że ten temat jest zamknięty. Wyprostował nogi, idealnie wsuwając je pomiędzy stojącego w lekkim rozkroku Lachlana i podparł się z tyłu, zadzierając nieco głowę z powodu różnicy odległości między ich twarzami w tym momencie.
- No proszę. A jednak jesteś w stanie czytać między wierszami. Można powiedzieć, że jestem pełen podziwu. – powiedział cicho, a jego oblicze gwałtownie zmieniło się. Stało się o wiele bardziej poważne, jakby po szaleństwie nie było śladu i było jedynie nie istniejącym bytem.
- Około dziesięciu kilometrów na wschód znajduje się grupa. Uzbrojeni, z ciężkim sprzętem. Wyglądają na wojskowych, chociaż wątpię, by pochodzili z miasta. Ilość około dziesięciu, może dwunastu. Mniej więcej. Zatrzymali się na noc, zapewne będę tutaj rano. – powiedział cicho wsuwając leniwie dłoń pod ubranie i zaczął się drapać po brzuchu. Nie kwestionował siły i potęgi Lachlana. Ale to Desperacja rządząca się własnymi prawami. Nawet on będzie miał kłopoty, gdyby zaatakowali z zaskoczenia. Co innego, gdyby sytuacja się odwróciła, czyż nie?
- To mówiłeś, że masz dla mnie nagrodę? – zagaił przechylając głowę na bok, unosząc jedną nogę i przesunął swoją łydką po jego.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wsłuchiwał się w jego słowa, z taką miną, jakby z minuty na minuty coraz bardziej tracił zainteresowanie nią. Pewnie w innych okolicznościach, spiłby te  wszystkie zdanie z jego ust i skorzystałby z jego oferty, znów konsumując kawałki jego skóry, ale w tej  chwili popęd seksualny został wyeliminowany. Wyżył się na tym tle już wystarczająco.
Zawsze jestem miły, ale nie umiesz tego dostrzec i docenić — skwitował po chwili, krótko i stanowczo, bo właśnie to był powód, dla którego Raptor żył, oddychał, poruszał się samodzielnie na dwóch kończynach. Powód, dla którego nie pozbijali się w śmiertelnym tańcu, a niewątpliwie każde ze stron odniosłaby różnorakie obrażenie - mniejsze lub większe, aż któryś by nie padł, pozbawiony tchu.
Lachlan nie wdawał się w nie potrzebne dyskusje, które ocierały się o wroga nastawione do siebie gangi. Nie był zresztą oficjalnym członkiem CATS. Pełnił rolę supportu. Torturował, tropił, nie pobierając za to opłat w zwyczajowych  cenach, jak to miał w zwyczaju. Stosował w ich przypadku zniżki i znacznie spuszczał z ceny. Właśnie dlatego nie podjął się tego tematu, tłumiąc w zarodku. Stopień znajomości z królikiem nie był aż tak napięty. Ograniczał się do uciech cielesnych.
Zawarczał ostrzegawczo, kiedy Raptor na własnych zasad przekroczył jego przestrzeń osobistą, jednakże nie odsunął się, czując ciepło, jakim emanowało ciało królika.
Zmarszczył nos.
No proszę. Nie spodziewałem się, że powiadomisz mnie o zagrażaniu — przedrzeźniał go nieumiejętnie, gdyż jego strony głosowe i krtań nie były w stanie przetworzyć w taki sposób dźwięku. Złość powoli do niego powracała, jak bumerang, mimo iż kącikowy uśmiech temu cokolwiek zaprzeczał.
Niby dlaczego ktoś miałby węszyć na jego górskim, obleczonym w pożółkłą trawę terenie? Był pozbawiony ludzkiej ingerencji. Naturalny. Wolny. Taki jak ich właściciel. Na próżno szukać tutaj szczęścia, złóż metali czy złota. Góry były niebezpieczne i strome. Zwierzęta dzikie i nieoswojone. Pociągnął nosem, aby wyłapać jakiś nieznany mu zapach, lecz królik pachniał tak samo, jak zawsze. W powietrzu natomiast unosiła się woń trupa, rozkładu i krwi. Jagnięciny.
Warknął cicho, pod nosem. Nie ufał Raptorowi, w końcu nie mógł mu zaufać. Łączył ich tylko brutalny seks i parę krwawych wspomnień z udziałem przerażonych krzyków ich ofiar, a wszystkie inne krzyczało - NIE UFAJ MU. Żółta chusta, którą nosił. Zapach, którym przesiąkł. Spojrzenie, które go obdarzył. Uśmiechy, które mu słał. Pies. Był psem. Lojalnie oddanym swojemu panu. Nie mógł mu zaufać w tej kwestii, ani żadnej innej.
Splunął na liście. Ale musiał to sprawdzić. Musiał, bo przecież nie byłby sobą. Ani on, ani królik nie brzydził się przemocą.
Prezent, a nie nagrodę — sprostował, wpatrując się uparcie swoimi zwierzęcymi, bezbiałkowymi ślepiami w czerwone tęczówki królika. Przesunął palcem wzdłuż jego szyi i podbródku, zahaczając o skórę paznokciem. Zadrapał ją, pozostawiając na niej czerwony, odrobinę zakrwawiony ślad. — To przyjemność na potem. Mam ręce pełne roboty. Najpierw muszę zapełnić swój żołądek, a potem kogoś zapierdolić — stwierdził, a w szepcie pobrzmiewała stanowczość.
Nie pytał, czy królik w miarę swoich możliwość zaoferuje mu swoją pomóc, gdyż nie oczekiwał do niego takowej. Nie oczekiwał od niego niczego, co już dostał. Dzieliła ich przepaść, twardy, zbudowany z cegieł mur, choć w tym wypadku jego rolę pełniły poglądy. Dwa różne światy.
Lachlan warknął gardłowo, po czym zrzucił z  siebie zwiewane haori - ulubioną część garderoby i wyciągnął fajkę z kieszeni spodni, wkładając ją pod materiał. Spodnie pękły na szwach, gdy  jego ciało zaczęło zmieniać gabaryty. Proces metamorfozy był powolny, mozolny, jednakże skuteczny. Napiął mięśni ciała. Przeistaczał się – jak paskudna larwa w pięknego, barwnego motyla. Najpierw zniknęły ludzkie rysy twarzy, zostały całkowicie wyparte przez zwierzęce, potem jej kontury wydłużyły się w psyk. W tym samym momencie ciało pokryło się sierścią z identycznymi cętkami, które były porozrzucane po jego ludzkim ciele i zmieniło swój kształt, nabrało masy. Po chwili przed Raptorem stało dwumetrowe bydle – piękne, ale także wzbudzające strach. Jaguar o nienormowanym wzroście i wadze.
Ryk przedostał się przez jego gardło. Groźny i wściekły. Wystraszone ptaki sfrunęły z drzew, by zniknąć za horyzontem. Lachlan zademonstrował zwierzęce zęby, kłapiąc psykiem prosto przed twarzą Pitbulla, po czym, odbijając łapy od mokrej trawy i miękkiej ziemi, pomknął zgrabnie w kierunku, który wskazał mu królik. Pożywienie zdobicie po drodze do celu, albo napełni żołądek ludzkim istotami, które miały czelności zakłócić jego spokój w ten chłodny, ale przyjemny poranek. O ile ich istnienie było prawdziwe, o ile Raptor nie wodził go za nos. Wtedy zabije go. Bez skrupułów.

zt_x2
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wiedział, że tak to się skończy. Ciągnąca się przez całe ramię szarpana rana była najczystszą postacią dowodu, że los absolutnie nie był łaskaw i kopał po dupie, gdy tylko widział okazję. Sam wymordowany natomiast nigdy nie należał do garstki osób wygrywających majątek życia w totolotku, skąd też miał pełną świadomość, że sam był sobie winny kolejnego "zadrapania". W tym tragicznym przypadku szybki wypad po mleko mógł skończyć się paskudnie, a co tu dopiero mówić o samotnej eskapadzie po Desperacji.
Mogłeś tego uniknąć - powtarzał sobie, choć to wcale nie była prawda. Nie było najmniejszej szansy na uniknięcie wielkiej na dwa metry bestii, której w tym całym szaleńczym tempie nie dał rady sklasyfikować. Ciężko było również stwierdzić, jakim cudem uniknął rozszarpania na strzępki, a na dodatek zgubił swojego oprawcę.
Znalezienie w miarę spokojnej okolicy trwało dłużej, niż zakładał. Dopiero po godzinnym włóczeniu nogami dojrzał podpróchniały most i coś, co być może kiedyś nosiło miano rzeki. Nawet pomimo drobnej wagi deski zaskrzypiały płaczliwie pod jego ciężarem, w każdej chwili grożąc zawaleniem. Właściwie patrząc na odciśnięte piętno pecha, wcale nie byłby zdziwiony, gdyby za kilka chwil runął w błotnistej brei. Westchnął zaraz z wyczuwalnym zmęczeniem, unosząc wzrok na szare niebo. Rwanie w ramieniu przypominało o sobie pulsującym bólem średnio co kilka sekund, nie pozwalając wymordowanemu na podziwianie widoków. Nie, żeby było co podziwiać. Już wcześniej uratowaną przed zniszczeniem bluzę odłożył ostrożnie na bok, nie chcąc ryzykować jej zniszczenia o cokolwiek. Tu mogła się ześlizgnąć, wpadając w błoto, tu podrzeć o wystające gwoździe, cokolwiek.
Nawet najdokładniejsze obejrzenie rozerwania z każdej strony nie pomogłoby w poprawieniu stanu kończyny. Nie mając zbyt dużej wiedzy w tematach leczniczych, mógł co najwyżej zawiązać na niej kawałek szmatki, którą nazywał koszulką i liczyć na zwiewny łut szczęścia. Dźwięk rozdzieranego materiału już po kilku sekundach przerwał panującą dookoła ciszę. Chociaż tyle był w stanie zrobić.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Co tutaj robił? Dobre pytanie. Ktoś taki jak Kaito nie powinien samotnie wędrować po nieznanych trenach desperacji. Jak właściwie się tutaj znalazł? Był idiotą, próbującym coś sobie udowodnić. Twierdził, że jest silny i może być tak jak inni łowcy. Nieustraszeni, zdający sobie sprawę z ryzyka. Ale on był ptaszyną ze zbyt małymi skrzydłami, w końcu musi stać się coś co na dobre utnie mu skrzydła.. chyba, że będzie miał szczęście. Ale na tych terenach raczej to się nie zdarza, poza tym czegoś szukał. Potrzebował pewnego zielska, którego braki zobaczył w zapasach. Nie chciał nikogo prosić o pomoc. Wpadł więc na świetny pomysł ruszenia na taką wyprawę kompletnie sam, nie informując o tym nikogo. Za pewne myślicie, że jest idiotą. Oczywiście, że tak.
Ale medyk widział w tym okazję. Mógł coś pokazać, być przydatny i niezależny od niczyjej pomocy. Nie wiedział jak bardzo się mylił, ale kto powiedział, że będzie łatwo?
Jedyna ''broń'' jaką przy sobie miał to nuż, schowany w prawej kieszeni. Ubrany w jakieś czarne szmatki, przypominał jakiegoś pustelnika. Ciało oczywiście zakryte w każdym miejscu, a na głowie kominiarka. Czarny plecak z bandażami i innymi potrzebnymi rzeczami. Nie zamierzał tez nie wiadomo jak się oddalać, zdawał sobie sprawę z ryzyka. Według mapy miał dotrzeć na jakieś miejsce ze spróchniałym mostem. Tam miał znaleźć potrzebne zioła, ale zanim zdołał sięgnąć po plecak, jego wzrok przykuł jakaś postać.
Stanął, nie za bardzo wiedząc jak ma się zachować. Wymordowany? Przecież on nawet nie potrafił walczyć, a nie mógł wrócić. Godność mu na to nie pozwalała, więc łowca wydobył nuż z kieszeni i kurczowo zaciskając palce na rękojeści, powolnie zbliżał się do Rhetta. Oczywiście próbował być cicho, ale nie za bardzo mu to wychodziło. Krzaki szeleściły, tak więc z pewnością przybysz zostanie poinformowany o obecności człowieka.
A co siedziało w jego głowie? Całkowite zdenerwowanie, przez co dłonie zaczęły mu drżeć. Czuł silnie uderzające gorąco w całym ciele, a dodatkowo coś kazało mu zawrócić. Ale chyba już za późno. Gdy tylko chłopak odwróci się do niego, ten uniesie nóż i skieruje go na obcego.
- Nie zamierzam robić Ci krzywdy. - Zabrzmiał przekonująco? Uniesie drugą wolną rękę, dając znak że naprawdę nie zamierzał go zaatakować. Nie mógł też przewidzieć zachowanie Rhetta, jak bardzo obawiał się najgorszego? Uważnie przyjrzał się chłopakowi. Niski, wychudzony o białych włosach z ciemniejszymi końcówkami. Ale to nie wszystko, jego ramię było w opłakanym stanie. Medyk zacisnął zęby, siłując się ze samym sobą. Wszystkim nie możesz pomóc.. Ale nie potrafił też być obojętny. Czarne rękawiczki, które skrywały jego dłonie nieco poluźniły uścisk na nożu.
- Mogę Ci pomóc.. - Sapnął. Och naprawdę? Ty idioto! Zobacz kto to jest! Myśli krzyczały, ale Kaito nigdy nie potrafił być bezwzględny. Rhett również był kiedyś człowiekiem, to nie jego wina, że taki się stał. Jeżeli będzie spokojny to może medyk zdoła mu pomóc? Oczywiście liczył, że ten go za to nie pogryzie.. ale przecież zawsze istniało ryzyko. Ile w nim pozostało z tego, kim był G?
Podszedł bliżej, ale wciąż znajdował się w miarę bezpiecznej odległości. W starciu nie miał szans. Gdzieś tam w głowie zaczęły się rodzić myśli, że nie powinien przychodzić tu kompletnie sam. Vettori dostałby szału. Dlaczego jego syn zachowywał się tak lekkomyślnie?
Cóż, oby nie przypłacił za to życiem.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 1 z 7 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach