Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Archiwum misji


Strona 1 z 7 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next

Go down

Kurczoki, ziemnioki [Shane, Tyrell, Shion] Y055Cb7

Uczestnicy: Shane, Tyrell, Shion
Przewidywana nagroda:
Shane - manipulacja kośćmi
Tyrell - leczenie ran dotykiem
Shion - pirokineza
Poziom trudności: Średni
Możliwość zgonu: Brak o ile nie będziecie robić głupot

__________________________________________________

Shane, Tyrell

Do tablicy zleceń przybite zostało nowe, świeżo napisane, a raczej nabazgrane dość koślawym pismem, z wieloma błędami i plamami prawdopodobnie przypadkowo roztartego węgielka, którym sporządzono całą wiadomość. Z początku nie zwracano na nie szczególnej uwagi, było tajemnicze, lekko nieczytelne, wydawało się być żartem lub paplaniną szaleńca. W końcu jednak Tyrell postanowił wczytać się w zlecenie, przychodząc z nim do Shane. Rozszyfrowanie niektórych słów wymagało konsultacji. Notka brzmiała zaś tak:
Smoki, smoczydła, smoczóśe - NAIEMNYCY
Koździ zwierzackie ścielą mie sie po zagrodzie, koździ kurczackie mie coś łobgryza. Kurczoki mie coś porywo, ukatrópja, spać nie daje, po nocach straszy, pod łoknem jęczy i dyszy jakeś jakiś ópiur. Siladów ni mo za durzo po atakach, jeno kości łobgryzione, piura wyrwane, porozżucane wrzyzdgo.
Nagrodę dam wielką dla tego, kto mie pomuc zechce, ino niech zechce.


Podane zostały również namiary na lokację, w której działy się te dziwy. Okolica wydawała się ciekawa - totalny wygwizdów Desperacji, na nieznanych terenach, według krzywej mapki w pobliżu były jakieś góry i coś oznaczone jako woda: ocean lub jeziorko. Trudno było się tego domyślić po jakości bazgrołów, ale wyprawa zapowiadała się konkretna. Daleka, długa... i kto wie czym zakończona.


__________________________________________________

Shion

DOGS otrzymało zlecenie, interesujące ze względu na to, iż leżało poza znanymi terenami Desperacji, czyli również nie na ziemiach "podległych" Psom. Wedle mapki narysowanej przez posłańca przekazującego wieści, do miejsca zdarzenia było kilka dni drogi, co oznaczało konieczność zorganizowania sobie jakiegoś transportu. Nikomu też zbytnio nie spieszyło się do wypadu tak daleko, większość zajęta była ważniejszymi sprawami niż ktoś, komu w tajemniczych okolicznościach ktoś zżerał kurczaki i mieszkał za siedmioma górami, jak w bajce. Ktoś stwierdził jednak, że zająć się tym trzeba, skoro potrzeba pomocy przebyła taką drogę i odnalazła organizację.
Shion. Zwykły Kundel, koniec łańcucha pokarmowego hierarchii całej załogi, najodważniejszy inaczej (choć ostatnio próbujący rehabilitacji). Właśnie jego wybrano do zbadania tajemnicy ginących kurczaków, ale oczywiście nie puszczono go samego. Do towarzystwa i, prawdopodobnie, oceny przydzielono mu jednego z Ratlerków. Nie przewidywano walki, więc nie wybrano jednostki bojowej. A zebranie informacji przyda się zawsze. Odwrotu od zadania nie było.


__________________________________________________

Wskazówki:
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Spotkał Shane'a na górskim zboczu. Sam nie odważył zapuszczać się w kierunku kamiennych ścian, naelektryzowanej siedziby bez poważnych powodów. Wciąż brał pod uwagę, wstępne przeniesienie; pole elektromagnetyczne odbierało mu siły i zdrowy rozsądek, nie był na tyle szalony, aby obcować w pomieszczeniu z lawirującymi jonami. Wracał raz po raz w okolice zimnych murów z nadzieja, że cały ten nieetyczny dla niego fakt stanie się mitem, jednak jego nadzieję z każdym razem okazywały się płonne. Teraz wyruszając na rekonesans w kierunku przesmyku górskiego, zauważył ruda czuprynę kierującą się w stronę siedziby. Shane. Dogonił go w kilkudziesięciu krokach, zmieniając dotychczasowy kierunek. Nie minęła dłuższa chwila kiedy ręka anioła, na dosłownie ułamek sekundy złapała go za ramie zatrzymując w kolejnym stalowym kroku.

❋❋❋

  Szli już jakiś czas. Tyrell podnosił nogi omijając wystające z martwej gleby skały i sękate korzenie. Droga prowadziła przez jedna z gór. Teren zaczynał być coraz bardziej stromy. Anioł zatrzymał się na chwile i zadarł podbródek, ręką osłaniając oczy przed padającymi wczesnymi promieniami słońca. Wyruszyli o świcie. Totalnie spontaniczne — opowiedział mu o swoim odkryciu na smoczej tablicy. Nie sądził, że ich domysły mogłyby się podzielać. Zwłaszcza w takiej błahej kwestii. Ktoś zostawił wiadomość, więc logicznym było to zbadać, jednak czy nie było już za późno? Kto wie czy zlecenie nadal było aktualne, minęło trochę czasu, a litery zaznaczone czarnym kawałkiem węgla zaczynały blednąć i kruszyć się na oświetlanej słońcem tablicy.
  Zaczął iść pod górkę, spod jego buta uskoczył miały kamyk, spojrzał za siebie widząc rozciągającą się dolinę z której zaczęli podróż. To był dopiero początek.
  — Na wschód powinno być zejście.
  Odetchnął łapiąc oddech i spojrzał przed siebie. Shane wysforował się naprzód. Tyrell poprawił ramie plecaka. Raksha zataczał właśnie koło na błękitnym bezchmurnym niebie.

❋❋❋

  Anioł siedział na brudnej ściółce z dłońmi wyciągniętymi ku ogniu. Wiatr zacinał z boku i umiejętnie gasił płomień przy pierwszym lepszym podmuchu. Deszcz dudnił o zbitą ziemię, zwiastując jeszcze większą ulewę. Mieli szczęście. Płytka jaskinia okazała się idealnym schronieniem, kiedy deszcz złapał ich już pod wieczór. Niebo zmętniało, przypominając smoliste jezioro. Bez gwiazd i bez księżyca. Chude konary drzew były ledwie widoczne w ten bezkresnej ciemności.  Robiło się coraz zimniej.
  — Kto tym razem przejmuje wartę?
  Zmęczony głos anioła rozbrzmiał chrapliwym echem wewnątrz skalnego obozowiska. Oparty głową o ścianę przechylił ją w bok, wpijając się turkusowym spojrzeniem w bursztynowe nieodgadnione ślepia Shane'a, teraz wyraźnie widoczne, przez roziskrzone płomyki ognia.

ekwipunek:
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zaszył się gdzieś niedaleko murów organizacji ciągle będąc w pobliżu, gdyby Yena próbowała go znaleźć. Potrzebował spokoju i pobycia samemu, jednak Tyrell szybko wywęszył jego położenie. Sądził, że znowu będzie mu biadolił na temat odpowiedzialności oraz w powściągliwości w piciu — gdyż dopiero co skończył butelkę szkockiej, a nawet nie było południa — jednak powód był zupełnie inny. Zerknął na kartkę, która miała być ich zleceniem i z politowaniem stwierdził, że ktoś miał spore problemy z ortografią. Przeczytał szybko koślawy i niewyraźny tekst, podnosząc brew do góry.
Serio? Miał rozwiązać sprawę znikających kurczaków? Ktoś chyba chciał zrobić z najemników poganiaczy straszydeł. Westchnął. Potrzebował się wyrwać, nawet jeśli miał wyruszyć z Tyrellem.

***

Shane przez pierwsze dni podróży zastanawiał się co może być powodem znikających zwierząt. Opcji było kilka: dzikie zwierzę bądź wymordowany. One były najbardziej logiczne i sensowne. Ta sprawa przypominała mu spotkanie z Asterionem kilkaset lat wstecz.
Skoro takowe straszydło pojawiło się w okolicy tego, kto zlecił im to zadanie, to jedynym sposobem przegonienia cholerstwa było zabicie go. Droga okazała się ciężka w przebyciu, a górujące nad ich głowami słońce nie pomagało w tej trudnej przeprawie. Nieprzychylne góry stały się sporym wzywaniem, a woda dość szybko skończyła się im po dwóch dniach. Nie spodziewał się, że znajome skaliste podłoża osypią się i trzeba będzie przechodzić naokoło, nakładając dodatkowego dnia drogi.

***

Cztery dni minęły dość szybko. Po drodze uzupełnili zapasy wody, dzięki czemu mogli chociaż trochę ugasić irytujące pragnienie. Shane, kiedy Tyrell zajął się rozpalaniem ogniska, poszedł poszukać czegoś co mogli wrzucić na ruszt. Jedyną ciekawą opcją był niewyrośnięty feniks, jednak anioł wzbraniał się i zapierał nogami przed usmażeniem go. No to musiał szukać w okolicy czegoś innego. Wrócił dopiero z jakąś lichą zwierzyną, którą jak oskórował było tyle mięsa, co kot napłakał. Wiedział, że hydra ma przy sobie jakieś zapasy, jednak rudzielec uznał, że warto było je zostawić na gorsze dni kiedy znajdą się na totalnym zadupiu, a dostęp do świeżej wody i pokarmu będzie bardzo znikomy.
Ja ją wezmę. Prześpij się — On sam miał problemy ze snem, a raczej jego brakiem, dlatego też wolał mieć pierwszy oko na otoczenie.


Ekwipunek:
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wybrał drogę na piechotę. Nie dlatego, że tak zdrowo. Po prostu ani nie umiał jeździć konno, ani tym bardziej poruszać się jakiś pojazdem. Co prawda droga zapewne zajmie mu teraz dwa razy więcej, ale w ten sposób czuł się o wiele pewniej.
Spojrzał jeszcze raz na mapę, chcąc się upewnić, czy aby na pewno porusza się w dobrą stronę. Skorygowawszy kierunek, wsunął zrulowany skrawek papieru na powrót do plecaka, poprawił go sobie wygodniej na plecach, po czym niespiesznie ruszył w obranym celu.
Bał się. To oczywiste. W końcu wyruszał w nieznane. Ale chciał udowodnić innym, a zwłaszcza Wilczurowi, że potrafi wypełnić tę misję i przeciwstawić się swoim własnym słabościom. I przede wszystkim chciał zdobyć jego uznanie. Chyba właśnie na tym najbardziej mu zależało.
Nie rozmawiał zbytnio ze swoim towarzyszem. Zresztą, Shion niekoniecznie uchodził za zbyt rozmownego. Ale przynajmniej nie był sam. Zawsze to jakieś towarzystwo.

Spoiler:
                                         
Shion
Ratler     Poziom E
Shion
Ratler     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shion.


Powrót do góry Go down

Ile mil podążali ślepymi drogami, oświetlanymi wąskimi strugami słońca? Ile gwiazd zamigotało nad ich głowami, kiedy przemierzali kolejne występy suchej Desperacji? Nie wiedział. Wystarczyło mu przekonanie, że zmierzają w dobrym kierunku, a to miała wyznaczać — gdy już znaleźli się na prostej pozbawionej wyżyn krainie — kręta, wklęsła wstęga wyryta w piaszczystej glebie. Tu kiedyś płynęła rzeka, przeszło mu przez myśl, kiedy tak szli wzdłuż wyżłobienia, jak wygnańcy podążający ślepo ku czemuś, co miało czekać ich na końcu. Zaschło mu w gardle i musiał przejechać językiem po spierzchniętej wardze, tak suchej, że przypominała mu grafitowych wytarty kamień. Słońce było w zenicie. Nad ich głowami jak nad pustynią Gobi krążyła para ptaków. Zataczała kola jak sępy, czyhające aż potencjalne ofiary w końcu wyzioną ducha. Raksha siedział wygodnie na ramieniu anioła w całkowitej ciszy. Widać było, że i jemu prażące słońce i szczupłe zapasy żywności dawały się we znaki. Wiele małych stworzeń po mroźnej zimie nie wyściubiało nosa ze swoich kryjówek. Nie miał na co polować.
  Krocząc tak w ciszy kolejnego dnia, różniącego się od pozostałych tylko krajobrazem wyścielanym przed jego oczyma jak płachta, zdawał się myśleć o tym, co stanie się gdy już dotrą na miejsce. Czy ich droga zostanie hojnie obdarowana chudym jegomościem z grubym kurczakiem przyciśniętym do piersi, z para złotych zębów szczerząc się do nich i błyszczących spod słomianego kapelusza (bo tak sobie go wyobrażał) czy może powita ich tylko surowe rozczarowanie i posępny wiatr wiejący zza rudery w której  dotychczas mieszkał, posyłając najemnikom, raz po raz siarczyste policzki oprzytomnienia.
  Idąc tak ciągiem starał się nawet nie zagadywać Shane'a. Wydawał się być skupiony, a on nie miał powodu aby wygrywać go z zamyślenia. Kto wie o czym myśli człowiek w takiej chwili?
  Słońce już zachodziło i zawiał chłodniejszy wiatr. Zmrużył oczy, gdy po krótkim odpoczynku zamierzali ruszyć dalej. W powietrzu na linii horyzontu unosił się wysoki tuman kurzu, a za nim jakby wyraźne kształty ostrej bryły. Wstał ze spróchniałego pnia i otrzepał spodnie z piasku, który przywiała wichura. Kamy zawieszone o jego zewnętrzną cześć plecaka zabrzęczały złowieszczo, jak zwiastun nadchodzącego kataklizmu. Raksha — siedząc nadal na ramieniu chłopaka — zamachnął skrzydłami przez ten nagły ruch. Musiał utrzymać równowagę.
  — Shane — zwrócił się do niego po dotychczasowej ciszy. Głos przez długie milczenie zaszedł chrypą. — Widzisz to samo co ja?czy to może coś na wzór fatamorgany w środku wiosennego wietrzyku?
  Stał tak zapatrzony w dal. Kilkanaście kilometrów przed nimi był wręcz pewny, że widzi — za osłoną szarego kurzu — majaczący, ciemny budynek.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Przemierzali wytrwale długą, wyboistą drogę. Nad głowami krążyły czekające na ich śmierć ptaki. Shane długo tolerował ich obecność, jednak jego cierpliwość w upalnym słońcu była wystawiona na ciężką próbę, w efekcie czego posłał ku niebu dwie cienkie wiązki elektryczne, przeganiając tym samym ptactwo. Zerkał od czasu do czasu na Tyrella sprawdzając w jakim stanie znajduje się chłopak i towarzyszący mu na ramieniu gołąb. Raksha pomimo młodego wieku miał sporo mięsa, które mogłoby im nieźle pomóc, jednak anioł za cholerę nie pozwalał zbliżać się Shane do gadziny. No to nie zbliżał się. Rzucił dzieciakowi jakąś zagryzkę podczas ich długiej podróży, samemu jedynie pojąc się wodą. Miał cichą nadzieję, że farmer obdarzy ich chociaż marną strawą.
Na szczęście podczas kolejnych dni podróży słońce dawało się im mniej we znaki, zbliżali się do celu.
Z zamyśleń wyrwał go głos Tyrella, który nagle coś dojrzał. Pradawny podniósł wzrok w określonym przez stróża kierunku. Dom. Dotarli na miejsce.
Obaj widzimy to samo. Dotarliśmy na miejsce. — powiedział zachrypniętym głosem, którego nabawił się od suszy. Nie czekając na dalszą zachętę, ruszył przed siebie. Zostały ostatnie dwa kilometry, które pokonali w szybkim tempie. Najwidoczniej widok domu na nowo rozpalił w nich gasnącą nadzieję. Shane będąc na posesji farmera rozejrzał się dyskretnie, starając się wychwycić jakieś niepokojące bądź podejrzane dźwięki.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Shane, Tyrell

Całe szczęście, że podróż minęła bez nagłych ataków. Zmęczenie mogło dawać się we znaki równie mocno co skurczone zapasy i burczące brzuchy oraz kurzący wiatr. Brakowało tylko tego, aby jakiś dziki zwierz przypomniał sobie, że i on potrzebuje wrzucić coś na ząb. Całe szczęście cel podróży zamigotał niemalże jak pustynny wid i był jak najbardziej prawdziwy. Udało się przetrwać, jak by się wydawało, najgoszą część całej wyprawy. Teraz tylko znaleźć lisa podbierającego kurczaki...
Podejrzanych dźwięków nie było, jeśli nie liczyć nagłego, bliskiego gdakania, do złudzenia przypominającego alarm. Z budynku przypominającego dom wyskoczyła drobna dziewczyna trzymająca wiaderko z ziarnem. Głowę miała opuszczoną, więc na początku nie dostrzegła przybyszów. Przeszła utykając parę kroków, trzymając uchwyt wiaderka w obu rękach. Dopiero kiedy spojrzała przed siebie, napotkała wzrokiem najemników przechodzących akurat koło niedużego budynku - kurnika. Pisnęła, wypuszczając karmę dla ptaków, cofnęła się aż do progu, jakby nie będąc pewną co zrobić. Wbiła wzrok w Shane, a jej mina wyraźnie mówiła, że nie chce zostać skrzywdzona. No cóż... Przynajmniej była jakąś żywą i prawdopodobnie rozumną istotą.


__________________________________________________

Shion

Towarzysz także nie chciał się zbytnio odzywać. Był jedym z tych Ratlerków, które siedzą cicho i zbierają informacje, a dopiero potem zaczynają szczekać, wysypując całą listę wiadomości o konkretnym osobniku czy miejscu. Idąc pół kroku za Shionem, rozglądał się dość czujnie, wypatrując zagrożeń. Przez cały czas starał się oszczędzać energię i pożywienie, dzięki czemu miał jeszcze trochę jedzenia. Według mapki nie powinni być jednak daleko, zaledwie kilkanaście kilometrów od celu. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie...
- Raviery! - krzyknął ostrzegawczo psi towarzysz podróży, zatrzymując się i obracając w kierunku nadbiegającej ósemki pokracznych kurdupli, które biegły na nich, szczerząc ostre jak szpilki ząbki. Wyciągnął broń, szykując się do obrony swoich łydek przed małymi raptorami.
- Nie daj się trafić jadem w odsłonięte miejsca - ostrzegł Ratler.


__________________________________________________

Informacje o NPC:
Wskazówki:
Podsumowanie:
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zbliżali się coraz bardziej, a obraz nie przypominał już złudnego urojenia spowodowanego odwodnieniem czy przegrzaniem. Stał przed nimi całkiem realny i prawdziwy dom, jak dziewczynka, która nagle wyszła z niego. Karmiła kury, które jak oszalałe poczęły dziobać ziarno.
Rudzielec przez chwilę starał się określić czy kiedykolwiek widział to dziecko, jednak na myśl nie przyszło mu nic. Zauważony, wychwycił szybko przestraszony wzrok. Domyślał się, że swoim wyglądem wzbudza niechęć i brak zaufania, jednak tuż przy jego boku czaiła się prawdziwa dawka uroku, w postaci anielskiego stróża, który musiał mieć więcej gracji i taktu niż on sam. Musiał. Pokładał nadzieję w umiejętnościach dyplomatycznych Tyrella i w obchodzeniu się z dziećmi. Chociaż z Yenewelią Pradawny radził sobie całkiem nieźle. Ciekawe co robiła...
Obiecał jej, że szybko wróci.
Ukradkiem rozejrzał się po gdakających kurczakach, sprawdzając czy nie ma w pobliżu nikogo dorosłego. Czyżby dziecko ich wynajęło do przestraszenia złego lisa? Nie powinien być zaskoczony, gdyby nagle tak się okazało, gdyż Desperacja rządziła się swoimi prawami.
Zbliżyli się nieco do dziewczynki, jednak dając jej swobodę i nie naruszając jej komfortu osobistego.
Jesteśmy najemnikami. Ktoś z tej okolicy wynajął nas do...straszydła, które was nęka. Wiesz coś może na ten temat? — Całkiem nieźle Shannon. Może nie przerazi się od razu na widok twojej parszywej gęby.
Prychnął pod nosem bezgłośnie. Wsunął mocniej dłonie do kieszeń spodni, chcąc w końcu wejść do domostwa i czegoś się napić. Albo chociaż uchować się przed duchotą, która ciągnęła się za nimi jak upiór.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Stanął tuż przy ramieniu Shane’a tak gwałtownie jakby natrafił na niewidzialną ścianę. Jego wzrok zbyt zajęty przyglądaniem się staremu pejzażowi i dużej, drewnianej chacie — do której prowadziły delikatne stopnie (notabene czuł z niej uderzający zapach wyściółki, który gryzł go w nos) — nie ująłby drobnej postaci dziewczyny, która nie wiadomo kiedy zatrzymała się przed nimi jak senna mara, gdyby nie nagły trzask. Teraz zmartwiał i skierował głowę w kierunku dźwięku. Zauważył drobną postać. Wyglądała na przestraszoną. Potoczył wzorkiem po ziemi i rozsypanym ziarnie. Na dłuższą chwilę zapadła cisza. Zbyt długa i niezręczna, aby można było nazwać ją chwilą wzajemnej oceny. Tyrell po prostu zerkał kątem oka na Pradawnego, który najwidoczniej sam nie zamierzał odezwać się pierwszy. Przez chwilę zastanawiał się o czym myśli, ale nagłe dźwięki wydobywające się z jego ust, w jednej chwili sprowadziły go do rzeczywistości.
 — Jesteśmy najemnikami. Ktoś z tej okolicy wynajął nas do...straszydła, które was nęka. Wiesz coś może na ten temat?
 Plecak zaczął go uwierać. Chłopak miał na sobie krótki rękawek w kolorze popielu (jeden z rękawów  był poszarpany) i czarne długie spodnie.
 — Jesteśmy tu ze zlecenia. Ktoś wywiesił je na tablicy w okolicy Smoczej Góry — dodał po chwili, zrzucając  jedno ucho torby i rozpinając wnętrze. Nie trwało to długo. Szybko znalazł to co szukał. — Tą wiadomość.
 I choć zaczynał mieć wątpliwości czy owe dziecko może wiedzieć cokolwiek o tym zdarzeniu, to postanowił zaryzykować. Jego umysł nadal szukał chudego jegomościa w podartych, krótkich spodniach i za długą koszulką w kratkę.
 — Nie jesteśmy tu by cię skrzywdzić.
  Powiedział  aby ją zachęcić. Wciąż wyciągał dłoń z pogniecionym papierem. Węgiel, którym napisana była wiadomość rozmazał się lekko, ale litery nadal były wyraźnie widoczne, jak czarno na białym.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Raviery.
Urocze, acz upierdliwe, przerośnięte jaszczurki.
Do tego cholernie szybkie. Musieli działać. I to już.
Pierwsze, co Shion zrobił, to rozejrzał się za jakąś skałą czy drzewem, na które mógłby się wdrapać, by uniknąć tych małych, cholernych zębisk jak igiełek. Jednakże nawet jeśli niczego takiego nie wypatrzył, to i ta nie zamierzał zwlekać. Uniósł jedną dłoń wyżej, po czym machnął nią wywołując wiatr o takiej sile, by miotnąć małymi jaszczurkami w dal. Nie powinno to być zbyt trudne. Nie, biorąc pod uwagę gabaryty i wagę piórkową stworzeń. Kiedy już to zrobił, i udało mu się zwiększyć dystans oraz kupić drogocenne sekundy, postanowił wdrapać się na niedostępne dla małych agresorów wzniesienie/drzewo/skałę. O ile coś takiego znalazł. Jeżeli jednak nie, to postanowił uciec zwiększając odległość i zniknąć riwierom z pola widzenia. Zwłaszcza, że nie posiadały jakiegoś nad wyraz rozwiniętego węchu.
                                         
Shion
Ratler     Poziom E
Shion
Ratler     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shion.


Powrót do góry Go down

Shane, Tyrell

Mina dziewczęcia złagodniała znacznie. Nie musiała się niczego obawiać, skoro byli tak wyczekiwanym wsparciem. Spięte mięśnie rozluźniły się, na jasnej twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Mieszkała na odludziu, nie była przyzwyczajona do wizyt, a te ostatnie nie należały do przyjemnych. Odgoniła nogą kurczaki i podniosła wiaderko z karmą dla ptactwa. Nie zostało wiele, ale całą resztę rzuciła dalej od progu, żeby jej pierzaści przyjaciele nie kotłowali się pod nogami. Wyciągnęła rękę do wiadomości, przebiegła wzrokiem po literach.
- Ach... Tak, dziadzio wysłał gońca... - stwierdziła. Nie pisał najlepiej, ale był stary, niewykształcony i miał problemy z psychiką. Nadya całe szczęście ortografię opanowała odrobinę lepiej niż on. - Chodźcie do środka. Jesteście panowie zapewne zmęczeni i głodni. Wszystko opowiem, bo dziadzia, niestety, porwali przedwczoraj - dodała swoim wysokim, nieco bardziej dziecięcym głosem niż wskazywałby wiek. Przekroczyła próg, gestem dłoni nakazując im podążać za nią.
W środku było znacznie chłodniej i przyjemniej niż na zewnątrz. Wnętrze domku nie było duże - z przedsionka wchodziło się do kuchni, a z niej zaś można było dostać się do dwóch pokoi, również nie powalających rozmiarami. Pod sporym garnkiem palił się ogień, roznosiła się woń gotowanego mięsa. Dziewczyna wskazała im krzesła przy drewnianym stole, obmyła ręce i postawiła na stole dzban z chłodną wodą oraz dwie szklanki.
- Zaraz przygotuję coś do jedzenia - poinformowała obu mężczyzn, a następnie zabrała się do pracy. Z jej czynności wynikało, że planowała zrobić jakieś placki. - Co do straszydeł... Na początku porywało nam to tylko kilka sztuk co jakiś czas, nawet byśmy za bardzo nie zwracali uwagi, bo często przyłaziły tu jakieś dzikie zwierza. "Coś" zaczęło zostawiać ślady - drapało pazurami, znalazłam też trochę łusek, czasem było tak głodne, że zagryzało kurczaki i zostawiało mnóstwo piór - zaczęła opowiadać, mieszając beżową masę składającą się z mąki, jajek i mleka. Przerwała na chwilę by zamieszać w garnku, w którym zaczęło cicho bulgotać.
- Nie umiem opisać jak owe "coś" wygląda. Młynarz by umiał, bo widział, ale dzień później go też coś zjadło. Jak przynosił mąkę to mówił, że straszydło miało źółte ślepia i było bardzo włochate, ale zauważył też coś małego i bardzo szybkiego, susającego z kurczakiem dyndającym w paszczęce - wyciągnęła patelnię, którą posmarowała smalcem z kamionki stojącej na szafce. Rozpaliła drugi ogień i zaczęła nagrzewać tłuszcz do smażenia. - Wydaje mi się, że to nie były zwierza. Zwłaszcza po tym jak dziadzia porwali. Od tamtej pory nic nie napadło kurczaków, a napadało codziennie wieczorem, zaraz po zmroku.
Ucichła, smażąc placki. Wyciągnęła trzy nieco poszczerbione talerze, każdy wyraźnie od innego kompletu. Układała na nich kolejne porcje posiłku, a zdecydowanie nie skąpiła go dla swoich gości. Polała wszystko dość gęstym gulaszem, postawiła po talerzu przed gośćmi, swój kładąc na brzegu przy wolnym miejscu. Podała im też widelce i noże, równie doświadczone życiowo jak i same naczynia.
- Jak panowie odpoczną, mogę panom pokazać, w którym kierunku prowadzą ślady - odezwała się jeszcze zanim zaczęła pałaszować.


__________________________________________________

Shion

Była skała, zaraz za skarlałym, pozbawionym liści krzakiem. Nathaniel jednak nie pomyślał o kryciu się gdzieś wysoko, bo w jego opinii nie było to rozwiązaniem - jaszczurki, sądząc po przetrzebionej liczebności, były raczej wygłodniałe i szybko nie odczepiłyby się od zdobyczy. Nawet, jeśli ofiary były aż dwie.
Kiedy raviery odleciały kawałek, nie mogąc utrzymać równowagi i przerwacając się jak kręgle, Ratler wyciągnął dwa noże do rzucania, a następnie celnie trafił dwa osobniki, które najdłużej nie mogły dojść do siebie. Pozostała szóstka rozdzieliła się, biegnąc z pełną prędkością na oba cele. Trzy szybko dopadły podnóża niewysokiej skały, podskakując dookoła niej i próbując złapać Shiona za nogawki. Paszcze wypełnione ostrymi kłami kłapały raz po raz, zbliżając się i oddalając. Najmniejszy spróbował plunąć jadem, ale trafił w plecak, a po następnym skoku wpadł w krzak, z którego wyleciał jak wystraszone kocię i pognał jak najdalej, z powbijanymi tu i ówdzie kolcami.
Sytuacja Nathaniela wyglądała niewiele lepiej niż Shiona - starsze osobniki próbowały we trójkę okrążyć go i pluć raz po raz, przez co ciemnowłosy wręcz tańczył próbując unikać wydzieliny jaszczurów. Był ubrany dość lekko, paraliżująca ciecz bez problemu przeniknęłaby przez jego koszulkę, do czego dopuścić nie mógł. Odskoczył wreszcie dość daleko, mocniej się wybijając. Dopadł do jednego z ravierów i poderżnął mu gardło krótkim nożem dzierżonym w prawej ręce. Przywarł do ziemi i wydał z siebie irytujący, drażniący uszy dźwięk. Choć nie brzmiał za przyjemnie, był bardzo skuteczny - pozostała dwójka zaczęła się zataczać, aż w końcu zderzyły się ze sobą i padły na ziemię pozbawione na chwilę przytomności. Chłopak potrzebował jednak momentu na dojście do siebie, przez co Shion musiał sam poradzić sobie ze swoją dwójką albo cierpliwie czekać na szopiego wymordowanego.


__________________________________________________


Informacje o NPC:
Wskazówki:
Podsumowanie:
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Off :: Archiwum misji

Strona 1 z 7 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach