Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 1 z 8 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Next

Go down

opis, opis, opis. Ma kominek! Zazdrośćcie mu! Będzie tu opis jak nie będę leniwą kluchą.
                                         
Jinx
Mastiff     Poziom E
Jinx
Mastiff     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Servant of Evil


Powrót do góry Go down

Droga od ruin do burdelu, wbrew pozorom nie była taka długa i ciężka. Aczkolwiek gruba warstwa śniegu skutecznie spowalniała ich każdy ruch, przez w ostateczności zajęło im praktycznie godzinę na powrót. Pomimo stanu chłopaka, Sheba nie zdawał się jakoś szczególnie spieszyć. Nie pędził jak oszalały, raczej utrzymywał w miarę spokojny, wręcz monotonny krok. Niech dzieciak jeszcze powalczy. Jeszcze trochę i udowodni, czy ma jakąkolwiek wartość w tym okrutnym świecie. Nikt ich nie zaatakował po drodze, choć wymordowany czuł na sobie spojrzenia zza ruin i drzew. Spojrzenia pełne złości, nienawiści i wrogości. Ale tutaj, w Desperacji, znano jego osobę. Z łatwością go rozpoznawano i większość mieszkańców, nie tyle co się go bało czy też czuło respekt, nie, ale wiedziało czym zakończyłaby się próba podniesienia ręki na Shebę. Przez te wszystkie lata skutecznie wykupił sobie pozycję. Za pomocą siły, okrutności, ale również handlu skarbami z terenów nieznanych. Bo jako jeden z nielicznych odwiedził je i powrócił. Inna kwestia, że całkiem nieźle znał się z przywódcą DOGS, a to też w pewien sposób podbudowało jego reputację. Dlatego też droga powrotna była dla niego spokojna.
Po przekroczeniu budynku, w którym znajdował się burdel, od razu przywołał do siebie jedną z kurewek. Ciemnowłosa kobieta o egzotycznej urodzie, od razu podeszła do mężczyzny, choć jej wzrok skupiał się na bezbarwnej twarzy nieprzytomnego chłopaka.
- Masz dziesięć minut na przyprowadzenie do mnie Mayji i Camilli. I przyprowadź też Tennę. – polecił spokojnie. Młode dziewczę skinęło głową i już po chwili zniknęło za jedną z kotar, za którą prowadził długi korytarz w głąb budynku.
Wciąż nie pozbierali się po pożarze, jaki miał miejsce miesiąc temu. Całe szczęście, że udało im się uratować chociaż prawe skrzydło, gdzie w tym momencie wszystkie dziwki i inne kurwy musiały się przenieść. Teraz, mieszkając po parę w pokoi, odczuwały dyskomfort i ciasnotę, aczkolwiek i tak miały tutaj lepsze warunki, aniżeli tam, na zewnątrz w Desperacji. Dlatego też nikt nie narzekał i nie jęczał, tylko cierpliwie czekał na odbudowę resztę budynku. A ta szła dość mozolnie, gdyż o tej porze roku ciężko było o potrzebne materiały. Ale do wiosny już niedaleko, przemęczą się tyle.
Sheba miał ten komfort i luksus, że mieszkał sam. Jego pokój nie był zbyt wielki, ale to tylko dlatego, że sam mężczyzna nie przepadał aż nadto za rozległymi pomieszczeniami. Wolał mniej i przytulniej. Ale miał kominek, wybudowany na specjalnego jego życzenie. Dość przydatne cacko, zwłaszcza podczas zimy. Wszakże w budynku nie można było liczyć na centralne ogrzewanie a jedynie świece, piece i  małe, przenośne grzejniki na baterie, które też powoli się kończyły.
W kominku paliło się, a drewno przyjemnie strzelało. Nigdy go nie gasił, nawet pod jego nieobecność, kazał komuś, by przypilnował, by nie wygasło. Kto lubi wraca do zimnego miejsca. To co, że na zewnątrz większość zdychała z zamarznięcia, walcząc o ostatni kawałek drewna, by choć na parę chwil się ogrzać. Sheby to nie interesowało. Pod tym względem był kurewskim egoistą.
Ułożył dzieciaka na dywanie, tuż przed kominkiem, żeby chociaż trochę się ogrzał. I… to wszystko. Nic więcej nie zrobił. Zamiast jakiejkolwiek troski, usadził swój szanowny tyłek na krześle i zarzucił nogi na blat stołu, przypatrując się uważnie bladej twarzy nieznajomego.
Złapał za nieśmiertelnik zawieszony na szyi i wsunął między zęby łańcuszek. Przygryzając go, zastanawiał się, co tak naprawdę podkusiło go, by zabrać dzieciaka. Nie był interesujący. Jego los był już przesądzony, i może właśnie to było zapalnikiem do decyzji, jaką podjął. Przeciwstawienie się przeznaczeniu, które wybrał mu los. A może chęć zrobienia czegoś innego, czegoś, co chociaż na drobną chwilę zerwałoby z monotonią jego życia. Kto wie. Odpowiedzi i na to pytanie z pewnością nie znajdzie w najbliższej przyszłości.
Ciche pukanie wyrwało mężczyznę z zamyśleń. Wypuścił nieśmiertelnik i dał zezwolenie na wejście do środka. Już po chwili w pokoju pojawiły się trzy kobiety, które z zaskoczeniem spojrzały na drżącego malucha, u którego boku wiernie dygotała kolorowa kulka. Sheba dał im jedno, krótkie polecenie. Miały zrobić wszystko, by wyrwać dzieciaka ze szponów śmierci. Więcej dopowiadać w tym przypadku nie było potrzeby.
Zaczęły od rozebrania dzieciaka. Trzeba było obmyć jego ciało oraz opatrzyć rany, w które wdało się już zakażenie. Co prawda w Desperacji nie było dostępu do leków ani też odpowiednich środków higienicznych, nawet Sheba cierpiał na ich brak, jednakże to, co mieli musiało wystarczyć. Nie pospieszał kobiet, nie przeszkadzał im. Cierpliwie i w milczeniu przypatrywał się ich zręcznym dłoniom, które obmywały poobijane ciało chłopca, robiąc to wyjątkowo delikatnie, jakby bały się, że każdy, nawet najmniejszy acz nieodpowiedni ruch złamie go niczym wysuszony patyk.
Nie wiedział ile minęło, ale na zewnątrz zaczynało się już ściemniać, by wreszcie zapadł zmrok, który swoją ciemnością pochłonąć Desperację.
W pokoju zapalono parę świec, które w towarzystwie ognia w kominku nadawały jako tako nieco światła. Mały został opatrzony, rany na ramieniu zszyte. Podano mu również antybiotyk, coś, co w Desperacji było cenniejsze od życia jego mieszkańców. Reszta należała do niego. Do niego i jego woli walki. Opatulony w dwa koce leżał blisko kominka, acz nie na tyle, by ogień go nie pochłonął. Teraz trzeba było czekać. Cierpliwie.
                                         
Jinx
Mastiff     Poziom E
Jinx
Mastiff     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Servant of Evil


Powrót do góry Go down

Chciał coś jeszcze powiedzieć. Wróć. Miał bardzo dużo do powiedzenia, ale świadomość dosłownie uciekała mu przez palce. Ostatni raz chwycił mocniej za kurtkę wymordowanego, nim zobaczył, jak świat przekręca się na bok, a potem wpada w całkowitą ciemność. To, co najbardziej wtłukło mu się do czaszki, to ledwie jedno słowo.
„Źle”.
Jak do psa...
Później udało mu się zarejestrować ciepło, coś miękkiego pod palcami... to dowód, że żyję... jakiś głos... z którym się nie zgadzał. To tak nie działało. To znaczy, na początku też tak myślał. Czuł się trochę inaczej, nawet lepiej, niż podczas bycia człowiekiem, ale lawina ostatnich wydarzeń skutecznie wybiła mu z głowy podobne niejasności. Jeśli ten mężczyzna... kat... ten ktoś, kimkolwiek był, sądził, że samo bicie serca równało się życiu, Hiroki byłby w stanie napisać mu porządną rozprawkę, z dokładnymi i przemyślanymi argumentami, która przeczyłaby tej tezie.
Ale oczywiście nie zdążył.

[...]

Stracił przytomność na wiele godzin, choć jemu samemu wydawało się, że zamknął oczy tylko na momencik. Tak więc, gdy tylko na powrót uchylił powieki, zamarł w całkowitym bezruchu, nie kojarząc scenerii, jaka powoli się przed nim wyrysowywała. Podłoga, kawałek czegoś... zmarszczył brwi, wytężając wzrok... kawałek kominka, ściany – był w pokoju? Określenie „przestraszony” było dość słabe, bo ciało, które już od jakiegoś czasu przestało dygotać z zimna, na powrót zadrżało, zdradzając jego niepokój. Jednosekundowy co prawda, ale to nadal było czymś niekontrolowanym.
Gdzie jest? Co tu robi? Co to za zapach..?
Przebiegł spojrzeniem po ogniu. Od razu zmrużył ślepia i skrzywił się delikatnie, rażony zbyt jasnym światłem. Źle. Źle, źle, źle... gdzie on przed chwilą słyszał to słowo? Uporczywe stukanie w skroniach nie pozwalało mu zebrać myśli. Tylko jeden, natrętny impuls wychylił się poza szereg, alarmując o zagrożeniu. Dłoń wymordowanego drgnęła po raz pierwszy, przesunęła się po podłodze, odkleiła i dotarła do piersi.
„To jest dowód, że żyję”.
Pod palcami poczuł kołatanie serca. Czyli żył. Jeszcze. Teoretycznie... chyba.
„Dano nam drugie życie”.
Ręka mimowolnie sięgnęła ucha chłopaka. Ledwie musnął opuszkami jego płatek, nim rozległo się ciche stuknięcie, gdy dłoń wylądowała z powrotem na ziemi. Przez gruby kokon słabości dobijała się rzeczywistość. Wszystko wydawało mu się rozgrywać w spowolnionym tempie, jak akcja w drugorzędnym filmie. Mógłby jednak przysiąc, że nadal czuje ciepły oddech, jaki ukradkiem – i zapewne przypadkiem – przyprawił go o gęsią skórkę, silnie kontrastując z zimnem podwórza.
... Raphael...
Nagle chłopak zerwał się z miejsca. Jego usta zacisnęły się natychmiast w wąską kreskę, gdy poczuł potworny ból. Ledwie podniósł się do siadu, a już złapał się za głowę, pochylając ją mocno do przodu i kuląc ramiona. Tępe igły zaatakowały go zgraną hordą, skutecznie rozprzestrzeniając ból nie tylko w okolice skroni, ale również niżej, przez gardło, do żołądka, na obolałych, zdrętwiałych nogach kończąc. Musiał się jednak prędko pozbierać. Wsparł się ręką o podłogę i ignorując pulsowanie, rozejrzał w poszukiwaniu zwierzątka. Zwinięta w kłębek kulka leżała tuż obok, więc zgarnął ją szybko do siebie, bo przecież każdy potencjalny przechodzeń chciałby ją mu ukraść. Raphael oddychała (czuł ruch jej klatki piersiowej na dłoniach), ale nie wyraziła szczególnego zainteresowania właścicielem. Owszem, wtuliła się w niego, gdy tylko poczuła ciepło, ale była to jedyna inicjatywa z jej strony. Zima musiała być dla niej tragicznym testem wytrzymałości. Tak samo, jak próbie została poddana intuicja monochromatycznego chłopaka, a ta dopiero teraz dobiła się do jego podświadomości, wrzeszcząc zaciekle, że powinien uciekać. Niepotrzebnie. Wiedział to od samego początku, choć układanie fragmentów tych puzzli, było dla niego dość trudne. Zauważył jednak, że zniknęło jego dotychczasowe ubranie, zastąpione świeżą odzieżą. Dostrzegł też dwa koce, które zsunęły się z niego przy gwałtownych ruchach. I – rzecz jasna – czuł na sobie „to” spojrzenie. Trzymając Raphael na zgiętej w łokciu ręce, niespiesznie obrócił się o całe sto osiemdziesiąt stopni. Oddychał ciężko i choć chciał wyglądać dumnie, ciało drżało od zbytniego przeforsowania się. Powinien był leżeć. Powinien odpoczywać. Powinien do samego końca słuchać szóstego, zwierzęcego zmysłu, który być może zafundowałby mu coś klarowniejszego, niż przyszłość, jaką mógł mu zapewnić nieznajomy.
Hiroki przełknął bezgłośnie ślinę, przyglądając się mu z rosnącą zaciekłością. Wyglądał co prawda równie groźnie, jak trzymany na uwięzi ratler, ale to nadal była hardość, jaka kroczyła w parze z wewnętrzną, niezmywalną godnością. Jeśli ten gość z fryzurą jak Jeż Sonic myślał, że go złamie...
Czego ode mnie chcesz? - Głos wypełnił całą czaszkę roślejszego wymordowanego. Zabrzmiał już głośniej, niż za pierwszym razem, choć nie zyskał na żadnej barwie. Nadal obdarty był z choćby znikomego przejęcia, więc trudno było uznać, czy rzeczywiście zależy mu na uzyskaniu odpowiedzi. Nie mam pieniędzy - mruknął, wbijając paznokcie w drewno podłogi. Ani niczego innego. Będziesz mnie teraz więzić?
                                         
Shirōyate
Opętany
Shirōyate
Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shirōyate Hiroki.


Powrót do góry Go down

Obserwowanie, jak chłopak odzyskuje przytomność było dość interesującym zjawiskiem. Zresztą… zawsze było. Sheba miał tę (nie)przyjemność oglądania wielu osób, które w przykry dla nich sposób były uprowadzone i sprowadzane do niego, zazwyczaj pozbawiane w drodze przytomności, by w efekcie końcowym budzić się pod jego nogami. Sheba wychwytywał każdą mimikę, każdą emocję goszczącą na ich przerażonych twarzach. Dezorientacja i niepewność, oraz odór strachu wydobywał się niemal od każdej osoby, bo nie widziały co je spotka. Strach przed nieznanym. Oczywiście, zdarzały się również te bardziej butne istotny, i to właśnie je mężczyzna uznawał za ciekawsze atrakcje. Bo coś innego, coś nowego, świeższego. Łamiące cholerny, powtarzający się schemat. Był ciekawy reakcji chłopaka. Czy będzie płakał, z przerażeniem rozglądając się dookoła, czy zeszcza się we własne gacie… Takie scenariusze również się pojawiały. Strach bywał okrutny i odsłaniał najbardziej żenujące i intymne sfery żywej istoty.
Kąciki ust wymordowanego uniosły się ku górze, kiedy dzieciak wreszcie zorientował się, i łaskawie, postanowił uraczyć go swoim spojrzeniem. Teraz, kiedy młody powoli odzyskiwał kolory życia, mógł spokojnie przyjrzeć się jego twarzy. I całej reszcie. Bez jakiegokolwiek skrępowania przesunął wzrokiem po jego ciele, skupiając się głównie na dłoniach i okolicach oczu, gdzie wychwycił ciemniejsze plamy. Początkowo myślał, że palce są ciemne z powodu odmrożenia a oczy ktoś mu podbił, jednakże jak potem się okazało – były naturalną barwą jego skóry. Wyglądał dość… zabawnie. Trzeba przyznać. Jednakże największą jego uwagę przykuły oczy chłopaka. Bezbarwne, niemal pozbawione jakiegokolwiek pigmentu. Zupełne przeciwieństwo do jego własnych.
Opuścił nogi ze stołu i nachylił się nieznacznie, opierając łokciami o kolana, mrużąc przy tym nieznacznie oczy. I znowu ten głos. W jego głowie. Sheba nie miał pewności, nie całkowitej, co do sposobu komunikacji chłopaka, ale jak już wcześniej założył, być może była to telepatia. Tylko dlaczego normalnie się nie odzywał? Były dwie opcje. Albo był niemową, albo bał się, że ktoś niechciany ich dosłyszy. Teraz pytanie, która odpowiedź jest prawidłowa?
Wbrew jego myślom, nie zamierzał go o to pytać. Jeszcze nie. Były sprawy ważne i ważniejsze.
- Masz jakieś imię czy jesteś kolejnym bezimiennym dzieckiem Desperacji? – zapytał, jednocześnie w końcu podnosząc się z krzesła. Zrywając kontakt wzrokowy przeszedł spokojnym krokiem przez całą długość pokoju i przystanął dopiero w momencie, gdy jego dłoń ciężko spoczęła na klamce drzwi.
- Więzić? Nie. Czemu miałbym to robić. – zapytał obdarzając go wesołym i promiennym uśmiechem niczym pan z reklamy pasty do zębów. Nacisnął klamkę, a drzwi otworzyły się z cichym skrzypnięciem.
- Widzisz? Otwarte. Możesz przez nie przejść w każdej chwili. Potem skierujesz się na lewo i przejdziesz przez kolejne, nieco obdarte z czerwonej farby drzwi, skręcisz w prawy korytarz i dojdziesz do wyjścia. Zapamiętałeś? Tylko powiedz mi… – zamilkł na moment, na powrót zamykając drzwi i kierując się wolno w jego stronę.
- Co cię tam czeka? Zwłaszcza teraz, w zimę? Ani nie zapolujesz na zwierzynę… Chociaż pewnie tego nie potrafisz, ani nie pozyskasz pożywienia. Masz gdzie spać? Schować się przed zimnem? Przed tymi, którzy z łatwością cię rozerwą? – zamilkł dopiero w momencie, kiedy stanął tuż nad nim, wpatrując się w niego z góry. Oczywiście, że młody nie miał gdzie się udać. Był obdartusem, porzuconym dzieckiem Desperacji. I wciąż żył tylko dlatego, że odważył się zawalczyć. Na samo wspomnienie mężczyzna uniósł dłoń i przejechał opuszkami palców po czerwonym, teraz już nieco wyblakłym śladzie na szyi. Sheba znał odpowiedzi na swoje pytanie, teraz pozostawała kwestia, czy dzieciak również je znał. I czy potrafił podejmować rozsądne decyzje.
- Nie trzymam cię. Jak chcesz, to wstań i wyjdź do tego, co prawie cię zabiło parę godzin temu. – uśmiech zniknął, pozwalając, by powaga wpłynęła na twarz wymordowanego. Raptownie odwrócił się na pięcie i oddalił od chłopaka, wracając do stołu.
Z blatu stołu zgarnął wciąż ciepły drewniany kubek i wrócił do młodego, tym razem kucając przy nim. Jeżeli ten zacząłby próbować uciec, albo zacząłby się szarpać… Cóż, Sheba zamierzał go przytrzymać. Złapał jedną dłonią za jego włosy i szarpnął nieco, odchylając głowę do tyłu, a następnie przytaknął kubek do jego ust i powoli zaczął przechylać jego zawartość.
- Pij. To zupa. Nie wiem jaka, z jakiegoś mięsa i warzyw. Nie należy do przysmaków, ale jest pożywna. Poczujesz się po niej lepiej i żołądek nie będzie taki pusty. – powiedział spokojnie, wciąż mocno go przytrzymując na wypadek ewentualnej szamotaniny. Jeżeli dzieciak przestanie się szarpać, to palce Sheby powoli puszczą jego włosy, pozwalając, by ten sam się pożywił zupą. Bez względu na poczynania młodego, zamierzał dopilnować, by wypił wszystko do samego końca. Za wiele go kosztował w tym
                                         
Jinx
Mastiff     Poziom E
Jinx
Mastiff     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Servant of Evil


Powrót do góry Go down

Gdy nieznajomy pochylił się ku niemu, on – automatycznie – cofnął plecy. Coś mu tu naprawdę nie grało. Coś w tym... kimś. Przez chwilę milczał miotany jakimiś wewnętrznymi wątpliwościami.
Masz imię, Hiro?
Shirōyate. I nie jestem dzieckiem Desperacji. – To pierwsze co przeszło mu „przez gardło”. Po tych słowach przycichł jeszcze bardziej, przyglądając się nieufnie, jak mężczyzna wstaje i krok po kroku usuwa dzielące go od drzwi centymetry. Teraz go tu zamknie. Zabarykaduje. Albo wpuści jakieś obleśne małpy, które...
„Więzić? Nie.”
Nie?
Świat mu runął.
Zaczynał powoli rozumieć, że wszystkie osoby na tych nieznanych dotąd terenach były niesympatyczne, egoistyczne i pełne jakiegoś wewnętrznego chłodu. Każdą prośbę karcili uderzeniem albo kpiarskimi wyrzutami i Hiroki pojmował, że miał sporo szczęścia. Już dano ktoś mógł go skopać do nieprzytomności i dać bestiom na pożarcie, a tymczasem siedział w ciepłym pokoju, w świeżych ubraniach i czystą buzią. Dlaczego nieznajomy nagle zburzył powoli formowany obraz zasad panujących na pustkowiu?
Faktycznie.
Było otwarte.
Odruchowo – jak chyba każdy – najchętniej wstałby i wybiegł, widząc pierwszą, lepszą drogę ucieczki. Szczególnie teraz, gdy miał na sobie coś cieplejszego. Przecież dzięki temu wytrzymałby dłużej na mrozie i... przekrzywił głowę na bok, zdradzając tym nagłe zainteresowanie. Nie mógł wyzbyć się jeszcze cierpiętniczego pulsowania w całym ciele (miał wrażenie, że serce wali mu w każdym zakamarku – nawet w opuszkach palców czy gardle), ale słowa nieznajomego miały w sobie sporo racji. Niezdecydowanie sięgnęło jego oczu, które śledziły twarz mężczyzny, jakby próbując doszukać się na niej odpowiedzi na te wszystkie zadane pytania.
Nie, żeby były wybitnie ciężkie do rozgryzienia, ale im bliżej znajdował się ciemnowłosy, tym Hiroki miał coraz większą chęć skorzystania z podanego planu ewakuacyjnego. Jak to było? W lewo, przez obdarte, czerwone drzwi, korytarzem w prawo i wolność, tak?
„Nie trzymam cię. Jak chcesz, to wstań i wyjdź do tego, co prawie cię zabiło parę godzin temu.”
Spuścił wzrok, niemo przyznając mu rację. Nie miał się gdzie podziać, a tutaj przynajmniej było ciepło. Denerwujące tylko było to, że podobne myślenie sprowadzało go do pozycji zwierzęcia, za jakie wcześniej go uważano. Zaczynał zwracać uwagę na podrzędne wartości, związane przecież z najprostszymi, ludzkimi zachciankami. Ba. Był w stanie nadstawić teraz karku, za dodatkowy kwadrans grzania dupska przy kominku.
Puścił Raphael.
Zwierzątko upadło na skrzyżowane nogi młodego wymordowanego i zerknęło zdezorientowane prosto na tego, który niedawno „wyrządził jej krzywdę”. Samiczka wygięła się w koci łuk, widząc, jak wróg zaczyna się zbliżać. Jej syczenie przerwał Hiroki, który w automatycznym odruchu chciał uderzyć nieznajomego, a... przypadkiem szturchnął kromstaka. Raphael ucichła, zacierając mały pysk ku górze i dostrzegając, jak powieki Smoka ledwie drgnęły, gdy mężczyzna przed nim kucnął. Atak się nie udał. Próba podniesienia miejsca, gdzie plecy kończą swą szlachetną nazwę również. Wystarczyło drobne drgnięcie, zdradzające chęć ucieczki, a Hiroki natychmiast tego pożałował. Poczuł jeszcze palce wsuwające się między kosmyki jego włosów, nim ostre szarpnięcie sprowadziło go do poprzedniej pozycji. Syknął bezgłośnie, choć widać było, że go zabolało. Wykrzywił na moment usta w najwyższym stadium zniesmaczenia.
„Pij”.
Nie chcę! – Podniósł głos, ale na próżno. Ciepły płyn już obmywał mu gardło. Zakrztusił się i zakasłał, nawet chciał odwrócić głowę, ale w obecnym stanie nie nadawał się nawet do tego. Już wtedy łzy zbliżały się niebezpiecznie do granicy, ale gdy pierwszy raz przełknął zupę – był pewien, że to trucizna albo chociaż narkotyk – wreszcie znalazły ujście. Zacisnął mocno powieki, próbując je zatrzymać. Robiło mu się niedobrze i od smaku, i od obecności ciemnowłosego, choć paradoksalnie ani jedno, ani drugie nie było takie złe.
Gulp... gulp...
Chwycił go za nadgarstek i pociągnął go nieco za rękę, chcąc ją odsunąć. Oczywiście, bezowocnie. Usta mimowolnie objęły brzeg kubka, w czasie, w którym dzieciak ponownie uchylił powieki i spojrzał załzawionymi oczami na oprawcę.
Gulp... gulp...
W końcu dłonie puściły. Wysunął paznokcie ze skóry na nadgarstku i chwycił w palce kubek, cicho licząc na to, że jeśli pokaże, że sam jest dużym chłopcem i potrafi jeść bez pomocy osób trzecich, to oprawca złagodnieje. Przełknął jeszcze parę razy, czując mocny skurcz żołądka, nieprzyzwyczajonego do jedzenia. Opętany puścił naczynie, nie przejmując się tym, że mogłoby upaść na podłogę i roztrzaskać. Od razu przyłożył wierzch dłoni do ust i starł pozostałości cieczy. Oddychał prędko, przez nos, zdradzając tym całe zaniepokojenie.
Wlał coś w niego.
Nie. Sam to wypił.
Przemknął rękawem po zaszklonych oczach.
Zostaw mnie – zażądał, choć nie było w tym grama mocy, jaka zmusiłaby kogokolwiek do posłuchania. Nie patrzył już na niego. Zaciskał cały czas wargi, jakby faktycznie nie chciał wypowiedzieć żadnych innych słów. Co dodał do tej zupy? Cyjanek? Arszenik? Rtęć? Podkulił nogi, wreszcie wyplątując je z siadu krzyżnego. Co w tym było najgorsze? Że nawet nie miał siły, żeby go odepchnąć. Żeby wstać i spróbować wybiec. Ciało było zmęczone wielogodzinną wędrówką po martwej, białej Desperacji, więc teraz, gdy wreszcie dane mu było odpocząć, zostało ogarnięte przez silne zmęczenie i odrętwienie. Przestało się go słuchać, a to wcale nie pomagało w uspokojeniu wewnętrznych krzyków.  Kim ty jesteś..? Podniósł dłoń i przyłożył nadgarstek do ust, chcąc zasłonić nagłe drżenie. Dlaczego mi to robisz? Nie zrobiłem ci nic złego...
W sytuacjach takich jak ta, ofiary zawsze zadawały to samo pytanie.
                                         
Shirōyate
Opętany
Shirōyate
Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shirōyate Hiroki.


Powrót do góry Go down

Sheba wiedział, że ma rację. W niektórych kwestiach nigdy się mylił. Dzieciak nie miał szans na przeżycie w Desperacji. Nie w tym momencie, nie w stanie, w jakim aktualnie się znajdował. Był bardzo łatwym celem dla mieszkańców tej zapchlonej ziemi. Przy pierwszej, lepszej okazji okradliby go z tego, co aktualnie miał na sobie i albo porzuciliby na pewną śmierć albo urządzili sobie z niego zupę. Bo tutaj, w Desperacji, kanibalizm był bardzo często praktykowany. Głodna osoba jest w stanie posunąć się do naprawdę wielu, zdawać by się mogło obrzydliwych, rzeczy. A mając do wyboru albo zdechnąć z głodu, albo jednak napełnić swój żołądek, nawet mięsem drugiej osoby – wiadomo, jaki będzie wybór.
Nie wiedział co chłopak potrafi. Może dałby radę przeżyć, chowając się w ciemnych i ciasnych zakamarkach jak ostatni szczur, może właśnie w ten sposób do tej pory udało mu się przeżyć, ale najpierw musiał nabrać sił i energii. Może, kiedy wreszcie wydobrzeje, wbije mu nóż w plecy, pozbawiając życia swojego „wybawiciela”, cóż, bardzo prawdopodobne, jednakże… czy to właśnie nie to było najfajniejsze w tym wszystkim? Ta niepewność, co się wydarzy? To było wręcz ekscytujące. Coś nowego, coś, dzięki czemu być może znowu zacznie odczuwać radość z życia. Być może.
Zachowanie młodego było poniekąd dość urocze. Próby podejmowanej walki, które kończyły się fiaskiem, jego butne nastawienie, niepewność… To wszystko w pewien sposób nawet przypominało go samego, kiedy był jeszcze szczeniakiem. Z tą różnicą, że wtedy był zwykłym dzieciakiem, człowiekiem, bez jakichkolwiek ulepszeń. I nie było nikogo, kto mógłby mu pomóc w tamtym czasie. Ale nigdy nie narzekał, bo żył każdym dniem, tak, jak chciał. Niczego nie planował, działał pod wpływem  żywiołu i impulsu. To były dobre dni, mimo wszystko.
„Nie chcę!”
Oczywiście, że chcesz. Twoje ciało, twój organizm tego potrzebował. Gdyby Sheba zaserwowałby mu porządny, ciepły posiłek, jego żołądek nie wytrzymałby tego. I zdechłby w męczarniach ,tak jak wielu uwolnionych jeńców wojennych, którzy głodowali w obozach, a gdy tylko zasmakowali wolności, rzucili się na jedzenie, pochłaniając zachłannie kilogramy pożywienia, które przyniosło im zgubę. Trzeba było powoli, małymi krokami, przyzwyczaić jego żołądek do pożywienia. Dlatego też nie zamierzał odpuścić, nie w tej kwestii, mocno przytrzymując dzieciaka i będąc pewnym, że wypije wszystko. Do ostatniej kropli zupy.
Jego usta wygięły się nieznacznie, kiedy młody w końcu świadomie bądź nie, sam złapał za kubek i zaczął pić do dna. Sheba puścił go, choć nie odsunął się nawet na krok, uważnie obserwując chłopaka.
Odlepił swoje spojrzenie od jego zapłakanej twarzy w chwili, gdy kubek potoczył się po drewnianej i gdzieniegdzie popękanej podłodze, rozlewając resztki jedzenia. Jaka szkoda. Niektórzy zabiliby nawet za kroplę zupy. Sięgnął po kubek i uniósł go, przyglądając mu się przez moment w milczeniu.
”Zostaw mnie”
- Przecież Cię nie trzymam. – odpowiedział mu zwlekając nieco i wsunął mały palec do kubka. Przesunął opuszką po jego krawędzi, zgarniając resztkę zupy, a następnie zlizał ją z palca, wreszcie spoglądając na małego. Jego spokojne oblicze rozpromieniło się, choć oczy pozostawały spokojne i niewzruszone, można nawet powiedzieć, że nieco zmęczone.
- Oczywiście chciałeś powiedzieć “Kim ty jesteś? Dlaczego mnie uratowałeś? Przecież nic ci nie zrobiłem, żebyś był dla mnie taki dobry”, nieprawdaż, Shirōyate? – odstawił kubek obok swojej nogi,  wyciągając drugą dłoń w stronę chłopaka i kciukiem starł pozostałości łzy z jego policzka, nachylając się w jego stronę, jakby chciał go objąć, albo przygnieść swoim ciałem do ziemi. Zamiast tego zawisł nad nim na dosłownie sekundy, odmierzane biciem serca, zgarnął jeden koc i zarzucił na ramiona dygoczącego chłopaka, szczelnie opatulając go tak, że wystawała jedynie głowa i przyciśnięta ręka do ust. Nawet stopy zostały skryte przed światem. Żywa świeczka. Tylko, że bez wosku.  
- Mieszkańcy znają mnie pod imieniem Jinx. Jestem kolejnym wymordowanym, znienawidzonym przez ludzi mieszkających za murami miasta, którzy uważają się za lepszych od mi podobnych. Kolejny wymordowanym, któremu się poszczęściło, gdyż dorobił się małej władzy.
Więcej szczegółów ze swego życia nie zamierzał wyjawiać. Nie był na tyle głupi, by mówić wszystko, w tym swoje prawdziwe imię dopiero co napotkanemu dzieciakowi. Niech wie tyle, ile trzeba. Reszta pozostanie niewypowiedziana.
- I teraz najważniejsze pytanie. Czemu Ci pomogłem? Hm. – zamyślił się, by wreszcie roześmiać się cicho.
- Któż to wie. Z nudów, zapewne. Bo widzisz, moje życie jest kurewsko nudne a w twoim leżącym truchle znalazłem jakąś odskocznię. Po prostu. – powiedział z rozbrajającą szczerością, rozkładając przy tym ręce na boki. Nie zamierzał mu wciskać żadnych kitów o jego wyjątkowości, o tym, że kiedy zobaczył go zdychającego w śniegu odezwał się w nim jakiś rodzicielski instynkt czy inne ustrojstwo. Nic z tych rzeczy. Po prostu był odskocznią od nudy.
- Jesteś niemową, czy— – donośne pukanie przerwało ich miłą pogawędkę. Już po chwili do pokoju wsunęła się głowa rosłego mężczyzny, którego ciemne włosy porywała siwizna, choć twarz była opalona przez słońce i dość młoda.
- Szefie, potrzebujemy cię na piętrze. – rzucił nieco napiętym głosem.
- Jestem zajęty, jakbyś nie zauważył. – odpowiedział Sheba, nawet nie racząc go swoim spojrzeniem, zamiast tego przypatrując się z uwagą dzieciakowi.
- Szefie, ponoć jeden z klientów pobił Nuallę. – powiedział szybko mężczyzna, ukradkiem przemykając spojrzeniem po chłopcu, jednakże na powrót wbił niebieski wzrok w plecy bruneta. Twarz Jinxa momentalnie pociemniała, a źrenice zwęziły się. Zmarszczył brwi, unosząc kąciki ust w nieprzyjemnym grymasie, pełnym niezadowolenia i oznak złości. Wyciągnął dłoń w stronę chłopaka, sprawiając wrażenie, że swoją złość zaraz przeleje na nim, jednakże zamiast ciosu, położył dłoń na jego głowie i nieco go poczochrał.
- Prześpij się, Shirōyate. Potrzebujesz teraz snu. Obudzę cię za dwie godziny na kolejny posiłek. – jego głos, paradoksalnie do wyrazu jego twarzy i napiętych mięśni szczęki, był delikatny i łagodny. Bez kolejnych zbędnych słów podniósł się i wyszedł z pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi. Jednakże nie było dźwięku przekręcanego klucza. Drzwi pozostały otwarte.
Nie minęło z 15 minut, kiedy drzwi ponownie się uchyliły. Stukot ciężkich butów o drewno, oraz ich skrzypiące jęki uginające się pod ciężarem ogłaszały, że chłopak już nie jest sam w pomieszczeniu. Jednakże zamiast Sheby, do pokoju wkroczył ktoś inny, o jasnych włosach. Jasper skupił swój wzrok na dzieciaku, unosząc nieco wargi ku górze, odsłaniając krzywe, acz zapewne ostre kły, które przypominały bardziej uzębienie rekina, aniżeli człowieka. W prawej dłoni trzymał kubek, na którym palce zaciskały się tak mocno, że aż pobielały mu knykcie. Właściwie cudem było, że drewno nie pękło pod naciskiem jego dłoni.
- Przyniosłem Ci wode. – powiedział sucho.
W końcu się ruszył w jego stronę, cały czas nie spuszczając z niego swojego spojrzenia, niczym dzikie zwierzę, które upatrzyło swoją ofiarę.
- Na wypadek, gdybyś poczuł się spragniony. Och cholera! – wydał z siebie udawane przejęcie, kiedy przechylił kubek tuż nad głową chłopaka, wylewając całą zimną wodę na niego. Szybko jednak przykucnął i pochwycił go za gardło, zaciskając swoje palce na nim i przyciągnął bliżej swojej twarzy.
- Takie wrzody na dupie Desperacji jak ty, nie powinny mieć prawa żyć. – wycedził przez zaciśnięte zęby, wprost do jego ucha.
- Nie mam pojęcia, czemu cię zabrał. Ale skutecznie sprawię, że tego pożałujesz. Nikt cię tutaj nie chce. Nikomu nie jesteś potrzebny. Nikomu na tobie nie zależy. Takiego robactwa jak ty powinno się pozbywać z miejsca, a nie leczyć antybiotykiem, za który można kupić całą rodzinę wymordowanych. Obrzydzę ci życie, sprawię, że to, co przeżyłeś było niczym do piekła, które zamierzam ci zgotować. Najlepiej będzie jak odejdziesz, a jeszcze lepiej jak sam się zabijesz, szczurze. I jeszcze jedno, jak piśniesz słowo Jinxowi, to wyrwę Ci język i nakarmię nim twojego kolorowego szczura. – wywarczał cicho, aż w końcu go odepchnął od siebie, by poleciał na ziemię, następnie się podniósł i bez mrugnięcia okiem kopnął go z całej siły w brzuch, spluwając obok. Przyglądał się jeszcze przez chwilę chłopakowi, aż wreszcie odwrócił na pięcie i opuścił pokój, trzaskając za sobą drzwiami.
                                         
Jinx
Mastiff     Poziom E
Jinx
Mastiff     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Servant of Evil


Powrót do góry Go down

„Przecież cię nie trzymam”.
Dyskutowałby na ten temat.
Nie dość, że dopiero co puścił jego włosy, to jeszcze sposób w jaki mówił, niejednego zmusiłby do siadu i posłusznego merdania ogonem do czasu, aż pan wreszcie nie powie: „teraz się pobawimy w gonianego, dzieciaku. Już wyjaśniam reguły. Ty jesteś zwierzyną. My myśliwymi. Ty uciekasz. My łapiemy. Wtedy my wygrywamy, a ty umierasz. Gotowy? Trzy!”
Oczywiście, że nie pasowało mu bycie „odskocznią” dla kogokolwiek, tak samo, jak nie pasował mu sposób, w jaki użyto jego nazwiska. Pomimo tego siedział cicho, przyglądając się z dołu czarnowłosemu. Po cichu próbował zrozumieć jego punkt spojrzenia na sprawę. Ale facet był świrem. „Wymordowany”? Hiroki zmarszczył ledwo dostrzegalnie brwi, nie kojarząc tego słowa. Nie, żeby było jedynym, którego dziś użyto, a o których nigdy nie słyszał. Ani od Anemii, ani w Mieście-3. Jak to szło? „Desperacja”?
Drgnął nagle, zerkając w kierunku drzwi. Ba. Był w stanie wstać i uciec, choćby jedyną możliwą kryjówką miał okazać się stół albo miejsce pod łóżkiem. To jakaś chora komedia. Gdzie on się znalazł? W burdelu?
O... BOŻE.
Skulił się, unosząc ramiona i wtulając w nie głowę. Naprawdę liczył na to, że zostanie uderzony. Zaciskał już zęby, gotowy na przyjęcie ciosu, ale zamiast tego... Zamrugał prędko parę razy, nim wreszcie udało mu się ponownie zerknąć na Jinxa. Zacisnął piąstki na materiale koca, odprowadzając mężczyznę wzrokiem.
Nie bolało.
A to sprawiało, że przestał rozumieć cokolwiek.
Tik... tak... tik... tak...
Czas ciągnął się w nieskończoność, choć jasnowłosy wcale nie odczuwał jego upływu. Pewnie siedziałby tak dalej, z wzrokiem wbitym w poskrobaną podłogę, jak ciele w malowane wrota, gdyby Raphael nie otarła się o jego rękę. Miękki dotyk wybudził go z letargu. Dosłownie poderwał się na nogi i omal ponownie nie trafił na ziemię. Sapnął, chwytając się za głowę i pochylając lekko. Uspokój się... uspokój... Wcale nie jesteś porwany... To tylko sen... Tak tylko ci się wydaje... Ten mężczyzna wcale nie jest taki zły przecież... Przełknął ślinę. Co on odwalał? Jinx był zły. Na pewno. Poza tym... Hiroki spojrzał przed siebie, zahaczając mdłym spojrzeniem o kawałek czarnej, ciepłej bluzy. Nagle położył rękę na piersi i zacisnął palce, gniotąc materiał.
O, cholera.
To jakiś zboczeniec.
Co prawda Opętany nie pamiętał niczego od momentu, gdy stracił przytomność. Później, gdy się obudził, był już tutaj i grzał się przed kominkiem. Ale tego jednego mógł być prawie pewien. Może to domowe ciepło uśpiło jego czujność? Wyprostował się i rozejrzał. To musiał być jakiś bogaty psychol, który gwałci małych chłopców. Bez dwóch zdań, pomyślał. Niby jak inaczej wyjaśnić to, że miał na sobie inne ubrania? Pewnie go rozebrał, obejrzał, zaczął dotykać (wzdrygnął się), a potem uznał, że jednak mu się nie spodobał i... Szybko (a przynajmniej na tyle, na ile pozwalały mu na to miękkie jak wata nogi) pobiegł do najbliższej szafy. Otworzył ją, od razu wyrzucając jakieś papiery.
Nie, nie, nie.
Przecież nie rzuci w nich kartką.
Raphael przekrzywiła głowę prawie o równe dziewięćdziesiąt stopni patrząc, jak Shirōyate wspina się po niewielkiej liczbie schodków i dociera do kolejnego mebla. Wysunął pierwszą szufladę. Pasek. Chwycił go i dosłownie siłą zamknął pierwszy z wariantów, by zaraz zabrać się za dalsze poszukiwania. Odłożył pasek na szafkę i otworzył drugą szufladę. Wsunął do niej dłonie, chwytając pierwsze dwie rzeczy, jakie tylko się trafiły. Czekoladę wsunął do kieszeni dresowych spodni, ale nim do końca ją tam umieścił, zamarł w całkowitym bezruchu. Na twarzy nie drgnął żaden mięsień, ale w środku coś go aż zmiażdżyło. Jak poparzony wrzucił z powrotem paczkę prezerwatyw, chwycił pasek i uciekł.
Wiedziałem – zapewnił sam siebie, zbiegając po schodkach. To pedofil. Pedał. To...
Nie zdążył dojść do drzwi. Stanął raptownie na środku pokoju, kierując martwe spojrzenie na przybyłego, przyglądając się mu bez żadnego wyrazu. Jedynie ciało zdradzało niepokój. Chciał się nawet cofnąć, ale nogi chyba wrosły mu w dywan. Wyczuwał przecież tę aurę. Nie kojarzył go, ale jego głos wydawał się...
CHLUST.
Oczy Hirokiego zrobiły się ogromne. Przez moment stał jak palant, z rozcapierzonymi palcami dłoni, które podniósł w obronnym geście, jakby to miało mu pomóc udobruchać nieznajomego. Ręce zaraz zaczęły drżeć, gdy koślawo chwycił za nadgarstek oponenta. Zost-- – urwał w połowie, choć wcale nie musiał. Oczywiście, nie liczył na ulgowe traktowanie. Nie teraz. Nie po tym, co słyszał. Podniósł zaskoczone spojrzenie ponad ramię Jaspera, przez lekko rozchylone usta próbując ukraść jeszcze odrobinę powietrza. Gdzieś po boku majaczyła mu jasna czupryna, coraz bardziej rozmywana. Płynny obraz zniekształcał się wraz z kolejnymi łzami, które przemknęły do kącików jego oczu.
„Nikt cię tutaj nie chce”.
Szarpnął się, wbijając paznokcie w skórę Jaspera. Był zmęczony nie tylko na ciele, choć to szczególnie przekładało się na jego i tak znikomą siłę. Psychicznie za to miał ochotę rzucić wszystko w kąt, rozłożyć ramiona i krzyknąć: „dalej, wywal mnie!” Byle tylko skończyć tę szopkę, odsunąć go od siebie... byle tylko przestał mówić.
„... nie jesteś potrzebny”.
Poczuł ucisk w brzuchu. Niewidzialny szkodnik właśnie wyżerał mu wątrobę, dotkliwie przypominając, że sumienie potrafiło zżerać od środka, gdy tylko zostawało odpowiednio poszczute. Mimowolnie zdał sobie sprawę, że niemalże czuje na policzku gorąco i pulsowanie po uderzeniu sprzed paru godzin. Upokorzenie prędko zostało spotęgowane o kolejne tysięczne jednostki, wraz z chwilą, gdy nad uchem rozbrzmiał mu chrapliwy cień chichotu wychudłej szkapy. Hiroki chwycił go nagle mocniej, odsuwając od siebie wspomnienia minionego dnia. Do diabła z wami, dorosłymi! Przecież właśnie sobie szedł. Gdyby tylko nie postanowił się zaopatrzyć... chyba wtedy zdążyłby w porę...
„ ...powinni się pozbyć z miejsca...”
Przestań.
„obrzydzę ci życie”.
Coś w nim pękło.
„...które zamierzam ci zgotować”.
Puścił go.
A rób co chcesz.
Palce ostatni raz musnęły przegub, nim dłonie zawisły luźno wzdłuż ciała. Żelazny uścisk skutecznie zmuszał Hirokiego do mechanicznych, niepodległych jemu reakcji, ale gdyby to zależało od niego – rozluźniłby się, bez względu na to, czy posiadał nową „obrożę”, czy nie. Może to i dobrze, że nieznajomy nie widział jego twarzy. Przez szamotaninę zaniedbana, długa grzywka opadła na oczy, rzucając nierówny, ząbkowany cień na bladą buzię dzieciaka.
„... jak piśniesz słowo...”
Palce ostatni raz drgnęły, najwidoczniej nie mogąc się zdecydować, czy jeszcze powinien walczyć, czy to była „ta” chwila, w której wszystko powinno mu być wszystko jedno. Skrzywił się tylko lekko, czując, jak powoli odpływa. Pewnie, gdyby nie nagłe pchnięcie, które posłało go na podłogę, powieki zamknęłyby się do końca. Rozległ się huk, gdy trafił na ziemię. Automatycznie, wciąż zamroczony, przewrócił się na bok i lekko skulony, zaczął bezgłośnie kaszleć. Tylko ramiona podrygiwały, choć z gardła nie wydobywało się nawet najcichsze rzężenie.
Powietrze orzeźwiło mu umysł.
Zmarszczył brwi i podpierając się ręką podniósł nieco, by spojrzeć z wyrzutem na Jaspera. Sekunda. Tylko tyle dostał w prezencie od agresora. Kopnięty, kaszlnął, zamykając na siłę oczy.
Pobrudził podłogę śliną. Zaraz za nią na drewno skapnęło parę słonych kropel. Leżał przez chwilę zgięty w pół, obejmując napięty brzuch. Nie mam już siły, westchnął, zaskoczony, że nawet w głowie jego głos wydawał się drżący. Skulił się jeszcze odrobinę, przyciskając mokre rękawy do twarzy. Poddaję się, poddaję się, pod-
Drgnął, milknąc nagle. Poczuł na rozgrzanym policzku coś zimnego. Ostrożnie wychylił oczy znad rąk z naciągniętym na nie materiałem i spojrzał w oczy zatroskanej Raphael. Zwierzątko poruszyło natychmiast ogonem, gdy tylko zdobyło tę odrobinę zainteresowania od właściciela. Nie potrzebowała wiele. Przyglądał się jej przez moment, czując palącą niemoc.
W porządku, wychrypiał wreszcie, sięgając po kromstaka, który czując na sobie lodowate i mokre odzienie, jakie okrywało dłonie właściciela, szarpnęło się i chciało uciec, ale przytrzymał ją wystarczająco mocno i przygarnął do siebie. Zaraz otarł oczy i nos rękawem i podniósł się z podłogi, chwytając za upuszczony pasek i... kubek.
Nie zostanie tu ani chwili dłużej. W pierwszej sekundzie pomyślał o tym, że powinien się przebrać, chociażby w to, co znalazł w szafkach, ale potem uznał, że za takie ruchy mógł doprowadzić do kolejnej sytuacji, jak ta sprzed chwili. A przy następnej mogło mu się już nie poszczęścić. Ruszył ku drzwiom, wsuwając Raphael na zdrowe ramię. Poczuł wbijające się w skórę pazurki, ale była to ostatnia rzecz, na którą by narzekał.
Przyłożył ucho do drewna. Czuły słuch nie wyłapał żadnych kroków. Świetnie. To ich szansa. Wziął duży wdech, czując, jak skopany brzuch przypomina o swoim stanie, a potem chwycił za klamkę, szarpnął nią i dosłownie wypadł na korytarz. Zdążył jeszcze otworzyć oczy i podnieść nogę, nim czołem z całej siły uderzył w coś miękkiego i twardego jednocześnie. Warknął niezdarnie, zrobił jeszcze dwa kroki w tył i stracił równowagę do reszty. Rozległ się trzask, uśmiercający kubek. Jedna broń mniej... Szybko się jednak otrząsnął, mocniej chwytając za pasek, który chyba tylko cudem nie wypadł mu znowu z ręki.
Podniósł się i syknął, czując ból zmęczonego ciała. Adrenalina nie pozwoliła mu jednak dłużej stać w miejscu. Był szybszy niż kobieta, w którą przypadkiem wpadł i którą pchnął na ścianę. Nim ta zdjęła rękę z obolałej głowy, Hiroki biegł już korytarzem. Jak to było? W prawo... a potem niebieskie drzwi..?
Odwrócił się, by zerknąć, co z nieznajomą. Właśnie zbierała się z podłogi.
Nie dogoni go.
Nie ma opcji.
Ha!

Błąd.
BACH!
Nie zdążył wyhamować. Ani zwolnić. Tylko zwrócił twarz przed siebie, a coś ciemnego przysłoniło mu widok. Przywalił w kogoś z takim impetem, że aż odbił się i cofnął o parę kroków, chwytając za obolały nos.


Ostatnio zmieniony przez Shirōyate Hiroki dnia 12.02.15 1:30, w całości zmieniany 1 raz
                                         
Shirōyate
Opętany
Shirōyate
Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shirōyate Hiroki.


Powrót do góry Go down

Humor Sheby wahał się tak często, niczym u zbuntowanej nastolatki, która dopiero co zaczęła krwawić. Wiele decyzji podejmowanych przez niego zależało właśnie od jego nastroju. Potrafił był łaskawy i dać parę dni więcej dłużnikom, potrafił wysłuchać i zrozumieć czyjeś potrzeby, iść komuś na rękę a nawet bezinteresownie pomagać. Jednakże kiedy miewał złe dni, potrafił zajebać nawet za zabrudzenie błotem desek przy drzwiach wejściowych do burdelu. Pomimo jego humorków, pozostawała jedna, niezmienne kwestia, za którą karał. Kiedy ktoś krzywdził jego kurwy z burdelu. Mimo wszystko w pewien sposób szanował je za to, co robiły. Że pracowały. Bez znaczenia, w jaki sposób, ale jednak pracowały i starały się przeżyć, a nie kradnąc i ubolewając nad swym nieszczęsnym losem. Wiele kobiet, czy też nawet mężczyzn przychodziło do Sheby z prośbą, o możliwość zatrudnienia. Bo wiedzieli, że tutaj będą mogli żyć.
Różnica pomiędzy dziwkami z burdelu Sheby a dziwkami z ulicy była kolosalna. U mężczyzny kobiety miały zapewniony przynajmniej jeden posiłek dziennie, ciepło, miejsce do spania oraz podstawową opiekę medyczną, jeżeli sytuacja tego wymagała. Wszyscy klienci już przy wejściu byli powiadamiani, że seks mogą uprawiać tyko i wyłącznie z gumką. Rabaty i wyjątki stanowili stali bywalcy, do których była pewność, że są czyści. Jak na warunki Desperacji, to tutaj w burdelu żyło się naprawdę całkiem nieźle. Ponadto kobiety u Sheby mały zapewnione bezpieczeństwo. Nikt, kto podnosił rękę na mieszkańca burdelu, nie miał prawa opuścić go w jednym kawałku. Nikt, do kurwy nędzy. A każdy akt przemocy w stosunku do kobiet należących do Jinxa, wymordowany okrutnie karał. Bez znaczenia na humor, jaki aktualnie miał.
Spoglądał przez okno, czując jak jego skronie nieprzyjemnie pulsują od wrzasków agresora. Teraz już nie był taki cwany, jak parę chwil przedtem, gdy okładał pięścią jedną z kobiet. Teraz to on piszczał jak baba, błagając o litość. Jinx oderwał spojrzenie od jakiegoś bezdomnego, wychudzonego kota, który zmagał się ze zwałami śniegu, odwracając się i spoglądając na zapłakaną i pobitą twarz mężczyzny. Ostatni raz podrzucił trzymany w dłoni członek mężczyzny, który został oderwany od ciała agresora, aż w końcu przykucnął i wcisnął wyrwanego penisa w usta nieszczęśnika.
- Wyjebcie go gdzieś w Desperacji, nagiego. Niech wykrwawi się na śmierć, dławiąc się swoim chujem. – powiedział spokojnym głosem Sheba, podnosząc się i ścierając krew z palców, powoli ruszając w stronę wyjścia.
- Jak będziecie ciągnąć tę pizdę, to tak, żeby jak największa ilość osób to widziała. Może wreszcie się nauczą. – dodał ostatni raz, kiedy opuścił pokój. Głowa coraz bardziej bolała, a krew nie chciała zejść z palców. Dopiero po krótkiej chwili tarcia małą, już ciemnoczerwoną chusteczką, zdał sobie sprawę, że krew należy do niego i jest wynikiem otartych knykci, kiedy uderzał w twarz mężczyznę. Parsknął cicho pod nosem, wyśmiewając samego siebie na to niedopatrzenie, przyspieszając jednocześnie kroku, zastanawiając się, czy dzieciak śpi. Czy zwiał, chociaż sądził, że raczej odpłynął. Zatrzymał się w połowie kroku, słysząc zamieszanie w korytarzu.
-Co znowu…

* * *

Mężczyzna o nieco większej posturze niż normalny człowiek, zerknął z zaskoczeniem na chłopaka, który odbił się od jego brzuchowego bębna, niczym szmaciana lalka. Jego tłuściutka dłoń momentalnie owinęła się dookoła  drobnego ramienia chłopaka, lecz zamiast zadać mu ból, podciągnęła go do góry, by stanął na nogach.
- Hej, młody, wszystko gra? Nie obiłeś sobie zbytnio tyłka? – zapytał mężczyzna, przyglądając mu się uważnie. Najbardziej charakterystyczną rzeczą w jego wyglądzie były grube wąsiska, które unosiły się i falowały za każdym razem, jak coś mówił, albo w zabawny sposób wydymał swoje usta.
- Lidka, wszystko dobrze? Młody przeszedł przez ciebie jak burza, BUACHACHACHACHA. – rubaszny śmiech rozległ się w korytarzu, a brzuch mężczyzn zadrżał niebezpiecznie niczym galaretka, albo jakby coś się w środku chowało i lada moment chciało wyskoczyć. Przewrócona kobieta, wciąż masując sobie głowę, również podeszła do nich i spojrzała karcąco na mężczyznę. Chociaż kobieta to za dużo powiedziane, bo na pierwszy rzut oka oscylowała w okolicach siedemnastego roku życia. Wyciągnęła szczupłą dłoń w stronę mężczyzny i mocno trzasnęła go w ramię, choć po wąsistym człowieku nie było widać, że czyn kobiety miał jakiekolwiek działanie. No, chyba tylko takie, że wywołał kolejna falę śmiechu.
Kobieta pokręciła jedynie głową z dezaprobatą i odgarnąwszy swoje kasztanowe, ciężkie włosy, nachyliła się nad chłopce.
- Zgubiłeś się, mały? Jesteś tutaj z jakimś klientem? – zapytała łagodnie i wyciągnęła rękę, żeby przesunąć po jego twarzy i odgarnąć przydługawe kosmyki włosów. Zmarszczyła nieco brwi i wyprostowała się momentalnie.
- Jesteś rozpalony. – zawyrokowała kobieta po chwili.
- Dobrze, że nie napalony!  - dorzucił mężczyzna, ponownie się śmiejąc, jednakże Lidka skutecznie go uciszyła wzrokiem pełnym dezaprobaty, który podkreśliła dodatkowo westchnięciem zrezygnowania.
- Chcesz razem poszukać swojego taty? – zapytała wyciągając w jego stronę swoją rękę i szturchnęła grubszego mężczyznę w bok, by ten wreszcie wypuścił ramię chłopaka.  
- Nie ma takiej potrzeby. – cichy głos Sheby przeciął powietrze niczym uderzenie sztyletu. I chociaż mogłoby się wydawać, że przecież mężczyzna mógłby być zły na chłopaka, jego ton wskazywał raczej na zmęczenie, aniżeli złość. Wpatrywał się w chłopaka spod nieco zmrużonych powiek, nieco… rozczarowany jego postawą.
Czyli nie spał, a próbował uciec.
Spojrzenie przemknęło po jego ciele, skupiając się na nogach. A dokładniej rzecz ujmując skarpetkach. Usta wygięły się w lekko kpiącym, choć bardziej w pozytywnym rozbawieniu, uśmiechu.
- Nie uważasz, że kiepsko będzie na śniegu w samych skarpetkach? – zagadnął go w końcu, wracając wzrokiem do jego twarzy. Uniósł prawą dłoń i machnął nią na dwie, pozostałe osoby.
- Możecie wracać do swoich zajęć. Ja się nim teraz zajmę. – dodał tym samym, nieco irytująco melancholijnym głosem. Szatynka skinęła głową i ostatni raz obdarzyła Hirokiego ciepłym uśmiechem, a mężczyzna przechodząc obok, idąc za dziewczyną i podszczypując ją w tyłek, poczochrał przez sekundę chłopaka.
W końcu zostali na korytarzu. Znowu.
Brwi ściągnęły się nieco, kiedy przyjrzał się w jakim jest stanie chłopak. Mokre ubrania, zaczerwienione oczy…
- Płakałeś. – powiedział spokojnie, nie pytając, nie czekając na odpowiedź. Wierzch dłoni przesunął się po policzku chłopaka, drażniąc jego skórę szorstkim otarciem knykci. Na twarzy pojawił się dziwny cień, ten sam, który zagościł w chwili informacji o pobitej kobiecie. Szybko jednak zniknął, na powrót witając przemęczenie.
- Jeżeli uciekasz, to pamiętaj jaką drogą, by nie gubić się i krzątać po korytarzach. I radzę się pospieszyć, bo się ściemniło na zewnątrz i zapowiada się dość niemiła burza śnieżna, ale jak będziesz biegł ile sił w nogach, to może znajdziesz dla siebie jakieś pudło. – mruknął cicho, przesuwając palcem niżej, po linii jego żuchwy.
- Zawsze też możesz wyjść po kolacji. Z tego co wiem, na kolację będą gołębie jajka i pieczony królik. Ale zanim podejmiesz jakąkolwiek decyzję… – dłoń zatrzymała się tuż pod brodą. Palce zacisnęły nieco na jego szczęce, odchylając do tyłu, tak, by zadrzeć jego głowę, by mógł spojrzeć Shebie w oczy, kiedy ten nachylił się tuż nad jego twarzą.
- Kto. – zapytał cicho, przeszywając go spojrzeniem. Wystarczyło imię, opis, kilka znaków szczególnych, cokolwiek. Sheba wiedział, że prędzej czy później znajdzie delikwenta, który podniósł rękę na chłopaka. O ile Jinx był w stanie zrozumieć, że chłopak mógł popłakać się ze strachu, a delikatne drżenie jego ciała było oznaką zmęczonych mięśni, tak oblać się samemu wodą – wątpił.
                                         
Jinx
Mastiff     Poziom E
Jinx
Mastiff     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Servant of Evil


Powrót do góry Go down

Schował prędko pasek do wolnej kieszeni.
„Nie obiłeś sobie zbytnio tyłka?”
Tyłka..?
Powieki Hiro drgnęły.
O... nie... o nie... nie...
Nie, nie, nie, nie.
Odwrót.
Ewakuacja.
Podniósł nogę, przechylił się na bok... ahah, było sympatycznie, ale ja naprawdę muszę już iść... i gdyby tylko było tak łatwo...
„... jak burza”.
Zatrzymał się nagle, zerkając panicznie na dziewczynę.
Ja... nie...
Chryste. Już po nim. Szturchnął jakąś... Lidkę. Za szturchanie Lidki na bank karzą chłostą. Albo wyleją mu kwas na twarz. Albo przyjdzie ten krzywy ryj... i reszta Jaspera... i tym razem nie będzie już taki miły... Shirōyate bezskutecznie rozglądał się po holu, szukając jakiegokolwiek miejsca, którym mógłby uciec. Dziura w ścianie, zsyp na bieliznę, otwarte okno (najlepiej, jakby nie był teraz na dwunastym piętrze, ale wcale by nie marudził). Jak na złość nic takiego nie było, a dziewczyna zbliżała się nieubłaganie, przedstawiając się teraz w oczach małolata jak wyjątkowo urodziwy kat. Nigdy nie był panikarzem. Sam nie do końca rozumiał, dlaczego reagował tak nerwowo, skoro nic nie wskazywało na to, że wydarzenia miały potoczyć się złym torem. Choć może właśnie fakt, że szło mu wyjątkowo znośnie, jak na uciekiniera, był przeważający. W filmach, w takich momentach, bohaterzy mieli pecha. Natrafiali na najgorszych zbrodniarzy, dupków, skurwysynów i zwyroli, którzy katowali ich, żeby co prawda później samemu dostać po zadzie, ale w obecnych okolicznościach... w dodatku biorąc pod lupę gabaryty Hirokiego... scenariusz skończyłby się mniej  klarownie.
Każdy zrobiłby się podejrzliwy i sceptyczny, gdyby wbrew wszystkim zasadom realizmu... spotykało go nagle tyle nieprawdopodobnych sytuacji. Zamiast przylać mu w twarz (już zaciskał zęby), dziewczyna wydawała się po prostu... miła. Szkoda tylko, że mówiła w innym języku.
Chwila... - chciał się wtrącić, ale zamiast tego usłyszał kolejną uwagę. Przyłożył dłoń do rozgrzanego policzka. Musiał wyglądać okropnie. Jeszcze czuł pod powiekami łzy, więc spodziewał się, co by ujrzał, zaglądając w lustro. Przekrwione białka, drżąca warga, wypieki na twarzy. Po tym, jak jego stan się poprawił... wystarczyło ledwie pół godziny, żeby wrócił na samo dno. I jeszcze ten przerywany oddech, który palił jego gardło.
... taty?
„Nie ma takiej potrzeby”.
Z rozmachu chciał przytaknąć... gdyby wzdłuż kręgosłupa nie przemknął zimny dreszcz. Wystarczył sam ton jego głosu, aby ciało zareagowało samo, wznawiając alarm. Hiroki szarpnął się, wydostając przedramię z uścisku i odwrócił się frontem do Jinxa. W obecnej sytuacji o wiele bardziej wolał stać tyłem do dziewczyny, niż do...
Nie poruszył się. Najchętniej zapadłby się pod ziemię. Wsunął palce nogi na drugą stopę i lekko spuścił głowę, jak karcony szczeniak. Wiedział, że głupotą było porywać się na ten mróz w samych skarpetkach... ale co innego mu pozostało? Równie dobrze mógł zwrócić uwagę, że był cały przemoczony, co w połączeniu z chłodem spisałoby go na straty. Mimo to przecież beznadziejnie próbował, nadal zaciskając palce na pasku, choć rękaw bluzy przysłaniał praktycznie całą dłoń.
„Ja się nim teraz zajmę”.
To brzmiało jak wyrok.
W dodatku Jinx był coraz bliżej, a to nie podobało się dzieciakowi. Zdusił w sobie chęć ucieczki, czekając cierpliwie na nieuniknione. Jeśli teraz zacząłby biec, Lidka i jej okrągły towarzysz na pewno zastąpiliby mu drogę, aby odciąć ostatnią deskę ratunku. Ciemnowłosego też by nie wyminął.
Co tym razem?
Zjechał wzrokiem od twarzy Jinxa, aż po szyję, którą ugryzł, na tors, brzuch, dotarł do znaczonej czerwienią dłoni... i spadł spojrzeniem na podłogę.
„Płakałeś”.
Odsunął buntowniczo głowę na bok, gdy tylko poczuł dotyk jego dłoni. Nie był to jednak nachalny odruch, więc po tym drobnym drgnięciu ponownie poczuł na twarz rękę wymordowanego. Nie pasował mu ten gest. Nie do kogoś, kto w każdej chwili mógł go zaatakować. Nie do kogoś, kto prezentował się jak dumna puma, gotowa w każdej chwili zedrzeć z siebie spokój. Jinx ostrzegał samym spojrzeniem. Może dlatego Hiroki nie patrzył mu w oczy, zamiast tego wzrokiem krążył gdzieś w okolicy jego butów, w myślach, jak mantrę wypowiadając tylko jedno słowo. Brakowało, żeby splótł ręce i modlitwa byłaby już pełna, choć nigdy nie należał do osób przesadnie religijnych. O ile w ogóle mogła być mowa o religii w utopijnym mieście.
„Boże, Boże, Boże...”
Pewnie milczałby dalej, czekając na rózgę, gdyby nie kolejne słowa mężczyzny. Doskonale wiedział, na co się pisze, gdy tylko spróbował uciekać. Nogi mu drżały od zimna, a palce zaciskał na brzegu szarego podkoszulka, ściągając ubranie nieco w dół. Sam do końca nie wiedział dlaczego (później zorientował się, że to odruch bezwarunkowy przy Jinxie).
I kolejny cios. Prawie jak kopniak od Jaspera, ale trochę bardziej bolesny. Sam temat jedzenia obudził żołądek, który wbrew samemu Hirokiemu nie wstydził się przyznać do głodu. Ciemna brew drgnęła nad przymrużonymi oczami, gdy rozbrzmiało ciche, charczące burczenie. Zacisnął nagle zęby, czując, jak Jinx – o ile faktycznie tak się nazywał – chwyta go za szczękę i przekręca. Już dla świętego spokoju spojrzał mu w oczy.
„Kto”.
Nikt – charknął natychmiast i to tak naturalnie, jakby rzeczywiście tak było. Wyszarpał się z uścisku ciemnowłosego, odsuwając się od niego na niezbędną odległość dwóch kroków i raz jeszcze poprawił przesiąkniętą wodą koszulkę, naciągając ją jak najbardziej w dół. Powinien powiedzieć coś więcej. Coś, co – być może – usatysfakcjonowałoby mężczyznę. Może nawet go nie pobije. Albo przynajmniej nie tak mocno. Dla lepszego efektu podniósł więc jedną z dłoni i rozcapierzył smoliste palce, prezentując do wglądu rękę. Trzęsę się. Ciężko zaprzeczyć. Przez to upuściłem kubek, który ktoś mi przyniósł. I wylałem wodę. Na siebie. I na twoją podłogę. I dywan. Nie chciałem. – Słowa wpływały do głowy Jinxa z prędkością karabinu maszynowego, choć usta Hirokiego cały czas były zaciśnięte. Gorączkowo starał się ustabilizować oddech. Musiał...
Skaleczyłeś się? – zapytał od niechcenia, wskazując ruchem dłoni okolice... gdzieś tam w sumie koło ramienia Jinxa, choć wiadomo, że nie o nie mu chodziło.
Noga bardzo, bardzo powoli przesunęła się w tył...
Jeszcze nie wiedział jak, ale musiał się stąd wydostać. Dla Raphael, która sama zaczęła się trząść. Strach był zaraźliwy. I paraliżujący.
I wcale nie płakałem. Po prostu miałem coś w oku.
Tak, Hiro. Łzy.
Czy jeśli cię opatrzę, to mnie nie pobijesz? Nawet nie musisz się ruszać z miejsca. Powiedz gdzie są bandaże, pobiegnę po nie...
Co było w tym najdziwniejsze?
Że czekolada, która bezpiecznie spoczywała w jego kieszeni... zrobiła się nagle bardzo ciężka...
Powinien był robić, co mu kazał. Wtedy nie musiałby zadawać tego idiotycznego pytania.
                                         
Shirōyate
Opętany
Shirōyate
Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shirōyate Hiroki.


Powrót do góry Go down

Nikt
Nie wierzę, Ci.
Jednakże nie zamierzał podważać słów chłopaka.  Drugiej strony… czy miał jakieś podstawy, żeby zarzucić mu kłamstwo? Wyprostował się, śledząc uważnie jego ruchy, kiedy tak tłumaczył się przed nim. Sheba w jednej chwili zdał sobie sprawę, że chłopak przed nim, może wizualnie aż tak nie wygląda jak dzieciak, ale w rzeczywistości naprawdę nim był. Zagubionym i cholernie wystraszonym dzieckiem. Przynajmniej takie sprawiał wrażenie, kiedy tak stał, niepozorny i rozklekotany, z resztkami łez czającymi się w jego oczach i uciekający spojrzeniem. Nawet zaciskanie palców na za dużym ubraniu i naciąganiu go tak, by zakryć jak najwięcej wiele o nim mówił. Choć Sheba oczywiście mógł się w tej kwestii mylić. Wszakże nie był psychologiem ani nikim temu podobnym. Oceniał jedynie po obserwacji, która siłą rzeczy niejednokrotnie była mylna.
Odetchnął cicho przez nos i uniósł jedną rękę, masując sobie palcami prawą skroń.
Głowa z każdym kolejnym uderzeniem bolała coraz bardziej.
Potrzebował znieczulenia. Zaraz, szybko, teraz.
Pomimo bólu, jego wyraz twarzy pozostawał jednak spokojny. To było wręcz zabawne, aczkolwiek… aczkolwiek nie umiał się zdenerwować na niego. Przynajmniej do tej pory chłopak nie zrobił nic, co rzeczywiście mogłoby wyprowadzić Shebę z równowagi, a przecież już za samo ugryzienie i poniekąd zaatakowanie go powinien leżeć gdzieś w rowie. Mimo to, wyciągnął do niego rękę, pomimo tego, że niemal za każdym razem był w nią gryziony. I zapewne tak teraz miało być. Zamknął ponownie oczy, coraz mocniej naciskając na swoją skroń.
- Rozumiem. Nic się nie stało, przestań trząść się jak gal— – zamilkł, uchylając nieco wzrok i spojrzał na zdarte knykcie. Krew już nie leciała, aczkolwiek zdarty naskórek wciąż pozostawał problemem. W sumie Sheba akurat to miał gdzieś. Dla niego było to tylko i wyłącznie lekkie zadrapanie, po którym już za parę dni nie będzie ani śladu. Gorzej z tym, na kim zdarł sobie skórę.
- Powiedzmy. – odparł wreszcie opuszczając rękę wzdłuż ciała, chcąc ponownie podjąć próbę nawiązania kontaktu z chłopakiem. Zrobił krok w jego stronę – w tym samym momencie, kiedy jasnowłosy się cofnął. Sheba przystanął, marszcząc nieco brwi. Rozumiał, że dzieciak się boi. Naprawdę potrafił to zrozumieć, ale chyba do tej pory zdążył już udowodnić, że nie ma aż tak złych zamiarów względem niego.
Najwidoczniej w jego psychice nie było miejsca już nawet na odrobinę zaufania. Może poniekąd to było dobre posunięcie.
”I wcale nie płakałem, miałem coś w oku”
Aha. No to rzeczywiście musiało to być coś naprawdę wielkiego. Ale nie skomentował, przemilczał. Wiedział, że na swój sposób chłopak próbuje pokazać, że nie jest taką słabą kluchą i siusiu majtkiem, za jakiego zapewne wielu tutaj go miało. I dobrze. Bardzo dobrze. W Desperacji nie było miejsca i czasu na dzieciństwo, na pozwolenie sobie na chwilę słabości. W każdym momencie ktoś mógł cię zaatakować i zdradzić, wbijając nóż wprost pomiędzy twoje łopatki.
I Sheba zamierzał zrobić najgłupszą rzecz w życiu, za którą pewnie potem będzie odpowiadał.
Sięgnął do tyłu i wyciągnął zza paska mały nóż. Nieco tępy w niektórych miejscach, ale wciąż sprawny i potrafiący pozbawić kogoś jakiejś części ciała. Przykładowo penisa. O czym przekonał się niedawny palant, a czego dowodem były resztki krwi na ostrzu. Spojrzał spokojnie na chłopaka, robiąc w jego stronę kolejny krok, acz zatrzymał się tuż przed nim, wyciągając broń w jego stronę, rękojeścią do chłopaka.
- Skłamałem. – obwieścił to takim tonem, jakby to było coś normalnego, do tego uśmiechając się promiennie niczym sprzedawca nowego odkurzacza w hipermarkecie.
- Nie zamierzam Cię wypuścić. Za dużo zainwestowałem w Ciebie, żeby teraz pozwolić ci wyjść na pewną śmierć. Bo na zewnątrz tylko to cię czeka. Nie jesteś w stanie nic zrobić, żeby przeżyć. – jego głos z promiennego, powoli przechodził w melancholijny, zakrapiany powagą ton. Cokolwiek by teraz nie zrobił, nie było szans, żeby wyszedł sam na zewnątrz. Nie teraz, nie w tym stanie.
- Ale kiedy nabierzesz sił, kiedy będziesz w stanie tam przeżyć, proszę, droga wolna. Dlatego pójdziemy na mały układ. Weź ten nóż, i kiedy uda Ci się mnie zranić, jesteś wolny. Masz moje słowo. – słowo wymordowanego oprawcy, który mimo wszystko jednak zamierzał przetrzymywać siłą. Ale jednocześnie dawał broń potencjalnemu zagrożeniu dla samego Sheby. Bo nie wiedział na co chłopaka stać, co potrafi. Być może posiadał nieposkładane siły i moce. Być może już niebawem zostanie zajebany przez dzieciaka. Ale właśnie to napawało go dziwną ekscytacją i ekstazą. Na samą myśl, że w jego życiu może pojawić się nieoczekiwany zwrot akcji – podniecało go to. Kurewsko dobrze się czuł z tą myślą. Wreszcie pojawiło się coś, nie, KTOŚ, kto być może byłby w stanie dać mu trochę nowej rozrywki.
Aczkolwiek nieco zaniepokoił się jego słowami.
- Pobić cię? – zapytał wyraźnie zaskoczony. Owszem, był przyzwyczajony do tego, że ludzie błagają go o litość, o nie zabijanie, o przestanie torturowania… Ale tamci zazwyczaj mieli swoje za uszami. A ten dzieciak nic nie zrobił. Zmarszczył brwi. Ciekawe kto tak bardzo go zniszczył i skrzywdził mentalnie.
- A zrobiłeś coś, za co miałbym cię pobić? – zapytał, tym razem wyciągając pewnie wolną rękę w jego stronę, i uniósł palcami jego podbródek, drugą dłonią łapiąc go za nadgarstek tej ręki, w której trzymał nóż (zakładając, że go wziął. Jeżeli nie, to Sheba nie złapał go za rękę) i zmusił tak, by nawet na chwilę nie uciekł spojrzeniem od jego oczu.
- Nie zamierzam cię bić za nic, jeżeli niczego złego nie robiłeś. Niech będzie to jasne. Tak samo nikt w tym budynku nie podniesie na ciebie ręki. Jeżeli coś przeskrobiesz, będziesz odpowiadał przede mną. Jeśli będzie sytuacja, że ktoś cię skrzywdzi, masz natychmiast przyjść z tym do mnie, zrozumiałeś? – z góry założył, że chłopak zostanie na dłużej. Rozkazywał mu. Ale poczuł wewnątrz dziwne ukłucie złości. Dzieciak wydawał się nie tyle co wystraszony, a… zastraszony. To Sheba go zabrał i się nim zajął, i to przed nim będzie odpowiadać. I to on będzie decydować co się z nim stanie. Koniec kropka.
- Możesz opatrzyć i w ten sposób zapracować na posiłek. – chociaż zadrapania tego nie wymagały.
- Bandaże znajdą się u mnie. Chodź do pokoju, wnet kolacja będzie. – dodał, puszczając go i odsuwając się na pewną odległość, dając mu wolną przestrzeń. Ruszył pierwszy do przodu, mając nadzieję, że dzieciak ruszy za nim. Po drodze złapał jedną z dziwek, która aktualnie przechodziła obok, polecając jej, żeby przyniosła miskę z wodą i bandaż. I pogoniła kobiety pracujące w prowizorycznej kuchni. Zobaczymy, co młody potrafi.
                                         
Jinx
Mastiff     Poziom E
Jinx
Mastiff     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Servant of Evil


Powrót do góry Go down

„Skłamałem”.
Zamarł. Wiedział, że to niedorzeczne, bo dłoń mężczyzny wciąż nieruchomo tkwiła przed nim, ale Hiroki mógłby przysiąc, że dostał cios w policzek. Mocno, beznamiętnie, dokładnie tak, jak traktuje się wszystkich, którzy nieposłuszeństwo mają wymalowane na twarzy, a jedyną radą, na złamanie silnej woli, jest twarda ręka. Wydawało mu się? Palce zawisły tuż przy rękojeści, w którą wgapiał się jak ostatni kretyn. Jakie było prawdopodobieństwo, że tylko się przesłyszał? Że przyszłość wcale nie zaczynała mu się łamać, rozpływać i rozsypywać naraz?
Objął rękojeść broni, zdecydowanie delikatniej, niż powinien i wyjął ją z ręki ciemnowłosego. Mały nożyk był dla niego wyjątkowo ciężki, ale to dlatego, że każde kolejne słowo Jinxa, powoli, acz nieustannie wysysało z niego siły. Mimo końcowych słów, które powinny go jakoś uspokoić, efekt był katastrofalny. Nie tyle co odwrotny, a dodatkowo – w alternatywnym świecie – wbito mu ostrze w gardło, żeby się udławił wszystkimi nadziejami, jakie żywił do tej chwili. Bo Hiroki nie miał żadnej szansy, żeby go zranić. Żeby go choćby drasnąć. Zacisnął palce na rękojeści. Wiara w to, że jednak jakimś cudem by mu się udało i zostałby wypuszczony też nie wchodziła w grę.
„Masz moje słowo”.
Miło. Tego mu było trzeba. Każdemu przecież spadał kamień z serca, jak otrzymywał obietnicę od kogoś, kto ich zapewne nie dotrzymuje. Nie trzeba być przecież wielkim filozofem by pojąć, że dzieciak nie darzył go żadnym pozytywnym uczuciem, wliczając w to zaufanie. Irytujące, że nadstawiał karku dla tych, którzy byli dla niego niemili, łudząc się do ostatniej kropli krwi, że jednak nie są tacy źli, a gdy przyszło co do czego i spotkał przychylną mu osobę, traktował ją z namacalną rezerwą.
Może dlatego, że podświadomie widział w Jinxie oprawcę, który nie zawaha się użyć siły, by dopiąć swego. Dlatego jego zaskoczenie w pewnym procencie przemknęło też na jasnowłosego. To było niedorzeczne, żeby na starcie otrzymał aż tyle ulg.
Bo przecież to było oczywiste, że zrobił.
Nawet się z tym nie krył. Nie było sensu od chwili, w której zobaczył go przemoczonego na środku holu. Miał teraz spać, a nie otrzymywać słowne reprymendy. Nawet nie oponował, gdy palce czarnowłosego ujęły jego podbródek, choć w oczach pojawił się ostrzegawczy błysk, fiknął koziołka i zniknął w kąciku bezbarwnych ślepi chłopca. Nie dotykaj mnie - polecił twardszym tonem, który nijak miał się do tego, co działo się z nim na zewnątrz. Nie potrafił wyrwać ręki z uścisku agresora, choć spróbował.
Nie masz szans, usłyszał w głowie wyjątkowo irytujący głosik.
Zdrowy rozsądek bywał strasznie oczywisty.
I właśnie dlatego wzruszył wątłymi ramionami, pośrednio przyznając się do „winy”. Bardzo pośrednio. W praktyce jego spojrzenie stało się odrobinę ostrzejsze, jakby za wszelką cenę chciał teraz usłyszeć coś, co pomogłoby mu w pokonaniu przeciwnika. Zrozumiałem – odparł automatycznie, tak samo, jak automatycznie przytaknął, gdy tylko został wypuszczony z uścisku wymordowanego.
Nie chciał go słuchać. Jasne, że nie chciał. Nie znosił tego grama posłuszeństwa, jakie w tak krótkim czasie zakorzenił w nim mężczyzna. Ruszył dwa kroki za nim, cały czas ściskając nożyk w dłoni, jakby już planował zamach. Jak powinien to rozegrać? Kiedy? Mięśnie spięły się, a on poczuł ból, spowodowany ich zmęczeniem. Jeśli spróbuje teraz, przegra.
A jeśli..?
Nie mógł oprzeć się pokusie, by raz jeszcze przyjrzeć się nieznajomemu. Nie potrafił tego dokładnie sprecyzować, ale biła od niego nieokreślona aura. Nienaturalna wręcz. Co było z nim nie tak, do diaska? Prawdomówny kłamca? Hiroki zmarszczył lekko brwi i... nagle otarł się o kogoś ramieniem, odskakując na bok, byle znaleźć się jak najdalej od źródła zagrożenia. Oderwał wzrok od twarzy Jinxa, przekierowując niezadowolone i zaskoczone spojrzenie prosto na osobę, która przemknęła obok nich bez słowa.
Wyrównał kroku z wymordowanym, wypuszczając powoli dech przez zaciśnięte z napięcia zęby. Do diabła... Puścił nadgarstek handlarza. Palce ostatni raz musnęły tęsknie przegub jego dłoni, nim ręka młodszego wymordowanego wylądowała w jasnych kosmykach. Rany... Był przewrażliwiony... Niby nic dziwnego, skoro został porwany i... odepchnął od siebie myśli o Jasperze. Po prostu porwany. To i tak wystarczyło, aby nabrać jakiejś niechęci do świata. Mimo tego, bez względu na okoliczności, musiał się wreszcie uspokoić. Musiał...
Przystanął raptownie, dźgnięty złym przeczuciem.
Do drzwi nie było przecież daleko. A w środku mieli zostać sami. Sama wizja powodowała skręt żołądka, ściskała za gardło i podcinała nogi. Hiroki błyskawicznie zwrócił twarz frontem do czarnowłosego i chwycił go za brzeg ubrania, aby go zatrzymać. Skulił się lekko, spuszczając na moment oczy. Dla niego był to pierwszy raz, kiedy dotknął wymordowanego z własnej woli. Najwidoczniej nawet nie zauważył, że w chwilach (wyimaginowanego) zagrożenia, chwytał się brzytwy, prędko zresztą wypierając to z pamięci. Nie pamiętał sekundy, w której chwycił się czarnowłosego, gdy tylko ktoś przemknął obok nich.
Ale aktualna chwila ciągnęła mu się w nieskończoność. I to tylko dlatego, że zdecydował się na inicjatywę, która przecież nie obejmowała niczego, co byłoby nieodpowiednie albo trudne. Chwycił go... (teraz cię uderzy), zatrzymał... i tyle. Dobrze wiedział, że w umyśle nie powinno być miejsca na kretyństwa, ale strach napędzał wyobraźnię. Trudno. Może nie będzie tak źle. Musiał przecież zrobić coś, co zagwarantowałoby mu...
Nie tam, Jinx – Zadarł wyżej głowę, by pokazać, że się nie boi. Co z tego, że palce, które przytrzymywały skrawek materiału, drżały od niepewności. Co z tego.. Będziesz zły.
Bo przecież nieważne, co by sobie pomyślał – wszystkie opcje wydawały się równie nieprzystępne Hirokiemu. Jeszcze może nie dostrzegł rozbitego kubka. Jeszcze nie widział bałaganu, jaki zostawił Shirōyate. Opętany raz jeszcze zrozumiał, że wybrał złą drogę. Nie tak to się miało malować...
Posprzątam to, co zepsułem. Później cię opatrzę, żeby przestało cię boleć. I... chciałbym ci coś powiedzieć. To chyba dość ważne. Mogę?
„Tylko nie bij” cisnęło mu się na usta, ale zrezygnował z dodania tej kwestii. Najwidoczniej pojął, że nawet gdyby powtarzał to w kółko, Jinx i tak zrobi, co będzie uważał za odpowiednie. Wycofał się, żeby pierwszemu wejść do pokoju.

// @Hiroki: jeśli Sheba mu pozwoli, to od razu pójdzie (bo pobiec nie da rady) ogarnąć to, co wywalił. Czyli włoży papiery do szafki i zacznie zbierać kawałki kubka, jaki wypadł mu z ręki i się rozwalił.
                                         
Shirōyate
Opętany
Shirōyate
Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shirōyate Hiroki.


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 1 z 8 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach