Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Archiwum misji


Strona 5 z 9 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9  Next

Go down

Poważnie?
Album? I tylko tyle?
Nie ma co ukrywać, że chłopak poczuł pewną dozę rozczarowania. Jasne, nie spodziewał się jakiś skarbów w środku zwierzaka, ani też ludzkich szczątków, ale…. No. Czegoś cenniejszego i bardziej tajemniczego, aniżeli zwykły album ze zdjęciami. I to całkiem normalnymi. Jednakże coś nie dawało mu spokoju. Ku jakiej cholerze Mei czy Mai, czy jak ją tam zwali, chowała album w pluszaku zamiast w miejscu, do którego miałaby łatwiejszy dostęp. Zmarszczył nieco brwi i uniósł spojrzenie na mężczyznę, ale o nic nie zapytał. Szalony doktorek nie wyglądał na kogoś rozmownego i Nathair wiedział, że nie uzyska od niego jakichkolwiek odpowiedzi. Najwyżej podzieli się potem swoimi uwagami z Ryanem i Taihen, i najwyżej we trójkę coś wymyślą. Prychnął cicho na słowa mężczyzny i odrzucił album niedbałym ruchem na jakiś najbliżej stojący stolik, chowając katanę do pochwy.
Oczywiście, że zauważył zmianę koloru oczu u mężczyzny, co dodatkowo podjudziło i tak szalejące podejrzenia w stosunku do mężczyzny, aczkolwiek sam Nathair zbyt wiele tutaj nie zdziała. Dlatego też bez jakichkolwiek słów protestu czy też niepotrzebnego ociągania się ruszył w stronę wyjścia, by jak najszybciej odnaleźć Ryana.
Jaka szkoda, że był taki nieuważny.
Wydał z siebie ciche warknięcie, kiedy poczuł silne uderzenie w tył głowy. Albo to był bok? W każdym razie momentalnie z jego ciała wystrzeliły cztery cienkie elektryczne węże, jednakże te bardzo szybko zostały wchłonięte przez podłogę, kiedy ciemność odebrała chłopakowi świadomość. A ostatnią myślą, jaka przemknęła przez jego umysł nim na dobrego odpłynął, był Ryan i to, czy nic mu nie grozi.

* * *
Świadomość zaczęła wdzierać się w jego umysł dość brutalnie, wgryzając się i drążąc coraz głębiej, boleśnie przywracając go do rzeczywistości. Uchylił nieco zaspane powieki i od razu wydał z siebie nieprzyjemny dla ucha syk, kiedy odczuł cholerne łupanie w głowie. Będzie miał kurewsko dużego guza, zapewne. A wraz z łupaniem głowy, które niemal rozsadzało mu czaszkę wywołując uczucie mdłości, bardzo szybko dołączyły kolejne bodźce. A te bynajmniej nie były przyjemniejsze od bólów czaszki. Rozchylił nieco usta, wciągając więcej powietrza w płuca, by po chwili zagryźć mocno dolną wargę, by nie jęknąć z powodu odczuwanych dolegliwości. W końcu wzrok stał się przytomniejszy, a do Nathaira doszło gdzie jest i co się dzieje. Instynktownie w naturalnym odruchu szarpnął się mocno, choć wiedział, że sznury czy też pasy nie puszczą, w chwili, kiedy mężczyzna wysuwał z jego ciała żyłę.
Niech to szlag
- Normalne życie, co? Wiedziałem, że jest z wami coś nie tak. – warknął zaciskając dłonie w pięść, niemal wbijając w swoją skórę paznokcie, pozostawiając na wewnętrznej stronie dłoni czerwone półksiężyce. Ponownie się szarpnął, aczkolwiek ruch ten był dla samego szarpnięcia, aniżeli nadziei wyswobodzenia. Serce mimowolnie przyspieszyło, a w umysł zaczął wdzierać się strach, choć chłopak usilnie starał się niczego po sobie nie pokazać
Nie będę błagał ani też krzyczał czy płakał. Nie ma takiej opcji, przemknęło przez jego umysł.
- I co, bawisz się w szalonego doktorka? W jakiegoś pieprzonego Frankensteina czy jak? Myślisz, że moje zniknięcie nie zostanie zauważone? – wykrzywił usta w marnym, nieco kpiącym uśmieszku. - Czuję się znakomicie. Uwielbiam kiedy jakiś powaleniec przywiązuje do krzesła, żeby bawić się w chirurga i wstrzykuje mi w żyłę jakieś płynne gówno. zamilcz, Nathair - No prawie jak na wakacjach all inclusive. Brakuje jeszcze drinka z palemką. Pogarszasz sytuację…. - Twoja córunia wie o twoim hobby? Pewnie wie. Pewnie jest tak samo stuknięta, jak ty. – powiedział głośniej w końcu rozluźniając jedną dłoń, a pomiędzy jego palcami zaczęły przemykać iskrzące języki.
- Wiotczenie mięśni? Słabo. Nie lubisz, jak ofiary stawiają Ci opór, co? W sumie czym ty jesteś? Jakąś marną podróbką mutanta? – języki gwałtownie powiększyły się i zaczęły strzelać dookoła Nathaira, atakując wszystko, co znajdowało się w jego pobliżu, by ostatecznie pomknąć w stronę mężczyzny z zamiarem porażenia go na tyle mocno, by ten stracił przytomność.

                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

// @MG: po usłyszeniu hałasu odczeka chwilę i pójdzie do pokoju Mei.
RYAN.
Gdy wreszcie ucichły szmery, Ryan mógł wyjść z biblioteki i spokojnie przedostać się do pokoju dziewczynki, który... okazał się całkowicie pusty, jeśli chodzi o osoby, które powinny się w nim znaleźć. Tak jak wcześniej wszędzie leżały pluszaki, ściany były tak samo obdrapane z tapet, stał regał z książkami i wisiało mnóstwo obrazków. Leżał też szmyrgnięty przez Nathaira album ze zdjęciami, ale po samym Nathairze nie było śladów.
Tup... tup... tup...
Mmm? ─ Do pokoju zajrzała mała, czerwonowłosa główka. Mei trzymała się framugi drzwi i pochylała do przodu, zaglądając do pokoju wielkimi, złotymi oczami. Gdy tylko zerknęła na Ryana, jej brwi uniosły się nieco do góry. ─ Co ty tutaj robisz? To mój pokój. No i to trochę... tatuś mówił, że tacy panowie są dziwni i niebezpieczni, jak wchodzą do pokojów małych dziewczynek! Lepiej stąd wyjdź, Ryan.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

W naturalnym odruchu każdy widząc wyślizgujące się karki, próbuje jak najszybciej je złapać. Każdy z wyjątkiem Ryana, który nawet nie drgnął, przyglądając się, jak pojedyncze strony upadają na zakurzoną podłogę. Mając do dyspozycji tylko jedną rękę, musiałby zrezygnować z trzymania albumu, któremu i tak nie poświęcił wystarczająco dużo uwagi. Z lekkim niesmakiem przyjrzał się krzywemu pismu dziecka, choć o wiele bardziej niż krzywizna liter raziły go te wołające o pomstę do nieba błędy.
Wrrr.
Zmarszczył brwi i uniósł wzrok, kierując go prosto na wieżę książek, o których ilość zabijałby się niejeden bibliotekarz. Opuszki palców przesunęły się po stronie albumu, zanim dla zasady zamknął go na dobre, zostawiając na swoim prawowitym samym miejscu. Za to bez zawahania przeszedł po rozsypanych kartkach, zostawiając na nich pamiątkę w postaci odcisku swojego buta. Papier zaszeleścił cicho, ostrzegając ciemnowłosego, że nie powinien skupiać na sobie uwagi rozdrażnionego zwierzęcia. Nie powinien też kierować się w stronę źródła niebezpieczeństwa, ale najwidoczniej wizja spotkania z jakimś kundlem nie zdołała go przerazić i zmusić do wycofania się z pokoju. Nawet zapach spalenizny w miejscu, gdzie dosłownie wszystko nadawało się na podpałkę, nie obudził w nim instynktu samozachowawczego. To, co zmusiło go do wycofania się to...
„Ale z ciebie niezdara.”
Zatrzymał się, starając się zignorować cykliczny warkot i sapanie, by przysłuchać się temu, co miało miejsce za drzwiami.
„Potknąć się o dywan?”
Każdemu mogło się zdarzyć. Grimshaw nigdy nie uważał Nathaira za uosobienie gracji, ale nawet jeśli właśnie upadł, po tym upadku powinno nastąpić podniesienie się, zgryźliwy komentarz, a w razie nagłego wypadku – wezwanie pomocy, które mimo obecności innych osób w domu, nie nastąpiło. Szarooki syknął coś pod nosem, słysząc nieco odległy dźwięk zamykanych drzwi, a potem rozlegających się gdzieś dalej kroków. Nie było tu miejsca na złe przeczucia, gdy od początku wszystko było nie tak. Nic dziwnego, że od razu zdecydował się zawrócić, choćby dla samego przekonania się, że miał rację.
Drzwi do pokoju Mei otworzyły się z rozmachem, ale kiedy Jay przekroczył jego próg, powitała go głucha cisza. But natrafił na upuszczony wcześniej album i prześlizgnął się kawałek, doprowadzając rozsypane zdjęcia do jeszcze większego nieładu. Odruchowo cofnął nogę i opuścił wzrok, szybko przemykając wzrokiem po fotografiach, zatrzymując się na dłużej na tej, która przedstawiała nieznajomą kobietę, a także na tej, na której w tle widniał rozmazany mężczyzna i – co ważniejsze – zupełnie obcy mężczyzna. Biorąc pod uwagę, że odległość, z jakiej przyglądał się pamiątce z przeszłości, mogła go zmylić, pochylił się i sięgnął po odpowiedni kadr. Gdy wyprostował się, by dokonać bardziej szczegółowej oceny...
„Mmm?”
Obejrzał się za siebie przez ramię, odruchowo chowając zdjęcie do kieszeni. W gruncie rzeczy sam ledwo zarejestrował, że właśnie to zrobił. Może podświadomie wiedział, że nie chce wdawać się w zbędne dyskusje z tą małą, która żyła w przekonaniu, że doktorek rzeczywiście był jej ojcem.
„(...) tacy panowie są dziwni i niebezpieczni, jak wchodzą do pokojów małych dziewczynek!”
Aż z trudem powstrzymał się od skrzywienia na samą myśl, jednak przez jego twarz przemknął drobny cień zniesmaczenia, informujący czerwonowłosą, że w tej sytuacji mogła czuć się bezpieczna. Przynajmniej pod tym kątem. W rzeczywistości miał dość ciągłego owijania w bawełnę, pozwalania na zwiedzanie domu, by ostatecznie uświadamiać im, że jednak nie wszędzie mieli prawo wstępu. Co za pieprzone niezdecydowanie.
Twój „tatuś” ― zdrobnienie nie zdołałoby opuścić jego ust bez odrobiny sarkazmu, ale tym razem było go całkiem sporo ― chyba zabrał coś, co należy do mnie. ― Ignorując ostrzeżenie dziewczynki, ruszył dalej w głąb pokoju. Nos wyłapywał unoszące się w powietrzu zapachy, dając mu jasny wgląd na to, w którą stronę powinien skierować swoje kroki. Woń nasiała się w chwili, gdy dotarł pod ścianę i oparł o nią rękę, w pierwszym odruchu podejmując próbę pchnięcia przeszkody, jakby to był sekret przejścia na drugą stronę. Zwrócił twarz w stronę dziewczynki. Źrenice zwęziły się do pionowych kresek, a on nie czuł się skrępowany wymuszeniem na niej kontaktu wzrokowego.
Jeśli mnie tam wpuścisz, zabiorę go i opuszczę wasz dom, Mei. Myślę, że obu stronom wyjdzie to na dobre.

{ Doprowadzanie ręki do użyteczności: 5/6 postów.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

AILEN
Nie dość, że tunel prowadził do ślepego (na pierwszy rzut oka) zaułka, to w dodatku czasami skręcał bardzo nagle, przez co przeciśnięcie się przez ostry zakręt wymagało mocnego nadwyrężenia kręgosłupa. Nie było tu ulg. Albo się przeciśnie, albo utknie na amen, choć przy drobnej sylwetce wymordowanego, ten nie musiał się aż tak wysilać, by udało mu się przemknąć tą niecodzienną drogą. Żeby nie było zbyt łatwo „korytarz” czasami skośnie opadał, przez co Kurt miał z dwie niedługie zjeżdżalnie... i z cztery razy musiał wdrapywać się wyżej, po uprzednim zlokalizowaniu utworu nad głową.
A potem jeszcze ta deska...
Miała już chyba z tysiąc lat i przy którymś z kolei uderzeniu złamała się z trzaskiem. Parę kolejnych raniących skórę Ailena ruchów w końcu puściła, pozwalając mu wyjść/wypaść/wytoczyć się z ciasnego tunelu. Czujesz, Kurt?

NATHAIR
„Normalne życie, co?”
Mężczyzna pod maską chirurgiczną wykrzywił usta w drwiącym wyrazie.
Mei nie ma z tym nic wspólnego. Ona jest normalna.
A potem ten mały chochlik się rozgadał...
„Myślisz, że moje zniknięcie nie zostanie zauważone?”
Tak. Tak właśnie myślał i dało się to zauważyć po jego ponurej minie (oczach? Uniesionych brwiach mówiących „seriously..?”?). Nie po to szedł przekabacić tę kobietę, żeby teraz jeszcze coś podejrzewano. Nie wyglądała zresztą na kogoś, kto za wszelką cenę pragnie go uratować, dlatego gadanina anioła wydawała mu się zbędna. „Byleby gadać”. Byleby zająć czymś oprawcę... Byle zyskać parę cennych sekund, jakby ktokolwiek miał go w tym czasie uratować. Jak w bajkach.
Skrzek.
Do Nathaira dobiegało wszystko wolniej, jakby czas zaczął się przedłużać. Pomieszczenie było całkiem ciemne, wilgotne, śmierdzące. Masa brudnych, zardzewiałych narzędzi na metalowym stole. Gdzieś na boku długi regał z kilogramami ciążących półkom książek. Jakieś zapiski na ścianach, tablica szkolna z czymś wyrysowanym białą kredą. Gdzieś w kącie coś skrzeczało, ale szybko ucichło. Akurat wtedy, gdy mężczyzna chwycił za piłę, od której odbił się słaby blask światła.
Powiedziałem już ─ rzucił ostrzej, odwracając się w jego kierunku. ─ Mei nie ma z tym nic wspólnego. Nic.
Zdążył zrobić pół kroku ku ofierze, a potem odskoczył jak poparzony w tył. Złote zygzaki dopadły go nim udałoby mu się wyrwać z ich paraliżujących rąk. Nathair mógł tylko zobaczyć masę iskier i telepiące się ciało, które z hukiem opadło na ziemię. Łokieć ojca Mei uderzył jeszcze w metalowy stół, strącając parę narzędzi na ziemię.

AILEN & NATHAIR
Kurt wypadł na ziemię do pomieszczenia, w którym c u c h n ę ł o. Krwią, strachem, spalenizną ─ wszystkim po trochu. Światła było niewiele, ale wystarczająco, by mógł ogarnąć spojrzeniem to, co się tutaj znajdowało.
Między innymi ciało mężczyzny. Miał na sobie maskę chirurgiczną, więc nie był w stanie dostrzec jego ust, ale prężąca się na ziemi sylwetka była doskonale widoczna. Wyginał się przez chwilę, wydając serię niezidentyfikowanych, elektronicznych odgłosów, przypominających zepsutą lub zalaną wiertarkę, a potem znieruchomiał z szeroko otwartymi, czerwonymi oczami. Nie był to zapach porażonego prądem ciała.
Mężczyzna leżał u stóp mebla, do którego przytwierdzono Nathaira. Od ich ostatniego, możliwego spotkania różnił się jednak tym, że był cały poraniony. Liczne rany ─ głębokie i płytkie, rozległe i te całkiem małe ─ zdobiły jego ciało, które pobladło znacząco przez utratę krwi. Szkarłat głównie rozlał się na jego ramionach (gdzieś z tyłu musiała być rana, bo strużki krwi spływały prawdopodobnie z karku) i dłoniach

I znów ten skrzek z rogu pokoju.
Jakieś niewielkie ptaszysko zatrzepotało skrzydłami, uderzając nimi o klatkę.

TAIHEN SHI
„A ten drugi? Ryan?”
„Możliwe, że też” - odpowiedział wtedy ojciec. „Nie widziałem go w domu”.

[…]

Deski posłusznie puściły, pozwalając prorokini odsłonić drzwi bez większego problemu. Dopiero otwarcie ich wymagało większego pokładu siły, jakby coś ciężkiego napierało z drugiej strony i nie pozwalało dostać się obcym do środka. W końcu jednak uchyliły się na tyle, by mogła wślizgnąć się przez otwór.
W pomieszczeniu było ciemno do tego stopnia, że ludzkie oczy nie były w stanie nic dostrzec. Gdzieś z głębi pokoju dobiegało ciche, niepewne warczenie, spotęgowane każdym, choćby najdrobniejszym ruchem kobiety. Coś leżało z przodu. Taihen mogła to wyczuć akurat wtedy, gdy zrobiła pierwszy krok (i o ile zrobiła). Coś twardego, bardzo ciężkiego, chyba metalowego. Przynajmniej tak mogła wywnioskować, stukając w to butem. Niewielka ilość światła, jaka wpadała z korytarza, tylko to potwierdzała. Sądząc po kształcie, mogła to być naga klatka piersiowa, ale z pewnością nie miało to nic wspólnego z istotą żywą. To kupa żelastwa, poskręcanego z sobą masą śrubeczek.
Znów coś warknęło.
A wtedy rozległo się ciche skrzypnięcie i na kostce Taihen zakleszczyła się duża łapa. Lodowaty metal wgryzł się w jej skórę, nie pozwalając się wyrwać, nawet mimo mocnego szarpnięcia. Sylwetka przed nią drgnęła, wydając z siebie dźwięk przypominający ruszenie starego komputera stacjonarnego. Wpierw głośne burczenie, a potem miarowe, coraz cichsze i spokojniejsze „oddychanie”.
Ciało poruszyło się, przekręcając na bok i wstając na kolana. Było nagie, bez żadnych ubrań. Widać też, że robot był niewykończony. Korpus i lewa dłoń ─ ta, która chwyciła Taihen i która właśnie zaczęła ją ciągnąć w głąb pokoju ─ były niczym nieprzykryte, ale twarz, która wychyliła się nagle z ciemności, pokryta była sztuczną skórą.
Mężczyzna. Parudniowy zarost na szczęce. Ciemne, chyba brązowe, szeroko otworzone oczy, wpatrujące się przed siebie, nie w ofiarę. Aktualnie łysy.
Kolejne cudze warknięcie i Taihen poczuła, jak mężczyzna szarpnięciem niszczy jej równowagę. Mimo ewentualnych prób jej zachowania, prorokini upadła na ziemię, by zaraz poczuć, jak zostaje wciągana do środka, w akompaniamencie mdłego pomlaskiwania, cichego tupotu stóp (coś zatrzymało się za drzwiami) i wręcz zwierzęcego sapania.

RYAN
Możliwość bycia w domu, a zaglądanie do każdego zakamarku to dwie różne sprawy ─ to pewnie powiedziałaby mu Mei, gdyby myśli Ryana zostały wypowiedziane. Nie było to kwestią niezdecydowania, tylko pewnych, ściśle ustalonych zasad. Goście nie wszędzie mają dostęp, ale do niektórych pomieszczeń mogą śmiało wchodzić. Jest różnica między wejściem do salonu czy kuchni, a wejściem do cudzej sypialni, w dodatku bez pozwolenia.
Ale nie zostały wypowiedziane i Mei skupiła się na tym, co do niej faktycznie mówiono.
„... co należy do mnie”.
Czyli co takiego? Jakąś zabawkę? ─ zapytała niepewnie, przyglądając się mu z lekkim niezdecydowaniem. A potem jej oczy zrobiły się jeszcze większe. Z szok. ─ Co..? Ale gdzie?
Stanęła w wejściu rozkładając dłonie na boki.
Gdzie mam cię wpuścić? Też myślę, że lepiej by było, gdybyś już..
HUK.
Mei nagle zesztywniała, milknąć. Jej uchylone usta zadrżały, a potem zacisnęły się, gdy pochylała głowę do przodu. Zacisnęła dłonie w piąstki i zagryzła zęby, próbując w sobie coś zdusić. I naprawdę próbowała, o czym świadczyło jej ciało, które wpadło w leciutkie drgawki. Co niby miała zrobić w takiej sytuacji?
Znów się nie udało... ─ wyszeptała, ledwie poruszając wargami. Przez moment stała tam, gdzie ją postawiono, ale w końcu nie wytrzymała. Zadarła głowę wyżej i skierowała błyszczące, załzawione oczy prosto na twarz Ryana. ─ Proszę cię! ─ krzyknęła nieco zbyt piskliwym, łamiącym się głosem. ─ MUSISZ ze mną iść! Inaczej już więcej jej nie zobaczysz!
Zrobiła parę kroków do tyłu i wskazała na schody, prowadzące na górę.
Ona jest naprawdę dobra! Trzeba jej pomóc! Wtedy pomogę ci znaleźć to coś, czego szukasz! Nie wzięłam ci tego. Nawet tego nie chcę, cokolwiek to jest! Prędko!


// @MG: kajam się za ten beznadziejny post...
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zabarykadowane drzwi. Cudownie. Nie dość, że nie świadczyło to o niczym, dobrym, to w dodatku teraz nie mogła wykonać całego misternego planu zabezpieczającego przed ewentualnym uwięzieniem w pokoju. Lecz czy świat nie należy do odważnych, czy nie powinna wykonać pierwszego kroku i wejść do środka? Owszem. Idąc za irracjonalną modą szepnęła pod nosem "yolo" i wykonała pierwszy krok.
Złom. Wskazywał na to nie tylko twardy kształt, ale i dźwięk jaki z siebie wydał, gdy skonfrontował się z jej butem. To musiał być złom, jednak dla upewnienia się, zrobiła krok w bok, pozwalając, by odrobina światła dostała się do środka, ukazując napierśnik. O czym ona myślała do tej pory? Że "ojciec" Mei jest robotem, wszak nie reagował na gorąco. Tutaj jednak znajdował się pokój jej mamy. Może ona je buduje, a może sama jest jednym z nich. Nijak pasowała jednak do tego wszystkiego postać dziewczynki, bardziej ludzkiej niż niejedno dziecko Desperacji. Może jednak jest anio...
Krzyknęła. Może nie był to jakiś wielki ból, ale poczuła jak coś zakleszcza się na jej kostce. Zaskoczyło ją to, pewnie stąd ta chwila słabości. Machnęła gwałtownie nogą, starając się wyrwać.
Na darmo. Zaklęła pod nosem.
Przekleństwo jednak zagłuszyło burczenie i ruch.
- Mamo Mei? - Poczuła się jak w jednym z dennych horrorów, jednak tylko to przyszło jej do głowy. Imię córki powinno załagodzić nieco obyczaje tego, co ją właśnie złapało. Może to tylko jakaś inicjacja, próba nastraszenia jej nim zapali się światło i pojawią się balony wraz z tortem? Marzenie ściętej głowy.
Sylweta rosnąca przed nią napawała ją bezsensownym strachem. To nie był potwór, to jedynie android, który nadal nie został dokończony. Zapewne jego oprogramowanie kończyło się na łapaniu i przyciąganiu. Nie potrafił nic więcej zrobić. Proszę...
- Proszę... - Nie zauważyła, gdy jej myśli przerodziły się w słowa. Zdanie jednak zostało przerwane już na początku, gdy silniejsze szarpnięcie zmusiło ją do spotkania z zakurzoną podłogą. Gruchnęła ostro na łokcie, zapominając o zasadach bezpiecznego spadania. Chciała jednak się zaprzeć, uniemożliwić łysemu dalsze przyciąganie ją do swoich mechanicznych trzewi.
Złapała nawet za metalowy napierśnik i przyciągnęła go do siebie. Nie była to najlepsza tarcza, ale jednak. W drugiej dłoni nadal trzymała nóż.
- Przestań! - Z błagania przejść do rozkazu, no, no. Prorokini zdała sobie nagle sprawę, że to nie martwe spojrzenie czy rosła postać mężczyzny - robota ją tak przerażała. Były to dźwięki, mlaskania, buczenia. Cała kakofonia uderzała w nią, tworząc coś obcego i przepełniającego ją grozą.
Zamachnęła się naramiennikiem, uderzając w robotyczne ramię. Może uda jej się je odłamać lub chociaż uszkodzić nim nie będzie odwrotu.
Pomijając już wołanie o pomoc. Bo wołała. Niekoniecznie Ao. Między błaganiami do Nowego Boga pojawiło się także imię wymordowanego i anioła. Była pewna, że ot tak sobie nie poszli. Kolejna pułapka.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

„Czyli co takiego? Jakąś zabawkę?”
Mała nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, jak trafnym określeniem się posłużyła. Grimshawowi też nie w głowie było wyprowadzanie jej z błędu.
Tak, właśnie. Różowe włosy, chłopak, średni wzrost ― uniósł rękę, odruchowo pokazując dokąd mniej więcej sięgał mu Nathair. Ponownie oparł dłoń o ścianę w miejscu, gdzie prawdopodobnie przed chwilą zniknęli. ― Widziałaś go parę minut temu, zanim twój ojciec zaciągnął go tutaj ― mruknął i zacisnął palce w pięść, by zaraz uderzyć dwukrotnie o ścianę z nadzieją na to, że łupnięcia poświadczą o tym, że po drugiej stronie znajduje się wolna przestrzeń, choć jeśli przeszkoda była solidna, nici z tego eksperymentu. Rzecz w tym, że jego zmysły były jednymi z nielicznych towarzyszy, którym mógł zaufać. Dopóki był trzeźwy – a był zawsze – nic nie mąciło jego odbioru bodźców. Przez ten cały czas uważnie przyglądał się czerwonowłosej, chcąc wychwycić choćby najmniejszy przebłysk kłamstwa, gdyby spróbowała wmówić mu, że o niczym nie wie, a od początku była jednym z głównym pionków w tej durnej zabawie w dom.
Raz jeszcze mimowolnie naparł na ścianę.
HUK.
Uniósł brwi i oderwał wzrok od Mei, unosząc go gdzieś ponad jej głowę, wiedząc, że głośny dźwięk poniósł się właśnie korytarzem. Wszystkie trzaski już dawno przestały robić na nim wrażenie. W tej ruderze dosłownie wszystko się sypało, ale nie każdy taki łomot spotykał się ze strachliwą reakcją domowników.
„Znów się nie udało...”
Dziewczynce naprawdę brakowało cennej umiejętności jasnego mówienia. Odkąd tylko tu przyszli obiecywała, że wszystko im wyjaśni, a choć mówiła całkiem sporo, nie potrafiła dokładnie powiedzieć im, co tu robili. Najwidoczniej wymordowany nie potrafił zadowolić się kwestią zasłyszenia głosów w głowie i przeczucia, że tak już po prostu trzeba było. Gówno prawda.
Co się nie udało? ― spytał, ale zanim uzyskał odpowiedź, zapłakany dzieciak już zdążył wciąć mu się ze swoją prośbą. Z niejaką odrazą spojrzał na załzawione, złote oczy. Nie odpowiadała mu rola niańki i nie zamierzał wcielać się w nią ani teraz, ani później.
„MUSISZ ze mną iść!”
Oho. Rozkazywać to my, ale nie nam.
„Inaczej już więcej jej nie zobaczysz!”
Jej?
Jak na zawołanie gdzieś w głębi domu rozległ się krzyk Taihen. Każdy porządny towarzysz natychmiast zerwałby się z miejsca i pobiegł na ratunek damie w opresji, ale ciemnowłosy przesunął ręką po policzku, jakby konieczność udania się w tamtą stronę była dla niego prawdziwym utrapieniem. Nie miał w sobie za grosz dżentelmeństwa, a urok osobisty przypadał do gustu tylko wielbicielom ceglanej subtelności.
Powinnaś zacząć bardziej panować nad tym, co dzieje się w twoim domu. Dlaczego kazałaś jej tam iść? ― Ściągnął brwi, gdy obarczał ją winą za krzywdę kobiety, ale mimo tego w końcu ruszył się z miejsca. Dopiero wyszedłszy poza próg pokoju dostrzegł, że palec dziewczynki wskazywał schody. ― Co tam jest? ― Ominął Mei, jakby nie zamierzał czekać na odpowiedź, ale to nie znaczyło, że mała miała mu jej nie udzielać. Nie chcąc tracić więcej czasu, wysunął złamaną rękę z kieszeni i poruszył kilkoma palcami, które już były w stanie zgiąć się i wyprostować. Pozostałe potrzebowały jeszcze chwili, by dojść do siebie. Sprawną dłonią sięgnął do kabury przy pasku i wysunął z niej rewolwer. Odbezpieczając broń, zerknął za siebie przez ramię, by upewnić się, że młoda idzie za nim. Nie spodobałoby mu się, gdyby postanowiła trzymać się z dala od zamieszania, którego była sprawczynią.
Wspiął się na schody wielkimi krokami, z każdym pomijając po dwa stopnie, by szybciej dostać się na górę. Gdy jego stopy wreszcie stanęły na piętrze, przebiegł wzrokiem dookoła i zatrzymał go na uchylonych drzwiach, zza których dobiegały niepokojące odgłosy. Podszedłszy do drzwi, pchnął je mocniej bokiem, chcąc poszerzyć przejście do pokoju. Nieszczególnie zależało mu na dyskrecji, gdy przeciskał się do środka z już wyciągniętą przed siebie bronią. Kilka kroków przed siebie, podeszwa z dużą siłą zaryła o mechaniczne ramię, jakby usiłowała zrównać je z ziemią albo przynajmniej odwrócić uwagę. Puste ślepie lufy już spoglądało w jedno z ciemnych oczu androida, zanim pomieszczenie wypełnił ogłuszający dźwięk wystrzału, a potem kolejnego – tym razem wymierzonego gdzieś w okolice barku robota. Mógł tylko liczyć na to, że ta pieprzona atrapa nie była zbyt wytrzymała.

Na razie nie będę odnosić się do sapania w tle, ne. Najwyżej coś ich zeżre.
{ Doprowadzanie ręki do użyteczności: 6/6 postów.
W następnym poście ręka będzie już całkiem sprawna, a Ryan przez resztę wątku nie będzie mógł się regenerować, tak.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Przeciskał się zawzięcie przez kręte tunele, ani na chwilę nie myśląc o zatrzymywaniu się. Adrenalina pulsująca w jego żyłach dodawała mu nienaturalnych sił, dzięki którym nie opadł jeszcze ze zmęczenia. Ostre zakręty, spadki, zwężony odcinek… byleby dalej, byleby dalej. Mimo, że pozostawiał makabryczny pokój za sobą, głowa nie pozwalała mu myśleć o czymkolwiek innym, jak o swądzie krwi i rozkładających się ciał, na wspomnienie których po raz kolejny zrobiło mu się niedobrze.
Bach!
Natrafiwszy na pierwszą przeszkodę, nie zastanawiał się długo. Natychmiast popchnął ją ręką, by zaraz z pchnięć dojść do postukiwań, a ze stukania do walenia w drewnianą powierzchnię pięścią. Był tak zdesperowany, że starał się naprzeć na konstrukcję całym swoim ciałem, zbierając z niej mnóstwo drzazg boleśnie wkłuwających się w nienaturalnie pobladłą skórę. Jednak to nie było tak ważne, jak wyjście z tego pieprzonego tunelu i poszukanie najbliższej drogi ucieczki. Byleby dalej, byleby dalej.
Wypadł z wybitej przez siebie dziury, w porę wyciągając ręce do przodu, dzięki czemu mógł podeprzeć się nimi o podłoże, nie witając się z ziemią własnymi zębami. Wyczołgał się możliwie jak najszybciej, w pierwszej chwili zauważając tylko tyle, że pomieszczenie, w którym się znalazł pozwalało mu wykonywać swobodniejsze ruchy. Później doszły kolejne bodźce, które nieco stępiły jego „pozytywną” myśl.
Zapach był  o d r a ż a j ą c y. Natychmiast przysunął wierzch dłoni do nosa, chcąc zniwelować dotarcie do niego swądu, choć w gruncie rzeczy nie wydawał się niewyobrażalnie jak obrzydzony. Wyszedł z pomieszczenia, które wyłożone były zwłokami… tam musiało śmierdzieć dziesięć razy gorzej. Pierwsze co przyszło mu na myśl; znalazł się w kolejnym pokoju usłanym trupami, choć poniekąd miał nadzieję, że przynajmniej byłoby ich mniej, a na to w gruncie rzeczy się zapowiadało, skoro czuł pod palcami podłoże. W następnej chwili uniósł głowę i przesunął spojrzeniem po otoczeniu. Serce natychmiast zabiło mu mocniej, gdy dostrzegł wijącego się na ziemi mężczyznę, wydającego z siebie niezidentyfikowane dźwięki. Jednak prawdziwy ścisk w gardle dokuczył mu dopiero, gdy zauważył siedzącą na krześle postać.
- Nathair? – głos miał zachrypnięty, wyraźnie nieprzygotowany do użytku, poniekąd dziwnie zapiszczały. Natychmiast podniósł się na nogi, niemal od razu czując, jak zmęczenie i strach ściąga go z powrotem na ziemię. Chybotliwym ruchem zbliżył się do anioła, wciąż mając na uwadze obecność nieprzytomnego faceta. – Co się tu, kurwa, dzieje? – zapytał wyraźnie nie zastanawiając się nad sensem zadawanego pytania. Wyglądał na nieźle poturbowanego przez los. Blada skóra, nosząca na sobie obrzydliwe zaschnięte płyny ustrojowe, zapożyczone z niektórych bardziej hojnych do podarunków zwłok, nakropiona była znaczną ilością potu i pojedynczymi pajęczymi nićmi. Jednak to nie on bardziej przypominał wcześniej widzianych trupów. Cienka skóra stróża autentycznie płakała krwią.
Nie zamierzał stać i się gapić. Mimo wyraźnego zamroczenia, ogarnął spojrzeniem stojący nieopodal stół, z którego pochwycił pierwszą lepszą rzecz, zdolną do przecięcia krępujących chłopaka pasów. Chciał jak najszybciej wyswobodzić Nathaira, rozpaczliwie opanowując drżenie własnego ciała. Byleby stąd uciec…
Skrzek.
Odwrócił rozżarzone żółcią spojrzenie w stronę rogu pokoju, automatem próbując wychwycić jedną z najbliższych dróg ucieczki, gdyby kolejna rewelacja dzisiejszego dnia okazała się nosić w sobie tyle samo śmierci, na ile Ailen zdążył się dzisiaj napatrzeć.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

”Mei jest normalna, Mei nie ma z tym nic wspólnego, bla bla bla.
To było wręcz OCZYWISTE, że dziewczynka musiała mieć coś wspólnego z tym całym syfem, a Nathair nie kupował tych pieprzonych bajeczek. Dla niego ta mała mogła pociągać w tym wszystkim za sznurki, a tylko zgrywać taką niewinną i nieświadomą. W końcu najlepszymi manipulatorami były dzieci. Albo osobnicy o ich aparycji. W dzisiejszych czasach nigdy nie wiadomo, czy maluch którego się widzi ma te swoje pięć lat czy pięćset.
A mężczyzna ewidentnie nie należał do ludzi. Co prawda anioł jeszcze nie wiem jakiej rasy jest jego prześladowca, być może wymordowany, być może anioł, ale człowiekiem to on z pewnością nie był.
Jego przypuszczenia zostały potwierdzone z chwilą, kiedy w agresora  uderzyła jego elektryczność. Dźwięki, jakie wydawał oraz smród spalonych przewodów jaki temu towarzyszył rozjaśnił wszelkie wątpliwości anioła.
Android?
Było mu coraz słabiej i niedobrze. Powieki nieco opadły, ale to i tak nie powstrzymało Nathaira prze krzywym uśmieszkiem, jaki wymalował się na jego twarzy.
- Pieprz się. – syknął nieprzyjemnie z tryumfem w jego głosie.
Póki co pozbył się wroga na trochę. Co prawda to chyba był jego pierwszy raz, kiedy potraktował androida swoją mocą i nie miał pojęcia jak oddziałuje ona na nie, aczkolwiek liczył tak, że ma kilka, może nawet kilkanaście minut na próbę ucieczki. Szarpnął się mocniej, ale czuł, jak z każdą kolejną sekundą jego mięśnie, całe ciało, staje się o wiele bardziej ociężałe niż normalnie. Wstrzyknięty specyfik zaczynał powoli działał. Musiał się sprężyć, bo inaczej…
Poruszenie z boku skutecznie przykuło uwagę jasnowłosego. Wzrok powędrował do małej sylwetki znanego mu wymordowanego. No proszę, a jednak żył i żadna zmutowana jaszczurka go nie pożarła.
- Spędzam wakacje w ekstremalnych warunkach. Normalnie all inclusive. – sarknął ironicznie I zgrzytnął zębami, szarpiąc mocniej nadgarstkami. - Myślałem, że zeżarła cię tamta jaszczurka. Albo że uciekłeś. W każdym razie jak widzisz, siedzę sobie przywiązany, bo jakiś powaleniec postanowił sobie mnie ponacinać. – syknął, kiedy Kurt odsunął się od niego podbiegając do stołu.
- W domu jest też Ryan i Taihen. Musisz ich znaleźć, Kurt. Nie wiem jakie inne pułapki nastawiono na nich, ale pewnie… – zamilkł przełykając ślinę przez zaschnięte gardło. Jego głowa, kiedy tylko została wyswobodzona z krępujących więzów, opadła na ramię ciemnowłosego.
- Idź i mnie zostaw. Nie uniesiesz mnie, a lada chwila przestanę się ruszać. Ten gnój podał mi jakiś środek paraliżujący mięśnie. – powiedział pospiesznie czując dziwne mrowienie ogarniające całe jego ciało.
- Musisz się spieszyć, nie wiem na ile go unieruchomiłem… Idź, i znajdź wpierw Ryana i Taihen, została z nimi jakaś dziwsdbbvfdm….. – raptownie słowa przemieniły się w cichy bełkot, kiedy dziwna substancja w końcu zaczęła działać. Anioł stracił zupełnie kontrolę na swoim ciałem. Niczym manekin, a jedynymi oznakami, że jest żywą istota była o wiele wolniej niż zazwyczaj unosząca się klatka piersiowa oraz poruszające oczy. To wszystko. Swoja droga to cholernie dziwne i upierdliwe uczucie. Niby wiesz co się dzieje dookoła ciebie, kontaktujesz, słyszysz, widzisz, ale…. Nie możesz się poruszyć. Jakbyś czuł będąc w cudzym ciele. I tym o to sposobem Nathair był zdany niestety na Ailena oraz na to, co los mu przyniesie.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

AILEN I NATHAIR
Cały dom skąpany był w kurzu i tego pomieszczenia również to nie ominęło, nadając mu tę niepotrzebną nutę zaniedbania. Taihen jakiś czas temu rzuciła, że wszystko tutaj prezentuje się w miarę, ale brakuje temu miejsca kobiecej ręki i aż ciężko było zaprzeczyć. To, gdzie znajdowali się teraz Nathair i Ailen przypominał od wieków nieużywany pokój, przeznaczony na coś, czym żaden ojciec nie powinien się parać. Na środku znajdowało się ─ oczywiście ─ krzesło, do którego anioł stróż Ryana nie tylko był przywiązany szorstkimi, tnącymi skórę sznurami, ale też przypięty za lewy nadgarstek do metalowego podłokietnika. Ailenowi udało się dorwać skalpel lub piłę chirurgiczną i przeciąć więzy przytrzymujące (wręcz duszące) wcześniej różowowłosego.
Nathair powinien czuć ból, szczególnie w okolicy karku (miejsce to szczególnie krwawiło i Kurt mógł się o tym natychmiast przekonać, gdy głowa towarzysza opadła na jego ramię), ale w rzeczywistości ciało przestawało należeć do niego.

W kącie zaś raz po raz rozlegało się szamotanie, trzepot skrzydeł, czasami cichy skrzek, aż w końcu głuchy trzask, gdy metalowa klatka upadła na ziemię. Zabrudzona białym kurzem płachta zsunęła się, odsłaniając świetlisty skrawek niewielkiego łebka.

Nathair zaś dostrzegł coś błyszczącego w zapajęczonym rogu pokoju.

Z kieszeni Kurta wypadła karteczka z rysunkiem.

// OPIS POMIESZCZENIA. Jednym z możliwych wyjść jest to, którym przyszedł tutaj Ailen ─ przez wentylację. Poza tym pomieszczenie jest niezbyt wielkie. Znajduje się tu ─ jak pisałem ─ krzesło, do którego wciąż przytwierdzony jest Nathair (kajdankami). Obok charakterystyczny, metalowy stół z masą chirurgicznych narzędzi ─ głównie poplamionych starą krwią, zardzewiałych i napiętnowanych przez czas. Naga, dogorywająca, rzucająca mdłe, żółte światło żarówka jest jedynym „pokojowym” źródłem światła (prócz niej świeci się jeszcze ptaszysko w klatce).
Poza tym w pokoju jest parę regałów; niektóre ze starymi książkami, na innych poukładane są fiolki z różnymi napisami (w tym czerwona, niebieska i fioletowa, wszystkie z karteczkami z napisem „antidotum”), obok półki z nimi doklejone zdjęcie Mei (z dopisanym flamastrem hasłem „Moja córeczka! Źródło życia!”). Czerwonowłosa, roześmiana dziewczynka o wielkich, złotych oczach i wyszczerzonym pyszczku. Znajdzie się też jakaś mapa i inne narzędzia, nawet młotek.
W jednym z rogów skrzynia (w środku ubrania, parę starych, używanych do poprzednich operacji kitlów; para butów; czarna, brudna bluza; spodnie na zmianę, dżinsowe, 3/4). Poza tym po przeciwległej do wentylacji stronie, pokój wydaje się biec dalej. Prawdopodobnie jest w kształcie litery „L”. Po skręceniu tam da się ujrzeć kolejne żelazne drzwi (podobne jak te z pomieszczenia, z którego wrócił Kurt). Obok nich czytnik.

Nathair: całkowite obezwładnienie ciała nastąpi w następnym twoim poście (postać nie będzie mogła się w ogóle ruszać). Aktualnie może jeszcze próbować jakoś drgnąć, coś powiedzieć. No i domyślam się, że nie będziesz mieć zbytnio na co odpisywać, więc się z postem nie męcz.


TAIHEN SHI I RYAN.
Nie kazałam ― wzbroniła się Mei, patrząc na niego spanikowana. ― Naprawdę! Ja tylko słuchałam taty! ― zarzekła się piszczącym głosem, od razu idąc za nim. Nie, nawet nie zanim. Centralnie pchała się przed niego, pierwszej włażąc na schody. Nie odpowiedziała. Nie dlatego, że nie chciała, ale dźwięk odbezpieczanej broni wywołał u niej nagłe drgnięcie. Obejrzała się za siebie zlękniona i wnet inne słowa cisnęły się jej na usta.
Co ty robisz!? ― to już nawet nie było pytanie. Krzyknęła w pełni zaskoczenia (na cały dom, więc Taihen również mogła to usłyszeć), patrząc na broń, jakby pierwszy raz widziała coś takiego. I... cóż. Poniekąd była to prawda, choć młody umysł wiedział, do czego to służy. ― Nie można tutaj strzelać! Nie, czekaj! Komuś może stać się krzyw--
Ale on nie słuchał. Wielkimi krokami przebył schody, zmuszając młodą do szybszego przebierania nogami, choć te w jednej chwili stały się jak z waty. Potknęła się zresztą na ostatnim stopniu, upadając na kolana. Syknęła wtedy, bo jedna z rąk ugięła się mocno, przez co omal nie straciła całkowitej równowagi (i nie przyryła twarzą w podłogę). Pozbierała się jednak szybko, zaciskając palce na przedramieniu i... już, już prawie zrobiła kolejny, drżący krok, ale w tej samej sekundzie rozległy się strzały.
Zza drzwi (których, nawiasem, nie dało się szczególnie dalej przesunąć) dobiegło teraz głośniejsze warknięcie, gdy nieznajomy mężczyzna z pistoletem wszedł do pomieszczenia. Ledwie nacisnął na spust, a już coś rzuciło się na niego, spychając na bok, na ścianę, przygniatając dużym, pokrytym szorstkim włosiem cielskiem. Czymkolwiek to było ― gryzło. I właśnie chwyciło Grimshawa za nadgarstek, szarpiąc nim i próbując rozedrzeć jak stary materiał.
Robot puścił jednak Taihen, gdy tylko został trafiony. Z dziury w ramieniu zaskrzyły się malutkie, elektryczne iskry, a on sam przez chwilę stał odurzony. Przez chwilę. Oczy nabrały ponownego, czerwonego blasku, a ręka tym razem sięgnęła po coś, dotychczas opartego o ścianę. Długi, metalowy pręt śmignął w górę, gdy android szarpnął ręką i zaczął okładać prowizoryczną bronią ciało prorokini.

I wtem światło.
W drzwiach, dysząc i postękując stała Mei, szeroko otwartymi, złotymi oczami przyglądając się pokojowi. Wszystko wskazywało na to, że pomieszczenie było całkiem duże, od góry do dołu wypełnione metalowymi częściami, kablami, kartkami z projektami. Gdzieś w rogu coś pikało, przysłonięte po brzegi niedokończonymi marionetkami, które w martwych pozach zastygły na sobie, jak wielka plątanina rąk i nóg. Prócz robotów tu i ówdzie znajdowała się zakrwawiona część ciała ― kadłub, noga, oderwane żywcem ramię. To wszystko razem zgromadzone wydusiło z gardła Mei głośny wrzask, na który zareagowała bestia wciąż szarpiąca Ryana. Była wysoka, szeroka w barkach, bardzo szczupła w talii. Przygarbiona sylwetka, długi pysk wyposażony w dwa rzędy trójkątnych kłów. Za długie ręce praktycznie dotykały ziemi, choć „ręce” to dość przyzwoite określenie na powykrzywiane łapy, próbujące zahaczyć o część ciała Ryana. Wrzask dziewczynki pobudził zwierzę, które mocniej pchnęło Grimshawa na ścianę.

// OPIS POMIESZCZENIA: duże i bardzo wysokie. Do ścian przymocowane są metalowe części ciał. Na hakach wiszą korpusy, na półkach poukładane zostały mniejsze fragmenty: dłonie, stopy, nosy. Podłoga usłana jest ludzkimi szczątkami, padliną, kartkami, ogólnym brudem, dotykającym również niedokończonych jeszcze androidów (największa ich sterta leży na lewo od wejścia) i sięga ponad trzech metrów. Naprzeciwko wejścia, po prawej stronie znajduje się biurko, wypełnione masą papierów oraz ledwo dychającym zestawem komputerowym. O ścianę również poopieranych jest parę kończyn, na podłodze tu i ówdzie można znaleźć narzędzia (młotki, śrubokręty itp.).
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

„Myślałem, że zeżarła cię tamta jaszczurka.”
Skrzywił się nieznacznie na samo wspomnienie. Jak na zawołanie poczuł, że poza stęchłym zapachem krwi i śmierci, nosił na sobie coś, co przypominało rybny odór zaślinionej paszczy bestii. Dla lepszej wizualizacji efektu, włosy Kurta dalej były gdzieniegdzie zlepione przez jakąś lepką maź. Zaraz jednak szybko pokręcił głową, niemal od razu zabierając się za przecinanie krępujących Nathaira węzeł.
- Teoretycznie tak było. Wypluła mnie do jakiejś graciarni na piętrze. Słyszałem z dołu wasze głosy, ale nim zszedłem, schody się zapadły. – syknął, starając się mówić jak najszybciej i jak najbardziej rzeczowo. W gruncie rzeczy jego problemy ze skupieniem w tym momencie zaczynały dosięgać zenitu. Zbyt wiele działo się w jednej chwili. Ailen powoli zaczynał się gubić w biegu wydarzeń, a przecież tak wiele pozostawało jeszcze do zrobienia. Przede wszystkim wypadałoby przeżyć… i dać taką samą szansę Nathairowi, a operowanie skalpelem przy użyciu drżących rąk nie wydawało się najefektywniejszym sposobem na bohaterski ratunek. – Wpadłem do małego pokoiku. Pełnego poharatanych zwłok. – streścił, nawet nie siląc się na głębsze opisy. Stróża nie powinno to za wiele interesować w obecnej sytuacji, choć Ailen czuł, że poniekąd mógł mu dać do myślenia. I to w jakim pozytywnym tonie! Coś al’a pewnie byś do nich dołączył.
„Idź i mnie zostaw.”
- Kretyn. – pęk! Wszystkie liny zostały przecięte, a Kurt sprawnym ruchem strącił ich pozostałości z poharatanego ciała chłopaka, niemal natychmiast mocniej wbijając się nogami w podłoże, byleby tylko go utrzymać. No tak, kajdanek tak łatwo się nie pozbędzie, najpewniej nawet na próżno będzie mu próbować jakkolwiek im zaszkodzić tym marnym, zardzewiałym skalpelem.
Cholera.
Faktycznie. Słyszał na dole kilka głosów. Szczerze mówiąc nie miał pojęcia, że ten trzeci należał do Taihen, ale to tylko dodawało problemów. No i została z nimi… kto? Jakaś „dziwka”?
Zmarszczył nos, delikatnie układając bezwładne ciało Nathaira z powrotem na krześle, dokładając wszelkich starań, byleby tylko nie skrzywdzić go jeszcze bardziej. Nie był słabeuszem, choć jego ciało i bez tych wszystkich czerwonych smug i sińców było dosyć kruche.
W tym momencie cały ciężar sytuacji spadł na jego wątłe barki.
Zlustrował ptaszysko szybkim spojrzeniem, nie do końca rozumiejąc po jaką cholerę ktoś je tutaj sprowadzał. Mimo wszystko… feniks? Wrócił spojrzeniem do siedzącego na krześle chłopaka. Chodziły plotki, że ich łzy potrafią uzdrawiać, a wśród nich bez wątpienia występowała osoba, która by tego potrzebowała. Jednak nie zatrzymywał się dłużej nad zwierzęciem, chcąc jak najszybciej skupić się na odnalezieniu jakichkolwiek innych dróg ucieczki.
Schylił się po wypadniętą z jego kieszeni kartkę, jakimś cudem stając dokładnie naprzeciw przyklejonych zdjęć. Natychmiast skojarzywszy fakty raz jeszcze przyjrzał się paskudnemu malowidłu z ojcem, córką i materacem, zaskakująco szybko łącząc wątki. Zdruzgotany ciężką wagą swojej żony mężczyzna w kiltu przypominał tego, który właśnie pokładał się niedysponowany na ziemi. Najwyraźniej poza sadystycznymi torturami bardzo lubił też niedzielne spacery do parku ze swoim małym dzieckiem.
- Gość ma córkę. – odparł pospiesznie, nie wiedząc, że Nathair już od dawna zdawał sobie z tego doskonale sprawę. Schował ponownie rysunek do kieszeni, zauważając, że pomieszczenie wydawało się nieznacznie skręcać w jedną ze stron. – Czekaj. – rzucił do anioła z wyraźnym pośpiechem ruszając przed siebie.
Drzwi. Takie same jak…
Przełknął głośno ślinę, bez wątpienia zauważając podobieństwo do tych, do których przylgnął kurczowo plecami, gdy jedna z poharatanych osób niespodziewania ożyła i chwyciła go pazurzastą łapą za nogę. Spodziewał się, że za nimi zastanie podobne widok, jednak… poniekąd to jedyna szansa. Zorientowawszy się, że ciężkie, metalowe drzwi za nic nie ruszą pod wpływem jego mizernych sił, natychmiast wrócił do Natahira, raz jeszcze lustrując spojrzeniem leżącego na ziemi faceta.
- Za rogiem są drzwi. Na czytnik… - odparł, niebywale ostrożnie podchodząc do zgrzytającego mężczyzny. – Możliwe, że ma jakąś kartę czy inną przepustkę. – jeśli tylko android nagle nie poderwałby się do góry i o ile Kurt byłby w stanie w ogóle go dotknąć, nie narażając się na przejęcie z jego ciała impulsu elektrycznego, z pewnością porwałby się na przeszukiwania jego kieszeni.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Tylko bogowie każdej wiary byli świadkami, jakimi nieprzyjemnymi inwektywami Nathair właśnie obrzucał ojca dziewczynki, samą dziewczynkę i swoje beznadziejne położenie. Jeszcze zniósłby nacięcia na ciele. Tak samo ranę na karku, z której sączyła się krew zlepiając jego włosy z tyłu, ból oraz wszelakie inne niedogodności, gdyby tylko mógł się swobodnie poruszać.  A tak był zdany na łaskę innych, w tym przypadki Ailena. A Nathair naprawdę wolał być samodzielny. Aktualnie jedną z myśli, która zajmowała jego umysł, była niewiadoma jak długo pozostanie w takim stanie. Oby paraliżujący środek niebawem przestał działać.
Coraz ciężej było mu utrzymanie głowy w pionie, by cokolwiek ujrzeć. Z każdą kolejną sekundą czuł, jak usta wydają mu się zupełnie obce, nie należące do niego. Rozchylił je, lecz ponownie zamknął, zbierając wszelkie siły i wysiłek, by wypowiedzieć chociaż jedno zdanie.
- W rogu… – wymamrotał cicho, mając nadzieję, że Kurt ma coś więcej z kota, niż tylko charakter, ale też I słuch. Widział coś, ale nie potrafił sprecyzować co to takiego. A w tym momencie młodszy wymordowany był jego zarówno nogami, jak i rękoma.
Kątem oka obserwował poczynania Ailena, chociaż szczerze to nie mógł na nim nadążyć. Musiał naprawdę żałośnie w tym momencie wyglądać. Pół nagi, przypięty kajdankami do jakiegoś krzesła jak ostatni skazaniec, nie mogąc się ruszyć i świszcząc jak stary parowóz. Jeszcze brakowałoby, żeby do pomieszczenia wpadł jakiś wróg. Byłby cudowną wisienką na tym przeklętym torcie.
- Martwię się o Ryana. Mam złe przeczucia. – cichy głos przeciął panującą ciszę. Anioł miał nadzieję, że imię Wymordowanego podziała na Kurta i ten postara się jak najszybciej dostać do niego, by sprawdzić co się dzieje i czy nic mu nie grozi. A do tego czasu może to gówno przestanie działać. A jak nie… szczeźnie w tym miejscu. Chociaż to i tak lepsza śmierć niż utopienie w kałuży. Albo udławienie się własnymi wnętrznościami albo wymiocinami, a i takie przypadki się trafiały. Zawsze mogło być gorzej, prawda?
”No idź do niego, do cholery” przemknęło przez umysł anioła, niemalże warcząc na Ailena. Jaka szkoda, że Kurt nie mógł tego dosłyszeć. Aczkolwiek anioł nic nie mógł poradzić na to, że dla niego w tym momencie były zupełnie inne priorytety, niż jego własne zdrowie. Uroki bycia stróżem.



                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Off :: Archiwum misji

Strona 5 z 9 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach