Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Archiwum misji


Strona 4 z 9 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9  Next

Go down

// @MG: starałem się uwzględnić wszystko, ale... mogłem coś przypadkiem pominąć (ruch bohatera lub pytanie). Jeśli tak się stało: napiszcie mi na pw, wskazując element, który mi umknął, to dopiszę do postu. c:
---
RYAN, TAIHEN SHI I  kasztanki NATHAIR.
Ryan po uchyleniu drzwi ujrzał jedynie przenikającą ciemność. Słaby snop światła, jaki wpadł do pomieszczenia, oświetlił stertę poustawianych na sobie książek, zeszytów i ─ być może ─ albumów. Poza tym ze środka buchnął o wiele cięższy zapach starych kartek i próchniejącego drewna. Zapewne dwa kroki więcej, a poczułby się jak w typowej, zapomnianej przez żywych bibliotece.
Tymczasem jednak stał „przed” kuchnią, taksowany spojrzeniem dziewczynki.
Powiedziałam wszystko co wiem ─ jej głos nabrał nagle ostrzejszej nuty, która wcale nie pasowała do dziecka sprzed momentu. A już z pewnością nie pasowała do jej twarzy, która na ułamek sekundy mocno spochmurniała. W oczach zabłysł jakiś kurwik zniecierpliwienia. ─ Nie okłamuję was, bo nie mam do tego żadnych powodów, Ryanie. Pytasz, więc odpowiadam.
„Nie, nie słyszymy”.
Od razu przeskoczyła spojrzeniem na Nathaira. Jej dziecięca mimika wróciła na miejsce w tej samej chwili.
Nie? ─ U kogo, jak u kogo, ale u niej zaskoczenie było wręcz namacalne. ─ Chociaż... hm. To chyba naturalne. Praktycznie wszyscy na tym świecie są głusi. Na wszystko. Na słowa, na prośby, na uwagi. Nic dziwnego, że cały czas rodzicie się i umieracie tak samo głupi.
Mimo wypowiedzianych słów nie brzmiała jak ktoś, kto chciał ich obrazić. Wręcz przeciwnie: sprzedała im właśnie podręcznikową formułkę, brzmiącą równie subiektywnie, co każdy inny wpis w encyklopedii. Dokładnie tak, jakby przytaczała cudze słowa, a nie swoje własne. Prędko się uśmiechnęła.
Tak mówi mama. ─ Zaraz pokiwała twierdząco głową. ─ Racja, braciszku! To ani ja, ani mój tata. Nie mieliśmy nic wspólnego ze smokiem, którego spotkaliście. ─ W tej chwili zerknęła na Taihen. Jej szczupłe ramiona podniosły się i opadły. ─ Mama? Pewnie u siebie, jak zwykle. Zresztą, nie wiem. Tatuś mówi, że nie mogę się na razie z nią widzieć i że będzie mnie unikać, póki nie będzie gotowa, żeby się ze mną zobaczyć. A ja jestem Mei. A mój tata to tata. Poza tym ja mam moc! ─ żachnęła się z lekkim opóźnieniem, nadymając policzki. ─ Przecież umiem leczyć! Tylko nie mogę. Tata się na to strasznie złości. Wtedy tutaj ─ podniosła dłoń i postukała palcem wskazującym w powietrzu na wysokości swojego czoła ─ robi mu się taka wielka zmarszczka i wygląda jak shar pei. To taki pies.
Tak jakby nie wiedzieli...
Ojciec zdążył jednak wrócić. Na uwagę Taihen obdarzył ją tylko nieprzychylnym, martwym spojrzeniem.
Dam sobie radę, dziękuję ─ warknął, siląc się na uprzejmość, której nie dało się wyczuć w żadnym stopniu. Gdy spojrzał na Nathaira, to wrażenie tylko się spotęgowało. Emanował zupełnie odwrotną aurą, niż Mei. ─ Pan ze mnie teraz kpi? Nie, nie słyszę żadnych głosów. Jestem normalnym człowiekiem, w tym nienormalnym świecie. ─ Przystanął przy Mei, która akurat została podsadzona przez Taihen. Kontynuował: ─ Nie wiedziałem ─ przyznał już lżejszym tonem. ─ Pierwszy raz widzę was na oczy. I skąd, u licha, miałbym wiedzieć, że stanie się wam coś złego?
Rozległo się ciche stukniecie, gdy dwa kubki uderzyły o siebie. Mei ściągnęła je z góry i przytuliła Taihen.
Dziękuję! Wychodzi na to, że tylko my wypijemy herbatę ─ dodała nieśmiało, stając już na ziemi. Jej głowa ledwo sięgała ponad blat, ale dzielnie ustawiła naczynia obok ojca i chwytając się brzegu owego blatu podskoczyła dwa razy.
Przynieś herbatę, kochanie.
Dobrze!
Mei zerwała się, ale nim wybiegła z pomieszczenia, zatrzymała się jeszcze i obejrzała na Nathaira, posyłając mu radosny uśmiech. Nie odpowiedziała. Pobiegła dalej, tym razem zostawiając z gośćmi ojca. Mężczyzna zaciskał palce na gorącym naczyniu, przez dłuższy moment milcząc. Dopiero słowa Taihen wybiły go z zamyślenia. Wręcz mechanicznym ruchem zwrócił ku niej twarz i wyciągnął usta w krzywym grymasie, który prawdopodobnie miał być uśmiechem.
Tak. Chyba tak. Żona ma mało czasu na porządki ─ wymamrotał cicho. ─ A w tym domu? Ja od urodzenia. Moja rodzina wyremontowała ten budynek na tyle, na ile było ich stać. Miałem szczęście. Szkoda tylko, że Mei musi żyć tutaj. ─ Czajnik lekko zadrżał. ─ W M-3 byłoby jej o wiele lepiej.
„Muszę do toalety”.
Oczywiście! ─ powiedziała nagle dziewczynka, która pojawiła się w pomieszczeniu dosłownie znikąd. W dłoni trzymała całkiem sporą puszkę z napisem „coffee”. ─ Łazienka jest po pra--... ─ nie zdążyła. Nathair już zniknął za rogiem, zostawiając Mei z zastygniętym na ustach uśmiechem. Zaraz jednak wydusiła z siebie krótki, wymuszony śmiech, rzuciła „no cóż” i podeszła do blatu, wsypując jakieś tam listki i inne, nietrujące rzeczy. Mężczyzna zalał kubki wrzątkiem, a potem odstawił czajnik na kuchenkę, chowając dłonie do kieszeni długiego kitla.
Nagle rozległ się kolejny trzask. Mężczyzna drgnął, prostując plecy i zwracając twarz w kierunku, gdzie poszedł Nathair. Westchnął od razu, wykrzywiając usta w zniesmaczeniu.
Zaraz wracam. Pewnie otworzył nie te drzwi co trzeba i znów coś się zerwało.
Poszedł tam, niezbyt jednak się spiesząc.
Mei w tym czasie chwyciła za kubek i ostrożnie podeszła do stolika, kładąc na nim naczynie z gorącą herbatą.
Mamy tutaj parę pomieszczeń, do których nie wolno wchodzić ─ powiedziała po prostu, zerkając kątem oka w stronę Taihen Shi. ─ To bardzo stary dom i nie wszystkie pokoje są wyremontowane. Niektóre służą za ogromne schowki. Na przykład ten obok mojego pokoju. W środku jest mnóstwo rupieci i nikomu niepotrzebnych gratów, ale tata uważa, że mogą nam się jeszcze przydać, bo tutaj wszystko jest na wagę złota.
„Dlaczego są zamknięte?”
Nawet nie zauważyła, że na moment zniknął. Od razu jednak na niego zerknęła.
Mieszczą w sobie bardzo dużo starych czasów ─ zamilkła na moment, zaciskając usta w wąską linijkę. ─ Może... gdyby pan poszedł ze mną, moglibyśmy jakieś otworzyć. Mam klucze do wszystkich, ale zawsze istnieje niebezpieczeństwo, że jak jakieś otworzę, to zaraz coś spadnie na głowę. Ostatnio jedne uchyliłam, ale zerwała się półka i... ─ Kąciki jej ust drgnęły lekko ku górze. ─ Nie mogę ich sama otwierać. Tata się po prostu o mnie martwi. Nie chce, żebym przypadkiem zrobiła sobie krzywdę. Traktuje mnie trochę jak jakąś porcelanę. Tego nie wolno, tego nie dotykaj, a tego nie rób, bo się poparzysz. Gdyby nie mama, pewnie nie wychodziłabym z domu.

NATHAIR.
Nathair szedł zostawiając za sobą cichnący głos Mei. Hol był tak samo długi jak ostatnio, ale tym razem czas zdawał się jakby przeciągać. Wysokie sklepienie przytłaczały, masa obrazów natrętnie wgapiała się w intruza, dobitnie przypominając mu, że wcale nie powinno go tu być, a skoro już jest ─ niech spierdala. Przed nim rozległ się nagle cichy trzask łamanego drewna, potem jakieś szuranie i znów cisza, ale nim dotarł do schodów, było tam tak samo, jak poprzednio. Może tylko dywany leżały jakby inaczej.
A pokój Mei? Typowy i dziewczęcy, choć w nieco mniej urokliwym wydaniu. Dawniej jasnoróżowe ściany były przykryte pastelowo-niebieską tapetą, która do dziś zdążyła zżółknąć. Gdzieniegdzie odchodziła lub została zdarta. Wielkie łóżko na środku pokoju było prawdopodobnie jedynym naprawdę zadbanym elementem. Wyściełane białą, pachnącą pościelą, z mnóstwem ogromnych poduszek ─ każda z innej parafii. Brakowało tylko baldachimu, a z całą pewnością można by nazwać mebel królewskim. Wokół walała się cała masa maskotek i zabawek. Drewniany koń na biegunach z ułamanym ogonem, pluszaki wszelakiej maści i rozmiarów (parę nawet w zaskakująco dobrym stanie). Na ścianach pozawieszanych było parę obrazów, jakieś dziecięce rysunki (głównie bazgroły i cała masa prostokątów z uśmiechami). Gdzieś pod ścianą ustawiona była jeszcze skrzynia z ubraniami, a obok niej regał, wypełniony książkami ─ głównie legendami, baśniami i historyjkami dla dzieci.
Przeszukanie pokoju nie zajęłoby wieków, bo nie był szczególnie ogromny, ani wyposażony w niewiadomo jak liczne meble czy inne gadżety. Wchodząc do pokoju Nathair nadepnął na jednego z pluszaków. Żółto-brązową żyrafę z bardzo długą szyją i grubym brzuchem. Jak zawsze pluszaki były w środku miękkie, bo wypchane głównie watą, tak tym razem poczuł, jak but naciska na twardy przedmiot.
Rozległo się nagle głośne odchrząknięcie. O framugę drzwi opierał się ojciec Mei, z ramionami skrzyżowanymi na torsie.
Nie wygląda mi to na łazienkę ─ zaczął ponuro. Na jego twarzy nie majaczyła żadna emocja. Może tylko w oczach odbijał się blask gniewu. ─ Mogę w czymś pomóc?

AILEN.
Schodząc po schodach mógł zorientować się w jednym ─ o ile dosłownie WSZYSTKO było tu brudne (podłogi, ściany, dywany, meble) i pokryte kurzem, tak schody prezentowały się zaskakująco... może nie tyle co czysto, a zwyczajnie nie były udekorowane tak wieloma centymetrami pyłków i innych ustrojstw. Co jaki czas na drewnie pokazywała się tylko ciemniejsza plama... poza tym były wytarte.
„Nikogo przy nim tak naprawdę nie było”?
Zabawne.
Ailen jakby wykrakał.
Wszystko pewnie byłoby okej, gdyby pod koniec schodów nie nastąpił na jeden z wyjątkowo starych stopni. Drewno ułamało się, noga zaklinowała, ciało poleciało do przodu, a ręce w ostatniej chwili chwyciły za poręcz, ratując chłopaka przed przywitaniem podłogi zębami. Ailen miał wrażenie, jakby tym chwytem zgniótł ową poręcz, która w pewnym miejscu wydawała się zaskakująco miękka ─ jak pleśń lub zmolestowana przez dziecięce palce plastelina.
Nie zdążył jednak sprawdzić, w czym zatopił palce, bo schody, które dotychczas dumnie prezentowały wszystko to, co schody prezentować sobą mogą (czyli schodki), nagle się poruszyły. Stopnie przekręciły się, tworząc prowizoryczną zjeżdżalnię, a sam Ailen, nim zdołał jakkolwiek zareagować, upadł i dosłownie zjechał w dół te parę centymetrów.
Pewnie przywaliłby twarzą w podłogę...
Pewnie rozbiłby sobie nos...
Pewnie...
Gdyby tylko podłoga nagle nie zatrzęsła się i rozeszła odrobinę na boki. W ziemi magicznym sposobem pojawiła się dziura, do której wpadł. Bez dwóch zdań mógł poczuć się jak w zsypie na śmieci, a gdy nareszcie wypluła go rura, upadł twarzą na coś miękkiego. Natychmiast poczuł w ustach metaliczny posmak, a do nosa dotarł ostry, wręcz podcinający nogi odór. Niejednej osobie pod samo gardło podszedłby żołądek.
Podłoże było miękkie i twarde jednocześnie. Noga mogła stanąć tam i ówdzie stabilnie lub zapaść się nagle na parę centymetrów w czymś gąbczastym.
Jeśli Ailen wymaca ściany, dotrze do kontaktu, dzięki któremu zapali malutką, nagą żarówkę, oświetlającą pomieszczenie brudno-złotym blaskiem. W dodatku światła tego będzie naprawdę niewiele, acz wystarczająco, aby...

Spoiler:


----
Opis pokoju Mei:
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Szybko doszedł do wniosku, że schody w przeciwieństwie do niektórych obiektów w tym domu cieszyły się jako taką używalnością. Centymetrowe warstwy kurzu oplatające wszystko dookoła, wydawały się być łaskawsze w stosunku do starej poręczy i skrzypiących schodków. Widocznie domownicy zwykli z nich korzystać, a co za tym idzie na piętrze musiało znajdować się coś ciekawszego, aniżeli zdążył zobaczyć. Jednak jego myśli szybko odbiegły od kupy gratów na strychu i dziwnie zaryglowanych drzwi, gdy do jego uszu dobiegały coraz wyraźniejsze szmery. Głosy, które znał, a przynajmniej w jakiejś części.
Figa.
Trzask łamanego drewna wyprzedził myśli i nim zdążył się zorientować, Kurt już leciał do przodu, kompletnie wybijając się ze swojego planu „mają myśleć, że Cię tu nie ma!”. Nie wydał z siebie ani jednego dźwięku, acz serce zabiło mu trzy razy mocniej. Z ulgą stwierdził, że zdążył chwycić za poręcz, acz marne poczucie ukojenia szybko rozstało rozwiane. O ile pamiętał, faktura drewna nieco różniła się od tego, co aktualnie trzymał w dłoni. Nie zdołał odwrócić łba w stronę podejrzanie miękkiej masy, gdy dosłownie stracił grunt pod nogami. Upadł i zjechał w dół, wprost do dziury, która wyrosła przed nim jak znikąd.
Jęknął przeciągle, podnosząc się na kolana. Automatycznie przetarł twarz czując w ustach metaliczny posmak. Choć upadek był zaskakująco mało bolesny, Kurt podejrzewał, że krew zaczęła ciec mu z nosa, za sprawą mimo wszystko niezbyt przyjemnego lądowania. Czekając na odpowiedź bólu, doczekał się swoistej pięści w samą twarz, jednak bynajmniej nie od strony drugiego człowieka. Odór, który w niego uderzył był tak silny, że Ailen momentalnie zaczął kaszleć, jak na zawołanie stając na równe nogi. Podciągnął kołnierzyk koszulki, by osłonić swój atakowany w nierównej walce nos przed przynajmniej częścią bezlitosnych ciosów. Przez wszechogarniającą go ciemność nie był w stanie zorientować się, gdzie tym razem wylądował, acz zaczął podejrzewać, że w czymś na wzór składowiska śmierci. Może kolejny pokój zagracony stertą rupieci? Rozpaczliwie doszukując się ściany, co rusz stąpał po czymś gąbczastym, chrzęstliwym lub podejrzanie twardym. Miał wrażenie, że nie było kawałka podłogi, który nie byłby przysłonięty przez specyficzne przedmioty wypełniające pomieszczenie. Gdy poczuł na opuszkach palców zimno betonowej ściany, zaczął po omacku doszukiwać się włącznika, mając nadzieję, że faktycznie się tam znajduje. Jego modlitwy zostały wysłuchane, choć byłoby lepiej, gdyby nie odpędzał od siebie ciemności.
Momentalnie poczuł, jak strach swoją lodowatą, skostniałą łapą przebiega wzdłuż jego kręgosłupa, wywołując niekontrolowany dreszcz. Widok był makabryczny, w pierwszych dwóch sekundach odejmując Ailenowi zdolność mowy. Dopiero za drugim mrugnięciem zorientował się, że przed minutą był twarzą w twarz z trupem z wydrążonymi oczodołami i ułamanym nosem, co zwolniło jego struny głosowe, acz zamiast krzyku wyrwało mu się tylko krótkie, przytłumione jęknięcie. Żołądek uznał, że to za wiele dla kogoś jego pokroju, więc wyzbył się wszystkich rewelacji, których zdążył się do tej pory dorobić, wyrzucając je na bezgłowy tors, na którym przyszło mu stać. Gdyby nie ściana, na pewno wylądowałby na tyłku, ponieważ autentycznie ugięły się pod nim nogi, a skóra nabrała jeszcze bledszego odcienia, niż Kurt miał normalnie w standardzie. Chwycił się za brzuch i mocno zacisnął powieki, by choć na chwilę nie patrzeć na usłane przed nim zwłoki, acz ilekroć ogarniała go ta sama błogosławiona ciemność, wyobraźnia nie pozwoliła myśleć Ailenowi o niczym innym, jak o tym, że był zewsząd otoczony przez śmierć. Szybko został zmotywowany kolejną myślą.
Muszę się stąd kurwa wydostać!
Wyjątkowo niestabilnym krokiem, podpierając się cały czas o ścianę, ruszył w kierunku jedynego obiektu, który w tym momencie był zdolny do oglądania. Szafa bez drzwi natychmiast stała się jego celem. Kurt nie dbał już o ostrożność, a stawiał coraz to kolejne, nieprzemyślane ruchy, starając się nie patrzeć na to, co miał pod swoimi nogami. Z zaciśniętą, drżącą szczęką stąpał po kolei po blondwłosej głowie, wykręconych nogach, pozbawionym rąk torsie i nietkniętym ciele dziecka, nareszcie dopadając do upragnionej zawartości. Bez zastanowienia chwycił za jego zdaniem najbardziej użyteczny przedmiot spośród tych, które były dla niego dostępne i porwał się na metalowe drzwi, które były jego jedyną szansą na ucieczkę z tego horroru. Zamachnął się ostro i wbił kilof w swoją przeszkodę do wolności, co rusz odganiając od siebie bzyczące wściekle muchy. Lecz nie były one dla niego wystarczającym utrudnieniem, by zaniechać prób jakiegokolwiek uszkodzenia drzwi. Tak cholernie chciał stąd wyjść, zanim treści ponownie wzbiorą się w jego gardle, a oczy uchwycą kolejny szczegół z poharatanych niewiadomo czym i jak zwłok…
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pokaż mi więcej tej niechęci.
Dostrzegłszy zmianę w nastawieniu dziewczynki, która dotychczas potrafiła się tylko szczerzyć, udając, że wszystko jest w porządku, nabierał coraz większej ochoty do prowokowania jej. Czasami był to najlepszy sposób, by wypłoszyć bestię z jaskini. Ale czy naprawdę czaiła się w tym drobnym ciele? Możliwe. Im więcej mówiła, tym bardziej miał ochotę podnieść na nią głos. W przeciwieństwie do Taihen, słabość do dzieci była mu obca, szczególnie w Desperacji, gdzie młody wygląd potrafił być doskonałym kamuflażem dla podstarzałego ducha.
Nie jesteśmy na ty ― rzucił dokładnie w momencie, w którym wypowiedziała jego imię. Chociaż zewnętrznie nie wykazał żadnej niechęci w związku z posługiwania się jego imieniem, nie podobało mu się, że Mei w ogóle je znała. ― Dobrze ― zaczął i ściągnął brwi, na chwilę zawieszając wzrok na kancie kuchennego stołu, jakby podczas tej krótkiej pauzy starał się poukładać sobie wszystko po kolei. Niestety wszystkie zdarzenia układały się w nieskładną plątaninę, a powód ich obecności tutaj nadal pozostawał nieznany. Odnosił wrażenie, że najważniejsze kwestie pomijano z premedytacją, zastępując je gównem, którym chcieli odwrócić ich uwagę.
„Nic dziwnego, że cały czas rodzicie się i umieracie tak samo głupi.”
Słowa dziewczynki zagłuszyły rodzące się w jego głowie pytanie. Oziębłe spojrzenie spoczęło na dziecięcej twarzy, do której nijak potrafił dopasować te słowa. Doprawdy urocze połączenie. Skręcę ci kark, głupia suko. Zobaczymy, czy słuchanie jebanych głosów wychodzi na dobre.
Odważne słowa, jak na dzieciaka, który przyprowadza do domu obcych. ― Wzruszył lekceważąco barkami, dusząc w sobie chęć ciśnięcia nią o ścianę, choć po podłodze zdążyły prześlizgnąć się kłęby ciężkiego dymu, który jakiś cudem zdołał wznieść w powietrze drobinki kurzu. Nie musiał nawet ruszać się z miejsca, by zmiażdżyć jej kruche kości. ― Wracając: skoro mówisz, że nie kłamiesz, powiedz co dokładnie kazał ci zrobić twój „głos”. Jak długo mamy tu zostać? Co się stanie, jeżeli ci nie uwierzymy i zrobimy wszystko po swojemu? Czy coś jeszcze ma się wydarzyć? Masz swoje pięć minut. Wysłucham cię i nie zaneguję niczego, co powiesz w tej chwili. Słowo.
Nie spierdol tego.
Uniósł zdrową rękę i ostentacyjnie zakreślił niewidzialny krzyżyk na swojej klatce piersiowej, w miejscu, w którym znajdowało się serce. Być może wypadłby szczerze, gdyby nie fakt, że nie posiadał wspomnianego organu. Nie w tym znaczeniu, w jakim by tego oczekiwano. To już dawno zgniło, więc kolejny etap zepsucia nie był niczym nowym. Ale rozmawiał z dzieckiem. Dzieckiem, które najpewniej wierzyło, że przysięga małego palca jest nierozerwalna.
Twoja matka jest w którymś z pokoi? I co znaczy, że „nie jest gotowa”? ― Zmarszczył nos. Samo to, że ojciec nie pozwalał własnej córce na widywanie się z matką było dziwne. Może była chora? Niepoczytalna? Może była jedną z tych wymordowanych, które kłapały paszczami na wszystko, co się ruszało? Może znęcał się nad nią, gdy jasnowłosej nie było w domu, a teraz cierpliwie czekał aż wygląd jej twarzy powróci do normy.
Wyglądał na nerwowego.
„Proszę go odłożyć, poparzy się pan!”
Dopiero dzięki Taihen zwrócił uwagę na czajnik i ręce mężczyzny. Istniały gorsze rzeczy od poparzeń, ale mało kto zniósłby je bez zająknięcia.
Powinno zaboleć ― mruknął, jakby za ogromną stratę uznał fakt, że nieznajomy niczego nie poczuł. Żaden „normalny człowiek”, jak to określił, nie wyszedłby z takiej sytuacji cało. Ryan nie powiedział już nic więcej, jakby uznał, że samo zwrócenie uwagi mężczyźnie nakłoni go do wyjaśnień. Wbrew temu co mówił, jego zachowanie nie było normalne. Już od samego początku zachowywał się, jakby chciał wypieprzyć ich za drzwi, ale tego nie zrobił; rzucał nieskutecznymi uwagami, a teraz jeszcze zachowywał się, jak robot, któremu zaprogramowano niechęć do obcych.
Zaraz pokręcił głową, jakby ta sprawa nagle okazała się mało istotna. Odsunął się o krok, gdy dziewczynka wybiegała z kuchni, chcąc za wszelką cenę uniknąć jakiegokolwiek kontaktu z nią. Potem już w pełni skupił się na mężczyźnie. Postarał się o to, by przyglądać się mu w jak najbardziej neutralny sposób, chociaż skrywał w sobie mnóstwo podejrzliwości.
Dużo o niej wspomniała ― wtrącił, wychwytując mamrot o żonie. ― Co jej się stało, że musi unikać własnej córki? ― Nie widział innej opcji. Nikt bez powodu nie chciałby unikać własnego dziecka, a nic nie wskazywało na to, by nieznana im kobieta była na tyle okropna, by stać się tematem tabu w tym domu. Gdyby tak było, zachowywaliby się, jakby w ogóle jej nie było – śmierć w Desperacji to nie nadzwyczajne zjawisko.
Zerknął sceptycznie na wychodzącego Nathaira. Przez moment zastanawiał się nad tym, czy nie zostawić całej trójki, by mogła kontynuować swoją zabawę w uprzejme konwersacje przy herbatce, ale zebrał w sobie resztki zszarganej cierpliwości, by poczekać na wszystkie wyjaśnienia, których oczekiwał. Odruchowo odetchnął głębiej nosem, wychwytując nie tylko zapach kurzu, ale i ziół, sprawdzając, czy faktycznie mieli do czynienia z tradycyjnym ziołowym napojem. Nie potrafił zdobyć się na ufność wobec nich pod żadnym względem.
TRZASK.
Przekręcił głowę w stronę korytarza. Trzeba przyznać, że dom był naprawdę głośny. Z jakiegoś powodu spomiędzy warg ciemnowłosego wyrwał się ostrzegawczy pomruk, gdy to doktorek zdecydował się iść sprawdzić, co było powodem nagłego huku.
„Mamy tutaj parę pomieszczeń, do których nie wolno wchodzić.”
Wreszcie. Dziewczynka zyskała sobie jego uwagę, chociaż nie silił się na szczególne okazanie zainteresowania. Gdy skończyła swój wykład, kiwnął ledwo widocznie głową, przyjmując do siebie te informacje.
Nie musisz się fatygować. ― Wyrażenie chęci pokazania pokoi sprawiło, że ich zawartość stała się mało atrakcyjna, mimo że blondynka nie powinna mieć kluczy, jeżeli ojciec tak bardzo chciał uchronić ją przed niebezpieczeństwami. Mogła go okłamać? Wszystko jedno. Wciąż pamiętał o pokoju przepełnionym książkami, który zostawił na później. ― Wychodzę. Być może Taihen będzie chciała dowiedzieć się, jakie stare czasy ukryte są w tych pokojach ― odparł, momentalnie przenosząc wzrok na rudowłosą, która miała znacznie więcej cierpliwości do tego dziecka niż on sam. ― Będę na zewnątrz.
I rzeczywiście nie zwlekał z oddaleniem się od kuchni, zostawiając Shi sam na sam z dzieckiem, z którym obchodziła się w ten irytujący sposób. Nawet jeśli rozdzielanie się nie było najmądrzejszym pomysłem, była już dużą dziewczynką i na pewno potrafiła poradzić sobie z niegroźnym kurduplem.
Im dalej szedł, tym głosy dobiegające z pokoju stawały się coraz bardziej wyraźne, zdecydował się zwolnić, by przemknąć obok niezauważony. Drzwi, których próg chciał przekroczyć znajdowały się akurat naprzeciwko pokoju, do którego zajrzał Nathair. Grimshaw z ukosa zerknął do środka, natrafiając na plecy ojca Mei. Był łatwym celem, ale zamiast zainterweniować, Jay ukradkiem otworzył drzwi prowadzące do zawalonego książkami pokoju, pilnując, by stare zawiasy nie zaprotestowały skrzypnięciem. Wsunąwszy się do środka, przesunął skrzydło drzwiowe z powrotem na wcześniejsze miejsce, dbając o to by wejście do pokoju wciąż pozostało lekko uchylone. Chciał dokładniej słyszeć rozmowę dobiegającą z drugiego pokoju, podczas gdy sam rozejrzał się po bibliotece. Nic dziwnego, że to miejsce zainteresowało go najbardziej. Zapach starych książek nie był mu obcy, a już na pewno zaliczał się do tych przyjemnych dla nosa. Zbliżył się do jednej ze stert i przesunął opuszkami palców po zakurzonej okładce, zgarniając z niej brud, który osiadał tam przez lata. Nie bacząc na bacząc na tytuł czytadła, chwycił za nie i niedbale przewertował kilka stron. Trwało to dosłownie chwilę, zanim kątem oka dostrzegł niedbale rzucony w pobliżu album. Istniała niewielka szansa na to, że miał coś wspólnego z tą nienormalną rodzinką, ale mimo tego postanowił sięgnąć po niego i zajrzeć do środka.

{ Doprowadzanie ręki do użyteczności: 4/6 postów.
{ Przerwa w użyciu artefaktu kontroli lodu: 3/3 posty.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie przepadał za dziećmi. Znaczy się, to nie tak, że ich nie lubił, ale wolał jak te trzymały się od niego z daleka. I to samo tyczyło się wszelakich miejsc, które w większym bądź mniejszym stopniu do nich nawiązywały. A dziecięcych pokój z pewnością zaliczał się do takich „rzeczy”. Marszcząc nieco drzwi wszedł głębiej do pomieszczenia rozglądając się dookoła, nieco zaciekawiony czy znajdzie tutaj coś pożytecznego. W sumie sam do końca nie wiedział czemu akurat wybrał to miejsce, bo przecież to takiego strasznego może chować pokój dziecka? Choć z drugiej strony pod latarnią najciemniej…
Przesunął dłonią po jednej z półek zgarniając tym samym kurz. Zerknął zniesmaczony na dłoń i po chwili strzepał z niej farfocle. Co za syf. Cały ten dom był jednym, wielkim syfem. Jak mogli żyć w takiej graciarni? Nie, żeby anioł był chodzącym ideałem czystości, ale…. No. Tylko łóżko księżniczki było wręcz namacalnie czyste. Chociaż tyle dobrego w tym wszystkim. Podszedł do ściany, gdzie wisiały jakieś obrazy i rysunki. Przyglądał się im przez chwilę bez jakiegokolwiek wyrazu na twarzy. Zły pokój wybrał. Albo był na tyle mało spostrzegawczy, albo rzeczywiście nic ciekawego tutaj nie znajdzie. Już chciał się odwrócić i wyjść, by udać się dalej w swojej wędrówce, kiedy nadepnął na cóż. Instynktownie spojrzał w dół. Jakiś cholerny pluszak w kształcie żyrafy. Drgnął, by po niego się schylić, ale usłyszał cichy głos mężczyzny za sobą. Usta wykrzywiły się w niezadowoleniu. No i masz, długo nie potrwało jego szwędanie się po domu. Powoli, prawie w zwolnionym tempie odwrócił się, by skonfrontować się z gospodarzem tego… domu.
- No nie wygląda. – odparł siląc się na fałszywą uprzejmość. - Tak. Przestać zachowywać się, jakby miał pan kij w dupie. – odparł nadal spokojnie, choć dopiero po wypowiedzeniu słów zdał sobie sprawę, że niepotrzebnie go prowokuje. Ale mniejsza o to. O to i to, co sobie pomyśli ten cholerny doktorek od siedmiu boleści. Momentalnie schylił się i złapał żyrafę, podnosząc ją wyżej. Tak, by facet dobrze ją widział.
- Co w niej jest? – zapytał bez ogródek I poruszył mocniej zabawką, nasłuchując czy jakiś dźwięk wydobędzie się z jej wnętrza.
- I proszę nie wciskać mi kitu, że to, co w każdej zabawce. Jak na pluszaka jest dość… twarda. Więc? – uniósł brwi wyżej w pytającym geście.
Wolną ręką chwycił za rękojeść katany, umieszczonej na plecach i jednym ruchem wysunął ją z pochwy. Zerknął ostatni raz na mężczyznę i jeżeli ten nie zamierzał mówić, to i Nathair nie chciał tracić więcej zbędnego czasu. Niczym rasowy morderca przycisnął ostrzem tuż nad rękojeścią  do szyi pluszaka i zaczął rozpruwać. Nie powinno to potrwać dłużej, niż kilka sekund, by głowa biednej żyrafy odpadła i potoczyła się po brudnych deskach. Wciąż wpatrując się z uwagą w mężczyznę wsunął powoli palce do środka zabawki, by wyczuć to, co znajduje się w środku, gotowy do ewentualnego kontrataku gdyby mężczyzna postanowił go zaatakować.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Przesłuchania bywają męczące, szczególnie gdy otwarcie nie odpowiada się na zadane pytania. Ale czy ktokolwiek to robi jeśli nie jest akurat przypiekany na wolnym ogniu? Mimowolnie skrzywiła się.
Praktycznie wszyscy na tym świecie są głusi.
Może jednak jest aniołem? Ta myśl wyrwała się ponad dziki okrzyk we wnętrzu kobiety, w którym protestowała przeciwko tej głuchocie. Przecież słyszy Ao, nikt nie mógł jej powiedzieć, że nie jest to prawdą. Tak, pewnie dlatego, że tylko raz odważyła się opowiedzieć o tym na głos i zdecydowanie nie było to w obecności tej trójki.
Nic dziwnego, że cały czas rodzicie się i umieracie tak samo głupi.
Mało przyjemna była to mama, jeśli uczyła dziecko podobnych rzeczy. Albo po prostu wyrażała swoje opinie gdy dziecko znajdowało się w pobliżu, w końcu te małe potworki są gąbkami, które chłoną wszelkie możliwe informacje. No i szybko zmieniają temat, jak zauważyła po Mei, skaczącą pomiędzy pytaniami niczym wesoły pasikonik. Na wzmiankę o psie uśmiechnęła się ciepło i gdyby dziewczynka nie stała aż tak daleko, to pewnie poczochrałaby jej włoski. Coś jednak zgrzytało jej w tych odpowiedziach i mimo że Ryan obiecał jej nie przerywać przez kolejne pięć minut, Tai bardzo męczyło jedno pytanie, które musiała zadać jeszcze przed zjawieniem się ojca małej.
- Ile masz lat, Mei?
Wolała nie zadawać jej bardziej abstrakcyjnych pytań, młoda i tak na nie nie odpowiadała, a zapędzenie jej w kozi róg wcale nie wydawało jej się najlepszym pomysłem. Jeszcze straci okazję do rozwikłania całej tej zagadki.
Trzeba było jednak zaparzyć herbatę. Nie umknął jej fakt, że ojciec dziewczynki odruchowo pojawił się tuż przy nich, gdy wyjmowały czarki na napar. Każdy troskliwy ojciec asekurowałby swojego potomka, ale zapewne nie robiłby tego z aż tak ponurą miną. Przecież nie ma zamiaru jej zrobić krzywdy. Pomaga jak na kapłankę przystało. Odstawiła dziecko, patrząc na dwie filiżanki leżące na blacie.
- Tylko my? A co z twoim tatą? - Spojrzała na mężczyznę, unosząc pytająco brwi. - Nie napije się pan herbaty?
Akurat młoda wybiegła z kuchni, więc mogła uważniej przyjrzeć się mężczyźnie. Najpierw miała ochotę przejechać nożem po jego dłoni by sprawdzić, czy nie czuje ciepła czy w ogóle nic. Może jest androidem? Biomechem? To byłaby wyjątkowo dziwna rodzina gdyby wszystkie jej podejrzenia się sprawdziły. Teraz jednak musiała pokiwać głową ze zrozumieniem.
- Z chęcią bym pomogła, gdyby...
Co jej się stało, że musi unikać własnej córki?
Urwała, patrząc na wymordowanego. Nie patyczkował się, musiała przyznać. Pokiwała głową, dając znak, że także jest ciekawa odpowiedzi mężczyzny.
- I od jak dawna to trwa? Wydają się bardzo zżyte. Mei o niej sporo opowiada. - Starała się by jej słowa zabrzmiały ciepło. Pojawienie się radosnej istotki jej w tym pomogło, bo już po chwili Taihen mogła zakrzątać się w kuchni i pomóc w przenoszeniu naczyń. Czarki znalazły się zaraz obok czajniczka czy co tam było, a ona sama przysiadła na swoim poprzednim miejscu, czyli jednym z wolnych krzeseł.
Mei wydawała się o wiele bardziej rozmowna niż jej ojciec, szczególnie gdy ten wychodził. Nie wydawała się go bać, ale coś było nie tak. Wole, wszystko było oparte na grze, której zasad nadal nie pojęła. Spojrzała na Ryana i dziewczynkę, przysłuchując się ich rozmowie, po czym zajęła się rozlewaniem herbaty. Jedną z czarek podała młodej, drugą sama ujęła w dłonie. Ciepła herbata w zimny, śnieżny dzień - tego właśnie potrzebowała.
Być może Taihen...
Uniosła głowę, wracając na ziemię. Chwila relaksu minęła, a ona już skinęła głową, godząc się na zwiedzanie domu. Niech kombinują z otwartymi pokojami, skoro jej przypadł zaszczyt obowiązek pilnowania klucznika. Pewnie nawet by coś powiedziała, ale Ryan już opuścił pomieszczenie. Spojrzała na dziewczynkę, posyłając jej już setny tego dnia uśmiech.
- Wypijmy herbatkę i możemy zwiedzić dom, co ty na to? - Pałała entuzjazmem godnym młodej przedszkolanki przed pierwszą ciążą. Po chwili jednak spoważniała - Chciałam jednak zapytać o twoją moc. Mam... ranę. Dosyć uciążliwą, może chciałabyś mi z nią pomóc? Tatuś się nie dowie, nie ma go tu, nie zrobi mu się zmarszczka na czole.
Podwinęła rękaw, pokazując opatrunek na prawy przedramieniu. Nie zdążył się jeszcze jakoś wyjątkowo zabrudzić, jednak już było widać plamę zaschniętej krwi pod spodem. Nie goiło się jak powinno, tego była pewna. Zerknęła pytająco na dziewczynkę, czekając na jej reakcję.
Wolną ręką sięgnęła do czarki i upiła z niej kilka łyków, opróżniając ją już zupełnie. Teraz, jeśli odmówi pomocy, zawsze będą mogły wstać i wyjść, by poszukać owych wspomnień, o których jeszcze przed chwilą mówiła. Ale gdyby tak jej pomogła, cóż, wtedy byłoby jeszcze lepiej.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

// @MG: jesteście okrutni, że się rozdzieliliście. xd

AILEN.
Ciężki odór był jak gęsta mgła. Choć niewidoczny, sprawiał wrażenie mocno przytłaczającego, krępującego ruchy i niwelującego możliwość swobodnego rozglądania się. Wydawało się też, że nie może być nic gorszego od upiornej ciszy, ale Ailen był żywym przykładem na to, że podobne stwierdzenia można sobie wsadzić w dupę i poprzekręcać parę razy. Nachalne, nieustanne, raz rosnące, raz malejące bzyczenie nie ustępowało go na krok. Muchy podlatywały do niego i uciekały czym prędzej, gdy tylko wykonał jakikolwiek ruch. Ale były. Nieustannie towarzyszyły mu w tej krótkiej podróży od drzwi, do szafy, a potem od szafy, do drzwi. Zlatywały się na jego ramieniu, przechodziły dwa kroki po policzku. Choć były małe, a ich dotyk łaskotał i był bardzo delikatny (niegroźny) i tak miało się wrażenie, że pozostawiały po sobie okropny, niemożliwy do zmycia bród.
Przecież przed momentem dotykały tych ciał. Ciał, które się nie poruszyły, ale również śledziły poczynania młodego wymordowanego. Nieruchome oczy zdawały się być wpatrzone akurat w jego szczupłą sylwetkę. Ręce wyciągnięte w kierunku drżących nóg. Dawno martwe, to prawda, ale ich wizualnie ich życie wcale się nie skończyło.
Skoro wymordowani, mimo śmierci, uważani byli za wciąż żywych, tylko dlatego, że mogli się poruszać, ciała tutaj również powinny mieć taki przywilej. W końcu się poruszały. Klatki piersiowe podnosiły się i opadały, tak samo jak niektóre ramiona czy uda. Zwykle w niemych ruchach, ale czasami, jeśli organizm był jeszcze w miarę „świeży”, rozlegał się mokry odgłos krwi i innych płynów. Larwy skutecznie wyżerały to, co zostało im rzucone, wpychając leżące sylwetki iskierki życia.
BACH!
Kilof z krzywym hukiem uderzył o metalowe drzwi i odbił się od nich. Pozostawił po sobie tylko niewielkie zadrapanie, równie dobrze mogące tu być od lat. Bez większych efektów.
Jakaś wyjątkowo upierdliwa mucha z brzękiem przemknęła obok ucha Ailena. A potem wielka, krzywa łapa chwyciła go za kostkę, wczepiając się pazurami w nogawkę spodni. Rozległo się rzężenie, przemieszanie z czymś w rodzaju chęci odkaszlnięcia. Usta bez warg poruszyły się bezgłośnie, a jedno ślepie otworzyło tak szeroko, że lada chwila mogłoby wypaść. Drugie, z przebitym białkiem próbowało z kolei się zamknąć. Na marne. Być może postać (chyba kobieta) chwyciłaby go również drugą ręką, gdyby ta nie była ucięta tuż nad łokciem. Choć „ucięta” to złe pojęcie. Wyszarpana przez zwierzę. Może oderwana siłą. To lepiej pasuje do nierównego kikuta z nitkami żył i skóry, jaki pozostał po kończynie.
Usta znów się poruszyły, kobieta próbowała podciągnąć się bliżej niego. Cała we krwi, fekaliach i czymś, co pachniało... kwaśno. Ailen mógł tylko się domyślać czym to właściwie było. Ale coś do niego mówiła. Nieustannie wypowiadała to samo zdanie. Patrzyła jednym, pozostałym okiem i mówiła. Bardzo cicho, ciszej niż szept.
„Za...”
Wargi znieruchomiały na moment, tak jak i cała postać. Wydawało się nawet, że to już koniec i więcej się nie poruszy. Nawet jej chwyt zelżał, skostniałe palce powoli puszczały, aż wreszcie dłoń opadła bezwładnie na nagie udo mężczyzny. Jej obnażone piersi (czyli jednak kobieta), poruszyły się nagle dopiero po chwili. Złapała głośny wdech, a potem coś w jej gardle zagulgotało.
Łyp.
Oko przekręciło się i zerknęło prosto na Ailena. Usta znów zaczęły się poruszać. Kobieta cała drżała i widać było, że gdyby tylko mogła, popłakałaby się z bólu i niemocy. „Z”... „a”... „s”... „z”... kaszlnęła, wypluwając resztki krwi, jakie jeszcze jej pozostały. „a...”... „f”...
A potem zatelepała się jeszcze mocniej i jej głowa opadła nieco na bok, z wargami wciąż uchylonymi na ostatniej literce.

// @MG: ponieważ nie dałem ci zbyt dużego pola do manewru, a wątpię, żeby opisywanie drugi raz, jak Kot zwraca całe menu sprzed tygodnia było twoim marzeniem, to daję ci dziwną opcję: jeśli odgadniesz wspaniałomyślnie, co chciała przekazać Ailenowi postać, wystarczy, że napiszesz to w następnym poście (niefabularnym) i dodasz, co Ailen by zrobił w związku z ową rzeczą. Wtedy otrzymasz dodatkowy fragment dotyczący... tego, co chciała powiedzieć kobieta. Po otrzymaniu owego fragmentu będziesz mogła od razu skleić normalny, fabularny post. Chyba, że nie masz zamiaru słuchać trupa, to wtedy myśl dalej.

NATHAIR.
Na fałszywą uprzejmość mężczyzna odpowiedział mu fałszywym uśmiechem. Zaraz jednak grymas spełzł z jego szarawej i zmęczonej twarzy. Tylko brew drgnęła, zwiastując jego zaskoczenie ─ prędko jednak stłamszone. Zresztą, nie to było najdziwniejsze. O wiele bardziej patologicznym przypadkiem okazało się pytanie. Wtedy to już w ogóle spojrzał na niego jak na ostatniego kretyna.
A skąd ja to mam wiedzieć? ─ syknął przez zaciśnięte zęby.
Nawet nie spojrzał na pluszaka. Najwidoczniej wcale nie musiał. Z zadziwiającym spokojem czekał, aż Nathair rozpruje zabawkę, a potem wsunie rękę do miękkiego wnętrza. Przez cały czas twarz mężczyzny pozostawała niewzruszona. Anioł wyciągnął niezbyt wielki album. W środku było parę zdjęć. Nathair przejrzał ja naprędce, zauważając, że na większości znajdowała się sama Mei w różnym wieku. Co jakiś czas mignęła tylko rozmyta sylwetka uśmiechniętego ojca (zupełnie innego niż ten, który nadal stał w wejściu) albo kobiety o długich włosach splecionych w warkocz. Większość fotografii nie była zrobiona profesjonalnie. Tu i tam ucięto twarze, a gdzieś indziej pół widoku zasłonił palec, ale na wszystkich zdawało się, że jest normalna, ludzka rodzina.
Faktycznie, przerażająca broń, mogąca zagrozić cywilizacji. I co my teraz biedni zrobimy? ─ warknął mężczyzna. Jego oczy błysnęły czerwienią, prędko jednak powracając do poprzedniego, czekoladowego odcieniu. ─ Ulżyło ci? Mei nie jest mordercą. To zwykła dziewczynka, która tylko próbuje normalnie żyć, w tym pochrzanionym świecie. Jeśli tak bardzo ci zależy, możesz wybrać sobie najładniejsze zdjęcie i przykleić później nad łóżkiem. Będzie ci przypominać o twoim chorym przewrażliwieniu. Mogę cię prosić, żebyś wyszedł z pokoju?
Ojciec Mei przekręcił się, robiąc miejsce w przejściu, czekając, aż anioł wyjdzie. Cały czas patrzył na niego wilkiem, ale nie wyglądało na to, że chciał wykonać nieprzemyślane gesty. Opierał się wciąż o framugę i tylko naglącą się w niego gapił. Dopiero, gdy Nathair zbliżył się do niego wystarczająco, poczuł nagle ostry ból, który zygzakiem dotarł do jego umysłu. Mózg automatycznie wyłączył świadomość, sprawiając, że anioł dostrzegł jeszcze tylko śmignięcie ręki, a potem zapanowała ciemność.
Ciało nie zdążyło jednak upaść na podłogę. Mężczyzna był szybszy, wyciągając dłoń przed siebie i miękko łapiąc bezwładnego Nathaira.
Ale z ciebie niezdara ─ powiedział złośliwie. ─ Potknąć się o dywan? ─ rzucił już głośniej, marszcząc nos.
Paradoksalnie do wcześniejszych słów wcale nie wyszedł na hol. Zamiast tego wszedł głębiej do pokoju z Nathairem na rękach, chwilę mocując się z drzwiami, ale finalnie je zamknął. Zaraz łokciem uderzył o brzeg równoległej ściany, dotychczas zasłonięty niewielkim patyczakiem opakowanym w ramkę na zdjęcia. Niewielki prostokąt wgniótł się, a potem odrobinę przesunął.
Mężczyzna od razu pochylił głowę i otworzył szerzej oko. Czytnik zeskanował siatkówkę, a potem ściana zadygotała, rozsuwając drzwi.
No to hop.

[niecała minuta później]
Ciche pikanie aparatury, drobne krople wpadające do miski do połowy wypełnionej jakąś cieczą. Gdzieś w tle bzyczała dogorywająca żarówka, mdłą żółcią próbując oświetlić ten niewielki, zakurzony pokój. Mężczyzna usadził nieprzytomne wciąż ciało chłopaka na metalowym fotelu i ustawiwszy jego dłonie na podłokietnikach, zajął się przywiązaniem ich. Żeby było zabawnie nie tylko mocno przewiązał sznur, ale jeszcze dodał do tego pasy. Na jednym z nadgarstków pojawiły się też grube (bo o grubości pięciu centymetrów) kajdanki. Sznurem i pasami przywiązał również nogi na wysokości kostek i ud, a później od razu zajął się przymocowywaniem torsu. Wydawał się całkowicie spokojny. Jakby robił to codziennie.
Potem podszedł do najbliższego stolika i zgarnął z niego skalpel. Ostrze kołysało się na boki, gdy lekkim krokiem podchodził do pacjenta, by chwilę po tym pochylić się nad nim i wsunąć narzędzie pod skórę, na zgięciu łokcia. Krew chlupnęła mu nieco na rękach, ale nie wyglądał na przejętego. Zresztą, szybko zrezygnował, ewidentnie nie z własnej woli. Znieruchomiał, odczekał chwilę, a potem przeklął pod nosem i wyszedł prędko tą samą drogą, po drodze zrzucając fartuch.

[5 minut później]
Kap...
Kap...
Kap.
Kap...
Kap... kap...
Po metalowych, zardzewiałych i brudnych częściach fotelu zaczęło coś skapywać. Drobne, czerwone smugi rysowały na nim rozmaite wzory, by koniec końców dotrzeć do jakiegoś brzegu, a potem oderwać się i niemo spaść na ziemię.
Kap... kap...
Kap...
Czujesz?

[10 minut później]
Do Nathaira zaczęły docierać wyrwane brutalnie resztki świadomości. Mógł już mieć pewność, że został uderzony w głowę, bo ta odzywała się ostrym pulsowaniem, przypominającym wręcz bicie serca ─ tyle, że bolesne i w całym ciele. Ciele, które, gdy tylko odzyskał przytomność, zaczęło w r z e s z c z e ć.
BOLI.
BOLI!
B O L I !
Żywy ogień targał jego skórą, na której wyrysowanych było mnóstwo mniej lub bardziej głębokich nacięć. Nie na tyle groźnych, aby zostały po nich trwałe blizny (choć?), ale wystarczająco, aby nie móc ich zignorować. Zaraz potem doszło pieczenie prawej kończyny. Mocne, będące równie uporczywe co najgorsze swędzenie. Szczególnie w okolicach przedramienia i zgięciu łokcia. Gdyby otworzył oczy, mógłby ujrzeć przed sobą odzianego w biały kitel (choć teraz już biało-czerwony) ciemnowłosego mężczyznę w chirurgicznej masce. Właśnie się prostował, uprzednio wysuwając z żyły Nathaira grubą igłę. Nieco bijąca w oczy czerwień przysłoniła dotychczasowy odcień tęczówek, ale nadal czuć było mocny spokój bijący od rosłego ciała. Wręcz nienaturalny.
Jak się czujesz? ─ zapytał beznamiętnie, wcale nieciekaw odpowiedzi. ─ To paraliżująca substancja, powodująca mocne zwiotczenie mięśni. Zaraz zadziała.
Choć nie mógł ujrzeć jego ust, mężczyzna prawie na pewno się uśmiechnął. Strzykawka upadła gdzieś na stół, na którym od razu odezwały się metalowe narzędzia. Zaraz potem odwrócił się ponownie do owego stołu i zaczął przeglądać przedmioty, muskając palcami piłę chirurgiczną.

// @MG: wszystkie ruchy Nathaira, tak obejrzenie albumu, jak i wyjście z pokoju zostały uwzględnione dzięki graczowi, do którego należy konto.

TAIHEN I RYAN.
„Odważne słowa, jak na dzieciaka”.
Ponownie skierowała ku niemu złote spojrzenie.
Powiedziałam przecież, że nie są mojego autorstwa ─ poprawiła go, z wyczuwalną urazą. Na kolejne słowa pokręciła głową. ─ Przepraszam, ale im dłużej tu jesteś, tym mniej cię lubię. Nie mam zamiaru odpowiadać ci na te pytania. Jestem dla ciebie miła, więc wymagałam tego samego. Jeśli nie zamierzasz się przystosować, ja również nie będę się podkładać. Jestem dzieckiem, wiem... ale to nie znaczy, że trzeba mnie traktować jak głupszą. Nie kłamię.
„Ile masz lat, Mei?”
Dziewczynka się ożywiła, przeskakując wzrokiem na Taihen.
Całe siedem! ─ rzuciła wręcz z duma. Zaraz dodała marudne: ─ Ale tata mówi, że i tak jestem jego małą dziewczynką.
Mężczyzna w tym czasie zerknął na Ryana.
„Powinno zaboleć”.
Nie wydawał się szczególnie urażony tym wnioskiem.
Każdy ma swoje sztuczki ─ odparł od razu. Zaraz jednak westchnął. ─ Nie. Herbata ziołowa wydaje mi się obrzydliwa. Wolę kawę.
Przemilczał jednak następne kwestie, ostatecznie wychodząc z kuchni i pozostawiając niedosyt.
A potem wróciła Mei.
Wyszedł Ryan.
I dziewczyna, odbierając kubek od Taihen, mruknęła coś  pod nosem.

TAIHEN SHI
Naprawdę przestaję go lubić ─ przyznała się, jakby z lekką skruchą. ─ Chciałam go uratować... i nawet wyleczyć... a on się zachowuje, jakby pozjadał wszystkie rozumy. I jakby był zły. A wcale nie jest.
Prędko jednak się rozweseliła. Taihen najwidoczniej miała podejście do dzieci. Przynajmniej większe, niż cała reszta tu zgromadzonych. Mei od razu wyszczerzyła się, ukazując równe, białe ząbki.
Oczywiście! Ale jednego pokoju nawet mi nie można otwierać. Ten pominiemy, dobrze?
Widząc powagę na twarzy prorokini, ona sama też starała się zachować taką twarz. Pokiwała zaraz głową, dając znać, że rozumie. Najwidoczniej próbowała być równie dorosła.
Możesz na mnie liczyć! ─ Jej głos zabrzmiał jak przy mowie superbohatera. Brakowało tylko powiewającej peleryny i fajerwerków w tle. Dziewczynka upiła prędko trochę herbaty, parząc się w język („uuhhh, parzy, parzy, parzy!”), a potem podleciała do kapłanki i wyciągnęła w jej stronę dłonie. ─ Teraz pomyśl o czymś miłym, w porządku? ─  Zatrzymała się jednak, jakby nagle zwątpiła. ─ I pamiętaj, żeby nie mówić tacie. Ani mru mru. To nasza tajemnica. Obiecujesz? ─ Mimo wszystko wymagała od niej złożenia przysięgi, bo podniosła nagle wyżej jedną z dłoni i wystawiła mały palec. Patrzyła też nader poważnie, dając jej znać, że tylko wtedy będzie mogła ją uleczyć. Poczekała, aż kobieta dokończy ten krótki rytuał, a potem już całkiem spokojna zabrała się „do roboty”.
Taihen mogła poczuć wyjątkowe ciepło w okolicy, w której znajdowała się rana. Mei w zasadzie nie dotknęła jej, ale trzymała ręce bardzo blisko. Zamknęła też złote oczy i zacisnęła lekko usta. Nie trwało to długo. Może trzy tyknięcia zegara, nim czerwonowłosa odsunęła się od kobiety. Na jej policzkach pojawiły się rumieńce, usta rozchyliły się, wypuszczając płytszy oddech, a oczy rozbłysły nowym blaskiem. Zerknęła nieśmiało na Taihen, obejmując samą siebie.
Lepiej?
Nie było ani rany, ani bólu.
Mei nie czekała jednak na odpowiedź. Zerwała się z miejsca i przebiegła kuchnię, zaraz odwracając się do Taihen.
Chodźmy wpierw otworzyć drzwi przy wejściu głównym! ─ powiedziała nieco drżącym głosem, a potem ruszyła korytarzem, czekając jednak dzielnie na prorokinię (po prostu idąc wolniej). Gdy ta ją dogoniła, dziewczynka spojrzała na nią ukradkiem. Widać było ten charakterystyczny kurwik szczęścia w miodowych oczach, a potem...
… potem znikąd wyłonił się ojciec. Na sobie miał już tylko biały t-shirt i spodnie. Pokręcił głową, tym samym skupiając na sobie zainteresowanie córki.
Coś się stało? ─ zapytała niepewnie Mei, raz jeszcze kierując sekundowe spojrzenie na Taihen. Jej wzrok powtórzył wcześniejsze słowa: „ani mru mru. Obiecujesz?”
Ten mały już wybył. Miał coś chyba do załatwienia ─ mruknął mężczyzna. ─ Nie chciałbym też wam przerywać... cokolwiek robicie, ale Mei, zaniosłabyś mamie obiad?
Twarz Mei nagle lekko pobladła.
Ale...
Weźmiesz panią.
Mei niepewnie zerknęła na Taihen, ignorując nawet to, że jej ojciec odwrócił się na pięcie i odmaszerował sztywnym, ciężkim krokiem.
Poszłabyś ze mną do mamy?

// @ MG: Tai, mam dla ciebie kolejny fragment o ile zgodzisz się pójść zanieść ten cholerny obiad. To jednak zależy od ciebie, rzecz jasna. Jeśli jednak Taihen pomaszeruje z Mei ─ napisz to w następnym poście (niefabularnie, oczywiście) albo do mnie na pw. Będziesz miała wtedy więcej do odpisania. Zawsze możesz jednak próbować namówić dziewczynkę do zwiedzania domu. ~

RYAN.
Ryan znalazł się ─ oczywiście ─ w domowej bibliotece. Bardzo starej, z półkami uginającymi się od masy pożółkłych książek. Sufit był tu tak samo wysoki, jak w holu, toteż regały sięgały ciemności sklepienia. Prócz snopa światła wpuszczonego z korytarza, nie było tutaj innego oświetlenia (a przynajmniej na widoku), toteż wymordowany musiał posłużyć się swoimi rasowymi możliwościami.
Tytuły książek były najróżniejsze. Od historycznych, po psychologiczne, na harlequinach kończąc. Żadnych więcej ani mniej. Ot, wszystko losowe. Dopiero albumy nabierały indywidualnego wyrazu. Szczególnie wtedy, gdy z jednego z nich wypadł plik kartek.
Przeglądając je (lub nie) Ryan mógł usłyszeć warczenie. Dobiegało gdzieś z głębi pokoju. Nie było głośne i co jakiś czas cichło na amen, ale potem pojawił się odgłos przypominający węszenie i ponowne powarkiwanie.
Biblioteka mieściła masę regałów i wieżyczek z książek, poukładanych jedna na drugiej, tworząc tym samym kolejne ściany. Wszystko to razem skumulowane malowało Ryanowi obraz prawdziwego labiryntu, ale mógł też poczuć coś na wzór spalenizny. Być może, gdyby ruszył między meblami, ominął niektóre stoły i budowle z kolejnych tomów książek medycznych, dotarłby do źródła dźwięku.
Tyle, że w tym samym momencie do czuły słuch wyłapał bardzo wyraźny huk i głos ojca Mei. „Ale z ciebie niezdara”, mruknął bez krzty przejęcia. Nathair sapnął. „Potknąć się o dywan?”
Potem trzask drzwi.
W czym problem?
Że kroki wcale nie rozległy się w holu.

// @MG: dla ciebie również mogę mieć dodatkowy fragment. Napisz mi w nowym poście (niefabularnym) co Ryan zrobi. Ewentualnie daj znać na pw lub gg.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pomijając całą otoczkę paniki, która zrodziłaby się po uświadomieniu sobie, że O MATKO COŚ TU ŻYJE, Ailen w dużym skrócie sprawdziłby co jest za szafą. Jeżeli szafa nie dotyka ściany, a przez szczelinę da się cokolwiek zobaczyć, no to tylko by zerknął. Jeśli nie, spróbowałby ją odsunąć o własnych siłach, jednak jeżeli okazałaby się za ciężka... rozwaliłby ją kilofem, wyjmują uprzednio wszystko to, co by tam było, żeby nie zniszczyć tych przedmiotów - w razie jakby miały się później na coś przydać.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

AILEN. UNIKATOWY POST.
Szafę trzeba było rozwalić, ponieważ dogorywająca żarówka nie dawała odpowiedniej ilości oświetlenia, a sam mebel był zbyt ciężki, aby można było nim swobodnie manewrować. Żeby dolać oliwy do ognia ─ ze wszystkich stron był również otoczony rozkładającymi się zwłokami, toteż przesunięcia go nie wchodziło w grę. W końcu jednak szafa uległa destrukcji, dzięki kilofowi i jakże umięśnionym ramionom górnika Kurta. Za nią znajdowały się trzy deski, zbite ze sobą i wwiercone w ścianę. Po rozwaleniu również ich, Sullivan otworzył sobie niewielki tunel. A przynajmniej tak to się prezentowało.
Pozbywając się szafy, udostępnił sobie wgląd do kwadratowej dziury, której obwód wynosił pół metra na pół metra. W środku było ciemno jak w faraońskim grobowcu, ale już teraz Ailen mógł mieć pewność, że tunel zarośnięty jest grubymi pajęczynami i grzybem. Do jego uszu dobiegł też cichy pisk ─ prawdopodobnie jakiegoś gryzonia.
Ale nie tylko.
Zaraz za tym ciszę przeciął słaby, tłumiony przez odległość ptasi krzyk.


tererere, przeczytaj później:
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

BACH!
Zachwiał się pod wpływem uderzenia, które odbiło go, zmusiwszy do dwóch kroków w tył. Po raz kolejny zatopił podeszwy w martwych, gąbczastych ciałach, słuchając, jak pod wpływem jego ciężaru, wylewają się z nich różnorakie płyny ustrojowe. Złośliwie dobierał sobie dźwięki do odbioru. Jakimś sposobem, mimo otoczenia przez chmarę brzęczących zajadle much, słyszał dokładnie wszystkie mozolne ruchy larw, które leniwie przesuwały się pod pożółkłą skórą nieżywych. Wodniste odgłosy w parze z miękkawym podłożem byłyby w stanie przekonać żołądek Kurta do kolejnego podzielenia się z jakże szeroką publicznością ostatnio skonsumowanym posiłkiem, acz kotowaty starał się zachować zimną krew i mimo kompletnego zrozpaczenia brakiem rezultatów, natychmiast zamachnął się po raz kolejny. Tak cholernie chciał już stąd wyjść...
Kilof nie zdążył jednak zatopić się w metalowej konstrukcji drzwi.
Gdyby przerażenie nie chwyciło go ostro za gardło, niwelując wszelkie dźwięki, które ewentualnie mogłyby wyrwać mu się z krtani, ciężką od smrodu salę rozdarłby najgłośniejszy krzyk, jaki kiedykolwiek wyrwał się z ust kotowatego. Ręka trzymająca kilof poluźniła swój uścisk, przez co ciężar przedmiotu zmusił go do obniżenia broni. Chyba tylko cudem nie odrąbał trzymającej go za kostkę, pazurzastej łapy.
Natychmiast odwrócił wzrok w stronę upiornej postaci. Tęczówki słabo oświetlane przez zwisającą z sufitu, nagą żarówkę już od jakiegoś czasu zdążyły przybrać żółtej barwy, słusznie odbierając myślom Kurta na racjonalności. Pionowe, cienki źrenice subtelnie odznaczały się od jadowitego koloru, patrząc na zmartwychwstałego trupa w pełnym przejawie przerażenia. Jednak mimo uginających się nóg i drżenia bladej skóry, nie popełnił tego błędu, by w panice uśmiercić półżywą kobietę. Zamiast tego, porwał się na to, do czego był przyzwyczajony – ucieczka.
Natychmiast wypuścił kilof, by z obrzydliwym plaskiem upuścić go na przykrywającą podłogę falę truposzy. Czarnowłosy natychmiast odskoczył od okaleczonej postaci, wyrywając kostkę z jej słabego uścisku. Przylgnął plecami do zimnych, metalowych drzwi, by z możliwie jak największego dystansu patrzeć na coś, co w jego mniemaniu powinno być kurwa martwe. Spłaszczył się na drzwiach, tak bardzo, że gdyby nie szaleńczo unosząca się i opadająca klatka piersiowa, można by uznać go za nowe obicie drzwi.
„Z”... „a”... „s”... „z”...
Mrugał z równą częstotliwością, co słowa wypowiadane z wielkim trudem przez usta z oderwanymi wargami. Mimo upierdliwego bzyczenia much, plaskania urzędujących pod skórą nieszczęśników larw i upiornego pulsowania w uszach, doskonale usłyszał co miała mu do powiedzenia umierająca w wielkim bólu kobieta. Odgoniwszy od siebie myśli, że rozgoryczona torturowana chciała podzielić się z nim swoim losem, natychmiast zrozumiał, że jej cel był inny. Nie wnikał w to, dlaczego zdecydowała mu się pomóc, acz i tak nie było go stać na nic innego, jak tylko podążanie za jej wskazówkami z miną absolutnie bezbłędnie okazującą przerażenie.
Wybałuszone oczy niemal natychmiast ogarnęły wzrokiem stojącą na drugim końcu pokoju szafę. Początkowo nie był w stanie zrobić niczego poza szaleńczą wędrówką swojego spojrzenia. Sztywny jak pal, nienaturalnie spięty spoglądał to na drewnianą konstrukcję, to na charczącą przed nim postać.
Nie podziękował jej. W gruncie rzeczy nie powiedział do niej nic, a jedynym przejawem, który wskazywałby na zrozumienie jej słów, było ostatnie przelotne spojrzenie, które zdołało przewiercić się przez jej obrzydliwą postać. W tej chwili nie myślał o tym, że ostatnią wolą tej cholernej biedaczki była pomoc komuś takiemu, jak on… teraz był zbyt przerażony, żeby wysilić się na coś takiego, jak wdzięczność. Egoizm – a może zwykły, kompletnie naturalny w tej chwili strach o własne życie? - zawiązał mu usta i zmusił do natychmiastowego pochwycenia kilofa i skoczenia w stronę szafy. Skok… wszystko, byle ukrócić swój kontakt ze zwłokami, a co jak co, ale ewentualne lądowanie miałby raczej miękkie.
Ramiona zaczęły go piec, ale nieważne jak wielki ból nie ogarnąłby jego mięśni, adrenalina nakazywała mu walić w tę pieprzoną szafę, póki jego oczom nie ukazały się jej gruzy. Z ciężkim, zmęczonym oddechem stwierdził, że ostatnie słowa kobiety nie były wyłącznie pozbawionym sensu bełkotaniem, a okazały się szansą na jego wyjście. Wydawało mu się, że w trymiga rozprawił się z belkami, a gdy przed jego spojrzeniem wyłoniła się niewielka dziura, Kurt myślał, że zaraz zawyje ze szczęścia… ale nie zdołał w tym stanie zrobić absolutnie niczego, poza rzuceniem ciążącego mu kilofa na bezgłowe ciało, samemu opierając się z ciężkim oddechem na ziemię. Był tak piekielnie zmęczony…
Wiedział jednak, że nie może osunąć się z wyczerpania na ziemię, bo prędzej sam zacznie przypominać te wszystkie usłane naokoło zwłoki, aniżeli się stąd wydostanie. Zacisnął więc zęby i mimo drżenia ramion, wczołgał się w ciasną, klaustrofobiczną dziurę.
Jeden problem z głowy, drugi przywitał go fangą w nos.
Im bardziej oddalał się od koszmarnego cmentarzyska, tym czuł coraz bardziej swoistą mieszankę uczuć. Wiedział, że jest szczęśliwy, że nadarzyła mu się jakakolwiek okazja na przeżycie, jednak… oplatające jego ciało pajęczyny i ten stęchły zapach, zdecydowanie sprawiał, że chłopak po raz kolejny miał ochotę krzyczeć. Jakieś malutkie, mysie łapki właśnie przebiegły mu przez opierającą się o ziemię dłoń. Tu było zbyt ciasno… zbyt ciemno.. zbyt…. Bam!
Dłoń natychmiast oparła się o drewnianą przeszkodę, natychmiast łowiąc sobie kilka drzazg. Wciąż oplatająca jego ciało adrenalina nie potrafiła zrozumieć, że te wbijające się igiełki go bolą, więc Ailen dalej uderzał w chropowatą powierzchnię, chcąc ją w jakikolwiek sposób wybić. Nie chciał się cofać… nie chciał tam wracać… nie mógł tutaj tak po prostu zdechnąć. Zawył, uderzając coraz to mocniej i mocniej…
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

TAIHEN SHI. Kolejny post z edycji specjalnej.
No... no dobrze ─ burknęła Mei, choć nadal nie była przekonana. Widać, że nawet zawahała się, ale ostatecznie ruszyła przed siebie długim korytarzem. Po drodze poprawiła swój niebieski sweter z długimi rękawami, naciągając go nieco bardziej na ciało. Przemknęła też mimochodem palcami po ramieniu.
Hol raz jeszcze wydawał się niesamowicie ciągnąć, jakby w chwili, w której zaczynali nim iść, ten zaczął się wydłużać, również na wysokości. Schody były tak odległe, że gdy wreszcie do nich dotarły, nawet Mei wydawała się zmęczona. W końcu jednak postawiła nogę na pierwszym, starym stopniu. Ciągnące się serpentyną schody prowadziły na piętro wyżej. Taihen mogła dostrzec, że różniły się od reszty podłogi. Nadal były brudne, ale w dość... „szczególny” sposób, skoro ów brud był tam dosłownie rozsmarowany. Dziewczynka zdawała się jednak tego nie dostrzegać, pnąc się do góry, jak ostatni straceniec.
Pierwsze piętro wydawało się wybrakowane w porównaniu do parteru. Od razu po prawej stronie znajdowały się drzwi zabite dechami, z lewej zaś jedynie dwa pokoje. Mei obejrzała się za siebie i posłała Taihen nieodgadnione spojrzenie... aż nagle jej twarz rozciągnęła się w zaskoczeniu, a usta rozchyliły.
O Boże! ─ stęknęła, stając jak wryta u szczytu schodów. ─ Ale ze mnie niezdara! Nie wzięłam nic do jedzenia!
Poruszyła nerwowo rękoma, oblewając się rumieńcem.
Ja... ja... rany... głupio wyszło, a mama czeka! Zresztą, i tak nie mogłabym do niej wejść ─ ostatnie zdanie dodała już szeptem, lekko naburmuszona. Zaczęła przeszukiwać kieszenie, aż w końcu wyciągnęła z nich pęk kluczy, który podała Taihen. W jej oczach błysnął fragment dziecięcej paniki. ─ Mogłabyś pójść do mojej mamy? Proszę, proszę! Ona się strasznie denerwuję, jak coś nie jest na czas, a ty jesteś taka miła... Może złagodnieje, jak cię usłyszy i wtedy nie będzie na mnie zła!
Potem wskazała palcem na... zabite dechami drzwi i wymijając kapłankę zbiegła znów w dół.

Po podejściu można było dostrzec, że deski nie są przymocowane mocno i prawdopodobnie można użyć do ich oderwania niewielkiej siły.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Została sama z siedmiolatką. Po raz kolejny spodziewała się, że dziewczynka pokaże swoją uradowaną dziewczęcą buźkę, jednak wcale się tak nie stało. Wydawała się zmęczona dobrocią, którą chciała ofiarować gościom. Dobrocią, której ci nie chcieli przyjąć. Pokiwała głową ze zrozumieniem, ocierając dłonią kącik ust, w którym utkwiła kropla ziołowego naparu.
- Wiem, aniołku. Do takich ludzi trzeba podchodzić ostrożnie, bo mogą ugryźć. - Poczuła się jakby rozmawiała z rówieśniczą przyjaciółką na jednej z typowych pogadanek przy kawie. Brakowało tylko papierosa w ręku. Całe szczęście, że nie paliła.
Oczywiście. Zaraz jednak ta twarz strudzona przez życie zniknęła, znów ukazując rozentuzjazmowany pyszczek. Podejście do dzieci, jasne, ona zdecydowanie chciała pozostać dzieckiem, co w Desperacji wcale nie było takie proste. Taihen jednak nie miała zamiaru odbierać jej przyjemności z tej gry, w końcu i tak prawda wyjdzie na jaw, taki urok ironicznego losu. Skinęła więc głową na zastrzeżenie o jednym pokoju i wyciągnęła ku niej rękę z bandażem.
Widok wahania na maleńkiej twarzyczce nieco ją strapił, przez co nie wahała się, by złożyć Mei przysięgę małego palca. Zahaczyła nim o paluszek jasnowłosej i potrząsnęła.
- Jasne, że obiecuję. Nikt się nie dowie.
A teraz pomyśl o czymś miłym.
Myślała, to nie było trudne, gdy nadal żyjesz przeszłością. Widziała parę ciemnych oczu i czuła zimny dotyk na skórze. Nie mogła się oprzeć, by znów nie pomyśleć o swoim Mentorze, tym razem w trochę innej sytuacji. Obejmował ją, patrząc z zadumą i czułością ponad kobiecym ramieniem, tam, gdzie jej ręce składały się w jeszcze cieplejszym objęciu. Niemowlę, ich własne dziecko, które radośnie gaworzyło, wyciągając ku nim swoje drobne, pulchne rączki. Nie mogła się nie uśmiechnąć na ten widok.
Lecz choć owa myśl była przyjemna, Prorokini nadal nie spuszczała wzroku z małej. Wolała, żeby jej przypadkiem nie wbiła widelca prosto w rozognioną ranę. Teraz w dodatku wyjątkowo ciepłą. Zmarszczyła brwi, skupiając się, ale było już po wszystkim. Dziewczę spojrzało jej w twarz, a rudowłosa poczuła się nieco głupio. Trzeba było sprawdzić wyniki – sięgnęła do bandaża i rozwiązała go. Ani śladu po ranie. Pewnie chciała jeszcze coś powiedzieć, dodać, podziękować, ale młoda wystrzeliła jak z procy. Czas zwiedzić dom.
Ale zaraz, czy jej głos drżał? Czy przypadkiem nie przytrzymała się futryny gdy na nią czekała? Taihen podniosła się z miejsca i ruszyła za małą. Nie spieszyła się, bo czuła, że Mei mogła potrzebować odpoczynku. Leczenie musiało ją nieco wyczerpać. Gdy zrównała się z nią, spojrzała na nią z troską, co zaowocowało zarejestrowaniem kolejnego pozytywnego elementu – szczęście. Miło było widzieć, jak młoda raduje się z dobrego uczynku. Dziękuję, jesteś najlepsza... Nie był to nadal ten moment, bo zaraz ktoś zagrodził im drogę. Ryan już przeszukał wszystkie pomieszczenia? Nie. Ojciec.
Ani mru mru.
Ten mały już wybył.
Uważniejsze spojrzenie wwierciło się w mężczyznę. Nathair nie opuściłby tego miejsca bez swojego podopiecznego. To musiało być kłamstwo.
- A ten drugi? Ryan? - Nie daj nic po sobie poznać, Tai. Zerknęła przez ramię, z nadzieją, że wymordowany akurat wyjdzie zza rogu i da jej znak, że nadal się tam znajduje. Cały i zdrowy. Ale, oczywiście, to były tylko marzenia ściętej głowy. Nie uzyskała też odpowiedzi na swoje pytanie, bo mężczyzna bezceremonialnie sobie poszedł, nie siląc się nawet na wyjaśnienia. Znów została sama z Mei. - Oczywiście, aniołku. Chodźmy do twojej mamy.
Nawet chciała wyciągnąć do niej dłoń i pacnąć dziewczynkę palcem w nos, ale ta wyraźnie zmarkotniała.
- Hej, czym się martwisz? - Gdy tylko dotarły do schodów, porwała Mei na ręce i posadziła ją sobie wygodnie na biodrze. Niech się za bardzo nie zmęczy, będzie miała na to jeszcze czas na starość. Postawiła ją już na piętrze i rozejrzała się. Kici, kici, pani mamo.
A mogła zapytać gdzie ten obiad się znajduje. Mogła. Nie zrobiła tego. Poszła za dzieckiem jak ten baranek i teraz równie dobrze sama mogła stać się obiadem kobiety, która znajdowała się na tym piętrze. Zmarszczyła nos, wprawiając w ruch trybiki w głowie. Będą musiały wrócić na dół i coś przygotować. Przecież tam nie było żadnego ciepłego posiłku, więc może...
Nie mogłabym do niej wejść.
Co ona mówiła wcześniej? Że ojciec nie pozwalał jej widzieć się z mamą do czasu aż będzie gotowa. Ale mimo to posłał Mei na górę. Ze względu na Taihen, no tak. Młoda od początku nie miała zamiaru tam wejść.
- Może jednak pójdziesz tam ze... - nie skończyła. Dziewczynka już zbiegała po schodach, rudowłosa zaś ściskała w ręku pęk kluczy. Spojrzała na zabite dechami drzwi i na swoje dłonie. Mogła je otworzyć, ale co zastanie w środku?
Zgarnęła rąbek spódnicy i sprawdziła, czy trzy noże znajdują się na swoim miejscu. Były. Wyjęła jeden i ostrożnie podważyła nim pierwszą deskę. W ten sposób kobieta nie mogła się rozgniewać, wszak Prorokini używała narzędzia tylko żeby wypełnić prośbę jej córki.
Pierwsza belka odpadła, to samo stało się z pozostałymi.
- Uwaga, wchodzę – mruknęła, przekręcając klucz w zamku i napierając na drzwi. Najpierw je uchyliła, by wpuścić nieco światła i rozejrzeć się w środku. Dopiero jeśli nie zauważyła nic podejrzanego czy niebezpiecznego, otworzyła je na oścież.
Nim weszła, wyszarpnęła z pasa przy udzie kolejny nóż i wbiła go między framugę a drzwi, tuż przy zawiasach. Przynajmniej nie zatrzasną się za nią, nie ze zbytnią łatwością.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Off :: Archiwum misji

Strona 4 z 9 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach