Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Archiwum misji


Strona 2 z 9 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9  Next

Go down

Gadał. Tylko to przemknęło jej przez myśl gdy po raz kolejny otwierał swoją parszywą gębę by wyszczekać kilka obelg w jej stronę. Zawsze jedynie bronił się, a ona mu na to pozwalała. Był przestraszony, niespokojny, nieprzygotowany. Zgoda, poczeka, jest cierpliwa i mimo wszystko, w jakimś stopniu, jest jej to wszystko całkowicie obojętne. Tym bardziej teraz, gdy brak snu doprowadzał ją do szewskiej pasji, której nawet nie mogła uzewnętrznić. Nie miała siły.
Teraz także pozwoliła mu odzyskać świstek, który i tak by mu oddała. Już kiedyś widziała coś podobnego. Kiedyś, w sumie to ostatnio, a nawet miała ją przy sobie - kolejna notatka, być może kolejna z całej serii. Mimowolnie sięgnęła do kieszonki na piersi i wyjęła ją, bez słowa podając aniołowi.
Jakie gadki lubią dzieci?
Był to o wiele bezpieczniejszy odruch niż ten, który powoli budził się w głębi jej duszy. Po raz kolejny wyciągała pomocną, przyjacielską dłoń zamiast dać Nathairowi w pysk. Zapewne tego też nie doceni. Wewnętrzna melancholia, wkradająca się do tych myśli, została przepędzona przez coś innego, nie pochodzącego od niej. Głos, a może myśl, przekonującą ją do współpracy z tym wyszczekanym dzieciakiem.
- Idiota - zabrzmiało to niesłychanie chłodno jak na nią. Ruda czupryna poruszyła się gwałtownie, gdy wyrwała się po raz kolejny wszechogarniającej ją senności. -Nie jesteś Ryanem żeby zgrywać twardziela.
Potarła skronie, zastanawiając się. Najwyraźniej nie tylko ona miała tutaj problemy ze snem i najpewniej to właśnie zaślepiało różowłosego. Cichy warkot wyrwał się z jej gardła, gdy kolejne słowa padły z jego ust. Bzdura. Och, nawet sobie nie zdawał sprawy jak dobrze podsumował cały jej tok myślenia, przyćmiony morfeuszowym cieniem. Nie mogła się powstrzymać od wykrzywienia warg w grymasie imitującym uśmiech. Odpowiedziałaby, lecz dzwoniący telefon ją powstrzymał. Była dobrze wychowaną młodą damą, nie mogła przerwać mu lektury w tak istotnym momencie. Nie. W dodatku paleta uczuć przepływająca przez jego twarz była niezwykle fascynująca. Aż nazbyt, jak na jej gust. Łatwo było z niego odczytać od kogo dostał wiadomość.
- Wyjdziesz, tak. Już słyszałam jak ostatnio stąd wychodziłeś. - paskudny uśmiech jeszcze się poszerzył. - Zapewniam cię też, że tamta dwójka nadal się tu gdzieś kręci, czekając aż cię zostawię samego żeby mogli wbić ci kosę w żebra. Zabawne, nie sądzisz? Jednak jesteś moim pieprzonym dłużnikiem.
Wstała zaraz po nim, otrzepując przydużą koszulę i obcisłe spodnie w kolorze piasku. Złapała jego ramię gestem nie znoszącym sprzeciwu. Siły, choć niewielkie w tym momencie, na moment powróciły. Zagadka nabierała kolorów, bo nagle poczuła się jej częścią. Może było to wyjątkowo irracjonalne przeczucie, ale przecież już od dłuższego czasu wierzyła, że rozmawia z nią wyimaginowany bóg. Kolejny głos w jej głowie nie mógł zwiastować niczego dobrego, lecz nie przeraził jej aż tak. Wręcz zaczynała im ufać.
- Właśnie dlatego idę z tobą, czy ci się to podoba czy nie. A jeśli nie masz ochoty mi niczego tłumaczyć, zdradzać czy ujawniać to lepiej w ogóle milcz. Pyskujesz o wiele gorzej niż błagasz.
Nie ułatwi mu odmowy. Pójdzie za nim nawet, jeśli ten się jej wyrwie i spróbuje uciec. Mimo całej swojej wyrozumiałości względem anioła, była także niezwykle uparta. Teraz się o tym przekona.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Ryan & Ailen

W tle świtał im już budynek, jaki obrali sobie za cel. Drobny puzzel dachu wyłaniał się zza linii horyzontu, zachęcając do szybszego marszu przez nietknięte śniegi. Zwykle brudna ziemia przykryta była teraz wręcz rażącą bielą, której warstwa podnosiła się jakby z kroku na krok. Na upartego można było nawet uznać, że od momentu, kiedy opuścili swoje poprzednie schronienie, przybyło co najmniej pięć centymetrów. „Spacer” wydawał się więc coraz mniej przyjemny, a coraz bardziej trudny i wszystko wskazywało na to, że prędzej ewoluują w świnki skarbonki, niż dotrą do wyznaczonego przez siebie celu. Ściana siekających płatków robiła się też coraz rzewniejsza. Byli w istnej, wypranej z barw pułapce – z góry, z boków, nawet pod ich butami kryła się tylko okrutna, nieprzepasana żadną nitką koloru biel. Dostrzeżenie czegokolwiek było utrudnione, ale rozpoznanie sylwetki? Niemożliwe. Wiatr wcale nie był im bardziej przychylny. Chlastał po twarzach, jak bicz,  zaglądał za kołnierzyki i wrednie wsuwał lodowate dłonie pod ubrania, muskając zziębnięte ciała swoimi chłodnymi palcami. B e z c z e l n e. Prócz nieprzyjemnych odczuć niósł jednak ze sobą coś jeszcze. Coś oprócz świstu, który raz opadał, raz przybierał na intensywności i piskliwości.
Dom Ryana było blisko.
Niestety.
Coś było bliżej.
W zamieci śnieżnej niespecjalnie można było skonkretyzować z której dokładnie strony dobiega miarowe powarkiwanie, przeplecione z pojedynczymi parsknięciami, tak łudząco przypominającymi końskie prychanie. Kolejny krok spowodował głośniejszy pomruk. Następne wysunięcie nogi ze śniegu i przesunięcie jej naprzód – jeszcze jeden odgłos. Kwestią czasu było, aż spomiędzy lawirujących w powietrzu płatków śniegu wyłoni się biały pysk. A pojawił. Szybko. Nagle. Nie wiadomo skąd.
„Jak mogłem go nie zauważyć?” - każdy zadałby sobie to pytanie.
Początkowo wysunęły się nozdrza, które zawisły tuż przy twarzy idącego za Ryanem Ailena. Raz. Dwa. Trz-- wydech. Ostre wypuszczenie gorącego powietrza padło prosto na policzek i szyję Charta, przyprawiając go o ciarki. Nim jednak dźwięk wydechu utonąłby w jakimkolwiek proteście chłopaka, ciszę przerwał gromki ryk.
Bestia odrzuciła pysk do tylu, wściekle wrzeszcząc swym niskim, warkotliwym głosem. Pysk osadzony na czterometrowej szyi wydawał się tylko malutkim fragmentem gargantuicznego cielska.
Stał obok nich.
Pewnie od dłuższego czasu.
Może od samego, cholernego początku, gdy tylko zrozumieli, że w nuty wiatru wplotły się powarkiwania jakiegoś zwierza. Polował. Przyglądał się im. Prawdopodobnie był nawet rozbawiony tym, że nie są w stanie go dostrzec. Białe monstrum na ugiętych, masywnych łapach stało obok nich i teraz – jak na zawołanie – śnieżyca zmieniła swój kierunek, cisnąc się Ryanowi i Ailenowi prosto do oczy i ust. Zaraz jednak wiatr posłał płatki w przeciwną stronę. Dodatkowo opady jakby zelżały, umożliwiając im przyjrzenie się bestii. Wreszcie, do diabła. WRESZCIE!
Tam, gdzieś na górze, kołysał się właśnie łeb. Sam pysk był większy od Ryana, a uzębienie – niczym wystawa noży – wychylało się zza warg. Jeden kieł, jedno ramię Kurta. Od barku, po najdłuższy, środkowy palec, który pewnie z chęcią zostałby wyciągnięty ku gadowi, gdyby nie jego nagły ruch. Szarpnął się, a głowa opadła nagle wahadłowym ruchem z taką szybkością, że nie dałoby rady tego uniknąć. Grimshaw poczuł jeszcze tylko, jak coś z delikatnością wpadającego w niego tira uderza w niego (nie... to nie było „uderzenie” to było istne przyjebanie) i odrzuca go na parę metrów. Impuls. Ostry ból. Trzask złamanej kości.
Los bywa złośliwy.
Ryan to wiedział.
Szczególnie wtedy, gdy „wylądował”. W zaspie. Sam. Prosto na złamaną rękę.

Ailen w tym czasie w porę odskoczył. Miał o tyle więcej szczęścia, że po prostu stał te dwa metry dalej i nie wpadł w tor ruchu gadziska, gratisowo zachowując wszystkie kości w jednym kawałku. Smok ryknął, gdy tylko odrzucił pierwsze zagrożenie i ponownie podniósł łeb. Jak łabędź wygiął szyję w idealną literę „S”, kierując parę szkarłatnych ślepi prosto w oczy ostałego na ringu zawodnika.
Kurt już zrozumiał, dlaczego śnieżyca przestała im tak zatruwać życie. Górująca nad nim bestia rozłożyła swe dwunastometrowe skrzydła, chwaląc się ich potęgą i ogromem. Cóż. Chociaż... poszarpana błona skutecznie odcięła go od bombardujących pocisków z nieba...

Czujesz, Sullivan?
Gorąco gniewu rozsadza cię od środka.


Taihen Shi & Nathair

W końcu wyszli.
Od razu spotkali się z chłodnym podmuchem. Najwidoczniej sama Zima wzdychała co rusz, widząc ich kąśliwe przepychanki, na chwilę obecną będące ostatnią rzeczą, którą powinni praktykować. Dostanie się do domu Ryana było nie lada wyzwaniem. Głównie dlatego, że dotychczas lekko prószący śnieg zaczął przeistaczać się w gniewną wichurę. Już niebawem wszystko dookoła zostało zastąpione bielą tak intensywną, tak czystą i niesplamioną żadnym grzechem, że można ją uznać za oślepiającą.
Idąc Ślimacząc się przez lodowate pustki, mogli mieć wrażenie, że w rzeczywistości brną wciąż w miejscu. Choć w każdej chwili dane im było odwrócić głowy i spojrzeć za siebie, nawet ich kroki prędko zostawały przysypane nową, niewzruszoną warstwą puchu. Zero odwrotu. Zero zmysłów.
„Ty też szalejesz?”
- Ziiiimnoooo! – krzyknęła dziewczynka.
I Taihen, i Nathair poczuli nagle, jak ich dłonie obejmowane są niewielkimi, ciepłymi rączkami, a oni sami zostają nieco pociągnięci w dół. Palce zacisnęły się, a pomiędzy nimi pojawiła się niewielka główka okalana gęstą aureolą malinowych włosów rozwianych przez agresywny wiatr. Zdążyła zrobić jeszcze jeden krok, nim wyprostowała się i – nadal ich trzymając – otworzyła ogromne oczy dziecka o barwie płynnego złota. Ubrana w krótką spódniczkę w kratę, wysokie kolanówki, kozaczki i niebieską kurtkę z peleryną wyglądała jak ktoś z zupełnie innej bajki. Nie była chudą szkapą jak reszta jej rówieśników. Nie była też ani brudna, ani nawet przestraszona. Wyglądała raczej na kogoś, kto lada chwila roześmieje się głośnym, wesołym śmiechem. Dość zaraźliwym.
- Szybko! – burknęła, próbując przekrzyczeć świst zamieci. - Musimy iść bardzo szybko! – zaznaczyła raz jeszcze, robiąc ogromny krok naprzód...tak ogromny, że pokonała całe siedem centymetrów drogi!
Nawet jeśli chcieli zadać jej jakieś pytanie – nie było opcji. To całe metr trzydzieści pięć było szybsze.
- Prędko, prędko, bo waszych przyjaciół spotka coś bardzo złego! Tatuś nie mówił co do to jest, aaaaaleee podooobnooo jest jakiś DAR by zakłócać! A chyba nie chcemy, że coś nam się stało, praaawda? Nic nie może nam zakłócić naszej przygody, siostrzyczko i braciszku! – dodała prędko, ciągnąc ich przed siebie. Co było w tym najgorsze?
Że po ich lewej wynurzył się właśnie budynek, całkiem dobrze znany Nathairowi. Cztery ściany Ryana... Niestety. Nieznajoma miała iście miażdżący uścisk. Mocny, silny, niedźwiedzi. Wyrwanie się z tego potrzasku zakrawało o cud.
- Rany, rany! To okropne! – krzyknęła nagle, zerkając do góry. Niebo zostało przecięte przez jakiś kształt, ale ten prędko utonął za grochem śniegu. Nagle na twarzy zarumienionego dziewczęcia pojawiło się coś nowego. Jej dotychczas całkiem przyjazna, wesoła twarzyczka pobladła, a oczy rozszerzyły się w strachu. Spojrzała wpierw na Taihen.
- Smok! – pisnęła. Odwróciła się do Nathaira. - Ryan! I... i... taki... taki chłopiec! Boże, bestia jest blisko!
Po tych słowach już nie czekała. Jej ciemnoróżowe włosy zafalowały, gdy pociągnęła dwójkę za sobą.

To mi wygląda na samobójczą misję... Zgłaszam się na ochotnika!  - Page 2 BKsyQVd

To była kwestia może... dziesięciu minut? Tak. Dziesięciu góra, nim Taihen, Nathair i nieznajoma, przerażona teraz osóbka pojawili się na tyle blisko, by dostrzec jak biały łeb bestii półkulistym ruchem z impetem uderza o ciemną sylwetkę i odrzuca ją gdzieś daleko, na bok. Zaraz potem gadzisko wyprostowało się, prezentując całą rozpiętość swoich skrzydeł. Bestia pysk skierowany miała prosto na niższego chłopaka stojącego przed nią.



TERMIN: do 23 stycznia.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Ignorował obecność Taihen. Nie zamierzał już więcej dawać się wciągnąć w jakieś śmieszne pogaduszki. Nie interesowało go, co kobieta ma do powiedzenia jak i cała jej osoba. Był zirytowany faktem, że wciskała nos tam, gdzie sprawy zupełnie jej nie dotyczyły. Nienawidził czegoś takiego, zwłaszcza, że sprawa poniekąd dotyczyła Ryana. I może właśnie też w głównej mierze w tym momencie był tak bardzo cięty na kobietę.
Opatulił się szczelniej ubraniem w chwili, kiedy wyszedł na zewnątrz. Nie spodziewał się, że po opuszczeniu świątyni zaskoczony go aż taka śnieżyca. Taihen poniekąd miała szczęście w tym momencie. Mogła być pewna, że gdyby nie silny wiatr i śnieg, to Nathair w tym momencie rozprostowałby skrzydła i odleciał, zostawiając kobietę na ziemi, która logicznie rzecz ujmując w żaden sposób nie dałaby rady za nim nadążyć. A tak niestety był skazany na jej towarzystwo, choć robił wszystko, żeby trzymać się od niej kawałek dalej.
Poruszanie się w taką pogodę wraz z coraz to grubszymi warstwami śniegu pod stopami nie należały do najłatwiejszych. A do tego przenikający chłód, który momentami sprawiał wrażenie, że Nathair lada moment straci kawałek palca czy też ręki z zimna. Nie mógł powstrzymać sporadycznego dygotania i trzaskami zębów o siebie z zimna. Nie był przyzwyczajony do takich temperatur plus właściwie nie posiadał zbytniej tkanki tłuszczowej, która w złudnym i drobnym stopniu mogłaby go nieco ogrzewać. Do dupy. Ale nie zatrzymywał się, choć nogi topiły się w śniegu z każdym kolejny krokiem. Umówił się z Ryanem za pół godziny i choćby miał zębami sobie pomagać w dotarciu do celu – to zrobi to.
W taką pogodę raczej nikt o zdrowych zmysłach nie opuszczałby ciepłego i bezpiecznego domu, dlatego też z jego ust wydobył się dźwięk pełen zaskoczenia, gdy ni z tego ni z owego, jakby spod ziemi wyłoniła się mała dziewczynka. Brwi chłopaka nieznaczne się ściągnęły, zastanawiając się, skąd u licha wzięło się tutaj to dziecko. Już nie wspominając, że mała w żaden sposób nie pasowała do ogólnego krajobrazu Desperacji. Jakby pomyliła swoje bajki. Mimo wszystko wolna dłoń chłopaka zacisnęła się dookoła drobnego nadgarstka dziewczęcia i próbując na niego naprzeć, starał się odkleić dzieciaka od siebie. Na próżno.
- Ale puść. – mruknął, nie zamierzając bawić się w niańkę dla niej. Niech Taihen się nią zajmie, skoro tak bardzo się nudziła i cierpiała na brak zajęć, skoro postanowiła węszyć w cudzych sprawach. Jednakże nim zdążył cokolwiek więcej dodać, to mała pociągnęła ich do przodu, choć… zbyt wiele nie pokonali. W normalnej sytuacji chłopak być może nawet zaśmiałby się z tej sytuacji, ale nie teraz, nie w momencie, kiedy naprawdę mu się spieszyło.
Słowa wykrzyczane przez to dziecko, chcąc czy też nie, wprawiło, że Nathair na drobnym moment przystanęło. „Przyjaciół” i „niebezpieczeństwo”. Dwa słowa, które w zestawieniu ze sobą nie podobały się młodemu aniołowi, powodując, że jego serce przyspieszyło o parę sekund. Co prawda nie sądził, by dziewczynka wiedziała dokąd zmierza i być może plotła jakieś głupstwa, ale w jej dziecięcej główce każdy był przyjacielem, jednakże jej słowa i tak pozostawiały po sobie nieprzyjemny posmak.
A zgorzkniałą wisienką na torcie był zarys domu Ryana.
Oczy anioła rozszerzyły się i szarpnął się w stronę miejsca zamieszkania jego podopiecznego, chcąc jak najszybciej się tam znaleźć, jednakże silna dłoń dziecka – zdecydowanie zbyt silna jak na takie chuchro, skutecznie mu to uniemożliwiła, ciągnąc go dalej przed siebie. Chciał zaoponować, wyrazić głośno swój sprzeciw, jednakże zaniemówił. Nawet nie zdążył zauważyć jak coś przemknęło nad ich głowami, jedynie skupił się na dwóch słowach. Smok. Ryan.
Serce przyspieszyło, a jego żołądek przewrócił się do góry nogami, kiedy poczuł coś chłodnego w środku. Jak na zawołanie przyspieszył, potykając się o fałdy śniegu i nawet raz wywalając. Ale nie zatrzymywał się. Musiał zobaczyć. Upewnić się…
Znieruchomiał w chwili, gdy ujrzał na własne oczy to stworzenie. Stworzenie, które nie miało prawa bytu. Przecież smoki to tylko stworzenia z głupich opowieści i legend, którymi straszy się małe dzieci. Nigdy nie istniały i nie powinny istnieć. Nie były boskimi tworami, tylko wymysłem ludzkich umysłu. Tak więc dlaczego…
Ale to nie było ważne.
Wzrok chłopaka skupił się na sylwetce, której nie rozpoznał, a która właśnie zaliczyła cudowny lot ptaka gdzieś w dal. Spojrzenie przesunęło się dalej, skupiając na drugim osobniku. Za mały i za drobny jak na Ryana, tak więc tamten lecący…
- Ryan… RYAN! – przerażony krzyk wyrwał się z jego gardła, choć wiedział, że jego głos nie dotrze do mężczyzny przez wiatr i zamieć. Wystraszył się. Naprawdę wystraszył się i nie tyle co samego smoka, a tego, że jego podopiecznemu mogło coś się stać. A pomiędzy strachem o Ryana zapłonęło uczucie wściekłości na tę przerośniętą gadzinę, że śmiała położyć swe łapska na jego podopiecznym. Szarpnął się mocno, chcąc wyswobodzić z uścisku dziewczyny i jeżeli tak puściła – ruszył do przodu, jeżeli nie… to i tak ruszył, ciągnąc ją za sobą, jednocześnie wyciągając wolną dłoń przed siebie.
W pierwszej kolejności musi oddzielić stwora od Ryana i tego drugiego osobnika. Co prawda nie wiedział dokładnie kto to, ale biorąc pod uwagę jego gabaryty mógł tylko przypuszczać. Dlatego też już po chwili nad chłopakiem jak zabłysnęła półprzezroczysta bariera, chroniąca go od smoka. Nie wytrzyma długo. Nathair wiedział to doskonale. Siła smoka zapewne stukrotnie przebijała jego i wystarczy parę uderzeń, by rozwalić ją na drobne kawałeczki. Ale ten czas wystarczył, by za pomocą uderzenia w śnieg nogą, wysłać w stronę potwora kilka iskrzących się wiązek. Te, niczym sześć pełzających gadów ruszyło między śniegiem wprost w stronę smoka, by wreszcie móc wpełznąć na przeciwnika. Jeżeli oczywiście się udało im dotrzeć do gada. A kiedy już znalazły się na łuskowatym cielsku, rozmnożyły się na pomniejsze, tworząc iskrzącą się siatkę na smoku, by wreszcie, niczym jeden mąż, porazić prądem potwora. Nathair miał nadzieję, że smok nie jest odporny na elektryczność. Miał nadzieję, że jego atak zadziała, chociaż na chwilę, chociaż na tę krótką chwilę ogłuszy potwora… Biorąc pod uwagę gabaryty smoka, to musiał władować sporą ilość woltów i energii, przez co na jego skroniach zalśniły pojedyncze krople potu. Jednocześnie wciąż próbował utrzymać barierę i sukcesywnie poruszać się w stronę większego osobnika, o ile odszukał go wzrokiem. Nie było co ukrywać kto był priorytetem do ochrony dla Nathaira.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

„Dlaczego do Ciebie?”
Punkt odniesienia. Nic specjalnego.
Nawet pomimo dwukrotnie zadanego pytania, Ailen nie uzyskał satysfakcjonującej odpowiedzi. Ryan – owszem – nie minął się z prawdą, ponieważ nie było żadnego celu w spotkaniu się akurat w jego domu. W międzyczasie spojrzał z ukosa na chłopaka, choć było to tak przelotne zerknięcie, że równie dobrze, jeśli już poczuł je na sobie, mógł uznać to za wytwór wyobraźni. Za sprawą tego jednego, krótkiego spojrzenia chciał bez zbędnych pytań wychwycić z oblicza bruneta, czy zauważył, że cokolwiek było nie tak, że coś się zmieniło, ale najwidoczniej tylko on, Ryan Jay Grimshaw, miał ostatnio kurewskiego pecha.
Były to ostatnie słowa, którymi ciemnowłosy uraczył swojego służącego, któremu dał do zrozumienia, że sam chciałby znać odpowiedź na niektóre pytania. Choć Opętany z natury nie przebierał w słowach, jeżeli nie chciał (a nie chciał przez większość czasu), tym razem głównym powodem, dla którego nie rozmawiali, była ta przeklęta śnieżyca. Mróz od jakiegoś czasu nie przeszkadzał mu zanadto, a przynajmniej nie był na tyle dotkliwy, by drżał i szczękał zębami; by jego skóra pokrywała się gęsią skórką. Nieludzkie, ale dzisiaj okazało się wyjątkowo przydatne. Tego dnia chciałby jeszcze mieć możliwość kontrolowania pogody lub przynajmniej zmiany kierunku wiatru, skoro sama siła woli się nie sprawdzała. Zaciskał wargi w wąską linię, żeby śnieg nie dostał mu się do ust; oddychał płytko, żeby nie wciągnąć płatków nosem i wreszcie mrużył oczy do tego stopnia, że wydawać by się mogło, iż jego rzęsy przytłoczył ciężar białego puchu, który na nich osiadł. Szedł z uniesionym przedramieniem, chcąc częściowo osłonić się przed wiatrem, ale i nie zastawić sobie widoku. Musiał jakkolwiek zauważyć, że jego dom był już blisko. Unoszenie nóg na tyle wysoko, by nie haczyć o śnieg było dodatkowym wysiłkiem i niewygodą. Matka Natura powinna poczekać ze swoim chrzanionym PMS-em.
Chata wychylała się spomiędzy białego puchu. Tylko chwilę dziwił się, że ta rudera nadal stała w miejscu, ale szybko wziął pod uwagę, że przetrwała gorsze rzeczy. Choć na widok azylu powinien przyspieszyć, by jak najszybciej odciąć się od zamieci, zwolnił. Nie potrzebował złego przeczucia, które kłułoby go od środka, mącąc mu w głowie szeptami: „Uważaj, zaraz stanie się coś złego”. Jego zły omen grzmiał mu w uszach, a był pewien, że warkot niesiony przez wiatr nie był jego naturalnym elementem. Mięśnie same z siebie spięły się w gotowości, gdyby nie narzucone na niego ubrania, można byłoby dostrzec, jak zaczynają uwydatniać się na skórze. Powiódł wzrokiem na boki, usiłując zlokalizować źródło dźwięku. Nie musiał się szczególnie wysilać. Kto nie zauważyłby takiego bydlaka?
No właśnie.
Niejednemu w tej sytuacji cisnęłoby się na usta barwne „ja pierdolę”. Nikt nie miałby mi tego za złe, ale Rottweiler nie pisnął nawet słowem, chociaż zatrzymał się. Kiedy wiatr uderzył ich ze zdwojoną siłą, przygarbił się, osłaniając twarz uniesioną połą kurtki, która zatrzepotała głośno, jakby była bliska rozerwania się pod siłą uderzenia fali powietrza.
Chwila dokładniejszej oceny wroga.
Los sobie, kurwa, żartował.
Potem wszystko działo się zdecydowanie za szybko. Usiłował odskoczyć, ale... Chrzęst łamanej kości dotarł do jego uszu tak wyraźnie, że przed oczami już miał widok nienaturalnie wygiętej ręki. Kolejny chrzęst rozbrzmiał, gdy upadł na ziemię. Zaspa okazała się dobrym amortyzatorem, a on nawet nie syknął, czując pulsujący ból w kończynie. To tylko ręka. Nadal miał drugą. Podniósł się najpierw do siadu, zdrową ręką ścierając śnieg z twarzy. Kącik jego ust drgnął ledwo zauważalnie, gdy raz jeszcze spojrzał na smoka. Powiedziałby, że miał do nich szczęście, chociaż do pewnego momentu były tylko bajkowymi potworami. Więc co jeszcze? Elfy? Wróżki-zębuszki?
Gdzieś z daleka słyszał niewyraźny bełkot, ale nie zawracał sobie nim głowy. Wstał, wsuwając połamaną rękę do kieszeni, by na ten czas ją unieruchomić. Nawet nie próbował poruszać palcami – znał efekt. Skupienie się przez skrzydlatego gada na Ailenie było mu na rękę, choć w tej chwili nie mógł – i bynajmniej nie musiał – odpowiadać za bezpieczeństwo młodszego wymordowanego. Niedbale machnął ręką, gdy elektryczne wiązki zaczęły oplatać ciało przerośniętego przeciwnika – zrozumiał, że anioł zjawił się na czas – wtedy też spod warstwy śniegu, tuż pod bestią, wystrzelił wielki, lodowy szpikulec, który szybko zaczął się piętrzyć, mknąc ku podbrzuszu stworzenia. Miał za zadanie wbić się w jego ciało jak najgłębiej, ale po ostatnich doświadczeniach Grimshaw nie robił sobie wielkich nadziei.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Przewrócił teatralnie oczami, więcej się nie odzywając.
Zdawał sobie sprawę, że w gruncie rzeczy mógł spodziewać się tego typu odpowiedzi. Ha, poniekąd sądził, że szatyn nie uraczy go absolutnie żadnymi słowami, po prostu brnąc dalej do przodu, nie zważając na to, czy Kurt za nim podąża, czy też mówiąc kolokwialnie, po prostu dał nogę, zauważając dobrą ku temu okazję. Kłamstwem byłoby stwierdzenie, że nie przebiegło mu to przez myśl, jednak w gruncie rzeczy, po rozważeniu wszystkich za i przeciw, z wielkim oporem postanowił pójść w tę samą stronę. Był wyjątkowo krnąbrną bestią. Nienawidził bycia traktowanym, jak niegroźny podnóżek, którego jedyną funkcją na tym świecie było usługiwanie. Nie przepadał za wykonywaniem rozkazów Ryana i czasami wyłącznie wizja bolesnej kary przymuszała drobniejszego wymordowanego, by zamienił słowa szatyna w czyn. Jednak w tej chwili nie ciążyło nad nim żadne widmo strachu o własną skórę. Nie obawiał się, że gdyby tylko odwrócił się w przeciwną stronę i - jak to koty mają w zwyczaju - poszedł własną drogą, Ryan zaraz chwyciłby go za kaptur i siłą zaprowadził tam, dokąd chciał. Nawet imponująca moc cieni, zaprezentowana przed kilkoma minutami nie sprawiła, że Chartowi zaczęły jeżyć się włosy na karku na samą myśl o nieposłuszeństwie. Mimo wszystko, gdy tylko postawił nogę za próg drzwi wejściowych Czarnej Melancholii, doskonale zdał sobie sprawę, że lepiej będzie pokornie snuć się u boku swojego pana, zmierzając wprost do jego królestwa.
Szczerze mówiąc, zaczął się poważnie zastanawiać czy ta cholerna śnieżyca zaraz go nie przykryje pod płatem swojego natarczywego jestestwa.
Nienawidził zimy.
Mokre ubrania, szczypiące od chłodu ręce czy wiatr wiejący prosto w oczy, skutecznie zniechęcały Kurta, to wyłażenia podczas tej pory roku z domu. Gdyby nie ciążące nad nim obowiązki, najprawdopodobniej zaszyłby się w swoim pokoju w siedzibie, wychodząc z niego tylko po uzupełnienie łakomego żołądka. Z drżącą szczęką i rękoma wciśniętymi głęboko w kieszenie, szedł pokracznie za Ryanem, zdecydowanie gorzej radząc sobie z pokonywaniem ośnieżonej drogi i puchu, który osiadał mu na rzęsach, znacznie utrudniając widoczność. Wszystkie te czynniki spowodowały, że tak, jak na początku zaiwaniał na tych krótkich nóżkach, jak motorek, byleby tylko dotrzymać swojemu panu kroku, tak po czasie stwierdził, że pewna odległość między nimi nie będzie niczym krzywdzącym dla obu stron.
Od jakiegoś czasu ciążyło nad nim pewne uczucie niepokoju. O ile każdego poranka od miesiąca czuł, że ktoś targał się na jego życie, tak teraz był niemalże absolutnie pewien, że zaraz wydarzy się coś złego. O ile myśl oczekiwania na najgorsze początkowo było tylko ledwie słyszalnym szeptem w jego głowie, tak w pewnym momencie przerodziła się w pisk, gdy tylko Kurt zdał sobie sprawę, że coś przeplata się ze świstem zimowego wiatru.
Stanął jak wryty.
Nawet nie zdążył zarejestrować w której konkretnie chwili wyrosło przed nim to pieprzone bydle, jednak jego ogrom skutecznie rozwarł wargi Ailena w niedowierzającym przerażeniu, wytrzeszczając mu oczy na patrzącą wprost na niego bestię. Zdążył się przyzwyczaić, że często nie sięgał ludziom nawet do barków, jednak w tym wypadku różnica w rozmiarach była aż przytłaczająca.
Mimo ciarek, które zdążyły urządzić sobie konkurs w biegach wzdłuż jego pleców, Kot zdążył w porę odskoczyć przed monstrualnie wielkim łbem bestii. Wylądował miękko na ugiętych nogach, ustawiając się w pozycji gotowości do następnego uniku. Jednak jego uwadze nie umknął obrzydliwy dźwięk łamanej kości i pewien przykry fakt, że już absolutnie nic nie oddzielało go od smoka. Spanikowanym spojrzeniem zaczął szukać wokół siebie Ryana, a gdy tylko dotarło do niego, że jego pan został zmieciony z powierzchni ziemi jak szmaciana lalka, zamiast spotęgowanego strachu, czuł, jak wzbiera się w nim złość.
Nie rozumiał skąd się wzięła. Dalej czuł w sobie wyraźną nutę przerażenia, która powodowała, że jego członki ruszały się z lekką niepewnością i paniką, jednakże gniew zacisnął mu zęby i zmusił do wyjątkowo rozgniewanego prychnięcia, niby to na znak, że – o zgrozo, samobójca! – przyjmuje wyzwanie. Absolutnie nie wiedział, co chciał za chwilę zrobić, wszak w walce wręcz był beznadziejny, a już na pewno nie miał co liczyć na znokautowanie smoka wielkości domu jednorodzinnego. Mimo wszystko pochylił nieco łeb i spojrzał na przeciwnika z dołu, mierząc go wyjątkowo dzikim wzrokiem, choć szedłby o zakład, że monstrum nie byłoby w stanie nawet dostrzec jego żółtych ślepi. Złość jaka zaczęła się w nim burzyć, odebrała mu zdolność do racjonalnego myślenia, pchając los Kurta w stronę jego instynktu, a ten nakazywał mu bronić i siebie, i swojego pana. Rozchodzące się w nim gorąco, powoli zaczynało go palić. Wiedział, że w tak ekstremalnej sytuacji nie miał co liczyć na spokój, a stając w obliczu niechybnej śmierci, jego ciało porwało się na omotanie świadomości Kota działaniem wirusa, chcąc zwiększyć jego szanse. Adrenalina spowodowała, że chłopak sam rwał się do jakichkolwiek ruchów, przestając odczuwać jakiekolwiek zimno.
Było mu ciepło.
Nie, gorąco…
Palący ból przebiegł wzdłuż jego odsłoniętych rąk, poprzez ramiona, obejmując całe ciało, nim w końcu uaktywnił się artefakt, o którego działaniu nie miał dotychczas bladego pojęcia. Dziwny, mrowiący ból zaatakował czubki jego palców, powoli przechodząc na resztę dłoni, a sam omotany Kot nawet się nie spostrzegł, jak przywołał na swoje usługi jeden z żywiołów.
Figa.
Gdyby jeszcze ten żywioł chciał się go słuchać…
Instynktownie zamachnął się ręką i postarał się, aby trafiła w przeciwnika, choć jako nowicjusz nie mógł oczekiwać od siebie precyzyjnych ciosów. Mimo to, starał się, jak tylko umiał i pomimo dziwnego, palącego uczucia oraz zmęczenia, które w trybie natychmiastowym wypompowało z niego siły, zmuszając do dyszenia i dygotania – nie zamierzał przerywać…
… ale ktoś postanowił skończyć za niego.
W pewnym momencie jedna z kul napotkała wyraźny opór w postaci bariery, stworzonej przez Nathaira (dzięki, ziom…), którego oczywiście nie zauważył (…gdziekolwiek jesteś…) i z nią nie skojarzył (… i kimkolwiek jesteś). Ailen nie do końca rozumiał co zaczynało się wokół niego dziać, acz był w pełnej gotowości, by w razie konieczności odskoczyć na kilka metrów lub wybronić się (yhy) nieujarzmioną mocą.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Śnieżyca była dla niej błogosławieństwem i przekleństwem za razem. Bardzo obawiała się momentu gdy ujrzą światło dzienne i anioł po prostu rozłoży skrzydła i odleci. Bo przecież mógł to zrobić, była tego świadoma. Zaciekle atakujący śnieg pozwolił jej odetchnąć w duchu. Gorzej, że na tym ulga się kończyła. Równie dobrze mogli teraz zamarznąć, umrzeć od wiatru i chłodu, starając się dotrzeć tam dokąd zmierzali.
Kątem oka spojrzała na naburmuszonego Nathaira. To nie była dobra kontynuacja ich znajomości, lecz czy mogła się spodziewać czegoś innego? Zacisnęła jedynie zęby żeby nie skomentować jego zachowania ani tej felernej pogody i brnęła, brnęła przez śnieg w swoich cienkich trzewikach, starając się zasłonić peleryną twarz. Co prawda na niewiele się to zdawało, ale z drugiej strony miała jakieś zajęcie by nie myśleć o chłodzie. Ciężko było się na niego przygotować w Desperacji. Niewiele osób polowało na skóry zwierząt, jeszcze mnie potrafiło szyć, tkać, tworzyć ubrania. Wszystko co mieli, zazwyczaj było stare, kradzione, albo zwyczajnie zerwane z jakichś zwłok walających się po pustyni. Nikt nie miał z tym problemu, nikt nie pytał ani nie kwestionował pochodzenia cudzych ubrań. W zasadzie własnych też. Dlatego musiała się uodpornić skóra i organizm. Krew zaczynała szybciej krążyć w ciele, rumieńce rozkwitały na policzkach, a nos się czerwienił jak rozżarzony węgielek. Zapewne dla kogoś patrzącego z boku mogło się to wydawać niesamowicie urocze, ale zapewne nie dla Nathaira, wszak był zbyt skupiony na brnięciu do przodu, jak ten muł, w poszukiwaniu swojego podopiecznego. Cóż, każdy ma swoje priorytety.
Każdy, w tym także mała dziewczynka, która nagle uwiesiła się jej ramienia. Zaraz, dziewczynka? Na chwilę zapomniała o zimnie i spojrzała w dół, nie mogąc ukryć zdziwienia. Żadne dziecko Desperacji nie wyszłoby w taką pogodę na dwór. Żadne nie uczepiłoby się pary obcych ludzi, a tu proszę, taka niespodzianka. Nawet się uśmiechnęła widząc tą zdrową, choć pełną przejęcia twarzyczkę. Ujęła pewniej dłoń dziewczynki, by przypadkiem nie potknęła się pod zaspę. Albo żeby wściekły anioł jej nie przewrócił bądź porzucił, wszak i do tego mógł mieć tendencje. Ale przecież nie zostawiłby swojej córki siostrzyczki, jak to mała ładnie ujęła.
- Pędźmy!
Wcale nie musiała tego mówić, bo zaraz poczuła jak anioł je ciągnie, z całej siły, starając się je pogonić. Dlaczego tak biegł? Przecież żadne spotkanie nie może być aż tak... Smok. Czy w tych krainach w ogóle istnieją smoki? Czy był to jakiś pieprzony Skyrim? Nie, nie przypominała sobie, ale w tym momencie wszystko zrozumiała i bez słowa zgarnęła dziewczynkę na ręce, uwalniając Nathaira od tego małego, dość przykrego obowiązku o różowych włosach. Nadal nie przestawała szybko iść, obserwować.
Akurat na czas, by mógł zaatakować. Jej samej pozostawał jedynie miecz u pasa i kilka noży, dlatego też na razie zrezygnowała z szaleńczej szarży. Zamiast tego posadziła sobie dziecko na biodrze, by jej się wygodniej poruszało i skierowała swoje kroki, teraz już o wiele szybsze, ku nieszczęsnej zaspie, gdzie leżał Ryan. A przynajmniej ku miejscu gdzie ten padł, mniej więcej. Z daleka nie było zbyt wiele widać, niestety.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Dziewczynka – kimkolwiek była – puściła ostatecznie Nathaira, nie mogąc nadążyć za jego ogromnymi (w jej mniemaniu) krokami. Prawie się przewróciła, mocno pociągnięta przez wystraszonego anioła. Spojrzała wtedy z równym przestrachem prosto na Taihen, która w tym momencie... podniosła ją i wzięła na ręce. Jakoś automatycznie dłonie dziewczynki trafiły na bark kobiety, a ona sama przylgnęła do ciała kapłanki, lekko się do niej przytulając.
- Będzie dobrze – powiedziała prosto do jej ucha, obejmując ją nagle za szyję. - Temu okropnemu panu nic nie jest. Pójdziesz ze mną do domu? Tatuś chce was poznać.
To pytanie, nieważne jak lekko i niewinnie wypowiedziane, wydawało się w obecnej sytuacji zwyczajnie nie na miejscu. W obliczu zagrożenia, jakim był smok, wydawała się bardziej przejęta tym, że wszyscy skupili się właśnie na wrogu i nieznajomym jej jeszcze mężczyźnie, niż na fakcie, że chciała ich zgrupować i zaprowadzić do ojca. Zacisnęła usta w linie, przyglądając się niepewnie Taihen Shi.
Zaspa była „tuż-tuż”. Osiem metrów. Pięć. Nathair dopadł do Ryana jako pierwszy. Śnieg faktycznie był niezłym amortyzatorem, bo prócz złamanej ręki, nie wydawał się ranny. Miał zresztą jeszcze na tyle sił, aby skorzystać z mocy.
Gadzisko syczało i powarkiwało, w pełni skupione na Ailenie i tym, co wyprawiał. Gorąco ciała Charta nie umknęło uwadze bestii, która nastroszyła się i wyszczerzyła kły, dusząc w sobie głośny ryk. Posykiwała, początkowo nie chcąc przyznać się do bólu. Ominęła zresztą parę z posłanych przez oponenta ognistych kul, ale te, które jednak zostały wycelowane, w widoczny sposób rozdrażniły bydlę. W pewnym momencie pokraka rozwarła paszczę i już... już chciała go zaatakować (zapewne pożreć), gdy po jej łapach wspięły się elektryzujące węże, by zaraz drobnym kocem przykryć kawałek grzbietu i zaatakować. Pysk przemknął pół metra od ciała Kurta, a zwierzę zgarbiło się, wypuszczając z długiego gardła niezadowolony pomruk. Poleciały iskry, a po powietrzu prześlizgnęły się zęby, jakby bestia chciała wyłapać przeładowane woltami zygzaki.
Dziewczynka odwróciła głowę, zerkając na smoka. Jej oczy rozszerzyły się nieco, gdy zsunęła jedną z rąk i mocno chwyciła ją za ramię rudowłosej. Zaraz wycelowała palcem prosto w gargantuiczne cielsko, pod którym ziemia rozstąpiła się i jak za sprawą pstryknięcia palcami spomiędzy zaspy wystrzelił ostry kolec. Dziewczynka pisnęła, odwracając się i chowając twarz w jej ramieniu, gdy na biały śnieg chlupnęła krew.  
To nie było parę drobnych kropel. To były litry lśniącej, szkarłatnej cieczy, która zbryzgałaby również blisko stojącego Ailena,  gdyby nie ochronna bariera. Po jej przeźroczystej powierzchni spłynęła kulistym ruchem czerwień, jaka przed momentem zatrzymała się blisko twarzy Charta. Bestia szarpała się, chcąc wydostać z „potrzasku”, bo choć szpikulec nie przebił jej na wylot, był wyjątkowo upierdliwy. Nic dziwnego, że chciała się go pozbyć przy pierwszej dogodnej okazji.
Ignorując ból poruszyła się, zamachała skrzydłami i... stanęła na tylnych łapach, rozcinając skórę brzucha o paręnaście dodatkowych centymetrów. Zmieniwszy pozycję udało jej się jednak uwolnić. Nim ponownie runęła na cztery łapy, w pierwszej kolejności naparła przednimi kończynami o wystający, pobrudzony juchą kolec. Rozległ się trzask, który przeciął nawet świst wiatru, a lodowy, ostry kawałek runął wprost na Ailena. Cichy chrzęst zwiastował pęknięcie bariery.
A smoczysko nie czekało.
Ryknęło, atakując paszczą i przemykając o krok w prawo, to dwa w lewo. Zęby kąsały barierę, ślizgając się po niej z charakterystycznym dźwiękiem przesuwania pazurami po szkolnej tablicy.
- Trzeba iść do domu – namawiała szeptem dziewczynka, licząc w duchu na to, że Taihen ją usłyszy. - Ten chłopiec sobie poradzi! Omińmy smoka i idźmy na zachód!

@ MG: niech pierwsza odpisze Taihen. Dalej kolejka obojętna.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie mogła iść dalej. Z dzieckiem na rękach obserwowała zaciekłą walkę między pozostałą trójką a smokiem. Najchętniej także by im pomogła, rzuciła się na bestię z mieczem, ale czy to coś dało? Widziała elektryczne siatki rażące prądem, bariery, kule ogniste. Nijak miał się do tego wszystkiego kawał żelaza, zapewne jedynie by zawadzała. Właśnie dlatego przynajmniej chciała pomóc rannemu, który... już został zlokalizowany przez Nathaira. Gdzieś w duchu coś ją zabolało, ścisnęło się w paskudną gulę i nie chciało puścić, tak samo jak dłonie dziewczynki, wbijające się w jej ramię.
Spojrzała na nią, marszcząc czoło. Tatuś chce ich poznać? Ruszajmy? Ale przecież oni mogą tam zginąć, ten smok może ich rozszarpać na strzępy! Mimo tego, jej nogi rozpoczęły marsz we wskazanym kierunku, na zachód, nieco oddalając się od walczących. Nierealność całej tej sytuacji oraz słowa dziewczynki jakoś do siebie pasowały, mimo absurdu, który nimi kierował. Może właśnie dlatego że była tak dobrze ubrana, czysta i zarumieniona, jej słowa posiadały tak wielką siłę przebicia. To musiał być kolejny sen, z którego obudzą się poobijani. Wstanie z łóżka i znów skieruje się do medyka, który będzie musiał opatrzyć kolejne rany. Tak, była o tym święcie przekonana i właśnie z tego, mało rozsądnego, powodu postanowiła przyspieszyć.
- Pójdźmy do domu.
Dom. Brzmiało to niezwykle kusząco. Bezpieczne cztery ściany, ciepło kominka i gorąca herbata idealnie kontrastowały z zimową zawieruchą, która ich teraz otaczała. Temu okropnemu panu nic nie jest. Ten chłopiec sobie poradzi. Nathair zapewne bardzo się ucieszy gdy obie znikną mu z oczu, o ile jeszcze o nich pamiętał. Wszystko wskazywało na to, że sama wybierze się na tę wyprawę i odprowadzi dziewczynkę do domu.
Poprawiła ją sobie na ramieniu podrzucając lekko i przyspieszyła kroku, ruszając we wskazanym przez nią kierunku. Im szybciej się stąd wydostaną tym lepiej dla obu. Widok krwi nie był adekwatny dla dziecięcych oczu, a ona zaczynała czuć się odpowiedzialna za ową różowłosą istotkę.
Dadzą sobie radę. Wszystko będzie dobrze.
Wolnym ramieniem objęła istotkę, by ją także nieco osłonić przed wiatrem. Przynajmniej mogły wzajemnie czerpać z ciepła swoich ciał i nie zamarznąć podczas tego jakże specyficznego spaceru. W końcu to Desperacja, tu zawsze dzieją się dziwne rzeczy. Przeżywa ten, kto nie ufa nikomu. Zyskuje ten, kto ryzykuje. W tym świecie dziecko może mieć więcej racji niż tysiącletni mutant. Albo może być pułapką do najgorszych tortur i koszmarów. O tym jednak kapłanka się zapewne dopiero przekona.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

To przykre, ale na tę chwilę zupełnie nie obchodziło go co się dzieje z Taihen. Nawet nie raczył obejrzeć się przez ramię, czy kobieta jest w pobliżu. Była dużą dziewczynką, poradzi sobie. Dla anioła co innego w tym momencie było najważniejsze i bez względu na okoliczności, zamierzał dobrnąć do celu. Ujrzawszy kątem oka przebitego smoka, instynktownie przyspieszył, czując jak jego serce wali niczym młot. Kiedy tylko dopadł wymordowanego, jego wzrok przesunął się po całej jego sylwetce, chcąc pokrótce i na szybko ocenić, czy nie jest poważnie ranny, instynktownie stając na linii Ryan – smok, jakby chciał odciąć swojego podopiecznego od dzikiego stworzenia i osłonić go swoim wątłym truchłem. Mężczyzna stał, a to już był dobry znak, że raczej nic poważnego mu się nie stało. Wzrok omiótł twarz, a potem skupił się na jego kończynach, zwłaszcza na jednej, schowanej w kieszeni. W zaistniałych warunkach było to dość dziwne, gdyż raczej obie dłonie powinny być w „pogotowiu”. Spojrzał na Ryana pytająco, jednak wiedząc, że ten zapewne w tym momencie nawet nie uraczy go swoich spojrzeniem tylko skupi się na smoku oraz Ailenie, chcąc się upewnić postawił na komunikację werbalną.
- Ryan, wsz-- – och, jaka szkoda, że słowa Nathaira utonęły w odgłosie pękającej bariery oraz cichym syknięciu anioła. Nathaira poczuł, jakby coś ciężkiego momentalnie skoczyło na jego wątłe ramiona oraz barki, przyciskając go do ziemi. Zwalony z nóg, dosłownie, oparł się jednym kolanem o śnieg i spojrzał w bok. Ciężar smoka kawałek po kawałku sprawiał, że coraz to więcej rys pojawiała się na półprzezroczystej, och pardon, teraz przyodzianą królewskim kolorem, ściance. Bariera pękała, a Nathair nie miał na tyle sił, by ją utrzymać. Jeżeli smok nie przestanie atakować, to wytrzyma z góra parę sekund. A wtedy zapewne sam Kurt będzie mógł robić za królewski, czerwony szal. Usta anioła wygięły się w grymasie pełnym niezadowolenia. Wyciągnął drugą rękę, blisko pierwszej, by w ten sposób zyskać chociaż sekundę, która w tym momencie była bardzo cenna. Przechylił nieco głowę i poruszył małym palcem jednej z dłoni. Musi jakoś odwrócić uwagę tego bydlaka.
Tuż obok Kurta, choć po drugiej strony bariery zmaterializowała się… jego kopia. Kropka w kropkę Kurt. No, może z nieco mądrzejszym wyrazem twarzy, za to z pustymi oczami, spoglądającymi bez cienia emocji na stworzenie. Klon Ailena puścił się biegiem w stronę smoka, skacząc i machając przy tym, a wszystko po to, by odwrócić uwagę gada od bariery.
No dalej, biegnij za tym, no już.” przemknęło przez głowę anioła. Jednocześnie wierzył, że Ryan dobije bydlaka. I zgarnie najwięcej expa, cham. W tym momencie, smutek, ale to wymordowany miał największą siłę przebicia z nich wszystkich. Trzask. Kolejna rysa poszła. Pewnie zostało zaledwie parę sekund. Miał też nadzieję, że Kurt nie jest na tyle głupi i nie będzie stał tam jak jakiś ciołek. Z drugiej zaś strony, jeśli prawdziwy Kurt poruszy się, a smok rzeczywiście zwróciłby uwagę na klona, to ruch ze strony Ailena mógłby ponownie go zaciekawić. Tak źle i tak źle. Nieobrze.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Obecność Nathaira ani trochę go nie zaskoczyła, choć spotykali się w okolicznościach, w których przeważnie i tak nie chciał go widzieć. Zawsze pakował się w sytuacje, w których Ryan był przekonany, że da sobie radę sam. Byłby w stanie przyznać, że czasami wręcz przeszkadzał, stając na linii ognia, gdy ciemnowłosy zdążył już wycelować odpowiednio w swojego przeciwnika. Gdy chłopak znalazł się obok, wiedział już, jak mniej więcej miało się do skończyć.
― Ryan, wszystko w porządku?
Oczywiście. Przecież zawsze było w porządku.
― Nic cię nie boli?
Nie. Po tym mogło zaboleć co najwyżej jego, gdy nie zamierzał szybko uciąć przeprowadzanego wywiadu. Dla Grimshawa sam fakt tego, że był zdolny utrzymać się na nogach o własnych siłach był wystarczającą odpowiedzią. A złamanie? Za jakiś czas miało przejść do historii. Odniesione obrażenie już zaczynało się zasklepiać, czego każdy, który choć trochę znał wymordowanego, mógł się spodziewać. Ten niewielki uszczerbek na zdrowiu nie klasyfikował się w tej chwili jako problem. Ich problem był gigantyczny, agresywny i w dodatku atakował, mimo wszystkich ran, które zdążył już odnieść.
Zmarszczył brwi, przyglądając się krwi, która zaczęła spływać z brzucha smoka. W teorii było jej wiele, ale w praktyce zwierzę nawet nie odczuło powagi rany. Nie wiedzieli też, jakie sztuczki jeszcze miało w zanadrzu. Chociaż kątem oka dostrzegł przemykający gdzieś w pobliżu cień, nie zdając sobie sprawy, że Taihen także znalazła się w centrum chaosu, jego uwagę bardziej przyciągnął upadający na ziemię skrzydlaty. Syknął coś przez zaciśnięte zęby, błyskawicznie przeskakując wzrokiem ku Ailenowi, któremu powoli kończył się czas. Otaczająca go bariera słabła, ale kwestią czasu było aż jej zewnętrzna część pokryła się warstwą lodu o wątpliwej stabilności, z której już po chwili wysunął się kolejny szpikulec, celujący prosto w rozwartą paszczę zwierzęcia. Może istniał jakiś drobny cień szansy, że ich gadzi przeciwnik nie zareaguje na tyle szybko.
Przesunąwszy ręką po boku szyi w jakimś wyjątkowo natrętnym odruchu, gdy tkwiący tam kawałek znowu przypomniał mu o swoim istnieniu, wsunął dwa palce do ust, a gwizd przedarł się przez śnieżycę.
Do nogi, Ai.
Wreszcie palce pewnie zakleszczyły się na ramieniu różowowłosego, co sprawiło, że szarpnięcie nim do góry musiało być bolesne. Ale kto w tej chwili przejmowałby się obchodzeniem się odpowiednio z innymi? No właśnie.
Ruszaj się. ― Obrzucił go ostrym spojrzeniem. Ostatni raz zerknął w stronę kociego sługi, upewniając się, czy raczył już ruszyć swój tyłek, a potem zaczął się wycofywać, ale bynajmniej nie zmierzał w stronę własnego domu. Nie ma co się oszukiwać – ta rudera nie wytrzymałaby natarcia takiego bydlaka.

{ Doprowadzanie ręki do użyteczności: 1/6 postów.
Od następnego postu pewnie rozpocznie się przerwa w użyciu artefaktu.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nawet mimo otępiałej zdolności myślenia, doskonale zdawał sobie sprawę, że jego wyczyny oscylują na krawędzi czystej głupoty, a pewnej próby samobójczej, podejmowanej na własne życzenie. W głowie miał istny mętlik, a otoczenie wydawało się sto razy huczniejszej, niż było w rzeczywistości. Zmysły powoli zaczynały mu wariować, a jedynym co pozostało stojącemu na lekko zgiętych nogach chłopakowi, były rozpaczliwie próby połapania się w tym całym harmidrze.
A wcale nie było to takie proste.
Pomijając, że miał tą wątpliwą przyjemność z bliska obserwować kły długości swojej ręki, próbujące zrobić sobie przy nim przymiarkę do reszty ciała, bonusowo chcąc wysłać go w jedną stronę do swojego żołądka, Ailen szybko spostrzegł, że wokół niego działo się mnóstwo innych rzeczy, których w ogarniającym go chaosie, nie był w stanie zrozumieć. Co innego jest obserwować akcję z boku, a być w samym jej centrum. Jako jedyny z całej obecnej piątki stał teraz przed monstrualnych rozmiarów baśniowym stworem, próbującym dobrać się do jego chuderlawego ciała. Procesy myślowe nie miały prawa działać na zwolnionych obrotach, a takie szybkie rejestrowanie zdarzeń niestety mogło owocować w mnóstwie nieporozumień.
Skąd kolec?
Czerwona ciecz strumieniem wylała się z brzucha bestii, obryzgując wszystko wokół, włącznie z barierą, która była jedyną osłoną kotowatego przed uwaleniem się w jusze potwora. Jednak mimo ogromu szkarłatnej cieczy, która wylała się z ciała smoczyska, monstrum zdawało się nie ucierpieć znacząco poprzez zadane rany.
Potężne łapy naparły na lodowy szpikulec, przewracając go wprost na półprzezroczystą barierę.
Trzask.
Ailen wykonał parę wstępnym kroków w tył, nawet mimo otępienia i drażniących gorącym bólem opuszków palców, uznając pękającą barierę za wyjątkowo zły omen. Wtem… po drugie stronie pokrwawionej bariery zauważył kolejną sylwetkę, która prezentowała znacznie bardziej ludzkie rozmiary, niż ogromna bestia. Niemalże porównywalnego kalibru, co sam Kurt jednak…
Gwizd.
Natychmiast odwrócił łeb w stronę dźwięku, co skutecznie ponagliło go w podjęciu decyzji, o jak najszybszej ucieczce. Nie zastanawiając się dłużej, natychmiast wystrzelił z miejsca, mając nadzieję, że cień, który widział po drugiej stronie bariery zainteresuje wygłodniałego smoka na tyle, że nie zwróci uwagi, na spieprzającego ile sił w nogach Kurta.

                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Off :: Archiwum misji

Strona 2 z 9 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach