Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Archiwum misji


Strona 1 z 9 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9  Next

Go down

NAZWA: To mi wygląda na samobójczą misję... Zgłaszam się na ochotnika!
UCZESTNICY: Fucker, Ailen, Nathair oraz Taihen Shi.
MISTRZ GRY: szczek.
MOŻLIWOŚĆ ŚMIERCI: niestety nie.
POZIOM MISJI: średni/trudny.
WYNAGRODZENIE:
x Fucker: do ustalenia.
x Ailen: feniks (wersja shota - sięga Ailenowi do kolan)
x Nathair: blokada umysłu (artefakt - wszczep)
x Taihen Shi: leczenie dotykiem (artefakt - wszczep)




To mi wygląda na samobójczą misję... Zgłaszam się na ochotnika!  GiDB8wP
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Mistrz Gry

Niech każdy z was wyśle mi wiadomość na pw z... najlepszą cechą postaci. Pozytywną, żeby było jasne. Może to być element charakteru lub fizyczności. Jak wam pasuje. Z góry uprzedzam, że nie chcę niczego ironicznego (przykład: 'moja postać jest najlepsza w niczym'), no bo, hej!, stracę pomysł na misję.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Mistrz Gry


Burzowe chmury długimi, puszystymi ramionami zaczęły obejmować całe niebo, tuląc do siebie noc w dość solidnym uścisku. Zasłaniały gwiazdy i ciekawskie oko księżyca, jakby chroniąc to wszystko przed okropieństwem wszystkich istot żyjących niżej, na Ziemi. Zapowiadało się na okropną, gęstą ulewę, pełną grzmotów i błysków. A otoczenie dość dobitnie wzięło sobie do serca słowa „cisza przed burzą”. Dookoła ani żywej duszy, żadnego małego stworka, ani gargantuicznej bestii; szczekliwych, powykręcanych ciał kundli, majestatycznych kocurów, wściekłych mord czających się w kątach Desperacji.
Jakby jakaś nienazwana siła swoją ogromną łapą zmiotła wszystko z powierzchni.


RYAN x AILEN.
Spadł pierwszy śnieg.
Miękko osiadał na metalowych parapetach Melancholii, jakby nie chciał budzić jej lokatorów nawet najdrobniejszym hałasem. Wszystkie ściany, sufity i podłogi, pozornie nieruchome, w istocie co rusz drżały przy najmniejszym podmuchu wiatru, sprawiając, że cały dom zdawał się być osobną egzystencją. Oddychał – wolno i głęboko. Co jakiś tylko czas postękiwał marudnie jakąś deską podłogową albo nie dopilnował okna, które z trzaskiem otworzyło się, wsypując do środka pokojów małe śnieżyce. Nikt nic z tym nie robił.
Chłód muskał odsłoniętą pierś Ryana. Wydawało się, że jest jedyną żywą istotą, ulokowaną gdzieś w samym środku wnętrzności hotelu. Czarny sufit był wyjątkowo nisko, sprawiając nieodparte wrażenie, że za moment załamie się pod jakimś nienaturalnym ciężarem. Może gdyby gruz faktycznie przygniótł jego postać, Ryan miałby lepszy (bo realniejszy) wgląd na to, jak wielka odpowiedzialność spadła na jego barki w ciągu ostatnich paru dni.
Coś tu po prostu nie pasowało.
Ailen spał skulony na rogu materacu, kradnąc dla siebie niemal całe okrycie, które dawało mu odrobinę złudnego ciepła, które i tak spłoszone szybko umykało przez nieszczelne ściany i niedomknięte okno. Podczas, gdy drobniejszy chłopak oddał się dobrowolnie w objęcia Morfeusza, Ryan nie zmrużył oka nawet na moment. Dlatego właśnie był pierwszym, który usłyszał, jak poza pokojem rozlega się seria skrzypnięć. Deski jęczały pod czyimś ciężarem, marudząc na zbyt dużą dla nich wagę. Ich pretensje ustały dopiero po chwili.
W Melancholii ponownie zaległa cisza.
Do pokoju zakradł się zapach zgniłych owoców. Zmysły wyłapały to, dokładnie w chwili, w której ktoś zaczął walić do drzwi.
Po drugiej stronie stała chwiejąca się sylwetka. W wyprostowanych w łokciach szaro-zielonych dłoniach trzymała pognieciony papier. Luźna szczęka kołysała się na zawiasach, oczy dawno zapadły się w czaszkę. Zombie nieustannie wydawał z siebie tylko jeden dźwięk.
„Ughhhhuuhhhgg....”

TAIHEN SHI x NATHAR.
Komnata wypełniona była lodowatą ciszą. Jeden z kapłanów właśnie kończył zmieniać opatrunek Taihen, gdy do sali wrzucono Nathaira. Rozległ się ostry huk, gdy chłopak uderzył kościstymi biodrami o podłogę, wzniecając w górę tumany kurzu. Miał wielkiego sińca tuż przy szczęce, a jego rękaw był rozerwany, co świadczyło o tym, że nie chciał pozostać dłużny wobec agresorów. Ewidentnie nie wyglądało na to, aby znalazł się tu z własnej woli. Do komnaty „wprowadziło” go dwóch zakapturzonych mężczyzn, którzy jednak widząc Taihen znieruchomieli, by zaraz skłonić się w pół, w całkowitym milczeniu.
Gdy ich głowy pochyliły się drastycznie do przodu, na ziemię upadły ostatnie śnieżne pióra Nathaira, który najwidoczniej nie tego się spodziewał. Miał się z kimś spotkać, kiedy w nagłym momencie poczuł, jak „coś” ściąga go siłą z nieba. Chwilę później był zmuszony robić wszystko, by wydostać się ze szponów dwóch Wiernych, ale finalnie skończyło się na tym, że skrępowano mu nadgarstki szorstką liną i próbowano uciszyć. Nim się obejrzał, trafił przed swoją znajomą, co - patrząc po minach członków Kościoła - nie było ich zamiarem. Teraz jakby nie wiedzieli, co powinni ze sobą zrobić. Czy ponownie chwycić Nathaira za ubranie i pociągnąć go do innej sali, czy czekać na słowa kobiety wyższej stanowiskiem.
Tym bardziej, że gdy anioł upadł na ziemię, z tylnej kieszeni jego spodni wypadła mała, zwinięta karteczka, która prześlizgnęła się po podłodze praktycznie aż pod sam but Kapłanki.

Ktoś obserwował. Bezustannie. Natarczywie. Wręcz nachalnie.



@ MG: dostaniecie ode mnie pw z indywidualnymi spostrzeżeniami waszych postaci dotyczącymi ich ostatnich wydarzeń. Oczywiście są to informacje, które możecie wykorzystać lub nie. Niektóre z nich będą całkowicie przypadkowe i niezbyt znaczące, reszta zaś może przeważyć szalę, jeśli chodzi o powodzenie misji. To od was będzie zależało, czy postać skojarzy fakty w porę, czy jednak niekoniecznie.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

To nie był jego dzień. Ba, to nie był jego tydzień. Oczywiście jak zawsze musiał dać się pojmać jakimś zawszonym fagasom, skrępować i potraktować jak jakiegoś pieprzonego, szmacianego niewolnika. To zaczynało już być naprawdę nudne. Wnet powinien nosić ze sobą plakietkę ‘tania zdobycz, tylko dzisiaj, w promocji, daje się złapać bez większego oporu’. Odkaszlnął cicho tuż po tym, jak przywitał się z podłożem i kurzem. W sumie mogliby chociaż tutaj posprzątać. Wielkie, pseudo święte miejsce winno świecić przykładem, a nie brudem.
Poruszył się nieco, napinając mocniej mięśnie, chcąc chociaż odrobinę poluzować krępujące go liny. Nic z tego. Po krótkiej próbie walki, na pewien czas porzucił ten zamysł. Teraz musiał skupić się na otoczeniu i miejscu, gdzie się znalazł. Jego wzrok wbił się w kobietę siedząc przed nim. Zmrużył nieco oczy i najchętniej to zasztyletowałby samym spojrzeniem Taihen. W tym momencie czuł mało anielskie uczucia w stosunku do kobiety, za które powinien się wstydzić. I nie, nie chodziło o cielesne uciechy czy też pożądania. Był wściekły i przez kumulację negatywnych emocji niekoniecznie myślący trzeźwo. Kątem oka dostrzegł, że karteczka, która powinna spoczywać w kieszeni jego spodni, niczym za pomocą niewidzialnej ręki opuściła swoje tymczasowe lokum i pognała tuż do kapłanki. Szarpnął się, zapominając, że nie może poruszyć rękoma. Ale całym ciałem już tak, toteż momentalnie podniósł się do pół siadu, strosząc przy tym pióra.
- Zostaw, nie Twoje. – warknął, chociaż wiedział, że nie posłucha. One nigdy nie słuchają, zawsze robią co chcą. Zamieszkując Desperację zdążył się już tego nauczyć. Choćby z samej głupiej obserwacji. Obejrzał się przez ramię na swoich porywaczy. Wzrok przesunął się pomiędzy ich ramionami i skupił na wyjściu. Gdyby tak mógł podbiec w tamtą stronę… Nie, za dużo ryzyko. Złapią go. A bez wolnych dłoni wiele zdziałać nie mógł. Z drugiej zaś strony mógł paru osobników pogłaskać jedną ze swych mocy.
Odwrócił się ponownie spoglądając na Taihen. Teraz powinien skupić się na niej.
- Oddaj co moje i zostawcie mnie w spokoju, a nikomu nie stanie się krzywda. – blefował, oczywiście, że blefował. Chociaż z drugiej zaś strony byłby w stanie kogoś skrzywdzić w samoobronie. I chęci wydostania się. Musiał dotrzeć do Ryana i to byłoby dla niego w tym momencie priorytetem. Nie miał czasu na jakieś przepychanki z ludźmi Taihen. Ani też z nią samą.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Cichy syk wydobył się z jej piersi, gdy środek odkażający po raz kolejny zetknął się z otwartą raną. Mimowolnie zacisnęła pięści, wbijając paznokcie w skórę dłoni.
- Tych ran nie mam zamiaru opatrywać. - rzucił butnie uzdrowiciel, a Taihen jedyne skinęła głową. Była mu wdzięczna za dyskrecję i nie zadawanie trudnych pytań. Właśnie dlatego zawsze wybierała jego na swojego lekarza, on zaś szybko starał się oswobodzić z natłoku kościelnych spraw, by ją godnie obsłużyć. Dziś także tak postąpił. Rodzącą wierną wysłał do innej komnaty, razem ze swoim praktykantem. Młody miał strach w oczach, gdy podtrzymywał ciężarną, jednak nie odezwał się ani słowem. Poród miał się odbyć bez większych komplikacji, zaś rany kapłanki mogły nieść bardzo przykre skutki w przyszłości.
Widać było, że aż go korciło by zadać typowe pytania. Jak, gdzie, dlaczego. Kto strzelał do kapłanki Nowego Boga, kto ją kaleczył i jaki miał ku temu powód. Ona jednak milczała, umyślnie unikając jego spojrzenia. Właśnie miał coś dodać do swojego złośliwego komentarza, gdy drzwi do komnaty się rozwarły, a na podłogę padł anioł. Nie, nie jakiś typowy anioł, a ten, którego Taihen już nigdy miała nie zobaczyć w murach Kościoła.Tak przynajmniej się zarzekał, co rusz łamiąc ową obietnicę. Uzdrowiciel zmarszczył brwi, zerkając to na nią, to na więźnia, tak samo jak dwójka wiernych, przed chwilą jeszcze dumnych ze swojej zdobyczy. Zapewne był kolejną istotą, którą chcieli złożyć w ofierze ku czci Ao.
- Możecie odejść. - słowa zabrzmiały lodowato. Czyżby krępował ją fakt, że ktoś widział jak ją opatrują? Lękała się, że zauważą jej bezsilność i brak odporności na obrażenia fizyczne? Być może. Na szczęście tyle wystarczyło parze wiernych, którzy skinęli głowami i szybko opuścili pomieszczenie, zamykając za sobą drzwi. - Skończ to szybko i wróć do swojego pomocnika, przyjacielu. Chyba zaczęły się już skurcze.
Uzdrowiciel także skinął głową, zaś zawiązanie opatrunku nagle zajęło mu o wiele mniej niż zazwyczaj. Zastanawiające. Jednak nie tak zastanawiające jak zachowanie anioła. Zawsze był kłębkiem nerwów, ale teraz wydawał się coś ukrywać.
Poczekała na wyjście znajomego i dopiero wtedy podniosła się z jednej z szarych poduch i podeszła do Nathaira. Albo raczej do karteczki. Miał rację, nie posłuchała go. Podniosła świstek i przeczytała.
- Ktoś obserwował. Bezustannie. Natarczywie. Wręcz nachalnie. Co to znaczy? Wyjaśnij mi.
Przysiadła przed chłopakiem, jak to miała w zwyczaju i potarła obolałą skroń. Nie wyglądała najlepiej. Oczy miała podkrążone, jakby od wielu dni nie spała. Włosy rozczochrane, zaś skóra jej była jeszcze bledsza niż zazwyczaj. Gdyby Nathair chciał ją teraz znokautować i uciec zapewne nie miałby z tym większego problemu, zdecydowanie nie miała siły by mu to utrudniać. Wręcz przeciwnie, wyciągnęła nóż zza przepaski na udzie i przecięła więzy krępujące jego przeguby. Nadal czuła jakiś sentyment do tego chłopaczka i nie miała ochoty patrzeć na jego martwe ciało wystawione na widok wszystkich wiernych w grocie ofiarnej. Całe szczęście, że miała wiele do powiedzenia w tej kwestii, przynajmniej mogła uratować mu tyłek i zyskać przysługę.
Teraz jednak nie o tym myślała. Przez zmęczenie przebijała się ciekawość i chęć rozwiązania zagadki, która rozpoczynała się przed nią kształtować, rzucona jej przez los niczym soczysty stek wygłodniałemu psu. Nie oczekiwała gorliwej współpracy, wręcz przeciwnie, niechęć skrzydlatego bardzo wyraźnie obrazowała się w jego oczach. Nie mogła wiele od niego oczekiwać. Chyba że...
- Właśnie uratowałam ci skórę, jak pewnie zauważyłeś. Może powiesz mi co cię trapi nim zaczniesz na mnie warczeć? - jeśli miał zamiar się jej odszczeknąć, to właśnie tymi słowami go uprzedziła i ostrzegła. Nie miała ochoty bawić się w ani w złego ani w dobrego glinę. Potrzebowała jedynie odskoczni od własnego zmartwienia, które akurat pulsowało tępym bólem w zabandażowanym przedramieniu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Każdy na jego miejscu wiele by dał, aby na moment móc odpłynąć. Odwiedzić Morfeusza w jego własnym domu pełnym sennych niespodzianek – tych przyjemnych i tych nieprzyjemnych. Liczyła się chwila odpoczynku, na którą można było pozwolić sobie szczególnie nocą, gdy ciemny płaszcz otulał akurat tę właściwą część świata, dając niektórym fałszywe poczucie bezpieczeństwa. Ryan go nie posiadał. Długowieczne życie nauczyło go czujności. Chociaż nie można było mu odmówić pewności siebie, gdy w grę wchodziła walka o kolejne lata, nawet jego sen pozostał lekki. Wystarczył szmer w pobliżu, by zakłócić jego spokój, a tak się składało, że przez ostatni miesiąc nie było o nim mowy. Właśnie ten ciągnący się epizod sprawiał, że coraz bardziej miał się na baczności. Umysł zaprzątała myśl, że niebawem znów coś się wydarzy.
Dziś jeszcze nic się nie stało.
Wiedział, że to coś zbliżało się wielkimi krokami. Była noc, a to wystarczyło ciemnowłosemu, by stwierdzić, że szykuje się dla niego kolejna nieciekawa atrakcja w domu strachów. Może był już przewrażliwiony, ale ostatnio wszystko wydawało się być nie na miejscu. Nie bał się. Był już raczej zmęczony ciągłym odpieraniem kolejnych ataków. Cała Desperacja jakby zmówiła się przeciwko niemu, a jej mieszkańcy codziennie przekazywali sobie pałeczkę z informacją „Twoja kolej” i nie potrzeba było nic więcej, a już wiedzieli na kogo się porwać. Wachlarz jego doświadczeń drastycznie się poszerzył, choć nie był zaskoczony żadną z wymierzanych mu tortur. Każdego dnia miał wrażenie, że podejmuje się niezrozumiałą próbę złamania go i testowania wytrzymałości. Czasami potrzebował minut, by dojść do siebie, czasami godzin, a czasem całego dnia.
Potem wszystko zaczynało się od nowa. Niemoc. Chłód.
Izolacja od... samego siebie.
Przesunął ręką po skroni i policzku. Chciał obrócić się na bok, kiedy obserwacja sufitu zaczęła przyprawiać go o znużenie, ale skrzypienie spowodowało, że oderwany od materac bark z powrotem wylądował na swoim miejscu. Przekręcił głowę na bok, dając sobie lepszy wgląd na drewniane drzwi, które wizualnie nie świeciły wytrzymałością. To właśnie zza nich dobiegał nieprzyjemny dźwięk nadszarpniętych zębem czasu desek. Coraz głośniejszy i głośniejszy.
Trzask. Łup. Trzask.
Drzwi zaczęły drżeć.
Mężczyzna mimowolnie zmarszczył nos, czując nieprzyjemny zapach, który wdarł się do jego nosa. Podniósłszy się na jednym łokciu, przytknął na moment wierzch ręki do ust i nosa.
„Ughhhhuuhhhgg....”
Zaczęło się.
Wstawaj ― mruknął w stronę młodszego wymordowanego, a błyskawicznie podniósłszy się do siadu, chwycił za brzeg kołdry, którą chłopak zdążył zachomikować dla siebie i bez skrupułów ściągnął ją z niego i odrzucił gdzieś na bok, prosto na zakurzoną podłogę. Nieprzyjemna pobudka przynosiła lepsze efekty. Nie mieli za wiele czasu, ale sam też nie zamierzał czekać na kotowatego, a przez ten cały czas nawet nie spojrzał w jego stronę, skupiając się tylko na wejściu do pokoju, które jakieś monstrum usiłowało sobie utorować.
Ciemność mu sprzyjała. Prawdopodobnie tylko ona. Powoli podniósł się z na równe nogi, wiedząc już, że czarna masa, którą kierował już zaczęła kłębić się pod drzwiami. Przeciskała się przez szparę pod nimi, jak jakiś gęsty i lepki płyn. Wydawało się, że zamierza oblepić nim ciało niezidentyfikowanego zombie, jednak ciężko było mu dokładniej sprecyzować położenie przeciwnika. Nie zamierzał też czekać aż bezmyślny stwór przedrze się do pokoju, sprawiając, że zgniły zapach stanie się jeszcze bardziej wyrazisty. Smolista plama zaczęła się powiększać aż wreszcie wystrzeliła w górę, błyskawicznie zmieniając swój stan skupienia. Uformowała się w kilka cienkich pali, które usiłowały zaatakować wroga z każdej strony w celu chociażby unieruchomienia go. Ryan zaczął zbliżać się do drzwi, uważnie nasłuchując tego, co działo się po drugiej stronie dzielącej ich przeszkody. Przeszkody, która już niebawem miała zniknąć z ich drogi.
Nie ruszaj się ― szept przetoczył się przez pokój, gdy szatyn przylgnął plecami do ściany. Wyciągnął rękę w stronę lekko zardzewiałego zamka, przekręcił go, a potem nacisnął na klamkę, pozwalając na to, by zawiasy skrzypnęły. Był przygotowany na każdą ewentualność.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Ostatnimi czasy nie zaznawał spokoju, który zapewniał sen.
Bez znaczenia czy padało się późnym wieczorem na miękką pierzynę w swoim bezpiecznym domu, czy kładło się na stos chropowatych, twardych kamieni w jakieś melinie, błogi stan, który przychodził po kilkunastu minutach od zamknięcia powiek dla wielu był odskocznią od szarej, brudnej rzeczywistości, która tak dotkliwie dawała się we znaki w ciągu dnia. Problemy - nieodłączny bonus wiążący ze sobą wszystkie chwile, które życie miało dla nas przygotowane. Głód, pragnienie, obrażenia i podawany w zestawie ból… sen zdawał się chronić od tych trosk, kiedy to świadomość postanawiała udać się na przerwę, na chwilę samej ściągając ze swoich barków ciężar odpowiedzialności za logiczne myślenie delikwenta, któremu teoretycznie służy.
Niestety przyjemne aspekty kładzenia głowy na poduszkę od miesiąca stały się dla Ailena czymś wyblakłym, a nawet pozbawionym żywszego koloru. Od kilkudziesięciu dłużących się nocy czuł, że coś było cholernie nie tak. Zasypiał z myślą, że czeka go kolejne upiorne wyzwanie do przejścia. Próba, której w żadnym razie nie chciał się poddawać, a jednak zostawał zmuszony stawiać jej czoła, by zakończyć ją w sposób dla każdej akcji niemalże identyczny. Ciemność, brak związku z czymkolwiek. Rozwiercający od środka chłód, który z czasem zanikał, nie pozostawiając niczego po swojej obecności, poza wbitym w pamięć kolejnym wspomnieniem.
Teraz znowu to samo.
Nawet szczelne okrycie kocem nie uchroniło go od tym samym, śmiertelnym zimnem, które wyżerało go od środka, kradnąc w nim wszystko co żywe, by w następnej chwili wypluć i ponownie wrzucić do świata żywych z tych cholernym przekonaniem, że po raz kolejny wrócił z polowania, na którym to on był zwierzyną.
Otworzył leniwie oczy, w pierwszych sekundach ogarnięty wrażeniami następnej akcji, której domyślny cel nie został osiągnięty. Wyrzucił ciężko nazbierane w płucach powietrze, chcąc przypomnieć sobie gdzie nogi powiodły go ostatniego wieczora. Chłód drażniący jego powoli wysuwające się spod materiału ramiona, zmusił go do leniwego rozchylenia jednej z powiek.
Smród.
Natychmiast się skrzywił, automatycznie pochylając nisko łeb.
- Ale tu wali. – wychrypiał. Przytknął rękę pod nos, lecz nim zdołał pokonać ogólne zaspanie, ból głowy i powolnie zanikającą pustkę, ciągłe uczucie zaniepokojenia, które towarzyszyło mu od miesiąca, w jednej chwili nabrało na sile.
Trzask.
Łeb natychmiast zwrócił się ku spróchniałym, nieszczelnym drzwiom. Brutalnej pobudce Ryana niestety ujęto kilka punktów barbarzyństwa, gdyż chłopak sam uznał ruszenie kościstego tyłka za słuszny ruch. Natychmiast przystanął na zakurzonej podłodze, delikatnie pochylając swoją sylwetkę. Szeroko rozstawił nogi na ugiętych kolanach i nasłuchiwał, doszukując się jakichkolwiek informacji co do akcji, która miała miejsce poza pokojem. Był gotów uskoczyć w bok, w akcie ucieczki… bądź drogi do najbliższego przedmiotu, który byłby mu przydatny w walce. Odrywając na ułamek sekundy wzrok od drzwi, poszukał wzrokiem czegokolwiek, za co mógłby chwycić w jak najkrótszym czasie. Wojownik był z niego żaden, jednakże zawsze miał tą przewagę, że był niewyobrażalnie zwinny i dobry w tym, co robił ze swoim ciałem w trakcie typowo kocich manewrów – a przynajmniej sam uważał, że wychodziło mu to nieźle. Zawsze mógł w desperackim ruchu naskoczyć na przeciwnika, choć w chwili obecnej postanowił najzwyczajniej w świecie posłuchać swojego pana i się nie ruszać, czekając na dogodny moment, by wykonać następny ruch.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Fajnie, że odpisaliście. Muszę was jednak uprzedzić, że mój post prawdopodobnie pojawi się dopiero 4 stycznia. Aktualnie jestem u ojca i choćbym powystrzelał połowę okolicy, to i tak nie uda mi się na niczym skupić. W niedzielę będę już w domu, więc na pewno skleję wam coś sensowniejszego.

Mistrz Gry


Ryan x Ailen.
Wiecie jak to jest, gdy musicie rano wstać do pracy? Nogi robią się ołowiane, powieki cięższe niż przeżarty waleń, a materac dziwnie miękki, ciepły i przyjemny. Wszystko, absolutnie wszystko zmusza, by pozostać "jeszcze momencik" w łóżku, owijając się kołdrą aż po samą brodę. Praca jednak jest tym elementem życia, który zmusza do radykalnych środków, która wypycha poza drzwi naszych ukochanych, czterech ścian.
Niektórzy mieli o tyle gorzej, że ich praca okazywała się pechowa.
Tak Ryan, jak i Ailen mogli usłyszeć zza drzwi coś, co brzmiało jak ciche plaśnięcie. Gdy tylko drzwi się otworzyły, ich oczom ukazała się - w pierwszej chwili - wystająca dłoń, aktualnie w nieco gorszym stanie niż chwilę temu. Kawałek ciała leżał na ziemi w niewielkiej kałuży zielonego płynu, do którego co rusz skapywały kolejne, niewielkie kropelki, ciągnące się w górę aż do wyciągniętego sztywno ramienia. Wystarczyło przebiec wzrokiem wzdłuż niego, aby ujrzeć unieruchomionego na amen zombie, który niczym się teraz nie różnił od insekta złapanego w lepką, pajęczą sieć. Jego latająca na boki żuchwa kołysała się, zapadnięte gałki oczne nieruchomo pozostawały jednak na swoim miejscu, wpatrując się w tylko jemu samemu znany punkt. Ubrany był w przetarty, ubrudzony i podarty w wielu miejscach strój bodyguarda. Nawet niewielka, dawniej złota, piękna i prosta, dziś uświniona, powyginana i bez blasku broszka wyróżniała się na piersi mężczyzny. Wygrawerowanymi, czarnymi literami zapisano "HULK", zdradzając albo imię, albo pseudonim pracownika Melancholii. Tylko z głowy zsunęła mu się czerwona, sztywna czapeczka z czarnym daszkiem - aktualnie tkwiła nabita na jeden z pali. Ewidentnie nie spodobało się to samemu umarlakowi, bo wolna dłoń nieustannie wyciągnięta była w kierunku utraconego elementu ubioru, a palce to rozszczepiały się na wszystkie strony, to kurczyły prawie tworząc pięść.
Więc tak. Praca zmusza, do podniesienia swojego szanownego siedzenia i wykonania brudnej roboty, nawet, jeśli to oznacza przebywanie w okolicy bezwzględnych oszołomów.
Zombie się nieco rozszalał. Nie ruszał się co prawda (tylko głowa lekko mu drżała, obijając się o pale), ale z jego gardła wydobywały się co rusz coraz głośniejsze postękiwania. "Yyy! yyy... YYY..." Najwidoczniej umiejętność zawierania relacji międzyludzkich nie dla wszystkich była osiągalna. Ale kto by się temu dziwił? Nie co dzień ktoś przekuwał mu rękę z listem grubą igłą.
Po rozłożeniu pobrudzonej od zgniłozielonej krwi karteczki można było odczytać krótką zagadkę: jaki DAR jest, by zakłócać?

Taihen Shi x Nathair.
Naturalnie.
Członkowie Kościoła pochylili głowy, skryte aż po nosy za dużymi kapturami i ulotnili się, pozostawiając po swojej obecności co najwyżej cień niesmaku i niezadowolenia, tak gęstego, że niemalże namacalnego. Cisza przerywana była jedynie powarkiwaniami stróża i głosem Prorokini. Być może, gdyby nie ostatnie sytuacje, to spotkanie nie okazałoby się takie szorstkie i - przede wszystkim - dziwnie konieczne. Tak Nathair, jak i Taihen Shi czuli się w swoim towarzystwie nieswojo. Nie było to jednak coś świadomego. Naradzało się gdzieś w środku, ściskało żołądek i dławiło, miażdżąc gardło niewidzialną, gorącą dłonią. Jakby to, że ich drogi skrzyżowały się akurat dziś, akurat w tej chwili nie było rolą przypadku, a przeznaczenia. Oboje byli tego coraz bardziej świadomi, choć podobne odczucia wydawały się zwyczajnie nie na miejscu.
"Jest taki sam, jak ty" - mówił cichy, natrętny głosik w ich głowie Taihen.
"Jest taka sama, jak ty" - podpowiadał ten sam głos Nathairowi.
"Przecież wiecie, co macie robić" - dodawał im obu.
Nawet jeśli faktycznie żadne podobne zapewnienia ich nie uraczyły, oboje mieli nieodparte wrażenie, że te słowa padły. Że ktoś - jakiś osobny, niematerialny byt - wyszeptał je im prosto do ucha, głaszcząc karki lodowatym powietrzem. Gorzki smak owych słów osiadł na ustach anioła i kobiety swoim ciężkim brzmieniem, wreszcie nakazując ich, do wypowiedzenia tego, co dręczyło ich myśli.
Czas zdawał się jednak gnać, jak uderzony w sam zad koń. Rwał się galopem przed siebie, uciekając aniołowi między palcami. Spotkanie. Miałeś pojawić się na spotkaniu. W związku z kartką. Spóźnisz się. Na pewno.
Zaś Taihen mogła przeczytać to, co znajdowało się na białym papierze. Na karteczce Nathaira widniał krzywy napis, tworzący abstrakcyjne pytanie: Jakim ŁADEM można świecić?

@ MG: czekam na odpisy maksymalnie do 8 stycznia. Później opuszczam kolejkę na niekorzyść userów, którzy nie dali wiadomości na czas.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Gdy wyciągnięta, szpetna ręka wsunęła się do pomieszczenia, kolejny cień wystrzelił w górę. Jeżeli Ryan nie zmieniłby zdania w ostatniej chwili, kończyna zombie skończyłaby znacznie gorzej. Ostry szpikulec od celu dzieliły jakieś dwa centymetry, zanim bezdźwięcznie rozpadł się na drobne kawałki, niczym delikatne szkło, które upadło na ziemię – z tym, że odłamki nie zdążyły upaść na podłogę, a rozpłynęły się w powietrzu. Zupełnie, jak reszta cieni, które dotychczas przytrzymywały – jak się okazało – posłańca. Prawdopodobnie, gdyby nie widok małego skrawka papieru, dowiedzieliby się o nim dopiero po fakcie pozbycia się „zagrożenia” lub też wcale.
Ciemnowłosy odsunął się od ściany, niechętnie wyciągając rękę w stronę oblepionej mazią kartki. Ujął jej wilgotny brzeg dwoma palcami i ostrożnie oderwał od ręki hotelowego bodyguarda (swoją drogą, powinni rozważyć zatrudnienie kogoś, kto nie rozpadał się na każdym kroku i nie psuł powietrza innym). Mimowolnie poruszył ręką, chcąc strzepnąć z niej lepiący się śluz. Papier lekko naderwał się, ale na szczęście nie utrudnił mu odczytania wiadomości.
Jaki dar jest, by zakłócać? ― odczytał wiadomość na głos, chcąc – najwidoczniej – podzielić się nią ze służącym, a i umożliwić mu zapoznanie się z treścią, zanim upuścił brudny świstek na podłogę i wytarł palce o spodnie. ― I to wszystko? ― mruknął z dozą rezygnacji, bardziej do siebie niż do gościa, którego zlustrował uważnym spojrzeniem, jakby na jego ciele chciał doszukać się jeszcze dodatkowych notatek. Widocznie i tak nikt nie miał skrupułów, jeśli chodziło o robienie sobie z niego tablicy informacyjnej.
Odwrócił się od pracownika hotelu, zdając sobie sprawę, że ten nie da rady wykrztusić z siebie ani słowa. Tylko ułatwił mu zrozumienie, że nie ma sensu się produkować i pluć na podłogę. Ailen też nie doczekał się już uwagi, gdy szarooki wyraźnie zaczął się za czymś rozglądać i było pewnym, że poszukiwany przedmiot znajdował się gdzieś w pobliżu materaca. Bez słowa wyjaśnienia podszedł bliżej, chwytając za szeroką koszulkę, którą zrzucił z siebie wcześniej – to pod nią znajdowała się jego zguba. Światło komórkowego wyświetlacza rozświetliło skupioną twarz szatyna, który zaczął przesuwać palcem po porysowanym ekranie. Z jakiegoś powodu sprawdzenie skrzynki wydawało się teraz śmiertelnie ważne, choć wyraz jego twarzy wciąż bagatelizował tę kwestię. Ale wcześniej tym bardziej nie zaprzątał sobie głowy takimi sprawami, jak głupia wiadomość od samozwańczego stróża.
Ubierz się ― rzucił, wystukując treść wiadomości. Najwidoczniej nie zamierzał bawić się w bardziej dokładne wyjaśnienia. Nie musiał tego robić, skoro rozkazujący ton nie mógł nie dotrzeć do Kurta. Pan każe, sługa musi.

Wiadomość do Nathaira:
Rusz dupę. Za pół godziny u mnie.

Wsunął telefon do kieszeni, a naciągnąwszy na siebie koszulkę, niedbałym ruchem ręki poprawił przylizane materiałem kosmyki. Sięgając po skórzaną kurtkę, sprawdził czy wszystko jest na swoim miejscu, zanim narzucił ją na siebie. Kątem oka ocenił tempo Sullivana, jednak niezależnie od jego postępów – bądź ich braku – od razu ruszył w stronę drzwi.
Idziemy do mnie ― odparł zdawkowo, omijając chodzącego trupa. Potem... pozostało już tylko pokonać im tę wcale nie tak dużą odległość.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Notatka na dziś; zapamiętać, moce Ryana są niebezpieczne.
Wiadomość zostanie dołączona do setek innych o tej samej treści.
Widział mężczyznę w akcji wiele razy. Doskonale zdawał sobie sprawę z jego nadnaturalnych umiejętności, samemu nie raz i nie dwa stając się ich ofiarą. Nie należał do sług wyjątkowo posłusznych, a już na pewno nie można było zaliczyć go do tych, którzy z pokorą i uśmiechem potakiwali na każde słowo swoich właścicieli. Kurt czerpał masę korzyści, godząc się na podpięcie smyczy do swojej obróżki, jednakże nigdy nie potrafił w pełni pogodzić się z faktem, że pewnych rzeczy po prostu nie było mu już wolno. To zawsze wiązało się ze szczekliwością małego sługi. Ailen miewał momenty, w których celowo utrudniał wykonywanie poleceń, byleby tylko choć odrobinę zatruć szarookiemu życie. Tym wielokrotnie zasłużył sobie na parę mocnych batów, a z pewnością kilkoro z nich było wymierzane za pośrednictwem przerażających cieni, nad którymi władzę sprawował jego pan. Możliwe, że nie zawsze robiły za kata, bo Kurt, choć technicznie był zombie, to jednak przebicie go na wylot czarnym słupem, mogłoby skutkować końcem zabawy w niesfornego pachołka. Jednakże Ryan i tak odnajdywał sposób, by wykorzystać w zabawie swoje cienie, choćby używając ich jako lin czy kajdan, żeby unieruchomić Ailena i sprawić, aby poczuł się jeszcze bardziej bezbronny, niż był w rzeczywistości. Ta moc momentami go przerażała, jednakże, gdy nie był bezpośrednią ofiarą, nie mógł wyzbyć się podziwu dla Ryana, że wydaje rozkazy czemuś tak niebezpiecznemu.
I że to coś go słucha.
Orientując się, że nie ma co liczyć na prezentację swoich wyczynowych ruchów obronnych – tsa – wyprostował się, oblewając spróchniałego delikwenta wyjątkowo nieufnym, zniechęconym spojrzeniem. Nie chciał go tutaj. Bacznie wbił wzrok we wcześniej przyszpilonego bodyguard’a, zupełnie tak, jakby nie był w stanie do końca uwierzyć, że nie stanowi żadnego zagrożenia. Coś jak kot, który widzi figurkę psa. Nie rusza się to cholerstwo od trzydziestu siedmiu godzin, ale..!
Po odczytaniu wiadomości przez Ryana, Ailen nieco spochmurniał. Głowa pękała mu od samego przebudzenia, a ktoś postanowił zaoferować mu próbkę ze swojego zbioru zagadek i łamigłówek? Po cholerę mu to? Prychnął zniechęcony pod nosem, nareszcie ruszając się z miejsca. Jednym zwinnym skokiem przekreślił odległość dzielącą go od skąpanej w mazi kartki, którą szarooki zrzucił na ziemię. Przykucnął przy niej, chcąc samemu, osobiście zapoznać się z treścią.
Ubierz się.
- Hm? – zerknął na niego nieco zaciekawiony. Z wyraźnym ociąganiem i kilkoma marudnymi pomrukami, podszedł do łóżka, oczekując w pobliżu niego porozrzucanych rzeczy. Odszukał spojrzeniem spodni i koszulki, zaraz zgarniając je w łapy.
Oczywiście i tak musiał okazać się zbyt powolny.
- Do Ciebie? Po co? Ej! Czekaj! – krzyknął za nim, siłując się z zapięciem paska. Mało która rzecz pasowała na niego idealnie. Zawsze obwiązywał się pasem, którego dodatkowe dziurki musiał wybijać sobie sam. Trafienie w taką czasami było niezłym problemem – szczególnie gdy skupiało się wzrok na odchodzącego pana.
W końcu uporał się z ubraniami i zarzuciwszy na siebie zimową kurtkę, wybiegł z pokoju, ostrożnie wymijając umarlaka. Dogonienie Ryana nie było zbyt wielkim problemem.
- Dlaczego do Ciebie? – powtórzył pytanie, choć nie był w stanie przekonać nawet samego siebie, że jego ciekawość miała jakieś znaczenie. Szarooki często mu nie odpowiadał, a Ai nigdy nie potrafił się nauczyć, by na próżno nie strzępić sobie języka.
No, ale koniec końców i tak posłusznie szedł u jego boku.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

W milczeniu odprowadził wzrokiem mężczyzn, którzy go pojmali, obiecując sobie w duchu, że kiedyś się zemści. Kiedyś. Wreszcie, gdy zostali sami w sali, spojrzał na Taihen, a jego mina nie wyrażała jakiegoś szczególnego zadowolenia, że ją widzi. Warknął coś niezrozumiałego pod nosem, widząc, jak kobieta ignoruje go i czyta to, co zostało napisane na karteczce. Nienawidził czegoś takiego. Łapanie się za coś, co nie należało do kogoś. A w to wliczało się również czytanie cudzej korespondencji, bądź co bądź, do której zaliczała się owa karteczka. Dzięki temu Taihen straciła naprawdę wiele w oczach anioła.
- Zawsze wciskasz swój nos w nieswoje sprawy, co? Chcesz się przez to poczuć ważna? – rzucił nieprzyjemnie, marszcząc brwi, gdy wyciągnęła sztylet i podeszła do niego. Jakoś podskórnie nie bał się, że poderżnie mu gardło. Spodziewał się, że go uwolni, chociaż nie prosił się o to.
Gdy tylko krępujące sznury opadły miękko na ziemię, drobna dłoń chłopaka wystrzeliła w kierunku kobiety. A dokładniej mówiąc w kierunku karteczki, którą trzymała. Zatrzasnął skrawek papiery pomiędzy swoimi palcami, zabierając go Taihen.
- Nie Twój interes, Taihen. Nie interesuj się. Jestem pewien, że masz tutaj mnóstwo rzeczy do roboty. Może zajmij się nimi, zamiast się mieszać w moje sprawy, co? – zapytał unosząc wzrok na nią w chwili, gdy wsunął pogniecioną karteczkę do tylnej kieszeni spodni. Raptowne stracił jakiekolwiek zainteresowanie kobietą, skupiając się na poszarpanym ubraniu, jakby to właśnie było w tym momencie najbardziej istotne. Przez dłuższą chwilę milczał, zdając się być kompletnie nieobecnym. Ciężkie powieki nieco opadły a wyraźnie zarysowane sińce pod powiekami tylko uwypuklały jego zmęczenie.
- Brednie. – burknął raptownie i nie na temat, jakby chciał coś odgonić, jakieś nieprzyjemne myśli, które kłębiły się w jego głowie. Widocznie zmęczenie zaczynało płatać mu figle i wywoływać jakieś cholerne halucynacje. W jego własnej głowie. Przesunął knykciami po czole, nieco je masując, próbując zebrać wszystkie myśli w jedną kupę.
- Nie prosiłem cię o pomoc. Nie myśl sobie, że jestem teraz twoim dłużnikiem. – dodał po chwili, w końcu racząc ją spojrzeniem. Ponownie otwierał usta, żeby coś powiedzieć, jednakże w drugiej kieszeni poczuł ciche wibracje. Od razu sięgnął po telefon i zerknął na otrzymaną wiadomość.
Jego wyraz twarzy momentalnie uległ zmianie. Z niezadowolenia, wręcz z kwaszenia, poprzez zaskoczenie, aż wreszcie delikatny, zadowolony uśmiech, kończąc na czymś pomiędzy delikatnością a melancholią. Zapewne gdyby posiadał psi ogon to zamerdałby nim wesoło zamiatając podłogę dookoła siebie. Jednakże cała ta plejada emocji równie szybko zniknęła, co się pojawiła.
- Co, to też chcesz przeczytać? – rzucił nieprzyjemnie zahaczając o kpinę, podnosząc się jednoczenie z ziemi.
- Chętnie bym sobie z Tobą jeszcze poplotkował, ale muszę iść. Niestety, nie mam czasu, może innym razem. Ale wtedy postaraj się o jakieś ciasto czy herbatę. – dodał uśmiechając się krzywo. Odwrócił się na pięcie i machnąwszy jej na pożegnanie, pospieszył się w stronę wyjścia. Musiał dotrzeć na miejsce jak najszybciej.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Off :: Archiwum misji

Strona 1 z 9 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach