Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Archiwum misji


Strona 3 z 9 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9  Next

Go down

// @Grow: sorry, za zwłokę. Miałem problem z tym postem, a problemy są jak dziwki. Najlepiej się z nimi przespać. Plus mam nadzieję, że nie będziecie źli za bardzo skromny (ta) i beznadziejny początek, ale naprawdę nie chce mi się go pisać. Może to zmienię jutro, pojutrze albo za parę dni. Ale pewnie nie.

To był pechowy dzień dla Ailena. Bez dwóch zdań. Smoczysko, wielkie jak dom, kłapało zawzięcie, chcąc pożreć go choćby i z barierą. Kiedy jednak wystrzelił kolejny szpikulec, jednocześnie rozległ się ostry wrzask. Popękana, przeźroczysta nawierzchnia znów została barwiona na czerwień, gdy z pyska chlupnęła krew. Gadzisko wyrzygało szkarłatną ciecz, zatrzaskując zęby na kolcu, wyłamując go i ostrym ruchem łba posyłając wiele metrów w nicość. Przez chwilę bestia miotała się, czując napływającą na jęzor juchę, ale w końcu - wściekła - wyprostowała się i... zaczęła węszyć. Niewielkie ślepia po bokach łba najwidoczniej nie zdawały się na zbyt wiele. Gdy jednak pochylił się do przodu, dostrzegł Ailena. Zębiska zaczęły mknąć w jego kierunku, jak niebezpiecznie wystrzelone groty. Kłapał, gryzł, szarpał się, nawet na moment nie pozostając w bezruchu.
Stop.
Podniósł lekko głowę, znów wciągając powietrze w ogromne nozdrza. Powykrzywiana sylwetka klonu Sullivana zwisała mu z boku pyska, nim podrzucił fałszywe ciało i połknął je za jednym zamachem, zaraz rzucając się do biegu. Wystarczył jeden krok, aby smok rozsunął skrzydła i zamachnął się nimi. Nim jednak wzbił się w powietrze, zatrzasnął szczęki, umieszczając w pysku nie tylko parędziesiąt centymetrów śniegu, ale i... Kurta.

A tymczasem reszta, nie mogąc nic zrobić, ruszyła za dziewczynką.

AILEN.
Ciężko dokładnie opisać jak to jest. Mokro. To na pewno. Trochę zalatywało martwą rybą. I trzęsło.
To były bardzo długie dwie minuty w życiu Kurta Sullivana, podczas których bestia niejednokrotnie przestawiała go wąskim jęzorem z jednego kącika paszczy do drugiego. Nie pogryzła go jednak, ani nie połknęła (choć raz była blisko), zwróciła go jednak z kawałkiem jakiegoś... kogoś. Wkrótce ciemnowłosy podskoczył na mięsistym jęzorze bestii, ale - jednocześnie - przestało nim tak kołysać. Najwidoczniej skończyli lot.
Smoczysko pochyliło pysk do przodu, toteż Chart od razu padł na zatrzaśnięte na amen zębiska. Dopiero wtedy kły zaczęły się rozwierać, aż w końcu wypuściły nieszczęśnika wraz z ciepłym oddechem.
BACH!
Ailen wylądował w... kartonie. Olbrzymim kartonie pełnym staroci, choć miał tę złudną przyjemność wylądować na dwóch kocach... pod którymi mieściło się jednak coś twardego (nawiasem: był to teleskop). Na mokrą od śliny i roztopionego śniegu twarz chłopaka posypało się jeszcze parę wiórów, ale choćby nie wiadomo jak wytężał wzrok - nie udałoby mu się dojrzeć bestii, która wrzuciła go przez dość sporą dziurę w dachu prosto na - zdawałoby się - opuszczony strych. Wokół panowała raczej ciemność, przemykająca się wdzięcznie między piętrzącymi się gratami. Wszędzie poustawiane były kartony, zakryte foliami meble albo liczne manekiny poubierane w okryte kurzem ubrania. Prawdziwa zmora dla alergików.

TAIHEN, RYAN, NATHAIR.
[niecały kwadrans później]

Dziewczynka wyswobodziła się z uścisku Taihen, od razu wybiegając przed szereg. Jej ubranie zatrzęsło się od nagłego podmuchu wiatru i można było nawet zakładać, że ten za moment sprzątnie szczupłą istotkę, ale ta dzielnie pokonała ostatnie metry i... zniknęła za bielą.
A przynajmniej tak to się prezentowało, gdy nagle rzuciła się w bok, całkowicie schodząc idącej grupce z zasięgu wzroku. Gdy tylko ją dogonili dostrzegli w czym rzecz.

Mała zniknęła za ogromnymi wrotami, całkowicie pokrytymi śniegiem. Brama łączyła się z krzywym, wygryzionym przez czas murem, który swoimi ramionami obejmował dość spore połacie ziemi. Gdzieś tam, za ścianą śnieżycy, porośnięty suchymi teraz pnączami, wznosił się dość spory budynek. Dom, mający już swoje lata, z zepsutym dachem i powybijanymi tam i tu oknami.

Dziewczynka krzyknęła rozradowana, wyrzucając ręce w górę. Zatrzymała się tuż przed dwoma schodkami prowadzącymi do drzwi, odwróciła się do idących za nią towarzyszy i rzuciła w zamieć:
- Prędko! W domu jest ciepło!
A później pokonała stopnie, naparła na klamkę i wbiegła do długiego, wysokiego holu.

Drzwi uchyliły się, wpuszczając zziębniętych do szpiku kości gości wprost do świata... bardzo zagraconego. W powietrzu unosił się kurz, dywan był poplamiony dawno zaschniętymi łatami z zeszłorocznego obiadu. Czuć było jakąś ciężką woń, jaką zwykle przypisuje się starym bibliotekom, od wieków zamkniętych na cztery spusty. Gruba warstwa brudu uginała się pod butami, jednocześnie naciskając na stare, spróchniałe deski podłogi. Dziewczynka wydawała się być jednak w swoim żywiole. Zsunęła odzież wierzchnią i biegnąc przed siebie dosłownie wrzuciła ją do jedynego otwartego pomieszczenia, jaki mogli dostrzec.
Korytarz był długi i bardzo wysoki. Pod pewnym kątem przytłaczający. Panujący tu półmrok nie dawał odpowiedniej perspektywy, ale można było dostrzec na obdartych z tapet ścianach masę obrazów. Liczne, przyciemnione przez pył ślepia śledziły poczynania nowo-przybyłych. Dystyngowane, wyprostowane osoby na portretach milczały, choć ich spokojne twarze miały jakiś nieokreślony, niespokojny wyraz, jakby próbowały coś powiedzieć.
Nagle po całym domu rozniósł się krzyk.
- Mei? Mei, to ty, kochanie?
Dziewczynka zapiszczała radośnie, znów odwracając się do swoich nowych znajomych. Jej policzki były zarumienione. Można było nawet dojść do wniosku, że nie z powodu zimna, a ekscytacji.
- To tatuś! - poinformowała ich bardzo radośnie i pobiegła przed siebie.
Na szarym końcu korytarza widniały schody, serpentyną pnące się ku górze. Nie wyglądały na solidne, ale jednocześnie na na tyle stare, aby się rozpaść pod naciskiem cudzych stóp. Nie tam jednak skręciła Mei. Zamiast wspiąć się po nich, pobiegła w lewo, znikając za najbliższym zakrętem.
Taihen, Nathair i Ryan mogli usłyszeć nagle grupowy śmiech. Jeden wysoki, piskliwy, dziecięcy. I drugi; niższy, chrapliwy i trochę mniej wesoły, ale wyjątkowo serdeczny.
- Przyprowadziłam gości!
Po tych słowach zapadła martwa cisza. Dom wydawał się jeszcze bardziej pusty, i jeszcze bardziej zagracony niż był w rzeczywistości. Minęło parę długich uderzeń serca nim zza korytarza wyłoniła się zmęczona twarz mężczyzny (ten seksowny uśmieszek, wrau; Taihen bierz go >:C). Parudniowy zarost, ciężkie wory pod oczami, zamglone spojrzenie i spierzchnięte usta. Prezentował się jak ktoś, kto dopiero wstał z łóżka. Zresztą, dopiero poprawiał nieogarnięte, przepasane siwymi nićmi włosy.
- Nie spodziewałem się... nikogo - zaczął o wiele ostrzej, przyglądając się sceptycznie całej trójce. Jedną z rąk trzymał sztywnie zaciśniętą na ramieniu przytulonej do niego Mei.
- Tatusiu, nie jesteś zły?
Mężczyzna spojrzał na nią z czułością, jaką choć w minimalnym stopniu nie obdarzył nieznajomych.
- Nie. Oczywiście, że nie. Proszę, wejdźcie. Ogrzejcie się. Jesteście przyjaciółmi Mei, tak?
Cofnął się o krok i wskazał dłonią dalszą drogę korytarza. Tak samo źle umeblowanego, tak samo starego, tak samo trzeszczącego i brudnego.
- Na samym końcu proszę skręcić w lewo i dojdą państwo do kuchni. Mamy trochę ziół, z których mógłbym zrobić...
- Tatusiu! - przerwała nagle dziewczynka, wyrywając się ojcu z objęć. Widać, że nie był zadowolony. - Mój przyjaciel jest ranny!
Mei pobiegła parę kroków, zatrzymała się i wskazawszy na Ryana obejrzała się na zaniedbanego mężczyznę, którego od początku nazywała ojcem.
- Czy mogłabym?



// @Grow: ... tego. Nie jestem mistrzem w rysowaniu map, ale to i tak lepsze niż pięciometrowe opisy. W razie niejasności: piszcie na pw.

PARTER (+ z zewnatrz):
x póki co, tu znajduje się Taihen, Nathair i Ryan
x na mapie macie kolejno od góry: jakiś rysunek (bo początkowo chciałem być pro i... narysować wszystko z perspektywy, genius); niżej plan parteru; jeszcze niżej - dom od zewnętrznej strony (jak się domyślacie: piwnica jest zamknięta na kłódkę).

PIĘTRO;
x tu chyba wszystko jest jasne... w miarę...
x "coś" leży na ziemi - kto pierwszy to znajdzie, ten lepszy (choć pewnie Kot, o ile zechce zejść i nie przeszuka strychu ~)

STRYCH:
x póki co, tu znajduje się Ailen
x w uj dużo gratów. No nie pozbierasz się.
x kolosalna dziura w dachu

Tak. Dom mieści się na jakimś zadupiu Desperacji. Dodam też, że możecie swobodnie przechodzić z piętra na piętro. Zamknięte pomieszczenia są zaznaczone na mapach. Te otwarte opisze w momencie, w którym postanowicie się tam zakraść (i o ile, rzecz jasna).
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

KŁAP!
Gigantyczne zębiska zatrzasnęły się, zamykając Ailena w mokrej, śmierdzącej klatce. Nie jest niczym dziwnym, że najzwyczajniej w świecie trudno było mu w to wszystko uwierzyć. Żaden człowiek raczej nie palił się do wyobrażania sobie wnętrza paszczy baśniowego smoka, snując dłużącymi się nocami myśli na temat tego, czy faktycznie jest tam tak lepko i źle, jak z góry każdemu się wydaje.
Jednak, gdyby ktoś był bardzo ciekawy; tak.
Jedynymi w miarę trzeźwymi myślami, które kłębiły się w głowie czarnowłosego, były przede wszystkim jego rozpaczliwe krzyki, motywujące do przetrwania.
Nie daj się zjeść!
Chwyć się tego!
Z dala od kłów!
Nie otwieraj ust!

Niczego więcej - poza cuchnącym odorem, silnym, mięsistym językiem i podejrzanym przedmiotem wyplutym razem z nim przy nieudanej próbie połknięcia – nie pamiętał.
ŁUP!
- Udghdsdf… - wymamrotał niezrozumiale, natychmiast próbując stanąć na nogi, co finalnie zakończyło się wypadnięciem z kartonu i nadzianiem się na położone nieopodal badziewia. Ciężko dysząc, leżał na plecach ze wzrokiem wbitym w ogromną dziurę na suficie. Próbował poukładać sobie wszystko w głowie, fakt po fakcie analizując zaistniałe zdarzenia. Noc, Ryan, zombie, kartka, śnieżyca, smok… strych. Sam nie wiedział, ile czasu zajęło mu dochodzenie do siebie, acz w końcu dźwignął się na nogi i przetarłszy lepkie od śliny włosy, równie lepką ręką, zaczął rozglądać się po pomieszczeniu.
Przechodząc parę razy nad porozrzucanymi na podłodze gratami, czym prędzej dopadł do zlokalizowanego wyjścia, chcąc jak najszybciej wydostać się z obcego sobie miejsca. Możliwie jak najciszej zszedł po schodach, szybko orientując się, że jest w jakimś budynku… i był to budynek bynajmniej niepusty. Obrzucił nieufnym spojrzeniem zabarykadowane drzwi, stojące przed nim, lecz nim zdążył wykonać jakikolwiek ruch w ich stronę, został rozproszony. Wyostrzony słuch Kota wychwycił dźwięki dobiegające z dołu, na co ten automatycznie nieco się obniżył, nabierając na czujności. Podszedł możliwie jak najbliżej schodów, chcąc lepiej zorientować się z kim ma do czynienia, lecz zanim zdołał porządnie się przybliżyć, pewien przedmiot (?) leżący na ziemi przykuł jego uwagę.
Ciekawość oczywiście zrobiła swoje.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Posłusznie ruszył za Ryanem. I może dobrze, że nie oglądał się za siebie i nie widział momentu, jak smok pożerał Ailena. Być może zamiast udać się za podopiecznym, pobiegłby na ratunek karłowi. Zamiast tego, wciąż przekonany, że chłopak idzie za nimi, brnął przez zaspy idąc śladami ciemnowłosego, który jakimś cudem dość szybko dołączył do Taihen. Kilkanaście minut ciężkiego marszu i trafili do jakiejś chaty, której anioł nie kojarzył. Ale z drugiej strony też nie zaciągał się w te strony, więc wiadomo, że nie musiał wszystkiego tutaj znać i kojarzyć. Jedyny plus znalezienia się w środku to taki, że było cieplej i nie wiało. Strząsnął resztki śniegu ze swoich włosów i powoli rozejrzał się, zauważając, że nie ma z nimi kurdupla.
- Ailena nie ma. – mruknął cicho, tak, że tylko Ryan mógłby go usłyszeć. No shit, Nathair, no shit. Anioł odkaszlnął cicho, czując, jak kurz brutalnie drapie go w gardle, przypadkiem szturchając nogą jakiś rupieć znajdujący się na podłodze. Wyglądało tak, jakby trafili do jakiegoś cholernego magazynu pod muzeum. Spojrzał w bok, na jeden z obrazów i zmarszczył swoje brwi, przyglądając mu się. Przez ciało chłopaka przebiegł nieprzyjemny dreszcz. Nie wiedział czemu, ale nie podobało mu się to… A co… A co jeśli to tak naprawdę nie są obrazy a ludzie pozamykani w nich? Biedne ofiary tej małej dziewczynki, która w rzeczywistości nie była dziewczynką tylko strasznym potworem, który wyczarował smoka, żeby ich tutaj zwabić? A co, jeśli…
Krzyk.
Z ust chłopaka wydobyło się ciche jęknięcie pełne strachu, przez jego ciało przebiegł nieprzyjemny prąd wywołujący gęsią skórkę, a sam anioł doskoczył do Ryana wystraszony, chowając się za nim i łapiąc go za zdrowe przedramię i nadgarstek swoimi drżącymi palcami.
”To tatuś”
Och. Oooch. OOOOOCH.
Momentalnie odepchnął się od mężczyzny jak poparzony i puścił jego rękę, odwracając głowę w bok. Zaśmiał się nerwowo, czując, jak policzki pokrywa rumieniec pełen zażenowania i zawstydzenia całą sytuacją. Nie, żeby się wystraszył… Nie, nie. Nie on. Phew.
W końcu gospodarz domu postanowił zaszczycić ich swoją obecnością. Nathair przyjrzał się jego umęczonej twarzy i już na pierwszy rzut oka wyglądał na kogoś, kto ich najzwyczajniej w świecie nie chciał widzieć u siebie w domu. Nathair najchętniej odwróciłby się na pięcie i wyszedł z domu, udając na poszukiwania Ailena. Zamiast tego wciąż stał, przyglądając się sceptycznie to mężczyźnie, to dziewczynce, która swoją drogą właśnie ruszyła w ich stronę.
”Czy mogę?”
No chyba nie.
Momentalnie zajął miejsce na linii dziewczynka a Ryan, chcąc zasłonić swoim ciałem podopiecznego i spojrzał na wesolutką twarz dziewczęcia… Mei, tak? Marszcząc przy tym brwi.
- Skąd wiedziałaś o smoku i o tym jak ma Ryan na imię? – zapytał bez ogródek, nawet nie siląc się na jakiś uprzejmiejszy ton. Właśnie. Skąd wiedziała?
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Chciał wiedzieć co się działo tylko dlatego, że kompletnie nie rozumiał sytuacji mającej miejsce dookoła. Nawet Taihen – gdy już do niej dołączyli – doczekała się niezrozumiałego spojrzenia, w którym zamknął niewypowiedziane pytanie „Co tu robisz?”. Niemniej, gdy dotarli do bramy, ta szczątkowa ciekawość opuściła go jak na pstryknięcie palcami. Bez dwóch zdań kobieta była jednym z normalniejszych elementów tego przedstawienia.
A potem znaleźli się w domu, chociaż sceptycznie podszedł do podążania za jakimś dzieciakiem. Skąd w ogóle wzięła się tutaj dziewczynka? Była kolejnym elementem układanki, którego jednak póki co nie potrafił dopasować do całości? Mimowolnie obejrzał się za siebie, jakby chciał sprawdzić, czy bestia nie zmieniła zdania, ale zaraz odprowadził małą nieznajomą spojrzeniem, aż nie zniknęła mu z oczu.
Kurwa. ― Daj spokój, to jeszcze dziecko. ― Kto to jest?
„Ailena nie ma.”
Nathair nie doczekał się żadnego pocieszenia, ale milczenie ze strony ciemnowłosego było boleśnie wymowne. Pewnie wpierdolił go smok. Na pewno zwiał w innym kierunku, bo akurat w tym był najlepszy. Prawda była taka, że nawet nie dostał wystarczająco dużo czasu na jakąkolwiek odpowiedź, bo całą swoją uwagę musiał poświęcić rozmowie dobiegającej z końca korytarza i aniołowi, który nagle postanowił stwierdzić, że takie klimaty nie są dla niego. Jay nie mógł powstrzymać się od zniecierpliwionego poruszenia ręką i obrzucenia różowowłosego niezadowolonym spojrzeniem.
„Nie spodziewałem się... nikogo.”
Nie zamierzał kryć się z tym, że mężczyzna od samego początku poważnie stracił w jego oczach. Coś było z nim nie tak, a w dodatku beznadziejnie krył się ze swoją niechęcią do gości. Szare tęczówki zaczęły wręcz wiercić niewidzialne dziury w obliczu nieznajomego, któremu Ryan stosunkowo szybko przypiął plakietkę fałszywego chuja. Tym samym pierwsze lody zostały przełamane, a oni nie polubiliby się nawet za pięćset lat.
„Jesteście przyjaciółmi Mei, tak?”
Nie. ― Subtelniej się nie dało, co? Nie czuł skruchy przez niszczenie dziecięcych marzeń, a do dzieci już na pierwszy rzut oka miał beznadziejne podejście. Nie wiedział, czy ta odpowiedź nie postawi ich w gorszej sytuacji, ale teraz nie zamierzał się tym martwić, jakby z premedytacją usiłował wygonić bestię z ukrycia. Jeśli gdzieś się czaiła – a na pewno tak, bo coś tu było nie na rzeczy – lepiej było zrobić to jak najszybciej.
„Mój przyjaciel jest ranny!”
Nieprzyjaciel.
„Czy mogłabym?”
Zamierzał sam dać sobie radę.
Spojrzał na dziewczynkę w sposób, w jaki przeciętny człowiek spogląda na swój but, gdy zorientuje się, że przed momentem wdepnął w gówno. Nie chciał, żeby podchodziła bliżej, a górna warga drgnęła instynktownie i niewiele brakowało, a ostrzegawczo wyeksponowałby kły, gdyby samo ostrzegawcze spojrzenie miało nie wystarczyć. Nie widział żadnych przeszkód w pourywaniu jej rąk, gdyby tylko postanowiła go dotknąć. Plus był taki, że miała już swojego ojca i nie zakomunikowała jemu, że ją spłodził i to dlatego zna jego imię. Życie było pełne niespodzianek. Szkoda tylko, że zanim zdołał dojść do głosu, stróż nagle przypomniał sobie o swojej odwadze.
„Skąd wiedziałaś (...) jak Ryan ma na imię?”
Zmarszczył nos. To już zupełnie zmieniało postać rzeczy.
Odstawmy na bok uprzejmości. ― On i tak nie miał czego odstawiać. ― Nie podchodź bliżej. ― To po pierwsze. A po drugie? Uniósł wzrok na ojca jasnowłosej. ― Nie znamy się. Jesteśmy w cholernej Desperacji, w której nikt przy zdrowych zmysłach nie wpuści na swój teren obcych. Chyba nie powiesz mi, że w pełni odpowiada ci to, że zaczniemy szlajać się po twoim domu? ― mruknął i ostentacyjnie przeszedł kilka kroków w stronę drzwi, po czym naparł na klamkę. Te były zamknięte, ale pewnie nadal dałby radę je wyważyć. Oparł się o nie bokiem i zdawkowo omiótł spojrzeniem jeden z obrazów na ścianie. ― Nie wyglądasz na uosobienie życzliwości i wiary w ludzkie dobro. Ostatnio dookoła dzieją się dziwne rzeczy, a wy jesteście tylko kolejnym dziwnym zbiegiem okoliczności. Dziś rano dostaliśmy wiadomość. „Jaki DAR jest, by zakłócać?” ― przekaz wyrecytował dokładnie, będąc święcie przekonanym, że tak właśnie brzmiał. ― Może coś ci to mówi? ― Uniósł brwi, ale na tę chwilę nie zamierzał pozwalać dojść do głosu doktorkowi. ― Kilkanaście minut temu natknęliśmy się na to wielkie bydlę, aż wreszcie pojawiła się twoja córka, której wydaje się, że mnie zna, gdy tak naprawdę pierwszy raz widzę ją na oczy.I mam nadzieję, że ostatni.Więc?

{ Doprowadzanie ręki do użyteczności: 2/6 postów.
{ Przerwa w użyciu artefaktu kontroli lodu: 1/3 posty.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nawet nie zauważyła gdy do niej dołączyli, za bardzo była pochłonięta dzieckiem trzymanym w rękach - dawno zepchniętym w kąt (a może dopiero budzącym się) instynktem macierzyńskim. Nawet zafrasowała się nieco gdy mała istotka wyrwała się z jej objęć i ruszyła biegiem. Nie za daleko, ich wędrówka była krótka i obyła się bez dodatkowych przygód. To dobrze. Zostało jedynie dostać się do zamaskowanego przez śnieg domu, który niemal ich pochłonął, otulając przyjemnie ciepłymi trzewiami i zakurzonymi sokami trawiennymi. Spojrzenia i pytania umknęły jej, tak bardzo była zaabsorbowana obserwacją wnętrza tego drewnianego, czy też murowanego potwora, w którym się znaleźli.
Rozejrzała się, odkrywając piękno całej tej brudnej konstrukcji. Wypłowiałych dywanów i zagraconych mebli. Dopiero prawdziwy Desperat zaczyna doceniać wartość złomu, połamanych stołów i resztek krzeseł, których oparcia już dawno zostały roztrzaskane na plecach jakiegoś pyskatego gościa. No i obrazy. Dużo obcych twarzy, które wpatrywały się w nich, gdy wchodzili do środka. Nie bezpośrednio, a jednak.
Patrzą na mnie,
więc pewnie mam twarz.
Ze wszystkich znajomych twarzy
najmniej pamiętam własną.

Kiedy ostatni raz słyszała te słowa? Zapewne gdy jakiś tomik poezji wpadł w ręce jednego z jej kochanków, uderzających do niej w konkury swojego czasu. Ponieważ kobietę trzeba rozkochać, ponieważ uderzanie w konkury było niegdyś modne. Teraz tylko brało się to, czego się chciało.
Myśli przerwał krzyk, czy raczej pisk rozradowanego dziecka, który przewierca się przez bębenki i jeży włos na głowie. A może to oba dźwięki zlały się ze sobą w jej głowie. Mimowolnie się skuliła, kierując w jego stronę spojrzenie. Mniej więcej. Zapewne wszyscy troje nasłuchiwali, jak radość śmiechu przeradza się w wymowną ciszę, którą trzeba przetrwać. Która zmusza do konfrontacji z tym, co niechciane. Serce zabiło mocniej, rzuci się na nic czy będzie jedynie chłodny, uprzejmy i wyniosły? Odruchowo się wyprostowała, ściągnęła łopatki, wypięła pierś w obronnym geście. Bądź chciała wyglądać korzystniej przy pierwszym wrażeniu.
Później zostawały już tylko relacje międzyludzkie, które raczej nie były mocną stroną wymordowanych. Anioła raczej też nie. Odchrząknęła, chcąc zabrać głos, ale nagle wszyscy zaczęli mówić. Ów ponętny tatuś, Nathair, Ryan, dziewczynka.
- Mei mówiła, że chce nas pan poznać. Raczej nie zarzuci pan kłamstwa swojej córeczce, bo przecież wszystkie dzieci lubią ZAgadki. - Musiała dodać swoje trzy grosze, zerkając na cały ten obrazek spod rudych kosmyków. Najchętniej także oparłaby się o ścianę, idąc w ślady Ryana, ale zamiast tego zacisnęła jedną z dłoni na nadgarstku drugiej, za plecami. - A z resztą, uzgadniajcie skąd się znacie i jaki Radar jest zakłócany. Ja chętnie napiję się herbaty.
I z tymi słowami ruszyła do tej nieszczęsnej kuchni.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Mhm, zjebałem. Musiałem wyrzucić plik tekstowy z opisem waszej misji, ale to tam mniejsza. Teraz pytanie do was, czy posiadacie wstępy, jakie wam wysłałem na samym początku, a jeśli tak - moglibyście wysłać mi je na pw? Ponownie z cechą, jaką wyróżniliście postać. Jeśli ktoś nie ma... cóż, trudno. Wymyślę na nowo, tylko chciałbym wiedzieć.

Najlepiej tak do jutra, żebym wam jeszcze skleił posta.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

AILEN.
Dom był już stary. Zewsząd czuć było woń kurzu, starych książek i przegniłych mebli. Ailen mógł nawet usłyszeć jakieś szmeranie pod gratami, które prędko jednak ucichło. Może mysz? Albo inny, wyjątkowo ciekawski gryzoń? Prócz tego, że budynek był stary i zamieszkały przez masę piszczących i gryzących złodziejaszków, był też dziwacznie zbudowany. Od podłogi do sklepiania oko znawcy naliczyłoby dobre cztery czy pięć metrów. O ile strych wydawał się wyrwany z codzienności, tak pierwsze piętro, na które wkrótce wszedł Kurt, wręcz przytłaczało.
Za plecami zabite dechami drzwi. Ogromne. Przypominały wręcz wrota stodoły, górując nad każdą, standardową jednostką Desperacji - a już tym bardziej nad Ailenem. Prócz nich, nie było tutaj praktycznie nic. Okna przysłonięte zakurzonymi, zszarzałymi zasłonami, gdzieś w kącie stała donica z krzywym, martwym już pniem jakiegoś małego drzewka. Jakieś wiadro, poplamione chyba świeżą farbą (?) stało niedaleko drzwi, wywrócone, jakby ktoś bardzo się spieszył i dosłownie wrzucił je do pomieszczenia. Podłoga była dziurawa i trzeszczała, przywodząc na myśl podłoża w strasznych domach, przygotowanych tylko po to, aby wchodzący do nich ludzie, czuli się niezręcznie przy każdym kroku.
Niedaleko jednak znajdowały się schody. Spróchniałe (to na pewno), o wyjątkowo wysokich stopniach, serpentyną ciągnące się w dół, tak, aby zerkając, nie można było dostrzec, co dzieje się na parterze. Ale szmery były słyszalne. Dziwnie przytłumione, ale Ailen mógł zakładać, że głosy należą do Ryana, Nathaira, jakiejś kobiety... i dwóch innych postaci, w tym jednej, która szczególnie głośno piszczała.

Na podłodze zaś leżała kartka z bloku rysunkowego. Obok parę świecowych kredek, głównie połamanych albo wielkości dziecięcego paznokcia.


TAIHEN SHI, RYAN, NATHAIR.
Mei spojrzała na Nathaira wielkimi zielonymi oczami. Ich kolor był wręcz płynny, nakrapiany ciemniejszymi plamkami... nienaturalny. Przez dłuższą chwilę przyglądała się aniołowi w milczeniu, ale prędko odzyskała gardę i uśmiechnęła się do niego uprzejmie.
- Wszystko mogę wam wyjaśnić - zaczęła skromnie, podnosząc dłonie i budując z nich piramidkę. - Ale to może przy herbatce? Poza tym...
W tym momencie jej spojrzenie przekierowało się na Ryana i jego ranną rękę. Mężczyzna był jednak skutecznie zakryty przez ciało Nathaira. Mei już otwierała usta, by wtrącić, że nie chce przecież mu zrobić krzywdy, ale w tym samym momencie odezwał się sam Ryan. Na jego słowa postawa dziewczynki nieco oklapła. Nawet promienny uśmiech zniknął z twarzy. Cofnęła się też posłusznie, idąc tyłem tak długo, aż dotarła do ojca. Przylgnęła do jego boku, oplatając go rękoma na wysokości bioder i wtulając policzek w jego bok.
Widać było, że mężczyzna chyba tylko cudem nie wypierdolił Ryana za drzwi, najlepiej twarzą do ziemi. Już otwierał usta, gdy nagle Mei ścisnęła go ciut mocniej. Tym samym zdusiła w zalążku wszystko to, co pakowało się mu do gardła. Odchrząknął i raz jeszcze wskazał ręką na hol.
- Tak jak powiedziała Mei, wpierw się rozgośćcie. Żeby tylko było jasne: nie życzę sobie tutaj żadnych snobistycznych skurwieli, więc jeśli nadal masz zamiar zgrywać fajnego dupka, drzwi są za tobą. Trafisz. Nie potrzebuję tu gości, a to, że córka chce podzielić się z wami swoim darem, jest wyłącznie jej dobrą wolą.
Mei odsunęła się od ciemnowłosego, ale nie straciła z nim kontaktu fizycznego. Jej drobna dłoń wsunęła się w rękę mężczyzny i pociągnęła go nieco w wyznaczonym kierunku. Dziewczynka zerknęła kątem oka na Taihen i uśmiechnęła się do niej nieśmiało.
- Naprawdę odpowiem wam na wszystkie pytania. Jakie tylko chcecie! - zapewniła, zmuszając ojca do ruszenia się. Mężczyzna spojrzał raz jeszcze na Ryana z wręcz namacalną pogardą, ale widać było, że słabość do córki nie pozwoliła mu ponownie zabrać głosu. Poszedł za nią, zmęczone spojrzenie wbijając w eter przed nimi.
Ciężki, brudny dywan posłusznie opadał pod ciężarem przechodzących, przypominając miękkością wiekowe grzyby. Dziewczynka poruszała się tu jednak bardzo swobodnie, najwidoczniej nie bacząc na nieprzyjemność tego doznania. Wpadła w zakręt, za którym kryło się już pomieszczenie z kuchnią, do której prowadziła ogromna framuga, dawno nie posiadająca już drzwi. Hol ciągnął się dalej, ale jego koniec nie był widoczny. Dziwnym zbiegiem okoliczności mrok mocno blokował widoczność nawet najbystrzejszych oczu.
- Proszę bardzo! - powiedziała nagle Mei, kłaniając się wpół i zapraszając ich do kuchni, jak do bardzo ważnego, światowego pomieszczenia, pokroju sali królów. Zaraz sama wbiegła do środka. Wnętrze nie było zbyt piękne. Drewniana podłoga była pozdzierana, nierówna, z mnóstwem niebezpiecznie wystających drzazg. Niektóre z desek były pourywane i poprzybijane na siłę, inne porysowane świecowymi kredkami. Na środku znajdował się metalowy, zardzewiały na kątach stół, wokół którego skupiło się parę krzeseł - każde z innej parafii. Z trzech stron, łukiem, pod ścianami stały blaty, nad niektórymi pozawieszane były szafki. Nie wszystkie domknięte, inne bez drzwiczek. Wszędzie panował ogólny syf. A to naczynia piętrzyły się w zlewie, a to jakieś ubrania walały się na jednym z krzeseł... Mężczyzna westchnął marudnie i chwycił pierwszą partię ciuchów, oczyszczając tym samym jeden z widocznie ładniejszych mebli.
- Wybaczcie.
- Nieczęsto miewamy gości! - wtrąciła się prędko Mei, chwytając za coś, co może byłoby czajnikiem, gdyby tylko miało jakąś rączkę. Odwróciła się z uśmiechem do ojca, akurat zrzucającego ubrania na ziemię w kącie kuchni. - Tatusiu, przyniesiesz wody? Ja odpowiem moim przyjaciołom na pytania.
Mężczyzna spojrzał na resztę (o ile poszli za nim) zmęczonymi, przekrwionymi oczami, ale finalnie odebrał od dziecka czajnik i poszlajał się z powrotem holem. Mei poczekała, aż fartuch ojca zniknie za rogiem i od razu zwróciła parę oczu na Taihen.
- Nie chciałam wam sprawić kłopotów. Naprawdę. - W tym momencie spojrzała na Ryana. W jej szmaragdowych oczach błysnął jakiś nienazwany kurwik. - Nie chciałam też zrobić ci krzywdy. Nie wybaczyłabym sobie tego. Zależy mi na was. Tak mówiła mama. - Dziewczynka podniosła dłonie i rozcapierzyła palce. - Jeśli kogoś dotknę, mogę go uleczyć. Tata nie lubi, gdy używam tej mocy, ale dopiero niedawno ją poznałam, dlatego... - Wzruszyła nagle barkami i schowała ręce za plecami. - Nie. Nie przeszkadza mi to, że będziecie chodzić po tym domu. A jeśli mnie nie przeszkadza, tacie również nie będzie. To... to jest dobry człowiek. Trochę nerwowy, wiem, ale naprawdę jest miły. I lubi gości. Tylko woli sympatyczniejszych. - Ostatnie słowa wypowiedziała z nieśmiałą rezerwą, lekko unosząc kącik ust. - Mnie to nie przeszkadza. Nie rozumiem tylko, o co chodzi z tym, że jesteśmy... jak to brzmiało..? - Ujęła podbródek w palce i zastygła w zamyślonej pozie na dwie sekundy. - "Zbiegiem... okoliczności"? I nie wiem, o co chodzi z wiadomościami. A co do pytania braciszka... - Wzniosła oczy ku górze, szukając na suficie niewidzialnych odpowiedzi. - Nie mam pewności. Usłyszałam chyba. Wy tak czasem nie macie? Że słyszycie coś i wiecie, że trzeba to zrobić? Albo, że to prawda?
Rozległ się trzask i ostry huk. Dłuższą chwilę później wrócił mężczyzna, dzierżąc pod pachą czajnik bez rączki. Jego palce dotykały metalowej powierzchni. Mei ponownie przybrała postawę kochanej córeczki. Klasnęła w ręce i podbiegła do blatu, by wleźć na niego i sięgnąć do jednej z szafek.
- Tylko uważaj - mruknął mężczyzna - nadal gorące. Ja będę nalewał.
Dziewczynka podniosła dłonie, by sięgnąć jakieś szklanki czy kubki, choć średnio jej to szło przy tym wzroście. Dom lekko się zatrząsł. A przynajmniej takie mogło się mieć wrażenie, gdy z naznaczonego pajęczyną pęknięć sufitu posypały się drobne kawałki. Mężczyzna tymczasem zerknął przez ramię za siebie i zmarszczył nos z wyraźnym niezadowoleniem.
- Mamy tylko ziołową. - A brzmiało to równie uprzejmie, co: "mam dobry humor, więc dam wam wybór. Wypieprzacie oknem czy drzwiami?".
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Żeby było jasne?
Przez chwilę przyglądał się dziewczynce, która postanowiła się wycofać. Wcale nie ułatwiał jej przekonania się, że decyzja niesienia pomocy nieznajomym była słuszna. Można powiedzieć, że poza masą złych stron, miało to też swoje plusy – dajmy na to, uniknięcie w przyszłości zapraszania do siebie snobistycznych skurwieli. Pozbawione wyrazu, oziębłe spojrzenie zawędrowało wyżej, niemalże przenikając twarz nieznajomego, jakby usiłowało przebić ją na wylot. Wyświadczyłby światu przysługę, gdyby tylko miał taką możliwość. Potrzebowali informacji, a nie dobrej woli. Wydawało mu się, że to od początku było oczywiste. Nikt dobrowolnie nie zgodziłby się na nałożenie na siebie długo wdzięczności, a Grimshaw jako ostatni zgodziłby się zostać dłużnikiem jakiejś smarkuli. Po co miałby to robić, skoro sam radził sobie znakomicie? Pod skórą czuł jedynie nieprzyjemne przesuwanie się, jakby ktoś wpuścił do jego ciała stadko larw. Larw, które dla odmiany działały na jego korzyść. Przywykł do tego uczucia już na tyle mocno, że nie sprawiało mu żadnej różnicy.
Najpierw wyjaśnienia. Potem uwolnię twój dom od skurwielstwa, chyba że sprowadzenie nas tu to wyłącznie jej kaprys ― mruknął, obserwując jak człowiek o pogardliwym spojrzeniu ulega woli małego dziecka. Słabość względem tej małej w pewnym stopniu stawiała go na przegranej pozycji. Może wystarczyło po prostu wykorzystać ją jako plan B?
Nie palił się do ruszenia za pozostałymi. Można by uznać, że postanowił poczekać aż znikną, by w spokoju opuścić progi wynędzniałego domu, w którym kurz był nieodłącznym pierwiastkiem powietrza. Może po prostu czekał aż wszyscy zdążą go wyminąć, by mieć na nich dokładny wgląd i przypilnować, by nikt – pomijając już zaginionego Ailena – nie został z tyłu. Gdy sylwetki stopniowo zaczęły się ulatniać, a obecność innych w tym domu była już tylko kwestią dźwięków, obejrzał się za siebie przez ramię, ale trwało to tylko chwilę. Wreszcie odkleił się od drzwi, podejmując bezskuteczną próbę poruszenia palcami ręki ukrytej w kieszeni. Podeszwa jego buta najpierw niechętnie przesunęła się do przodu, szurając o podłogę, jakby ciało ciemnowłosego samo z siebie protestowało przeciwko przyjęciu gościny. Coś tu śmierdziało i był pewien, że pleśń na suficie nie miała z tym wiele wspólnego, ale koniec końców pierwszy krok pociągnął za sobą następny, a drugi – kolejny. Kiedy szarooki mijał kolejne drzwi po swojej prawej stronie, nie mógł powstrzymać się od naciśnięcia na klamkę. Tym razem zamek nie protestował, a drzwi uchyliły się lekko, jednak mimo tego Jay nie wszedł do środka, ale zerknął tam przez powstałą szparę*. Udał się w stronę kuchni. Na zwiedzanie jeszcze przyjdzie pora. Albo i nie.
Mimo że pomieszczenie stało dla wszystkich otworem, szatyn zatrzymał się w progu, jakby jakaś niewidzialna siła powstrzymywała go przed wejściem do kuchni. Prawda była taka, że dla niego nie istniała żadna oczywistsza forma oznajmienia, że nie ma zamiaru uczestniczyć w ich herbacianym przyjęciu. Ponadto z tego miejsca miał wystarczająco dobry wgląd na zagraconą jadalnię.
„Nie chciałam wam sprawić kłopotów. Naprawdę.”
Ale sprawiła. W dodatku teraz...
Nie chce zrobić wam krzywdy, Ryan.
...nie potrafiła...
Nie wybaczyłaby sobie tego.
...przejść...
Zależy jej na was.
...
Do rzeczy. ― Wtrącił niezbyt przyjemnym tonem. Od nadmiaru pierdolenia więdły mu uszy, a młody wiek ani trochę nie usprawiedliwiał jasnowłosej. ― Może wreszcie powiesz nam, dlaczego tu jesteśmy? Dlaczego dzieciak, którego widzę pierwszy raz na oczy zna moje imię i twierdzi, że zależy mu na nieznajomych, bo – jeśli dobrze zrozumiałem – tak stwierdziła jego matka? Daj znać, gdy opuści cię nastrój do opowiadania bajek. ― Cofnął się do tyłu, chcąc oprzeć się o ścianę naprzeciwko drzwi, ale w ostatniej chwili zboczył ze swojej trasy, gdy widok kątem oka przypomniał mu o istnieniu kolejnych drzwi. Nic dziwnego, że otrzymując przywilej robienia, co mu się żywnie podoba, zamierzał z niego skorzystać. Przypominanie im o tym przywileju było nachalnie klepaną regułą, jakby domownicy wręcz chcieli, aby poznali tajemnice, które kryła ta rudera.
Nie przejął się trzaskiem.
Nacisnął na kolejną klamkę.
Drzwi ani drgnęły.
Chujowe to zaproszenie.
Ściągnął brwi i wrócił przed wejście do kuchni. Całkowicie zignorował obecność doktora, na nowo zawieszając wzrok na drobnej sylwetce Mei.
Nie na co dzień spotyka się słyszące głosy w głowie dzieci. To zbieg okoliczności. ― Oczywiście nie chodziło tylko o to, ale przestał wierzyć, że blondynka była w stanie udzielić mu konkretnej odpowiedzi. Szare tęczówki przemknęły spojrzeniem po Nathairze i Taihen, zdradzając w pewien sposób zmęczenie. Czyżby tracili czas? ― Dlaczego są zamknięte? ― Kiwnął podbródkiem w stronę drzwi obok, chociaż szybko jego uwagę odwróciły drgania. Powinien wykrzesać z siebie odrobinę poruszenia, gdy spoglądał na sypiący się z sufitu tynk, ale lekkie drgania były niczym w porównaniu ze spotkaniem smoka. To był tylko kolejny zbieg okoliczności.

Adnotacja, bo potem zapomnę: Pardon, że z góry uznam, że oni przeszli pierwsi, ale Ryan tak czy siak by odczekał, so...
*Mam nadzieję, że Gilb napisze tu, co ewentualnie zobaczył.

{ Doprowadzanie ręki do użyteczności: 3/6 postów.
{ Przerwa w użyciu artefaktu kontroli lodu: 2/3 posty.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

No tak. Jak zawsze z nich wszystkich, to właśnie Ryan ruszył głową, skutecznie uciszając Nathaira i sprowadzając go do roli słuchacza. Słowa wymordowanego niosły ze sobą wiele prawdy. Jak dłużej się nad tym zastanowić, to rzeczywiście cała ta sytuacja wydawała się dość absurdalna i podejrzana. Szczerze powiedziawszy to dla anioła akcja ze smokiem i przyprowadzenie ich do domu tej małej zdawało się być… ukartowane. Nie wierzył w ich słowa, ani też w intencje dziewczynki. Nie ruszył się z miejsca, chcąc bohatersko bronić ciemnowłosego przed małym dzieciakiem swą chuderlawą piersią. Drgnął dopiero w chwili, gdy usłyszał skrzypnięcie drzwi, gdy wymordowany oparł się o nie barkiem. Wbił swoje spojrzenie w uosobienie niewinności przed nim i już otwierał usta, żeby o coś zapytać.
”(…)snobistycznych skurwieli (…)”. Ostrzejszy wzrok momentalnie wbił się w mężczyznę i gdyby Nathair posiadał w sobie jakąkolwiek cząstkę jakiegoś zwierzaka, z pewnością zakomunikowałby warczeniem, by ich „gospodarz” zważał na słowa.
Herbata? Dobre sobie. Nie zamierzał pić niczego, co chcieliby zaserwować w tym domu. Kto wie, czego mogliby dosypać do rzekomej „herbatki”. Wciąż nie ruszając się z miejsca powiódł wzrokiem za plecami Taihen, która jako pierwsza ruszyła. Wreszcie z ociąganiem i on ruszył, szurając przy tym nogami po brudnej i zakurzonej podłodze, jakby szedł na ścięcie. Zatrzymał się dopiero przy końcu korytarza, gdy do jego uszu nie dobiegły cięższe kroki za nim. Odwrócił głowę wpatrując się pytająco w Ryana, choć wiedział, że i tak nie uzyska odpowiedzi.
- Ryan? – mruknął cicho, jakby chciał ponaglić mężczyznę, by się nie ociągał i nie zostawał w tyle. To nie ty powinieneś iść z tyłu, tylko ja powinienem być twoimi plecami. Skarcił się w myślach, że znowu nie postępuje jak na stróża przystało. Problem był jednak taki, że Nathair wciąż nie do końca pojmował, jak wygląda „praca” stróża. W każdym razie nie zamierzał ruszać się z tego korytarza bez wymordowanego i Ryan chcąc czy nie, musiał się z tym faktem wreszcie pogodzić.
Gdy mężczyzna dołączył, Nathair w końcu ruszył swoje ciało i udał się w ślady Taihen, do kuchni. Jednakże w przeciwieństwie do innych, sam zatrzymał się z boku, woląc nie wchodzić głębiej. Rozejrzał się uważniej po kuchni, mając nadzieję, że wychwyci jak najwięcej szczegółów, chociaż szczerze powiedziawszy, nie sądził, że znajdzie jakiekolwiek odpowiedzi na gnębiące ich pytania. Słysząc słowa dziewczynki, nie potrafił powstrzymać nieprzyjemnego grymasu, który wkradł się na jego twarz. Usta ściągnęły się w wąską linię, a brwi nieco zmarszczyły, tworząc charakterystyczną zmarszczkę.
- Nie, nie słyszymy. – odparł wprost, nie przejmując się, że może zniszczyć dziecięce marzenia, jakoby wszyscy dookoła mieli swoich wymyślonych przyjaciół.
- Czyli to nie twoja, jak i twojego ojczulka sprawka, że ni z dupy ni z innego ustrojstwa pojawił się smok, jakby ktoś wyszarpał go z dziecięcych opowiadań na dobranoc o walecznych rycerzach. – przeniósł swoje spojrzenie na mężczyznę z jakże sympatycznym wyrazem na twarzy.
- Wnioskuję, że pan również słyszy różne głosy w głowie, które nakazują panu różne rzeczy. W końcu pańska córka, chwila, jak to było? „Tatuś nie powiedział dokładnie co to jest”? Coś w tym stylu. Wnioskuję, że pan wiedział o tym, że coś złego się stanie. I że to spotka „naszych przyjaciół”, więc pewnie chodziło o Ryana i drugą osobę, która z nim wtedy była. Skąd pan o tym wiedział? – w tym momencie przeniósł spojrzenie na dziewczynkę.
- I o jakiej przygodzie wtedy mówiłaś? Bo zabawy ze smokiem nie nazwałbym przygodą. I nie lubię herbaty, dziękuję. – kłamstwo przeszło mu dość gładko przez gardło. Z pewnością o wiele gładziej, niż miałaby przejść herbata. O ile to rzeczywiście była herbata.
Odczekał chwilę, na udzielenie ewentualnych odpowiedzi na jego pytanie, ale nie zamierzał pozostać tutaj zbyt długo. Skoro mogą poruszać się po domu jak chcą…. Trzeba z tego skorzystać, by móc się rozejrzeć i znaleźć informacje na własną rękę.
- Muszę do toalety. – zakomunikował i bez innych, zbędnych słów, wyszedł z kuchni kierując się w swoją prawą. Idąc długim korytarzem, mimowolnie położył dłoń na rękojeści swojej broni i zacisnął na niej palce, jakby spodziewał się niebezpieczeństwa, które raptownie wyskoczy zza rogu. Oczywiście, że zdawał sobie sprawę, że wiele dopowiadała mu jego wyobraźnia, ale wolał dmuchać na zimno. Kiedy doszedł do schodów, przez chwilę rozważał, by wtoczyć się po nich, lecz zamiast tego ponownie skręcił. Spojrzał w lewo, w stronę drzwi, które nie były zamknięte, gdyż Ryan bez problemu nacisnął na klamkę, ale w ostateczności jednak nie udał się tam. Wybrał pomieszczenie naprzeciwko, tam, gdzie dziewczynka wcześniej wrzuciła swoją kurtkę. Pchnął drzwi i powoli, dość uważnie wszedł do środka, rozglądając się na boki. A tam ujrzał….
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Desperacja budziła we wszystkich istotach ostrożność i nieufność. Dziczeli, bo taki był wymóg otoczenia. Ona jednak nie należała do tego miejsca i teraz poczuła wyraźną ulgę. Nadal mogła beztrosko paradować po domu czy wdawać się w pogawędki, jako że pozostała dwójka zajęła się warczeniem i trzymaniem dystansu. Nawet była im za to wdzięczna, choć nie do końca aprobowała ich podejście. Głupia.
Właśnie dlatego ominęła ją ostatnia wymiana zdań na korytarzu. Ruszyła przed siebie w poszukiwaniu kuchni, odbijając jak wskazywał zakręt i rozglądając się z ciekawością po każdym kącie. Nogi mimowolnie unosiła wyżej, zapewne uważając, że tym sposobem uniknie chmury kurzu, która unosiła się z każdym krokiem. Która wciągała jej stopy w aż nazbyt puszysty dywan. Siedlisko pluskiew i roztoczy. Poczuła nieprzyjemny dreszcz na karku.
Pewnie by się zgubiła w tej plątaninie korytarzy (wszak nadal była kobietą, a topografia jest dziedziną bardzo skomplikowaną), gdyby dziewczynka nie wyprzedziła jej na ostatnim zakręcie, wskazując tym samym finisz. Zaśmiała się pod nosem, posyłając jej drobnym pleckom ciepły uśmiech. Interesy interesami, ale nadal miała słabość do dzieci. Zapewne właśnie z tego powodu przystanęła już za framugą, obserwując jak istotka krząta się wraz z ojcem by im jakoś dogodzić w tym olbrzymim chaosie. Dopiero gdy zostało uprzątnięte jedno z krzeseł, weszła do kuchni i przysiadła na nim ostrożnie, jakby za chwilę miało się rozsypać. Z wyczekiwaniem spojrzała na drzwi, czy raczej ich brak, wiedząc, że Ryan z Nathairem za chwilę się w nich pojawią. Byli zbyt głodni wyjaśnień by rzucić wszystko i wyjść z tego domu. Ona zaś cieszyła się odrobiną ciepła w ten zimowy dzień i z utęsknieniem czekała na filiżankę gorącej herbaty, która wcale nie musiała być herbatą.
Spojrzenie dziecięcych ślepi sprowadziło ją na ziemię, przed suche fakty, których przecież poszukiwali i to bardzo otwarcie, bo wraz z wyjaśnieniami pojawiły się kolejne pytania. Dotyk, który leczy, głosy.
Słyszysz coś i wiesz, że trzeba to zrobić? Że to prawda?
Od razu przyszedł jej na myśl Ao i skinęła nieśmiało głową. Nie spojrzała na pozostałych, wystarczyło, że słyszała ich słowa i wcale jej się nie podobały. Nie słyszymy? Proszę, mów za siebie. Mimo wszystko wolała uniknąć dezaprobaty w ich spojrzeniach, bądź w swoim własnym, spuściła wzrok.
- Kim, albo raczej czym jesteś? Niewiele dzieci żyje w Desperacji, tym bardziej z tatusiami. I nie mają mocy. - Smukłe palce splotła pod kolanem, podciągając je nad drugie i przytrzymując. Mięśnie uda napięły się nieznacznie, lecz nie przeszkadzało jej to. - I gdzie w takim razie jest twoja mama?
Reszta pytań już padła, nie miała ochoty ich powtarzać, szczególnie, że zachowanie dziecka zmieniło się gdy wrócił jego ojciec. Zmarszczyła brwi, widząc jak niesie czajnik. Gołe dłonie dotykały metalu, mimo że przed chwilą zapewnił, że naczynie było gorące. Nie wydawał się cierpieć. Może to brak zakończeń nerwowych? A może kolejna moc?
- Proszę go odłożyć, poparzy się pan! Może lepiej pomogę. - Nie było w jej głosie histerii, a jedynie troska. Podniosła się z zamiarem pomocy, jednak uniemożliwił jej to nieznaczne wstrząs nad nimi. Odruchowo zasłoniła głowę, chroniąc tym samym włosy przed opadającym tynkiem.
- Co do... - mruknęła, patrząc najpierw na zapleśniały sufit, a później na podłogę. Aż dziw ją brał, że nikt więcej nie zareagował. Może nie było się czego bać? Wzięła głęboki wdech, starając się nadrobić dobrą miną i podeszła do małej. Podsadziła ją, pomagając wydobyć szklanki czy inne potrzebne naczynia. - To piękny dom, choć brak mu kobiecej ręki. Od dawna tu mieszkacie?
Kolejny ciepły uśmiech, znów spojrzenie pełne sympatii. Doskonale wiedziała, że takie zagadywanie nijak się miało do całej sceny, ale skoro oni mogli zgrywać złe gliny, ktoś musiał robić za tego dobrego, a wkupienie się w łaski dziewczynki było chyba najrozsądniejszym zagraniem by dowiedzieć się czegoś od jej ojca. W końcu lubił tych sympatyczniejszych gości, nawet nieproszonych.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Lepkie od gadziej śliny palce, mocniej zacisnęły się na schodzącej w dół drabinie, gdy przed oczami rozpostarło się kolejne pomieszczenie. Trudno było mu stwierdzić, jak czuł się w obecnej chwili, choć bez wątpienia górowało nad nim kompletne zdezorientowanie. Leżenie plackiem wśród z pozoru bezwartościowych gratów nie potrafiło uspokoić go na tyle, by z powodzeniem wybić mu z głowy nieprzyjemności, których zdążył się dzisiaj doczekać. Do teraz czuł ten obrzydliwy, rybi posmak w ustach, które mimo jego stanowczego zaciśnięcia, musiały przyjąć na siebie nieuniknione. Trudno panować nad roztrzęsionym ciałem, gdy bytuje się w smoczej paszczy… jeszcze trudniej, gdy każda komórka twojego ciała wrzeszczy w panice o zachowanie życie.
Tych krzyków postanowił się słuchać.
Niemalże czuł na sobie ból mocno bijącego serca, które jasno dawało Chartowi do zrozumienia, że bynajmniej nie czuł się pewnie w środowisku, w którym przyszło mu się znaleźć. W przeciwieństwie do pozostałych obecnych osób, on był jeszcze głębiej zanurzony w całej „tajemniczości” tego miejsca. Nie miał pojęcia, że mieszkający tu ludzie zachowują się względnie gościnnie i zapewniają o braku złych zamiarów. Nikt nie zaproponował mu herbaty, nikt nie obiecywał żadnych wyjaśnień… poza tym.. nawet nikogo przy nim tak naprawdę nie było, choć doskonale słyszał, że szybko mogło się to zmienić.
Mimo wrzeszczących w jego głowie głosów, by jak najszybciej zmienić niewygodną pozycję, wcale nie spieszył się z opuszczeniem piętra. W zasadzie każdy jego ruch był uprzednio przemyślany ze trzy razy, by trafić w miejsce, które skrzypnęłoby choć odrobię ciszej, niż ta podłoga miała zazwyczaj w standardzie. Z nadzieją wsłuchiwał się w szmery dobiegające z dołu. Momentalnie uderzyła w niego swego rodzaju fala szczęścia, gdy nareszcie rozpoznał kilka z głosów. Ryan… to z pewnością.. jakaś kobieta… piskliwa…. nie. Są dwie. Natahir? Tak… cholera.. nic nim nie jest? Z kim rozmawiają? Nadstawiał uszu niemal cały czas, próbując wychwycić chociaż fragment toczącej się na dole rozmowy.
Nim jednak pokusił się o zejście ze schodów, ostrożnymi krokami dostał się do leżącego na ziemi przedmiotu. Przykucnął nieznacznie, szybko orientując się, że dopuścił się zmarnowania czasu.
Szkaradne.
Zero poszanowania dla sztuki.
Siląc się na rozruszanie swojego mózgu, zaczął podejrzewać, że piskliwa kobieta z dołu, może być autorką owego rysunku. Szybko skojarzył go sobie z dzieckiem, choć.. czy on już dzisiaj jakiegoś bachora nie widział? W hotelu? Nie… głowa mu pękała..
Rewelacje z ostatnich kilku godzin skutecznie go osłabiły, acz mimo to, zdolność widzenia miał jeszcze w gruncie rzeczy przyzwoitą. Rysunek przedstawiał rodzinę, a konkretniej smutnego ojca, uradowaną dziewczynkę i szczęśliwy, nowy nabytek – materac. Nie, wróć… to tylko prostokątna mama. Sądząc po jej rozmiarach, chyba było jasne dlaczego ojciec zalewał się łzami. Z drugiej jednak strony... po co dziecko miałoby uwieczniać go akurat w takiej scenie? No i... w sumie materac bardziej przypominał drzwi, bo u jego lewego boku „artysta” postanowił dorysować klamkę.
Kretyn, po co się nad tym zastanawiasz?
Sam nie wiedział po jaką cholerę, ale zgiął rysunek kilka razy i wsunął sobie do kieszeni. Z przyzwyczajenia, czy chęci założenia pierwszej desperackiej galerii sztuki – naprawdę nie miał pojęcia. Za to jego spojrzenie ponownie zawiesiło się na otoczeniu.
Nienaturalnie wysoki sufit sprawiał, że Ailen czuł się jeszcze mniejszy, niż czuć się powinien. Ogromne, zabite dechami drzwi wzbudzały w nim swego rodzaju niepokój, acz widząc w jaki sposób zostały zaryglowane, szybko zrezygnował z próby dobijania się do wnętrza siłą. Uznając, że wielkich postępów nie poczyni zostając nadal u góry, ostrożnie dopadł do spróchniałych schodów, stawiając na nim niepewnie nogi.
Zszedł na dół, nasłuchując.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Off :: Archiwum misji

Strona 3 z 9 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach