Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 1 z 2 1, 2  Next

Go down

Le opis domu napisał:Jak określa się chatę, która nie nadaje się do ŻADNEGO użytku? Ruina. Dokładnie tak! Ruiną jest więc “dom”, którego wciąż jako tako stojące szczątki można podziwiać gdzieś w Apogeum. Brązowe, podgnite i wilgotne deski obijają cegłę w miarę stabilnej jakości, która stanowi fundamenty domu. Drzwi zostały wyrwane i postawione obok, ewentualnie wrzucone gdzieś w krzaki - tak czy inaczej nie ma ich. Zamiast tego z ciemnego wnętrza zionie czarna dziura, która wciąż nie zachęciła ani jednego debila śmiałka do zagoszczenia w tych skromnych progach. Ale do rzeczy; wchodząc przez wyrwę w ścianie, trafia się do pomieszczenia, które dzięki swoim wymiarom zdołało pomieścić jedynie rozwalony tapczan. Ale to nie jest jakiś tam sobie tapczan! Jest to jedynie jego niebieskie oparcie z rozwalonym materiałem i całą gąbką na wierzchu. Jest to szczytem luksusu w tych stronach, ale jak widać jeszcze nikt nie pokusił się na takie wygody. Idąc w prawo można zauważyć kolejną dziurę, tym razem w kształcie łuku; przechodząc przez nią nad stertą gruzów można trafić do krótkiego korytarza, z którego prawa odnoga prowadzi do “kuchni”, zaś lewa do “łazienki”. Pierwsze z tej radosnej dwójki to zdezelowany do reszty pokój z jedną szafką, rozwaloną kuchenką, która bez złotej rączki nigdzie nie pociągnie i lodówką, której brak prądu w tej pożal się Boże ruinie nie ułatwia wcale pracy. Natomiast pseudo-łazienka, ewentualnie toaleta to tylko obłupany w połowie zlew i wydzielony niskim murkiem prysznic, gdzie naprawdę ciężko o bieżącą wodę. Do tego brak toalety wydaje się być mało zachęcający. W rogu stoi jedna, stara i potłuczona lampa oliwna.



Między marnymi chatkami Wymordowanych, snuł niepostrzeżenie lichy cień, błyskając od czasu do czasu zborzowo-rudą kitą. Niebo już od jakiegoś czasu było granatowe, a drogę zaczęły oświetlać mu okna mijanego domu. Przechodzień doceniał przyjemną atmosferę jaką budowały w chłodny dzień, ale kłuły w jego wrażliwe oczy, dlatego nieznacznie przyspieszył tempa. Do jego nory pozostał jeszcze całkiem spory kawałek. Zmierzał wydeptaną ścieżką , lustrując po drodze każdy budynek. Znał je już wszystkie, po części wiedział kto w którym mieszka, a nawet z której strony do niego wraca. O kilku z nich mógłby powiedzieć i wiele więcej - oczywiście, za godziwe wynagrodzenie - jeśliby kogoś interesowało o której godzinie Mr. Kaburagi trzepie dywan i kogo zaprasza do siebie w piątki.
Naciągnął na głowę czarny kaptur. Mimo, że wiatr się trochę uspokoił, mróz nadal ostro zacinał, a najbardziej cierpiały przy tym ręce i uszy. Napuszone futro nie robiło przy tym wielkiej różnicy, chociaż cienki materiał kaptura też niewiele pomagał. ...a trzeba było zostać w chacie. Dzisiaj i tak nie miał po co lofrować po okolicy, ani zresztą nigdzie indziej. Powoli tracił widok wydychanej przez siebie pary, zostawiając przytulny domek za plecami i odnajdując wzrokiem nowy w oddali. Ten z kolei nie wyglądał tak zachęcająco jak poprzedni, ale w miarę gdy zbliżał się do niego coraz bardziej, żeby zaraz skręcić i odwrócić się do niego ogonem, zaczął wydawać mu się jeszcze bardziej zastanawiający niż wszystkie razem wzięte, które minął dzisiejszego wieczoru. I budził w nim takie wrażenie właśnie dlatego, że taki nie był. Nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek tam zaglądał, albo przynajmniej zatrzymał tam wzrok na dłużej. Dzisiaj była okazja, zwłaszcza, że znalazł się tam zanim jeszcze o tym pomyślał. Wejście stało dla niego otworem. Nie dlatego, że i tak zdecydował tam wleźć, ale dlatego, że drzwi były wyrwane z zawiasów i leżały sobie jakiś kawałek za budynkiem. Wyglądało na to, że dom był opuszczony, choć trudno było mu w to uwierzyć, bo było to wtedy tak bardzo niespotykane, jak śnieg w zimę w Polsce. Wnętrze raczej nie zachwycało. Chyba, że zamieszkuje się wykopaną w podziemiach norę. Wtedy chatka wyglądała naprawdę przystępnie i po głębszym wybadaniu wnętrza i upewnieniu się, że znalazł to miejsce pierwszy, postanowił nie wracać już do nory. Potem pójdzie jeszcze po swoje szpargały, ale póki co entuzjazm wywołany taką wygraną sprawiał, że w niecałą godzinę udało mu się ogarnąć większość nowego mieszkania. Wiele tam tego co prawda nie było, ale przecież nie będzie mieszkał w syfie. Najgorzej wyglądała pokryta grzybem kuchnia i sofa, która wyglądała jak rozszarpana przez dzikie zwierzęta. Wypuścił powietrze z płuc, oglądając spod ściany wnętrze swojego znaleziska i przetarł czoło, zastanawiając się jak to możliwe, że stał tu nieruszony przez lata, podczas gdy tylu Wymarłych kotłuje się pod ziemią. Haha, smuteczek.


Ostatnio zmieniony przez Nai dnia 06.01.14 13:13, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Ile to już minęło, od kiedy zaczęła włóczyć się po Desperacji w zimnie, głodzie i ogólnej biedzie? O ile przez pierwsze dwie minuty szła po omacku, trzęsąc się z zimna i strachu, o tyle teraz miała wrażenie, że nie postawi kolejnego kroku - gardło szarpał niemiłosierny kaszel, przez co Verne co chwilę musiała przystawać w zawieruchę i wypluwać kolejną porcję krwi na biały śnieg. Nie sądziła, że może być już gorzej, więc nie bacząc już na to, co wcześniej radził jej Ailen i jaką drogę powinna obrać, zaczęła brnąć przez zaspy, czując już chlupoczącą lodowatą wodę w trampkach. Było źle. Źle, beznadziejnie i to do tego stopnia, że gorzej chyba być nie mogło. Gdzieś w oddali dostrzegła maleńkie światełko. Dom? Przyspieszone bicie serca dziewczynki i ogarniająca ją radość sprawiły, że dopięła bluzę pod samą szyję, zarzuciła kaptur na mokrą głowę i ruszyła przed siebie żwawiej. Może wszystko byłoby okej, gdyby z tego całego brodzenia w zaspach sięgających jej dużo powyżej pasa nie wyrąbała się na twarz. Tak, moi drodzy! Ogłaszam Winnie kaleką życiową! Sam widok cienia, który przemknął gdzieś w niewybitej szybie chaty, do której zmierzała dziewczyna, zupełnie zbił ją z tropu i pionu, sprawiając, że zwyczajnie zaryła twarzą w śnieg.
Nie masz już dosyć?
Oj, miała. Zdecydowanie miała dosyć. Wsparła się chwiejnie na chudych rączkach, podnoszcząc się i krótkim warknięciem ruszając dalej przed siebie. Miała nadzieję znaleźć dom przed zapadnięciem zmroku. W brzuchu burczało jej jakby ktoś urządził tam defiladę z salwami armatnimi, bo - bądź co bądź - Verne nie jadła już od dwóch dni, które spędziła na wzmożonych obrotach i wysiłku. Odkaszlnęła po raz kolejny, wypluwając porcję czerwonej, lepkiej mazi na biały puch, by zaraz potem ruszyć szybciej przed siebie. Słyszała gdzieś powarkiwania zwierząt, a raczej “Wymordowanych”, jak to określił jeszcze dwa dni temu przyjaźnie nastawiony Ailen. Na chwilę obecną trzynastolatka za swój jedyny cel obrała znalezienie domu, gdzie będzie mogła się przechować w trakcie największych mrozów. I tutaj okazało się, że Bóg, Zeus, Atena czy też Latający Potwór Spaghetti istnieje, a wszyscy razem wzięci zlitowali się nad nią, stawiając na końcu wydeptanej przez kogoś ścieżki lichy domek. Domek? Raczej jego szczątki i pozostałości, ale dla tak wymordowanej (o, ironio) przeżyciami i niekrótkim spacerkiem wydawało się być to ostatnią deską ratunku. Dlatego znowu przyspieszyła kroku, by zaraz potem dowlec się z przemoczonymi ubraniami do środka. Pomińmy już druzgoczący fakt, że chatka nie posiadała drzwi, a raczej nie były one wstawione. Jakoś to się przeboleje.
Ciekło z niej strumieniami, kiedy zdjęła ośnieżony kaptur, a zmęczony wzrok obrzucił zdezelowaną kanapę, obdrapane ściany i… chłopaka? Twarz dziewczyny ściągnęła się w wyrazie strachu, kiedy błękitne ślepia zawiesiły się na nieznajomej sylwetce. Natychmiast odskoczyła w drugi koniec pokoju, zakrywając usta dłonią i z trudem powstrzymując paniczny krzyk. No jasne. Bo mało wrażeń ostatnio dostała, prawda? Brakowało tego, żeby jakiś kurduplowaty wariat z lisim ogonem rzucił się teraz na nią i albo odgryzł wszystkie kończyny, albo wywalił ją za drzwi. W sumie miał do tego całkowite prawo, bo był pierwszy; mimo to Verne wyciągnęła ręce przed siebie, zaczynając z powątpiewaniem, że ją w ogóle zrozumie, mówiąc:
Nic Ci nie zrobię... – Osunęła się po przeciwległej ścianie, patrząc na niego jak zaszczute zwierzę; cichy kaszel wyrwał się z jej gardła, a po dłoni zakrywającej usta ściekła kropla krwi. – Prześpię się tu nockę i pójdę szukać dalej, dobrze? – Skwitowała powoli i ostrożnie, wyżymając przy okazji włosy i z trudem ściągając przemoczone buty z nóg. Potrzebowała w sumie odrobiny ciepła czy czegoś takiego, bo na chwilę obecną była całowicie wymęczona i mokra (khm), więc nie miała zamiaru się stąd ruszać. Zdjęła, a raczej siłą zerwała z siebie bluzę, wyciskając z niej może litr wody. Jęknęła, rzucając ją na sofę i z dużą niepewnością spojrzała zmów na Koyamę. I co dalej? Zje ją czy przytuli?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Mimo czasu, jaki poświęcił na sprzątanie, wnętrze domu nadal wyglądało jak po przejściu huraganu, a on nie miał pojęcia za co powinien brać się w następnej kolejności. Gruz, który wcześniej zalegał niemal w każdym pomieszczeniu, leżał teraz w kupce przed domem, niedaleko brakujących drzwi domu. Przydałoby się je w końcu wstawić, o ile zawiasy są całe, a spróchniałe drewno nie rozsypie mu się w rękach. W tym celu uważnie przyjrzał się framudze - wymagającej niestety niezwłocznej renowacji, jakkolwiek i z czegokolwiek wytworzyłby ją Nai - a potem samym drzwiom, które chwycił jedną dłonią, bez cienia wysiłku niosąc je ku wejściu. Wyglądało na to, że da się je jako tako zamieścić w ich pierwotnym miejscu, ale wnioskując po ich ogólnym stanie i tak długo by nie wytrzymały. No cóż, przynajmniej są. Zawsze lepsze to niż otwarty, zapraszający do środka otwór. Wtedy właśnie, przymierzając się do założenia drzwi tam, gdzie od początku powinny się znajdować, usłyszał za sobą kroki. Jego uszy natychmiast zwróciły się w kierunku hałasu, a sam Nai, pamiętając o ostrożności, powoli, niegwałtownie odwrócił się za siebie, by nie przyciągnąć ku sobie spojrzenia zbliżającego się gościa. Hm, dziewczynka? Wiekowo wyglądali co prawda jak równi sobie, uwzględniając i wzrost i ogólną aparycję. Już z daleka wydawała mu się nieprzeciętnie niska, o czym pewien był gdy nie zauważając go, weszła do środka domu (Nai stał za drzwiami [...]). Pfeh, chyba ktoś się tu za dobrze poczuł. Nie było mowy o tym, by była mieszkanką tej parceli, bo wnętrze i rozsypany wokół gruz mówiły wszystko same za siebie - dom stał pusty od co najmniej kilkunastu lat. Nic nie wskazywało na to, by ktoś mieszkał tam od tamtego czasu do chwili, w której zastał to miejsce rudy. Bezdźwięcznie odstawił drewniane drzwi, oparłszy je o ścianę budynku i wśliznął się do chatki zaraz za dziewczyną. Miał zamiar zagrodzić jej wyjście i ..wytłumaczyć, że ta willa należy już do niego i nie zamierza jej nikomu odstępować. W momencie, kiedy odwróciła się w jego stronę, mógł przyjrzeć się jej się uważniej. Poczuł wtedy idiotyczną wyższość, bo nie było już mowy o pomyłce co do wzrostu. Blondynka rzeczywiście była od niego niższa, a rzadko kiedy miał okazję spotykać takie osoby. Wyglądała na zmarzniętą, pomijając to, że zdawała się być  przestraszona i całkiem solidnie ranna - wnioskując po stróżce krwi spływającej jej po brodzie. Przez chwilę patrzył w milczeniu jak dziewczyna zdejmuje buty, a potem i wierzchnie ubrania. Wyglądała całkiem niewinnie, ale to nie zmieniało faktu, że była w tym momencie intruzem. Nie ważne w jakim stanie fizycznym - i chyba psychicznym, jeśli odważyła się wejść do czyjegoś domu i po prostu postanowić zostać w nim na noc. Mimowolnie zerwał się z miejsca, widząc jak przemoczona bluza ląduje na suchej, wydartej sofie, która sprawiała tak żałosne wrażenie, że kruche serce Naia po prostu nie wytrzymało napięcia. Podniósł mokry materiał, patrząc na nieproszonego gościa ze skwaszoną miną. Zachodził w głowę, dlaczego w ogóle pozwolił jej wtargnąć do środka, nie wspominając już o naruszeniu jego praw osobistych.
- ...Nie wiem czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale wtargnęłaś do mojego domu, a ja nie zamierzam tolerować w nim twojej obecności. - chwilę jeszcze mierzył ją surowym wzrokiem, żeby zaraz zdradzić swoje rozdarcie drgnięciem brwi. Szala dylematu widocznie przeciążyła, a on skierował się do łazienki, zostawiając Verne samą. Po krótkiej chwili wrócił do salonu, rzucając w jej kierunku paczkę znalezionych przy umywalce chusteczek i podartą, w miarę czystą, szmatkę, którą będzie mogła osuszyć się z wody. Podparł się o ścianę naprzeciw sofy. Jej stan można było tłumaczyć jako zwykłą potyczkę, których w granicach Desperacji nigdy nie brakowało, ale mimo to miał nieodparte wrażenie, że nie była Wymarłą, albo znalazła się za granicami muru dopiero niedawno.
- Co robisz w Desperacji? - strzał. Swoje wrażenia opierał jedynie na intuicji, ale postanowił na nie postawić. Jeśli jego interpretacja była błędna, pytanie i tak nie powinno zdradzić jego podejrzeń.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Krótkie kaszlnięcie.
Bywało lepiej, co nie? Błękitne ślepia dziewczyny błądziły po pomieszczeniu, starając się omijać Nai’a i jak najzgrabniej nie zwracać na niego uwagi. Wiedziała, że przy Ryanie coś takiego absolutnie by nie przeszło, bo prędzej straciłaby każdy palec oddzielnie, głowę i inne ważne rzeczy. Nie sądziła zresztą, że stojący przed nią chłopak jakkolwiek różnił się od pozostałych Wymordowanych, z którymi przyszło jej się spotkać, jednak na chwilę obecną było jej wszystko jedno. Westchnęła ciężko, rzucając zmęczone spojrzenie w jego stronę; no okej. Wtargnęła komuś do domu i rozłożyła się jak królewna na ziarnku grochu, ale naprawdę miała już dosyć. Z perspektywy lisiego wyglądało to raczej na kompletną ignorancję z jej strony i czystą głupotę przy okazji - włazić komuś jak gdyby nigdy nic do chatki i obwieszczać wszem i wobec, że dziś tu zanocuje...? Coś z nią było nie tak, ale jeszcze nikt nie wiedział do końca, o co chodziło. Verne natomiast miała gdzieś, co będzie dalej. Było jej mokro, zimno i już czuła się umierająco chociażby od nadchodzącego ostrego przeziębienia, a na dodatek każdy ciuch kleił się do ciała, irytując jeszcze bardziej. Z przyjemnością wszystko by z siebie zdjęła, ale przy obcej osobie chyba trochę nie wypadało, prawda? Uniosła brwi, mierząc go wzrokiem, aż w końcu wzruszyła ramionami i zsunęła ze stóp skarpetki, wyciskając z nich kolejną porcję wody. Ostrożnie podniosła się z ziemi, uważnie patrząc przy tym pod siebie, żeby przypadkiem nie nadepnąć na szkło, ostry kamień czy inne gówno. Strzepując chociaż tę część odzienia zaczęła jakikolwiek dialog, starając się załagodzić malujące się na twarzy obcego napięcie:
Nie złość się. Nie gryzę. – No jasne, wszyscy już się przekonali, że jesteś raczej w roli gryzionej. Dziewczyna jeszcze raz potrząsnęła skarpetkami, w końcu z uśmiechem dotykając jedynie lekko wilgotnego materiału. Zerknęła na nagły ruch chłopca, jednocześnie odskakując gwałtownie w stronę drzwi, przy których zatrzymała się z przestrachem zaszczutego zwierzęcia w oczach. Nie. Nie da się zabić. Nawet jeżeli sobie wmawiała, że przecież i tak prędzej czy później zdechnie jak jakaś mysz pod płotem, to jednak wolała wybrać odwlekanie tej opcji w czasie. Wolała już biec przed siebie, przez zaspy w śniegu, niż dać się zwyczajnie zadźgać. Była już i tak na granicy wytrzymałości, a teraz chwiejnym krokiem wysunęła się z mieszkania, zgarniając do ręki trochę białego puchu i przemywając nim stopy pełne kamyczkówi brudnej ziemi, by zaraz potem nałożyć z powrotem skarpetki i odetchnąć z ulgą. W tym samym jednak czasie jej towarzysz doli wyparował. Tak, moi mili. Zniknął. Rozpłynął się. Raz była, a potem go nie było. Winnie zatrzęsła się z zimna i strachu, opierając się o ścianę tuż przy wyjściu i spoglądając na - ku jej niezmiernemu uradowaniu - powracającego Yo. Spojrzała na upadające pod jej nogi rzeczy, wydające się być niesamowitym luksusem w porównaniu ze standardami, z jakimi było jej dane mieć do czynienia. Schyliła się po szmatkę, otrzepując ją z kamyczków i pyłu, by zaraz potem zacząć wycierać sobie włosy. Przy okazji odpowiedziała mu na wszystko, co wcześniej powiedział, a na co nie była zdolna wykrztusić nawet słowa:
Wiem, że jestem intruzem i mnie tu nie chcesz. Kimkolwiek jesteś. Poza tym... – Uniosła lekko głowę, wykrzywiając usta w ironicznym uśmiechu. – ... i tak miałam szczęście, że mnie od razu nie zjadłeś. Zresztą wyniosę się stąd niedługo, o ile wcześniej nie zdechnę. – Dosyć pesymistycznie podejście jak na nią, ale faktem było, ze już ledwo mogła ustać na nogach. Co jakiś czas pokasływała, plamiąc kilkoma kroplami szkarłatnej cieczy podłogę, zaś mokrą czuprynę wycierała z dużo mniejszą energią niż na początku. Na dodatek bardzo donośnie dawał jej znać o sobie głód, wyrywając się z brzucha dźwiękami podobnymi do waleni podczas kopulacji. Wycisnęła ścierkę, zawijając zaraz potem turban na głowie. Lepiej tak niż gdyby miała się zaziębić lub złapać coś gorszego. Na chwilę obecną jednak skupiła się na wyciskaniu koszulki i szczątkowym odpowiadaniu na pytanie nieznajomego:
Zwiedzam, nie widać?Powinnaś być bardziej...Przyprowadzono mnie tu przedwczoraj, bo była strasznie głupia. I zbyt ciekawska. – I tak sądziła, że już za dużo powiedziała na ten temat. Dalsze opowiadanie urwała więc krótkim wzruszeniem ramion i spojrzeniem na jego twarz, w końcu nabrała jako takiej śmiałości i mogła lepiej ogarnąć, o co chodziło. Jego udziwnienia zaczynały się i kończyły na ogonie, a Verne nie widziała w nim już nic zaskakującego. Zerknęła krótko za siebie, w końcu przypominając sobie, że wciąż miała swoje ubrania na plecach. Znaczy... w plecaku, tak. Prawdopodobnie wszystko ciekło, ale może warto było jednak się zainteresować jego zawartością? Winnie zrzuciłą ciężar z barków, zaglądając do środka i uświadamiając się w tym samym momencie, że - w rzeczy samej - każde ubranko, jakie miała zostało zamoczone. Nawet wątpiła w sens suszenia czegokolwiek, więc poprzestała na rzuceniu torby ze swoim wojennym ekwipunkiem na ziemię i zwyczajne oparcie się plecami o ścianę. Nai miał w sumie dwie opcje - litość lub wypierdolenie jej za drzwi. I Pumpkinowa zdecydowanie głosowała za tym pierwszym.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie zdążył jeszcze w pełni przywyknąć do myśli o nowym, dużym mieszkaniu i opuszczeniu nory, na którą skazany był przez kilka dobrych lat. Przeniesienie się wraz ze swoim dobytkiem między cztery, solidne ściany z oknami - a to tym bardziej znaczące dla kogoś, kto kiedykolwiek miał możliwość zaznać szczurzego żywota - było jak nowa era, albo rozpoczęcie następnego rozdziału. Zmarł w wieku 14-stu lat, odżywając jako Wymordowany i od tamtej pory żył w bliżej tragicznych warunkach - do jakich zmuszona była ich większość. Dzisiaj miał skończyć żyć jak lis, a zacząć żyć jak człowiek. Na razie nie był jeszcze świadom, że wraz z nowym miejscem zamieszkania, chwiejnym krokiem zbliżały się do niego też nowe zmiany w bordowych trampkach.
Stał z założonymi rękami w przedpokoju, przyglądając się jak dziewczyna pomału doprowadza się do porządku, zrozumiawszy wreszcie swoją pozycję. Dopiero wtedy, gdy wydawało mu się, że intruz wreszcie opuścił jego progi i kiedy spokój jeszcze na krótką chwilę do niego wrócił, dotarło do niego w jakim naprawdę stanie znajduje się dziewczyna. Już wcześniej widział jak krew ciekła jej po brodzie, ale chyba dopiero teraz naprawdę zwrócił na to uwagę. Wyglądało na to, że główną rolę grały obrażenia wewnętrzne. Nai był w kwestii medycznej zupełną ciotą, więc jak na razie brał pod uwagę chorobę (cokolwiek by to oznaczało) i uszkodzenie organów, do czego najszybszą drogą byłoby nagrabienie sobie u mniej cierpliwych mieszkańców Desperacji. Ostatnia opcja nie zaskoczyłaby go po zobaczeniu jej ironicznego uśmieszku, na co teatralnie odpowiedział jej tym samym. Zazwyczaj trzeba się naprawdę postarać, żeby wyprowadzić go z równowagi, ale tym razem było to o tyle łatwiejsze, że jego stoicki spokój dawno już został krytycznie kopnięty.
Zostawił ją za drzwiami, ruszając wgłąb domu i znikając tam na krótką chwilę. [Załóżmy, że jeszcze zanim przyszła Verne, wyskoczył do swojej nory po rzeczy. :I]
- Będziesz tam tak stała? - rzucił chłodno, zanim jeszcze wrócił do głównego pomieszczenia z jakimiś szpargałami w łapach i nie zastał jej tam na podłodze. Zatrzymał się wpół kroku zawieszając na niej wzrok i mamrocząc pod nosem coś przypominającego "do kogo ja mówię", ale szybko zamienił się w słuch, kiedy ponownie zabrała głos
"Przyprowadzono mnie tu przedwczoraj, bo byłam strasznie głupia." Oho.
- ...więc nawet za murami nie tolerują idiotów.
Zatrzymał się przed nią, kładąc na ziemi talerz z kawałem zimnego, pieczonego mięsa i usiadł na kolanach kawałek dalej, trzymając w zębach kawałek suszonej wołowiny. Wzrok rudego mimowolnie powędrował ku turbanowi, jaki dziewczyna zrobiła sobie z ręcznika, żeby stwierdził w duszy, że strasznie go to z jakiegoś powodu irytuje.
- Aaa... co z twoim kaszlem? - zainteresował się niby od niechcenia, zaczepiając wzrokiem o krew na korytarzu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Skoro już mowa o mieszkaniu. Co z nim? Verne obrzuciła wzrokiem całkiem dobrze - jak na te standardy - wyposażone pomieszczenie, na którym cała przestrzeń chatki się nie kończyła, bo wielokrotnie już Nai zmykał gdzieś i wracał z powrotem z rzeczami, które były dla niej zbawienne. Dlatego jej wyraz twarzy wyraźnie złagodniał od momentu, kiedy wtargnęła chłopakowi do domu, a na ustach pojawiał się i znikał łagodny uśmiech. De facto po raz pierwszy od swojego przybycia do Desperacji ktoś potraktował ją w taki sposób; względnie miły, ale wciąż było to lepsze od rozkazów, burknięć i gryzienia. Nie zmieniało to jednak faktu, że Winnie przez delikwenta nie miała dachu nad głową, a raczej miała go wkrótce utracić, jeżeli nic nie zrobi. Z drugiej jednak strony mógł on odprowadzić ją do murów, skąd droga byłaby już prosta - do domu, a potem do... no właśnie. Ryan już wcześniej wspominał jej o laboratoriach i dziewczyna była pewna, że sobie nie żartował, a gdyby pojawiła się na terenie władzy, zostałaby natychmiastowo poddana utylizacji. Wolała odrodzić się tutaj, aniżeli zgnić tam pod ziemią. Myślami więc wróciła do punktu wyjścia - jedyna wolna chatka, o której słyszała była w tym miejscu, a idąc na czysty instynkt, należała teraz do tego rudawego mutanta i miał on pełne prawo wyrzucić ją na bruk śnieg. Dziewczynka przygryzła wargę, zajmując się na chwilę obecną rozplątywaniem jednego z mokrych kołtunów na głowie - na ziemię spadło kilka paprochów, błoto i kolejna porcja krwi, kiedy wstrząsnął nią gwałtowny kaszel. Zacisnęła zęby, zostając z kilkoma włosami w czerwonej od posoki dłoni; zasłoniła usta, wycierając się wierzchem ręki. Już nie bolało tak bardzo, a gardło miała do reszty - cud, że mogła jeszcze jakkolwiek mówić, choć jej głos z każdym zachłysnięciem stawał się słabszy i cichszy, co najlepiej usłyszałby chyba Ailen, który słyszał ją jako wesołą i rozradowaną słodyczami dziewczynkę. Na chwilę obecną osoba Verne ani trochę nie przypominała tego, co można było zobaczyć na ulicach jeszcze parę dni temu.
Wirus, kochanie. Umierasz.
Nagłe stracenie ze wzroku sylwetki chłopaka nie wywołało już na dziewczynce większego wrażenia - i tak łaził jak chciał, a ona nie miała nic do tego. W końcu to jego dom i miał prawo zadźgać ją chociażby tym kawałkiem mięsa za naruszanie prywatności. Właśnie. Jego miękki głos wyrwał ją z zamyślenia, a ciało blondynki wyraźnie zesztywniało. Stała się wręcz przewrażliwiona na opryskliwy ton, więc z łomoczącym w piersiach sercem oderwała się od ściany i schyliła się po chusteczki, które przydałyby jej się w razie kaszlu. Przeszła aż do rozwalającej się kanapy, zahaczając tylko obojętnym spojrzeniem o niego; z krótkim westchnięciem usiadła na gracie, rozkładając ręce i rzucając luźnym, wcale nie tak ironicznym tonem jak słowa, które wypowiedziała:
Już. Nie stoję. Nawet jest tu cieplej. – Jakby na złość zatrzęsła się z dreszczem, a ząb już nie zaskakiwał na ząb z ciągłych drgawek. Uniosła brwi na jego słowa, prychając tylko wzgardliwie, czego zaraz potem pożałowała, kiedy zobaczyła przed sobą jedzenie. Źrenice natychmiast rozszerzyły się, a w brzuchu dziewczyny tak zawyło, że aż rozpaczliwie rzuciła się po kawałek zimnego mięsa, który mimo wszystko rozważnie ugryzła i zaczęła powoli przeżuwać - pamiętała jeszcze, jak bolało ją gardło po samym piciu wody, wolała więc uniknąć tego samego z ogromnym fragmentem żarcia. Uśmiechnęła się w jego stronę, skiwając w podzięce głową, a jednocześnie wzruszając ramionami na pytanie. Nie oznaczało to jednak, że mu nie odpowie.
Dziękuję za jedzenie. – Mruknęła, odrywając kolejny kęs i przełykając go łapczywie. Piekło jak cholera, a mimo to wolała już skończyć jedzenie i zaspokoić głód minimalnie. Odchrząknęła cicho, zdejmując z głowy turban i przecierając lekko wilgotne włosy mokrą już szmatką. To chyba przydałoby się odpowiedzieć, co nie? Zmęczone spojrzenie zatrzymało się na klęczącym chłopcu, który wyglądał w sumie na jej rówieśnika i im dłużej Winnie przebywała z nim w jednym pomieszczeniu, tym bardziej go lubiła. Chociaż nie wiedziała, jak w ogóle ma na imię.
A nic. Biorę cię na litość z efektami specjalnymi. – Uśmiechnęła się sarkastycznie. – Nie no. Przykry i nieuleczalny przypadek. Nawdychałam się jakiegoś paskudztwa i zamieniam się powoli w... jak to się nazywało? Wymordowany, tak? – Wzruszyła ramionami, bo przecież “I don’t give a shit”. – Przyszłam tu z ciekawości, a raczej przyprowadził mnie po dość dobitnych namowach znajomy, który okazał się być jednym z tych potworów. Dużo się działo, ne. Jak w ogóle się nazywasz, hm? I kim w ogóle jesteś? – Uniosła kącik ust, mierząc go wzrokiem. Kim jesteś, Nai?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wewnątrz domu rzeczywiście było nawet cieplej niż na zewnątrz. Zresztą co się dziwić, stan budynku był opłakany, nie ważne w jakim świetle widzieli go jego goście. Wiatr dawał się we znaki z każdym silniejszym podmuchem, zawiadamiając o sobie świstem tłumionym przez lichą szmatę, którą rudy uprzednio zasłonił pusty otwór okienny. Jak na razie brakowało lepszych materiałów na poprawę stanu domku, dlatego zmuszeni byli ten mróz, jak i zresztą inne niedogody po prostu wytrzymać. Zawsze lepsze to niż ciemna nora, czy jak w przypadku Verne, noc pod gołym niebem z prawdopodobieństwem przetrwania równym zeru. Teraz wyglądała trochę lepiej, ale tylko dlatego, że nie lepiła się od krwi i była już względnie czysta. Szczerze wątpił, żeby jej stan zdrowia uległ jakiejkolwiek zmianie - a jeśli już, to na pewno nie na lepsze, sądząc po ilości krwi, jaką z siebie wypluwała. Nie musiał znać się na medycynie, żeby zauważyć, że już powoli wsiadała do łodzi Charona. Co za beznadziejna sytuacja. Nawet kiedy miał szczęście, zawsze musiało stać się coś, przez co nie będzie się mógł tym szczęściem w pełni cieszyć. Tym razem była to drobna dziewczynka, w wieku - jak ona oko Naia - około dwunastu lat. Nie jest odrobinę za późno na niespodziewanego gościa, kimkolwiek był? I jakkolwiek się nazywał...?
- W takim razie słabo się postarałaś. Mogłaś uwzględnić chociaż odpadające kończyny albo epilepsję.  - zmienił pozycję na siad skrzyżny i podparł łokieć o kolano, oglądając z obojętnością trzymaną przez siebie w palcach suszoną wołowinę.
- Ewentualnie oczopląs, ale za zeza możesz jeszcze dostać ciepłe okrycie i kubek mleka. - oblizał palce, rzucając dziewczynie spojrzenie takiego typu, którym wielcy prezesi obdarowują ulicznych łachmaniarzy, kiedy pragnąc popisać się swoją szczodrością, rzucają im do kapelusza dziesięć złotych. Jego wzrok zmienił się, gdy usłyszał od niej prawdziwą przyczynę charkania krwią. Raczej rzadko zbliżał się do murów - nie dlatego, że się bał, ale dlatego, że zwyczajnie nie miał tam niczego do roboty, więc nieczęsto miał okazję widywać śmierć zarażonych wirusem. Do tej pory miał styczność z tymi, którzy mieli to już za sobą, lub z tymi, którzy z powodu bycia androidem nie mieli takich możliwości.
Przez dłuższą chwilę obserwował ją, nie odzywając się ani słowem. Jak mogła mówić o tym z taką lekkością? Jak mogła być tak obojętna w tak ważnej w swoim życiu chwili? W końcu miała być jedną z jej ostatnich. Nie słyszał jeszcze o przypadkach, w których zarażonemu wirusem udało się ujść z życiem.
- Aha... A kiedy to było? I gdzie podział się ten twój znajomy potwór?
Postanowił pozostawić kwestię pojmowania powagi sytuacji przez Verne, w domyśle tłumacząc sobie ją jako wywołanie na niej zbyt wielkiego szoku. To mogłoby być w sumie możliwe, kiedy połączy się to z ilością krwi, jaką straciła. Każdemu by się we łbie zakręciło.
- Koyama Yo, ale mów mi Nai.
Wziął głębszy oddech - I jestem... głodny.
Przedstawiwszy się już, patrzył na nią, jakby była w stanie wyczarować mu nagle coś zjadliwego. Listek mięsa go nie nasycił. Zastanawiał się co jest na stanie i czym może zaspokoić pragnienie zanim wyjdzie na jakieś polowanie, czy prędzej - na poszukiwanie rzeczy, które jemu przydadzą się bardziej niż ich względnym posiadaczom.
- A ciebie jak powinienem nazywać?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Ciepło panujące we wnętrzu domu było mocno naciągane, a Verne cała trzęsła się z przeszywającego mrozu i wiatru, które smagały jej odsłonięte ramiona - mimo to lepsze było to niż przemoczona bluza, która dziwnym trafem gdzieś zniknęła za pośrednictwem Nai’a. Wzrok dziewczyny przesunął się po pomieszczeniu w poszukiwaniu zapewne wciąż mokrego materiału, dopóki jej ciałkiem nie wstrząsnęły kolejne gwałtowne spazmy kaszlu, powodujące kolejną porcję krwi wyplutą na drżące dłonie. Miała już powoli zupełnie dosyć tego wszystkiego, więc spojrzała znowu na Nai’a, uśmiechając się niemrawo. Świadomość, że jest nieporządanym gościem, a chłopak przez nią spotkany był zwyczajnym głupcem, skoro nie wywalił jej natychmiast po pojawieniu się, nękała ją i męczyła do tego stopnia, że małolata poważnie myślała o założeniu mokrych butów, wyjściu na dwór i przyspieszeniu sobie niechybnej śmierci. Krótkie jęknięcie skwitowało cały jej stan, a błękitne ślepia blondynki spoczęły gdzieś na przeciwległej ścianie dopóki Koyama nie zabrał głosu. Dopiero wtedy nieobecne spojrzenie padło na niego, zaś usta wykrzywiły się w niezbyt przekonującym uśmiechu. Bo cóż mogła zrobić? Zerknęła jeszcze na kawałek jedzenia, którym Nai jeszcze chwilę temu się bawił, a w tym momencie zwyczajnie ją pochłonął. Okropieństwo.
Wybacz. Mam zatańczyć jeszcze hula? Może wolisz czaczę? Mam w zanadrzu bogaty repertuar, o ile będę mogła zostać na dłużej. Przynajmniej do śmi... – Urwała w pół słowa, kręcąc głową. Nie. Nie. Nie. Nie mogła przecież umrzeć? Zamrugała intensywnie, wplatając chude palce we włosy; nie wierzyła. Nagle dotarło do niej, że wszystko, czemu była zmuszona na krótką chwilę zaufać, teraz okazało się zwodnicze. Krew? To pewnie wina chorego serca! A ta BUJDA á propos “wirusa”? Żyła w jakiejś wytanianej bajce, powieści sci-fi czy faktycznym i realnym świecie? Prychnęła krótko, obrzucając go kolejnym spojrzeniem, wzgardliwym uśmiechem i wracając do dalszego mówienia, jakby nagłe zawieszenie procesów nie miało miejsca:
O taak~? – Rzuciła ze śmiechem, robiąc karygodnego jak na młodą damę zeza, a tym samym śmiejąc się jak głupi do sera, po chwili celując w niego palcem i już normalnym (?) spojrzeniem zerkając prosto w jago oczy. Dopiero teraz zauważyłą, jak podobny kolor mieli. Uniosła kącik ust ku górze, kiedy powiedziała: – To co? Masz w ogóle mleko? Bo zakładam, że kuchenka niekoniecznie działa, a prądu nie doprowadzisz. – Wzruszyła ramionami, rzucając co chwila spojrzenia w stronę drzwi i okien pozakrywanych skrawkami materiału jakby obawiała się, że lada moment jeden z potworów błąkających się po Desperacji wskoczy do środka, a jej lisi kumpel zawinie się i zwieje, zostawiając ją jako danie główne dla delikwenta. A mimo to nie czuła już takiego strachu jak wcześniej - była o wiele spokojniejsza, bo zwyczajnie wyrzuciła z siebie to, co mówił jej Ryan, a choć wiedziała, że mężczyzna nie kłamał, teraz wolała nie zawracać sobie głowy takimi sprawami. Nie łatwiej byłoby wrócić do domu, do Miasta, gdzie albo by ją zabili, albo przyjęli z powrotem jako córkę marnotrawną? Ściągnęła usta w wąską linię, kiedy z ust chłopaka padło pytanie mrożące jej krew w żyłach. Naprawdę musiała się spowiadać komuś, kogo praktycznie nie znała? Ciężka sytuacja i wszystkie szoki, jakich doznawała jeden po drugim, jakie prowadziły ją krok po kroku do szaleństwa - całość sprawiała, że zmarszczyła brwi na te niedorzeczne dla niej słowa, odpowiadając krótko:
Przedwczoraj. Śpi w domu Ryan’a. – Mruknęła krótko, będąc przekonaną, że wszystko powoli zamienia się jedynie w wielkie wyobrażenie. Wzrok miała zamglony, a nawet to, co widziała nie było dla niej pewne z powodu wady; czuła, że chłód zelżał, a wszystko za sprawą wybujałej wyobraźni. Koniec z wierzeniem w bzdurne kłamstwa szaleńca, prawda? To, co działo się dookoła niej nie mogło być prawdą - tak absurdalne bajki mogły mieć miejsce jedynie w filmach, a dla Verne było więcej niż pewne, że na planie żadnego nie była. Dlatego teraz skinęła głową w kierunku chłopaka, przedstawiając wyjątkowo krótko swoje oczekiwania:
Kto niby nie jest? Mów mi Winnie. I… zostanę tu trochę, dobrze? Dopóki nie ułożę sobie wszystkiego w głowie, dopóki rodzice mnie nie znajdą i w ogóle. Rozumiesz sam. – Zdecydujesz się w końcu, dziewczyno? Raz w jedną stronę, za drugim razem w odwrotną. Wiara i jej brak, zaufanie i odsunięcie, sen i jawa - jedno przeplatało się z drugim, tworząc mieszankę wybuchową, która eksplodowała w sercu dziewczyny i przyprawiała ją o niesamowity ból głowy. Już wystarczy. Wystarczy, głowo.
W ogóle to nie wiem, czy powinnam wracać do domu. Myślisz, że przyjęliby mnie nawet, kiedy jestem zarażona?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Dźwignął się na nogi przywracając sobie w głowie trasę, jaką mógł wykonać z jej bluzą i rozleniwionym krokiem ruszył w kierunku łazienki. Pamiętał jak poszedł tam po ręcznik zaraz po jej przybyciu, więc najprawdopodobniej to tam ją zostawił. Budynek był na tyle mały, że mógł słyszeć Verne z każdego pomieszczenia, dlatego nie musiał czekać w salonie aż dziewczyna dokończy wypowiedź. Mimo to nagle zatrzymał się jak na komendę. Większość Wymordowanych miała już swoje lata i nauczyła się traktować jako coś naturalnego, ale w Naiu siedziało jeszcze to ludzkie podejście, przez które nie potrafił reagować na nią obojętnie.
- Śmi...? - podchwycił niewinnie, wyglądając na nią przez ramię. Kąciki ust nieznacznie uniosły mu się do góry, kiedy zatrzymał wzrok na roztrzęsionej dziewczynie. Wyglądał jakby ucieszyło go poruszenie tego tematu.
- Śmierci. - dokończył za nią wyraźnie, odwracając się do niej całkowicie. Z uwagą wertował jej twarz, zanim nie zakryła się włosami. Dopiero teraz uzmysłowiła sobie prawdziwą cenę przedostania się do Desperacji? Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, prawda? Ponownie zlustrował ją wzrokiem, tym razem zwracając większą uwagę na jej ubiór, co przywiodło mu na myśl spokojne życie w rodzinnym gronie. Takie zapewne właśnie opuściła, ale... cóż. Tak bywa. Rozglądając się po Desperacji można nawet stwierdzić, że całkiem często. Podobno niektórzy z tych, których wirus poróżnił z człowiekiem najmniej, nie mogąc pogodzić się z utratą dotychczasowego życia pozostają w mieście, ukrywając się przed czujnym okiem S.SPEC na własną rękę.
- Ale ty nie miałaś wiele do stracenia, prawda? - zerknął na nią, zanim jeszcze zniknął za rogiem. Osobiście nie potrafił sobie wyobrazić jej powrotu, nawet jeśli jej przemiana nie byłaby widoczna gołym okiem.
Po krótkiej chwili dało się słyszeć dudnienie wody dobiegające z łazienki. Bluza była cała przemoczona. Jeśli Verne chciała ją teraz z powrotem założyć, musiała trochę poczekać. Wywieszanie jej na zewnątrz byłoby bez sensu, więc zostawił ją na prowizorycznym wieszaku naprzeciw umywalki, za co posłużyła mu wisząca półka. Nie był pewien jakiego wyrazu twarzy powinien spodziewać się teraz u dziewczyny zważywszy na to co jej przed chwilą powiedział, ale to co zobaczył przerosło jego wszelkie oczekiwania. Nie udało mu się pohamować prychnięcia.
- Wiedziałem, że będzie ci do twarzy. A jeśli czujesz się na tyle dobrze, żeby tańczyć hula to nie mam nic przeciwko. - podszedł bliżej, żeby poczochrać jej łeb. Nawet się nad tym gestem nie zastanowił, ani przez myśl mu nie przeszło, że niekoniecznie może jej się to spodobać.
- ... ile ty masz lat, tak w ogóle? - zainteresował się nagle, patrząc na jej drobną, dziewczęcą facjatę. Ciekawe czy bardzo pomylił się dając jej czternaście. Cofał się powoli przez korytarz, żeby usłyszeć odpowiedź zanim pobiegnie po mleko. Mieli dzisiaj prawdziwą ucztę. Może nie na standardy Verne, ale z czasem na pewno nauczy się szacunku do jedzenia i wody, a co dopiero mówić o mleku, które niedawno udało mu się zwinąć jakiejś nieostrożnej kobiecinie. Wiele im tego nie zostało, dlatego niedługo znów będzie musiał się po coś wybrać.
Stanął na palcach, ledwo sięgając do szafki z wcześniej upatrzonymi kubkami, które o dziwo się tu jeszcze zachowały. Blisko było, żeby cała konstrukcja nie runęła na niego z trzaskiem, kiedy podciągnął się o półkę, ale w końcu udało mu się je dostać bez żadnych uszkodzeń siebie i otoczenia. Napełnił oba mlekiem ze szklanej butelki i wrócił do dziewczyny.
- Jasne. Nie powiedziałem, że mleko też będzie ciepłe. - podał jej biały kubek ze zdartym logiem jakiejś firmy, sobie zostawiając ten uroczy w niebieskie kropeczki. Rany, jakie luksusy.
"I… zostanę tu trochę, dobrze?"
W tej chwili jego spokój miał zostać całkowicie zburzony. Jest typem samotnika. Naprawdę trudno mu było to sobie wyobrazić, ale przecież nie wywaliłby z domu umierającego człowieka.
- ...Mhm. Niech ci będzie. - burknął tylko niechętnie, żeby podkreślić swoje niezadowolenie w tej kwestii (choć po prawdzie miał nadzieję, że z lokatorem będzie tu trochę zabawniej) i podał jej obiecaną kocopodobną szmatę, jakich wiele znalazł w sofie.
Zwrócił ku niej wzrok, kiedy znów podjęła poważniejszy temat.
- No, na pewno. S.SPEC przywita cię z otwartymi ramionami. Nie wiem jak twoi rodzice, ale oni się na pewno ucieszą.
Usiadł na podramienniku zapadającej się sofy i zapatrzył na lampie oliwnej, co jakiś czas upijając łyk mleka.
- Możesz próbować, ale osobiście bym ci tego nie polecał.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Przestraszony wzrok dziecka padł na Nai’a, którego gwałtowne podniesienie się przyprawiło ją o gęsią skórkę; wiedziała, że chłopak nic nie chciał jej zrobić, a mimo to paraliżujący strach przy każdym jego ruchu doprowadzał ją do szewskiej pasji. Błękitne spojrzenie przybierało na swoim rozkojarzeniu i oszołomieniu z każdą chwilą jakby Verne przestawała być niewinną dziewczynką, a stawała się szczutym kundlem, który we wszystkim widzi zagrożenie. Lekkie zdziwienie odmalowało się na jej twarzy, kiedy Nai w ułamku sekundy stanął jak wryty. Z góry zakładała, że powiedziała coś nie tak i powinna na chwilę obecną zamilknąć, czekając na karę. Wlepiwszy w niego wzrok, uniosła brwi, widząc jego lekki uśmiech na przy wypowiadanym słowie. Brzmiało strasznie przy tym wyrazie twarzy - Verne wciąż nie wyobrażała sobie umierania w żaden możliwy sposób; a już na pewno nie tak irracjonalny jak przemiana w mutanta. Przeczący ruch głową wyrażał całe jej niedowierzenie w istnienie śmierci. Winnie jako niedoświadczona w życiu trzynastolatka nie miała szczególnej styczności z tym zjawiskiem, a jego obecność miała tylko w głębokiej podświadomości. Nikt nigdy nie uczył jej o tym, że ludzie odchodzą. Nikt nigdy nie mówił jej, że ona też zniknie z tego świata, a choć było to oczywiste nawet dla niej, wciąż nie chciała w takie bzdury uwierzyć.
Nie, nie, nie. To wydaje mi się z lekka absurdalne, żeby umierać od wirusa, no nie? – Wzruszyła ramionami, nerwowo śmiejąc się pod nosem. No oczywiście! A jego ogon był interaktywny, zaś smok sprzed kilkunastu godzin musiał być zwyczajnym robotem. Nie takie rzeczy oglądało się w Mieście, gdzie musiałeś się upewniać, czy aby na pewno twoja koleżanka jest człowiekiem. Dlatego wszystko, co dotychczas słyszała znów stawało się bajką. Zataczała od nowa błędne koło i nie byłoby niczym dziwnym, gdyby zaraz uświadomiła sobie, że jednakowoż każda chwila jest prawdziwa i realna. Podkuliła kolana pod brodę, oplatając nogi ramionami, wyłapując z toku myśli pytanie Yo.
Straciłam naprawdę dużo, choć pewnie kiedyś wrócę do domu. Mam rodziców, mam znajomych w szkole, mam pieniądze i ciepło. Zakładam, że mam możliwość odzyskania tego wszystkiego. – Westchnęła ciężko, zamykając oczy w momencie, kiedy zupełnie straciła go z oczu. Była już do reszty wyczerpana i nie miała siły rozmawiać o wszystkim, co działo się do momentu ich spotkania i o tym, co będzie się działo, kiedy już się rozejdą. Dopiero na stuknięcie buta chłopaka o drewniane belki położone na ziemi uchyliła powiek, uśmiechając się w jego kierunku. Nawet pieszczotliwy gest, choć wywołał u niej palpitację serca, okazał się wyjątkowo przyjemny - do tego stopnia, że zaczęła kaszleć i krztusić się krwią. Superowo, prawda? Spazmy trwały przez dosłownie ułamek sekundy, dopóki świszczący oddech dziewczyny się nie uspokoił, a ona sama nie odetchnęła głęboko. Zerknęła na niego niespokojnie, ocierając strużkę posoki ściekającą jej z ust - wyglądała strasznie blado, a widok własnej ciemnoczerwonej cieczy sprawił, że zaczęła trząść się jeszcze bardziej. Mimo to z trudem odpowiedziała mu na pytanie:
Trzynaście. A ty? – Powędrowała spojrzeniem do miejsca, gdzie zniknął chłopak. Szczerze powiedziawszy była ciekawa, co kryło się w tym domu i ile jedzenia miał jeszcze Koyama, bo na takie “luksusy” Verne na pewno nie zasłużyła - weszła mu do domu, obwieszczając, że zostaje, a potem zaczęła zjadać jego zapasy. Była już jednak w stu procentach pewna, że Nai miał dobre serce, a prawdopodobieństwo zrobienia jej krzywdy przez niego było bliskie zeru. Dlatego teraz z wielką ochotą przyjęła od niego kubek, wypijając duszkiem zawartość i zupełnie ignorując uwagę o jego temperaturze. Niezależnie od tego, jak było podane, wdzięczność Winnie zaczynała przekraczać wszystkie możliwe granice. Na dodatek jego przyzwolenie, że może faktycznie zostać razem z nim z jakimkolwiek dachem nad głową sprawiło, że zerwała się z miejsca i rzuciła na niego, oplatając się ramionami wokół jego szyi. Rzecz jasna była ostrożna, żeby nie zrzucić go z oparcia ani nie rozlać mleka.
Dziękuję. – Szepnęła cicho, ignorując już resztę jego wypowiedzi. Była pewna, że ani Władza, ani jej rodzice nie uśmiechną się na widok córki marnotrawnej, ale Nai otworzył jej furtkę do jako takiego szczęścia w Desperacji. Jeszcze nie zdawała sobie sprawy, że życie wcale nie było takie łatwe jak sobie myślała.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Akurat śmierć jest tu chyba najmniej absurdalna.
Najlepsze zaczyna się dopiero po niej. Co prawda nie wszyscy 'odrodzeni' tak sądzą, bo jak wiadomo, wiele z Wymordowanych postanawia po swojej rzekomej śmierci skończyć swoje życie definitywnie. Reszta akceptuje wszystkie zmiany, albo trwa w dzikiej skórze, bo zwyczajnie nie potrafi odebrać sobie życia, jakiekolwiek by nie było. Chyba nie potrzeba przypominać, że nie mogło być bardzo wesołe w warunkach w jakich wszyscy żyją. Naprawdę trudno było przywyknąć do nich komuś, kto przedtem mieszkał w luksusach - może nie arystokrackich, ale luksusach nadal - i kto zostawił za murem całe swoje poprzednie "ja", wraz z bliskimi, które je tworzyli. To nawet nie tak, że wszystko się wtedy zmieniło. To zaczęło się wtedy od nowa. Tęsknił za wszystkim o czym musiał zapomnieć, ale mimo wszystko przyjął do siebie swoje nowe życie. Wirus zabija, ale w niektórych przypadkach daje możliwość szansy na drugie życie. Nai z niej po prostu skorzystał. W końcu - jak dają to bierz, a kleptomanowi dwa razy tego powtarzać nie trzeba.
Zatrzymał się zanim skręcił do kuchni, obrzucając dziewczynę zniesmaczonym spojrzeniem. - I przestań się wzdrygać, bo naprawdę ci coś zrobię.
To naprawdę dowartościowujące, że Nai potrafi jeszcze wzbudzić w kimś takie wrażenie, ale z chwili na chwilę działało to na niego strasznie irytująco. Rozumiał jak się czuła - a przynajmniej tak myślał - ale wydawało mu się że dał jej już wystarczająco do zrozumienia, że nie ma wobec niej jakichś złych zamiarów. Musiałby mieć coś nie tak pod sufitem, żeby wciskać swojej ofierze drogocenne żarcie i tolerować ją dłużej niż wymaga tego sytuacja. Pomijając już kwestię na co mu taka ofiara potrzebna. Zresztą, nie musiał jej atakować, żeby można ją było w ogóle nazwać ofiarą. Jej kolega załatwił ją już dostatecznie.
- O matko, spokojnie... - tym razem to on się wzdrygnął. Obrócił szybko głowę, szukając po pokoju czegoś czystego i nadającego się do wytarcia twarzy, ale nie znalazł niczego poza złożonymi w kostkę pseudokocami. Jeden z nich miała na sobie... cóż. Pozwolił sobie wytrzeć cieknącą krew skrawkiem grubego materiału. Ciekawe ile jeszcze dane będzie jej się z tym męczyć...
- Prawie trafiłem. Ja mam... pewnie 22. - zmarszczył brwi i podrapał się za puchatym uchem. Czas w Desperacji był inny. Patrząc na jej mieszkańców mogło się zdawać, że się właściwie zatrzymał. Nie liczono go tu z taką dokładnością jak tam, za murami. To po prostu nie miało wielkiego znaczenia, choć pewnie trudno sobie to wyobrazić dopiero przybywszy tu z miasta.
Oczywiście, że Nai miał dobre serce, ale to właśnie ta dobroć go kiedyś zgubi. I kto wie, czy to kiedyś właśnie się nie zaczęło, wraz z otwarciem drzwi tego domu (..w przenośni) przez umierającą trzynastolatkę.
Naprawdę zaskoczyła go tym jakże ciepłym podziękowaniem. Osobiście jakoś nie trawił takich bliskości ze świeżo poznanymi dziewczynkami - ani z grubsza w ogóle z nikim - ale wydało mu się to trochę rozczulające (ale kim byłby gdyby dał to po sobie poznać).
- ...dobra dobra... Nie powinnaś jeszcze tak podskakiwać. - mruknął po krótkiej chwili.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 1 z 2 1, 2  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach