Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Go down

Czuł, że tonie. Zarówno w sensie dosłownym, gdyż jego głowa zapadała się w niezliczonym morzu poduszek ułożonych na jego ogromnym i wygodnym łóżku, jak i metaforycznym, gdyż pełen był obaw wątpliwości i pytań, które przytłaczały go i nie pozwalały na złapanie spokojnego oddechu zupełnie jak woda otaczająca topielca nie pozwala mu zaczerpnąć nawet odrobiny powietrza.
Nie był żadnym księciem! Nie ważne ile perfumowanych łbów w perukach go tak jeszcze nazwie - wciąż był tylko zwykłym lisem, który jeszcze kilka tygodni temu żył sobie wygodnie w swoim miłym i przytulnym bunkrze bez trosk, obawiając się jedynie o to co zje następnego dnia na obiad. To było proste i przyjemne w życie w porównaniu do tej przeklętej etykiety, mnóstwa ludzi patrzących na każdy jego krok i żelastwa, które zostało włożone na jego skronie. Pamiętał dobrze słowa, które zostały do niego skierowane: "Noś to z dumą". Nie potrafił zrozumieć czemu kawałek żółtego metalu miałby przynosić mu dumę. Miał swoją kitkę! Piękny, puszysty ogon, który przynosił mu dumę. Nie potrzebował do tego czapki i to jeszcze takiej, która przed deszczem chroniła gorzej niż parasolka do drinków.
A do tego dziś miało być jego wesele! To znaczy ponownie miało być jego wesele. Nie rozumiał tego do końca, ale nie mógł sobie przypomnieć pierwszego. Nie mógł sobie przypomnieć ślubu, tak jak i tego jak rozmawiał z władcami zamku, którzy uczynili go księciem. Był w zbytnim szoku, by w jego pamięci pozostało cokolwiek? Ktoś ukradł mu wspomnienia? Może po prostu wypił za dużo. Może naprawdę jest księciem? Uratował jakąś księżniczkę i dostał jej rękę. Pokonał smoka? Wygrał w kasynie sumę tak wielką, że wkupił się do królewskiej rodziny? Frustrował go brak informacji.
Do tego był świadom, że nie zostanie w łóżku ani chwili dłużej. Drzwi otworzyły się i wlała się do lisiej sypialni chmara ludzi. Na pewno nie byli tu wszyscy potrzebni! Dlaczego jest ich aż tylu?! Sam potrafił się ubrać i umyć, a tutaj do tych prostych czynności wysłano cały batalion! Wciąż był w szoku, choć to nie pierwszy raz. Wstał z łózka i niechętnie, lecz pozwalał żeby trzech ludzi wykonywało czynności, które był w stanie zrobić sam.
Nawet nie wiedział jaka jest jego żona. Wiele czytał o aranżowanych małżeństwach i chyba sam stał się ofiarą jednego. Chyba że w czasie, którego lisia pamięć nie obejmuje zakochał się od pierwszego wejrzenia. Potrząsnął głową - co spotkało się z upominawczym chrząknięciem służącego. Wydawała się być nieco niemiła. Trochę to Rashna smuciło, w końcu była jego żoną. Z drugiej strony sam unikał jakichkolwiek możliwości nawiązania z nią kontaktu. Gdy tylko słyszał, że zeszła na śniadanie oznajmiał, że nie jest głodny. Kiedy dowiedział się, że pojechała z Królem Nathem na polowanie, to musiał dokładnie przestudiować zamkową bibliotekę, a gdy oferowano mu odwiedziny jej sypialni, to obiecując, że tam pójdzie trafiał zawsze do własnej. Unikał nawet swojej przybranej córki - Bat. W sumie to teraz już ich przybranej córki. Chociaż Króliczek nie był z tego faktu zadowolony, to ostatecznie nawet odważył się grozić jego słodkiej kitce, żeby nie krzyczał na głupią Bethesde. Głupie matczyne uczucia.
- Czy książę powinien chodzić w czerni? - Zadał sobie pytanie widząc kolor swoich ubrań. Co prawda mankiety były białe, a i gdzieniegdzie pojawiał się delikatny, niedostrzegalny z daleka biały wzorek, natomiast guziki były srebrne, to wciąż dominowała czerń. Spojrzał w górę.
- To pewnie przesz uszy i kitę. Są czarne. Dokładnie jak strój. - Stwierdził Rashn Holmes, gdy jeden ze służących podszedł do niego oznajmiając, że goście już czekają w głównej sali.
Przełknął głośno ślinę. Nie chciał tam iść. Chciał zostać w łóżku i marzyć o tym, że znów jest normalnym lisem, nie ma żony i córki oraz wszędzie gdzie pójdzie nie towarzyszy mu przynajmniej piątka ludzi. To krępujące.
- Wyjść! Muszę przygotować przemowę. - Nie wiedział czy to zadziała. Był przecież księciem, a oni służbą! Mógł im rozkazywać i powinni go słuchać! Czemu wcześniej na to nie wpadł? Zwątpił jednak i musiał dodać usprawiedliwienie. Nie wiedział czy będzie przemawiał, nie miał zamiaru niczego przygotowywać, ale potrzebował chwili na odetchnięcie.

Główna sala

Wesele rozpocznie się w głównej sali będącej odbiciem wspaniałości zamku wielkiego króla Nathaira oraz pięknej królowej Abigail. W centrum głównej sali znajduje się stół tak długi, że siedzący na jednym jego końcu nie jest w stanie dojrzeć tego kto siedzi na drugim. Każdy jednak może dojrzeć oddzielny, znacznie mniejszy stół przeznaczony dla rodziny królewskiej, a więc także dla przypadkowych małżonków i Złego Księcia Arcanine (choć ten podobno miał bawić z pewnym głodomorem). Ten ustawiony był w połowie długości pomieszczenia tuż pod ogromnym herbem królestwa na niewielkim podwyższeniu.
Jeszcze nikt nie przyszedł zająć honorowego miejsca, lecz już teraz kilka gości stąpało po marmurowej posadzce i podziwiało stojące przy ścianach posągi przedstawiające sławnych bohaterów królestwa (nieco upiększonych, bo nie wszyscy grzeszyli urodą) oraz sklepienie, które zawstydzało kaplicę sykstyńską swoimi pięknymi malowidłami przedstawiającymi historię tego królestwa i unoszącego się w chmurach zamczyska.

Otwarte dla wszystkich! Przychodźcie po punkty i ślubne artefakty!* Nie zapomnijcie o prezentach dla małżonków!
Jakby wpadło sporo osób, to uznajmy dla uproszczenia, że czekamy tylko na tych, z kim nasza postać ma jakieś interakcje! Nie ma co oczekiwać na posta kogoś, kto jest na drugim końcu zamku. (Można tak, prawda? Ładnie proszę!)


* Artefakty ślubne działają tylko w historiach alternatywnych. Nie można ich używać na normalnej fabule!
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Łolaboga, cóż to się stało!
Nie można było powiedzieć, żeby miała słabą głowę do alkoholu - niejednego typka zadziornego oraz hardego pod blatem stołu już zostawiła, wlewając w siebie kieliszek za kieliszkiem niezbyt lubianych przez nią napojów. Musiała, toteż, porządnie i aż do przesady zabalować, skoro nie dane jej było pamiętać swojego własnego ślubu i pierwszego wesela. Pierwszego, hah. Pierwszego. Jakim cudem w ogóle udało się komuś przekonać ją, aby wyszła za jakiegoś lisiego, miękkiego frajer... Oooooooo! Zamrugała kilkukrotnie, leżąc na boku w swoim piekielnie wygodnym, wielgachnym łożu i będąc przykrytą stertą puchatych, jakże mięciutkich bosko kocyków. Wzrok jej niebieskich, zamglonych jeszcze niedawnym snem ślepek padł na przytulaną do piersi, delikatną i pięknie błyszczącą koronę, przez którą wszelkie zamglone jeszcze o tej wczesnej porze rozmyślania o małżeństwie i dotyczących go wątpliwościach wywalone zostały bezceremonialnie przez okno. Śliczne świecidełko. Złote świecidełko. Cudowne świecidełko. Zamruczała leniwie pod nosem, przeciągając się mocno, acz bez wypuszczania swojego skarbeńka, który doprawdy warty był niepamiętania zapewne nudnej ceremonii i bycia zaobrączkowanej z jakimś nudziarzem, którego praktycznie wcale podczas dnia bądź nocy nie widziała. Dobru układ, tak. Najlepszy. Żałowała wyłącznie braku wspomnieć z pierwszego wesela, ponieważ z pewnością było niebiańsko dzikie, zakrapiane barwnymi trunkami i podszyte genialną, chaotyczną zabawą. Ale bez obaw, akurat to mieli szansę naprawić, jako że zdecydowano - kto i kiedy? I po co? Nieważne! - zrobić powtórkę z tej jakże hucznej, wielkiej uroczystości. Jedynym minusem było to, iż przyjdzie jej podczas niej zobaczyć się z jej drogim, świeżutkim małżonkiem. Z drugiej strony... czyż nie byłoby fajnie podroczyć go i pomęczyć, i ponękać odrobineczkę? Oho, chyba znalazła swój cel w tym całym niespodziewanym, tajemniczym związku, haha!

Sturlała się z wygodnego materaca na wyłożoną dywanem podłogę w momencie, w którym do sypialni jej wparowała cała ekipa remontowa. Znaczy się, służba. Bardzo posłuszna, pomocna i cudowna do torturo... wydawania im rozkazów służba, należałoby dodać! Strzygnęła uchem, podnosząc się zwinnie do pionu i w dalszym ciągu przytulając czule swoją ulubioną na tę chwilę rzecz. Była najlepsza i najładniejsza, i najpiękniejsza, dobra? Kliknęła donośnie językiem, stojąc tylko w miejscu i przyglądając się z wyraźnym rozbawieniem oraz ukontentowaniem na krzątających się wokół niej ludzi - podobało jej się to, oj tak. Parsknęła, ignorując przy tym wzdrygnięcie się obecnych tu osóbek na tenże dźwięk i zerknęła krytycznym wzrokiem na wiszącą na wieszaku suknię. Nie rozumiała, dlaczego miała drugi raz przywdziewać ślubną kieckę i do tego mieć przy tym bukiet w dłoniach do kompletu, lecz zostało jej wyraźnie powiedziane, iż tego się od niej podczas dzisiejszej uroczystości oczekuje. Przynajmniej ładna była. Do korony pasowała. I była bardziej skąpa, krótsza i smuklejsza, niż ta, jaką miała na sobie podczas pierwszego ślubu. Ponoć.
- Moje katany świetnie by do niej pasowały - powiedziała na głos, stukając paluszkiem w policzek i udając z jadowitym uśmieszkiem, iż nie zauważyła tego, jak wszyscy naokoło zamarli. W następnym momencie milion słów naraz zalało jej bogato urządzony pokój i przekonywań, że przecież nie potrzebuje broni podczas własnego wesela, i nie byłby to ani odrobinę dobry pomysł przynosić ich na zabawę, i... Parsknęła, machając dłonią w uciszającym geście i delektując się tym, jak słodka flauta zalała natychmiast gwałtownie przestrzeń. Świetne uczucie, polecała całym serduszkiem. - Żartowałam - rzuciła aż nazbyt wesolutko, śmiejąc się na głos na widok min naładowanych ulgą, jakie pojawiły się na twarzyczkach służby. Co stało się na pierwszym weselu? Doprawdy ciekawa zagadka to była! Przeciągnęła się luźno i zabrała się do przygotowywania do uroczystości, zastanawiając się przy tym, czy nie dopaść swojego jakże szanownego małżonka tuż przed jej rozpoczęciem i nie wprowadzić swojego cudownego planu w życie troszeczkę szybciej, niż z początku założyła.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Podczas, gdy inni budzili się w miękkich i puchatych łóżkach, Batsheba dopiero prezentowała swój "marsz wstydu" po kolejnej imprezie dla bogatej i rozkapryszonej młodzieży, którą z lubością organizowała. Nie miała pojęcia dlaczego nagle zamieszkała w pałacu i to jeszcze takim wielgachnym, ale nikogo nie dopytywała o szczegóły, bo jeszcze się zorientują, że nie powinno jej tu być. Bo w sumie nie wiedziała czy powinna. Może tak? Lepiej nie ryzykować!
W każdym razie, bardzo chętnie korzystała z nagle zdobytych luksusów. Bardzo szybko odnalazła piwniczkę z alkoholami i od tamtej pory postawiła sobie za punkt honoru, by ją stopniowo opróżnić z procentowych dóbr. Zaangażowała do pomocy innych młodzików, podzielających jej rozpustne zapędy. Bawili się dniem i nocą, wandalizując, co się tylko dało i z głośnym rechotem uciekając przed rozzłoszczoną służbą.
Nadszedł jednak wreszcie dzień ślubu Raszasza. Pojęcia nie miała po co i dlaczego się hajtał, ale co gorsza, wszyscy nazywali ją jego córką! Od kiedy to stalkerowanie kogoś czyni go rodzicem swojej ofiary? Jeśli naprawdę na tym polegało rodzicielstwo, to Batsheba wolała już być sierotą. Aczkolwiek... piwniczka... pałac... ŻARCIE. TAK DUŻO ŻARCIA.
Okej, może jednak pogodzi się ze swoim tatkiem.
W taki oto sposób więc skacowana próbowała znaleźć swoją komnatę. Poprzednią "niechcący" podpaliła i służba dała jej nową, ale Bat niestety zapomniała gdzie to było. Nużyło ją już to błądzenie, więc zatrzymała się przed jedną z wielu waz na korytarzu. Była tak idealnie wypolerowana, że mogła ujrzeć swoje odbicie. Jak zwykle miała potargane włosy, z których sterczało coś błyszczącego. Dotknęła, by sprawdzić, co to i przypomniała sobie, że dano jej jakiś głupi diadem, bo CÓRKA KSIĘCIA musi się ponoć prezentować. Bzdury. Próbowała wyciągnąć ozdobę, ale ta utknęła w kołtunie, więc ostatecznie się poddała i zostawiła ją tak, jak była. Ubranie z kolei miała całkiem ładne, bo jej dali te absurdalnie szerokie u dołu sukienki. Że niby to ładnie wygląda w tańcu. Być może, ale chyba chodziło im o jakiś dziwny taniec, którego ona nie znała. Potrafiła jedynie machać biodrami i skakać do bum bum tss bach!. Zastanawiała się czy może w swoim wczorajszym stroju pójść na wesele. Czy ktoś zauważy, że wcale się nie przebrała i nawet nie uczesała? Prysznica też w sumie nie pamiętała, kiedy ostatnio brała. E tam, nikt nie będzie wiedział, stwierdziła w końcu ze wzruszeniem ramion. Wprawdzie jej oczy po nieprzespanej nocy wyglądały, jak u pandy, ale zawsze może powiedzieć, że stresowała się ożenkiem tatusia. Ptfu. Nie, nie, nie, nigdy nie nazwie go "tatusiem"! Aż się skrzywiła na tę myśl, jakby zjadła wyjątkowo kwaśną cytrynę.
Wtem zauważyła jakieś poruszenie. Ludzie wchodzili i wychodzili z jakiegoś pomieszczenia i przy tym słyszała jakieś wzburzone rozmowy. Pomyślała, że to być może tam Raszaszasz urzęduje i właśnie przygotowuje się do uroczystości. Nie mogła sobie odmówić takiej okazji, musiała go teraz zobaczyć. Nie dlatego, że się za nim stęskniła, ale po to, by się z niego ponabijać, jak to dał się wrobić w małżeństwo. Hah, frajer! Trzeba mu koniecznie dokuczyć.
Gdy weszła jednak do komnaty, Rashna tam nie było, a za to stała tam kobieta, otoczona służbą. Z jakiegoś powodu ludzie trzęśli portkami i popatrywali na białogłową z dziwną niepewnością. Zobaczyła też wyjątkowo zmyślną suknię i wtem ją olśniło.
- Matka! - krzyknęła z ekscytacją.
Podeszła do kobiety i bez większego zastanowienia klepnęła ją w ramię.
- Ale się wpakowałaś! Kto by chciał wziąć tę durną kitę za męża? - Roześmiała się, zupełnie nie przejmując się, że być może zachowywała się nietaktownie. Takie wątpliwości nigdy nie chodziły jej po głowie, więc jak zwykle paplała bez pomysłu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

O f...
Kompletnie i całkowicie, i zupełnie wyleciało jej z główki to, iż wraz z byciem związanym jakże szanownym węzłem małżeńskim z królewiczem puchaty ogon posiadającym przyszło jej dostać w gratisie do tego związku żeńskiej płci pasożyta. Gówniaka. Bachora? Przypomnienie o tymże przerażającym fakcie wbiło jej do sypialni właśnie w postaci wspomnianej, pełnoletniej osóbki, na widok który poniektórzy ze strachliwej, bojaźliwej służby obecnie tu przebywającej wyglądali tak, jakoby mieli zaraz i natychmiast paść jej tu trupem. Strzygnęła lewym tym razem uchem, zakładając ręce na klatce piersiowej i spoglądając z tym swoim ostrym, groźnym uśmieszkiem na kobietę o aparycji świadczącej o tym, iż ta nie dość, że w jakichś ściekach się wytarzała, to jeszcze się nie uczesała. Zmarszczyła nos, kiedy ta klepnęła ją silnie, z ekscytacją w ramię i wykrzyknęła pięknej jakości gratulacje. Miała calutkie szczęście, że Kari wciąż w puchaty, różowy szlafrok była przyodziana i nie miała jeszcze na sobie swojej ślicznej, wiszącej na wieszaku sukni, gdyż inaczej musiałaby wymierzyć jej stosowną karę za swoje zachowanie. I brudzenie jej kiecki, to przede wszystkim.
- Nawet z najbrzydszej, najbardziej bezużytecznej kity da się zrobić ładny szalik, Mon - odezwała się, nie spuszczając spojrzenia niebieskich ślepi z niewiasty, która jakimś niewyjaśnionym cudem podarowana została jej pod opiekę. Jedynym doświadczeniem związanym z zajmowaniem się kimś, jakie Wymordowana miała, to tresura wielgachnego, włochatego i zapewne piekielnie niebezpiecznego pajęczaka. Ciekawe, na ile podobne te sytuacje były, hm...

Pierwszy, co zapewne powinna była uczynić, to doprowadzić swoją nową, świeżutką podopieczną do względnego porządku. Troski w jej czarnym serduszku nie sposób było się dopatrzyć, a i matczynych uczuć to i po wiekach poszukiwań by się tam nie doszukało, lecz jeśli niewiasta ta była teraz jej, to trzeba było nauczyć ją stylu. Kari jest kimś, kto uwielbia pojedynkować się z silnymi przeciwnikami, nie ma zbyt wiele - ha, wcale! - szacunku do autorytetu i poziom jej manier znajduje się poniżej gleby, lecz nie dało się zaprzeczyć, iż swoje wybryki służące rozsiewaniu naokoło słodkiego chaosu robiła z klasą. I w ładnych ubrankach. I z błyskotkami zdobiącymi jej i tak śmiertelnie uroczy wygląd. Tak.
- Znowu chlałaś - rzuciła wtem, wychylając się ku Bat i dając jej dosadnego, szczypiącego prztyczka w nos. Jej ton pozbawiony był oskarżeń czy nagany, a miast tego nacechowany był nutą rozbawienia i nadciągającego z dudnieniem trąb niebezpieczeństwa. - Zrobimy tak: ogarniesz się przed weselem pod moim czujnym oczkiem, a ja w zamian nie szepnę nikomu o tym, aby zmienił miejsce składowania trunków. Razem z kilkoma kłódkami. I strażnikami. Hm? - zaproponowała z wyszczerzem szerokim, podczas gdy otaczający ich ludzie usilnie udawali głuchych oraz ślepych na tę przyjemną, miłą konwersację. Wszystko pod ręką tutaj było: w pełni wyposażona łazienka, wszelkiego rodzaju suknie, jak również świecidełka, którymi Kari najchętniej cała by się poobwieszała. Na pierwszym miejscu, jednakże, zawsze i wszędzie będzie Korona - i tak, zasługuje ona na bycie pisaną wielką literką, dobra?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Z okna książęcej komnaty rozpościerał się piękny widok na ogród z piękną marmurową fontanną, której szczyt wieńczyła ogromna żaba. To przywodziło wspomnienia i refleksje. Lis przypomniał sobie jak jeszcze wcale nie tak dawno, ledwie kilka lat temu, razem ze swoją przybraną córką musieli wstawić czoło żabce, która miast księciem okazała się być wyjątkowo paskudnym osiłkiem, a to Lis, który go pokonał stał się monarchą - cóż za ironia. Wraz z wspomnieniami przyszło jednak pytanie gdzie podziewa się Batsheba.
Cieszył się, że bawi się tutaj całkiem dobrze. Co prawda zdawał sobie sprawę, że pół służby plotkuje już o jej pijackich wyczynach, a druga połowa leczy po nich kaca. Jednak nie przeszkadzało mu to tak długo, jak nie wchodziła mu w drogę. Wtedy mógł udawać, że nie ma pojęcia o jej wybrykach i wszyscy żyli szczęśliwie - po swojemu. Choć nie wiedział co na to jej nowa matka - Karitsuki. Niewiele zresztą wiedział o tym jaka jest.
Zdołał zaobserwować, że bardzo lubi swoje miecze i że bywa wredna. Jednak przebywał z nią zbyt mało czasu - zajęty unikaniem małżonki - by wiedzieć chociażby co lubi jeść, czego nie trawi, bądź czy dobrze tańczy. Pewnie będą musieli na uroczystości odbębnić jakiś taniec, by wszyscy mogli z udawanym zachwytem wykrzyczeć: "Jaka piękna para".
- Trzeba ją odwiedzić nim wszystko się zacznie. - Mruknął odrywając dłoń od ściany i odchodząc od okna. Z jego nielicznych obserwacji Rashn zdawał sobie sprawę, że Karitsuki jest tak samo zaskoczona tym małżeństwem jak i on. Choć chyba o wiele bardziej niż jemu podobało jej się dworskie życie.
Pewnie niedługo się o tym przekona.

Lis opuścił swoją sypialnie mijając czekający przed nią orszak. Co prawda ten chciał podążyć zanim, lecz gdy tylko ten to zrozumiał postanowił wykorzystać nabytą przed chwilą zdolność i stanowczym głosem powiedział:
- Idę odwiedzić swoją żonę. Nie jesteście mi potrzebni. - Zaczynało mu się podobać, że Ci wstrzymali kroku na dźwięk jego słów i pozwolili mu wyruszyć w tę drogę bez zbędnego balastu ich nic nie wnoszących osobistości. Choć przeklął w myślach, gdy zrozumiał, że Ci opacznie zrozumieli jego słowa i myśleli, że ten chce przyśpieszyć rozpocząć noc poślubną przed weselem. Musi bardziej uważać nad doborem słów.

Niedługo czas po tym wszedł do pokoju swojej żony. Dużo czasu poświęcił na zastanawianie się nad tym czy powinien był zapukać, oznajmić, ze przyszedł i oczekiwać aż ktoś mu otworzy, czy zgarnąć po drodze przypadkowego człowieka, by ten wyręczył go w tej niegodnej monarchy czynności. To było stresujące o ilu detalach trzeba pamiętać będąc u władzy! Na dodatek ciągle było się obserwowanym a każdy najmniejszy błąd roznosił się po zamkowych komnatach szybciej niż słodki zapach kolacji. Jego problem okazał się być jednak całkowicie nieistotny, gdyż przyszedł akurat w chwili, gdy z pokoju ktoś wychodził. Znaczy chciał wyjść, bo zobaczywszy księcia cofnął się i uznał jego pierwszeństwo, co Rashn wykorzystał.
Usłyszał ostatnie słowa, które jego małżonka wypowiedziała do Batsheby - nie spodziewał się jej tu zupełnie. Nawet jednak gdyby informacja o ukrywaniu trunków go nie ominęła zdawałby sobie sprawę, że dziewczyna znów się wczoraj upiła. Jej stan był godny potępienia! Włosy nieuczesane, korona założona krzywo i wczorajsze ubranie pobrudzone gdzieniegdzie plamami po winie.
- Zdaje się, że przyszedłem za wcześnie. - Powiedział to widząc, że suknia Karitsuki wciąż jeszcze wisiała na wieszaku zamiast zdobić jej królicze ciało.
Dlaczego kobietom to zawsze zajmowało tyle czasu! Co prawda Rashn nie miał żadnego związanego z tym doświadczenia. Batsheba raczej była zawsze gotowa do drogi. W końcu nie przeszkadzało jej, że od dwóch dni ma na sobie tę samą, brudną suknię. Jednak teraz akurat zdarzyło się, że to on był gotowy wcześniej.
Z początku chciał powiedzieć kilka słów do Batsheby. Skarcić ją za brak odpowiedzialności! W końcu nie miał nic przeciwko piciu, lecz niech robi to w dobrym stylu, a nie jak jakiś menel spod zardzewiałej budki telefonicznej.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Szalik zrobiony z lisiej kity? Na przeklęte pustynie Desperacji, ta kobieta była genialna. Batsheba za jeden ten komentarz już z miejsca ją polubiła, co okazała szerokim uśmiechem i klaśnięciem w dłonie. W jej umyśle już się roiło od wizji przeróżnych, puchatych akcesoriów wiadomego pochodzenia. Nigdy nie miała smykałki do mody, głównie zakładała to, co jej wpadło w ręce, więc zdecydowanie na modzie się nie znała. Ale nie wątpiła, że lisowaty szal zrobiłby furorę, nawet w tym bogato zdobionym pałacu.
Był tylko jeden mankament, o którym Karitsuki najwyraźniej nie wiedziała. Rashn miał obsesję na punkcie tej swojej absurdalnej kity. I choć Batsheba, w swej wredocie, bardzo chętnie ujrzałaby przedstawienie, gdzie Lis traci swój skarb na rzecz garderoby żony, tak również wiedziała, żadne kuszące wizje i obietnice nie zmusiłyby jej do dotknięcia Tej-Bardzo-Głupiej-Puchatości.
To wszystko jednak już nie było ważne, albowiem nowa mamusia postanowiła naprawdę wczuć się w rolę rodzica, czego Bat się nie spodziewała. No przecież nie była już dzieckiem, to czemu całe życie wszyscy ją traktują, jak jakiegoś bachora? No doprawdy, nic a nic z tego nie rozumiała. A i owszem, chlała. JAK DOROŚLI. Przecież dzieci nie piją! Już nawet chciała wyłożyć swoją, jakże nieomylną logikę, ale matka wcale nie poprzestała na matkowaniu! Prztyczek w nos. Wiecie co. Batsheba tupnęła nóżką, oburzona i sfoszkowana.
Szczerze była zdziwiona, że zauważono jej wczorajszy wygląd. Przecież miała na sobie sukienkę, taką, której normalnie nigdy w życiu by nie założyła, bo była ekstremalnie niepraktyczna. Kiecka do ładnego tańca, też coś. W każdym razie, nosiła ją, więc w czym problem? Cała ta nieświadomość tylko pogłębiała jej głęboki stan obrażonej córki.
Prawdziwy cios nadszedł, gdy stylowa kobieta zagroziła Batshebie jej skarbnicy alkoholi. Wciągnęła gwałtownie powietrze i położyła dłoń na piersi, jakby chciała się chwycić za ugodzone serce.
- To niesprawiedliwe! Ja nigdy nic nie miałam... - mruknęła z pojedynczym chlipnięciem. Zaraz jednak się ożywiła, unosząc ręce do góry w geście oburzenia. - Zresztą! Nie ma już czasu na przygotowania mnie, panna młoda jest o wiele ważniejsza. - Spróbowała swojej ostatniej linii obrony, choć coś czuła, że się tak łatwo nie wymiga. Tym bardziej, że w tym momencie do pokoi wszedł nie kto inny, jak sam książę. Batsheba przypomniała sobie całą listę docinek, jakie chciała mu zaprezentować z powodu ślubu, ale zamiast tego spochmurniała, zakładając ręce na piersi. Fakt faktem, Rashn był tu jednym z dwóch bohaterów całego wydarzenia, ale nie oczekiwała, że da się tak wystroić. Zawsze myślała, że wolał proste i jak najbardziej praktyczne stroje, a nie te wykwintne garnitury, w których mężczyźni wyglądali, jak śmiesznie wystrojone pingwiny.
- A ty od kiedy taki uroczysty? Boisz się, że panna młoda będzie wyglądać lepiej od twojej kity? Bo wiesz, będzie!
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zachowanie przybranej, pełnoletniej córuchny nie poruszyło jej twardego, obłożonego grubą warstwą lodu serduszka w żaden sposób, a poszerzyło jedynie niezbyt sympatyczny czy miłosierny uśmiech malujący się na jej ślicznej, artystycznie wyrzeźbionej twarzyczce. Już jakiś czas temu doszła do niełatwego do przyznania na głos wniosku, iż może całe to zamążpójście nie było wcale takie złe i tragiczne. I nie chodziło tutaj, o dziwo, o Koronę założoną na jej głowę przez jakieś jakże ważne, arystokratyczne osobistości, a fakt, iż poprzez ten tajemniczy, niepamiętany chyba przez nikogo ślub weszła w posiadanie nie jednej, ale dwóch personek do męczenia! Była to doprawdy zacna i radująca ją nowina, z której to od dnia dzisiejszego planowała korzystać na tysiąc pięknych, lśniących procent. Aż żal pomyśleć, że przez ostatnie dni czerpała z tylko połowy podarowanych jej środków do genialnej, słodkiej zabawy, a nie z tej przecudownej całości wepchniętej w jej łakome, smukłe łapki. Wstyd i hańba!
- Życie rzadko kiedy jest sprawiedliwe - odparła przestarzałym oraz nadużywanym przysłowiem, zakładając ręce na klatce piersiowej i udając mędrca jakiegoś wiekowego. Filozofia, bleh. - A teraz masz wszystko! Dlaczego by z tego nie korzystać, Mon? - I rozłożyła iście spektakularnie ramiona na boki, prezentując niby pracownik miesiąca z działu sprzedaży wszystkie te piękne rzeczy je otaczające oraz ignorując przy tym to, jak mocno rozchylił się dekolt jej luźno przewiązanego szarfą szlafroka. Ktoś w tłumie otaczającej ich służby zakaszlał, ktoś inny zachłysnął się, mimo że wcale tak dużo pokazać nie pokazała. Ale jest teraz damą i żoną księcia, i oficjalną członkinią rodziny królewskiej i najwidoczniej tak jej już nie wypadało. Gdyby Kari jest tymi wszystkimi rygorami i przepisami się przejmowała, hah!

Idealny ten moment wybrał sobie wspomniany posiadacz szlachetniejszej od niego kity, przekraczając próg jej obecnego pokoju tak, jak gdyby to on tu sypiał, a nie ona. Aż parsknęła głośno oraz donośnie, usłyszawszy skierowane do niego słówka Bat.
- Zawsze będę lepiej wyglądać - przytaknęła jej z tym swoim wyszczerzem niemożliwie szerokim oraz maniakalnym, po czym ruszyła zwiewnym, lekkim krokiem bosych stópek ku swemu zaprzysiężonemu małżonkowi. Okrążyła go raz i drugi, ostatecznie zatrzymując się przed nim i łapiąc go niezbyt delikatnie za kołnierz koszuli. - Wystarczy, że przywdzieję tę kiecunię i będę gotowa. Ty, tymczasem, musisz poprawić swoje niedociągnięcia, Kochanie - rzuciła przesadnie słodko, wskazując swobodnie palcem wolnej dłoni na wiszący na zaczepionym na otwartych drzwiczkach wielgaśnej szafy krawat w barwie rażącego, oczojebnego różu. - Będzie pasował idealnie - dodała, strzygąc uchem i nie odsuwając się nawet o drobny kroczek od szanownego mężczyzny. - Naturalna uroda wiele pracy nie potrzebuje, zaś zaniedbana już tak. Czop, czop do łazienki więc, Mon - śpiewnym tonem rzekła do córeczki przybranej, machając w kierunku wymienionego, wyłożonego białymi kafelkami pomieszczenia wyposażonego we wszystkie potrzebne sprzęty oraz kosmetyki. Dwie kobiety przynależące do służby zerknęły na siebie prędko i stwierdziwszy, iż preferują ulotnić się jak najszybciej z otoczenia zajmowanego przez książęcą parę - kto wie, co tutaj zaraz wybuchnie bądź się stanie - udały się łazienki w celu przygotowania szybkiej, gorącej kąpieli z bąbelkami dla młodej panny.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Ostatnią rzeczą, na której zależało Czarnemu Lisowi, była prezencja lepsza od jego "drogiej" małżonki. Miał o wiele więcej problemów na głowie zarówno w sensie metaforycznym jak i dosłownym - korona wydawała mu się strasznym problemem. Toteż nic dziwnego, że słowa Batsheby go nie rozbawiły.
Spojrzał tylko na nią, a następnie przeniósł spojrzenie na Karitsuki, która niczym kochająca matka stanęła murem za każdą głupotą padającą z ust niesfornej córki.
Choć trudno się z nią kłócić. To znaczy w innych okolicznościach Rashn dla zasady spierałby się, pewnie szczególną uwagę przykładając do swojej pięknej kity. Malutkie ogonki królików wydawałyby się przy niej niezwykle żałosne. Poza tym nie miał aż tak wielkich uszu. Jego były o wiele mniejsze i bardziej stylowe. W gruncie rzeczy jednak oceniał ich piękno dość subiektywnie i Karitsuki jako kobieta musiałaby wygrać, gdyż Lis raczej niespecjalnie lubował się w męskiej urodzie.
Stał spokojnie, gdy kobieta się do niego zbliżyła. Przez chwilę zastanawiał się, czy może nie ma zamiaru znów rzucić w nim jakimś mieczem, czy innym równie absurdalnie niebezpiecznym przedmiotem. Nic takiego jednak nie nastąpiło i tylko wiódł za nią wzrokiem przez chwilę nim Karitsuki wyszła z jego pola widzenia.
Gdy wróciła zrobiła coś, co wywołało uśmiech na twarzy Czarnego Lisa. Był rozbawiony jej niedorzeczną propozycją i wybranym krawatem. Skąd ona w ogóle miała i od jak dawna to planowała? Chciał spytać, lecz kolejne słowa Pani Królik przypomniały mu, że Batsheba jest w karygodnym stanie i trzeba coś z tym zrobić.
Pochylił się nieco w stronę swojej żony, by kolejne słowa wypowiedzieć prosto do jej kuriozalnie wielkich uszu oraz żeby ulżyć trochę swojej koszuli ściskanej przy kołnierzu przez dłonie księżniczki.
- Nie zwlekaj i się ubierz. - Przytłoczony tym wszystkim Rashn zapomniał, że chciał również rzucić jakiś przesłodzony komentarz. Nazwać swoją żonę króliczkiem, czy skarbem, czy w jakiś inny jeszcze dziwny sposób. Na razie jednak był zbyt przytłoczony tym wszystkim. Małżeństwo to wybitnie nie coś, na co Rashn był gotowy. Szczególnie, gdy swoją żonę poznał dopiero po fakcie.
- Jak zdążysz zanim wrócę to włożę krawat, który mi tak starannie wybrałaś. żeby pasował do twojej sukienki. - Czy zdawał sobie sprawę, że próbuje mu dokuczyć? Podświadomie tak myślał, miał jednak zamiar chociaż udawać dobrego męża, który docenia gest swojej ukochanej.
- Będziemy musieli zdaje się porozmawiać. - W końcu nie wiedzieli o sobie nic, a już za kilka chwil mieli grać kochającą się parę. Musieli przynajmniej ustalić wspólną wersję wydarzeń, żeby nie poplątać się w zeznaniach. W końcu żadne z nich nie chciałoby chyba chodzić na porady małżeńskie, czy na wspólne sesje do psychologa rodzinnego, bądź - o zgrozo - do księdza.
Jednocześnie sięgnął swoją dłonią do jej dłoni i sprawił, że puściła go i pozwoliła mu pójść tam gdzie zamierzał. No chyba, że Karitsuki postanowiła protestować i mimo to trzymać swojego męża, jakby się bojąc, że gdy tylko wypuści go z rąk ten znów ucieknie. Ach! Jakże musiała bardzo tęsknić.
Jeżeli nie napotkał jednak na umierającą z tęsknoty żonę to ruszył w stronę Batsheby, którą najzwyczajniej w świecie podniósł - nie zważając na jej ewentualne sprzeciwy. Jeżeli chciał się upewnić, że będzie czysta na wesele rodziców, to musiał o to sam zadbać.
Przez tę krótką chwilę, gdy rozmawiał ze swoją żoną, służba zdążyła już przygotować kąpiel.
Gdy tylko podszedł do wanny po prostu opuścił lekko Batshebę, pochylając się przy tym i puszczając ją w ostatniej chwili, tak by zdążył odsunąć się robiąc krok w tył i nie zostać pochlapanym jakoś nadmiernie. Co prawda jego rękawy i tak zostały przyozdobione kilkoma kroplami, lecz nim dotrą do głównej sali nie będzie po tym śladu.
Zwrócił się do kobiet, które wyszły tutaj uciekając przed książęcą rodziną - lecz ucieczki nie było:
- Umyjcie ją i dopilnujcie, żeby się ubrała. To przede wszystkim, ale zadbajcie też, żeby była odpowiednio ubrana. - Spodziewał się, że Batsheba byłaby w buncie zdolna do stawienia się przed tymi wszystkimi ważnymi łbami nawet i bez żadnego stroju. Była okropnym wężem!
Teraz trzeba było jak najszybciej wrócić do żony. Może jeszcze nie zdążyła się ubrać i będzie miał wymówkę.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach