Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 1 z 2 1, 2  Next

Go down


Pokój


Miejsce, które od kilkudziesięciu lat należało tylko i wyłącznie do Venceslausa. Jest to jego pierwsze pełnoprawne mieszkanie, do którego światło przedziera się w bardzo niewielkiej ilości. Liczne świece służą mu za główne źródło światła. Pomimo perfekcjonizmu, mężczyzna nie dba tu o porządek — miejsce jest zapuszczone, z brudnymi naczyniami, przez co unosi się nieprzyjemny zapach zepsutego jedzenia, stęchlizny i nie wiadomo czego jeszcze. Mimo wszystko jakość mebli, które można tu spotkać są całkiem całkiem w porównaniu do niektórych ozdobionych pomieszczeni w hotelu. Sam metraż jest całkiem spory, patrząc na to, że mężczyzna w posiadaniu ma łazienkę, a także oddzielne pomieszczenie przy prawym łóżku, które robi za małą kuchnię — jest minimalnie większa od tutejszej łazienki. Widać, że oba łóżka są używane, a także fakt, że mężczyzna nie mieszka tu całkiem sam.
                                         
Venceslaus
Dezerter
Venceslaus
Dezerter
 
 
 

GODNOŚĆ :
Venceslaus Patterson.


Powrót do góry Go down

  Łączyły ich pieniądze i zapewne niewiele więcej. Odnajdując spokój w uczciwej pracy Yun znosił nawet humorki łowcy, ale w dziewięciu na dziesięć przypadków wolał go unikać. Tylko wtedy zależność pracownik - pracodawca miała w jego wypadku sens. Nie wchodził z butami w jego życie, miał w nadmiarze własnych sprawy, by nie interesować się Venceslausem bardziej niż gdy nadchodził dzień zapłaty. I sądził dotychczas, że obie strony zgadzają się w ciszy na taki układ.
  Brew drgnęła mu więc mimowolnie, gdy pozbawiony skrupułów właściciel użył prywatnego życia wymordowanego, jako argumentu na swoją korzyść. Przez ułamek sekundy chińczyk chciał zaśmiać mu się w twarz lecz uznał, że drążenie tematu przyniesie satysfakcje wyłącznie siwowłosemu. Będzie mógł w dalszym ciągu rzucać nieprzyjemnościami z przekonaniem, że dupa Meia jest jego problemem.
  Zamiast dać ponieść się impulsywnemu gniewowi, ciemnowłosy odetchnął spokojnie kilka razy i pozwolił kącikom ust unieść się w grymasie satysfakcji. Nic, co wspomniał rozgoryczony łowca nie było powodem do wstydu dla śniącego. Być może Vence spędzał za dużo czasu rozmyślając o tym, co jego pracowity azjata robi w łóżku i przede wszystkim z kim. To doprowadzało Yuna do stanu, gdzie zamiast zamilknąć miał ochotę wspomnieć mu głośno kilka pikantniejszych szczegółów. Wyłącznie po to, aby jasna cera właściciela zbladła jeszcze o kilka tonów. Samozadowolenie zastygło mu na ustach.
  Oboje mieli to szczęście, że Wuxian nie należał do grona gadatliwych, a prowokacja należała do jego najmniej ulubionych zajęć. Jeżeli jeszcze trochę pomilczy, atmosfera rozrzedzi się samoistnie, a Venceslausowi pozostanie jedynie domyślać się, co siedzi w głowie opętanego. A siedziało sporo. Gdyby miał zwyczaj zapisywania swoich myśli w pamiętniku, bez wahania zakreśliłby kilka pełnych stron.
  Przeniósł wzrok na głębie korytarza ciągnącego się za plecami drugiego mężczyzny. Wszystko powoli wracało na swoje miejsca, ludzie rzucali ku nim ukradkowe spojrzenia, ale przynajmniej dobiegł kres otwartego gapiostwa. Nikomu nie zależało, by zwrócić na siebie ich uwagę. W pewnej chwili nawet Yun miał pewność, że łowca sobie odpuścił. Popisał się słowami, wiedzą o posiadanie której chińczyk nie śmiałby go posądzać, ale co więcej mógł zrobić bez inicjowania kolejnego matactwa? Chciał odsunąć się, odejść i nie zawracać mu głowy, a zamiast tego paskudne, pajęcze palce jeszcze raz się na nim zakleszczyły.
  Ku własnemu zaskoczeniu nie protestował. Westchnienie zniecierpliwienia zachował dla siebie, a potem na własnych nogach i z niewielką pomocą szarpiącego go za kołnierz kurtki właściciela przemieścił się prosto do jamy lwa. Chociaż biorąc pod uwagę panujący wewnątrz bałagan, mieszkanie należało bardziej do cuchnącej fretki. Natychmiast załaskotało go w nosie i pierwszy raz od dawna pożałował, że jego zwierzęcy nos jest tak czuły.
  Kiedyś wyczytał gdzieś, że wnętrze domu oddaje stan ducha jego właściciela. Nie sądził jednak, że pewnego dnia zawita do miejsca, które aż tak bardzo potwierdza tą teorię. Cztery kąty Yuna były minimalistyczne, wręcz puste i pozbawione sentymentalnego znaczenia, jak sam chińczyk. Segment zajmowany przez Vencla wręcz krzyczał jego charakterem. Brudny, ciemny, zagracony i na wskroś nieludzki.
  Przebywanie wewnątrz stało się nagle torturą.
Niczego więcej się po nim nie spodziewałem, skomentował w myślach prześlizgując spojrzenie po rozrzuconych gratach. Gdyby działał tutaj jego nauczycielski autorytet, natychmiast kazałby temu posiwiałemu gówniarzowi posprzątać. Jakby na to nie spojrzeć, łowca nie dorastał mu do pięt swoim życiowym stażem, ale Yun nie czuł się w obowiązku o tym przypominać. Oboje byli dorosłymi ludźmi i nie na liczbie przeżytych lat budowali swoją opinię.
  — Nawet nie pytaj, czy chcę herbaty. I tak bym odmówił — oznajmił pijąc do gościnności właściciela. Poza tym kątem oka zauważył jakieś kubki, z wnętrza których wylewało się coś podejrzanie zielonego i puszystego. Albo Venceslaus dorobił się kosmicznego króliczka, albo w jego zlewie wykwitła już nowa cywilizacja. W każdym razie nie miał ochoty brać do ust czegokolwiek, co spędziło w tym pomieszczeniu więcej niż pięć sekund.
  Skrzyżował ramiona na klatce piersiowej nie chcąc przypadkiem dotknąć czegoś, co okazałoby się brudną parą skarpetek, albo resztką kolacji z zeszłego tygodnia. Potencjał pomieszczenia marnował się pod wpływem działań tego człowieka, a raczej ich braku. Na meblach osiadł kurz, który za kilka dni powinien sam zacząć się już wykruszać. Yume nie wiedział, z jakiego powodu się tutaj znalazł.
                                         
Yume
Opętany
Yume
Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Yun Wuxian Mei


Powrót do góry Go down

Zwykle rzeczywiście nie ingerował w życie wymordowanego. Ciężko było mówić o całkowitym zaufaniu, dlatego tylko czasami pozwalał sobie na sprawdzenie tego, w jaki sposób wypełnia jego zlecenia i co robi w tak zwanym "między czasie". Nie robił tak tylko i wyłącznie z nim, więc w tym przypadku nie musiał napawać się przesadnym narcyzmem. Naprawdę miał mały odsetek osób, których darzył jakimś szczególnym zaufaniem. Póki co do tej kategorii nieszczególnie zaliczał się i prędko nie zmieni się wybór eks-łowcy. Mężczyzna olał mieć kontrole nad tym, kto i kiedy obrabia mu dupę za plecami, aby uniknąć sytuacji, które wychodzą na jego niekorzyść.  
Śmiech i drwiny niewiele pomogłyby wymordowanemu, który myślał, że tak niepoważne zachowanie będzie wstanie wyprowadzić z równowagi dezertera. Nie powinien mieć mu za złe tego, że użył to jako argumentu wobec jego i tak szczeniackiego zachowania. Nie obchodził go fakt, z kim chodził do łóżka, ani co w nim dokładniej robił. Wspominanie paru szczegółów z tamtej nocy obeszłoby się chłodną obojętnością, którą na co dzień roztaczał wokół siebie mężczyzna. Gorsze rzeczy robił w sypialni, a jeśli Yume chciałby w jakiś sposób obrzydzić mu obraz tego, co miał w głowie, będzie musiał naprawdę solidnie postarać się nad doborem odpowiednich słów. Obchodził go tylko mały szczegół tego wszystkiego — śmierdzący DOGS, który absolutnie nie leżał w interesach Venceslausa.
Czując minimalne poddanie się, właściciel rozluźnił nieco uścisk na kołnierzu kurtki, a gdy doprowadził go do finalnej mety, tuż po wejściu do środka puścił go, a drzwi pozwolił sobie zamknąć na klucz tak, aby absolutnie nikt im nie przeszkadzał. Otoczenie co prawda nie było najprzyjemniejsze, chociaż z pewnością oddawał zgniły charakter łowcy, o czym był całkowicie świadom. Zauważył, że sporo ludzi lubi budować wnętrze domu na podstawie swojego temperamentu lub chwilowych odczuć. Venceslaus chciał, aby inni uważali go właśnie za takiego — choć sam swąd czasem mu przeszkadzał, nie za bardzo mógł pozbyć się pospolitego zapachu, który blisko przypominał rozkładające się zwłoki. Odpowiedź tego nieprzyjemnego zapachu wygodnie leżała sobie na materacu, który znajdował się pod lewą ścianą. Pożeracz Koszmarów, który uniósł łeb na dźwięk otwierających się drzwi, spojrzał się niebezpiecznie na personę, którą pierwszy raz w swoim życiu widział na oczy. Równie niebezpieczne fuknięcie wydobyło się z jego nozdrzy, a na dźwięk zamykanych drzwi był prawie przekonany o tym, że Yume to kolejna ofiara jego właściciela, a on za niedługo będzie miał całkiem smaczną obiado-kolację. Venceslaus widział to w oczach bestii, z którą od wielu lat łączyła dość wyjątkowa więź, lecz absolutnie nic nie zamierzał z tym robić. Natomiast jego Tatria Mała niewinnie spała sobie na drewnianym, stojącym wieszaku, który pierwotnie miał robić za płaszcze, które dostawał z M-3.
Możesz być pewien, że arszenikiem Cię nie poczęstuję — odparł jawnie rozbawiony na słowa Yuna, ciężko stwierdzając, czy rzeczywiście to wszystko obrócił w nic nieznaczący żart — Tyle lat na desperacji, a boisz się niewinnego brudu? — dodał kąśliwie, wyczekująco patrząc na mężczyznę. Nie spodziewał się, że kogokolwiek może obejść otoczenie, które u innych jest bardziej niż codziennością. Oczekiwał więc od niego kolejnej kąśliwej uwagi, chociaż nie wiedział, czy w tej sytuacji rzeczywiście powinien ją stosować.
Mężczyzna mimo wszystko nie zamierzał go już do niczego zmuszać. Usiadł ze spokojem na krawędzi łóżka, które najprawdopodobniej służyło mu do spania. Hurricane wciąż nie spuszczała z oczu niecodziennego intruza, który zagościł tutejsze progi. Jawnie wyczuwał z jego strony osłabienie — działał zwierzęcy instynkt, którego nie potrafił powstrzymać. Natomiast mężczyzna wskazał Yume drewniane krzesło, jedna z najczystszych rzeczy, którą było można znaleźć w tym specyficznie zaniedbanym pomieszczeniu, aby mógł sobie na nim spokojnie usiąść. Do wyboru miał jeszcze całkiem wygodny, lekko szarawy fotel, na którym z pewnością osadziła się warstwa absurdalnego kurzu bądź stołek, który był prawie nie używany.
Nie chcesz być moim wrogiem, Yume — zaczął powoli, z kieszeni marynarki wyciągając paczkę papierosów, z której poczęstował się swoim ukochanym nałogiem. Paczkę rzucił na stolik przed nimi, a papierosa odpalił lubianą zapalniczką benzynową. Zniecierpliwienie, które chwilę temu miało miejsce, nagle wyparowało, a zamiast niej pojawił się stoicki spokój na twarzy mężczyzny. Zdecydowanie był zbyt spokojny, przez co jego barwa głosu wydawała się milsza dla ucha. Choć wciąż skrywało się w niej coś niepokojącego — Dlatego dasz sobie pomóc. Odpoczniesz tutaj, a gdy wrócą Ci siły, porozmawiamy jak należy — dokończył, wstając z łóżka, zupełnie jakby tym samym chciał mężczyźnie zrobić przysługę i oddać je na tą jedną noc. Wbrew pozorom wyglądało ono na solidne, a nawet i w miarę czyste i schludne porównując je do całego tutejszego otoczenia, które najprawdopodobniej było spowodowane zwykłym kaprysem mężczyzny lub zwyczajnym brakiem czasu.
                                         
Venceslaus
Dezerter
Venceslaus
Dezerter
 
 
 

GODNOŚĆ :
Venceslaus Patterson.


Powrót do góry Go down

  Tolerować brud, a żyć w nim to dwie różne sprawy. Yume miał najwyraźniej tego pecha, że pamiętając jak ziemia wyglądała przed kataklizmami mógł tęsknić za ludzkim dążeniem do porządku. Ci, rodzący się w mętach mieli krew zmieszaną z nieczystościami, nie przeszkadzał im ogólny nieład, który dla wymordowanego był po prostu oznaką niechlujstwa. Nie spodziewał się jednak wiele więcej po siwym łowcy.
  Nie spodziewał się jednak, że wśród rozrzuconych wszędzie gratów odnajdzie konia. W pierwszym momencie nie wiedział na co patrzy - ciemna masa prawie się nie poruszała, ale masywna sylweta wyłoniła się w końcu z półmroku. Jego zwierzęce geny wariowały, czuł swąd bestii i woń jej ostatniego posiłku, nie wspominając o prawdopodobnym smrodzie odpadu. Zmierzył pożeracza długim spojrzeniem, ale nie poczuł się z jego strony zagrożony. To, że zazwyczaj nie decydował się walczyć nie oznaczało, że nie potrafił, a w relacji koń - piekielny kundel chińczyk nadal pozostawał drapieżnikiem. Tylko kto do jasnej cholery trzymał w hotelu coś takiego?
Nie chcesz być moim wrogiem, Yume.
  Odwrócił wzrok na Venceslausa wzruszając niezauważalnie ramionami.
  — Do roli przyjaciela też nie aspiruję — odpowiedział, zajmując jedyny czysty mebel. Nie zamierzał walczyć z dziwnymi zachciankami właściciela. Wolał potraktować go jak dziecko w napadzie furii, którego płacz, gniew i tupanie nóżką należy cierpliwie przeczekać.
  Skrzyżował ręce na piersi poświęcając nieco uwagi miniaturowej sówce. Była prawdopodobnie jedynym obiektem, na którym warto było zawiesić wzrok. Zazwyczaj trudno jest obejrzeć jakąś z bliska. Są płochliwe i doskonale kryją się wśród koron drzew, ale ich przyjazna natura podnosiła go na duchu. Czasami, gdy zwijał się do snu pod drzewem, zlatywały się do jego futra moszcząc sobie w nim tymczasowe gniazdka. Nie raz budził się więc do widoku poderwanego stada, które reagując na najlżejszy ruch jednego z psich pysków uciekało w panice.
  Zmrużył oczy lekko, gdy łowca zabierając znowu głos odciągnął go od adoracji pierzastej kulki.
  — Którą część swojego postępowania określasz mianem pomocy? — zakpił, śledząc mężczyznę spojrzeniem spod ciemnych brwi.
  Dotychczas zrobił dosłownie wszystko, by pogorszyć jego stan. Potrzebował snu i spokoju, wody, albo okładu na poparzone dłonie, a nie szarpania, kąśliwych uwag i targania za fraki do pomieszczenia przypominającego bardziej zsyp, a nie miejsce do wypoczynku. Drażnił go smród, nerwowe towarzystwo innych bestii, wyciąganie na wierzch jego prywatnych spraw i sama osoba siwowłosego. Prawie żałował, że dał się zranić dbając o płynne dostawy towaru, także do tego nieszczęsnego hotelu.
  W rzeczywistości pluł sobie brodę z zupełnie innych powodów. Ciągnąć ze sobą rannego człowieka i dziecko skazał ich oboje na brutalną śmierć. Doskonale zdawał sobie sprawę, z dzielącej ich różnicy sił, ale sądził, że wędrując wspólnie będą bezpieczniejsi. Że to on zapewni im bezpieczeństwo.
  Odchylił się na krześle wbijając wzrok w sufit. Następnego dnia po zaznaniu odpoczynku zamierzał wybrać się za wzgórze, może nawet porozmawiać z właścicielem desperackiego baru, by przekazać mu wieści. Jego wieloletni pracownik, może nawet przyjaciel, czyjś mąż albo ojciec dokonał żywota. W ostatnich chwilach uśmiechał się trawiony przez płomienie... Nie wiedział nawet, jak takie rzeczy ująć w słowa. Wspomnienie było zbyt żywe, wydawało się wręcz nierealne.
  Oparł łokieć na kolanie przesuwając palcami po podbródku. Pogrążał się w zastanowieniu skutecznie ignorując osobę Venceslausa. Nie zamierzał nadużywać gościnności właściciela. Był zwierzęciem, którego nie dało się oswoić zamykając je w klatce. Dotychczas jedyne co czuł względem łowcy to niechęć i jeżeli mężczyzna spodziewał się wdzięczności ze strony ciemnowłosego, to prawdopodobnie spotkał go zawód.
  Im dłużej przebywali w swoim towarzystwie, tym bardziej oddalało się widmo pokojowej rozmowy. W najlepszym przypadku Yun nie zamierzał z nim dyskutować, chociaż sądząc po wcześniejszym liźnięciu tematu, mógł podejrzewać z jakimi wyrzutami przybył na spotkanie z nim dezerter, a to nie było w żadnym wypadku jego sprawą.
  Jeżeli obawiał się tak bardzo o lojalność swoich pracowników, to być może powinien poszukać problemu w swojej nadmiernej podejrzliwości. Być może dręczyły go obawy, ale szukając upustu dla emocji w osobie Yuna nie zaskarbiał sobie jego przychylności.
  Również wstał, ale nie po to, by przenieść się na inny mebel. Torując sobie drogę, kopiąc coś nogą od czasu do czasu dotarł do zlewu. Obrzucił sterty brudnych naczyń zmęczonym spojrzeniem, ale pozostawił to bez komentarza. Odsunął na bok kilka misek, które sięgały aż do szczytu kranu i odkręcił go. Skoro został już siłą wepchnięty do mieszkania Vencla, to mógł chociaż skorzystać z jego przywilejów. Jednym z których była bieżąca woda. Zabarwiona na ziemisty kolor, zimna i cuchnąca wczorajszą ulewą, ale z jej pomocą był w stanie wreszcie pozbyć się z dłoni denerwującego bólu i resztek popiołu.
                                         
Yume
Opętany
Yume
Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Yun Wuxian Mei


Powrót do góry Go down

Kiedyś miał kogoś, kto był odpowiedzialny za bałagan Venceslausa. Sprzątał jego miejsce wypoczynku, a w dniu, w którym całkowicie zniknął z jego życia, przestał dbać o to miejsce, zupełnie jakby nieszczególnie zależało mu na komforcie tego pomieszczenia. Prawda była inna — łowca po prostu nie lubi brudzić sobie niepotrzebnie rąk. I pewnie właśnie dlatego nie widzi nic złego w tym, że lada moment, a jego naczynia, które zdobywa z M-3, same pójdą na spacer i wrócą do miejsca, z którego Major je przyniósł. Również nie wiązał z tym miejscem żadnych sentymentalnych wspomnień, a także to nie było jedyne miejsce pobytu Venca. Gdzieś w którejś części desperacji miał jeszcze swoją zadbaną chatkę — kryjówka, o której nie wiedział nikt poza nim.
Przyjaciela? — uniósł w zastanowieniu brew, prowadząc go spojrzeniem na miejsce, do którego przekonał się mężczyzna — na drewniane krzesło, które nie było aż tak wygodnym wyborem, choć i one spełniało pewne wymogi komfortu — Nigdy nie miałem kogoś takiego, więc byłoby Ci niezmiernie trudno osiągnąć coś tak abstrakcyjnego — oznajmił, poniekąd pijąc do tego, że w zasadzie nigdy nie chciał mieć osoby, której mógłby bezkarnie nazwać przyjacielem. Jeśli ktoś we wszystkim widział tylko zys, a ciągnące relacje były dla niego tylko częścią planu, ciężko było mówić o czymś, czego nawet sobie nie pozwolił zaznać. Pod tym kątem był niezmiernie surowy, a tylko za sprawą manipulacji oraz bezczelną maską udawanych emocji pozwolił innym zbliżyć się na tyle, aby byli wstanie zaufać mu i jego głoszącym poglądom. Yume wyjątkiem nie był. Nie miał pojęcia, że mężczyzna w każdym momencie swojego życia udaje kogoś, kim tak naprawdę nie jest. Tylko sporadycznie pozwalał dać ujście rzeczom, które sprawiały mu przyjemność. Lecz to własnie one krzywdziły innych. Zawsze uważał, że jeśli jedna osoba dostaje coś, z czego ma korzyści, to druga będzie z tego powodu cierpieć.
W tej, w której nie będziesz musiał opłacać tutejszy pobyt. Masz do dyspozycji dobre łóżko, łazienkę i kuchnię, w której będziesz mógł przygotować sobie jedzenie. Mogę także poprosić kogoś z personelu, aby przypatrzył się Twoim ewentualnym ranom. Może brud i swąd Ci nie odpowiada, ale z pewnością lepiej tu wypoczniesz niż w pokoju, w którym co chwile brakuje wszystkiego — odparł, zdecydowanie zbyt dużo i niepotrzebnych słów wypowiadając w stronę osoby, która ciągle nie była przekonana do miejsca, w którym musiała się znaleźć.
I to nie tak, że Venceslaus żywił do niego niechęć czy przesadną ostrożność. Był zainteresowany Yume na swój niehumanitarny sposób, więc nie chciał podkładać mu żadnych kłód. Jedynie czego pragnął to tylko dowiedzieć się, czy poza łóżkiem, nie łączy go zupełnie nic innego z DOGS'em, który swoim niechcianym zapachem skaził całe otoczenie Melancholii. Nie lubił, kiedy w jego hotelu śmierdziało żółtymi psami. Został nauczony, że ich pobyt nigdy nie wróżył nic dobrego i nawet tym razem miał głupie przerzucie, że  nie będzie inaczej.
Nie chciał wyciągać od niego nic więcej. Pomimo ciekawości, która gnębiła właściciela, nie pytał o stan, w którym był Yume. Należał do niecodzienny widoków — widział to szczególne zmęczenie, ale nie walką. Był to uszczerbek na psychice, z którym nie potrafił sobie poradzić. Pławił się tym widokiem, beznamiętnymi oczami obserwując jego wymęczone rysy twarzy. I spojrzenie, które było tak samo wymęczone jak jego cały organizm, to wciąż mógł dostrzec znajomy błysk. Rządził nim zwierzęcy instynkty, więc nie mógł pohamować czegoś, co miał w naturze. Widział to u swojej bestii, jak i również u niego.
Co takiego czujesz, Yun?
Zaciągnął się mocno na odpalonym papierosie. Nie chciał przerywać ciszy, która między nimi panowała — jeśli właśnie tego Yume potrzebował, to w porządku. Wiele razy robił rzeczy, które nie odpowiadały jego moralności, a mimo to nigdy nie wycofał się z obietnicy, którą mu rzucił. Dlatego też starał się być wyrozumiały, pomimo tego, że nie rozumiał i nie chciał rozumieć stanu, na który całkiem przyjemnie mu się patrzyło. Zastanawiał się, czy gdyby potraktował go w ten sam sposób co zadanie, w którym brał udział, byłby wstanie usłyszeć krzyki, tym samym wprawiając mężczyznę w jawną chęć przysporzenia mu tyle bólu, aby całkowicie zdarł sobie gardło jękami i okrzykami, które wydobywały się prosto z jego silnej przepony. Pieprzona wyobraźnia.
To właśnie przez nią podszedł do wymordowanego, spoglądając na niego z góry całkowicie pozbawionym sensu wzorkiem. W pierwszym odruchu chciał sięgnąć do niesfornych kosmyków, które najwyraźniej lubiły żyć jak chciały. Wiedział jednak, że jedyną rzeczą, jaką może po nim spodziewać się, to zwiększenie dystansu między nimi, co wcale go nie dziwiło. Powiódł za nim spojrzeniem do kuchni, a papieros, który trzymał w ustach, szybko znalazł się między jego palcami. Na jego ustach pojawił się krótki uśmiech.
To jak Yun? Zawieszenie broni? — rzucił całkiem melodyjnym głosem, zauważając, że jednak mężczyzna łatwo przystosowywał się do tego, co było. Ciekawe, czy tak samo byłoby w przypadku, gdyby chciał trochę bardziej pobawić się nieudolnym zmęczeniem wymordowanego.
                                         
Venceslaus
Dezerter
Venceslaus
Dezerter
 
 
 

GODNOŚĆ :
Venceslaus Patterson.


Powrót do góry Go down

  Nie oskarżał łowcy o posiadanie przyjaciół. Nikogo nie chciał skazywać na tak bliską relację z człowiekiem, którego socjopatyczna natura mogła wypaczyć piękno tego zjawiska. Najpewniej odnalazłby bratnia duszą w osobie, która przejawia równie chore skłonności, ale wtedy wystarczyłoby poczekać, aż jeden poderżnie drugiemu gardło, by cała farsa z brakiem bratniej duszy rozpoczęła się od nowa.
  Uniósł dłoń ponad bieżącą wodą obserwując jak kropelki spływają po jej powierzchni i zderzają się z granitowym kompozytem. Kap, kap, kap. Nie był tym, który powinien wypominać siwowłosemu brak przyjaciół. Sam ich nie posiadał. Może kiedyś było inaczej, może w przeszłości łatwiej otwierał się na przejawy sympatii pozwalając inny namieszać w swoim ułożonym życiu. Teraz jałowa w znajomości stabilność pracy pochłonęła go na dobre.
Praca cię nie zawiedzie, jeżeli będziesz rzetelnie ją wykonywać, upominał się w duchu z siłą pocierając szare plamy brudu wokół nadgarstka. Tarł, ignorując piekący ból w miejscach, gdzie liznęły go płomienie. Właściwie większa część zaczerwienień pochodziła wyłącznie od temperatury. Nie zbliżał się do ognia na tyle, by ten przypalił mu coś więcej, poza włoskami na przedramieniu, a mimo to obdarzył swoje dłonie obsesyjną uwagą. Zajmował myśli trywialną czynnością.
  Paradoksalnie pozbawiony wygód pokój lepiej spełniałby swoje zadanie. Yun czuł, że na myśl o jedzeniu skręca mu wnętrzności. Nie mógł połączyć widoku i smrodu palonego ciała z posiłkiem, a tych dwóch brutalnych bodźców nie potrafił tak szybko odrzucić w niepamięć. Po drugie - woda. Miał z nią bardzo specyficzną relację, gdzie tolerował ją wyłącznie wtedy, gdy z własnej woli nie wchodziła z nim w kontakt. Nienawidził deszczu, nienawidził kropelek przyczajonych na wylocie kranu, które spadając wybijały nerwowy rytm. Nienawidził tego, że pokryta oparzeliną dłoń wymagała lejącej się na nią strugi zimnej wody.
  Zgarbił się ponad misą zlewu opierając ręce na jej krawędzi.
  — Obejdzie się — odpowiedział przy wzmiance o personelu. Chyba oczywistym stało się już, że Yun nie miał ochoty wchodzić w kontakt z pracownikami, których wścibska natura wzmagała jego zmęczenie. Westchnął następnie powstrzymując się od nieprzychylnych kwestii. — Pieniędzy ode mnie nie weźmiesz, ale i tak znajdziesz jakiś sposób, bym poczuł się w obowiązku spłacić dług. A ja nie lubię zaciągać u ciebie długów, Venc.
  Powiedział tak, ale gdy odsunął się w końcu od sterty brudnych naczyń w pierwszej kolejności sięgnął do paczki fajek rzuconej wcześniej na zagracony stolik przez właściciela. Nie sądził, by gościnność łowcy sięgała aż tak daleko, by pozwolił mu naruszać swoje zapasy, ale nie powstrzymało to chińczyka. Odgrzebał ze sterty przypadkowych przedmiotów plastikową zapalniczkę, na dnie której znalazło się jeszcze odrobinę benzyny i po kilku próbach wzniecenia iskry odpalił papierosa.
  Spojrzał na mężczyznę zza wydychanego dymu unosząc jedną brew.
  — Nie wiedziałem, że taki delikatny jesteś. — zakpił, mijając go bez cienia uśmiechu. Usiadł na skraju łóżka, a potem zaczepiając butem o but pozbył się obuwia. Pewnie piasek z podeszwy niewiele by zmienił we wszechobecnym brudzie, ale dobrego wychowania nie zamierzał zaniechać nawet w jego towarzystwie. Podłożył poduszkę przy karku i ułożył rękę pod głową. Drugą zwisała tak, że kiedy nie zaciągał się dymem, popiół spadał na podłogę - nie chciał przypadkowo wzniecić pożaru żarem spadającym na materiał. Nogi skrzyżował podciągając jedną w kolanie. Zamknął oczy na kilka sekund napawając się ciszą, zanim sam na nowo ją przerwał. — Nie wypowiedziałem ci wojny, tylko chciałem się u siebie przespać.
  Ten dzień chciał go wykończyć. Żadne dogodności świata nie były w stanie zrekompensować mu takiego rozwoju sytuacji. Wyuczony stoicyzm sprawiał, że nie szlochał gdzieś w kącie nie potrafiąc opanować drgawek, ale natłok emocji i wrażeń w dalszym ciągu trawiły go od środka. Nawet w swoim własny, twardym i skrzypiącym łóżku nie zmrużyłby oka. Zapewne wpatrywałby się w sufit tak długo, aż znalazłaby się dla niego jakaś robota. Właściwie teraz robił to samo. Milczał z wzrokiem rozmytym na sklepieniu śmierdzącego mieszkania łowcy.
  — Chciałeś o czymś pogadać. — Zerknął na Pattersona otwierając jedno oko. Zza rozpraszającego się dymu widział jego sylwetkę. Nie do końca chętnie spuszczał go z oczu. Miał wrażenie, że jeżeli za bardzo się rozluźni, siwowłosemu wpadnie do głowy jakiś porąbany pomysł i wtedy rzeczywiście pomoc medyczna okaże się użyteczna. Znał je popieprzone, sadystyczne zapędy. Słyszał o tym wiele historii, które na wieść że pracuje w Melancholii z ekscytacją opowiadali mu przypadkowi kumple od kufla. Każdą plotkę znał już na pamięć. — Lepszej okazji nie będzie, więc równie dobrze możesz zacząć teraz.
                                         
Yume
Opętany
Yume
Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Yun Wuxian Mei


Powrót do góry Go down

Z pewnością było w tym sporo prawdy. Gdyby rozumiał pojęcie "bratniej duszy", byłby wstanie wskazać osobę, która idealnie charakterem pasowała do paskudnego stylu życia Venceslausa. W tym momencie nie był w jego otoczeniu, również nie miał z nim jakiejkolwiek kontaktu od dobrych 20 lat. Dlatego wygodniej było wypierać te dwa słowa ze swojego umysłu niż je po prostu zaakceptować. Gdyby zastanowić się nad tym bardziej, to równie dobrze swoją bratnią duszą mógłby nazwać Lachlana. Jednak ich łączyła zupełnie inna, bardziej specyficzna relacja od tych, które posiadał mężczyzna. Po prostu zainteresowanie, które stało się dla niego pewną motywacją, nie znikało. Ale nie opierał na nim swojego życia.
Prawdą było, że nigdy nie pozwolił komuś zbliżyć do siebie na tyle, aby poznał wszystkie możliwe nawyki, które wypracował sobie przez lata. Nikomu wprost nie powiedział, że tak naprawdę miał spory problem z czuciem czegokolwiek — nigdy nie czuł tej chęci dzielenia się czymś takim. Bo kogo to obchodzi? Wystarczył sam fakt, że ludzie uznawali go za kogoś nieobliczalnego. I nawet jeśli czasem starał się odszukać czegoś, czego nie znał, ta reputacja oraz plotki, które rozprzestrzeniły się po desperacji w zupełności go satysfakcjonowały. Ludzie nie musieli znać prawdy. Mało kto chciał ją słuchać.  
Na upartość mężczyzny pozwolił przejechać sobie zimną dłonią po długiej i szczupłej szyi. Wyglądał na zamyślonego, zupełnie jakby zastanawiał się nad tym, jakby zmusić go do dóbr, które mu oferował. A on z jawną bezczelnością je odrzucał. Śmiał stwierdzić, że gdyby te drzwi były otwarte, a Venceslaus nie miałby klucza akurat w kieszeni od garniturowych spodni, wymordowany z chęcią otworzyłby drzwi sam i poprosiłby o pokój, do którego tak chętnie chciał wrócić. Z pewnych powodów nie mógł zagwarantować mu pobytu tam, ale nie zamierzał mu mówić o tym teraz. Pewnie wymysł właściciela średnio mógłby mu pod pasować, ale od dawna planował przeprowadzić w poszczególnych pomieszczeniach remont, dzięki czemu odrobinę polepszyłby ich komfort. Czekał tylko na odpowiednią ekipę, która byłaby wstanie zgodzić się za stawkę, którą oferował. Los chciał, że to właśnie teraz niektóre pokoje były niedostępne, w tym pokój, który Yume często wynajmował.  
Tym razem nie zaciągniesz, Yun. I tak najpierw musisz spłacić ten pierwotny — odparł, a na wznak swoich słów, wskazał na swoją paskudną bliznę przy oku, która zaskakująco idealnie odzwierciedlała duszę i przeżycia właściciela. Nie zdążył zapomnieć, że to właśnie Yume był jej sprawcą i to właśnie dlatego w dzień w dzień jego dług procentuje, a nie maleje. Pozwolił sobie na zbyt wiele, nie znając osobowości Venceslausa. To przez własną głupotę skończył w tym miejscu. Nie powinien winić go za to, że przez swój brak kompetencji wylądował tutaj. Poza tym fakt, że bez pozwolenia częstuje się jego rzeczami sprawia, że tylko sam dokładał sobie cegieł, których tak uparcie usiłował się pozbyć. Może jednak coś masz z masochisty, co Yun?
Pełen szczerości uśmiech zagościł na jego wyschniętych wargach, pozwalając dać sobie upust krótkiemu śmiechu. Słowo "delikatny", to było ostanie, co myślał, że w tej chwili usłyszy. Ludzie rzeczywiście byli skomplikowani na tyle, że czasem potrafili wprawić go w krótki śmiech, który był przesycony zauważalnym rozbawieniem.
Możesz masz rację. Może powinienem być bardziej dla Ciebie szorstki, hm? — spytał, dość ogólnie, nie oczekując od niego żadnej odpowiedzi. W zamian solidnie zaciągnął się swoim papierosem, którego palił wyjątkowo wolno. Żar na jego końcu ciągle się tlił, a on podszedł do mężczyzny, który wygodnie rozłożył się na prawym łóżku. Jego większa bestia ciągle z uwagą przyglądała się im, ale widać było, że powoli przyzwyczajała się do obecności kogoś obcego — Może masz wystarczająco mało oparzeń na ciele po tym, co Cię spotkało? —  dodał po chwili, nieznacznie nachylając się nad ciałem mężczyzny, a papierosa, którego trzymał między palcami niebezpiecznie zbliżył do szyi wymordowanego. Błysk w jego oku również należał do tych niebezpieczny, jednak na twarzy zachował stoicki spokój. Uśmiechnął się do niego wyjątkowo łagodnie. Blisko było, aby zostawić mu ślad, który ciągle przypominałby o paskudnym uosobieniu łowcy. Aż tak bardzo tego chciał? Bawiła go sytuacja, w której Venceslaus zachowywał się jak kompletny gnój?
Odsunął się od mężczyzny zanim ten zdążył cokolwiek zrobić. Nie zostawił na nim żadnego śladu, a papieros, którego trzymał, wylądował na ziemi i brutalnie przygniótł go butem. Również nie chciał wzniecić pożaru, a skoro i tak miał tu brudno, nie robiło mu różnicy, czy jeden bądź pięć petów będą walały się po mieszkaniu. Westchnął nieznacznie, zupełnie jakby był rozczarowany zachowaniem Yume. Prowokacja w niczym mu nie pomoże, a Venc, gdy tylko miał okazję do wyładowania się na kimkolwiek, nieszczególnie starał się hamować przed swoją chorą rządzą wyrządzenia innym krzywdę. Teraz jednak nie chciał stracić pracownika, gdzie mógł przydać mu się w misji, która cały czas plątała mu się gdzieś z tyłu głowy.  
Mmm? Brzmiało to tak jakbym co najmniej kazał Ci zabić kogoś, na kim z całego serca Ci zależy. Nie żebym sugerował, że kogokolwiek takiego masz, chociaż może? — odparł i chociaż nie znał znaczenia wypowiedzianych słów, to zdawał sobie sprawę, że ludzie w takich sytuacjach nie potrafią zachować zimnej krwi i wykonać, ich względem, coś tak nieludzkiego i brutalnego — Nie podpisywałeś ze mną umowy najmu, więc ten pokój tymczasowo jest niedostępny. Nie wiem, kiedy znowu będzie — rzucił obojętnie, wzruszając jedynie ramionami, kątem oka spoglądając na unoszący się dym z papierosa, który trzymał wymordowany — Wiedziałbyś to, gdybyś trzymał język za zębami i nie rzucał się na mnie w miejscu, w którym chciałem Ci pomóc — odparł obojętnie, choć słowo "pomoc" z niezauważalną trudnością przeszło przez jego gardło. Widać, że na ten szczególny wydźwięk miał delikatną alergię i nie przepadał wymawiać go zbyt głośno.
Spojrzał na niego pewnie, kiedy zasugerował mu rozmowę. Z pewnością to był jeden z niewielu tematów, które chciał z nim przeprowadzić, jednak wolał, aby Yume przy tym wszystkim miał trzeźwy umysł. Sprawa, która dotyczyła Jekylla nie była jedynym tematem, który chciał w tej chwili poruszyć. Dlatego kącik ust uniósł się nieznacznie do góry, a gdy po raz kolejny tego dnia wstał na równe nogi, podszedł do swojej bestii, która wyczekująco czekała na jakikolwiek rozkaz ze strony swojego pana. W zamian tego doczekała się delikatnego zmierzwienia po czubku głowy, co nieszczególnie przypadło mu do gustu. Ale był wstanie to znieść. Zrozumiał też, że Yume nie był tym rodzajem gości, który zwykle miał tu miejsce, dlatego ze spokojem odwróciła łeb, chcąc wrócić do swojej drzemki. Przez to, że było to stworzenie nocne, w ciągu dnia skrywał się w różnych zakamarkach i jaskiniach, aby uchronić siebie przed niechcianymi promieniami słońca. Dlatego mężczyzna nie miał wyboru i za dnia trzymał bestie u siebie, chcąc mieć również poczucie, że zawsze będzie na jego zawołanie. Naprawdę lubił uległość, którą inni potrafili mu dać.
Tak, chciałem. Ale myślę, że nie jesteś dość silny psychicznie, abyś mógł teraz rozmawiać ze mną o czymkolwiek — brak troski był wyczuwalny ze strony dezertera, co przy jego słowach mogło wprowadzić w lekką irytację — Poza tym, mówiłem, że najpierw dasz sobie pomóc. A gdy wrócą Ci siły, to porozmawiamy. Chyba nie masz problemów ze słuchem, hm? — rzucił w jego stronę, po raz kolejny posyłając mu łagodne i niesamowicie spokojne spojrzenie. Pytanie, jak długo będzie wstanie grać kogoś, kim tak naprawdę nie był. A może właśnie to zachowanie było częścią jego paskudnej osobowości?
                                         
Venceslaus
Dezerter
Venceslaus
Dezerter
 
 
 

GODNOŚĆ :
Venceslaus Patterson.


Powrót do góry Go down

  Podejście chińczyka do pełnionej przez niego w granicach Melancholii roli nie było aż takie wiążące. Łowca musiał zrozumieć, że Yun nie czuł się wcale zmuszony podjąć z nim współpracy, sam zdecydował się rzucić w ten wir obowiązków, który był dla niego odskocznią od nędznej desperackiej egzystencji. Gdyby w którymś momencie nadstawianie łba za właściciela zaczęło mu zbyt mocno wadzić, zostawiłby go bez słowa. Bez ostrzeżenia. Był wolny, Venceslaus musiał to zrozumieć chcąc kontynuować ich porozumienie. Nie trzymał go tu żaden dług, którego niematerialnej wartości nie dało się spłacić.
  Podążył wzrokiem za jego palcem i przez pól sekundy oglądał zdobiącą twarz bliznę. Który z nich wyszedł z tamtej walki w gorszym stanie? Wuxian dorobił się legalnego zajęcia, dachu nad głową i sympatii reszty współpracowników. Siwowłosy pozostał z satysfakcją i wymordowanym, którego nie potrafił do końca oswoić.
  Dym ulatywał powoli z pomiędzy jego warg. Nie palił za często. Nie nosił ze sobą papierosów i nie odczuwał potrzeby zaspokajania nałogu, nigdy go z resztą nie nabył. Uzależniając się od zupełnie innych czynności nie miał czasu na leniwe wypalanie taniego tytoniu. Dzisiaj jednak do zabicia miał wiele godzin w ciągu których znalazł się także moment, by wypalić skradzionego ze stolika właściciela papierosa. Venc nieszczególnie się tym przejął.
  — Mniej niż się spodziewałem — przyznał szczerze w odpowiedzi na prowokacje mężczyzny.
  Ciepło bijące od przypalonej części papierosa nie zrobiło na nim wrażenia. Nawet gdyby żar zetknął się w końcu ze skórą, przyjąłby to ze stoickim spokojem. Nauczył się znosić ból, a blizny znikały za sprawą potwornej regeneracji. Poza tą, która zdobiła jego twarz, Yume nie posiadał na ciele żadnych skaz. Inna sprawa, że gdyby łowca rzeczywiście miał jaja go oparzyć, chińczyk nie pozostawiłby tego bez odpowiedzi.
  Westchnął, otaczając się nową chmurą dymu.
  — Masz tu setki pokoi. Którykolwiek się nada — mówił, uparcie ostając przy swojej potrzebie. Nie widziało mu się walczyć z łowcą o swoją wolność. Nienawidził walk, chętnie poddawał się zostając tchórzem, byle tylko uniknąć niepotrzebnej agresji. W ich przypadku na wymianie ostrych słów zapewne by się nie skończyło i strasznie go to irytowało. Zacisnął usta w wąską linię, gdy usłyszał, że nagle jego niechęć określono rzucaniem się.
  Najwyraźniej nikt mu dawno nie przyłożył. Jeżeli ktoś tu się do kogoś rzucał, to był to łowca. Złapał chińczyka za ubranie i zaciągnął na swoje włości siłą, a teraz trwał w oburzeniu, bo cerber nie chce pójść spać w wyznaczonym przez niego kojcu. Od razu było widać, że ma bardzo nikłe pojęcie o udzielaniu pomocy. Yunowi zrobiło mu się go na ułamek sekundy nawet szkoda.
  Nawet jeżeli jego ulubiony pokój zostanie wyremontowany, jeden, góra dwa dni działalności wymordowanego sprawią, że wróci do poprzedniego stanu. Pierwszym co zrobi po przekroczeniu progu będzie wybicie szyby. Ze względów praktycznych. Lubił spać na powietrzu, ale kiedy wracał do ludzkiej formy nie było to zbyt bezpieczne.
  W ostatnim momencie cicho parsknął. Dźwięk tak dziwaczny w połączeniu z jego niskim, sporadycznie używanym głosem brzmiał jakby ciemnowłosy zaczął się krztusić. Szczerze mówiąc niewiele brakowało, by rzeczywiście tak się stało. Zaciągnął się za mocno na tanim papierosie i poczuł jak dym łaskocze go w przełyku. Ledwo co wyzbył się tego okropnego, duszącego wrażenia, a teraz świadomie je sobie serwował. Czasami rzeczywiście podpadał pod kategorie masochisty. Moment później na jego twarzy nie było już żadnej oznaki emocji.
  — Mam alergię na pierdolenie, Venc — odpowiedział sucho. Siwowłosy był chyba najgorszą osobą do sądzenia o jego stanie psychicznym. Yume śmiał nawet sądzić, że z ich dwóch to właściciel był zawsze bliżej szaleństwa. Gnębiły go pewne sprawy, ale nie był na tyle głupi, by pozwolić im wpłynąć na jakość wykonywanych czynnośći. W pierwszej kolejności był pracoholikiem, dopiero potem istotą zdolną kształtować w sobie niepotrzebne emocje. — Z samego rana wybywam. Jeśli nie masz dla mnie pokoju, to nie widzę potrzeby się tu kręcić. Więc albo teraz, albo się pierdol.
  Zamachną się rękami i zmienił pozycję do siadu. Przez moment miał nawet ochotę zgodzić się na niezręczną pomoc Vencla, ale mężczyzna szybko uświadomił mu, że oboje tracą tylko czas. Wsunął buty na stopy, które nie zdążyły jeszcze odpocząć i podszedł do zlewu, by zatopić niedopałek w wodzie. Drzwi nie stanowiły problemu. Gdyby chciał wyjść, po prostu by je rozwalił. Dokładnie to samo stało się przecież z oknem w jego pokoju, gdy formujące się psie ciało przestało mieścić się we wnętrzu. Musiał wyskoczyć na zewnątrz, zanim rozwalił sufit, albo zawalił podłogę ciężarem wielkiego cielska.
  Miał zmęczony głos i wzdychał ciężko po każdym niepełnym oddechu, ale nie zamierzał pozwolić łowcy sądzić, że z powodu swojej przygody osłabł. Nie było go tam, nie widział nic. Nie miał pojęcia co się zdarzyło. Nic, co zachwiałoby jego psychiką. Nic. Nic. Nic.
  Uderzył ręką o kilka naczyń wpychając peta do osiadłej na dnie wody. Przedmioty zatańczyły niebezpiecznie i runęły na ziemię. Szkło rozsypało się pod jego butami z przyjemnym dla ucha, wręcz melodyjnym dzwonieniem. Małe fragmenty rozniosły się z rozpędem po podłodze całego mieszkania.
                                         
Yume
Opętany
Yume
Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Yun Wuxian Mei


Powrót do góry Go down

Główny problem polegał na tym, że dług Yume względem dezertera cały czas rósł. Nie obchodziła go moralność, z którą walczył wymordowany. Również nie musiał udowadniać mu, że w dniu, w którym chcąc nie chcąc dołączył do współpracy z nim, głównie przez niepożądane okoliczności, Yun tak prędko nie uwolni się od właściciela hotelu. Nawet jeśli nadejdzie dzień, w którym zerwie wiążącą z nimi umowę, Ven sprawi, że zawsze będzie czuł jego obecność na swoim karku. Wykończy go do póki do póty nie uzna, że mężczyzna całkowicie spłacił to co chciał, aby spłacił.
Dla niego był to w porządku układ. Lubił mieć przy sobie jednostki, które w jakimś stopniu były dla niego przydatne. Nie przywiązywał większej wagi do tego, że ktoś wczoraj chciał go zabić, a dwa dni później będzie dla niego pracować jakby nigdy nic. Czasem robił to celowo, w ten nieludzki sposób sprawdzając poszczególne jednostki. Również nie czuł zagrożenia, a na każdego delikwenta potrafił znaleźć właściwe rozwiązanie. Yume w tym przypadku nie był odosobniony. Od zawsze wydawało mu się, że jest wolny, a jego pracodawca nie ma najmniejszego panowania nad bestią, którą w nim siedziała. Mylił się. Pozwalał mu na więcej niż większości, to fakt, ale Venceslaus nie odsłonił całego siebie przed nim. Nie musiał tego robić, aby móc udowodnić swoją wyższość, odwagę czy siłę. Jeśli jednak mężczyźnie tak bardzo zależało na tym, aby pokazać mu, kim naprawdę był eks-łowca i dlaczego niektórzy potrafią się go bać, wystarczyło jedno małe słowo, a pokazałby oblicze bez sumienia i jakiegokolwiek zawahania.
I w kolejnym wybiłbyś mi szyby? To, że pozwalam Ci na nieco więcej, nie znaczy, że możesz to nadużywać — lekko ostrzegawczy głos wydobył się z gardła łowcy, znacząco patrząc się na Yume. Nie mógł zarzucić mu tego, że źle wykonywał robotę, którą mu zlecał. Jednak czasami miał ochotę strzelić mu w łeb za bezczelność, którą momentami aż za bardzo nadużywał. Venceslaus również miał swoje zasady i granice, których nie chciał, aby inni przekraczali. Yun w tym momencie zbyt często to robił. Cierpliwość właściciela z każdą możliwą sekundą znikała, a zamiast niej pojawiła się lekka irytacja. Niby starszy, a mimo to wciąż zachowuje się jak rozwydrzony gówniarz.
Yun całym sobą tylko potwierdził swoje szczeniackie zachowanie. Z ich dwóch w tej chwili to nie Ven zachowywał się jak szaleniec, choć na co dzień z pewnością nim był. Nie mógł przystąpić na słowa, które wypowiadał mężczyzna, a ciche, zmęczone westchnięcie wydobyte z przepony Venceslausa sugerowało, że rzeczywiście nie najlepszym pomysłem było zabieranie go do swojej twierdzy, w której nikt nie miał prawa im przeszkodzić. Dźwięk rozbijanych naczyń tylko utwierdziło to przekonanie. Dobrze, ze nie przywiązywał się do czegokolwiek, więc nie było mu szkoda naczyń, które zostały zbite. Jeśli myślał, że coś takiego może wyprowadzić Vena z równowagi, to grubo się mylił.
Ale jak każdy na świecie miał swoje zasady. Yume przekroczył granicę. W tym momencie pozwolił sobie na zbyt wiele, a stan, w którym znalazł się wymordowany nieszczególnie obchodził łowcę. Czym była złość Yuna? Ból, cierpienie i zniechęcenie? To wszystko to tylko stek bzdurnych emocji, których Venceslaus nie rozumiał. Nigdy nie kierował się czymś tak prymitywnym, więc nie mógł zrozumieć tego, co właśnie czuł.
Wiesz Yun... — zaczął, zdecydowanym, ale spokojnym krokiem podchodząc do rozzłoszczonej bestii. Chciał kąsać i pokazać, że potrafi. Wiedział, że pragnął udowodnić, że w tym momencie był odporny na wszystko. Ale czy aby na pewno? Udawać brak emocji, a ich nie mieć są zupełnie czymś innym i Ven wiedział to aż nazbyt dobrze. Pomimo tego, że był chodzącą pustką, był inteligentny i widział kiedy ktoś kłamał, a kiedy nie. Jawną niechęć czuł od samego początku, więc starał się ją zniwelować dla czystego spokoju. Ale teraz widział, że wymordowany bił się czymś, co dla niego nie było do końca zrozumiałe. Mógł mieć tylko przypuszczenia, że stało się coś złego. Tylko co w mniemaniu Yuna jest tym złem? — Nie rozumiem jednego. Skoro tak bardzo chcesz, abym się pierdolił, czemu wciąż tu jesteś? Jeśli uważasz się za silniejszego, to wyjdź stąd i nigdy nie wracaj — dokończył, a chłodne spojrzenie zmierzyło sylwetkę wymordowanego. Chociaż starał się być dla niego sztucznie miłym, nie potrafił kimś takim być. I nie dawał mu wolnej ręki. W porównaniu do niego, to właśnie Venceslaus wydawał się być kompletnie wypruty z emocji. Nie ruszył go moment, w którym Mei zaczął pyskować do swojego pracodawcy, ani ten, w którym stąpał po potłuczonych naczyniach. Pomimo tego, co widział w mężczyźnie, nie zamierzał być wyrozumiały.
A może to Twoja oznaka tchórzostwa? Od tamtego czasu niewiele się zmieniłeś, Yun. Popatrz co narobiłeś przez słabości, z którymi nie umiesz walczyć — a na znak swoich słów, nie wahał się chwili dłużej, by jednym, konkretnym i niespodziewanym ruchem sprowadzić Yume do parteru. W tym momencie jego twarz miała jeszcze bliższy kontakt z naczyniami, które chcąc nie chcąc musiał rozbił. Trzymał go w dość silnym chwycie; kolanem przyciskając jego tułów do podłogi, natomiast jedną ręką trzymał go za łeb, znacząco odchylając jego twarz od rozbitego szkła, drugą zaś boleśnie wykręcając mu jego rękę. Minimalnie gwałtowny ruch ze strony mężczyzny, a będzie mógł pożegnać się ze zdrowym ramieniem. I z piękną twarzą również.
Mówisz, że masz alergię na pierdolenie, ale nie przeszkadza Ci to jak pierdolisz innych, Yume. Az niedobrze mi od hipokryzji, którą słyszę w Twoich własnych słowach. Tylko na tyle Cię stać? Myślisz, że trochę poszczekasz i będzie dobrze? Jesteś tchórzem, Yun i nikim więcej. Właśnie dlatego tu jesteś i nigdy stąd nie odejdziesz — powiedział zniżonym głosem, by dobitnie dać mu do zrozumienia, że nieważne co zrobi i tak będzie w głębokiej dupie. Spotkanie z rzeczywistością nigdy nie było przyjemne i pomimo tego, że Venceslaus bardzo długo znosił zachcianki wymordowanego, to przekroczył granicę dobrego smaku, na którą właściciel nie mógł nikomu pozwolić. I pomimo lekcji, którą chciał dać pracownikowi, nie puścił go póki nie miał gwarancji, że Mei zejdzie trochę z emocji, w co akurat wątpił. Znał słabości, którymi na co dzień potrafili się żywić. A ich główną słabością były uczucia, na których niepotrzebnie budowali swoje życie.

______
Wybacz, że tyle czasu czekałaś oraz za słabą jakość postu. ~
                                         
Venceslaus
Dezerter
Venceslaus
Dezerter
 
 
 

GODNOŚĆ :
Venceslaus Patterson.


Powrót do góry Go down

  Nabrał powietrza w płuca i wydusił je z siebie z przeciągłym, zmęczonym westchnieniem. Czyja to była niby wina? Jaki miało sens posiadanie tak obszernego, bogatego mieszkania, kiedy było całkowicie niefunkcjonalne? Góra naczyń uległa lekkiemu gestowi waląc się na podłogę bez ostrzeżenia, a chińczyk mógł jedynie patrzeć, jak zastawa zamienia się w porcelanowe puzzle. Za sprawą bujnej wyobraźni czuł już śmierdzący oddech Venca sapiącego mu na kark z szorstkim: "twój dług się powiększa...".
  Szczęśliwie Yun nie miał w zwyczaju zaprzątać sobie głowy należnościami, jednak widok roztrzaskanych misek i talerzy trochę go denerwował. Taka strata, nie tylko dla łowcy, ale dla samej Desperacji. Kiedy siwowłosy umrze, jego rzeczy trafią w dalszy obieg, a zdarzy się to zapewne prędzej niż później.
  Czubkiem buta odsunął z na bok odłamki obiecując sobie, że zajmie się powstałym bałaganem za moment. Zgasił w końcu papierosa i utopił go pod cienką warstwą brudnej wody odkładając wilgotnego peta na resztę jemu podobnych. Czarny popiół nasiąknięty wilgocią rozsmarował się na skraju umywalki dodając do jej upapranej powierzchni nowy, abstrakcyjny wzór. Obrócił się plecami do zlewu, oparł pośladkami o jego obudowę i zaczął przyglądać się porcelanowej apokalipsie.
  Dezerter słowna tyradą walczył o uwagę Yume i kiedy zmienił ton, rzeczywiście ją otrzymał.
  — Zagotowałeś się — stwierdził wymordowany, sięgając po kij od miotły w nadziei, że na jej końcu odnajdzie się także szczotka, ale zawód był oczywisty. Z całości narzędzia pozostał jedynie solidny kij, którym mógł co najwyżej sobie pomachać. Nie potrafił zrozumieć gniewu Venceslausa. Dotychczas sądził, że szczery przekaz konkretnych informacji oszczędzi kłopotu, ale siwowłosy był bardziej wyczulony na jego nieprzychylność, niż dwunastolatki, którym tłumaczył, że nie mogą zakochiwać się w tak starym nauczycielu. — Chce z tobą porozmawiać na temat, który sam poruszyłeś. Nie rób z siebie niezdecydowanej kobiety, tylko mów.
  Męczyły go te podchody. Mogli mieć już wszystko za sobą, gdyby łowca w połowie rozmowy nie zmienił zdania i wypluł z siebie wszystko, co ma do powiedzenia. Yun znał swoje ciało, znał siebie. Jedna noc nie pomoże mu się oczyścić, poza tym nie żartował z kolejną podróżą. Zanim nastanie świt już go tu nie będzie, a właściciel będzie mógł sobie tylko pluć w brodę, że milczał. Próbował go przed tym ostrzec i nie mógł pojąć, w którym momencie ten uznał wypowiedzi chińczyka za pokaz siły.
  Musiały cechować go potwornie niskie standardy, skoro urażony słowami zamienił swój gniew w czyny
  Yun nie czuł bólu tak, jak odczuwa go zwyczajny człowiek. Dyskomfort był zaledwie informującym resztę ciała o stanie organów bodźcem, z którego czerpał najpotrzebniejsze informacje nie reagując zbyt ekspresywnie. Widok szkła i porcelany nie zrobił na nim większego wrażenia. Twarz łowcy również.
  — A ty znowu mieszasz moje życie seksualne ze swoimi sprawami, prawie jakbym zaciągając do łóżka innego faceta zdradzał twoje interesy. Nie wiem Venc, może ty się we mnie zabujałeś, co? — zakpił obojętnym tonem tak, jakby żadna konwersacja nie mogła wywrzeć na nim wrażenia. W pewnym sensie właśnie tak było. Nie dbał o swoją twarz, nie dbał o rany i blizny, które znikały wraz z bólem za sprawą potwornej regeneracji i jego zwierzęcych przemian. Dezerter mógł go wyzywać od tchórzy, mógł próbować go obrazić, a efekt leżał daleko poza jego zasięgiem. Nie był dla cerbera na tyle bliską osobą, by jego zdanie jakkolwiek się liczyło.
  — Wyrzuć to z siebie wreszcie. Masz dla mnie jakieś zadanie? — brnął uparcie, poprawiając zmierzwione przez łowcę włosy dłonią, która nie była akurat boleśnie wykręcana.
  Musiał być chyba najgorszym rodzajem ofiary. Takim, który nie reaguje na to, co się z nią dzieje. Był obojętny na ból, poniżanie i pozbawiony strachu. Jego białe oczy nadal wyrażały jedynie skupienia i kiedy nie patrzyły akurat na siwowłosego, spoglądały w przestrzeń bez emocji.
  Nie poganiał mężczyzny do udzielenia odpowiedzi. W myślach planował już znalezienie sobie nowego, może nawet stałego lokum, dzięki czemu nie będzie musiał widywać tej parszywej mordy częściej, niż wymagała tego praca. Nigdy nie sądził, że dopadnie go potrzeba stabilności, ale w wielu sprawach porządny kąt oszczędziłby mu problemów. Miał swoją potwornie zapuszczoną dziurę, której nie odwiedzał od miesięcy, więc istniała spora szansa, że coś się w niej zagnieździło, ale to nadal było miejsce bliższe domowi niż cokolwiek innego. Nie będzie mu brakować niewygodnego łóżka, ani widoku na ruiny Desperacji. W tym względnie nie był zbytnio sentymentalny.
                                         
Yume
Opętany
Yume
Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Yun Wuxian Mei


Powrót do góry Go down

Do Yume obowiązków nie należało gospodarowanie pomieszczenia, gdzie jego bałagan przyprawiał go o lekką irytację. To w jaki sposób chciał żyć łowca było tylko jego interesem. Lub zwyczajnym brakiem chęci do dbania o to miejsce. Pomimo tego, że bywał różny, to nie chciał być na tyle bezczelny, aby czyjeś domostwo wytykać palcem. Albo niszczyć komuś bezpodstawnie naczynia. Lubił znęcać się nad kimś psychicznie, ale znał wartości rzeczy, którymi na co dzień zdobywał i nimi później handlował. Wiedział tez, że niektórzy oddaliby duszę, aby mieć tak ładną zastawę, która w tej chwili leżała potłuczona na podłodze i bynajmniej nie z winy Venceslausa.
O uwagę Yuna zdecydowanie nie prosił — w porównaniu do niego nie był kundlem, który żerował na innych. Nie zaciągał długów, również na to wszystko zapracował sobie całkiem sam. Nie mógł powiedzieć, że nie wyręczał się innymi, kiedy było mu to na rękę, ale który biznesmen tego nie robi, kiedy może sobie na to pozwolić? Nie musiał ganiać po całej Desperacji w załatwieniu jednej rzeczy. Robili to inni za niego. Również nigdy nie był uzależniony od nikogo i zawsze potrafił sobie świetnie sam radzić. Gdyby nie to, dawno zostałby pożarty przez ściganych łowców, którzy początkowo aż za bardzo pragnęli jego głowy. Yume miał bogate lata za sobą, głównie z tytułu wymordowanego. W porównaniu do niego, Venceslaus mógł pochwalić się ciekawszymi latami, które przeżył jako łowca. Był jednym z nielicznych, którzy żyli tak długo, w dodatku jako ktoś, kto nie przynależał do tej grupy. Samo to świadczyło o tym, że był starym weteranem z przerośniętym ego. Dało się to wyczuć.
Nie mówiłem o Twoim życiu seksualnym, Yun. Ale to całkiem urocze uważać, że takie uczucie jest możliwe w czasach, w których nie ma szans na przetrwanie.
To nie była kwestia urażenia, chociaż jeśli Yun wolał interpretować to sobie w ten sposób, starał się to zrozumieć. Prawdą było, że mimo wszystko Ven nie lubił być nazbyt cierpliwy, ale także nie chciał stosować od razu przemocy, pomimo tego, że lubił to robić. Czasami jednak przypadek bywał niezwykle trudny i śmiało mógł powiedzieć, że Yume był wytrwały na męki i podchody, w które bawi się mężczyzna. Venceslaus tylko przez moment uznał to za dobrą zabawę. Ale każda dobra zabawa potrafiła się szybko kończyć. W tym wypadku nie było inaczej i dotychczasowy zapał, który od niego bił, zamienił się w jawną obojętność. I niechęć.
Koniec końców puścił go równie szybko co złapał i chwilowo unieszkodliwił. Nie przejmował się tym, że puścił go na wprost potłuczone naczynia. Również miał tupet sięgnąć po szczotkę do podłogi i rzucić ją przed twarzą wymordowanego, jasno dając mu aluzję tego, aby to posprzątał. Co jak co, ale nie zamierzał mieć szkła na podłodze. Każdy miał swoje granice bałaganu.
Tak. Posprzątaj to — odparł, chociaż tym razem na jego wargach nie dało się dostrzec uśmiechu, którym wcześniej gościł opętanego. Kątem oka spojrzał się na wystraszoną Tatrię. Podszedł do niego, aby chociaż odrobinę uspokoić zwierzę, któremu niespodziewany hałas nieszczególnie podpasywał. Dźwięk tłuczonego szkła na pewno nie był przyjemny dla jego wrażliwych narządów słuchowych.
Nie ufam komukolwiek z DOGS. Każdy pracownik tego hotelu to wie. Zbyt wiele razy zawadzali moim interesom. Nie chcę wtrącać się w Twoje życie prywatne, nieszczególnie mnie ono interesuje. Ale jeśli chwilowy pobyt i ewentualne wizyty tego brudnego kundla zaczną mi zawadzać, obwinię nie tylko jego, ale i Ciebie. Chcę, abyś miał to na uwadze — odparł w końcu, najwyraźniej nudząc się grą, która tylko przez krótki moment sprawiała mu małą satysfakcję — Skoro nazajutrz, a raczej już o świcie ma Ciebie tu nie być, zadanie, które miałem dla Ciebie zlecę komuś innemu. Zależy mi sprawnym wykonaniu — dodał, a mówiąc to wszystko przez cały ten czas był zajęty łagodzeniem wystraszonego zwierzęcia, który o dziwo całkiem dobrze czuło się, kiedy właściciel szorstkimi dłońmi gładził ptasie pióra. Było to na swój sposób relaksujące.
Prawdą było, że Venceslau nigdy nie przywiązywał się do kogokolwiek. Lubił grozić i robić poczucie, w którym inni myśleli, że przywłaszcza sobie innych. Jednak wielu było takich, którzy zginęli z jego ręki bądź po prostu opuścili go na rzecz długotrwałej wędrówki. Jeśli Yume miał być kolejnym, który chce odciąć się od ciężkiego charakteru eks-łowcy, nie zdziwiłoby go to, gdyby o świcie zniknął i już nigdy tu nie wrócił. Ile jednak było prawdy w tym, że Yun był tu tylko z własnej woli? Prawdą było, że Venc nie najgorzej płaci za wykonywanie  zleceń. Umiał docenić dobrego pracownika, jak i skarcić takiego, który źle wypełniał swoje obowiązki. Póki co, Venceslaus ani razu nie powiedział złego słowa na wymordowanego. Więc nie rozumiał niechęci, która żywiła ze strony opętanego. Wychodził więc z założenia, że inni bywali czasem bardziej skomplikowani od niego samego, a wiedział, że miał trudny charakter do przełknięcia. W końcu chciał, aby właśnie taki był.

|| Sorki za jakoś. ~
                                         
Venceslaus
Dezerter
Venceslaus
Dezerter
 
 
 

GODNOŚĆ :
Venceslaus Patterson.


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 1 z 2 1, 2  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach