Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 1 z 2 1, 2  Next

Go down

Najniższy kondygnacja budynku, gdzie wstęp mają tylko wybrani. To tutaj przetrzymywani są najniebezpieczniejsi Wymordowani oraz złoczyńcy, którzy czekają na egzekucję. Tak, tak. Znajdują się tutaj sale śmierci. A na końcu korytarza są drzwi z małą kratką. Za nimi znajduje się klatka, miejsce zamieszkania Wojskowego Psa, gdzie dostęp ma tylko i wyłącznie jedna osoba. Na tym poziomie nie ma okien, a nikłe światło dają małe, gołe żarówki, zamocowane do ścian. Jest tu zimno i wilgotno, a w tle słychać jęki skazańców.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie wolno mu było opuszczać jego klatki. A jeżeli już, to mógł poruszać się po tym korytarzu. Nigdzie indziej, chyba, że był trzymany na smyczy przez swojego Właściciela. Ale go nie było. Wyjechał. I ktoś inny musiał zająć się Leviathanem. A raczej Natanem, bo przez cały jego pobyt tutaj funkcjonował jako Natan. No, chyba, że odbywał się trening z jego właścicielem, to wtedy wypuszczano Leviego.
Ale tak to... bano się go. Zresztą sam Levi dawał im ku temu powody.
No ale mniejsza, wracając do głównego wątku.
Osoba, która akurat zajmowała się Leviathanem, czyli przynosiła mu jeden posiłek dziennie, najwyraźniej zestresowana czy bujająca w obłokach, nie zamknęła na klucz drzwi jego klatki. Może nie sądziła, że przeuroczy Natan i do tego w kaftanie bezpieczeństwa w jakiś chory sposób wydostanie się? Ba! Dzięki znanemu tylko sobie sposobie wypuści Leviego? No nic. Jeden zero dla niego.
Levi wyszczerzył ostre kły w dzikim uśmiechu i wyszedł na korytarz. Szarpnął się lekko, jednakże tym razem kaftan był dostatecznie mocno związany, tak wiec nic nie wskazywało na wyswobodzenie się.
Został zatrzymany przez jednego więźnia. Średniej wielkości chłopaczyna załkał, błagając go o pomoc w ucieczce. Desperat.
Levi przechylił nieco głowę i parsknął szyderczym śmiechem, po czym uderzył stopą w metalowe kraty.
- Pomogę. - powiedział wesoło i przykucnął tuż przed kratami, pokazując chłopaczkowi, by ten podszedł do niego.
- Chodź, powiem Ci na ucho magiczny sposób na ucieczkę. - dodał, a źrenica w jego oku zwęziła się jeszcze bardziej. Cenne sekundy, a Levi omal nie posikał się z podniecenia.
Wyczuł odpowiednią chwilę, kiedy profil chłopaka znalazł się na tyle blisko, że Levi mógł sięgnąć jego skóry.
Wbił ostre kły w odstający płatek ucha nieznajomego i zaciskając z całej siły szczękę szarpnął. W celi rozległ się krzyk bólu i cierpienia, kiedy młode ciało wiło się na ziemi, ściskając za lewy bok i brocząc krwią posadzkę. Levi zachichotał się, ściskając w wargach odgryziony kawałek ucha, będąc głuchym na wewnętrzny płacz Natana.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wbiła podeszwę w jego łeb.
Drodzy parafianie.
Wiecie dlaczego niektóre panny noszą glany, o wzmocnionej metalem podeszwie?
Nie?
Oh.
To teraz już wiecie.
Po solidnym i dość wymownym przywitaniu się, Alvaro wzięła się pod boki, przechylając biodro na bok i przyglądając się z niesmakiem niebieskowłosej bestii. Jak wiadro z farbą brudzi ścianę, tak emocje wylały się na jej twarz. Jej usta wykrzywiły się w niesmaku, brwi zmarszczyły się mocno, w oczach, barwy letniego nieba, pojawił się wściekły błysk. I to wszystko w jednej, króciutkiej chwili.
Czy ciebie do reszty pojebało? ― warknęła pod nosem, nawet nie zerkając na nieszczęsną ofiarę, która do teraz wrzeszczała, najwidoczniej uważając, że to pozbawi ją bólu. Wraz z tymi słowami Levi mógł ujrzeć, jak w jego stronę kierowane jest długie, lśniące ostrze. Bułat wydawał się jedynym czystym przedmiotem, jaki znajdował się w zasięgu wzroku. Zewsząd dobiegały jęki zmor, czuć było obrzydliwą woń stęchlizny, rozkładu, nieświeżych owoców, teraz również świeżej krwi. Każdy z tych czynników powodował jawne odruchy wymiotne. Raina była pewna, że gdyby przyprowadziła tu przypadkowego przychodnia, zrzygałby się jej na buty, nie mogąc znieść smrodu i widoku.
Ona sama czasami miała problemy.
Choćby teraz. Omiatała wzrokiem właśnie obrzydliwy obraz. Najchętniej zerwałaby go ze ściany, złamała wpół i wrzuciła do kominka, ale... To nie liche dzieło sztuki ― to tragiczna rzeczywistość.
Podnoś swoje żałosne, brudne cztery litery i nogami do przodu spierdalaj do pokoju, psie. Dostałam jasne przekazy, że mam przynieść ci coś do jedzenia.
Faktycznie.
Zaraz obok, na stoliku, przy którym powinni siedzieć strażnicy (względnie jeden dżentelmen) leżała taca z miską. Parującą miską, żeby było zabawniej, więc z rozmachu można uznać, że było to danie zdecydowanie nie na poziomie tego korytarza.
Dziewczyna poruszyła żwawo nadgarstkiem, sprawiając, że końcówka broni zatoczyła malutkie półkole w powietrzu, jakby wskazywała konkretną drogę, którą sam Leviathan z pewnością znał doskonale.


| Hueh, limit padł. |
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nawet nie zauważył zbliżającego się dziewczęcia. Był tak pochłonięty obserwowaniem rzucającego się w bólu mężczyzny, że wyłączył się na praktycznie wszystkie bodźce zewnętrzne. I wtem dostał potężnym kopem w łeb, co odrzuciło go do tyłu. Levi momentalnie podniósł się na kucki i spojrzał na kobietę, wydając z siebie ciche warczenie. Niczym prawdziwy pies.
Wypluł kawałek ucha pod nogi kobiety, zlizując z warg resztkę krwi. Cudowny metaliczny posmak powoli głaskał jego zmysły, nakręcając coraz bardziej, o czym świadczyło dzikie spojrzenie jednego oka wlepione w kobietę. Tak, Levi wyglądał, jakby szykował się do ataku. I właściwie tak było. Co prawda daleko mu jeszcze było do stanu nastawionego na typowe zabicie, a na jakie mu zezwalano w terenie i nad którym mógł zapanować tylko jego właściciel, aczkolwiek w tym momencie był rozjuszonym kundlem, który przed chwilą posmakował krwi.
Chłopak przeniósł swoje spojrzenie na lśniące ostrze i zachichotał cicho pod nosem. Przysunął swoje wargi do niego i wysunął język. Koniuszkiem przejechał po jego ostrzu, nie zważając czy sobie zrobi krzywdę czy też nie. Ponownie spojrzał na nią, jakby sprawdzał jej reakcję. Złudzenie. Raptownie zacisnął zęby na ostrzu i szarpnął, zagryzając mocniej, jakby chciał, by metal pękł na małe kawałeczki w jego szczęce. Nic takiego jednak się nie stało, toteż szarpnął mocniej głową, ale i tutaj zawiódł, gdyż broń nadal znajdowała się w dłoni kobiety. Zrezygnowany odsunął się, najwidoczniej niezadowolony. Poruszył barkami, ostatni raz próbując się wyswobodzić, lekko kiwając się w przód i w tył, aż wreszcie zamarł w totalnym bezruchu. Alvaro mogła już wiedzieć, że to kwestia paru sekund jak Levi rzuci się na nią w ataku, gdy nagle machnął głową w bok, przywalając nią w metalowe kraty.
- Morda! - warknął, bynajmniej nie do niej. Siedział tak przez chwilę, wpatrując się w ziemię, aż wreszcie jego twarz nieco złagodniała.
Natan.
Najwidoczniej w pewien sposób wpłynął na umysł Leviego. Chłopak powolnym ruchem przesunął się wzdłuż krat stając na nogi. Zadarł nieco głowę do góry, z racji różnicy wzrostu i zaśmiał się kpiąco. Obrócił się w okół własnej osi i wreszcie ruszył w stronę swojej celi. Co chwilę zerkał za swoje ramię, jakby sprawdzał czy kobieta idzie za nim.
Prychnął pod nosem gdy wreszcie znalazł się w swojej klatce, w której... nic nie było. Była surowa, z dwoma żarówkami zawieszonymi pod sufitem i zabezpieczonymi kratkami. W kącie leżał koc na przyniesionym sianie, a w drugim kącie miska z wodą. Levi od razu podszedł do swojego legowiska i na nim przysiadł, wpatrując się w kobietę.
- Gdzie tamta kurwa? - przekrzywił głowę lekko w bok i się uśmiechnął, dając do zrozumienia, że ma na myśli inną kobietę, które zadaniem było wczorajsze nakarmienie chłopaka.
- Boi się? Czy po prostu każdego dnia będą przysyłać mi nowe? - dodał szczerząc się jeszcze bardziej.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Choć żaden mięsień na jej twarzy nie drgnął, nowa fala obrzydzenia znalazła ujście w niebieskich oczach. Wymalowało się w nich wszystko to, co chciała zatuszować ciałem, wiedząc przecież, że dusza i tak zrobi swoje; otworzy się przed każdym, nawet najbardziej niechcianym człowiekiem, ukazując mu najdrobniejsze i najintymniejsze myśli Rainy. Nie mogła nic na to poradzić i liczyła cicho, że mężczyzna należy do tego szerokiego grona idiotów-analfabetów.
Nie usłyszała warczenia – trudno, naprawdę, żeby było inaczej – i pewnie dlatego nawet nie zareagowała, wciąż stojąc z dumnie uniesioną piersią, w pewnej siebie pozie. Mogła tylko stać i wpatrywać się w niego, odczytując najdrobniejsze gesty, jakie wysyłał jej ciałem. To jak zadrżały ramiona, jak się uśmiechał, jak w jego spojrzeniu dojrzała błysk swego rodzaju obłędu. Nie bała się. Jak mogłaby się bać, na co dzień pracując z szaleńcami? Co rusz przechodziła obok psychopaty, drażniła psychikę następnego mordercy, ironizowała z wyglądu jeszcze jednego, powykrzywianego tu i tam wymordowanego. A wszyscy byli równie wściekli, równie niewyżyci, agresywni, niepohamowani. Być może dlatego właśnie nie zdziwiło go jej zachowanie. Uniosła nawet brew w geście odpowiedzi.
Szarpnięcie.
Brwi ściągnęły się raptownie. Alvaro warknęła pod nosem, zaciskając palce na rękojeści, z doświadczenia wiedząc, że jeśli wyrwie jej teraz broń, z pewnością rzuci się do gardła. I być może dlatego jej druga ręka trafiła z powrotem na biodro, gdzie czekał paralizator i broń palna o wystarczającej sile kalibru – czterdziestka piątka, była w stanie odrzucić jego łeb do tyłu.
Niepotrzebnie.
Palce musnęły ledwie lodowaty metal, ale nie chwyciły pistoletu. Uderzenie głową w kraty skomentowała wymownym cmoknięciem. To było takie urocze, gdy zmagał się sam ze sobą. Gdy się podnosił i patrzył na nią tak hardo, że sekunda dłużej, a odpowiedziałaby mu uśmiechem pełnym cukru.
Chwyciła tacę, opierając ją o całą długość ręki – od nadgarstka, po wewnętrzną stronę zgięcia – i ruszyła wolnym, wręcz niechętnym krokiem za Nathanem, niemalże z wybitym na twarzy zdaniem: „za jakie, kurwa, jakie grzechy?”
Jego cela faktycznie była... nijaka. Nie było sensu specjalnie rozwodzić się nad wystrojem wnętrz, bo ten widocznie postanowił spakować swoje manatki i wybrać się na dłuższe wakacje, pozostawiając psiaka w objęciach zimnej, mrocznej nory, wypełnionej śmierdzącą wonią.
Rozległ się ostry brzęk chowanej do pochwy broni, gdy metal otarł się o metal, a chwilę później charakterystyczny dźwięk – coś między kolejnym brząknięciem, hukiem, a trzaskiem, gdy taca uderzyła o ziemię, a miska zatańcowała, okręcając się i podskakując parę razy, przy okazji wyrzucając połowę racji na ziemię.
Papka  było jasnobrązowa, wystawały z niej jakieś kiełki, korzonki i chuj jeden wie co jeszcze zginęło pod butem Alvaro, gdy przyciskała podeszwę buta do zabrudzonej „posiłkiem” gleby. Przyjrzała się wtedy ustom chłopaka i parsknęła cicho pod nosem, mając tylko cichutką nadzieję, że nie zabrzmiała zbyt gówniarsko.
Jakbym to wiedziała, to nie byłabym strażnikiem, tylko wróżką. – Kiwnęła głową na rozbryzgane śniadanie. – Obyś się udławił – rzuciła mu nowoczesną formą „smacznego”, wreszcie odsuwając się o te dwa, czy trzy niezbędne kroki, przy okazji łaskawie przestając wdeptywać maziowatą, wylaną porcję w podłoże. Oparła się bokiem o ścianę, tuż przed otwartym wejściem i wlepiła spojrzenie w... khm.
Naprawdę jesteś tajną bronią? – wyrwało się jej, nim porządnie zdążyła się ugryźć w język. Prawdę mówiąc, widziała go pierwszy raz, choć miała dostęp do wszystkich poziomów więzienia. To był jej pałac, jej terytorium, jej las, którego znała każdy korzeń, każdy zakamarek. Były jednak sektory, do których nie wchodziła, gdy nie musiała. Nie z powodu strachu. Nie wszyscy strażnicy posiadali wystarczająco wysoką dawkę odwagi czy obojętności; zdarzali się i tacy, którzy przychodzili do tej pracy, trzęsąc kolanami, aż dwa piętra niżej ich słychać. Tacy mówili zdecydowanie za dużo, zdecydowanie bez składu. Tworzyły się historyjki o duchach i legendy o potworach, podczas gdy Alvaro starała się ubić kolejnego zombie'aka w grze na konsolę.
Pewnie tym się od nich wszystkich różniła. Zabrakło jej nie samego strachu, bo ten nierzadko ściskał za serce. Brakowało ludzkich odruchów, łączności ze społeczeństwem.
Zmarszczyła nos.


Ostatnio zmieniony przez Alvaro dnia 12.04.14 11:59, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

// jacie. Twoje posty takie długie. Moje hobbity przy Twoich Gandalfach takie marne ._.

Chłopak nawet na moment nie spuszczał z niej swojego spojrzenia. A idiotyczny uśmiech zdawał się być przyklejony do jego gęby. W końcu oderwał wzrok od jej twarzy i utkwił go w posiłku. Podniósł się ze swojego legowiska, gdy ta cofnęła się, zostawiając mu łaskawie przestrzeń i podszedł do miski. Przykucnął, nachylając się i powąchał ją. Aczkolwiek nie zaczął jeść, tylko spojrzał na nią i wstał.
Co prawda Levi nie znał takiego pojęcia jak "godność". Został z niej obdarty już dawno temu, gdy tylko trafił pod "skrzydła" naukowców. A brak jego asymilacji ze społeczeństwem, spaczenie w tym przypadku pogarszało tylko sytuację. Nigdy nie był uczony co może a czego nie. Co wypada, a z czym musi się wstrzymać, bo tak nie wypada.
Co nie zmienia faktu, że nie miał zamiaru pożywić się na jej oczach. Raz, że serwowano mu każdego dnia, przez wszystkie te lata, tą samą śmierdzącą papkę smakującą jak papier toaletowy, to dwa, że jego instynkt nie pozwalał mu pożywić się przed kimś. Bo wtedy stawał się bardzo łatwym celem ataku. Jedyną osobą, przy której jadł, był jego właściciel. Ale też tylko dlatego, że kiedy odmawiał, był karany. Tym cholernym bólem w głowie.
Doskoczył do ściany znajdującej się naprzeciwko kobiety i przykucnął przy niej.
- Jestem? - odpowiedział pytaniem na pytanie. Owszem, powtarzano mu, że jest ich bronią, że należy do nich i tylko do nich. Słyszał również przeróżne określenia kierowane pod jego adresem, nie zawsze dla niego zrozumiane. Ale sam Levi, czy nawet Natan, nie przykuwali do tego zbytniej uwagi. Bo po co? Mieli jasno określone zadanie i tego się mieli trzymać. Cała reszta, ta cholera otoczka w okół tego nie obchodziła go.
Może i jestem. A Ty? Czym jesteś? - dodał po chwili i ponownie wstał, krążąc po swojej klatce. Zachowywał się poniekąd jak dzieciak, który od długiego czasu nie został uraczony jakąkolwiek obecnością i wreszcie miał okazję zamienić z kimś parę słów. Nie mógł usiedzieć, ale też z drugiej strony nie mógł zrobić tego, na co miał ochotę. To tak, jakby komar upieprzył Cie w poślada, a Ty nie możesz za cholerę się podrapać. I tak wiercisz się i wiercisz, nie mogąc usiedzieć, ale też nie wiedząc co zrobić z tym fantem.
- Hej! - zatrzymał się raptownie w odległości od kobiety z jakieś dobre cztery metry, niemal świdrując ją na wylot spojrzeniem złotej tęczówki.
- Chcesz sprawdzić, czy jestem tajną bronią? - zapytał obnażając ostre zębiska, jakby właśnie ujrzał jakiś naprawdę smakowity kąsek. Cóż, zawsze to lepsze niż siedzenie w czterech ścian sam ze sobą.
- Tylko musiałabyś do mnie podejść. No, chyba, że to ja mam do Ciebie podejść - dodał po chwili i nie czekając na jej odpowiedź, podbiegł do niej, niemal błyskawicznie pokonując dzielącą ich odległość. Znalazłszy się praktycznie przy niej, stanął na palcach z racji różnicy wzrostu i dodał cicho, wpatrując się w jej twarz.
- Zabawmy się. Ale musisz mnie rozwiązać. - mruknął podekscytowany. Z tym, że zabawa w jego rozumowaniu polegała na mało czystej czynności.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

| Uwolnię cię wreszcie. Wcale nie czekasz od ponad miesiąca, nie, nie. |


Jakikurwapapiertoaletowy? Co z tego, że wyglądało to jak przeżute, przemielone, wyrzygane i zjedzone na powrót? Było ciepłe. Delikatny obłoczek mgiełki unosił się nad miską, w większości więźniów z pewnością powodując ścisk żołądka i okropne warczenie głodu. Powinien być jej wdzięczny do usranej śmierci, a nie stale tylko narzekają na brak wygód i luksusów. Za kogo oni się uważali?
„Jestem?”
Najwidoczniej nawet tak podstawowe informacje nie były dla nich wyznacznikiem osobowości. Przecież mógł odpowiedzieć jakkolwiek – z ironią lub szczerze. Zamiast tego rozpoczął grę w pytania, której Raina szczerze nie znosiła.
A nie jesteś? Tyle mogłaby odpowiedzieć w ramach rekompensaty. Przyjrzała się mu, jak przeskakuje z kąta do kąta. Czemu, ah, czemu nie połamała mu nóg? Niebieskie ślepia zamigotały, usta ściągnęły się w wąską linijkę, choć twarz pozostawała wiecznie niewzruszona. „Brak uczuć” - wmawiano jej od dzieciństwa. Dyscyplina. Silna gęba. Ostre rysy mięśni. Skupienie. Defekty przykrywane zaletami. I cierpliwość. Zarządca więzienia musi być fatalnie cierpliwy, jeśli nie chce zwariować w tak odosobnionym miejscu.
Dopiero, gdy bestia ruszyła w jej stronę, ciało drgnęło, dłoń spoczęła na broni uczepionej paska. Skrawek jasnego ostrza odznaczył się kontrastem do otoczenia, gdy Raina wypchnęła go kciukiem, ledwie naciskając na rękojeść. Druga dłoń zawisła w powietrzu, muskając chłód broni. Nie wyciągnęła jej jednak, przyglądając się tylko z góry – ha! z góry! - na zwierzę przed sobą.
„Zabawmy się...”
Usta drgnęły, w ostatnim momencie powstrzymując się przed uśmiechem.
Perwersyjne – odparła cicho, pochylając się do przodu. Wargi zatrzymały się ledwie centymetr od jego ucha, a ciepłe powietrze oplotło się wokół karku, gdy ostatnie słowa Alvaro opuściły ściśnięte gardło. ― Pomyślę nad tym.
Wycofała się, wciąż trzymając dłoń na materiale okrywającym broń, by zaraz zatrzasnąć drzwi. Później rozległ się już tylko stukot obcasów, uderzających o kamienną posadzkę, skomlenie ofiary Leviathana, aż w końcu przerażająca cisza objęła całe piętro swoimi okropnymi ramionami.

| z.t. |
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Cóż za osobliwe i przygnębiające miejsce. Czy to są ludzie? Te biedne i zaszczute stworzenia w klatkach? Szatejel ostrożnie podchodziła do każdej z klatek i przyglądała im się. Nigdy nie potrafiła tego pojąć. Jak ludzie mogą być zdolni do czegoś tak odrażającego? Ból, rozpacz i strach były wyczuwalne na kilometr, całe jej ciało aż drżało a skrzydła stroszyły i opadały znów nerwowo. Wydawało jej się, że ostatni raz widziała podobne sceny w XX wieku, w czasie tej okropnej wojny podczas której starała się pomagą jak tylko mogła a potem rzuciła robotę na wiele lat. Czasy się zmieniają, ale ludzie wciąż zostają zupełnie tacy sami.
Zastanawiające na pewno też było jakim cudem dotarła aż tutaj? I to zupełnie niezauważona? Cóż, najwyraźniej miała jakieś boskie szczęście, że jeszcze nikt do tej pory jej nie przyłapał. Ale ona po prostu musiała tu przyjść, mimo iż widok i aura rozdzierały jej serce i duszę jak stare prześcieradło czuła, że musi. Choć na chwilę. Cóż... może zwyczajnie była masochistką? Ale przecież nie czerpała żadnej satysfakcji z tego, że się tutaj znalazła. Czuła za to, że wypełnia swoją powinność.
I wreszcie, dotarła do jednej z klatek. Chyba do tej najdalszej. Dotknęła metalowych drzwi. Stanęła lekko na palcach by zajrzeć przez szparę w drzwiach. W każdym razie dostrzegła w niej jakieś stworzenie wyglądające jej na chłopca, ale w tych czasach anioł nie może być wszystkiego pewien. Przyglądała się obiektowi z zainteresowaniem wymalowanym na delikatnej anielskiej buźce. Czy on wciąż żył? Miała nadzieję, że zaraz na nią spojrzy.
- Hej - szepnęła tak, żeby nie wystraszyć go. Kto wie co mogli z nim wyrabiać? Jakie krzywdy mogli mu wyrządzać? Może bał się ludzkiego głosu? Czas pokaże.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie spał, aczkolwiek leżał na swoim senniki ku odwrócony przodem ku ścianie. Nadal go bolało, nadal odczuwał skutki kary, jaką musieli ponieść przez niesubordynację Leviego. Pociągnął cicho nosem, starając się wytrzeć mokrą od łez twarz o koc pod sobą, podkulając bardziej nogi, zwijając się w mały kłębek. Chciał usnąć, by jak najszybciej odsunąć od siebie to, co dzisiaj się wydarzyło. Miał tylko nadzieję, że zostawią go dzisiaj w spokoju. Już zrobił swoje. Niech dadzą mu święty spokój.
Wtem usłyszał cichy głos za sobą. Uniósł powoli głowę, odwracając się i spoglądając w stronę drzwi. Podniósł się do pozycji siedzącej i ponownie pociągnął nosem, obawiając się najgorszego. Czyli jednak przyszli po niego? Tylko czemu nie wchodzi do środka, a postanowili zostać na zewnątrz? Natan nie rozumiał tego. A Levi milczał, chociaż chłopak miał nadzieję, że ten znajdzie jakieś wytłumaczenie. Albo po prostu postanowili się zabawić i poddać go jakimś testom. Może to był ciąg dalszy kary wymyślonej przez Garretta?
- Badania? – zapytał cichutko a jego ciałem wstrząsnął nieprzyjemny dreszcz na samą myśl o tym, co może go czekać. Spuścił głowę a jego dolna warga zadrżała żałośnie. Nie mógł jednak pozwolić sobie na płacz. Wiedział, że oni tego nie lubili. Zawsze wtedy krzyczeli a ukłucia igieł były o bardziej bolesne. Dlatego też wolał, kiedy zamiast niego brali Leviego, bo on potrafił wytrzymać większość przeprowadzanych badań.
Mimo wszystko chłopak nie ruszył się z miejsca, jakby trzymała go niewidzialna ręka i kazała usiedzieć w jednym miejscu. Czekał na odgłos przekręcanego klucza, by do pomieszczenia weszło z dwóch strażników. Jak zawsze. Znał te wszystkie procedury na pamięć. Powtarzający się cykl. Przełknął ślinę w oczekiwaniu. Bo z pewnością nie przynieśli mu nic do jedzenia. Raz, pora karmienia, która wypadała raz dziennie już minęła a dwa, nie zasłużył. Zdawał sobie z tego sprawę, że nakarmią go dopiero jutro, jak nie pojutrze. Na spacer też go nie wezmą. Tak więc jedyną opcją były badania.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie wiedziała, czy przez szparę było widać jej oczy czy nie, ale ona wszystko widziała dokładnie. Jej delikatne dłonie spoczywały na żelaznych drzwiach nasiąkniętych niezwykle złą aurą. Szatejel oddychała głęboko z zapamiętaniem wdychając zapach wilgoci, stęchlizny. Tak, trochę tu śmierdziało, ale to nic. Dla niej to nic.
Zauważyła jak ciało młodzieńca drży i usłyszała jak chłopak smarka nosem. Ledwo sama się powstrzymała od tego samego. Czuła dreszcz przebiegający ją po bladej, nieskazitelnej skórze.
- Jakie badania? Jesteś chory? - Zapytała melodyjnym i przyjaznym tonem. Wiedziała jak podchodzić do rannych zwierząt, człowiek nie różnił się zbytnio od nich w odruchach. Trzeba łagodnie i spokojnie, cierpliwość to anielska cnota a Szatejel miała jej aż nader hojne zapasy.
Dostrzegła zamek w drzwiach, nie miała przy sobie kluczy. Nie wiedziała też gdzie miałaby szukać strażnika.
- Mogę spróbować wejść? - Zanim w ogóle dostała odpowiedź chwyciła dłońmi klamkę ciągnąc ją kilkakrotnie na tyle mocno na ile potrafiła. Jednak nie miała tyle siły, jej brat to pewnie inna bajka, ale ona... On to by stopił takie drzwi, ona musiała robić użytek z wody. W każdym razie postanowiła spróbować. Wypełniła więc zamki wodą i przymroziła je tak, by lód miał pożądany kształt klucza. Przekręciła. Drzwi może nie przyrdzewieją? W każdym razie otworzyły się a w drzwiach stanęła delikatna, piękna istota o niezwykle smutnych, dużych oczach. Jej skrzydła były koloru nieco jaśniejszego i cieplejszego niż włosy chłopca, można powiedzieć, że pióra hiacyntowe mieszały się z błękitnymi, szafirowymi i kobaltowymi. Ciemna sukienka spoczywała na ciele dziewczyny. Brak munduru i te skrzydła całkowicie powinny dać do zrozumienia, że nie jest ona człowiekiem i nie należy do ich organizacji. Wszak jest tylko jedna istota, której Szatejel mogłaby służyć.
- Biedne stworzenie - powiedziała. Zamknęła za sobą drzwi. Nie była głupia, wiedziała, że ktoś tu może się kręcić. Ktoś na pewno zareaguje na otwarte drzwi. - Nie bój się mnie. Nie przyszłam cię skrzywdzić.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Uniósł na moment głowę i zerknął ukradkiem na nią, szybko jednak schował twarz pomiędzy swoimi kolanami, jakby odpowiedź na jej pytania była czymś przerażającym i karalnym. Poruszył niepewnie bosymi stopami i odetchnął cicho, kręcąc się nieco na swoim posłaniu. Czego ona chciała? Niech sobie idzie, a nie pogrywa sobie z nim. Z pewnością to była ich sprawka. Musieli obserwować go gdzieś z ukrycia a potem będą mogli go ukarać. Nie wolno mu było rozmawiać z obcymi. Nawet tymi, którzy tutaj przychodzili. Mógł jedynie odzywać się do Garretta a i też nie zawsze. Ewentualnie odpowiadać na zadawane pytania panów w białym ubraniu w pokoju, gdzie przeprowadzano na nim badania. Tylko wtedy.
Uniósł gwałtownie głowę, kiedy usłyszał szczęk przekręcania klucza. A jednak miała tutaj dostęp. Gdy weszła do środka i zamknęła je za sobą, Natan instynktownie wbił się swoim ciałem jeszcze bardziej w kąt pomieszczenia, jakby chciał stopić się ze ścianą. Co prawda nigdy przedtem nie widział istoty takiej jak ona. Była inna od wszystkiego co widział, chociaż z drugiej strony tak naprawdę mało widział w swoim jakże krótkim życiu. Nie znał słów, żeby określić stworzenie, które stało przed nim. Ale z pewnością nie należała do wojska… A może właśnie należała? Może to był okrutny żart jego właścicieli?
- Byłem posłuszny! – jęknął żałośnie, kuląc się jeszcze bardziej w sobie, kiedy usłyszał jej ostatnie słowa. Tak, to też słyszał. Bardzo często mu to powtarzali a potem krzywdzili. Gdyby tylko mógł pójść spać i pozwolić działać Leviemu. On z pewnością poradziłby sobie z całą tą sytuacją. Nie ufał jej. Bo jak miał zaufać komuś obcemu w takim miejscu jak to?
Jednakże przez strach zamigotała odrobina ciekawości typowej dla takiego dziecka, jakim był Natan. Uniósł nieco głowę i przesunął wzrokiem jednego oka po skrzydłach dziewczyny. Nigdy czegoś takiego nie widział, było to dla niego zupełną nowością.
- Co masz z tyłu? – zapytał po chwili, przez moment wahając się czy aby z pewnością może się o coś zapytać. Szybko jednak rozejrzał się po pomieszczeniu, jakby zaraz z rogu miał wyskoczyć jakiś wojskowy z zamiarem ukarania go.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 1 z 2 1, 2  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach