Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 2 z 3 Previous  1, 2, 3  Next

Go down

 Nie do końca miała świadomość, jaki wrażenie jej relacja z Salomonem mogła wywrzeć na postronnych obserwatorach. Nie co dzień widzi się dziewczynkę prowadzącą monolog pod adresem wielkiego kota, nad którym dodatkowo wydaje się ona w pewnym stopniu panować. Salomon, chociaż był fanem bezpośrednich komentarzy, poza słowami był wcieleniem łagodności. Tylko ktoś z ciężką fobią mógłby się go w tym momencie wystraszyć. Bez słowa skargi znosił oparte o siebie stopy wymordowanej i wszystkie jej okazjonalne czułości jak drapanie za uchem.
 — On ze mną owszem, ja nie mam takich super mocy — wyjaśniła zwięźle. Po części zazdrościła pupilowi tej wyjątkowej umiejętności, ale z drugiej strony... — Przynajmniej nie czyta mi w myślach. — To by przecież było niedopuszczalne! Taka ingerencja w cudzą prywatność, a fe. Poza tym, chociaż sama Nayami nie była tego świadoma, dostęp do swobodnego przeglądania bieżącej treści jej głowy dla przeciętnej istoty żywej mógłby okazać się zabójczy. Za tak niezliczoną ilością pomysłów, powiązań i biegnących myśli ciężko byłoby nadążyć, a próba podsłuchu najprędzej zakończyłaby się kompletnym ogłuchnięciem.
 A to wszystko, wbrew temu co niektórzy by sobie wyobrażali, kompletnie na trzeźwo. Nie potrzebowała żadnych chemicznych wspomagaczy i może właśnie dlatego tak dziwiła się tym, którzy po nie sięgali. Może to tylko kwestia młodego wieku i życie jeszcze miało ją dobić, ale bardziej prawdopodobne byłoby stwierdzenie, iż raczej charakter młodej Kundelki skutecznie niwelował konieczność szprycowania się czymkolwiek. Kiedy inni łykali podejrzane preparaty, ona wchłaniała historie, legendy i opowieści.
 — Że Sal? Nie, raczej wątpię — prychnęła, nawet nie do końca dowierzając pytaniu. Podobno miała przed sobą najznamienitszego chirurga Desperacji, a przecież ktoś taki nie mógłby nie wiedzieć, że alkohol nie figuruje w standardowej diecie kotowatych. Przynajmniej tych bliższych zwykłym zwierzętom, bo wymordowani, mimo posiadania całego kalejdoskopu genów, potrafili się zachowywać zaskakująco ludzko.
 — Dziwny ten twój kolega
 Od strony bestii dało się dosłyszeć cichy pomruk.
 — Może trochę... — Przeniosła spojrzenie z tygrysa na lekarza i uśmiechnęła się tajemniczo, rozkoszując się faktem, iż istota dialogu między nią a pupilem pozostawała ich wyłączną tajemnicą. Zabawnie tak obgadywać kogoś w jego własnej obecności.— Ale i tak lepszy niż większość.
 Z zadowoloną miną uczyniła honory i pociągnęła pierwszy łyk z drugiej butelki, powoli przyzwyczajając się już do nieprzyjemnych wrażeń. Na dobrą sprawę nie widziała już większego problemu w smaku wątpliwej jakości trunku, wciąż jednak nie odczuwała żadnych konkretnych efektów.
 Może to kwestia genów?
                                         
Insomnia
Maltańczyk     Opętana
Insomnia
Maltańczyk     Opętana
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nayami Leather


Powrót do góry Go down

 — Czuję się niekomfortowo z myślą, że te słowa mogą dotyczyć mnie — odezwał się, gdy Insomnia tymczasowo zamilkła. Chwilowo zignorował obecność tygrysa i poświęcił więcej uwagi jego właścicielce; nie spuszczał z niej oczu. Gdy skoncentrował wzrok na jednym punkcie, dotychczas rozmazane rysy twarzy dziewczyny, wyostrzyły się, dzięki czemu mógł dostrzec występujący na niej wyraz. — Ile razy mam powtarzać, że nie jestem lepszy, jestem najlepszym lekarzem stąpającym po tych ziemiach. Chcesz to zakwestionować?
 Wygiął wargi w uśmiechu, który przybrał formę pogardliwego grymasu. Jednocześnie jego spojrzenie przybrało na intensywności. Mówiło: wskaż mi lepszego ode mnie. Rzucało wyzwanie albo, w zależnością jaką opcję wybierze, zmuszało do natychmiastowej kapitulacji.
 Wyłożył nogę na nogę i wyprostował plecy, sięgając po butelkę. Dopiero wtedy zerwał kontakt wzrokowy ze swoją rozmówczynią. Postukał paznokciami drugiej dłoni o jej szklaną powierzchnię, przez co wytworzył się charakterystyczny brzdęk. Nie dojrzał w jej spojrzeniu alkoholowego zamroczenia; ten stan niemal na dobre udzielał się jemu. Plótł co ślina przyniosła na język, niewiele myśląc o dźwiękach, jakie padają z jego gardła. Niemniej dobry nastrój w dalszym ciągu nie nadchodził; miał ściśnięty żołądek i obawiał się, że wkrótce pojawią się odruchy wymiotne. Picie na pusty żołądek nie było rozsądnym posunięciem.
 W celu odpędzenia od siebie rozsądnych myśli i tkwiących w nim strzępów trzeźwości, znowu się napił, choć tym razem nie zaprzestał na jednym łyku, po nim było kilka następnych; zafundował sobie cztery dużo hausty, od których zakręciło mu się w głowie, ale przynajmniej na wargach wreszcie pojawił się długo wyczekiwany uśmiech. Co prawda był oszczędny i nie eksponował w miarę zadbanych zębów, ale przynajmniej nadawał jego obliczu łagodności.
 — Powinniśmy wyjść na spacer. Jest taki słoneczny… znaczy ciemna noc jest, ale musisz wziąć wujka pod ramię, ptaszyno, bo...tylko spójrz! — wybełkotał nieskładnie i wstał z krzesła, uprzednio odkładając flaszkę z drogocenną zawartością na stolik obok. Zaprezentował swój niezgrabnych, upodobniający go do Pudla chód. Otóż wystąpiła trudność w zachowaniu równowagi, spacer po linii prostej też był trudniejszy niż zazwyczaj. Nogi odmawiały posłuszeństwa, a on czuł się jak na rollercoasterze. Zataczał się mając przed oczyma mozaikę barw i rozmazane kształty. Opętańczy chichot wyrwał mu się z ust, gdy podszedł do siedzącej dziewczyny, ale zapominając o tygrysie, potknął się o jego masywną sylwetkę i skonfrontował tyłek z podłożem z cichym, stłumionym przez głośne westchnienie auć. Jedna z dłoni zanurzyła się  w pasiastej sierści.. — Ale mięciutki dywanik! — wykrzyknął i klasnął w dłonie, by uczcić swoją błyskotliwą obserwacje jakimkolwiek gestem.
 Było mu jednocześnie dobrze i niedobrze. Do głowy napływały optymistyczne myśli, a wraz z nimi nieprzyjemny uścisk w żołądku się nasilił. Wtulił twarz w sierść. Już nie chciał spaceru, a odpoczynku, snu. Nadeszła znużenie, typowo podczas odurzenia alkoholowego, które powstrzymywało kompromitujące skłonności. Przymknął powieki.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

 — O to właśnie chodzi — odparła natychmiast, posyłając Bernardynowi niewinny uśmiech. Cały urok telepatycznej rozmowy polegał na tym, że pozostawała ona niedostępna dla osób trzecich. Jako jednak, że sama Nayami musiała odpowiadać na głos, każdy słuchacz mógł częściowo domyślać się przekazywanych między nią a pupilem treści. Był to idealny sposób na wytrącanie z równowagi tych, którzy mieli choćby minimalną wrażliwość na to co się o nich mówi. Jeśli zaś o Jekylla chodziło, jego reakcje były jedynie w swoim rodzaju ujmujące. Przewidywała od dawna, że jeśli uda jej się zapoznać go z Salomonem, efekt będzie nietuzinkową komedią.
 — No nie wiem, Kyllie. Nie znam zbyt wielu lekarzy, więc konkurencję masz raczej cienką. — Wzruszyła ramionami. Zgryźliwy ton głosu wyraźnie sugerował, że bycie pierwszym spośród beznadziejnych to w końcu żaden sukces. W istocie jednak nigdy nie zamierzała realnie umniejszać zdolności doktorka. Nie tylko zawdzięczała im życie, a takie rzeczy traktowała niezwykle poważnie, ale też jako laik w dziedzinie medycyny nie powinna wypowiadać się w tym temacie – w końcu nijak nie była w stanie sprawiedliwie ocenić sprawy. Na szczęście nie było to żadną przeszkodą w dogryzaniu Bernardynowi, który zawsze tak uroczo reagował na choćby najmniejszą wzmiankę o tym, że mógłby nie być najwybitniejszym lekarzem na ziemi.
 — Jak myślisz, jak bardzo by się wkurzył, gdybym zakwestionował?
 Ślepia tygrysa wbiły się w mężczyznę, ani na sekundę nie spuszczając zeń wzroku. Nazwanie Salomona irytującą świnią nie było ostatecznie takie bezpodstawne; w tym momencie kotowaty miał już na celu wyłącznie przetestowania, gdzie znajdują się granice wytrzymałości medyka.
 — Pewnie bardzo. Ale i tak nie masz tego jak zrobić — wytknęła tryumfalnie, dla załagodzenia swojego miażdżącego zwycięstwa poklepując tygrysa po łbie. Biedny Sal miał na podorędziu tak wiele komentarzy, które chcąc nie chcąc mógł przekazać wyłącznie swojej opiekunce. Ta zresztą mogła je później wykorzystywać jako swoje, za karę przyjmując co najwyżej poirytowane spojrzenia lub niezbyt bolesne ciosy kocim ogonem.
 — Oho — mruknęła, obserwując jak zachowanie Bernardyna ulega radykalnej zmianie. Salomon warknął cicho, kiedy niespodziewanie kolejna osoba zrobiła sobie z niego poduszkę. Z reguły pozwalał na to wyłącznie Nayami, sporadycznie znosił czułości od innych, jeśli akurat miał na to ochotę. Uważny obserwator zauważyłby teraz wyraźne spięcie zwierzęcia, któremu obecny układ nijak się nie podobał. Dziewczyna zwróciła jego uwagę cichym cmoknięciem.
 — Nie jestem dywanikiem.
 — Jak mnie kiedyś wkurzysz, to będziesz — zażartowała półgłosem, wychylając się, by zerknąć na powalonego na ziemię doktorka. Przez kilka sekund nie działo się absolutnie nic, potem przez kilkanaście, kilkadziesiąt, może minutę. Zaczynała nabierać przekonania, że podpity delikwent zwyczajnie składał się do snu, jednak dla pewności złapała go za ramię i lekko zacisnęła palce.
 — Śpisz już?
 Nie mówiła głośno, bo jeśli rzeczywiście odpłynął, nie chciała na siłę go budzić. Wolałaby jednak, żeby nie zasypiał wpół na podłodze, wpół na tygrysie. Z przesunięciem zwłok nie miałaby przecież żadnego problemu, pytanie tylko, czy Bernardyn zaraz się nie ocknie i znów nie zacznie szaleć.
                                         
Insomnia
Maltańczyk     Opętana
Insomnia
Maltańczyk     Opętana
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nayami Leather


Powrót do góry Go down

 Zasypiał. Powoli zasypiał. Objęcia znużenia zabierały go do siebie. Odliczał sekundy. Jedna. Druga. Trzecia. I sześć następnych, ale ten proces się przedłużał, a wraz z nim nadszedł cichy, ale wyraźny głos tuż nad uchem Śpisz już?.
 — Tak... — przytaknął, ale czyn wyprzedził słowa; uniósł głowę, by spojrzeć na właścicielkę mocnego uścisku, który był palący, wręcz nie do zniesienia  — ... w sumie to nie, ale jakie to ma znaczenie?  Just have a drink with me.
 Machnął dłonią, jakby odganiał od siebie bzyczącą nad uchem muchę. Poniekąd tym był dla niego w tej chwili ten głos; brzęczał mu w uszach, odbijał się od nasady czaszki jak piłka o parkiet. Przybrał charakter trudnego do zniesienia. Zacisnął zęby i zazgrzytał na nich w geście irytacji.
 — Jak nie chcesz pić, to ja chętnie pociągnę jeszcze kilka łyków, za ciebie i siebie. I jeszcze tego wielkiego kocura. — Zanurzył dłoń w sierści zwierzaka. Zaczął się zastanawiać, dlaczego Hades nie był taki miękki w dotyku. Życie wówczas byłoby o wiele przyjemniejsze, a tak musiał znosić krótką, szorstką sierść dobermana, który preferował czułości w niewielkich ilościach. — Ej, powiedz, czemu nie przerobisz go na koc? Długo utrzymuje ciepło.
 Podrapał wielkiego kocura za uchem - czy to mu się podobało, czy też nie. Nie przemyślał tego ruchu. W tym stanie w ogóle nie myślał. Gdyby tak było wziąłby pod uwagę możliwość utraty palców. Już raz utracił dwie sztuki i cholernie się bał, że po zszyciu nie odzyska w nich czucia i sprawności. Los wtedy był dla niego łaskawy, ale drugi raz nie podjąłby się tego samego ryzyka.
 Zmienił pozycje, przysiadł, aczkolwiek podpierał się o podłoże dwoma rękami. Poczuł lekki ukłucie w lewej. Drzazga, takie podejrzenie zostałoby wysnute przez jego sprawny umysł, ale skoro teraz taki nie był, prawie w ogóle tego nie poczuł. Świat wirował mu przed oczyma, więc spróbował się skupić na tym, by wśród różnorakich kształtów, dostrzec jakikolwiek znajomy, ale ta misja się nie powiodła. Był pod wpływem znieczulicy - alkoholu.
 — No dajże tą butelkę. Na co czekasz? — Pauza, bo czknął i zaśmiał się cicho. — Wywietrzeje i co wtedy?
 Próbował się podnieść, ale pierwsze dwie próby się nie powiodły. Ponownie wylądował na podłodze. Trzecia porażka była sromota; niemal przypłacił to życiem. Otóż jego twarz skonfrontowała się boleśnie z podłożem, przez co poczuł jak krew cieknie z nosa wprost do ust. Zlizał ją koniuszkiem języka i przełknął. Metaliczny posmak nie współpracował z trunkiem wysokoprocentowym. Poczuł jak pod przełyk podchodzi żółć żołądkowa. W akcie desperacki podczołgał się ku drzwiom i dopiero po kilku chwilach stanął na nogach, asekurując się najpierw meblem, a potem ścianą, by nie upaść. Otworzył drzwi. Chłód nocy załaskotał go w skórę, dzięki czemu poczuł otrzeźwienie. Zgiął się w pół i opróżnił zalegającą w przewodzie pokarmowym treść tuż przed samiutkim progiem, wydając z siebie nieprzyjemny dźwięk zbliżony do bulgoty. Z trudem uchwycił w palce włosy, by te nie zanurzyły się w wymiocinach. W gardle pozostał kwaskowaty posmak. Przełknął ślinę, ale ona nie umożliwiła wyzbycia się go.
 — Masz tą flaszkę? — Obrócił się ku wnętrzu chaty. Jego wzrok zatrzymał się na rozmazanym, ludzkim kształcie. Zataczając się wszedł do środka, zatrzaskując za sobą drzwi. Opróżnienie żołądka nie wspomogło pracy szarych komórek; takowe nadal odmawiały mu posłuszeństwa. Był spragniony. Chciał więcej, pomimo osiągniętego limitu. Wyraził to głośnym czkaniem.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

 — Co?
 Odpowiedź, która już cisnęła się na wargi szybko została zgaszona przez niespodziewaną wstawkę w innym języku. Nayami nawet z poprawną japońszczyzną miewała czasem problemy, szczególnie gdy używano wyrazów, które od wielu wieków określały pojęcia abstrakcyjne dla mieszkańców Desperacji. Jak więc miałaby rozumieć angielski? Ani jej go nikt nie uczył, ani nie miała szans poznać go sama. Była co najwyżej świadoma tego, że niektórzy ludzie porozumiewają się za pomocą zupełnie innej mowy i to musiało jej wystarczyć.
 Ostatecznie zbyła jednak ów fragment wyobrażonym machnięciem dłoni, bo pewnie i tak nie miał większego znaczenia. Jekyll pokazał już, że nie trzeba mu było wiele, by zacząć pleść dość solidnie od rzeczy. Znaleziony przez nich trunek był zresztą całkiem mocny, chyba więc tylko dobre geny po rodzicach uchroniły młodą Leather od podążenia w ślady wujaszka. Momentami musiała mrużyć oczy, by zniwelować wrażenie lekkiego chwiania, ale poza tym sytuacja pozostawała bez zmian. Ponadto dostało jej się wyborne widowisko w postaci Bernardyna, zdecydowanie jedyne w swoim rodzaju.
 — A proszę bardzo, częstuj się. — Nie zależało jej jakoś szczególnie na wlewaniu w siebie kolejnych porcji alkoholu, szczególnie że zdawał się on nie przynosić żadnych szczególnie interesujących efektów. Na pewno nic, co wyjaśniłoby jego niezwykłą popularność, przynajmniej w oczach wymordowanej.
 — Żebym ja cię nie przerobił na kolację.
 — Brzmi kusząco, koce przynajmniej nie gadają.
 Pasiasty ogon pacnął wymownie w nogę dziewczyny. Tygrys dzielnie znosił niespodziewaną atencję ze strony lekarza, choć w innych warunkach z pewnością chętnie pozbawiłby wścibską dłoń kilku palców. Kiedy więc tylko udało mu się na chwilę uwolnić od pieszczot, podniósł cielsko i obrócił się w miejscu, po chwili siadając niczym staroegipska figurka. Z tej pozycji mógł wciąż czujnie obserwować medyka, a nie służył już ani za podnóżek, ani za przytulankę. Nayami posłała mu minę z ustami wygiętymi w smutną podkówkę.
 — Ale no, żywy lepiej grzeje. I czasem rozpala ogień — wróciła do poprzedniego tematu, z zainteresowaniem obserwując epicką walkę Jekyll vs. grawitacja. Bezwiednie obróciła w dłoniach wspomnianą właśnie przezeń butelkę, ale nijak nie zdecydowałaby się oddać mu jej w tym momencie – niechybnie zaraz wylałby zawartość i dopiero mieliby tragedię. Zaczynała wręcz zastanawiać się, czy podpitego wujaszka nie powinno się najzwyczajniej w świecie spacyfikować. Jeszcze by sobie nie daj boże krzywdę zaraz zrobił, bo sądząc po jego obecnym stanie był na jak najlepszej do tego drodze.
 — No masz, masz. — Usłużnie podała butelkę, choć niewiele już w niej pozostało. Zawsze to jednak coś na przepłukanie gardła z kwasu, nawet jeśli rozsądek podpowiadał, by Bernardynowi nie udostępniać już ani kropli alkoholu. Cóż jednak, nie miała nic innego na podorędziu, sama zaś mogła doskonale obyć się bez reszty napitku. Po krótkiej bitwie z myślami wstała, a złapawszy lekarza za ramiona, wprawnym ruchem posadziła go na rozkiwanej pryczy.
 Z krzesła pewnie lada moment by zleciał.
  — Lepiej już nigdzie nie łaź — zarządziła, próbując stłumić zalążek śmiechu niezadowolonym grymasem. Z jednej strony niezmiernie bawiła ją ta cała szopka, z drugiej – automatycznie weszła w rolę opiekunki i przyjęła za priorytet dopilnowanie, by Jekyll nie zrobił sobie przypadkiem krzywdy. Na to bowiem się coraz mocniej zanosiło.
 — Mogę go pieprznąć? Raz a porządnie, do rana nie wstanie.
 — Nie. — Posłała tygrysowi stanowcze spojrzenie, zajmując miejsce na porzuconym przez lekarza krześle. Po chwili stalową maskę zastąpił szeroki uśmiech godny najprawdziwszego chochlika.
 — Nie pozbawisz mnie tej przyjemności.
                                         
Insomnia
Maltańczyk     Opętana
Insomnia
Maltańczyk     Opętana
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nayami Leather


Powrót do góry Go down

 Zacisnął palce na butelce, która została mu wkrótce wręczona, ale nie dano mu było skorzystać pozostałego na dnia trunku. Szkło wymknęło się z uścisku drżącej dłoni i skonfrontowało się z podłogą. Chcąc go ratować, próbował skorzystać ze swojego niezaprzeczalnego refleksu, ale pod wpływem promili koordynacja z nim nie współpracowała, wszak sam ledwo trzymał się na nogach. A flaszka potoczyła się po podłodze, ale podczas upadku jej dno rozbiło się na małe odłamki pozostawiając po sobie ciemniejszą plamę na podłożu. Została całkowicie opróżniona.
 — Psiakrew! — warknął, zaciskając mocno zęby, by stłumić wiązankę przekleństw przechowywaną na końcu języka.
 Nie wiedział, kiedy wylądował na niewygodnej pryczy w tumanie zalegającym na niej kurzu; to, co działo się z jego ciałem, rejestrował z wyraźnym opóźnieniem. Dopiero sprężyny wżynające się w kręgosłup uświadomił mu, że nie stał już na stabilnym gruncie, który z jego perspektywy przypominał bardziej pokład statku dryfującego po falach.
 Zakaszlał, czując pyłki kurzu zakradają się do nosa, aby się w nim zagościć. Wówczas poczuł, co dołączono do pakietu zdezelowanej pryczy; swąd potu i stęchlizny, który bił od materiału. Gdyby nie umysł skonsumowany przez nałóg, Jekyll natychmiast zmieniłby pozycje, ale w tej chwili było mu wszystko jedno. W połowie leżał, w połowie siedział, mrużąc oczy, bo nawet snop światła padający ze świecy wydawał się oślepiający. Wścieklizna pobudziła do życia światłowstręt i zimne, nieprzyjemne dreszcze. Pierwszy raz od dawna się przed nimi nie wzbraniał; zadrżał pod ich wpływem, jakby w nagłym napadzie zimna.
 — Dzieeewczyno! — zawył na całe gardło, dławiąc się własnym śmiechem, z którym walczył, ale przegrywał z kretesem. Nie mógł się powstrzymać przed ściskającymi go w klatce piersiowej napadami. Wobec tego nie dokończył swojej myśli, a zarechotał, ale tym razem trudno było doszukiwać się w tych dźwiękach chociażby pojedynczego odgłosu świadczącego o rozbawieniu. Choć nie tęsknił za porankiem, wyczerpanie i zmęczenie zawładnęło jego ciałem. Nadchodziło znużenie. Znowu. I tym razem na dobre. Świat zawirował przed jego oczyma, gdy je na chwilę otworzył, a po chwili wszystko zgasło. Urwał mu się film.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

 Upadek butelki skomentowała tylko głębokim westchnięciem, coraz mniej rozbawiona całym tym cyrkiem. Jekyll tym czasem wyglądał tak, jakby bawił się znakomicie. W tym momencie młodej Leather wreszcie dane było odczuć na własnej skórze, jak uciążliwe potrafi być opiekowanie się inną osobą, szczególnie gdy wykazuje się ona niezwykle oryginalnym zachowaniem. W pewien paradoksalny sposób mogła się przekonać, jakim wrzodem na tyłku sama była za czasów dzieciństwa, zbyt szybka i zbyt ruchliwa, by usiedzieć w jednym miejscu i gadatliwa do tego stopnia, że nawet samego dobrotliwego Buddę doprowadziłaby do załamania nerwowego. Ona sama miała zaś o wiele mniej cierpliwości niż Jaśnie Oświecony, coraz częściej więc nawiedzały ją pomysły spacyfikowania rozweselonego wujaszka starą, dobrą metodą: brutalną siłą.
 Zdecydowałaby się na to pewnie, gdyby postanowił protestować przeciw usadzeniu na zakurzonej pryczy. Wiadomo, żadna to wielka przyjemność, rozkładać się na grubych warstwach kurzu i niewiadomego paskudztwa. Lekarz powinien jednak docenić, że młoda po dżentelmeńsku oddała mu jedyne "łóżko", zostając tym samym skazana na zwinięcie się w kłębek na podłodze, ewentualnie oparcie o tygrysa. A spróbowałby jej jeszcze kiedy kto powiedzieć, że niewdzięczne z niej dziecko!
 — Oj cicho, ciiiicho... — jęknęła zbolałym tonem, krzywiąc się na nagłe wrzaski. Świat w dużej mierze ogarnęła już nocna cisza, tym dotkliwsze były więc wszelkiego rodzaju hałasy. Jeszcze by ich ktoś usłyszał i postanowił odwiedzić, kompletnie rujnując perspektywę spokojnego odpoczynku.
 Na szczęście nie zdążyło minąć ani kilka minut, a Bernardyn padł całkowicie. Wreszcie nastał spokój, co zarówno dziewczyna jak i tygrys przyjęli z pewną ulgą. Zabawa zabawą, mimo wszystko po podróży miało się prawo być zmęczonym. Ledwie tylko upewniła się, że Jeky na pewno odpłynął, zwlekła się z krzesła i ułożyła przy boku pupila, który również rozparł cielsko na twardym podłożu tak wygodnie, jak tylko był w stanie.
 — Gdybym wiedział, że skończę jako łóżko polowe, w życiu bym się z tobą nie skumał.
 — Wychowałam cię od ślepego kociaka, złamasie — odmruknęła, wtulając się w pomarańczowe futro. Kiedy to maleństwo zdążyło tak wyrosnąć, że już nie mieściło jej się na rękach? Teraz to raczej wymordowana wyglądała jak adoptowane kocię, wciśnięta pod brzuch bestii na wzór niemowlaka. Przynajmniej było ciepło i względnie wygodnie, a do tego nikt już się nie darł nad uchem – można było bez oporów oddać się wypoczynkowi.
                                         
Insomnia
Maltańczyk     Opętana
Insomnia
Maltańczyk     Opętana
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nayami Leather


Powrót do góry Go down

 Nastał brzask, a po nim poranek. W chatce nadal panowała cisza, przerywana przez systematyczne oddechy śpiących w nich osób. Świeca wypaliła się całkowicie, ale już jej potrzebowali; do okna zakradły się promienie słońca, które skutecznie przełamały panujący w izbie półmrok. Nieruchoma postać, pod której ciężarem uginała się prycza, poruszyła się niespokojnie, czując jak promienia słońca zerkają jej w zamknięte oczy. Pod wpływem tego ruchu odezwały się sprężyny. Złowieszczy zgrzyt przebudził śpiącego mężczyznę, które wkrótce otworzył ślepia, ale zaraz je przymrużył, do czego zmusiło go wschodzące słońca. Z początku nie zidentyfikował jego źródła, wszak powinien znajdować się w tunelach, gdzie nie było dostępu do okien, jednakże świadomość z wolna powracała. Pamiętał, jak stanął przed obliczem Lecherem w towarzystwie jego córki. Pamiętał, jak zasugerował nocleg w starej ruderze, gdyż szanse na pokonanie odległości do kryjówki przed zapadnięciem zmroku były zerowe. Pamiętał, jak odnalazł w szafie dwie butelki alkoholu. Pamiętał, jak zachęcił Nayami to spożycia trunku, sam się nie częstując, bowiem nie mógł się powstrzymać, by przerwać dwudniową abstynencje. I sytuacja wymknęła się spod kontroli.
 Cholera jasna. Gdy dotarło do niego, co wydarzyło się w nocy, poczuł pulsujący ból w skroniach. Organizm powoli uświadamiał mu, że czas najwyższy zmierzyć się z konsekwencjami nadużywania alkoholu zwanego potoczenie kacem. Bał się poruszyć choćby jednym palcem, w obawie, że pojawią się zawroty głowy i odruchy wymiotne, ale w końcu się na to zdobył. Usiadł, zaciskając mocno zęby, by powstrzymać głuchy jęk, który usiłował  przedostać się przez gardło, w którym utknęła gula. Kilkoma oddechami próbował uspokoić niespokojny rytm wybijany przez serce, ale bezskutecznie. Zadrżał, obejmując się ramionami, jakby w poszukiwaniu odrobiny ciepła, które z niego wyciekło podczas wcześniej libacji. Oczy w tym czasie odbyły podróż po ścianach pomieszczenia; zlokalizował mebel ze swoich wspomnień, stolik, wosk i resztki świecy na jego wysłużonym blacie oraz dwie śpiące na posadzce sylwetki. Jedna duża, masywna, a druga mniejsza, bardziej ludzka.
 Organ pompujący krew do naczyń krwionośnych zaprzestał swojej pracy, gdy uświadomił sobie, kto najprawdopodobniej był właścicielem tej bardziej ludzkiej,. Podtrzymywane powietrze w płucach zostało ze świństwem zwrócone światu. Kolana Bernardyna skonfrontowały się z podłożem, zanim jakakolwiek konkretna myśl ukształtowała się w umyśle. Podszedł na czworakach do przygniecionej przez ciało monstrum latorośli Lechera. Strach wyeliminował ból. Poczuł szum ciśnienia w uszach.
 — Dziecko... — wyszeptał jej cicho do ucha, jednocześnie ujmując w palce jej nadgarstek. Wyczuwając puls pod opuszkami, nachylił się nad jej twarzą. Poczuł na policzku ruch powietrza i odetchnął, ale... Jak pozbyć się cielska tygrysa?
 Rzucił okiem na jego wcześniej pogrążony we śnie pysk, ale... wcale nie spał. Jego bezbiałkowe oczy spoglądały na doktora. Jekyll zareagował instynktownie, niezdolny do wytwarzania logicznych myśli. Cofnął się raptownie, zdzierając skórę z nadgarstków, a z jego ust wydobył się rozdzierający ciszę wrzask, który odbił się ścian i zatrzasnął ruderą w lichych fundamentach. Farba, schodząca z sufitu, skruszyła się na jego głowę, ramiona i podłogę. Stagnacja objęło go mocno, wytwarzając nieprzyjemny uścisk w żołądku i ból u nasady płata czołowego, lecz to ostatnie najpewniej było efektem zarejestrowanych przez otępiały błędnik nieartykułowany dźwięków. Paraliżujący strach w zestawie z paniką dokonał wybór za niego – całkowicie go unieruchomił.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

 Świeże powietrze, ruch, a przede wszystkim zmęczenie zrobiły swoje, szybko posyłając młodą Leather prosto w błogie objęcia Morfeusza. Nie potrzebowała ani wielkiej wygody, ani w zasadzie niczego. Wtulona w ciepłe cielsko bestii tylko kilka razy obróciła się w nocy, cały czas automatycznie lgnąc do miękkiego futra. Nie obudził jej ani świt, ani przeraźliwe skrzypienie pryczy, ani nawet mierzenie pulsu. W normalnych warunkach nie pozwoliłaby sobie pewnie na taki brak czujności, tej nocy jednak miała przy sobie naprawdę konkretnego obrońcę. Gdyby działo się cokolwiek niepokojącego, Salomon natychmiast by ją obudził, lub też z miejsca rozszarpałby każdą istotę stanowiącą zagrożenie. Mogła więc bez obaw odpocząć jak należy, zamiast spędzić kilka godzin w trybie czuwania, tym samym skazując się na całkiem szybki powrót zmęczenia.
 Salomon ocknął się wcześniej, on bowiem wziął na siebie opiekę nad wyczerpaną dziewczyną i jej całkowicie nieprzytomnym towarzyszem. Nadal nijak nie ufał medykowi, stąd śledził jego poranne poczynania z łatwą do dostrzeżenia podejrzliwością. Bez pośrednika nie był w stanie przekazać mężczyźnie, żeby dla własnego dobra odsunął się i zabrał łapska – wszystko musiał wyrazić jednym spojrzeniem.
 Efekt obudził pewnie całą okolicę.
 Rozdzierający krzyk natychmiast wyrwał Leather ze snu, aż podskoczyła. Jeszcze nie zdążyła dobrze przejrzeć na oczy, rozbiegany wzrok już wypatrywał zagrożenia, a zastygłe z bezruchu mięśnie spięły się do obrony.
 — Spokojnie, 'Yami, to tylko ten twój śmieszny kolega.
 Zamrugała gwałtownie, wyłapując wreszcie wśród poszarzałego krajobrazu chatki twarz Bernardyna. Obrzuciła spojrzeniem także resztę izby, uparcie wypatrując czegokolwiek, co usprawiedliwiałoby wszczynanie alarmu. Na próżno jednak wytężać wzrok, poza sypiącym się z sufitu śmieciem nic się nawet nie poruszyło.
 — Na kłykcie matki kangurzycy, co ci odwaliło? — spytała z niejakim wyrzutem, po czym ziewnęła przeciągle. Nie miała nic przeciwko pobudce, skoro prędzej czy później i tak musieliby ruszać w dalszą drogę. Tylko po co ten cały ambaras?
 — Pewnie zobaczył w moich oczach swoje brzydkie odbicie.
 Salomon wydał z siebie cichy pomruk, co w jego wykonaniu odpowiadało szyderczemu chichotowi. Tym samym sprowokował dziewczynę do uważnego przyjrzenia się lekarzowi i jego minie kwaśnej jak koncentrat cytrynowy.
 — Rzeczywiście, wygląda jak siedem nieszczęść — zgodziła się. — Ale ja pewnie nie lepsza, strasznie się rozczochrałam. — Co prawda w jej pojęciu owo straszne rozczochranie obejmowało kilka zwichrowanych pasem i ogólne wymięcie, ale na punkcie swojej fryzury miała przecież lekkiego bzika. Zaraz zanurzyła palce we włosach i przeczesała je ostrożnie, z braku lustra na wyczucie doprowadzając swój wygląd do porządku. Na koniec poprawiła przekrzywioną koszulkę, tak jakby co najmniej ktoś tu miał ją oglądać i oceniać w konkursie Miss Desperacji. Wreszcie powoli podniosła się i stanęła na prostych nogach, wywołując ciche chrupnięcie w jednym kolanie. W chwilę po pobudce dysponowała ogromnymi pokładami energii, co zaczynało się już wyrażać w żwawych ruchach i wesołym uśmiechu.
 — Coś taki skwaszony?
                                         
Insomnia
Maltańczyk     Opętana
Insomnia
Maltańczyk     Opętana
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nayami Leather


Powrót do góry Go down

 Wyprostował dłonie w palcach i skonfrontował je z oboma policzkiem. Podczas wykonywania tej czynności, nie spuszczał oczu z stworzenia, które stało w bezruchu w tym samym miejscu co wcześniej. Nie pamiętał go z wczorajszego wieczora. W gruncie rzeczy po opróżnieniu połowy butelki wystąpiły u niego problemy z pamięcią krótkotrwałą, zatem nie pamiętał absolutnie niczego, czego dokonał pod wpływem. Jednakże domyślał się, że jego wyczyny na długo zostaną zapamiętany przez sprawny, młody umysł towarzyszącej mu dziewczyny, o ile wcześniej nie awansują na śniadania dla przebudzonego stwora.
 — To halucynacje... czy te bydle stojące obok ciebie jest prawdziwe? — wydusił z siebie, gdy padło pytanie dziewczyny o jego samopoczucie. Jak się okazało, kac to jeden z wielu problemów, z którymi teraz się borykał, a zwierzę nieznanego pochodzenia było najważniejszym z nich.
 Na rzecz strachu chwilowo zapominał o niedogodności związanych z łapczywym spożyciem zbyt dużej dawki trunku wysokoprocentowego. Nawilżył koniuszkiem języka usta, jednocześnie zmuszając nogi do posłuszeństwa. Wstał, asekurując się klamką, by znowu nie wylądować na podłodze. Mógł co prawda podejść i przekonać się na własnej skórze o autentyczności groźnej bestii, ale wsłuchał się w głos rozsądek. Nakazywał mu pozostać pod drzwiami na wypadek szybkiej ewakuacji, gdyby zwierzę w końcu zapragnęłoby przetestować garnitur zamontowanych przed matkę natury zębów.  
 Wykrzesując z siebie odrobinę odwagi, podniósł głową i przyjrzał się ekspresji odciśniętej na twarzy latorośli właściciela. Spokój, jaki od niej emanował, sprawiał, że Jekyll poczuł uścisk w klatce piersiowej. Czyżby jednak pasiasty zwierz był wybrykiem jego wyobraźni?
 — Zapomnij, nie było tematu. Powinniśmy ruszać. Właściciel tego przybytku może w  każdej chwili wrócić — zdecydował w końcu, podchodząc do stolika, gdzie odłożył torbę z przedmiotami nabytymi w burdelu i własny ekwipunek. Zarzucił ją na ramię, unikając kontaktu wzrokowego i z dziewczyną, i z wynaturzoną formą życia. Podszedł do drzwi, ignorując również towarzyszący mu ból. Wcześniej stłumiony przez strach, teraz zaatakował z dwojoną siłą. Do pakietu dołączyło pragnienie. Suchość w ustach dawała się we znaki zwłaszcza wtedy, gdy korzystał z usług strun głosowych. Pech chciał, że pitna woda skończyła mu się przed przekroczeniem progu chatki, zatem najrozsądniejszym wyjściem z sytuacji był powrót do kryjówki, zanim słońce stanie na wysokości zadania i duchota wypędzi chłód nocy.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

 — Ja mu dam bydlę.
 Od strony tygrysa dało się dosłyszeć ostrzegawcze warknięcie. Zmierzył medyka krytycznym wzrokiem, nie drgnął jednak nawet, nie uzyskawszy uprzednio pozwolenia. Wystarczyło zresztą jedno wymowne zerknięcie ze strony dziewczyny, by opuścił łeb i oparł go wygodnie o przednie łapy. Potrafił długo się dąsać, ale agresję łatwo pozwalał zgasić.
 — Jest prawdziwy — potwierdziła, od razu naprostowując rodzajnik do formy osobowej. Swoich pupili naturalnie traktowała podobnie jak ludzi, nawet maleńkie tatrie o ptasich móżdżkach. Tym bardziej więc zasługiwał na to Salomon, który nie tylko w przeciwieństwie do zwierząt potrafił się komunikować, a poziomem człowieczeństwa w pewnym sensie przewyższał sporą część wymordowanych. — Mówiłam ci już zresztą wczoraj — kontynuowała. —[color=#611d33] To mój przyjaciel Salomon. I jest bardzo niezadowolony z tego, jak się o nim wyrażasz. Bardzo.
 Przesunęła dłonią po pasiastym grzbiecie, chcąc załagodzić nieco wzburzenie kotowatego. Nie dziwiła mu się zresztą; sama była dość czuła na punkcie różnych takich niuansów i z pewnością miałaby podobnie poszargane nerwy, gdyby ktoś ośmielił się nazywać ją jak przedmiot. Ale choć głęboko identyfikowała się z emocjami pupila, nigdy, przenigdy nie byłaby w stanie zbyt długo gniewać się na wujaszka Jekylla, jakichkolwiek głupot by nie naopowiadał. A skoro ona wybaczała mu wszystko, tak samo zmuszony był uczynić Sal. Wiadomo przecież, kto tutaj kim rządzi.
 — No dobra, to chodźmy — zgodziła się i kiwnęła głową na czworonożnego ulubieńca. Ten podniósł się niespiesznie, po drodze przeciągając się po kociemu.
 — Najpierw leżała na mnie całą noc, a teraz to "chodźmy"...
 — Przynajmniej nie każę ci się nieść — wytknęła natychmiast. Tygrys pewnie udźwignąłby ją bez trudu, gdyby było to konieczne; skoro jednak mogła z powodzeniem iść o własnych siłach, nie było potrzeby dodatkowo go fatygować. Fakt faktem miał sporo racji, już wystarczająco zdążył się przysłużyć tej jednej nocy. Znakomicie sprawdzał się w roli poduszki i ogrzewacza.
 Wyszli wreszcie z chatki, łapiąc pierwsze promienie porannego słońca. Z wymordowanej jak zwykle promieniowała energia, tak odmienna od postaw, które prezentowali jej pozostali towarzysze. Szła skocznym krokiem, co jakiś czas wykręcając piruet czy skręcając niewielkim zygzakiem, by przyjrzeć się napotkanej rzeczy. Jednym słowem – absolutnie standardowe zachowanie młodej Leather.
 — Przepiękny dzień, prawda? — rzuciła rozanielona, ni to do siebie, ni do pozostałych. Zdawała się nie zauważać faktu, że nikt nie podzielał jej energicznego, radosnego nastroju. Salomon prychnął tylko, rozbawiony. Słyszał owo zdanie już tyle razy i tak wiele wypowiedział nań ripost, że w chwili obecnej wyczerpał mu się zapas.
 Punkt dla Nayami!
                                         
Insomnia
Maltańczyk     Opętana
Insomnia
Maltańczyk     Opętana
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nayami Leather


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 2 z 3 Previous  1, 2, 3  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach