Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Go down


desperacja
czas akcji: 1,5 roku temu

Apogeum – kolebka desperackiej cywilizacji. Jeśli cywilizacją można było nazwać rząd ledwo trzymających się budynków, które już dawno temu zapomniały o czasach swojej świetności. Teraz trzymały się wyłącznie na resztkach murów, które nieudolnie wzmacniano „czym tylko się dało”. Mijane na ulicy budynki niewiele różniły się od zabawek, które ktoś stale składał do kupy, używając do tego kompletnie nie pasujących części. Niejeden architekt złapałby się za głowę, mając styczność z tym żałosnym przykładem amatorszczyzny, jednak z jakiegoś powodu miejsce to doskonale pasowało do przechadzających się po nim mieszkańców. Każdy z nich był inny, każdy miał na sobie zszywane i łatane wielokrotnie łachmany, które w tych stronach były niemalże na wagę złota – nic dziwnego, że nikogo w otoczeniu nie zaskakiwał widok przechadzającego się nago wymordowanego, który porzucił swoją godność wraz z ostatnią parą spodni.
Każdy z nich był cieniem dawnego siebie.
Jasnowłosy zdążył przyzwyczaić się do tego widoku, choć pod jakim kątem inni nie spojrzeliby na niego – było w nim coś, co sprawiało, że nie do końca pasował do tego ponurego świata cieni, nawet jeśli jedna z jego nóg postanowiła przekroczyć jego niewidzialną granicę. W odróżnieniu od całej reszty, był tu z własnej woli, choć nikt o zdrowych zmysłach nie skazałby się na taki upadek. Ale nie dało się ukryć, że w tych stronach miał się lepiej od innych, a przede wszystkim miał miejsce, do którego mógł wracać.
Ciężki, załadowany do pełna i solidnie znoszony plecak doskonale mu o tym przypominał. Leslie co jakiś czas czuł na sobie zaciekawione spojrzenia mijanych nieznajomych – ci z całą pewnością zastanawiali się, co znajdowało się w środku, jednak blondyn umyślnie trzymał się otwartej przestrzeni, by uniknąć niepotrzebnego elementu zaskoczenia. Bagaż, który niósł ze sobą, był ceną jego przetrwania – tego, że miał się w co ubrać, tego, że mógł wziąć kąpiel częściej niż inni i tego, że mógł jeść częściej niż inni. Już w samym spojrzeniu jego dwubarwnych tęczówek było coś, co sprawiało, że nie oddałby go bez walki. Nawet jeśli był sam, a ich mogło być więcej.
Desperacja nie rządziła się żadnymi zasadami, a do Czarnej Melancholii miał jeszcze kawałek.
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

  Obudził się na ziemi, w ustach miał zakrzepłą krew wymieszaną z piaskiem. Płuca ciążyły, jakby starały się przebić przez żebra i przylgnąć do gleby, od której ciągnęło tak koszmarne, tak przeszywające na wskroś zimno. Trząsł się, choć próbował opanować to nienaturalne drżenie ciała. Dygotał, kurcząc i rozluźniając mięśnie na przemian. Robił tak kiedyś; wieki temu.
  Dobijały się do niego ulotne wspomnienia, z powodu których nie chciał się podnosić. Jeżeli zacznie to robić, będzie musiał poruszyć nogami. Wiedział, że je ma, ale na razie stanowiły jedynie dwa uczepione ciała, obce fragmenty.
  Najchętniej zostawiłby ciało w tej pozycji na zawsze. Zamarł w czasie i przestrzeni, rezygnując z przyszłości. Ze wszystkiego. Był na granicy; zamroczony, otępiony jak po alkoholu, ale jednocześnie coraz bardziej świadom tego, co się działo. Przede wszystkim jednak tego, co już miało miejsce.
  Zerwał się wiatr. Wślizgnął się w zaułek, szarpnął za jasne włosy, mierzwiąc je i odrzucając z rozgrzanego czoła. Chłopiec, kulący się w półmrokach wnęki, zadrżał jeszcze mocniej i tym razem nagie udo otarło się o drugie. Ten ruch wykrzywił mu wargi w grymasie.
  Chyba jednak było prawo, ale prawo, które rządziło jednostkami brutalnie i bez żadnych dodatkowych załagodzeń od okoliczności. Prawo, którego nie dało się złamać — to ono łamało. Łamało kości, silną wolę i punkt widzenia. Wymuszało na mieszkańcach Desperacji służalcze wręcz podporządkowanie. Każdy je znał, każdy musiał się dopasować. Wygrywa silniejszy — kto śmiałby zaprzeczyć tej niepisanej normie?
  Hiroki w zasadzie znał to prawo już w Mieście-3. Nauczony, aby nie wchodzić w drogę starszym i bardziej rosłym, żył z dnia na dzień, nie będąc wiele lepszym niż byle pies wałęsający się samopas po zacienionych uliczkach. To zwykle sprawiało, że był ofiarą niegodną uwagi. Rzecz w tym, że tutaj jego chęć trzymania się ubocza zdawała się wzmagać podniecenie agresorów; była prowokacją. Ułatwieniem sprawy.
  Odetchnął, wsuwając palce na ziemię. Oparł na nich swój ciężar i wreszcie podkulił nogi. Skrzywił się jeszcze bardziej; lepka ciecz zastygła na jego nogach. Była ohydna. Uczuciu obrzydzenia asystowało niemal namacalne przerażenie.
  Stało się.
  Strach niemal całkowicie go przyblokował. Potrzebował dłuższej chwili, aby wyprostować ręce w łokciach i dźwignąć się do siadu. Wcześniej odrzucone do tyłu kosmyki na powrót opadły mu na twarz. Wtedy to poczuł.
  Nagle obraz jego bezbłędnych przechadzek zmienił się w zwrócony przez nauczyciela sprawdzian. Oddając kartkę był pewien swego. Teraz podążał pustym spojrzeniem po czerwonych zakreśleniach i bił się w pierś: rzeczywiście, błąd. I kolejny. Następny. Jeszcze jeden. To mogło być takie proste...
  Poczuł pod palcami twarde kamienie; pozostałości po wybrukowanym podłożu sprzed wieków. Słabe płytki paznokci były gotowe pęknąć przy kolejnej próbie werżnięcia ich w ziemię.
Zostaw mnie — słaby sygnał przebił się przez głośny, szybki oddech, który narósł tuż za nim. Gorąco wydechów paliło go w obnażoną szyję. Nie był sam. Jak mógł z góry uznać, że było już po wszystkim tylko dlatego, że stracił przytomność?
  Coś ciężkiego wślizgnęło się na jego przygarbione ramię. Kątem oka dostrzegł brudne pazury i chude palce zakleszczające się na barku; były zbyt długie i zbyt kanciaste, jak odnóża pająka. Potem następny dotyk, od którego żołądek ścisnął się i wykręcił — obca ręka spoczęła na jego biodrze, opuszki werżnęły się w zgięcie między udem a miednicą, chcąc przyciągnąć go bliżej siebie. Wierzgnął gwałtownie, uderzając bosą stopą w klęczącą tuż obok postać. Rozległo się gardłowe charknięcie; uchwycono go mocniej. Wygrzmocił w bok. Nagle stracił równowagę, pchnięty na ziemię. Obrócił się na plecy i ujrzał zastygniętą w grymasie twarz. Rozszerzone źrenice napotkały te wąskie, dzikie. Jego agresor nie myślał.
  Działał.
  Hiroki wsparł się na łokciu; z trudem, bo ciążąca na nim bestia przeniosła część swojej wagi na ramię, które znów znalazło się w potrzasku. Spróbował się od niego odsunąć, ale uderzył karkiem w oparte o ściankę budynku deski. Stare, spróchniałe palety trzasnęły o ziemię ledwie dziesięć metrów przed idącym pośrodku „ulicy” blondynem.
                                         
Shirōyate
Opętany
Shirōyate
Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shirōyate Hiroki.


Powrót do góry Go down

___Desperacja miała w sobie ten niezastąpiony urok, że słysząc trzask nikt nie zwracał uwagi na to, czy miał więcej wspólnego z głośnym chrupotem łamanej nogi, czy może bliżej było mu do zasuszonego, starego drewna. Żaden widok – drastyczny lub mniej – nie dziwił zmęczonych mieszkańców, którzy dźwigali na swoich barkach balast cięższy od przejęcia cudzym losem. Gdy dookoła działo się źle, z góry zakładano, że ktoś sam prosił się o wpierdol i dziękowano losowi za to, że miało się szansę na pozostanie biernym obserwatorem. Tak było znacznie łatwiej.
___Dużo bezpieczniej.
___Pękające w pobliżu drewno wydało z siebie hałas, który przypominał dźwięk nadciągającej burzy. Możliwe, że było to całkiem słuszne skojarzenie, biorąc pod uwagę, że nawet nagłe zmiany pogody potrafiły wprawić w nieprzyjemny nastrój. Zero już wcześniej wyczuł, że coś było nie tak, jednak znajdując się jeszcze kilka kroków dalej, to uczucie przypominało natrętną muchę, która na przemian podlatywała do jasnowłosego, to oddalała się na tyle, że jej uporczywe bzyczenie niespodziewanie milkło. Gdy jednak powracała, uczucie wstrętu pojawiało się na nowo – nawet nie spostrzegł się, że w którymś momencie kąciki jego ust wykrzywiły się w niesmaku. Dosłownie sekundę przed tym, gdy deski zawaliły się na spękaną drogę, zmuszając skrzydlatego do mimowolnego zatrzymania się.
___Fakt faktem – mógł ruszyć dalej, jednak świadomość tego, że gdyby tylko poruszał się odrobinę szybciej, mógłby oberwać jedną z przewracających się desek, wybiła go z naturalnego rytmu. Tak tłumaczył to sobie w pierwszym odruchu, jednak prawda była taka, że zatrzymało go coś zgoła innego.
___Obrzydzenie.
___Nie należało do niego, ale teraz nie przypominało już tylko natrętnie bzyczącego nad uchem owada. Było lepkie i nieprzyjemne, jak gorąca smoła, która z jakiegoś powodu zaczęła wypełniać jego umysł. Było też na tyle silne, że miał wrażenie, że jego skronie zaczęły pulsować, a żołądek ścisnął się, wywołując mdłości. Prawdziwe i wyraźne do tego stopnia, że nim się zorientował, stało się jego emocją.
___Palce Leslie'go zacisnęły się w pięść – nie wiadomo, czy anioł właśnie szykował się do ataku, czy tym prostym gestem usiłował powstrzymać samego siebie przed wykonaniem jakichkolwiek kroków naprzód. To nie była jego sprawa. To, co się działo, nie było też sprawą nikogo innego i prawdopodobnie ten jeden argument tłumaczył bezczynność całej reszty. Nawet jeśli ktoś raczył obejrzeć się w stronę popękanych desek albo nawet oberwać kawałkiem odpryskującego się drewna, po prostu po chwili szedł dalej.
___Powinien zrobić dokładnie to samo.
___Podeszwa buta szurnęła o suchą ziemię, kiedy Cillian ruszył do przodu. Nie próbował poruszać się bezgłośnie, a twardo stawiane kroki głośno uderzały o ziemię, jakby ktoś, kto znajdował się w zaułku, miał już wtedy zorientować się, że nadchodził. Pokonanie dziesięciu metrów zajęło chwilę, ocena sytuacji – to jeszcze dziecko – kolejną. Choć jakiś głos rozsądku w jego głowie trąbił o tym, że pozory mogły mylić, nie zwracał na niego uwagi, skupiając się na pęczniejącym uczuciu obrzydzenia. Miał wrażenie, że stopniowo zaczynało brakować na nie miejsca, a fakt, że ofiara nie miała ochoty na to, co robił z nią oprawca, wystarczył, by Vessare bez zastanowienia zamachnął się, celując nogą prosto w żebra oprawcy.
___Nie słyszałeś? ― rzucił, jakby był przekonany, że napastowany chłopak już wcześniej usiłował dać mu jasny przekaz. ― Złaź z niego.
___Blondyn zachowywał się tak, jakby miał do czynienia ze zwierzęciem. Nic dziwnego, że zamiast postawić na dłuższe wywody i groźby, postawił na język ciała, które zastygło w jawnej gotowości do ataku. Spojrzenie, którym wiercił mu dziurę w głowie, było ostre i pozbawione jakichkolwiek oznak zawahania. W tej chwili oboje znajdowali się na niemalże równej pozycji – w końcu żaden z nich nie wiedział, jakie asy w rękawie krył drugi z nich. Niemniej jednak nic nie wskazywało na to, by Zero zamierzał się wycofać. Wydawało się, że jakakolwiek interwencja przesądziła o wszystkim.
___Nie dasz mu się zabawić?
___Niech szuka wrażeń gdzieś indziej.
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

  Nie obchodziło go to w jaki sposób się wydostanie. Środki, półśrodki, chwyty poniżej pasa, przekierowanie łowcy na inny cel, sprzedanie duszy diabłu — wszystko wchodziło w grę, jeżeli gwarantowało zakończenie męki. Nie interesował się konsekwencjami, prawdę mówiąc, chwilowo w ogóle niczym się nie interesował. Był zamknięty na zewnętrzne bodźce — to, co do niego docierało, zawęziło się do cichych, niemal ludzkich posapywań czegoś, co ładowało się na niego. Czegoś, czego mokre od potu łapska zaciskały się, tworząc imadła na chudych ramionach, co emanowało obrzydliwą aurą jak zapachem.
  Mózg w takich chwilach płatał różne figle — Hirokiemu, nie wiedzieć dlaczego, przypomniała się stara lekcja pana od muzyki, który z fletem w filigranowych dłoniach wyjaśnił klasie, że przy niskim poziomie dźwięków ucho wychwytuje tylko te częstotliwości, w których plasuje się ludzki głos. Nic nie warta ciekawostka nagle wydawała się Shirōyate aż nazbyt ważna — doświadczał tego, o czym mówił łysiejący na skroniach, chudy jak szczapa profesor. Odgłosy wokół przycichały, aż wreszcie wyparowały, jakby na pięciolinii zapomniano dodać kilku najistotniejszych nut. Wybrakowana ścieżka dźwiękowa ograniczyła się jedynie do głośnych, świszczących wdechów i wydechów. Początkowo czuł jeszcze odór oddechu. Teraz nie.
  „Nie... yszałeś?
  Coś uderzyło. Było raczej jak stuknięcie kilku kropel deszczu o okno w dachu. Zamazana widoczność w niczym się teraz nie różniła od paru półprzeźroczystych obrazków, które na siebie nałożono — nie dało się przez to określić, który był rzeczywisty i ile jest prawdy w ułożeniu danego przedmiotu, skoro jego kontury, niczym próba zobrazowania drżenia, pojawiają się kilkakrotnie w różnych od siebie odstępach.
  „Złaź z niego.
  Mocniejsze uderzenie — jak kopnięcie butem w barierę, która pod wpływem ataku popękała, wpuszczając do środka to, przed czym chroniła — dźwięki. Przede wszystkim dźwięki. To dzięki nim dotarło do Hirokiego, że sapanie nie tyle ustało, co dobiegało już z dalszej odległości. Za to nie było uścisku na barkach. Mięśnie pulsowały tępym bólem, ale były wolne i to za pomocą rąk — przedramion — poderwał się z powrotem do siadu. Bosa stopa uderzyła o piach, odsuwając go aż pod ścianę.
  Rój os w jego umyśle rósł w siłę — to doprowadzało niemal do szaleństwa, ale też cuciło. Zamroczony przez strach poczuł się, jakby to jemu sprzedano ostry, kategoryczny cios — i tym ciosem przywrócono do świata realnego, w którym napastnik właśnie podnosił się na nogi.
  Był przygarbionym, chudym mężczyzną z zapadniętym brzuchem. Długa szczecina pokrywała rzadką sierścią jego szczękę, ale nawet ona nie ukryła długich, pożółkłych zębów wilka, kojota lub innej, równie podłej bestii. Spomiędzy wąskich szpar świeciły zakrwawione ślepia. Zezowały na lewo i prawo, ale zawsze wracały do jednego punktu — do nieznajomego, który go kopnął.
  Hiroki dopiero go zarejestrował. Oddychał szybko, jak po (i tak przegranym) maratonie, czuł na brudnej od ziemi twarzy zasychające łzy. W normalnych okolicznościach byłoby mu wstyd za siebie; za słabości, za przyznanie się do przegranej. Teraz jednak z ledwością składał całość do kupy, ale kiedy był pewien, że dwa z elementów do siebie pasują, rozległ się gardłowy ryk. Nie bólu, a przynajmniej nie fizycznego. To jak cierpienie psychiczne; agonia wylęgającą się w najgorszych zakamarkach mózgu i narastająca, pęczniejąca, wylewająca się z tego, kogo zdominowała.
  Podparł się o ścianę, próbując wstać. Nogi miał cienkie, wyglądały jak nitki przy ogromnej bluzie, która spływała po nim niemal aż do kolan. Nie odrywał spojrzenia od pochylonej postaci agresora, który najwidoczniej mierzył siły na zamiary.
  Pragnął się stąd wydostać; jak to było? „Koszt nie gra roli”? Mało heroicznie, by zwiewać z pola walki akurat wtedy, gdy wtargnął sojusznik. Samą odwagą człowiek się jednak nie naje, a tutaj dzięki niej nawet nie przeżyje. Było zbyt wiele potworów, za dużo mącicieli. Hiroki postąpił parę kroków w bok; od ściany, wzdłuż której szedł, ciągnęło zimno. Przeszywało nawet gruby materiał bluzy, którą na sobie miał. Prawdziwy chłód dotarł do niego jednak wtedy, gdy gwałtownie uderzył kostką w jedną z wcześniej strąconych desek. Serię niskich pochrapywań przeszył głośny jazgot upadku, który jakby zwolnił łańcuch.
  Bestia wypruła przed siebie; nogi obdarzone pazurami wyryły w ziemi grube bruzdy, kiedy zerwał się z linii startu niczym strzała. Widać było wszystkie żebra napierające na skórę, gdy mężczyzna skoczył rozwierając paszczę i rozkładając palce jak szpony orła gotowego do pochwycenia swojej zdobyczy.
  Ale zdobyczą nie był tym razem Hiroki.
                                         
Shirōyate
Opętany
Shirōyate
Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shirōyate Hiroki.


Powrót do góry Go down

___Co było gorsze: rozdzierający krzyk, który zdawał się wdzierać nie tylko do jego uszu, ale przenikać do najbardziej odosobnionych zakamarków jego umysłu, czy może widok wymordowanego, który został zmuszony, by stanąć z nim oko w oko? Gdyby postawiono go przed podobnym wyborem, nie potrafiłby udzielić jednoznacznej odpowiedzi – jakby nie patrzeć, obie te rzeczy były dla niego równie uciążliwe. Po tylu latach życia na Desperacji był przyzwyczajony do wielu niesmacznych widoków, zwykle jednak obserwował je z daleka i nie musiał brać pod uwagę niektórych spraw – nawet jeśli te z pozoru wydawały się całkiem naturalne. Brudne pomyłki ewolucji, obdarte z trzeźwo myślącej świadomości, tak jak obdarte z ubrań, były tu na porządku dziennym, jednak teraz, gdy przyszło mu zmierzyć się z jedną z nich, dochodził do wniosku, że niektórych brzemion nie powinien dźwigać nawet ten wystarczająco zepsuty świat.
___Widocznie Bóg tak chciał.
___Dlatego w końcu pojął, że spierdolił sprawę i odszedł?
___Już sama myśl o tym, że to coś mogło uważać się za szczyt erotycznych fantazji kogokolwiek, sprawiała, że żołądek podchodził mu do gardła. Nie musiał też wyobrażać sobie tego, co czuł chłopak, którego Leslie nie zdążył w porę wyrwać z brudnych szponów zdziczałego – wszystko to miał jak na dłoni. Gdyby cierpienie chłopaka zdołało kompletnie zaślepić jego umysł i pozbawić go zdolności do trzeźwego myślenia, zapewne sam poczułby się jak ofiara tego ohydnego gwałtu i szczęściem w nieszczęściu było to, że nie padło na niego. Całkiem możliwe, że w takiej sytuacji doszczętnie porzuciłby wszystkie swoje anielskie instynkty, jakie jeszcze mogły w nim drzemać, i zwyczajnie zrobiłby wszystko, żeby wymordowany stracił życie w jak najboleśniejszy sposób.
___Zresztą kogo on oszukiwał? Te czarne myśli już jedna po drugiej wkradały się do jego głowy, przypominając dziesiątki małych kuleczek, które odbijając się, wydawały irytujący dźwięk przypominający o ich istnieniu. Jesteśmy tu, nie ignoruj nas.
___Jasnowłosy posłał kontrolne spojrzenie ku chłopakowi, który jakimś cudem ruszył się z miejsca. Całe szczęście – to, że był w stanie zareagować na okazję do ucieczki, świadczyło o tym, że nie został do końca złamany. Trwało to jednak mało znaczącą chwilę, bo w obecności nieobliczalnej bestii, musiał być przygotowany na atak w każdej chwili. Bezmyślny wyraz twarzy wymordowanego sprawiał, że trudno było rozszyfrować, czemu miało służyć tworzące się między nimi napięcie. Oboje stali w miejscu, świdrując się spojrzeniami, jakby każde z nich czekało na jakiś ruch. Jakby ten pierwszy krok miał przynieść sukces w rozszyfrowaniu całej taktyki przeciwnika.
___Kto spodziewał się, że niekontrolowany upadek białowłosego okaże się ostatecznym sygnałem na start.
___Jednak z ich dwójki to nie skrzydlaty wystrzelił przed siebie, by wyprowadzić bezpośredni atak. Trudno było oczekiwać, że po tej wnikliwej obserwacji, Zero miał ochotę na dotykanie zdziczałego choćby zaciśniętą pięścią. I z siłą, którą w gruncie rzeczy ciężko byłoby nazwać dotykiem. Ktoś honorowy mógłby powiedzieć, że skoro broń została wybrana przez pierwszego atakującego, Cillian powinien zastanowić się nad honorową walką. Rzecz w tym, że życie zdążyło nauczyć go tego, że walka nie zawsze musiała mieć cokolwiek wspólnego z uczciwością. Średniowiecze mieli już dawno za sobą.
___Z jakiegoś powodu nagły zryw wiatru ledwo otarł się o sylwetkę chłopaka. Przypominał niegroźny podmuch, który zaledwie zdołał poruszyć kosmykami jego jasnych włosów. Ten rzekomy powiew z siłą huraganu zderzył się z pędzącym w jego stronę wymordowanym, który nie zdołał choćby musnąć pazurami materiału jego ubrań. Musiał przeżyć mocne zdziwienie, kiedy w drodze po swoją kolejną ofiarę napotkał na opór, który najpierw przypominał hamujące zderzenie ze ścianą, a potem zmusił go do wycofania się o kilka kroków do tyłu.
___Musiał dać sobie trochę czasu.
___Cholera, nie ociągaj się ― jego słowa brzmiały dużo ciszej niż by tego chciał. Ponaglający przekaz, przypominał raczej zamyślone mamrotanie do siebie, gdy bez zastanowienia zerwał się z miejsca, by złapać chłopaka za kołnierz bluzy i zmusić do szybkiego podniesienia się, jakby obchodził się z niesfornym szczeniakiem.
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

Miał niecałe siedem lat, kiedy jego ojciec wpadł w istny szał. Pan Shirōyate nigdy wcześniej nikogo nie uderzył — ani nigdy później — ale to nie fizyczna przemoc całkowicie zablokowała Hirokiemu dopływ bodźców z zewnątrz, ograniczając je do poczerwieniałej z wściekłości twarzy rodzica. Twarzy, która zwykle była łagodna, rozbawiona i która miała szorstką szczękę od wiecznie „trzydniowego” zarostu.
Przyjaciel ojca był tego świadkiem i tylko patrzył z drugiego końca ogrodu, jak rosły niczym dąb mężczyzna chwyta małego, chudego dzieciaka pod pachy i podnosi go, jakby ten był wypełniony pierzem. Żołądek Hirokiego osiadł kilka stopni niżej, niemal obijając się o miednicę. Nie sądził, że może być taki lekki; że wystarczy jedno złe słowo, aby stracił całą wagę.
Wisząc nad wściekle zieloną trawą spojrzał ojcu w oczu.
— Przeprosisz, posprzątasz, a potem pójdziesz do swojego pokoju — powiedział wolno i władczo ojciec.
Głowa Hirokiego pokręciła się na boki. Nie. Nie. NIE.
Jako dziecko bywał kapryśny i uparty; a ponieważ tego wczesnojesiennego wieczora był przekonany, że przyjaciel ojca to prawdziwy POTWÓR... rozbił jego telefon komórkowy o kamienie otaczające małe oczko wodne, w nadziei, że bestia nie będzie mogła się kontaktować z zaświatami.
Nie wiedzieć dlaczego przypomniał sobie to zdarzenie bardzo dokładnie.
Może dlatego, że teraz też czuł się dziwnie lekki, a jednocześnie bezbronny i pozbawiony opcji operowania ciałem. Może dlatego, że przekrwione oczy napastnika przypominały mu przekrwione białka ojca, któremu ze złości wszystkie żyły wyszły na szyi. Może chodziło o wiatr, który gwałtownie się wzmógł.
A może umysł zestawiał ze sobą obu gwałcicieli (obie, niepozorne postacie, które trzymały się gdzieś z boku, póki nie natrafiły na ofiarę) próbując doszukać się w nich wspólnego mianownika. Czegoś, dzięki czemu będzie mógł z daleka rozpoznać zagrożenie, a potem...
— Cholera, nie ociągaj się.
Wargi miał sklejone, wewnątrz ust sam popiół. Obraz ogrodu powoli się zamazywał, ustępując przestrzeni teraźniejszości, w której także coś — z niesamowitą siłą — poderwało go z ziemi. Z gardła zamiast krzyku wydostał się jedynie przytłumiony, niemal niemy jęk. Srebrne tęczówki uniosły się na twarz nieznajomego, a potem — niczym ciśnięty w nerwach kamień — uderzyły z powrotem o glebę, w niej już zostając.
Nogi dygotały jak klepnięta galareta, ale nie one były najgorsze. Najgorsze były stawy, bo wydawało się, że zniknęły wszystkie twarde kości, a zamiast tego pojawiła się wata. Ręka Hirokiego mimowolnie opadła na biodro mężczyzny i zakleszczyła na okrywającym bok materiale jego ubrania.
Serce, którego rytm spowolnił dzięki „odłączeniu się” od wydarzeń, na powrót ruszyło galopem. Tysiąc myśli na sekundę i żadna nie dotarła do drżących ud i kiepskiej kondycji łydek.
Nie mogę — wymamrotał prawie szeptem, być może zagłuszony przez jazgot wydobywający się z przeciwnika, który przykucnął z zamiarem ponownego zaatakowania. Nie mogę się ruszyć nie zostawiaj mnie z nim on mnie zabije.
                                         
Shirōyate
Opętany
Shirōyate
Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shirōyate Hiroki.


Powrót do góry Go down

___Zaczynał mieć wątpliwości, czy jego słowa jakkolwiek docierały do zdruzgotanego chłopaka. Osoby w ciężkim szoku często traciły niezbędny kontakt ze światem, a Zero, chcąc mu pomóc, liczył na to, że wymordowany będzie chciał współpracować. A już przede wszystkim miał nadzieję, że w całym tym zamieszaniu nie uzna go za kolejnego oprawcę. Nagi, rozjuszony przeciwnik był już wystarczająco upierdliwy, a Leslie – który bądź co bądź na co dzień nie miał w sobie nic z Matki Teresy i wszystkich świętych – wolał nie żałować spontanicznej decyzji, która skłoniła go do tak heroicznego czynu.
___Przyglądając się, jak chłopak słania się na własnych nogach, odnosił nieodparte wrażenie, że wraz ze swoim pojawieniem się tu, wtargnął z buciorami do naturalnego kręgu życia. W końcu to tam słabszych pożerali silniejsi, a Desperacja już od dawien dawna niczym nie różniła się od zoo, nad którym ktoś (wymierzmy tu oskarżycielski palec w stronę samego Boga) już dawno stracił panowanie, a nieporadne zwierzęta, które do tej pory trzymano w wygodnych klatkach i którym podstawiano jedzenie pod nos, na nowo musiały nauczyć się przetrwania. Nic dziwnego, że chęć przeżycia skłaniała ich do skupiania się na słabszych przeciwnikach.
___Tyle że ich nagi i wyraźnie upośledzony kolega po prostu chciał się zabawić, a to nie miało wiele wspólnego z materiałem, którym poszczyciłoby się Animal Planet.
___„Nie mogę.”
___Gdyby nie dotyk dłoni chłopaka, a później ciężar na ramieniu, który dał mu się we znaki, gdy jasnowłosy uczepił się jego podkoszulka, prawdopodobnie nie zwróciłby na niego uwagi. Może dzięki temu byłby zdrowszy, jednak nie mógł powstrzymać spojrzenia, które mimowolnie pomknęło w stronę nieruchomej twarzy wymordowanego, który nie dość, że znalazł się za blisko, nie posiadał fizycznej możliwości komunikacji. Jego szczęka nawet nie drgnęła, a Vessare zaczynał odnosić nieodparte wrażenie, że wraz z każdą odczuwaną tu emocją, zaczyna tracić zmysły albo zaczyna coraz bardziej rozumieć to, co inni próbują mu przekazać.
___Jeszcze moment, a zaczniesz rozumieć tego drugiego. Ciekawe czy już próbuje wyklinać cię w swoich myślach.
___Myślisz, że co właśnie robię? Próbuję ci pomóc, a stoisz tu jak ostatni kretyn, kiedy już dawno powinniśmy zacząć spierdalać ― słowa wystrzeliły z jego ust, jak po naciśnięciu spustu karabinu. Nie zastanawiał się nad nimi, prawdopodobnie nawet nie kontrolował przekazywanej treści, zachowując się tak, jakby on i zgwałcony chłopak już od dawien dawna byli kompanami w boju, a to oznaczało co najmniej tyle, że powinien sam z siebie zrozumieć intencje Lesliego.
___Powinien rozumieć też, że nie powinien go dotykać, bo zwyczajnie tego nie lubił.
___Nie lubił też bycia rozpraszanym. Kiedy podczas walki opuszczałeś gardę, najczęściej miałeś przesrane, a ponieważ teraz to on stał się głównym celem, nic dziwnego, że kiedy tylko skupił się na bezsensownym upominaniu młodzieńca, zdziczały wykorzystał okazję, by błyskawicznie znaleźć się obok. Poruszał się zadziwiająco szybko, jak na swoje patykowate nogi i kiedy Zero dostrzegł ruch kątem oka, było za późno na cokolwiek innego niż instynktowne zasłonięcie się przedramieniem. Syk, który wydarł się spomiędzy zaciśniętych zębów skrzydlatego potwierdził fakt, że pożółkłe zęby wymordowanego zatopiły się wystarczająco głęboko. Świadomość tego, że został ugryziony była równie obrzydliwa, co bolesna. A może bardziej obrzydliwa niż bolesna?
___Zupełnie odruchowo zamachnął się wolną ręką, celując w policzek i nos oprawcy. Trudno było mu zadbać o to, by oszczędzać swoje siły – uderzał tak, by łamać i skutecznie zniechęcić do próby rozszarpania mięśni. Szybki cios niósł ze sobą nieprzyjemne brzmienie, któremu zawtórował zbolały warkot. Wymordowany cofnął się o krok, wypuszczając jasnowłosego z uścisku szczęk, choć nie wyglądał na dostatecznie uprzedzonego do kolejnego ataku. Rozbiegany wzrok bestii błądził teraz od sylwetki Lesliego do sylwetki chłopaka, jakby ta za sprawą jakiegoś wątłego przebłysku inteligencji analizowała, kogo wykończyć w pierwszej kolejności.
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

– Myślisz, że co właśnie robię?
Zacisnął gwałtownie wargi jednocześnie zakleszczając mocniej palce na podkoszulku nieznajomego. Nikt nie śmiałby zaprzeczyć, że Hiroki, w całej swojej bezradności, miał jednak dużo szczęścia. Kiedy był pewien, że cały świat skruszy się i rozsypie, jak uderzone młotkiem szkło, pomoc pojawiła się znikąd. Myśli wirowały w czaszce niby potraktowane dmuchawką liście, ale mimo ich natłoku wyłowił jedną, konkretną. Powinniśmy zacząć spierdalać. I docenił tę dodatkową szansę od losu w postaci jasnowłosego.
Na upokorzeniu nie musiało się skończyć i był pewien, że głód odczuwany przez napastnika nie ograniczał się wyłącznie do tego cielesnego. Spomiędzy jego zębów ściekała gęsta ślina, zęby zgrzytały. Nie, nie zęby. Kły. Mógłby nimi rozszarpać, racja? Słusznie było zakładać, że Desperacja rządzi się własnymi prawami. Drapieżnik napadał na ofiarę i jeśli ofiara była zbyt słaba (a on był zbyt słaby) miał szansę zrobić z nią to, na co akurat naszła go ochota. Shirōyate rzadko przeklinał, w zasadzie nigdy, ale tym razem bluzgał ile w lezie. Nogi odmawiały jednak posłuszeństwa.
W gardle rosła gula. Z chwili na chwilę krtań wypełniała się absolutną niemocą, której waga uniemożliwiała najprostszą i jedną z najbardziej automatycznych funkcji. Narastała w nim panika, która osiągnęła apogeum, kiedy rozległ się głuchy huk. Srebrne spojrzenie natychmiast uniosło się ku twarzy wybawiciela.
Spomiędzy jego ust wyrwało się syknięcie. Krew Hiroki dostrzegł chwilę później. To ona zmusiła go do wypuszczenia z rąk tkaniny i cofnięcia się na patykowatych nogach, które nagle – jak zardzewiały mechanizm – wykonały nieporadny ruch. Bosa stopa szurnęła po glebie akurat w momencie, w którym pięść jasnowłosego uderzyła w nos przeciwnika. Chrupot jaki temu towarzyszył podniósł żołądek Shirōyate aż nad linię obojczyków.
Nawet gdyby chciał pomóc, nie miałby szans w konfrontacji z kimś dwa razy większym. JAK miałby stawić mu czoła? CZYM? Puste dłonie stulił w pięści, mimowolnie rzucając wzrokiem w bok. Plener był co najmniej nieciekawy, a na dalsze wsparcie nie ma co liczyć. Pozostała ucieczka.
Dokąd?
Dotknął piętą chropowatej powierzchni deski. Mięsień na jego twarzy drgnął zdradziecko, kiedy przypomniał sobie, jak w szarpaninie uderzył karkiem w stertę drewnianych kładek. Jeżeli chodził mu po głowie jakikolwiek plan, to nie miał czasu wykiełkować. Agresor gwałtownie, jak puszczony bełt, skoczył przed siebie, mijając Zero o włos. Zanurkował tuż obok niego – tak, jakby spodziewał się, że tamten drugi raz wymierzy sierpowy – uginając sylwetkę wpół.
Hiroki wydał z siebie bliżej niesprecyzowane sapnięcie, kiedy próbował zrobić następnych parę kroków w tył. Potknął się wtedy o jedną z desek, omal ponownie nie upadając. Jeszcze łapiąc równowagę uderzył w drewno.
Paznokcie zaszurały o cegły muru, kiedy łapał pion.
W porównaniu do przeciwnika, który równowagę stracił, kiedy pod podeszwę buta wślizgnęła się kopnięta deska. Słychać było głośny zgrzyt ocierających się o siebie tworzyw, co łącznie kupiło nie więcej niż pół sekundy.
Hiroki nabrał powietrza.
Biegnij...
Sam obrócił się w swoim ociężałym, bezkostnym ciele i postawił pierwszy chwiejny krok, po którym następowały kolejne, coraz szybsze...
                                         
Shirōyate
Opętany
Shirōyate
Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shirōyate Hiroki.


Powrót do góry Go down

W takich chwilach wiele oddałby za ludzką obojętność. Świadomość, że udzielał pomocy komuś, kto nawet nie rozumiał, że właśnie wygrał los na loterii, odbierała motywację. Nic dziwnego, że przez krótki moment Leslie miał ochotę przyłożyć sobie w twarz z otwartej ręki, jakby dzięki temu miał przypomnieć sobie o trzeźwym myśleniu. Ale nawet on potrafił stwierdzić, że na myślenie było już za późno. Gdy zrobił już pierwszy krok i zdążył powiedzieć „hop”, wypadało doprowadzić do końca to, co zapoczątkował – prawie – dobrowolnie. W końcu nie tylko w myślach wymordowanego panował właśnie chaos.
____Desperacja nie była najlepszym miejscem dla bohaterów, a narażanie życia i zdrowia dla innych było bardziej głupotą niż honorem. Pulsujący ból przedramienia skutecznie przypominał o tym jasnowłosemu, a mimo tego, kiedy już po chwili zdziczały śmignął obok niego, nie zastanawiał się nawet przez chwilę. Błyskawicznie okręcił się w ślad za nim, wyciągając rękę w jego stronę na tyle zamaszyście, chcąc w porę przyhamować nadciągający w stronę dzieciaka atak.
____Kurwa, za szybki.
____Opuszki palców Vessare'go ledwo otarły się o ramię wymordowanego, a gwałtowność, z jaką zakleszczył palce na niematerialnym powietrzu sprawiła, że własne paznokcie boleśnie wbiły się we wnętrze jego ręki, dusząc wątłe płomienie, które jeszcze przed momentem gwałtownie buchnęły z opuszek anioła. Trzeba było przyznać, że pomimo upośledzenia, które wyryło się na obliczu wymordowanego, potrafił w słuszny sposób dobierać sobie przeciwników.
Właśnie to nazywają instynktem.
____Uważaj! ― warknął, choć raczej nie było mowy o tym, by drugi jasnowłosy nie zauważył, że bestia właśnie nadciąga w jego stronę. Przeciwnik nawet nie próbował zastanawiać się nad bardziej przemyślaną taktyką, a blondyn do tej pory miał wrażenie, że pomimo drastycznych różnic, gatunek wymordowanych wypracował sobie swój własny sposób komunikacji. Kiedyś, bardzo dawno temu, usłyszał nawet, że niektórzy z nich bezwarunkowo zachowywali się neutralnie względem pozostałych skażonym wirusem X. Szkoda że bezbronny wymordowany nie miał tyle szczęścia i trafił na prawdziwego skurwiela.
____A może nie aż taki bezbronny?
____„Biegnij...”
____Dostrzegłszy, że przeciwnik stracił równowagę i runął na ziemię, jakby brał udział w wyjątkowo tandetnej komedii, Cillian nie zastanawiał się długo. Niemalże od razu zerwał się z miejsca, poprawiając ciężki plecak na ramionach, a kiedy przebiegał obok wymordowanego, trudno było powstrzymać się od nastąpienia ciężkim butem na wyciągniętą przez niego dłoń, zakończoną ostrymi pazurami, które wyrwało z gardła zdziczałego zbolały skowyt.
____Nie oglądaj się za siebie ― polecił, nie chcąc, żeby jakiekolwiek niepożądane odruchy spowolniły chłopaka – z tego, co Zero zdążył już zauważyć, wymordowany poruszał się wystarczająco pokracznie. Skrzydlaty nie mógł jednak go za to winić, zwłaszcza że na samą myśl o tym, co przed momentem przeszedł, żołądek podchodził mu do gardła – wolał więc skupić się na innych rzeczach. Jedną z nich było dostosowanie tempa do młodzieńca, któremu znacznie krótsze nogi uniemożliwiały nadążenie za blondynem, który nie mógł zostawić go w tyle. Kiedy tylko ruszyli do przodu, chcąc zostawić napastnika w tyle, starał się biec za nim, by w razie czego stać się pierwszym celem. Nie wiedział, po co to wszystko. Nie wiedział nawet, czy nieznajomy jasnowłosy w ogóle zdawał sobie sprawę z nieumyślnego wpakowania go w to bagno pod wpływem ciążących emocji. Ba! Nie wiedział nawet, czy chłopak sam w sobie także nie stanowił dla niego zagrożenia.
____Dwubarwne tęczówki na krótki ułamek sekundy skupiły swoje nieufne spojrzenie na plecach nieznajomego, jednak głośny tupot za nimi był o wiele głośniejszy od stopniowo przebijającego się do świadomości rozsądku.
NIE-ZNA-JO-MY.
____Za trzecim budynkiem skręć w lewo. Kojarzysz Przyszłość, prawda? Pozbywają się tam takich, jak on.
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

  Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że nieznajomy zaczął traktować interwencję jako swój błąd, którego zwyczajnie nie można popełnić. Naiwnie sądził, że gdzieś wśród sadyzmu i zwierzęcej brutalności zachowała się garść przyzwoitych cech. Jinx go przecież uratował, a żył na Desperacji, jeżeli mu wierzyć, od setek lat, nic więc nie kazało sądzić, że następny wybawca nie działa na podobnych co Sheba mechanizmach.
  Shirōyate nie miał zresztą czasu na przypatrywanie się drugiemu mężczyźnie; wątpliwe zresztą, że odgadłby jego rzeczywisty nastrój. Z psychologii był szczególnie kiepski, a teraz, atakowany bodźcami z zewnątrz, z ledwością był dobry w c z y m k o l w i e k. Skupił się więc wyłącznie na przebieraniu nogami; zesztywniałe mięśnie nie chciały zacząć pracować, a wspomnienie dopiero co przebytej traumy wciąż wiązało mu ze sobą kostki. Potykał się i przyspieszał naprzemiennie, nie zyskując zbyt dobrych wyników w tym pościgu.
  Wsłuchiwał się jedynie w głośny dźwięk wybijanych kroków. Bose stopy tupały po ubitej ziemi, po głazach dawniej stanowiących ścianę lub skrawek dachu; po połamanym chodniku.
  Dopiero później – po ilu? Dwóch minutach? Po godzinie? – dotarł do niego głos nieznajomego; wybił się ponad taktem obranym przez ciało. „Za trzecim budynkiem skręć w lewo.” Ledwo widocznie przytaknął, łapiąc spazmatyczne wdechy, wzrokiem namierzając budynki, odliczając je.
  To takie niewiarygodne; starczyła chwila, ułamek sekundy, aby wszystko wywróciło się do góry dnem, ale naprawa wymagała już większych pokładów energii, pomysłów i siły. Siły, która z niego ulatywała z każdym przebytym metrem. Nie oglądał się za siebie, nie chciał nawet wiedzieć jak blisko jest przeciwnik, bo, być może, był tuż za nim. Może już wyciągał szponiastą łapę, pragnąc zakleszczyć ją na skrawku za dużej bluzy. Może chciał zrobić krzywdę w y b a w i c i e l o w i. Jak wtedy by mu się odwdzięczył?
  Bo przecież by mu nie pomógł w ramach rewanżu.
  Nie dałby rady.
  Kojarzysz Przyszłość, prawda?
  Nie dawał rady nawet odpowiedzieć, choć, w porównaniu do mężczyzny, nie musiał wydawać rzeczywistych dźwięków; nie musiał tracić na nie tlenu. Wchodząc w gwałtowny zakręt (za trzecim budynkiem, tak jak mu kazano) w tle wyłapał szuranie pazurów o glebę. Agresor musiał być o krok. Co go powstrzyma przed następnym atakiem? Nieznajomy mógł mieć rację, że z Przyszłości wyrzucają takich jak on?
  Co jeśli nie?
  Srebrne obręcze tęczówek zalśniły, kiedy wzrok padł na stary, przysadzisty budynek. Był w opłakanym stanie, ale to z niego wydobywały się śmiechy, dźwięk przebieranych sztućców i szurania mebli, a kiedy Hiroki dopadł do drzwi i pchnął je do środka, cały ten rumor wybuchł mu w czaszce jak granat odłamkowy, raniąc przy tym uszy i omal nie zwalając go z nóg. Do środka baru wpadł więc zjawiskowo, omal znów nie lądując na ziemi. W porę przytrzymał się jednak najbliższego oparcia ławy i od razu uniósł głowę, aby zerknąć na towarzysza.

edit:
Okay. Nie będę czekał, rezygnuję.

KONIEC WĄTKU
                                         
Shirōyate
Opętany
Shirōyate
Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shirōyate Hiroki.


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach