Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 2 z 2 Previous  1, 2

Go down

Pisanie 11.03.19 22:47  •  Sala nr 224 - Page 2 Empty Re: Sala nr 224
Była przyzwyczajona do jego dotyku. Bardzo często sama przekraczała jego osobistą granicę cielesności, niczym dziecko łaknąc ciepła jego ciała. Ale wtedy było to dla niej naturalne. Było czymś codziennym jak to, że oddycha. Jednakże od jakiegoś czasu jej ciało reagowało coraz ostrzej, coraz bardziej abstrakcyjnie, czego sama do końca nie potrafiła sobie wytłumaczyć. Pragnęła jego bliskości, ale jednocześnie bała się jej. Mięśnie sztywniały, skórę pokrywał dreszcz, temperatura ciała wzrastała. Tak, jak teraz.
Gdy tylko poczuła go jeszcze bliżej, zdawało się, że jak na zawołanie spięła się, a wszystko dookoła zamarło, nawet jej oddech i samo serce. W oczekiwaniu, w głupiej tęsknocie za bliskością, chorym pożądaniem, ale też przestrachem, że gdy pozwoli na to, on zniknie, rozmyje się jak poranna mgła pozostawiając po sobie jedynie uczucie chłodu i pustki. Jakby był kotem, a ja niesforną myszą, z którą się drażni. Zabawa, która w ostateczności doprowadzi ją do destrukcji.
Nieświadomie uniosła swoją zdrową dłoń, aby ułożyć ją na jego klatce piersiowej, aby go zatrzymać nim posunie się o ten jeden krok za daleko, odepchnąć i zwrócić sobie wolność.
Już za późno na to. Stała się jego więźniem, dobrze o tym wiesz.
Opuszki zahaczyły o materiał wojskowej koszuli, musnęły ledwo wyczuwalnie ciepłą skórę jego szyi, aż wreszcie zatrzymały się na jego policzku. Nawet nie zorientowała się, kiedy pogładziła kciukiem jego skórę z wręcz dziecinną czułością.
"Przykro mi".
Ruch palca zamarł.
Mnie również.. Opuściła powieki wraz z dłonią, która miękko opadła na jej nogi. Pochyliła lekko głowę do przodu, rude kosmyki przysłoniły jej świat, odgrodziły niczym kurtyna od świata.
- Nigdy nie będę obcą osobą. - odezwała się cicho. Czy nie próbowała za każdym razem, kiedy wracał do domu, zachowywać się tak samo, jak zawsze? Czy nie witała go z uśmiechem od ucha do ucha, peplając o głupotach i trywialnych drobnostkach codziennego życia? Czy nie wciskała mu multum głupich seriali i filmów, żeby chociaż trochę poczuł się jak za dobrych, starych lat? Czy nie starała się go wyrwać niemal siłą na spacery i inne wycieczki? Czy to przypadkiem nie ona namówiła go na wypad do Taisei...?
To miał być ich wspólny wieczór. Miał się rozluźnić, odpocząć od ciężaru szarej rzeczywistości. A zamiast tego-
"Chcesz znać moje uczucia do Verity?"
Nie, nie chciała.
- ... Tak, chcę. - uchyliła powieki zaskoczona odpowiedzią, jaką usłyszała. Jakby zupełnie przestała mieć kontrolę nie tylko nad swoim ciałem, ale również myślami i słowami.
- I jednocześnie nie chcę. Bo boję się poznać prawdę. - zacisnęła mocniej palce na kolanie skrytym pod szpitalną koszulą.
- Głupie, prawda? - wręcz infantylnie idiotyczne.
- Ale nie tylko to. Chcę poznać twoje myśli, chcę poznać cię na nowo, Ruu. - usta drgnęły, ale ostatecznie nie wykrzywiły się w uśmiechu. Czuła, że przegrywa. Że osuwa się grunt pod jej nogami. Tonęła we własnych emocjach, tak skrzętnie krytych przez te wszystkie lata.
- Wszystkim co masz? ... Czemu mi to mówisz? Teraz? Wszystko utrudniasz...
                                         
Ylva
Studentka
Ylva
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Ylva Isabelle Harakawa


Powrót do góry Go down

Pisanie 13.03.19 22:14  •  Sala nr 224 - Page 2 Empty Re: Sala nr 224
 Oto niepodważalny dowód na to, że kobiety w drodze ewolucji nie powinny mieć rąk. Rūka przyciągnął ją bliżej, ciaśniej otaczając ramieniem, wydając z siebie gardłowy pomruk pełen jakiegoś rozdarcia. Zamknąłby się w kilku punktach, gdyby kazano mu opowiedzieć wszystkie sytuacje z dotykiem, o których pamięta. Kiedy Ylva była mała, naruszanie strefy osobistej było jej codziennością. Natomiast sam rzadko sobie na to pozwalał. Nawet teraz nie opuszczało go przeświadczenie, że wchodził na nieznane tereny. A przecież tylko przyciskał pierś do jej barku, tylko przecinał jej plecy ramieniem.
 Czuł pod palcami każdy oddech jej ciała, ciepło temperatury i strach. Strach przed czym? Uśmiechnął się pod nosem, kiedy mimo pierwszej reakcji, wsunęła opuszki na jego polik, choć nie potrafił odpędzić od siebie myśli, że zrobiła to wbrew sobie. Przechylił jednak głowę, mrużąc oczy jak rozluźniający się przy kominku kot. Lgnął do jej dłoni.
 „Nigdy nie będę obcą osobą”.
 Odetchnął gorącym powietrzem prosto w jej włosy, naruszając minimalnie kilka rudych pasm. Skulona, z opuszczoną brodą, trzymająca bezwładne ręce przy sobie — czy nie była teraz obca?
 — Spokojnie, to ja — powiedział cicho, przeciągając ręką wzdłuż jej boku. Przecież nie zrobiłby jej krzywdy. [„TY TĘPA KRETYNKO — uderzę ją, pomyślał otępiale”]. Głaskał ją lekko po udzie, skupiając się nad tym, aby zapanować nad oddechem. Spokojny wdech. Dwie sekundy pauzy. Wydech. Wdech... chciała wiedzieć. Wydech. Podniósł spojrzenie. Przyglądał się załamaniu między ścianą a sufitem.
 — Głupie, prawda?
 Otarł się brodą o czubek jej głowy, gdy zaprzeczył krótkim ruchem. Nie, nic głupiego, choć nie potrafił do końca wyjaśnić, dlaczego uważa, że wyjaśnienia naprawdę się jej należały. Może dlatego, że nigdy nie mieli przed sobą tajemnic? Że do niedawna wystarczyło, by spojrzał jej w oczy i nic już nie trzeba było mówić? Słowa nie grały żadnej roli — co okazywało się błędem. Kiedy trzeba było ich użyć, jak teraz, dobór wyrazów z każdym wariantem wydawał się coraz bardziej beznadziejny.
 Nagle spierzchły mu usta, a język przykleił się do podniebienia. W gardle miał sam piach. Wszystko utrudniasz. Chcę poznać cię na nowo. Boję się poznać prawdę.
 Rozluźnił mięśnie, ale nie przestał jej obejmować. Ręka ześlizgnęła się jedynie z jej uda i opadła obok, na pościeli. Czemu teraz?
 — A kiedy będzie odpowiedni moment? — odparował mimowolnie i choć dalej na niego nie patrzyła, on z powrotem się w nią wpatrywał.
 — Po prostu mnie posłuchaj. Nie wierzyłem w Boga, ani w prawdę, ani w żadną świętość, która nas otaczała, gdy unurzani w błocie przebijaliśmy się przez lepki grunt, wszystko nas drapało, te stroje i drut nad głowami, i myśli, że może pewnego razu to się zdarzy naprawdę i nie będzie już można chichotać, kiedy któryś się potknie tuż przed końcem albo skręci nadgarstek i pójdzie do pielęgniarki, zadowolony, że ominą go treningi. Nie będzie żadnego „stop!” wypowiedzianego przez instruktora, wściekłego frajera z zapijaczoną gębą. Nie będzie żadnych hologramów, tylko suchy piach i spocone ręce, to bolesne gorąco w kombinezonie, setki szumów komunikatów wewnątrz hełmu od których dostajesz pierdolca. Nie wierzyłem, że pewnego razu wrócę i dla mnie to będzie tylko miesiąc rutyny, krwawej i zadyszanej, nerwowej, pełnej śmierci, ale wciąż rutyny, a tutaj to lata, całe millennium, tysiące zdarzeń i ludzi, pełno faktów, tabloidy pękające w szwach. U mnie to pięćdziesiąt dni zamkniętych w jednym bardzo długim dniu czekania, na rozkaz albo zakaz, godzinne warowanie jak pies przy budzie, a tu to bieganie za chwilą, ucieczka przed natłokiem wydarzeń, jedna sekunda mieści w sobie całe dekady.
 Wolałem nie wierzyć, że moją jedyną opowieścią będzie to, że przeżyłem i może to, że któryś z moich towarzyszy nie przeżył, podczas gdy tutaj będą setki sytuacji, krajobrazów i osób, i ich problemów, rozumiesz?
 Nie wierzyłem, że tak może być, ale potem spotkałem się z żołnierzami, którzy wrócili zza murów, widziałem ich puste spojrzenia i rany na twarzy, i jeszcze więcej ran na duszy, bo zdjęcia, które trzymali w kieszeniach, były stare i nieaktualne. Pomyślałem wtedy, że tutaj nie ma żadnych dogodności, jest albo jedno, albo drugie. Nie można trochę pracować, a trochę być ojcem i mężem, i chyba wybiegam w przyszłość za daleko i za bardzo, ale to normalne, bo oczywiście, że bym chciał być kimś więcej niż mięsem armatnim.
 Chciałem znać twoje zdanie, zobaczyć jak szukasz pracy, zakreślasz na stronach nowe możliwości i pokazujesz mi je, a ja ci doradzam, bo o pracy wiem kurwa wszystko, już teraz nią żyję, i to do tego stopnia, że nie, Ylv, nic mnie nie łączy z Verity, bo nie ma mnie dla nikogo. Nagle pojawia się mur, telefon staje się głuchy. Zanikają wszystkie relacje i często mnie to bawiło, ci ludzie z mojego kampusu patrzyli jak wybucham śmiechem, bo byłem już na mecie, a oni dalej w trasie, pełnej mułu i rdzy, i gdyby to było naprawdę, już by nie żyli, coś by ich dopadło, zmiażdżyło, zmieliło, rozjechało. Pewnie zastanawiali się skąd to poczucie humoru, a to takie proste — gdy oni siedzieli i pod stołami esemesowali z dziewczynami, gdy omijali zajęcia na rzecz wypadów na miasto, gdy jadali razem posiłki, ja pracowałem dniem i nocą. I wiesz co? Jako jedyny byłbym żywy na wojnie. I jako jedyny martwy w środku. Co za ironia.
 Teraz jednak pojmujesz? Jesteś jedyną osobą, która trzyma mnie przy życiu, bo dzwonisz i masz swoje zagwozdki, i przegrywasz, martwisz się, łamie ci się głos i trzęsiesz się, kiedy cię dotykam, i w sumie czy jestem zdziwiony? W ogóle nie, bo może to już nie są ręce człowieka albo tylko tak sobie wmawiam. Może chciałbym, żebyś widziała we mnie dalej tę samą postać, ale jednocześnie wiem, że zostawiłem tego słabego dzieciaka daleko w tyle i ten dzieciak już mnie nie dogoni, choć świadomość, że chciałaś mnie dziś odsunąć, była taka raniąca, ale nie bardziej niż ostatnie lata, w których ja odtrącałem ciebie. Dokonałem wyboru.
 Nadal mam nadzieję, że to się opłaci, że wyjadę i przeżyję, i wrócę, i nagle się okaże, że nie udajesz szczęśliwej, tylko jesteś szczęśliwa i może to szczęście będzie spowodowane kimś, jakimś mężczyzną albo przyjaciółmi, może zrobisz coś dla siebie, będziesz czerpać garściami. A ja pojawię się znikąd i będę słuchał tego, jak dobrze ci się żyje, bo o to walczyłem, choć nie będę poznawał tego świata, bo już czuję się jak gryzoń, który biega w kółko w kołowrotku i napędza jakiś mechanizm, ale nawet nie wie jaki i po co. Głupie, nie?
 Gubię się w tej ideologii, tak szczerze. Przestaje mieć sens, bo nie daje mi tego, po co przyszedłem. Z dnia na dzień wychodzi, że mam rewelacyjne wyniki na obozach, ale w tym czasie ktoś włamuje się do twojego mieszkania... Wtedy zdążyłem, ale byłem wściekły i gotowy zabić, naprawdę zajebać, a potem mnie pocałowałaś i już byłem przerażony, bo może tamto uczucie było tym, co cię unieszczęśliwia? A jednak dalej brnąłem w to gówno, cały czas skoncentrowany na celu i ślepy na resztę, wmawiałem sobie, że tamto było wypadkiem, że nic podobnego się nie powtórzy, a wszystko po to, by przybiegł do mnie twój brat, wrzeszczał i się odgrażał, bo obiecałem cię chronić, a zamiast tego lądujesz w szpitalu. Jakie to uczucie, gdy dziesięciolatek ma rację? Tego się nawet nie da opisać.
 Ale najgorsze okazuje się nie to, że nie zdążyłem, ale to, że oboje wiemy, że podjąłem się niemożliwego, że sam postawiłem krzyżyk na nas, na sobie. Że nie starcza nam czasu, by utrzymać tę relację, bo jej już tak naprawdę nie ma. Zatarła się granica. Ty grasz, ja oszukuję. Bądź szczera, nie bez powodu się odsuwasz.
 Chcę ci jednak powiedzieć, że to nie ma znaczenia, już nie ma znaczenia, że nie ma opcji, żeby zawrócić, bo jak się raz przesiąknie północą, to to zostaje w człowieku, wnika w niego do kości i szpiku, i do niczego innego się ten człowiek nie nadaje. Nie dałbym rady odejść z wojska bez konsekwencji. Do licha, chyba masz rację. To męczące.
 Te informacje i szkolenia są jakie gwoździe wbijane w deskę. Możesz usunąć gwoździe odchodząc ze służby, ale co zostanie z drewna? Przecież się cudownie nie zasklepi. To zostawia dziury, tak sądzę. I tych dziur i gwoździ jest za dużo.

 Potarł twarz ręką, czując ciepło czoła i pulsowanie w skroniach. Odgarniając poplątane biegiem włosy, coś w jego spojrzeniu złagodniało.
 — Jest tyle rzeczy, o których chcę powiedzieć, ale w sumie nie mają znaczenia. — W sumie już dawno przestały mieć znacznie. Raz założony mundur wżarł się w ciało jak druga skóra, komendy dowódców stały się głosem sumienia. Zacisnął lekko usta. — Taka odpowiedź cię satysfakcjonuje? — Słyszał, jak chrypnie mu głos, jak coś się w nim załamuje i pęka. Jak gardło zaciska się, wypełnione drapiącymi odłamkami prawd. — Bo ja chciałbym poznać ciebie, przynajmniej raz znów posłuchać tego, co się naprawdę dzieje.
                                         
Kyōryū
Wojskowy
Kyōryū
Wojskowy
 
 
 

GODNOŚĆ :
きょうりゅう るうか (Kyōryū Rūka)


Powrót do góry Go down

Pisanie 15.03.19 23:04  •  Sala nr 224 - Page 2 Empty Re: Sala nr 224
Spokojnie, to ja.
Zabawne, ale wystarczyły tak proste, z pozoru nic nie znaczące słowa, aby poczuła dziwny, błogi stan. Miała ochotę odwrócić się i skryć w jego ramionach jak zagubiona, mała dziewczynka, która przestraszyła się pojedynczego gromu na niebie. Ciało jednak nie drgnęło, choć mięśnie wyczuwalnie rozluźniły się.
To on.
Uchyliła delikatnie powieki, usta wykrzywiły się w lekkim uśmiechu. Oczywiście, że to był on. Nawet jeżeli przeszedł zupełną przemianę, zmienił skórę na twarzy, osobowość i charakter, to zawsze go rozpozna. Zawsze będzie wiedziała, kim jest. I w takich chwilach jak te, łamała się, jak wysuszona gałązka. Nie potrafiła wygrać. Nie z nim i nie z jego słowami.
Słuchała uważnie każdego wypowiedzianego słowa przez niego, notowała je w pamięci, do których zapewne nieraz powróci w przyszłości. A gdy zapadła cisza, nie wiedziała jakiej odpowiedzi mu udzielić.
Mów sercem.
Czas najwyższy, co?
- Powiedz... było warto, Ruu? - wreszcie się odezwała, na krótką chwilę spoglądając na niego, ale na powrót odwróciła wzrok na pustą, białą ścianę.
- Czy było warto umrzeć? Czy było warto poświęcić wszystko, poświęcić samego siebie. Nie kwestionuje drogi, jaką obrałeś, ale czy wymagała aż takiego poświęcenia? Byłbyś żywy na wojnie, ale... pozostałaby jedynie skorupa po tobie. Pusta skorupa, pozbawiona blasku życia. A to nie jest życie, Ruu, tylko wegetacja. Sam siebie zabijasz. Kiedy po raz pierwszy powiedziałeś, co zamierzasz, byłam przerażona. Z czasem jednak zaakceptowałam to. Nawet zaczęłam rozumieć. Nadal potępiałam twoje pełne oddanie sprawie, ale powtarzałam sobie, że tak musi być, że masz plan. Tylko wiesz co? Pomimo poświęcenia, jakiego dokonałeś, pomimo setek godzin, jakie poświęciłeś na treningi, nie uchroniłeś mnie przed jedną z tych bestii zza murów. Nie było cię obok. Tak samo jak nie było żadnego innego żołnierza. Żadnej jednostki wyszkolonej do ich eliminacji. Nikogo doświadczonego i potężnego. Byłam tylko ja i on. Do czego zmierzam to.... że nie da się uchronić całego świata. Takie rzeczy się zdarzają. I będą się zdarzać. Jestem pewna, że uratujesz setki ludzkich istnień. Jestem pewna, że będziesz się wspinał po drabinie, aż osiągniesz sam szczyt. Wiem to. Ale nawet jak będziesz na samym szczycie, nawet jak będziesz najlepszy we wszystkich treningach i zawodach, nawet jak powrócisz żywy z tysiąca misji zza murem, to nie będziesz w stanie uchronić każdej jednostki.
Wiesz, kiedy mój tata wyruszał zza mur, często obserwowałam mamę. Wpatrywała się w okno, jakby wyczekiwała, że lada moment stanie w bramie. Przyłapywałam ją, kiedy ściskała świeżo uprasowany mundur ojca i cicho płakała. Tęsknota była porażająca, bo przecież może nigdy go już nie ujrzymy. Ale też pamiętam, że kiedy w końcu miał do nas wrócić, czas oczekiwania był niesamowity. Nawet jak był z nami przez parę dni, nawet głupi weekend, to wtedy te dni wydawały się magiczne. Każde z nas przekrzykiwało się, aby pochwalić osiągnięciami w szkole, przepychaliśmy się, aby pokazać mu nasze rysunki, każdy z nas chciał wycisnąć z tego spotkania jak najwięcej. To były miłe chwile. Ciepłe i ściskające za serce.
Do czego zmierzam Ruu to... Chodzi mi o to, że musisz żyć. Nie możesz przegrać z samym sobą. I nawet jak będziesz myślał, że zostałeś sam na tym świecie, że każdy odcina się od ciebie grubym murem a ty wracasz do obcych twarzy, to wśród nich zawsze będę ja. I zawsze będę na ciebie czekać, aby cię powitać z uśmiechem na twarzy. Tylko potrzebuję czasu. Musisz mnie zrozumieć, tak jak ja zrozumiałam pewną rzecz na wycieczce w Taisei.
Zabrałam cię tam, bo chciałam aby ten wieczór należał tylko i wyłącznie do nas. Wiesz, spadające gwiazdy nie zdarzają się każdego wieczoru. Ale nie spędziłeś go ze mną, tylko z nią. Kiedy na was patrzyłam, poczułam ból w klatce piersiowej, ale również.. ulgę. Ulgę, bo jeżeli wybrałeś inną, to będziesz szczęśliwy. Ulgę, bo wtedy oznaczałoby, że nie mam jakichkolwiek złudnych szans. Bolałoby, zapewne bardzo długo, ale w końcu udałoby mi się z tym pogodzić. Ale kiedy mówisz, że nic cię z nią nie łączy, kiedy mówisz, że jestem wszystkim co masz, to moje uczucia rosną na nowo, pojawia się iskra nadziei, że mogę walczyć o ciebie.
Odsuwam się od ciebie nie dlatego, że wydajesz mi się obcy. Odsuwam się od ciebie, bo się boję. Bo z każdym kolejnym dotykiem chcę go więcej. Chcę cię dla siebie i nie potrafię zapanować nad sobą i moimi uczuciami. Zrozumiałam wtedy też, że nigdy nie będzie mi dane być szczęśliwą, jeżeli będę rozpaczliwie trzymać się swojego serca, rozumiesz mnie? Muszę się z tego wyleczyć, muszę stanąć na nogi, jeżeli rzeczywiście mam zacząć na nowo żyć. Dlatego potrzebuję czasu, potrzebuję muru i dystansu. Potrzebuję tego, by móc na nowo cię wspierać tak, jak powinnam. Jak na przyjaciółkę przystało. Bo teraz nie jestem dobrym przyjacielem, Ruu. Wstydzę się sama za siebie i swoje myśli. Obiecuję, że będę do ciebie dzwonić i opowiadać o tym, co mnie spotkało za dnia, kogo poznałam, co robiłam w pracy. Obiecuję, ale nie teraz. Teraz nie mogę, bo zawsze jak będziesz obok, to przegram.
- zaczerpnęła powietrza w płuca i odszukała drżącą dłonią jego, zaciskając na niej swoje palce.
- Ale zostań ze mną jeszcze chwilę, nim rozpłyniesz się i znikniesz. Proszę.
                                         
Ylva
Studentka
Ylva
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Ylva Isabelle Harakawa


Powrót do góry Go down

Pisanie 18.03.19 0:14  •  Sala nr 224 - Page 2 Empty Re: Sala nr 224
 Nie zdawał sobie sprawy z jej uczuć; z tego co przechodziła dzień w dzień. Przegryzł wewnętrzną stronę wargi; miała rację. W niewielu sprawach zgadzał się z nią w tak prostolinijny sposób jak teraz. Warto było umierać? Nie. Żadne ilości treningów nie zagwarantują nietykalności. Mógł mieć dobre wyniki — najlepsze. A potem wyjść poza mury i dostać kulkę w łeb. Nikt nie wytarguje wygranej, za dużo tu przypadków i niewiadomych. A jeśli go otoczą? Nikt nie dałby rady samemu przeciw całemu złu. Ciągłe próby udowadniały tylko, jak daleko mu było do dorosłości, choć nawet teraz zaciskał zęby, wciąż łudząc się, że Ylva podszepnie coś, co byłoby w jego wyborze pozytywem.
 Te słowa go obnażały. Były wszystkim tym, co w sobie nosił, a do czego nie chciał się przyznać, gdy stawał przed lustrem. Oparty o umywalkę zmuszał się do walki; patrzył sobie w oczy i mówił: „to coś da”. Oczywiście, nie dawało. Ale łatwiej było umierać za sprawę, nie z obowiązku. Prościej łykało się piach z myślą, że to ma sens; plujesz krwią, ale twój kompan żyje; zwijasz się z bólu, wciskając w rozszarpany brzuch wyciekające wnętrzności — ale obroniłeś miasto, tysiące istnień. Jeden za wszystkich. Dobrze zrobiłeś. Dobra robota. Dobry chłopak z ciebie.
 Otwarł szerzej oczy. Dawno nie słyszał w jej głosie takiej szczerości; bólu; niezdecydowania. Niemal namacalnie czuł rozgoryczenie, które musiało jej towarzyszyć, gdy dopiero stawiał pierwsze kroki ku swojemu celowi. Bo Ylva wiedziała. Przerabiała już tę wersję, choć nie grała w sztuce głównej roli. Przyglądała się jednak matce, wchłaniała jej stany, dowiadywała się tego, czego żadne dziecko nie powinno się dowiadywać — że śmierć jest blisko, zdecydowanie zbyt blisko.
 Dlatego tak kurczowo się go trzymała?
 Siedział wyprostowany, ale coś się w nim zapadało, jakby przyjmował coraz większy ciężar na barki. Odsunął się; minimalny krok, ale jemu wydawało się, że tyle wystarczyło, aby w centymetrową lukę między ich ciałami wdarło się nieprzemożone zimno.
 — Nie wiem jak to rozumieć. — Czarne włosy opadały mu na twarz. Nabrać dystansu? Wyleczyć się? Niedowierzanie coraz mocniej odbijało się na jego twarzy. Zaciskał szczęki, ale oczy wszystko zdradzały. — Czym jest ten „mur”?
 Ale dalszej kwestii, kolejnych pytań i całej masy informacji już nie przedstawił. Wmawiał sobie, że to wina monologu — nie mówił tyle od miesięcy, gardło musiało się zedrzeć. Stąd ten dławiący ścisk; nie było dodatkowej przyczyny. Żadnego żalu, żadnej winy, żadnego wahania, przez które wyrzuty sumienia staną się przyczyną bezsennych nocy.
 Prawie się odsunął, ale położyła dłoń na jego ręce i to go zatrzymało. Spojrzał na jej zaczerwienione od upadku palce. Powiedziała bardzo dobitnie co myśli. Cholera, i miała rację. Nie to było najgorsze? Przegrana jeszcze przed rozpoczęciem biegu? Te słowa, że w tamtej chwili go nie było, choć tak się zarzekał, tyle razy podkreślał swój udział w ochronie?
 Przełknął ślinę, czując jak przeciska się przez zgnieciony przełyk. Wokół panowała śmiertelna wręcz cisza, choć jeszcze do niedawna by przysiągł, że na korytarzu rozlegają się kroki i szum przejeżdżających na wózkach pacjentów. Szpital umilkł. Rūka bardzo wyraźnie słyszał więc swoje myśli. Nadawały cały czas jeden komunikat; monotonnie. Do znudzenia. Do porzygu.
 Znów ten mocny ucisk w żołądku. Tym razem też nie zinterpretował powodu. Bo co? Bo nagle był nad wyraz świadom tego jak blisko siebie siedzieli? Dlatego, że ujął jej dłoń, unosząc ją jak zwykli to robić mężczyźni tuż przed ujęciem kobiety do tańca? Potarł kciukiem grzbiet jej ręki, przyglądając się otarciom i strupom.
 Jeszcze nim gorący oddech ocieplił skórę, wargi dotknęły pokaleczonych knykci; usta otarły się o szorstkie w dotyku zaczerwienienia w ledwo wyczuwalnym muśnięciu. Zostań ze mną jeszcze c h w i l ę. Nie uniósł z powrotem głowy; lekko pochylony nad jej dłonią, z przymrużonymi powiekami, dał sobie moment na pogrążenie w myślach. Mogła być jego, czuł to całym sobą; tu i teraz, za chwilę, od razu. To byłoby takie (lepsze) łatwe, prawda?
 — Muszę już iść — mówiąc to, wreszcie zadarł brodę. Znalazł się nagle pół milimetra od jej twarzy; gdyby wziął wdech, poczułaby jego nos na swoim policzku. Oczy miał uniesione. Chyba jednak nie oddychał. — Nie ma nic szczęśliwego w wizji tych paru krótkich chwil, w wyścigach kto więcej i lepiej zrobił, Ylv. — Zatrzymał się, wreszcie opuszczając ich ręce i prostując swoje plecy; zwiększył dystans między nimi, już mógł mówić głośniej, nie szeptem, jakby konspiracyjnie przekazywał dane. — Chyba nie uważasz, że twoja matka jest szczęśliwa, że poślubiła żołnierza? Czy właśnie o to ci chodziło? Taką przyszłość dla nas wybrałaś?


Ostatnio zmieniony przez Kyōryū dnia 22.03.19 0:08, w całości zmieniany 1 raz
                                         
Kyōryū
Wojskowy
Kyōryū
Wojskowy
 
 
 

GODNOŚĆ :
きょうりゅう るうか (Kyōryū Rūka)


Powrót do góry Go down

Pisanie 21.03.19 23:58  •  Sala nr 224 - Page 2 Empty Re: Sala nr 224
Znaleźli się w takim miejscu, z którego nie było już odwrotu. Przekroczyli most, który zawalił się za nimi odcinając wszelaką drogę ucieczki. Ich drogi ostatecznie musiały się rozejść, choć kto wie, być może ich końce kiedyś ponownie się połączą ze sobą. Gdy odsunął się od niej, miała wrażenie, że pomiędzy nimi wdarł się lodowaty wiatr, który wbijał w jej odsłoniętą skórę mroźne szpileczki. Nieświadomie uniosła zdrową dłoń i zacisnęła palce na swoim prawym ramieniu z taką siłą, że zaczęła wbijać paznokcie w skórę pozostawiając po sobie ślady w kształcie półksiężyców.
Proszę, nie teraz. Przestań drżeć. Chociaż raz mnie posłuchaj.
Nabrała powietrza w płuca przez nos, mając wrażenie że jej ciało przestało do niej należeć, że ktoś przejął nad nim kontrolę i robi co chce, a ona może jedynie biernie się temu przyglądać. I była pewna, że ten stan taki pozostanie już do samego końca wizyty chłopaka, ale ostatnie zdanie, ostatnie słowa jakie wypowiedział.... poczuła się, jakby dostała siarczyste uderzenie w policzek. Ciało naprężyło się delikatnie, kiedy odwróciła głowę, by na niego spojrzeć, a w jasnym spojrzeniu zamigotało niezrozumienie. Niezrozumienie, które szybko wyparł smutek połączony z żalem. Jak on w ogóle mógł o to pytać? Kwestionować uczucia jej matki?
Zrobiło jej się żal. Ale nie z powodu tego, co powiedział. Było jej żal Ruuki, że już tak bardzo zatracił się w swojej ideologii i pracy, że zaczął zapominać o najważniejszych wartościach na tym świecie. Aż tak jesteś martwy w środku, Ruu? Że nie dostrzegasz tego piękna?
- Naprawdę uważasz, że nie była? - zapytała, chociaż tak naprawdę nie oczekiwała odpowiedzi od niego. Już ją poznała.
- Moja matka była szczęśliwa wychodząc za mężczyznę, którego kochała ponad życie. Wierzę, że akurat jego zawód był najmniej ważny w chwili, kiedy powiedziała "tak" kiedy jej się oświadczał. Tak samo był mało ważny, kiedy urodziła najpierw mnie, potem moich braci. Oczywiście, że za nim tęskniła, kiedy wyjeżdżał, czasami nawet na długie miesiące. Ale widziałam jej radość i szczęście, kiedy wracał. Widziałam to w jej oczach, kiedy nie mogła nacieszyć się chwilami, które razem spędzali. Wspólnie przy stole, na kanapie przed kominkiem kiedy rozmawiali. Celebrowała każdą tą chwilę. Była szczęśliwa, bo miała przy sobie mężczyznę swojego życia i myślę, że nic innego się nie liczyło. Nie było ważne czy był żołnierzem. Jestem pewna, że również bez znaczenia byłoby, gdyby był piekarzem, kierowcą czy lekarzem. Takie rzeczy nie liczą się, kiedy jesteś szczęśliwy. Tak naprawdę. W środku. - zmarszczyła delikatnie brwi i odwróciła głowę, na powrót zrywając z nim kontakt wzrokowy. Naprawdę tego nie rozumiał? Naprawdę nie potrafił tego wszystkiego dostrzec? Miała ochotę złapać go za ramiona i potrząsnąć nim, żeby wreszcie wybudził się z koszmaru, przez który kroczył w samotności. Czemu nie pojmował, że może służyć miastu, jednocześnie samemu będąc szczęśliwym? Jaki był cholerny cel w poświęceniu wszystkiego.
Uciekał.
Heh.
- Już idziesz. Znowu uciekasz, Ruu. - dokładnie. Znowu uciekał. Znowu próbował zostawić wszystko za sobą, chcąc się skupić tylko na jednej rzeczy. Palce zacisnęły się jeszcze mocniej, aż pobielały jej knykcie.
- Kiedy wreszcie przestaniesz uciekać? Przed samym sobą? - miała ochotę zaśmiać się gorzko, ale nic takiego nie było w stanie przedrzeć się przez jej gardło, w którym czuła narastającą gulę bezsilności.
- Nim jednak odejdziesz, Ruu, czy jesteś teraz szczęśliwy? Czy odnalazłeś szczęście w życiu, które sam sobie wybrałeś?
                                         
Ylva
Studentka
Ylva
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Ylva Isabelle Harakawa


Powrót do góry Go down

Pisanie 22.03.19 17:08  •  Sala nr 224 - Page 2 Empty Re: Sala nr 224
 — Naprawdę uważasz, że nie była?
 — Że nie jest — uściślił, kładąc nacisk na każde słowo. Już nie jest, a to wszystko dlatego, że nieliczne, szczęśliwe chwile ją zabijają. Świadomość, że nigdy nie wrócą jest dla niej śmiertelną trucizną. Nie wątpił w zdrowe uczucie pani Harakawy do mężczyzny, którego sam Rūka osobiście nie poznał — do ojca Ylvy. Kyōryū nie podejrzewał, że ktokolwiek zrobił coś z obowiązku, poczucia winy lub nudy; może i było to czyste zakochanie. Może naprawdę dzielili ze sobą chwile, które dodawały im skrzydeł i pomagały z przeciwnościami, jakiekolwiek by nie były. Ale teraz ta kobieta ledwo wychodziła ze swojego pokoju. Nie zajmowała się synami, którzy zbyt mocno przypominali jej miłość życia. Stała się duchem; cieniem dawnej siebie, tej roześmianej, pełnej oddania osoby, o której Ylva opowiadała z przejęciem. Snuła się z kąta w kąt, żyła z emerytury poległego żołnierza. Jak to ujęła Ylv? „Istniała”. Ona tylko istnieje. Nie ma w sobie nic z życia — w środku jest martwa.
 Więc owszem. Przechodząc przez próg ich domu, czuł ambiwalentne zapachy; jakby dwie aury nakładały się na siebie i walczyły o dominację. Z jednej strony wrzaskliwy temperament Keity — z drugiej zamroczony wspomnieniami, przyblokowany charakter Kiry. Ylva kontrastowała zaś ze swoją matką, po szkole zamieniając się w istny buldożer dla problemów. Gotowała obiady, wyprawiała rodzeństwo do szkoły, sprzątała i dorabiała w kawiarni, podczas gdy pani Harakawa zalegała w łóżku w przepoconej piżamie i nieumytymi od kilku dni włosami.
 Spojrzenie rekruta na powrót skamieniało. Podniósł się, ignorując skostnienie stawów, jakby jego własny organizm kazał mu się nie ruszać — jeszcze nie teraz, jeszcze nie możesz, jeszcze...
 — Znowu uciekasz, Rū.
 Zrobił ledwie pół kroku, kiedy to wypowiedziała, ale jej słowa zadziałały lepiej niż ściana. Zatrzymał się, z rękoma luźno zwieszonymi wzdłuż tułowia. Patrzył na białe drzwi, ale tak naprawdę myślami był daleko stąd. Widział wnętrze pokoju jej matki, w którym siedziała lub leżała czarna, bezkształtna masa owinięta w prześcieradło.
 — … czy jesteś teraz szczęśliwy?
 Zamrugał, rozwiewając realistyczne wizje.
 Zastygła sylwetka poruszyła się; niemal słyszał dochodzący z zastałych mięśni zgrzyt wprawionych w ruch, zardzewiałych elementów. Przekręcił korpus, obracając go o niecałe dziewięćdziesiąt stopni. Stopa okryta lekkim obuwiem szurnęła po śnieżnych płytkach. Wpatrzył się w Harakawę, przekrzywiając głowę w jej kierunku. Z tej perspektywy Ylva wydawała się mniejsza.
 — Nie jest źle — wyznał powoli, jakby zależało mu, by przyswoiła każdy użyty wyraz. Nie. Jest. Źle. Zegar tykał zacięcie. — Ale masz rację, oczywiście, że tak. — Skrzywił się. — Mogło być lepiej.
 Moglibyśmy mieć po dziesięć lat już na zawsze. Skrzywienie uformowało się w uśmiech i na kilka krótkich sekund, może przez absurdalną myśl, Rūka scalił się z dawnym sobą. Tylko jego oczy były jak mętna szyba, zza której wyzierało coś ukrytego, zniekształconego przez chropowatą powierzchnię — coś bez kształtu i nazwy.
 — Na początku następnego miesiąca zjeżdżam na kilka dni do domu — byle jak rzucona informacja w niczym się nie różniła od monotonni przy prognozie pogody. Z zachodu napłyną do nas burzowe chmury, które... Uśmiech zelżał. — Chcę zabrać większość rzeczy do nowego mieszkania. Rozmawiałem przedwczoraj z właścicielem lokum i przy dobrych wiatrach będę się mógł wprowadzić już w pierwszym tygodniu kwietnia. Do tego czasu powinni cię wypisać.
 Przed wyjściem, zatrzymał się jeszcze w drzwiach. Palce stukały we framugę, nim nie wyprostował ich i nie poklepał ściany dwoma krótkimi, bezgłośnymi ruchami dłoni.
 — Zadzwoń do mnie jak tylko opuścisz szpital. — Zdjął rękę z obramowania. — Jest jeszcze coś.
 Rozległ się szum zamykanego przejścia.

zt
                                         
Kyōryū
Wojskowy
Kyōryū
Wojskowy
 
 
 

GODNOŚĆ :
きょうりゅう るうか (Kyōryū Rūka)


Powrót do góry Go down

Pisanie 24.03.19 20:05  •  Sala nr 224 - Page 2 Empty Re: Sala nr 224
Zamknęła oczy, czując zbierającą gorycz pod powiekami.
Jest jeszcze coś? Wyprowadza się? Czy mogło być gorzej?
Oczywiście, że tak. Zawsze mogło być gorzej. Uśmiechnęła się sama do siebie, chociaż było jej niezwykle ciężko na piersi. Miała wrażenie, że w pomieszczeniu nadal unosi się jego zapach. Nie rozumiała jego nieugiętości. Miała wrażenie, że każda próba dotarcia do niego kończyła się fiaskiem, jakby odbijała się od niewidzialnej ściany.
Ruu, kretynie.
Ale musiałby przyjść zmiany, żeby oboje zdołali przetrwać w tym bagnie, w którym dobrowolnie się znaleźli. Ruuka już podjął decyzję, czas najwyższy, żeby i ona ją podjęła.
W szpitalu spędziła jeszcze parę dni i choć potrzebowała z dobrych dwóch miesięcy, aby ręka wróciła do pełnej sprawności, nie było jakichkolwiek przeciwwskazań, aby została dłużej w szpitalu. Z ulga w końcu mogła wrócić do domu.

/ zt /
                                         
Ylva
Studentka
Ylva
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Ylva Isabelle Harakawa


Powrót do góry Go down

Pisanie   •  Sala nr 224 - Page 2 Empty Re: Sala nr 224
                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 2 z 2 Previous  1, 2
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach