Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 3 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6  Next

Go down

Pisanie 19.03.19 19:48  •  Szare Moczary - Page 3 Empty Re: Szare Moczary
W dużej mierze obca i mało zrozumiała była dla niego spora część z puli ludzkich emocji, jako że tylko z poniektórymi był dobrze zaznajomiony oraz obeznany - większość uczuć, niestety, nie tylko była dla niego przysłonięta ciężką kotarą tajemnicy i niewiedzy z jego strony, ale także niemożnością dogłębnego, dokładnego pojęcia ich. Nie rozumiał. Ciekawość była dla niego jasna i klarowna, tak samo łaknienie niesienia pomocy i chęć pozyskiwania jakże korzystnej, zapełniającej ciemne i nieprzyjemne luki wiedzy. Ze strachem i paniką również się już spotkał - nie raz i nie dwa, należałoby tu dopowiedzieć - jednakże starał się ich unikać za wszelką możliwą cenę i może to był jeden z powodów, dla których trzyma się z dala od innych mieszkańców Desperacji; dlaczego siedzi tutaj, na swoich moczarach, niby księżniczka w wysokiej, pilnowanej przez smoka wieży; dlaczego stroni od tłumów i interakcji z innymi rozumnymi istotami, na które dane mu było podczas swoich poszukiwań wszelkiego rodzaju materiałów oraz ziół natrafić. Nie było nic fajnego w utknięciu wewnątrz burzliwego, chaotycznego i gwarnego zgiełku person, tak samo jak okropnym było rozstawanie się z jego cenną dla niego, przynoszącą spokój ducha kataną. Ostrożność wobec obcych i potencjalnie niebezpiecznych osób jest naturalnym wynikiem tego wszystkiego, tak samo jak ukontentowanie - radość i satysfakcja - z dobrze wykonanej pracy i przyniesienia pacjentowi ukojenia było pięknym produktem chęci niesienia pomocy poszkodowanym i znalezienia ujścia dla jego naturalnych zdolności oraz uparcie przyswojonej wiedzy. Miłość, jednakże, nienawiść i ślepa pasja, i pragnienie krzywdy drugiej persony, i wściekłość... te głębokie, przejmujące panowanie nad myślami emocje były poza jego zasięgiem rozumowania i pojmowania, zostawiając go na lodzie wraz z płytszymi, mniej inwazyjnymi uczuciami. Nie licząc paniki, która niejednokrotnie już pozbawiała go zdrowego rozsądku oraz wrzucała go w bezdenną otchłań duszności i rozmazanych wspomnień, i niemożności poukładania w umyśle czegokolwiek wartościowego.

Mimika twarzy, w konsekwencji, była dla niego istną zgadywanką, do której rozwiązania rzadko kiedy się palił, częściej ignorując ją niźli podejmując się jej rozwikłania. Wiedział, że i tak nie dopasuje odpowiedniej emocji do tego, co malowało się na facjacie człowieczo wyglądającego rozmówcy - nie wspominając o tym, że wszyscy oni byli tak bardzo różni. Co z tego, jeśli uda mu się trafić raz, jak przy następnej okazji ktoś inny inaczej dane uczucie bezsłownie wyraża? Co mu po tym, skoro nie zdarzyło się jeszcze, aby jedną personę spotkał więcej, niż dwa razy? Na nic mu to było, tylko ból głowy i niebezpieczne rozważania nad jego własną osobą przynosiły. Zaklekotał nierówno, bezwiednie, wyrywając się wreszcie ze swoich rozmyślań odległych i zwracając swoją pełną uwagę na słabnącym, poddającym się powoli zmęczeniu Lekarzu.
- Rozmową następną i szczegółami... badania nie kłopocz się więc teraz, miast tego odpocznij i zregeneruj potrzebne siły - powiedział cicho, bardziej niezrozumiale, niż dotychczas i przestępując nerwowo z łapy na łapę. - Dobrych snów życzę - dodał niepewnie, na ostatku przypominając sobie o tym dawno nieużywanym przez niego zwyczaju. Po tym otrzepał luźno swoją yukatę i ostrożnie, powoli wgramolił się do swojego wygodnego - dla niego, oczywiście - gniazda. Nie miał zamiaru złapać najmniejszej nawet drzemki, a obserwować wypoczywającego Pacjenta. Wstał dzisiaj rano, toteż pozwolić mógł sobie na zarwanie jednej nocy i nie był to w sumie pierwszy raz, kiedy takie coś by uczynił. Poszkodowani, jacy trafiali mu się na przestrzeni ostatnich wieków często potrzebowali ciągłego, nieustannego monitorowania ich stanu, przez co Czapel zmuszony był niejednokrotnie do odmawiania Dziadkowi Bzowi przez kilka dobrych dób z rzędu. Nie było to, więc, nic nowego i trudnego, ponieważ miał w tym już spore, pokaźne doświadczenie. Jedna nieprzespana noc? Ha, co to dla niego!

Z początku spokój i przyjemna flauta zapanowała wewnątrz zrujnowanego, na wpół rozwalonego domku, dzięki czemu Kai zrelaksował się na swoim miejscu ze ślepiami wbitymi w leżącą pod pierzyną jednostkę. Niekiedy tylko zerkał na czworonoga dalej pilnującego swego pana, zdecydowanie więcej jednak uwagi poświęcając rannemu, opatrzonemu mężczyźnie. Jeśli wystąpią jakieś komplikacje bądź coś innego nieprzyjemnego się stanie, Oswojony łaknął zareagować jak najszybciej i najsprawniej tylko potrafił. Pierwsze oznaki, że coś nie gra pojawiły się momenty później - śpiący Wymordowany, bowiem, począł się ruszać, ciężko oddychać i nie sprawiał wrażenia, jakoby drzemka ta była dla niego dobra czy przyjemna. Kai podniósł się lekko, lecz znieruchomiał, kiedy to psiak poderwał się na łapy ze ślepiami wbitymi w swojego zacnego właściciela - zostanie zaatakowany, jeśli się wtrąci, czy też może zignorowany na rzecz wyrwania Lekarza z Krainy Bzu? Po chwili wahania i zastanowienia zastygł ostatecznie Czapel w bezruchu, z niepohamowanym zainteresowaniem obserwując to, jak sen przeistacza się w szamoczący, rwący koszmar i jak czworonóg wszczął próbę obudzenia Opętanego donośnym, szarpliwie rozbrzmiewającym w ciszy ujadaniem. I udało mu się! Doskonale! Świetna robota! Wychylił łeb do przodu na swojej długiej szyi, śledząc bacznie ruchy wykonywane przez skąpanego w cieniach osobnika, obserwując mozolny powrót jego umysłu na ten szary padół i wyłapując pojedyncze, ciche słowo wymykające się spomiędzy jego ust.
- Niewiele sił odzyskać będzie Ci dane przy tak zaburzonym odpoczynku - odezwał się nagle i niespodziewanie, nie będąc przy tym nazbyt taktownym. Nigdy nie był, kierując się zawsze prawdą oraz szczerością, która w niektórych sytuacjach brzmieć mogła dla drugiej strony srogo i nieprzychylnie, i kłująco. No ale cóż... taki już jest.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.03.19 22:46  •  Szare Moczary - Page 3 Empty Re: Szare Moczary
Po kilku chwilach odzyskał upragnioną kontrolę nad oddechem, choć nadal czuł nieprzyjemne ukłucie w klatce piersiowej, ale miał powody do radości. Przynajmniej nie utknął w sidłach paraliżu sennego, który nawiedzał go systematycznie wraz z nieprzyjemnymi snami po długiej przerwie alkoholu. Za długiej. Jego abstynencja trwała już ponad dwa miesiące, a drgawki na ciele nie ustępowały, wręcz chwilami stawały się bardziej męczy niż kac. Do nich dołączało przenikliwe zimno, jakby od dłuższego czasu przebywał w wyziębionym pomieszczeniu pokroju w kostnic, a myśl, że jest jedną nogą w grobie nie dawała mu spokoju. Przełknął ją razem ze śliną, lecz ta powróciła wraz z bólem gardła. Sięgnąwszy dłonią do swojego bagażu zacisnął palce na do połowy opróżnionej manierce, ale takowa znieruchomiała kilka centymetrów od ust, gdy do jego uszu doleciał klekot. Opuścił dłoń i skierował oczu w kierunku znajomego dźwięku. W ciemności widział zaledwie kontury charakterystycznej sylwetki.
  — Co ty nie powiesz? — Na popękane usta wstąpił grymas niepodobny do niczego. — Nic na to nie poradzę. Z tego co się orientuję, to nadal nie opracowano antidotum na koszmary. — Nie wyzbył się uszczypliwość, która towarzyszyła tym słowom, ale poniekąd został do tego sprowokowany.
  Utkwił przekrwione oczy w oblicze ptaka, jednocześnie lewą dłon stykając z skronią po tej samej stronie. Pulsowała nieprzyjemny bólem, który powoli doprowadzał go do szału. Docisnął do niej dwa palce i przymknął powieki w akompaniamencie syku.
  — Wybacz. Powinienem cię uprzedzić, że czasem krzyczę przez sen. — Zrekompensował się po dłuższej chwili milczenia, podczas której próbował wziąć się w garść, ale to wykraczało poza jego kompetencje. To, czego się lękał przez ostatnie lata, wróciło do niego z niszczycielską siłą. Po ujrzeniu zmasakrowanej twarzy zwykle skrytej w mace wszystko stanęło na głowie.  
  Nine. Ten przeklęty szwabski akcent w każdym słowie. Niezdrowy błysk w oku. Żądza zemsty. Dlaczego nie oddał celnego strzału, gdy nadarzyła się ku temu okazja? Ha, odpowiedź była oczywista. Chciał doprowadzić zmorę swojego jestestwa do obłędu. Przekazać mu wiadomość: żyję, Kylle, i to tylko kwestia czasu, kiedy zanurzę nóż w twojej szyi.
  Dłoń, która dotychczas zaciskała się na manierce, ponownie przebyła drogę do ust. Zaczerpnął z niej kilka porządnych haustów, opróżniając ją do dna.  Myślał, że poradził sobie z zżerającymi go od środka wyrzutami sumienia, ale one nadal w nim tkwiły. Jak kwas, który zdewastował skórę nożownika.
  — Ile minęło godzin od chwili, kiedy zasnąłem? — Pytanie uleciało z jego gardła, zanim w ogóle pomyślał, by je zadać. Nie mógł pozostać w tym miejscu nazbyt długo. Złapał w zęby dolną wargę, rozrywając jej strukturę jedynkami. Niepotrzebnie opuszczał kryjówkę DOGS. Tylko tam mógł wyzbyć się wrażenia, że Nine depcze mu po piętach.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

Pisanie 01.04.19 1:49  •  Szare Moczary - Page 3 Empty Re: Szare Moczary
W mrokach panujących w podniszczonej, częściowo zawalonej chatce ciężko było dokładnie dojrzeć oraz zinterpretować czynione przez Lekarza ruchy i poczynania. Widział zarys jego sylwetki malującej się na tle ściany, aczkolwiek to, co dokładnie mężczyzna robił pozostało dla niego kompletną zagadką. Słyszał szelest pożyczonej mu pierzyny i ubrań, i oddech jego ciężki i czymś nieokreślonym dla Czapela nacechowany, a później do mieszanki tej ciszę nocną zaburzającej dołączył łagodny, ledwo słyszalny chlupot niezidentyfikowanej cieczy - niedużej ilości, zamkniętej w jakimś małym pojemniku. Zmarszczyłby brwi, gdyby tylko był do tego fizycznie zdolny, ponieważ nie miał najmniejszego pojęcia, cóż to za substancja była i do czego służyć miała - a zdarzały się w przeszłości, niestety, sytuacje, podczas których jednostki go "odwiedzające" spożywały dobrowolnie i z własnej woli szkodliwe dla nich rzeczy. Dlaczego? Z różnych, niemożliwych dla niego do pojęcia powodów, mimo że raz czy dwa zdarzyło się, że pacjent wytłumaczył to tak, iż chciał najzwyczajniej w świecie zostać tutaj, na moczarach odciętych od reszty Desperacji, dłużej. Ale otoczenie to nie jest dobre dla podróżnych i wędrowców, toteż Kai musiał stosunkowo łagodnie wytłumaczyć tamtym jegomościom, że niestety, ale muszą wrócić do siebie. Albo w drogę, zależnie od ich stylu życia na tych smętnych, niebezpiecznych ziemiach. Koczowniczy tryb nie był wcale tak rzadki tutaj, gdzie przebywanie w jednym miejscu wiązało się zazwyczaj z dodatkowymi niebezpieczeństwami - albo pochodzącymi z samego terenu, albo też potworów i bestii je zamieszkujących. Lub innych mieszkańców Desperacji, ha, co było chyba nawet bardziej prawdopodobne niźli groźne niedogodności związane z ukształtowaniem albo formą terenu.

Wracając jednakże do chwili obecnej... Oswojony nie był na tyle zaznajomiony z emocjami i interakcjami międzyludzkimi - jeżeli w ogóle coś takiego na Desperacji istniało i prosperowało, przeważnie spotykać dało się to w grupach większych lub tłumie ogarniętym, składającym się z jednostek (stosunkowo)rozumnych - aby dokładnie i precyzyjnie odczytać to, co chowało się w tonie mężczyzny. Wiedział jedynie, że nie był on nazbyt szczęśliwy i zadowolony, ale sam sarkazm pierwszych zaserwowanych w jego stronę wypowiedzi przeleciał mu z niesłyszalnym świstem wysoko nad pierzastą głową. Poruszył się lekko, pusząc leciutko i bezdźwięcznie swoje w większości szare pióra.
- Wybacz, proszę, jeśliś odczuł moje słowa jako obelgę w Twoją stronę. Nie takie było moje założenie, mogę Cię o tym zapewnić. Nie zamierzałem również insynuować tego, jakoby koszmary Cię nawiedzające były Twoją winą - rzekł cicho i łagodnie swoim klekotliwym głosem, nie podnosząc się jeszcze ze swojego gniazda, mimo że miał ogromną ochotę to uczynić i podejść do mężczyzny w celu sprawdzenia jego aktualnego stanu. - Przeprosiny Twe przyjmuję. Nie jesteś, w końcu, pierwszym pacjentem, który zmaga się z pozostaniem w objęciach snu - dodał bez wahania czy zastanowienia, gdyż była to najczystsza i nieskalana prawda. Cudem i niemożliwością byłoby, jakby podczas wieków tych na moczarach przesiedzianych i na zajmowaniu się wszelkiego rodzaju poszkodowanymi spędzonych nie natknął się na nikogo, kto miałby problemy ze spokojnym, bezstresowym przespaniem calutkiej nocy. Gorączka, delirium, ból i inne czynniki negatywnie wpływały na potencjalną przyjemność drzemki i skuteczność wypoczynku, a nawet doprowadzały do tego, że kuracjusz zranić i skrzywdzić się był zdolny w swoim nieświadomym, zaćmionym stanie umysłu - dlatego też Kai preferował czuwać przy nich bez udawania się na spoczynek, ażeby móc odpowiednio prędko zareagować i odwieść ich od pogorszenia ich i tak kiepskiego zdrowia.

Cóżże zrobić mógł w takiej sytuacji? Z pacjentem wybudzonym, najprawdopodobniej zakleszczonym w kajdanach bólu - nie sądził, aby zbawienne właściwości wypitego wcześniej przez Lekarza wywaru przeciągnęły się aż do tej chwili - i świadomym, co rzadkością doprawdy dla niego było; czymś mało spotykanym i porównywalnym do ujrzenia dzikiego, pięknego jednorożca.
- ... przeczytać niegdyś dane mi było, iż rozmowa o koszmarach załagodzić potrafi wiążące się z nimi skutki i terror - zaproponował z nutą niepewności to, co znalazł lata temu w jednym z magazynów schowanych obecnie w grocie znajdującej się pod tutejszą chałupą. - Rozmowa i kontakt fizyczny - sprecyzował niespiesznie, ponieważ brakowało mu dodatkowych danych odnośnie tej drugiej, mniej pojmowanej przez niego opcji. Psychologia i trauma, i wszelkie te dysfunkcje na tle umysłowym nie były przez niego często poruszane i tykane, bo posiadał niedobór materiałów z nimi związanymi. Ciężko było cokolwiek odnośnie nich znaleźć, a te książki i woluminy, które miał traktował niby największe skarby. Ale i tak nie miał ich dużo, co doprowadziło do jego niewiedzy w tej konkretnej dziedzinie medycyny. A czasem przydałoby się coś dodatkowego na tym polu wiedzieć... oj, tak. - Ćwierć nocy przeminęło od momentu Twego zaśnięcia - odpowiedział na jego pytanie tak dokładnie, jak tylko mógł bez zegarka czy innego czasomierza. A chlubił się swoją umiejętnością określania tego, ile danej pory już przepadło, a ile jeszcze zostało.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 01.04.19 15:26  •  Szare Moczary - Page 3 Empty Re: Szare Moczary
Oderwał palce od skroni. Sens słów Czapela dotarł do niego z wyraźnym opóźnieniem. Ból głowy utrudnił mu zrozumienie ich, więc musiał naprawdę się wysilić, by pojąć, o czym mówi gospodarz tego skromnego przybytku. Podniósł drżącą dłoń ku górze, by go uciszyć. Nie potrzebował jego przeprosin. Pod pewnym względem były upokarzające, bowiem zrozumiał jego słowa na opak, ale, do jasnej cholery!, był rozdrażniony, a umiejętność łączenia ze sobą watków wyemigrowało na wakacje. Nawet pod wpływem promili jego umysły działał o wiele sprawniej niż w tej chwili. Zanim zabrał głos, nawilżył koniuszkiem języka usta, z ledwością dławiąc w sobie histeryczny śmiech, który był wynikiem diagnozy postawionej przez medyka.
  — Rozmowa i kontakt fizyczny. — Na spierzchniętych wargach Jekylla pojawił się cierpki uśmiechu po powtórzeniu tych dwóch słów z dodatkiem sarkazmu. — To twoja diagnoza, doktorze? — Uniósł brwi ku górze, przez co na czole powstała bruzda. — Muszę cię rozczarować. Jest błędna. W moim przypadku koszmary nie mają nic wspólnego z niedoborem ani jednego, ani drugiego — wyznał; nie był skory do zwierzeń, a miał wrażenie, że Czapel zasugerował właśnie taką formę terapii. Nie pamiętał, kiedy ostatnio rozmawiał z kimś otwarcie o swoich problemach. W każdym razie od dawna nie pojawiła się taka okazja, bo z nikim nie był w dostatecznie bliskich relacjach. Zawarte przez niego kontakty zwężały się do koligacji lekarz-pacjent. Na większość populacji patrzył z typową dla siebie ostrożnością, jakby każdy z przedstawiciel jego rasy miał wypisane na czole niebezpieczeństwo. Choć obecnemu tutaj Wymordowanym zawdzięczał życie, nie miał zamiaru się przed nim otwierać. Był świetnym medykiem, a nie powiernikiem sekretów, niemniej nic nie stało na przeszkodzie, by uchylić mu rąbka tajemnicy, która przestała nią być dawno temu. Stała się suchym faktem, kiedy pewnego ranka otworzył oczy i przyznał sam przed sobą, że jest alkoholikiem. — Mówi ci coś alcohol withdrawal syndrome? — zapytał, ale nie oczekiwał odpowiedzi, kontynuował, by zamknąć ten temat, jak najszybciej: — To powikłania występujące podczas przerwania ciągu alkoholowego. Innymi słowy: nie piję do paru tygodni i mój organizm źle znosi abstynencje, więc gdybyś postawił przede mną flaszką wysokoprocentowego trunku, bez zbędnych ale sięgnąłbym po nią, bo tylko taki trunek może zapewnić mi spokojny sen i to tylko wtedy, gdy wyłączy mi się film — objaśnił. Po wypowiedzeniu tylu słów na raz serce zaczęło pracować na zwiększonych obrotach. Sto uderzeń na minutę lub coś koło tego. Słyszał nieznośny szum w uszach, który potęgował ból głowy. Dawno nie było z nim tak źle. Może Wilczur miał racje. Jest wybrakowanym produktem. Do odstrzału.
  Zaczerpnął do płuc zwiększoną dawkę powietrza. Co mu strzeliło do łba, by rzucić miłość swojego życia? Jedyną kochankę, która nigdy go nie zdradziła i trwała przy nim za dnia, jak i w nocy? Wiedział, że największy wpływ na tę decyzję miała rozmowy z tym zapatrzonym w Jinxa chłopakiem. Marshallem. Ha, nawet zapamiętał jego imię, ale po co mu tu wszystko? Zgon na skutek zapicia się na śmierć był dość kuszącą perspektywą. Nawet medycyna chwilowo wychodziła mu bokiem. Nie pamiętał, kiedy ostatnio czerpał radość z życia. Musiało być to dawno, dawno temu. W poprzednim stuleciu. Długo po zniknięciu Hyde’a.
   Zacisnął mocniej palce na manierce. Podjął decyzje. Niie miała dużo wspólnego z odpowiedzialnością.
   — Proszę o wypis na żądanie — rzekł, myśląc o barze „Przyszłość”. Jedynym miejscu, które serwowało o tej porze alkohol. Niby wiedział, że w takim stanie i o takiej porze dnia nie powinien się szwendać po Apogeum, ale nie brał tego w ogóle pod uwagę; nawet perspektywa spotkania Nine’a nie była w stanie odwieść go od tej decyzji, ba, była warta ryzyka. Wszak wiedział, że jeżeli nie nawilży gardła trunkiem z dodatkiem procentów, to prędzej czy później sam odbierze sobie życie;  miał do dyspozycji skalpel i układające się pod skórą żyły. Zbliżył się do krawędzi łóżka, ale wraz z puszczeniem nóg na podłogę poczuł mdłości. Żółć żołądkowa podeszła mu pod przełyk. Spojrzał w sufit, by pozbyć się tego nieprzyjemnego uścisku z klatki piersiowej. Hades w tym czasie oparł przednie łapy o mebel, wbijając zaniepokojone ślepia w swojego właściciela.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

Pisanie 17.04.19 13:25  •  Szare Moczary - Page 3 Empty Re: Szare Moczary
Może i nie był jakoś świetnie - a nawet i dobrze, jako że bliżej mu było do szczątkowego, podstawowego poziomu na tym konkretnym, chaotycznym i chwiejnym polu wiedzy - ogarnięty w dziedzinie ludzkich uczuć - wiele z nich wymykało się zręcznie, zwinnie poza granice jego pojmowania i wyślizgiwało z luźnego, niepewnego w obliczu tej zwodniczej tematyki uścisku rozumowania - jednakże jeżeli istniało w tej domenie coś, co Czapel zdolny był w miarę łatwo wypatrzyć i wychwycić, to było to zachowanie zagonionego w róg drapieżnika. Może dlatego, iż związane ono było bardziej ze zwierzęcym królestwem - do którego o wiele bliżej mu było, a przynajmniej takie posiadał wrażenie - niźli zamglonym dla niego człowieczeństwem? Dlatego, że fundamentami w tym przypadku był instynkt czysty i nieskalany, i tak pięknie, wyśmienicie pierwotny? Nie było tutaj nic skomplikowanego, nic zawiłego i zagmatwanego, i zamaskowanego za milionem nieprawdziwych, sztucznych oraz na siłę ułożonych w rozklekotaną barykadę emocji i nastrojów, i słów doprawionych karykaturalnym, teatralnym uśmiechem. Mimo że w ciemnościach nocy wszelkie szczegóły otoczenia oraz jednostek żywych były wygładzone i czernią zamalowane, to pióra rozmawiającego ze spiętym, w dalszym ciągu nieufnym - co nie było aż tak zaskakujące tutaj, na Desperacji - Lekarzem Kai'a napuszyły się delikatnie z ledwo słyszalnym, leciutkim szelestem. Bo oto miał przed sobą osobnika groźnego - ze wsparciem na dodatek, jakby tego było mało - i plecami do muru przyciśniętego, z kłami obnażonymi oraz sięgającego po jad, który to wszczepiał w słowa na płaszcz mroku przyklejane. Nie drgnął, toteż, Oswojony nawet o milimetr, żółte, okrągłe ślepia wbijając w sylwetkę na krańcu stołu przycupniętą i obserwując bacznie wszelkie jej poczynania, ruchy i reakcje. Nie byłby to pierwszy raz, jak umysł pacjenta wywrócił się na drugą, niebezpieczniejszą stronę; jak kuracjusz zareagował w sposób agresywny wewnątrz chatki tej biednej i na wpół już zdemolowanej; jak ktoś pokaleczony i ranny, i pomocy potrzebujący ugryźć próbował skrzydło ku niemu w geście wsparcia wyciągnięte.

Wiedział, mniej więcej, jak radzić sobie w takich sytuacjach i chwilach, chociaż każda z nich różniła się od siebie i czasami potrzebowała odmiennego podejścia. Każdy, wszakże, jest inny i potrzebuje innych rzeczy, więc Czapel odrzucił wszelkie bezsensowne myśli oraz zagwozdki na bok na rzecz skupienia się na obecnej rzeczywistości i odgadnięcia tego, jakie kroki powinien teraz poczynić. Nie chciał jeszcze bardziej zaszkodzić - bo sugestia o rozmowie nie wydawała się pozytywnie na mężczyznę wpłynąć, wręcz przeciwnie: zadziałała niby iskierka w pomieszczeniu wypełnionym łatwopalnym gazem - toteż zaczął od wysłuchania Lekarza, każdego wyrazu spływającego z jego warg i oddechu wymykającego się z płuc, i wszelkiego dodatkowego hałasu, jakiego był źródłem. Ach. Walka z uzależnieniem alkoholowym nie jest ani łatwa, ani miła, ani też ładna, a potrafiąca doprowadzić niejednego na samo dno rozpaczy i zakopać go bezlitośnie pod tonami piaszczystego kryzysu. Klekot urywany i wbijający się w ciszę nocy jak strzała w jabłko wymsknął mu się bez pomyślunku - dawno już powinien nauczyć się panować nad tymi odruchami, ale nie potrafił. A może nie chciał? - podczas gdy Kai powolutku i niespiesznie, i ze szponami skrzydeł uniesionymi do góry wyślizgnął się z gniazda i stanął na swoich smukłych, długich nogach. Skulony w sobie i z szyją jak najbardziej "poskładaną" łaknął sprawiać wrażenie bardziej bezbronnego i nieszkodliwego, niż rzeczywiście jest i miał szczerą nadzieję, że pomoże to chociaż troszeczkę ukoić zszargane koszmarem - i brakiem trunków procentowych pod ręką - nerwy Lekarza.

- Nierozsądnym byłoby zagłębiać się w noc w takim stanie - odezwał się cicho i łagodnie, doskonale zdając sobie sprawę z tego, jakie potworności i groźne osobniki czają się pośród czarnych mroków. Nie tutaj, jednakże, na moczarach odizolowanych i pustych, i pozbawionych smakowitej zwierzyny. Nie licząc jego, ha, ale on potrafił umknąć ewentualnemu zagrożeniu ze strony rozszalałego, ogarniętego nieposkromionym głodem drapieżnika. - Jednakże... - Zawahał się, nie chcąc przytłamszać swojego pacjenta i niepotrzebnie, dusząco na niego naciskać. - Jeśliś mógłby moment tu poczekać - rzucił, nim z początku niespiesznym, potem szybszym krokiem udał się do swojej wspaniałej, zawalonej różnymi rzeczami groty. Tam rozejrzał się, wpierw sięgając po malutką fiolkę do połowy wypełnioną olejkiem z wiesiołka, ale zaraz rezygnując z tego wyboru - za późno było akurat na to zioło, patrząc na nabity już czas abstynencji Opętanego - i decydując się chwycić za flakonik, wewnątrz którego znajdowała się wysuszona tarczyca pospolita. Skinął ukontentowany dziobem, po czym wziął jeszcze puste, szklane, malusieńkie naczynie i po nakłuciu jednego ze swoich szponów wlał w nie kilkanaście kropel swojej krwi. Dokładnie i szczelnie zakorkowawszy ową fioleczkę, Kai wrócił na powierzchnię, do pacjenta swojego i towarzyszącego mu czworonoga. Odetchnął, przygotowując się na to, co mogło nadejść i wyciągnął w jego kierunku lewe skrzydło, w szponie której znajdowały się dwie wspomniane fiolki. - Napar z ziela tego wspomaga potyczkę z trapiącym Cię nałogiem, szczególnie na późniejszej już drodze zrywania z nim. Załagodzić potrafi wyczerpanie fizyczne i psychiczne, koi nerwy i niepokoje, i bóle... - wyjaśnił pokrótce nie wiedząc, ile pozostało mu czasu do interakcji z tym oto tu osobnikiem. Będzie czekać, aż go zwolni - na to wyglądało po jego ostatniej wypowiedzi, ale z czynami następującymi po danych słowach różnie bywa - czy może odejdzie sam z siebie, od tak, kiedy stwierdzi, że nie ma już zamiaru w punkcie tym sterczeć? W każdym razie, dał mu wybór. A przynajmniej miał taką cichą nadzieję, że zaoferował mu przejście przez drugie, dotąd ukryte i niewidoczne drzwi, za którymi kryła się szansa na coś innego, niż zaglądanie na dno pustej, opróżnionej butelki. Tylko czy mężczyzna z tego skorzysta? I czy nie zareaguje na tę nutkę pomocy jak kot na ogórek? - Druga fiolka krew moją zawiera - dodał jeszcze gwoli ścisłości, bo przecież rozmawiali wcześniej o próbie ustalenia tego, czym to właściwie Czapel jest i Lekarz nie mówił nic o tym, że odechciało mu się badania tego przeprowadzać. Nie zrezygnował z tego... prawda?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 17.04.19 15:40  •  Szare Moczary - Page 3 Empty Re: Szare Moczary
 Nie znał się na stworzeniach przemierzających przestworza, ale  ta wiedza nie była mu potrzebna do określenia zachowania znajdującej się nieopodal istoty. Jego mowa ciała była niepewna, jakby czegoś się obawiał. Jekyll dostarczył mu powodów do takiej zachowawczości? Ależ oczywiście. Gesty, mimika twarzy. Nie był ucieleśnieniem niewinności. Był obłudnikiem. Nie wzbudzał zaufania, choć niewątpliwie umiał się przypodobać, jednak, żeby tak się stało, musiało mu na tym bardzo zależeć. Dysponował intelektem, który mu to umożliwiał. Wiedział, jaki słów użyć, by wkupić się w czyjeś łaski. Niemniej jednak swoje dobro stawał na pierwszym miejscu. Udowodnił to już tyle razy. Unicestwił w sobie życzliwość, którą emanował, będąc człowiekiem. Apokalipsa zabrało mu wszystko oprócz wspomnień i tlących się w nim wyrzutów sumienia, lecz takowe przybrały formę resztek z wczoraj. Zabrała niemal wszystko. Dom, rodzinę, przyjaciół, a nawet spokój ducha. Jedyna rzecz stała, która mu pozostała, to umiejętności nabyte podczas studiów. Paradoksalnie dzięki nim miał ratować ludzkie życia, ale nauczył się je też zabierać; czynił to maniakalnie, z premedytacją. Miał krew na rękach. Przesiąkł zapachem rozkładu. Cień śmierci był jego nieustępliwym towarzyszem, jednym, który deptał mu piętach na każdym etapie życia – czasem sojusznikiem, czasem wrogiem. Zaglądał mu w toksycznie zielone ślepia, sprawiał, że zatracał tego, którego znał od urodzenia. Odrzucił dawną tożsamość na rzecz nowej; stał się dr Jekyllem.
 Ujął w dłonie dwie buteleczki. Przyjrzał się zawartości tej, która zawierała wspomniany przez ptaka napar. Na jego obliczu pojawiła się konsternacja. Nie rozumiał terminu bezinteresowna pomoc, zatem nie mógł sobie nawet wyobrazić, jakimi pobudkami kierował się medyk. Co chciał tym osiągnąć? Mógł o to pytać, ale nie był pewny, czy chce znać odpowiedź. Mimo wszystko Jekyll, choć posiadał zdezelowany kręgosłup moralny, znał definicje słowa wdzięczność. Dzięki Czapelowi mógł stanąć na nogi, poczuć się lepiej. Gdyby poleżał dłużej, z pewnością jego leczenie przyniosłoby lepszy rezultat, ale bezczynność sprawiała, że Bernardyn przeobrażał się w strzęp nerwów. Nie mógł tu tkwić; nie czuł się tutaj bezpiecznie. W każdej chwili przez drzwi mógł przejść ktoś, kto życzy mu śmierci w męczarniach. Może Nine, może Shane, a może bliscy tych, których oszpecił w imię swojego boga - w imię medycyny. Ograniczonych umysłów, nie mogących pojąć, że dzięki tym eksperymentom w przyszłości będzie mógł uratować życie innych jednostek. Coś za coś. Życie za życie. Nie ma nic za darmo. Zasada, którą przyswoił się po przybyciu na Desperacje nigdy nie straciła daty przydatności. Wobec tego, dlaczego Czapel był taki... bezinteresowny?
 — Miesiąc, daj mi miesiąc i ani dnia więcej. Po upływie tego czasu skontaktuję się z tobą, nawet jeśli  badania nie przyniosą żadnego rezultatu, ale prawdopodobieństwo ich niepowodzenia jest nikłe. — Znowu odezwał się w nim chłodny profesjonalizm, lekarz z krwi i kości, za którego chciał uchodzić, aczkolwiek wiedział, że pokazał się z drugiej strony gospodarzowi moczar. Zademonstrował przed nim słabszą osobowość - ludzką i kruchą, podatną na uszkodzenia.
 Wyjął z plecaka kawałek materiału, który miał posłużyć jako prowizoryczny bandaż na wypadek konfrontacji z kłopotami. Okrył nim fiolkę zawierającą próbę krwi, by nie stłukła się podczas drogi powrotnej; była cennym materiałem genetycznym. Nie mógł zmarnować choćby kropli; nie z powodu zawodowych ambicji, czy niepotrzebnego marnotrawstwa, a szacunku do osoby, do której posoka należała. Kaiharu zasłużył na respekt. Był tym, kim Jekyll nie potrafił być.
 Skompletował zwartość plecach. Upewniwszy się, że zabrał wszystko, co należało do niego, wstał. Deski zazgrzytały pod ciężarem ciała, ale tym razem się nie zachwiał. Przebywanie w tym pomieszczeniu przychodziło mu z trudem z jeszcze jednego powodu – przerażała go dobroć, która emanowała od skrzydlatego. Co prawda nie był podatny na wpływ z otoczenia, a mimo to oplótł go irracjonalny lęk, że takowa może mu się udzielić. Wzdrygnął się wypowiadając imię psa, który posłusznie wykonał jego polecenie; od razu znalazł się przy drzwiach.
 — Do zobaczenia. — Jekyll spojrzał przez ramię na specyficzne oblicze gospodarza; objął wzrokiem jego sylwetkę. Przyszedł mu do głowy absurdalny epitet - majestatyczny. Parsknął pod nosem, przechodząc przez próg pomieszczenia.
 Przywitała go ciemność i chłód. Zapach wilgoci, zapach niebezpieczeństwa. Wkroczył w noc, nie rozglądając się za siebie. Nie potrzebował przewodnika, spamiętał bezpieczną drogę przez mokradła. Bez zawahania ruszył ku własnemu zatraceniu.

 __zt

|| Dziękuję za fabułę; była cudowna. I oczywiście polecam się na przyszłość. ♥
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

Pisanie 06.05.19 2:23  •  Szare Moczary - Page 3 Empty Re: Szare Moczary
Dla niektórych ten arktyczny, lodowaty profesjonalizm Lekarza odpychającym mógł się wydawać, odstraszającym i napawającym zdrową nutką strachu o swoje bezpieczeństwo - zdrowie - jednakże dla Kai'a był on soczyście pokrzepiający i dodający słodkiej otuchy, zwiastujący spore prawdopodobieństwo tego, iż dobre wieści przylecą na mokradła te na szerokich, cudownych skrzydłach wiatru. W połączeniu z widokiem tego, jak ostrożnie i niemalże z namaszczeniem mężczyzna traktuje dwie podarowane mu fiolki, szczególnie tę wypełnioną krwią Oswojonego - zawijając ją dla dodatkowej ochrony kawałkiem materiału, coby po drodze nic jej się złego i tragicznego nie stało - Czapel nie mógł - i nawet nie chciał, ponieważ był to jeden z nielicznych kolegów po fachu, na jakich trafił - otrząsnąć się z wrażenia, że oto stoi przed nim Medyk z krwi i kości, fachowiec tej nobliwej profesji, zawodowiec w najczystszej postaci. A to, jak umiejętności te są dokładnie wykorzystywane i co dzieje się pod wpływem zbawiennego - lub kaleczącego, przeklętego, makabrycznego - dotyku Lekarza... cóż, Kai nie miał o tym najmniejszego pojęcia, nie spotkawszy żadnego z pacjentów Opętanego - a przynajmniej, jeśli jednak ktoś taki się na mokradła kiedyś nawinął, nie wiedząc, iż wyszli spod jego noża - i nie posłyszawszy plotek lub wieści o jego dokonaniach - wspomniane już było, jak malutko informacji przedziera się i dostaje w te wilgotne, nieprzyjazne i w większości opuszczone przez wszelkie życie strony? No właśnie.

- Czekać więc zatem będę na powrót Twój, tutaj na moczarach tych moich - poinformował mężczyznę klekotliwym, zabarwionym nadzieją i iskierką wdzięczności głosem, odprowadzając go nieco niepewnie, wolno do "wyjścia" z rozpadającej się, acz w dalszym ciągu zapewniającej schronienie chatki. Nie chciał naruszyć więcej granic tak naprawdę nieznajomego osobnika, którego wiele stron przyszło mu już dnia dzisiejszego, oraz nocy, ujrzeć, ale którego reakcji wciąż nie mógł być na sto - a nawet i pięćdziesiąt - procent pewnym. Zachował, toteż, ździebko dobrotliwego, swobodnego dystansu, przyglądając mu się tylko uważnym spojrzeniem i rejestrując ruch jego każdy badawczym, medycznym okiem. Nie podobało mu się wypuszczanie pacjenta nie do końca wykurowanego i jeszcze osłabionego, lecz nie zamierzał też go na siłę tutaj trzymać - mogłoby to być niedobre i niebezpieczne dla ich obu, prawdę powiedziawszy. Zrobił co mógł, a reszta... miał nadzieję, że zakończy się dobrze. - Bywaj - rzucił w przestrzeń już tak naprawdę, gdyż sylwetka Lekarza zagłębiła się już w mroki lepkie i żarłoczne, i jeszcze nierozświetlone delikatnymi, pomarańczowymi promykami wstającego słońca. Odetchnął lekko, decydując się wrócić do gniazda swego dla niego przytulnego w celu złapania paru dodatkowych godzinek snu.

A gdy świt zastał wreszcie na bagnisku tym samotnością przewianym i flautą prawie że wieczystą zalanym, Oswojony zbudził się z drzemki swojej zawsze lekkiej oraz wątłej. Nie miał w zwyczaju twardo spać, niezachwianie i ciężko do wybudzenia się, miast tego delektując się zwiewną, płytką wędrówką po cudownej, błogiej Krainie Bzu. Może i niewiele drapieżników zaglądało na te grząskie, mordercze dla cięższych, nieobeznanych z nimi stworzeń tereny, ale jakiś jeden śmiałek raz na jakiś czas się trafiał. Nie wspominając o tym, że Czapel czujny musiał - chciał - być ze względu na potencjalnie pojawiającą się na obszarze tym ofiarę grzęzawiska, której głos powinien ładnie roznosić się pośród tej cichej, milczącej wilgoci. Woda, jak wiadome jest od dawien dawna, doskonale przewodzi dźwięk na swym przeźroczystym grzbiecie, toteż tutaj, gdzie jest jej pod dostatkiem, w miarę łatwo było usłyszeć kogoś w potrzebie. Nie zawsze to działało, owszem, zdarzały się sytuacje katastrofalne dla uwięzionego w moczarach osobnika i Czapel pamiętał każdy taki nieszczęsny, tragiczny przypadek. A skoro o tym mowa... przydałoby się dokończyć wczorajszy patrol i przy okazji pozbierać trochę brakujących, kończących się w zapasach roślinek oraz ziół. Kai ogarnął się więc, napił przegotowanej wody i ruszył wykonać upatrzoną na dzisiejszą dobę robotę - przy okazji posilając się po drodze pochwyconymi zręcznie, z wielodekadową wprawą rybami.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 10.05.19 20:01  •  Szare Moczary - Page 3 Empty Re: Szare Moczary
Od dłuższego czasu Lampo polował na pewien rodzaj grzyba trującego, tak silnego, że idealnie nadawał się jako trutka na gryzonie. Oczywiście w większej dawce, co sprowadzało się do tego, że potrzebował przynajmniej kilku takich grzybów, a te nie było łatwo dostać. Już nie wspominając o tym, że musiał uważać czy czasem jakieś tępe stworzenie nie uzna go za przekąskę.
Zatem jeden grzybek, w dodatku marnie wyrośnięty nie wystarczał. Tym najwyżej mógł kogoś doprowadzić do nieprzyjemności żołądkowych. Lampo zagłębiał się w moczary coraz bardziej, coraz częściej klnąc na swoje małe zapotrzebowania i upierdliwą naturę samych grzybów. Nie tylko tych, każdych, a niektóre przecież są całkiem smaczne i całkiem za darmo. Futro mokło, pod nosem śmierdziało, dookoła słychać tylko żaby (a przynajmniej miał nadzieję, że to są TYLKO żaby), a po grzybach ani śladu. Gorzej, że jak całkiem zmoknie to będzie musiał porzucić poszukiwania, bo inaczej się przeziębi, albo dostanie jeszcze jakiegoś bagiennego choróbska.
Szukał wszędzie, zaglądając najczęściej pod różnego rodzaju pniaki, głazy i roślinne skupiska gdzie teren był mniej grząski. Nie rozglądał się specjalnie czy jakiegoś niebezpieczeństwa nie ma w pobliżu, albo czy wlazł na czyjś teren - jako wymordowany od kilku setek lat cały obszar na który mógł się dostać uważał za swój dom.
I tylko i wyłącznie dlatego, że tyle czasu już żył, zdecydował się przykleić do jednej z grup roszczących sobie prawo do kawałka ziemi.
Przysunął swoją torbę pod pachę nie chcąc jej stracić zahaczając o jakąś wystającą gałąź, a tych przecież nie brakowało. Już nie mówiąc o tym, że do najbardziej spostrzegawczych stworzeń nie należał. Lampo ostatecznie zszedł na brzeg, mając na widoku jakąś walącą się chatę. Może tam? Grzybku lubią się zaczepiać na drewnie, a to jest bardzo dużo drewna.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 13.05.19 2:11  •  Szare Moczary - Page 3 Empty Re: Szare Moczary
Dzisiejszy dzień był nad wyraz spokojny i ogarnięty przyjemną, kojącą ciszą rozciągającą się ponad moczarami milczącym, niematerialnym kocem. Była to też bardzo ciepła doba jak na tutejsze warunki, jako że przeważnie - nawet w środku upalnego, parnego lata przygrzewającego okoliczne tereny niemiłosiernymi, piekielnymi wręcz promieniami - panował tutaj w miarę miły, acz głęboko nacechowany wilgocią chłód. Niektórym jednostkom mogło to srogo przeszkadzać i je trapić, lecz zamieszkujący ten podmokły obszar, porośnięty swymi cudownymi piórami i wręcz urodzony do egzystowania w tego typu środowisku Czapel czuł się tutaj lepiej niż gdziekolwiek indziej. Dodając do tego fakt, że Kai rezydował już na tych mokradłach od wieki wieków, to można śmiało powiedzieć, iż był w pełni przystosowany i przyzwyczajony do panującego tu klimatu. Dlatego też niedziwnym było to, że Oswojony w wyśmienitym i świetnym, i lekkim nastroju przechadzał się luźno nakreślonymi granicami swojego bagniska, zbierając do przyczepionej do pasa, skórzanej nerki wypatrzone, przydatne zioła, których powolutku zaczynało w jego zapasach brakować. Od momentu opuszczenia tychże terenów przez opatrzonego przez niego, strzeżonego przez mądrą psinę Lekarza Kai już dwukrotnie wybierał się na krótkie wyprawy, których to celem było uzupełnienie kruszących się w uszczelnionej grocie zapasów medycznych zielsk. Az zdumiał się i zdziwił tym, jak bardzo one ostatnimi czasy uszczuplały oraz zdaniem sobie sprawy z tego, że nie zauważył tego o wiele, wiele wcześniej - co by było, gdyby nagle pojawił się u jego progu pacjent wymagający któregoś z naturalnych leków, których akurat na stanie nie miał bądź posiadał w szczątkowej, marnej ilości? Niedopuszczalne!

Na dzień dzisiejszy pseudo-magazynek zawalony tak buteleczkami zawierającymi wszelkiego rodzaju zioła, jak i starymi, cennymi dla niego książkami miał się już dużo lepiej i obecna podróż dookoła moczar miała dostarczyć do niego ostatnie z chwastów znajdujących się na mentalnej liście Czapela. Zaklekotał cicho i niekontrolowanie, przeglądając wnętrze przypasanej saszetki i ostrożnie przeliczając jego ważną, istotną dla zawodu Wymordowanego zawartość. Wreszcie skinął głową z ukontentowaniem i satysfakcją, obierając kurs na swój podniszczony, acz dalej dzielnie stojący domek - nie miał najmniejszego pojęcia, ileż budyneczek ten jeszcze wytrzyma i jak długo pociągnie, chociaż dbał o niego ogromnie i od czasu do czasu dodatkowo podreperowywał. Zatrzymał się nagle, po czym czmychnął szybko, bez zastanowienia na bok, za gęste krzaki trzciny, kiedy to wypatrzył jakąś postać zmierzającą ku jego skromnemu domostwu. Nie był to człowiek, a zwierzę jakieś, chociaż ruchy jego nie wydawały się dzikie i drapieżne - z drugiej strony z takiej odległości nie mógł stwierdzić tego na sto procent. Poruszył się lekko, zastanawiając nad tym, co powinien teraz uczynić, po momencie wahania wynurzając się ze swojej kryjówki z donośnym, głośnym chlapnięciem mokrego podłoża. Chciał tym dać znak nieznajomemu o swojej obecności, a byli na tyle daleko jeszcze od siebie, iż powinno to być w miarę bezpieczne. Jeśli nie... to cóż, będzie musiał sobie jakoś poradzić, a miał na to kilka sprawdzonych sposób. Jeżeli jednak była to persona poszukująca pomocy w medycznej sprawie - a zdarzało się, rzadko ale mimo wszystko, że takie tutaj o własnych siłach przypełzały - to plułby sobie potem w przysłowiową brodę, że nie pomógł i nie zajął się nią na czas. Lekko skulony w sobie - coby nie rozjuszyć jegomościa swoim imponującym wzrostem - i z lewym szponem skrzydła trzymający za rękojeść katany przyglądał się uważnie gościowi, chcąc wpierw przekonać się o tym, któż to za sterami jego umysłu stoi - człowiek czy bestia?

Stworzenie czworonożne i futrem pokryte nie wydawało się czynić niczego podejrzanego bądź dziwnego, szukając tylko czegoś i rozglądając się dookoła siebie w poszukiwaniu jakiejś rzeczy. W pewnym momencie zastrzygła długimi uszami i odwróciła łeb w przeciwną do na wpół rozwalonego domku stronę, po chwili wahania i zastanowienia w tamtym że kierunku ruszając. Czapel wyglądał za nim z uwagą, obserwując robione przez niego kroki i obejmowane ścieżki, coby w razie czego zareagować - nie chciał, aby istota ta utknęła niechybnie w grząskim bagnie i została w jego objęciach na wieki wieków. Dopiero, jak ta zniknęła mu z pola widzenia, to wychylił się ze swojej kryjówki i ruszył do groty działającej niby magazyn. Tam pozostawiał wszystko, co udało mu się zebrać - w odpowiednich słoikach i buteleczkach, naturalnie - i sprawdził, czegoż to mu jeszcze brakowało. Dopatrzył się deficytu paru roślinek zamieszkujących głównie trawiaste tereny i te przyrzeczne, co dało mu jasno do zrozumienia, iż zmuszony będzie wyjść poza bezpieczne tereny swoich moczar. Z opuszczonymi w zrezygnowaniu ramionami wyszedł z jaskini, zamknął ją za sobą i ruszył w stronę, gdzie pamiętał, że jest jakiś wijący się, w miarę płytki strumień.

z.t. (Dla nas obu?)
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 29.06.19 22:40  •  Szare Moczary - Page 3 Empty Re: Szare Moczary
 Odludzia nigdy nie przyciągały. Wydawało się, że nawet wymordowani stronili od lokacji oddalonych o długie kilometry od Apogeum. Od czegokolwiek.
 To konkretne miejsce wcale się od nich nie różniło. Więcej nawet — wisząca w powietrzu aura grozy odstraszyła całą możliwą zwierzynę. Brakowało popiskiwania gryzoni, potrącanych łapami gałązek, odgłosów różnorakiego ptactwa. Okolica wydawała się całkowicie obumarła; brakowało w niej istotnych dla oznak życia dźwięków. Panowała martwa cisza.
 Plotki donosiły, że jedynym hałasem dobiegającym z puszczy było rżenie konia, które posyłało ciarki wzdłuż kręgosłupów nawet największych szaleńców. Co jakiś czas widziano umykający nocą cień, lecz nikt nie zgromadził wystarczająco wiele odwagi, by ruszyć żwawym krokiem naprzód i zbadać teren.


DODATKOWE:
✘ Okolice wieczora, wcześniej wysoka temperatura powoli ustępuje, lecz wciąż jest wyczuwalna.
✘ Deadline: na razie brak.
+ w pierwszych postach proszę o ekwipunek i aktualny ubiór postaci.
                                         
Apokalipsa
Apokalipsa
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 05.07.19 0:14  •  Szare Moczary - Page 3 Empty Re: Szare Moczary
  Odczuł lekkie rozczarowanie, gdy Nayaden zakomunikowała mu, że Rhett nie mógł udać się z nimi na wyprawę, jednakże szybko mu przeszło. Po drodze wytłumaczył jej, czym dokładnie jest poszukiwana persona i czego dokonała w burdelu. Wyjawił jej też kilka dodatkowych informacji. Pokrótce opowiedział jej, co wydarzyło się na polowania, o incydencie w Przyszłości i zarazie niewiadomego pochodzenia, a także o tym, że Apokalipsa wtargnęła ze swoim całym splendorem do M-3 i Edenu.
  — Nie ma to jak krajoznawcza wycieczka po zadupiach Desperacji – dokonał krótkiego podsumowania, kiedy zetknęli z odludziem.
  Nogi Wiecznego dotychczas nigdy nie powstały na tym terenie, ale jakie miał wyjście, skoro jeden ze świadków powiedział im, że słyszał na moczarach końskie odgłosy? Żadnego. Ryzyk fizyk. Miał do dyspozycji swój skromny dobytek składający się zapalniczki piromana, chemicznej latarki, pistoletu z czterema nabojami w magazynku, nożem myśliwskim, wielozadaniowym scyzorykiem i bukłakiem z wodą, a także najukochańszym nałogiem pod postacią papierosów. Nie wziął ze sobą zbyt wielu rzeczy. Wątpił bowiem, że cokolwiek mu się przyda podczas starcia z uzbrojonym tworem wyposażonym w wielgachny miecz o magicznych właściwościach. Nawet nie planował się z nim zmierzyć jeden na jeden. W przeciwieństwie do Kido Araty nie miewał myśli samobójczych, a jego instynkt samozachowawczy znajdował się na właściwym miejscu.
  — Obleciał cię strach? — sarknął ku swojej towarzyszce. Kopnął stojący mu na drodze kamyk wojskowym, obłoconym buciorem. Rzecz martwa potoczyła się po podłożu i z pluskiem została skonsumowana przez bagno. — Nie żebym narzekał, ale ciemno tutaj jak...
  Nie dokończył swojej myśli. Wyjął z kieszeni latarkę, która oświetliła im drogę bladym snopem światła. Wiedział, że to chujowy pomysł. Ten, kto się tutaj ukrywał, mógł dzięki temu ich zlokalizować, ale jedyne czynne, skażone jaskrą oko niczego w tym zakresie nie ułatwiało. Musiał sobie jakoś radzi. Na rzecz widoczności zrezygnował nawet z okularów. Pozostawił jej na Smoczej Górze, pusty oczodół zaś opatulił czarną opaską. Nie chciał straszyć nim tubylców; jego widok i tak ich nie uszczęśliwiał.
  Zaciągnął się powietrzem, czując nie tylko wilgoć, ale też duchotę. Temperatura zelżała, ale nadal dawała mu w kości. Czarna kurtka z imitacji ciężyła na jego ramionach. Choć miał pod nią tylko szary, gładki podkoszulek, czuł jak sztuczny materiał klei mu się do skóry, a pory w ciele wydzielają woń potu. Wolną rękę zbliżył do paska ciemnych bojówek i zahaczył palcami o kaburę, w której trzymał nóż myśliwski. Tak na wszelki wypadek. Miał wrażenie, że ktoś w każdej chwili może wyłonić się z zarośli i zagwarantować im ulubiony rodzaj rozrywki Wiecznego.

| Wybaczcie, że ten post pojawił się dopiero teraz, ale wpierw musiałem poczekać, aż jeden ze slotów mi się zwolnij. Pogrubiłem ubiór i ekwipunek.
                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 3 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach