Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 1 z 6 1, 2, 3, 4, 5, 6  Next

Go down

Pisanie 13.01.19 1:38  •  Szare Moczary Empty Szare Moczary
Szare Moczary QDLvTaW
Miejsce wysunięte na daleki zachód i straszliwie odosobnione, jako że mało kto zagląda w rejony te nieprzychylne oraz otoczone pieśniami o duchach. Moczary królujące na tym niedużym, objętym w czułym uścisku niewysokich, poszarpanych i skalistych gór kawałku terenu nie zajmują wiele miejsca i nie są jakoś makabrycznie głębokie - w paru tylko punktach woda sięga człowiekowi o normalnym rozmiarze do pasa, przeważnie jednak utrzymując się na wysokości ud. Zwodzi to podróżnych oraz wędrowców - nielicznych, ale zawsze ktoś się tu od czasu do czasu mimo wszystko zjawi - i zaszczepia w nich złudne poczucie bezpieczeństwa - tak samo, jak cisza i spokój tu panujące, nie licząc poniektórych odgłosów natury i czegoś... dodatkowego - kiedy tak naprawdę ziemie te utopione pod mętną wodą są grząskie, lepkie i zapadające się pod większymi ciężarami. Niekiedy, toteż, chrupną pod stopami jakieś kosteczki, ryby tu pływające pożywią się świeżym męskiem i nawet malutkie stworzonka - szczury i myszy, i inne gryzonie - wyszarpią coś dodatkowego dla siebie.

Gdzie nie spojrzeć, to widać trzciny raźnie rosnące i gęste chaszcze kryjące w sobie tajemnic wiele, gdzieniegdzie dostrzec można też drzewa skąpe i szarawe, do wierzb płaczących podobne, ale... żywe, nie martwe czy wpół uschnięte. Najbardziej interesującym elementem tejże okolicy jest maluteńki, opuszczony i podniszczony domek - kabina praktycznie, ledwo się trzymającą i trzeszcząca przeraźliwie z każdym podmuchem wiatru - pod którym znajduje się zabezpieczona, zakamuflowana i porządnie urządzona jaskinia zapełniona magazynami, gazetami i książkami o głównie medycznej tematyce. Do groty nie dostaje się ani wilgoć, ani też woda - Kaihaku zadbał o to w szczególności, nie zamierzając stracić przez jakąś głupotę swoich cennych, pięknych zbiorów.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 15.01.19 1:28  •  Szare Moczary Empty Re: Szare Moczary
Po konfrontacji z Nayami udał się na spoczynek. Przez wzgląd na kłębiące się  w głowie myśli, sen przyszedł z opóźnieniem i zgodnie z przewidywaniem nie utrwał długo przez wzmożoną czujność trwającą podczas tego procesu.  
  Obudził się w środku nocy z potwornym bólem głowy i wrażeniem, że ktoś zaciska z całych sił pięść na jego gardle. Otworzył ślepia, instynktownie wodząc dłonią w kierunku obcej ręki. Spodziewał się ujrzeć szpetną twarz herszta, aczkolwiek palce nie zetknęły się szorstką dłonią, a oczy nie napotkały oblicza napastnika. Wtem uświadomił sobie, że problemy z oddychaniem nie wynikały z ingerencji osoby trzeciej. Gdyby tak było, Hades już dawno zabrałby głos w tej sprawie, przede wszystkim nie pozwalając dusicielowi zbliżyć się do swojego właściciela. Ponadto zamykał drzwi na klucz, więc ze swoim lekkim snem na pewno usłyszałby włamywacza.
  Jekyll nabrał do ust łapczywie powietrza, po czym usiadł, rękawem zgarniając z twarzy krople pot. Wiedział, że w tym stanie nie zaśnie. Problem był zakorzeniony gdzieś indziej. Znajdował się w jego głowie.
  Gdy oczy przywykły do mroku otaczającego pokój, zatrzymał je na bukłaku z wodą leżącym na kredensie. Chcąc nawilżyć suche gardło, był zmuszony zwlec się z lóżka, więc to uczynił. Podczas wykonywania tej czynności przyświecał mu tylko jeden cel. Musiał stąd zniknąć. Może na dzień, tydzień, miesiąc, rok. A może na zawsze.
  Czując na karku ślepia swojego psa, zerknął w jego kierunku. Na usta mimowolnie wstąpił delikatny zarys uśmiechu.
  — Wychodźmy.
  Hades poderwał się z miejsca i postąpił kilka kroków ku drzwiom, co przekonało Jekylla, że nie był osamotniony w swojej zachciance. Najwidoczniej doberman też pragnął rozprostować swoje całkiem młode kości.
  Lekarz, opróżniwszy do połowy pojemnik z wodą, spakował kilka niezbędnych rzeczy, w tym swoje ulubione ostrze. Książka, którą pożyczył mu Wilczur razem z żółtą chustą wylądowały na poduszce. Przyjrzał się tkaninie. Domyślał, że porzucenie jej będzie potraktowane jako akt zdardy, ale zbył swoje myśli wzruszeniem ramion. Wszelkie wątpliwości zostały ukryte w odmętach umysłu. Nie potrzebował jej. Pragnął przemierzać Desperacje bez ciężaru brzmienia na barkach. Być niczym duch. Rozpłynąć się w powietrzu. Stać się niewidzialnym. Zaszyć się gdzieś. I zastanawiać się co dalej.
  Zanim opuścił miejsce swojej udręki, jego plan zakładał zawędrowanie do przybytku farmaceuty, ale po głębszym zastanowieniu stwierdził, że nie ma najmniejszej ochoty patrzeć na burdel, który pozostawił po sobie Pride. Poza tym aptekarz mógł już dawno wrócić, więc siłą rzeczy istniały całkiem sporo szanse na to, że się na niego natknie, co wiązało się z koniecznością nawiązania z nim rozmowy i wpatrywania się w powiększone źrenice. Na to też nie miał ochoty. Choćby najmniejszej.
  — Hades, do nogi! —  zawołał, gdy czworonóg zniknął mu na chwilę za pola widzenia.
  Ciemność została przegoniona przez łunę światła. Świtało, a on powoli zbliżał się do celu swojej wędrówki. Mokradeł. Wiele pogłosek o tym miejscu dotarło do jego uszu, a jedyna z nich szczególnie przykuła jego uwagę. Ponoć Desperaci nękani przez choroby wracali stamtąd zdrowi.
  Czy był skory w to uwierzyć?
  Wiedza medyczna poparta wieloletnim doświadczeniem nakazywała wyzbyć się takich przypuszczeń, ale skoro istniały moce czy też artefakty mogące uleczyć najpaskudniejsze zranienia, to dlaczego nie posunąć się o krok dalej? Wobec tego dylematu nic nie stało na przeszkodzie, by zobaczyć to na własne oczy.
  Usłyszawszy szczek psa, nieco przyśpieszył. Po pokonaniu kliku metrów jego oczyom ukazał się widok moczar. I oto znalazł to, czego szukał.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

Pisanie 15.01.19 21:29  •  Szare Moczary Empty Re: Szare Moczary
Mrok głęboki i lepki, i wzrokiem niemożliwy do przebicia począł powolutku, mozolnie ustępować blaskowi rodzącego się, nowego poranka, wślizgując się z powrotem do grot wilgotnych i chłodnych; zanurzając głęboko pod mętną, spokojną taflę tutejszej wody i osiadając leniwie na niewidocznym, grząskim dnie; wsiąkając w odmęty chrzęszczących krzaków i szumiącej delikatnie, melodyjnie trzciny. Słońce jawiło się już częściowo ponad niewyraźnym, zamazanym horyzontem, wspinając się niespiesznie po szarym, obsianym gęstymi, ciemnymi chmurami nieboskłonie i przeciskając uparcie między obłokami tymi niekształtnymi swoje niedające ciepła, wątłe promienie światła. Mgła poranna dryfowała niewzruszenie tuż przy gruncie, nieprzyjaźnie chłodna i kąsająca złośliwie odsłonięte części ciała. Nie sposób było wypatrzyć tu ani odrobiny białego, puchatego śniegu, lecz za to przy brzegach mokradeł czaiły się kruche oblodzenia i cienkie, lodowe powłoki na wodzie, a rośliny tutejsze pomalowane zostały przez szlachetne zimno szronem bajecznym i pięknie prezentującym się w słabym blasku budzącego się, wędrującego w górę słońca. Okolica ta, nie licząc paru odgłosów natury rozbrzmiewających pośród panującej tu flauty, była przeraźliwie i kojąco zarazem cicha, co potęgował tylko i wzmacniał ogromnie brak jakiegokolwiek, najdrobniejszego nawet wiatru. Jedni rzekliby, patrząc na ten szary i upiorny obrazek przed nimi się malujący, że tereny te napawają spokojem i pomagają oczyścić umysł, inni natomiast wytknęliby prosto z marszu, iż czują się tu nieswojo, zaś serca biją im z niepokojem oraz trwogą wobec tego, co kryje się na tych pozornie pustych, zalanych wodą ziemiach. Większość skłania się ku drugiej opcji, zwłaszcza wtedy, kiedy przyjdzie im natknąć się na kościane pozostałości po jakiejś nieszczęsnej zwierzynie lub pechowym człowieku.

Coś wyrwało go ze snu przyjemnego i cudownie regenerującego, wrzucając na powrót jego umysł do realnego, prawdziwego świata i zmuszając jego zmysły do odbierania wszystkich tych otaczających go, napływających zewsząd bodźców. Mrugnął raz i drugi, pusząc porastające go pierze i potrząsając głową po to, ażeby szybciej pozbyć się zaspania klejącego się do jego żółtawych, okrągłych ślepi. Ziewnął długo i przeciągle, rozglądając się jeszcze troszeczkę zaspanie dookoła siebie - spał w swoim nie aż tak bardzo wykwintnym gnieździe umiejscowionym pod dachem rozpadającego się, na wpół zrujnowanego domku, który to lata, lata długie temu musiał wzmocnić tak, ażeby nie zawalił się on doszczętnie i kompletnie. I na jego głowę, yup, to było najważniejsze. Otrzepał się lekko, luźno, podnosząc się na chude, zgrabne nóżki i poprawiając nieco rozkopaną, pogniecioną yukatę. Wygładził ją czułymi, sprawnymi i wyćwiczonymi przez lata ruchami skrzydeł, czując przy tym przyjazny, zbawienny ciężar katany dyndającej u jego pasa, pod fioletowymi połami jego zadbanego odzienia. Rozglądnął się raz jeszcze dookoła siebie, po moczarach będących jego domem od wieki wieków, w poszukiwaniu tego, co wyszarpało go brutalnie ze słodkich objęć kilkugodzinnej drzemki. Potrzebował jej wielce i niezwykle, ponieważ dnia poprzedniego urządził sobie rutynową, przeprowadzaną co kwartał i makabrycznie męczącą kontrolę swoich włości. Czymże ona dokładnie była? Otóż Kaihaku, który trzyma się przeważnie blisko przywłaszczonej sobie chałupy pojedynczej i samotnie stojącej, przemierza podczas dób tych wyznaczonych i skrzętnie pilnowanych calutkie moczary. Od północy po południe, od zachodu do wschodu, po skosie i okręgami, i wężykiem zawiłym nawet. Sprawdzał wtedy podłoże miękkie i grząskie, zaściełając je patyczkami i kamykami dla zmniejszenia ryzyka utknięcia w nim kogoś, znajdując kosteczki wcześniej niewidziane i truchła na wpół pożarte, zamęczając się poczuciem winy i myślami o tym, że mógł przecież tej biednej istotce pomóc. Niestety ze swoim lękiem wysokości i różnymi zajęciami nie był w stanie patrolować calutkich mokradeł każdego dnia, przez co zdarzało się, niestety, że ktoś lub coś pochłonięte zostało przez grunt wygłodniały i wiecznie nienasycony.

Wzdrygnął się wtem i skulił odruchowo, usłyszawszy jakiś dobiegający z oddali, odbijający się niemalże echem pośród ciszy dźwięk. Z łepkiem przyciśniętym praktycznie do barków i na nogach ugiętych, Czapel począł ostrożnie skradać się w stronę, z której to dobiegł - rozbrzmiał pośród rozwiewającej się niespiesznie mgły - tajemniczy odgłos. Szczeknięcie? Nie był to ani wilk, ani też lis, coś innego, nieznanego mu kompletnie. Zabłąkana psina szukająca posiłku lub drogi do domu? Tylko jaka rasa? Nie znał wielu, doprawdy rzadko mając sposobność natknąć się na któreś z tych czworonożnych stworzonek. Zatrzymał się wtem, przykucając za gęstszym zbiorowiskiem trzciny i zerkając przed siebie spomiędzy dalej oszronionych, delikatnie ugiętych ku ziemi łodyżek zakończonych charakterystycznymi pękami. Czekał cierpliwie na swoim miejscu i opłaciło mu się to, ponieważ moment niedługi później zobaczył bestyjkę czarną i biegającą sobie swobodnie, obwąchującą co i rusz ziemię i wyglądającą na zadbaną. Wzdrygnął się, dostrzegłszy to, jak psiak zbliżył się do jednego z bardziej grząskich obszarów, który to ukryty był sprytnie pod na pozór płytką wodą. Niby poukładał tam siatkę z giętkich patyków, wpierw podłożywszy tam jakieś głaziki płaskie, lecz... Zawahał się, aby wreszcie wychylić się zza swojej kryjówki i podejść kilka wolnych, lekkich kroków naprzód, ku niespodziewanemu gościowi.
- Stąpać w tymże miejscu niebezpiecznie - odezwał się cicho klekoczącym głosem, obserwując z ciekawością i bacznością obce mu zwierzę. Jeżeli do kogoś należał, to ten ktoś z pewnością byłby smutny w przypadku jego utraty, a tego Kaihaku nie chciał ani odrobinę. - Przejść winno się tutaj, gdzie grunt stabilniejszym jest - dodał niepewnie, wskazując jednym skrzydłem kawałek ziemi na lewo od psiny i mając nadzieję, że ta zrozumie jego zamiary i poradę.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 15.01.19 23:32  •  Szare Moczary Empty Re: Szare Moczary
Szum rozsuwanych trzcin dotarł wpierw do wyczulonego słuchu psa, ale zanim to nastąpiło, poczuł unoszący się w powietrzu nieznajomy zapach. Wbił ślepia w jeden punkt, mimowolnie obnażając swoje kły, a z jego gardła potoczył się niekontrolowany warkot.
  Jekyll niezbyt przyjął się swoim przewrażliwionym czworonogiem. Był niemal pewny, że jego uwaga została przykuta przez mysz lub żabę. Usłyszawszy zniekształcone przez kokot dźwięki, nieco pożałował, że pozwolił sobie na rozluźnienie. Powiódł spojrzeniem za źródłem takowych. Dojrzał czaplę, aczkolwiek nie miał pewności, czy to ona była właścicielem ówże głosu. Zlokalizowana katana przy pasie dała mu do zrozumienia, że nie mogło być w zasadzie inaczej. Żadne zwierzę nie miałoby przy sobie tego typu narzędzi, ponadto dziób ptaka rozwarł się w tym samym czasie, kiedy padły kolejne słowa. Ich sens doleciał do niego dopiero po chwili, gdyż nie przywykł do takiego... akcentu, jeżeli rzecz jasna w kontakcie z tym osobnikiem mógł użyć tego określania. Wbił spojrzenie w osobliwą istotą, choć już teraz nie miał absolutnie żadnych wątpliwości, że wyszedł mu na spotkanie Wymordowany, któremu nie poszczęściło się tak bardzo jak chirurgowi.  
  — Mieszkasz tu? Jeżeli tak, wybacz, że zakłócam twój spokój — rzekł spokojnie, a na jego wargach pojawił się subtelny uśmiech.
  Nie chciał wzbudzać w swoim pobratymcu niepokoju. Do tej pory nie miał styczności z rozumnym Oswojonym i nie miał nic przeciwko, by to zmienić. Był ciekaw tego, jak żyło się w ciele całkowicie zmodyfikowanym przez wirusa X. Ponadto nie miałby nic przeciwko, gdyby udało mu się pobrać kilka próbek, aczkolwiek póki co musiał zbadać grunt. Miał dość kłopotów. Takowe przez okres ostatnich miesięcy non stop zerkały mu w ślepia. Chciał odetchnąć, a takie odosobnione miejsce nadawało się tego szczytnego celu idealnie, więc wyjątkowo nie miał zamiaru wcielić się rolę łgarza. Porzucił makiawelizm na rzecz odzyskania równowagi psychicznej i wymusił na sobie szczerości.
  — Nie mam wobec ciebie złych zamiarów. Przywiodły mnie tu plotki. — Zrobił kilka kroków w tył i przywołał do siebie Hadesa. Nie miał powodu, by ufać Czapli, ale wolał nie ryzykować konfrontacji z ciągnącym go na dno błotem, albo innymi urokami mokradeł. Po krótkim rozpatrzeniu za i przeciw, zdecydował się na ryzyku. Przemieścił się na rzekomo stabilny kawałek ziemi. — Podobno mokradła mają lecznicze właściwości. Tak się składa, że jestem lekarzem i chciałem przekonać się o tym na własnej skórze, jednak mam wrażenie, że powód tych plotek leży gdzie indziej. To twoja zasługa, prawda?
  Łatwo było uchwycić się nadziei i wierzyć, że moczary przybrały charakter uroczyska, dzięki czemu potrafiły uleczyć każdą ranę, ale Jekyll nie wierzył w legendy. Poza tym, będąc blisko wspomnianego grzęzawiska, nie czuł żadnej mistycznej mocy od niego emanującej. Ot, bagnisko powstałe przez jedną z anomalii, które wstrząsnęły światem tuż po tym, jak stracił grunt pod nogami i w sferze zawodowej, i prywatnej. Pamiętali ten dzień, jakby wydarzył się zaledwie wczoraj, jednakże nie miał zamiaru zagłębiać się we wspomnienia. Pofatygował się tutaj, by wrócić do dawnej kondycji, a nie po to, by znowu roztrząsać jedną z największych życiowych porażek. Zastanawiał się, czy mężczyzna (tak, przez wzgląd na barwę głosu założył, że Czapla był płci męskiej) pozwoli mu zostać na trochę na swoich ziemiach. Naturalnie nie miał zamiaru prowadzić z nim o to wojny. Przede wszystkim dlatego, że nadal nie czuł się na siłach. Poza tym pobyt w tych okolicach to tylko jeden z rozdziałów w jego życiu. Dla uproszczenia nazwał go etapem przejściowym.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

Pisanie 16.01.19 2:18  •  Szare Moczary Empty Re: Szare Moczary
Speszył się i cofnął o pełny krok, usłyszawszy ostrzegawcze, groźne warczenie wydobywające się z gardła czarnego psiaka i ujrzawszy wyszczerzone przez tegoż czworonoga, niewątpliwie ostre zębiska - nie chciałby być przez nie chapniętym, oj nie. Po części spodziewał się właśnie takiej reakcji, bo przecież tutaj, na Desperacji szanownej i niebezpieczeństwami wypełnionej, pupile trzymało się głównie ze względu na ich użyteczność w ataku bądź obronie, zależnie od preferencji i sytuacji; z powodu ich umiejętności wykrywania zagrożeń i drapieżników, i nieprzyjaznych jednostek; przez fakt, że dodatkowa siła może znacząco przechylić szalę zwycięstwa w potyczce i jatce na stronę ją posiadającą. A przynajmniej tak zaobserwował u ludzi - i nieludzi, bo któż to wie, jakim godłem i przynależnością szczycą się nieznajomi Czapli osobnicy - tresujących pod głównie bitewnym kątem swoje bestie, tak zwykłe, jak i te bardziej bajeczne oraz wręcz magiczne. Hah, w pewnym dawno minionym już roku i po tym, jak przyszło mu natknąć się na monstrum bardzo, ale to bardzo inteligentne oraz pojętne, Kaihaku przeżył prawdziwe załamanie osobowości i targany był męczącymi, druzgocącymi wątpliwościami odnośnie swojej persony. Czymże w końcu jest? Do której grupy przynależy? Wymordowanych, którzy doprawdy różnorodni są i pięknie pomieszani, i wewnętrznie jeszcze podzieleni? Czy potworów zamieszkujących poszczególne tereny i czasami cechujących się zaskakującym intelektem? Skłaniał się ku pierwszej grupie, głównie ze względu na swój sposób postrzegania świata oraz to, że zdolny jest do mowy. Dziwnej i noszącej w sobie klekot słowa przeinaczający, ale jednak!

Wracając jednak do obecnej, właśnie rozgrywającej się sytuacji...

Panika złapała go za serce stalowymi, zakrzywionymi szponami, przyspieszając gwałtownie jego rytm i wbijając pod czaszkę wydawane przez nie, głuche i tępo pulsujące dudnienie. Psiak nie był sam, nie zerwał się komuś ze smyczy, nie przywędrował tu przypadkowo i nie był jakimś zabłąkanym, zagubionym czy bezpańskim kundlem - ktoś z nim był, ktoś rozumny i człowiekowi podobny, i podchodzący coraz to bliżej i bliżej. Niemalże potknął się i przewrócił, tak szybko czmychnął z powrotem za osłonę trzciny, zza której jeszcze nie tak dawno temu przyglądał się węszącemu ziemię moczar czworonogowi. Nerwowy klekot rozbrzmiał w powietrzu, kiedy Kaihaku, usłyszawszy przeprosiny ze strony obcego jegomościa, wyjrzał powoli, ostrożnie zza oszronionej, brązowawej kurtyny. Żółte, szerokie i idealnie okrągłe oczka wbiły się niepewnie w Bernardyna, przyjrzały się skoczliwie jego odzieniu i w końcu zatrzymały się na subtelnym, jawiącym się na jego twarzy uśmiechu. Nie zrelaksował się i nie wyszedł zza dającej iskrę bezpieczeństwa rośliny - a raczej jego zbiorowiska, no ale kto by się tam szczegółów czepiał - wychylając się zza niej tylko lekko i kuląc łepek tak mocno, że szyja tworzyła spłaszczone, zbite i boleśnie wyglądające s. Zawahał się po raz kolejny, debatując z samym sobą nad tym, cóż powinien teraz uczynić i jakie kroki najlepiej byłoby zrobić. Aż w końcu...
- Przebaczenie przyznane - powiedział krótko i z nutą nieśmiałości, nie spuszczając uważnego wzroku z Wymordowanego.

Rozluźnił się dopiero wtedy, kiedy mężczyzna cofnął się i przywołał do siebie czworonoga o sierści koloru węgla, po czym przeniósł się na lewo, na stabilniejszy i wskazany przez Kaihaku skrawek terenu. Tak, tak, tam będzie lepiej, dobrze, bezpieczniej, bez zagrożenia serwowanego przez lepkie i zapadające się pod większymi ciężarami podłoże moczar. Mrugnął i odetchnął, i wreszcie wyprostował się odrobinę, górując swoim niestandardowym dla czapli wzrostem ponad gąszczem ukochanej trzciny. Nawet nie zauważył, nie zarejestrował tego, że szpon lewego skrzydła osiadł na rękojeści przypasanej katany, jak gdyby czerpiąc z gestu tego ukojenie i spokój, i moc do przebrnięcia przez tę niezapowiedzianą pogawędkę. Wysłuchał cierpliwie wypowiedzi gościa, w której to przedstawił on powód pojawienia się w tychże oddalonych daleko na zachód, odległych i owianych różnymi mitami stronach. Ach. Czapel milczał przez dobitne kilkadziesiąt sekund po tym, jak Bernardyn zakończył swój wywód, starając się ocenić jego szczerość i prawdziwość wyłożonych na srebrnej tacy wyrazów.
- Rację posiadasz zakładając, iż to ja odpowiedzialny jestem za wyleczenie tych, którzy przywędrowali tu w chorobie - rzekł, zaraz odchrząkując z powodu irytującej, drażniącej gardło chrypki. Mało kiedy miał z kim rozmawiać, często musząc zniżać się do mówienia do samego siebie, przeprowadzania konwersacji z własnym cieniem, jednakże nie przeszkadzało mu to przeważnie, nie dołowało, gdyż lubił tę swoją swobodę i spokój, i ciszę. Niekiedy tylko, w dni przeraźliwie szare i przytłaczająco melancholijne, uderzała go ta ciężka, dusząca... samotność. Przechylił nieco głowę, zaklekotał krótko i wyszedł całkowicie zza trzciny, zbliżając się ku lekarzowi - jak on! - o dwa pełne, acz przepełnione niepewnością kroki. Nie zwracał uwagi na grząski grunt, jako że ciało jego było idealnie przystosowane do takich warunków i nie było mowy o tym, aby zapadł się w głodne, zimne odmęty moczar. - Rzeczesz "na własnej skórze" - powiedział wtem, lustrując mężczyznę od stóp po czubek głowy i szukając jakichkolwiek śladów tego, co trawić mogło go od środka; co w tej właśnie chwili wyżerać mogło brutalnie i nieustannie jego biedny organizm. - Cóżże Ci dolega? - zapytał z zainteresowaniem i zmartwieniem, łaknąc pomóc i uzdrowić, i... ulżyć w cierpieniu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 16.01.19 19:05  •  Szare Moczary Empty Re: Szare Moczary
Charakterystyczny sposób wypowiedzi nieznajomego przywodził chirurgowi na myśli średniowieczne zapiski, które miał przyjemność analizować pod kątem jednej z prac pisanych podczas studiów. Wobec tego zastanawiał się skąd u niego taka tendencja, wszak Oswojony nie mógł wywodzić się z tak odległej epoki, niemniej póki co nie dał upustu swojej ciekawości w formie pytania. Ta kwestia była niezbyt istotna. Co innego zaprzątało jego myśli.
  Nadal miał się na baczności. Nie spuszczał wzroku z Czapli, aczkolwiek wiedział, że jego nieufność w stosunku do mieszkańca mokradeł, nie mogła się równać z tą, która biła od dobermana. Pies nadal demonstrował pakiet swoich kłów, od czasu do czasu warcząc gardłowo. Był gotów w każdej chwili rzucić się osobliwej formie życia do gardła, gdyby ta uczyniła choć jeden krok ku nim. Lekarz jak na razie ignorował zachowanie swojego pupila na rzecz obserwacji, niemniej nic nie wskazywało na to, że gospodarz ma wobec nich złe intencje. Tkwił w jednym miejscu, przypatrując się im z uwagą. To był jego rewir i Bernardyn nie miał zamiaru o tym zapamiętać. Nie chciał też nadużywać jego gościnności, więc w zasadzie najrozsądniej byłoby poszukać nowego lokum, ale gdy usłyszał przytakującą odpowiedź na treść swojej teorii, zaniechał tego zamiaru.
  Potrzebował kogoś, kto spojrzy na jego ranę fachowym okiem. Nie chciał zawracać głowy żadnemu koledze po fachu. Mieli ręce pełne roboty, poza tym nigdy nie przyznałby się przed nim do swojego zaniedbaniem, którego się dopuścił w ramach pchającej go w ramiona trudnych przypadków ambicji. Ponadto słowa herszta nadal pobrzmiewały w jego głowie. I nie był skory o nich zapomnieć. Kwestia zaufania do posiadaczy żółtych chust była w jego przypadku zachwiana. W szeregach gangu miał więcej wrogów niż przyjaciół. Na każdym kroku węszył spisek. Podczas snu wiercił się z boku na bok i przerywał go za każdym razem, gdy słyszał odgłos zbliżających się kroków. Rosło w nim przekonanie, że w każdej chwili ktoś może zakraść się do zajmowanej przezeń sypialni i ukrócić jego żywot. Mieli kilka powodów ku temu zamachowi. Przede wszystkim Bernardyn dopuścił do śmierci Gavrana, a raczej nie uczynił nic, aby jej zapobiec. I położył rękę na anielicy, która, choć próbowała udusić Wilczura, miała u niego taryfę ulgową, więc Jekyll nie miał wątpliwości, że ten przymknie oko na zachowanie swojej podopiecznej i nie puści mu tego płazem.
  Po tym, jak Czapla postąpił kilka kroków ku nim, wysuwając swoją sylwetkę zza trzcin, chirurg szepnął kilka uspakajających komend do psa, który ugiął łapy w kolanach gotując się do skoku. Nie chciał, by doszło do rozlewu krwi, gdy był naprawdę blisko do zawracania z kimś porozumienia. Jednakże, zanim zabrał głos, dokładnie przeanalizował swoją sytuacje. Miał do czynienia z kimś, kto bezinteresownie wyciągał pomocną dłoń w kierunku chorych i najprawdopodobniej nie oczekiwał niczego w zamian, choć taki jednostek ze świecą szukać. Jekyll sam się do nich nie zaliczał. Jego usługi miały wygórowaną cenę. W obliczu zasłuchanych plotek nie miał absolutnie żadnych wątpliwości, że jegomość najprawdopodobniej znał się na rzeczy, więc nic nie stało na przeszkodzie, by przekonać się na własnej skórze o skuteczności jego metod leczenia.
  —   Zignorowałem wcześniejsze dolegliwości, przez co jedna z nabytych wcześniej ran nie chce się goić — rzekł po chwili, aczkolwiek nie wiedział, dlaczego to uczynił. Wszak w innych okolicznościach z pewnością nigdy nie przyznałby się do błędu zapoczątkowanego ponad dwa tygodnie wcześniej, kiedy to z powodu złej oceny sytuacji (lwią część winy zrzucał na adrenalinę) zbagatelizował niebezpieczeństwo. I choć Marshall nie popełnił drastycznego błędu podczas zabiegu, potem było tylko gorzej. Zamiast dostosować się do własnych zaleceń, puścił je mimo uszu. I zrobił to co zawsze. Rzucił się w wir powierzonych mu obowiązków, aby oszukać dopominający się o alkohol organizm, więc uszkodzone tkanki nie miały kiedy się zabliźnić, w efekcie czego, tuż po przybraniu biokinetycznej formy, szwy puściły - jedna po drugiej. Utrata krwi i nieumiejętnie zszyta rana po konfrontacji z zębami, której nabawił się ledwie dwa dni wcześniej, osłabiły jego organizm, co przyczyniło się do przystopowania procesu gojenia. Oto cała historia jego choroby. Powinien przytoczyć ją nieznajomemu, ale nie miał wątpliwości, że po wysłuchaniu tego wszystkiego, ten zapyta „co z ciebie za lekarz?”, więc odpuścił sobie ten akt szczerości. Z ust wypadło ciche westchnienie, ale zostało zagłuszone przez mocniejszy podmuch wiatru. —  Jeżeli nie masz nic przeciwko temu, chciałem prosić cię o pomoc.
  Po przeanalizowaniu swojej sytuacji, doszedł do wniosku, że nie ma nic do stracenia.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

Pisanie 19.01.19 17:39  •  Szare Moczary Empty Re: Szare Moczary
Znieruchomiał kompletnie - statuę przywodząc na myśl, pięknie wyrzeźbioną i niewzruszenie stojącą - kiedy to czworonóg zgiął łapy w przygotowaniu do ofensywnego skoku; do susa mającego najpewniej zakończyć się na powaleniu Czapli i wgryzieniu się w którąś z części jego smukłego, lekkiego ciała, najprawdopodobniej długiej i zakrzywionej, i stanowiącej idealny cel szyi; do natarcia na Oswojonego ze sporym prawdopodobieństwem tego, że psina skończy ostatecznie w grząskim, niezbyt bezpiecznym dla tego typu stworzonek bagnie, ponieważ Kai nie był kompletnie bezbronny i pozbawiony defensywnych instynktów - odsunąłby się zapewne z toru lotu pupila nieznajomego, przez co ten wylądowałby w objęciach koszmarnych i łakomych moczar. A tego, mimo wszystko, nie chciał, ponieważ szkoda byłoby mu tego niewinnego, broniącego tylko swego pana zwierzaka, więc nie pozostało mu nic innego, jak uczynić się jak najmniej groźnym tylko potrafił. Pierwszym krokiem ku temu było skulenie się do jak najmniejszego rozmiaru, drugim zaś całkowite po tym zastygnięcie w miejscu - oddechy czynione przez Wymordowanego były w tej chwili płytkie, wolne, a powieki prawie że w ogóle nie mrugały, robiąc to w bolesnej, suchej ostateczności. Ulga zalała jego bijące szybko, donośnie w jego uszach serduszko, kiedy to usłyszał uspokajające słowa kierowane do czworonoga przez tajemniczego, znającego się na medycynie jegomościa. Nie ruszył się jednak dalej, nie podszedł bliżej, trzymając się jak na razie na tej uzyskanej odległości i wpatrując się tylko bystro, uważnie, ale też i niepewnie - nieśmiało - w zgrany duet przed nim się znajdujący. Nie chciał niepotrzebne i bezsensownie prowokować agresywnej, warczącej psiny - opiekuńczej i chroniącej, i strzegącej swojego człowieka - i wszczynać konfliktów, które to można przecież z łatwością uniknąć, toteż patrzył tylko i wsłuchiwał się wnikliwie w wypowiedzi Lekarza.

Gdyby był istotą bardziej ludzką - z twarzą zdolną do ekspresywnej mimiki i wyrażania uczuć poprzez użycie kilku zaledwie mięśni - to pewnie zmarszczyłby w momencie tym brwi, ale jedyne, co mógł aktualnie uczynić, to mrugnąć żółtymi, okrągłymi oczkami z czającą się w nich, iskrzącą się nutą zdumienia. Nie przez to, że kolega po fachu zignorował dokuczające mu dolegliwości i pogorszył przez to swój stan - ktoś mógłby rzec, że powinien on wiedzieć lepiej; że co z niego za medyk, skoro pozwala sobie na coś tak karygodnego; że licencję to z paczki płatków śniadaniowych chyba wyciągnął, lecz Czapli nawet przez myśl wszystkie te kwestie kąśliwe nie przeszły; nawet na pograniczu jego człowieczego umysłu nie przemknęły, ani też przez podświadomość się nie prześlizgnęły - a z powodu...
- Odmowy z mojej strony obawiać się nie musisz, lecz ostrzec muszę... - odezwał się klekotliwym głosem, bezwiednie podnosząc jedną ze szponiastych łap w górę i chowając ją w odmętach szarego pierza w typowej dla jego gatunku, jednonożnej pozie. - Ostrzec, iż jeśliś obarczony raną, nie chorobą lub toksyną, to wesprzeć mogę Cię jedynie ziołami dobrze mi znanymi - dokończył, czując wewnętrzną niemoc i niezadowolenie ze względu na swoje ograniczone możliwości. Nie mógł cudownie przyspieszyć gojenia się ran swoimi Skażonymi Piórami, nie potrafił zasklepiać magicznie uszkodzeń, łatać pogruchotane kości czy tamować krwotoki wewnętrzne. Wszystko, do czego był zdolny swoją nietypową, piękną umiejętnością genetyczną, to pozbywanie się wstrętnych choróbsk i niszczycielskich, wrednych trucizn. Poruszył się delikatnie, przechylił nieco łepek i wbił na powrót spojrzenie w nieznajomego nie wiedząc, kiedy w ogóle wzrok jego począł krążyć po otaczających ich mokradłach; kiedy zbłądził on gdzieś tam na bok, z dala od dalej potencjalnego niebezpieczeństwa. Nieostrożny, lekkomyślny, skup się!

Z drugiej, jednak, strony, osoba stojąca przed nim - i będąca w towarzystwie psiny wiernej, a na coś takiego trzeba sobie zasłużyć, nie da się tego od tak osiągnąć czy wymusić - użyła magicznego słowa "proszę", co zmiękczyło niepokój Kai'a i popchnęło go do poczynienia kolejnych dwóch kroków naprzód. Zerknął przelotnie na czworonoga, sprawdzając jego reakcję i będąc przygotowanym do wykonania ewentualnego uniku, nim wrócił jasnymi ślepkami do sylwetki Lekarza.
- Łaknąłbym o dolegliwościach Cię trapiących usłyszeć, jak również ranę przez Ciebie wspomnianą ujrzeć - powiedział powoli i z uwagą, chcąc zorientować się wstępnie, co powstrzymywało obrażenie od gojenia się. Jeżeli było to coś, co mógł zniwelować roślinnymi specyfikami lub, w gorszym przypadku, zmielonymi swymi piórami, to byłaby to świetna, przepiękna dla niego nowina. Do tego potrzebował informacji i danych, bez których nie mógł uczynić nic, jak każdy przedstawiciel medycznego fachu. Zawahał się widocznie, oglądając się przez ramię i postępując z łapy na łapę przez parę dobrych sekund, nim wreszcie zdecydował się zrobić jedną rzecz. - Jeśliś... jeśliś chętnym jest, możemy przenieść się do lokum mego. Tam bezpieczniej będzie, z rzeczami potrzebnymi pod ręką - zaproponował, już rysując w głowie ścieżkę prowadzącą do jego na wpół zniszczonej chatki; dróżkę składającą się z gruntu stosunkowo stabilnego i grząskich przejść wyłożonych grubymi patykami oraz płaskimi głazami, coby nikt nie zapadł się przypadkowo w odmęty żarłocznego bagniska. Zacisnął nieświadomie szpon chwytny lewego skrzydła na dalej trzymanej rękojeści katany, nie rejestrując tak naprawdę faktu, że w ogóle ją ściska i czekając cierpliwie na odpowiedź mężczyzny.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.01.19 20:29  •  Szare Moczary Empty Re: Szare Moczary
Jekyll wyłapał niepewność w postawie osobliwego istnienia, ale nie zależało mu, by takowa żyła w stresie z powodu Hadesa. Co prawda pies faktycznie dysponował dużą siłą i był skory zabić twardą szczęką i ostrymi zębami, ale wiedząc, że ma obok siebie swojego właściciela, respektował jego zdanie. Bernardyn ugiął nogi w kolanach i schylił się ku niemu. Skonfrontował dłoń z jego łbem. Pies pod wpływem tego gestu schował kły i przestał warczeć, ale jego czujne ślepia w dalszym ciągu spoczywały na wyprodukowanej przez wirusa kreaturze. Nigdy nie miał do czynienia z takim cudem natury, zatem nic dziwnego, że traktował go jak potencjalne zagrożenia.
  — Nie bój się go. — Wyprostował plecy, kierując ówże słowa w stronę swojego rozmówcy. — Nie zrobi ci krzywdy, jeśli nie dostanie takiego polecenia, a nic się na to nie zapowiada — zapewnił i, choć faktycznie miał na celu ukoić nerwy Czapli i zapewnić go o nieszkodliwości czworonoga, chciał dać mu także do zrozumienia, że jeżeli jego praktyki medyczne wpłynął ujemnie na stan jego zdrowia, doberman nie puści mu tego płazem. Tak został wyszkolony przez pobratymców Nine'a, którzy nie przepuszczali, że doberman przywiążę się do kogoś innego.
  Na samą myśl o tym człowieku po linii kręgosłupa przebiegł mu dreszcz, aczkolwiek dołożył wszelkich starań, by w głowie nie zaległy myśli o tym mężczyźnie. Musiał wpierw zadbać o samego siebie, a dopiero później martwić się o to, że zamaskowany demon jego przyszłości będzie chciał wyrównywać z nim rachunki. Skoro dotychczas tego nie zrobi, to najwyraźniej póki co nie przyświecał mu ten cel. I chirurg był odetchnąć.
  Znowu powrócił myślami do rzeczywistości. Przetwarzał w głowie słowa Oswojonego. Przez wzgląd na nań charakterystyczną budową zdań, musiał się dobrze zastanowić nad tym, czy ich sens do niego dotarł. Nie miał wątpliwości, że jeśli pobędzie trochę dłużej w towarzystwie medyka, nie będzie problemu ze zrozumieniem go zniknął, ale teraz, pomimo odczuwanego przez siebie bólu, musiał skoncentrować się nad zniekształconymi przez klekot wypowiedziami.
  —  Nabawiłem się jej podczas starcia z mutowanym stworem. Ugryzł mnie nieco poniżej ostatniego żebra. O tu. — Wskazał palcem na lewy bok, aczkolwiek nie podwinął bluzy, aby zademonstrować mu zranienie. Wolał to zrobić, gdy nad jego głową pojawi się dach. Ni wspomniał o tym, że znajdowała się tam inna, starsza rana – pamiątka po pazurach Wilczura. —  Ponadto mam podwyższoną temperaturę ciała, opuchliznę wokół rany, a żeby tego wszystkie było mało, oprócz krwi, wypływa z niej też niewielka ilość ropy. To typowe objawy w przypadku wystąpienia zakażenia, stąd zburzony proces gojenia — orzekł w końcu, wszak już wcześniej postawił sobie samemu diagnozę, jednakże bez odpowiednich środków i brak odpoczynku nie mógł zażegnać kryzysu. Teraz taka okazja zapukała do jego drzwi, zaszczepiając w nim ochłapy naiwnej nadziei, z której nie chciał rezygnować. Chyba po prostu jej potrzebował do dalszej egzystencji. W końcu zjawił się tutaj, by ulżyć sobie w cierpieniu. —  Jeżeli twoje zioła postawią mnie na nogi, to nie widzę żadnych przeciwwskazań. I tak, wolałbym pokazać ci ranę w mniej rzucającym się w oczy miejscu. — Niemal od razu przystał na jego propozycje. Oczywiście nadal kotłowały się w nim wątpliwości, ale tak czy siak nie miał nic do stracenia. Jego życie było puste, pozbawione określonego celu i dalszych perspektyw. Poza tym gdyby osobliwa forma życia miała złe zamiary wobec niego, nie był bezbronnym dzieckiem. Posiadał kilka asów w rękawie, a jeżeli one nie zdziałają to… no cóż, na każdego prędzej czy później przyjdzie czas. Nawet on nie był nieśmiertelny.
   Postąpił krok do przodu, jednakże przed zmniejszeniem dystansu dzielącym go od Czapli, przypomniał sobie o jego ostrzeżeniu. Wbił spojrzenie na wysokość jego oczu. Mówiło jedno – „prowadź”.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

Pisanie 23.01.19 21:15  •  Szare Moczary Empty Re: Szare Moczary
Z ogromnym zaciekawieniem przyglądał się dwóm gościom, jacy zawitali na bagnach jego stosunkowo niewielkich i piekielnie dla nieobeznanych z nimi jednostek - ba, nawet regularni bywalcy, a tacy się o dziwo zdarzają, ostrożnie kroczą po tutejszych, grząskich terenach i nie są pewni stawianych przez siebie, powolnych kroków - niebezpiecznych. Rzadko kiedy miał możliwość wejścia w interakcję z kimś, kto posiada przy sobie jakiegoś zwierzęcego, wiernego towarzysza i Czapel był wielce zainteresowany tym, jak wygląda relacja łączącą mężczyznę z jego spiętym, groźnym czworonogiem. Jak na razie wyglądało na to, iż słowo Nieznajomego jest dla psiny prawem i słucha się ona go bez żadnego, jakiegokolwiek i najmniejszego nawet zająknięcia. Gesty i komendy zaserwowane pupilowi przez jego pana zadziałały na niego niby magiczna różdżka, uspokajając go momentalnie i popychając do schowania dotąd obnażonych w ostrzegawczym, gotowym do bitki wyrazie kłów. W dalszym ciągu obserwował on Kai'a ze sporą dawką nieufności i niepewności wobec tego, czy nie jest on czasem zagrożeniem dla jego człowieka - a przynajmniej tak spekulował i wnioskował sam Oswojony, ponieważ łatwiej było mu odgadnąć intencje zwierząt niźli ludzi, którzy nie raz i nie dwa wprowadzali go w osłupienie czy czyste zdumienie swoim zachowaniem, czynami oraz niepojętą dla niego mimiką. To, co było dla niego, jednak, idealnie i perfekcyjnie u kolegi po fachu jasne, to znaczenie wyrazów śmiało w jego kierunku przez niego rzuconych - przestroga lśniła w nich niczym słońce na nieboskłonie, insynuując to, co mogło stać się wtedy, kiedy Czapel okaże się wrogiem lub pokusi się o poczynienie jakiegoś podłego, niechlubnego podstępu. Przechylił delikatnie głowę, wbijając spojrzenie prosto w patrzałki mężczyzny - kiedyś słyszał, że jest to oznaką powagi i szczerości, a chciał w chwili tej pokazać, że właśnie tymi dwoma rzeczami się kieruje - i kładąc podwiniętą pod podbrzusze, szponiastą stopę na wilgotnym, miękkim podłożu.
- Przysięgam, iż świadomie żadnej krzywdy wyrządzić nie łaknę ani Tobie, ani Twemu kompanowi - odezwał się cicho, ale przy tym stanowczo, starając się zignorować palącą nutę wstydu, jaka zalęgła się w jego sercu po tym, jak na koniec wypowiedzi wyrwało mu się odruchowo kraknięcie dzikie i pozbawione znaczenia. No cóż... natury nie oszukasz.

Odepchnął prędko to niechciane, przywodzące na myśl rozgrzany węgielek wrzucony do klatki piersiowej uczucie na bok, kiedy to Lekarz zalał go informacjami dotyczącymi rany, w sprawie której zawędrował on w ogóle w te szare, nieprzychylne strony. Poruszył się, tworząc leciutkie kręgi na wodzie swoją długą, ciężką yukatą i chłonąc wszystkie dane, jakie Nieznajomy wykładał mu na srebrzystej, pięknej tacy. Zerknął przelotnie na miejsce, które ten wskazał przy wspominaniu tego, gdzie znajduje się to nieszczęsne obrażenie, zaraz jednak wracając wzrokiem do jego twarzy. Z tego, co słyszał, to rzeczywiście mogło to być zakażenie - wszystkie objawy na to wskazywały i Kai w pełni zgadzał się z diagnozą postawioną przez mężczyznę. Niemniej wolałby dodatkowo upewnić się odnośnie jej celności poprzez zbadanie zainfekowanej szramy i przyjrzenie się jej z bliska, samemu i własnymi oczętami. Mrugnął skonsternowany, kiedy to Lekarz po przemowie swej wykonał krok naprzód i po tym zatrzymał się, rzucając mu jakieś dziwne, niezrozumiałe spojrzenie. Postąpił z nogi na nogę, zmieszany i niepewny, i rozpaczający w duszy nad swoją niemożnością pojęcia tych wszystkich wyrazów twarzy i wymownych spojrzeń. Rasa człowiecza i jednostki im podobne są bardzo skomplikowane pod tymże względem i Czapel miał trudności w rozpoznawaniu tego, co też one oznaczają - te wyraźne, proste i dosadne umiał dopasować do konkretnych kategorii, lecz te subtelniejsze lub lżejsze były już dla niego o wiele cięższe. Odchrząknąłby nerwowo, gdyby był bardziej ludzki i obdarzony ciałem bardziej do nich podobnym, ale jako że był tym, kim był...

- Pozwól, że wskażę Ci najdogodniejszą drogę - powiedział, chcąc przerwać tę krępującą dla niego sytuację i jak najszybciej dobrnąć do swego niezbyt majestatycznego lokum, gdzie będzie mógł na spokojnie i w końcu zając się lekarzo-pacjentem. Gdzieś tam kiedyś obiło mu się o uszy, że osoby parające się medycyną są najgorszymi kuracjuszami i Kai był ciekawy, ileż prawdy w tym stwierdzeniu było.
Bez dalszej zwłoki, więc, poprowadził swoich dwóch gości płytszą ścieżką wyłożoną dla dodatkowego bezpieczeństwa patykami oraz kamieniami, która to minimalnie zapadała się pod ciężarem mężczyzny i ani odrobinę pod łapami lżejszego czworonoga. On ani trochę problemów z moczarami nie miał, jako że to było przecież jego bujne, porośnięte wieloma cennymi roślinami środowisko naturalne, które znał lepiej niż tył własnego skrzydła. Troszkę czasu zleciało im, nim dobrnęli do na wpół zdewastowanej chatki, wewnątrz której znajdowało się jego wygodne, idealnie pasujące do niego gniazdo. Niewstydzący się swego lokum i nie widzący w nim nic złego - miał inne standardy, niż ludzie, a i przecież na Desperacji poniektórzy Wymordowani uważali tego typu miejscówki za nietypowe luksusy - wskoczył na stały, uklepany grunt i wskazał prawym skrzydłem na niski, znajdujący się w lewym kącie domku stolik o porysowanym, acz czystym blacie.
- Prosiłbym, abyś usiadł tutaj i pozwolił mi obejrzeć tę trapiącą Cię ranę - zwrócił się łagodnie do Lekarza tym swoim klekoczącym głosem, nie zwracając zbytniej uwagi na to, że dolna część jego fioletowej yukaty ocieka bezczelnie wodą na drewnianą podłogę.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 24.01.19 17:51  •  Szare Moczary Empty Re: Szare Moczary
Po usłyszeniu zapewniania, że nader cudaczna forma życia nie ma w stosunku do niego nikczemnych zamiarów, nie odezwał ani słowem. Nie był skłonny dać temu wiary, ale jednocześnie nie chciał wdawać się z w polemikę na ten temat, gdyż takowa zaprowadziłaby ich donikąd. Pojawił się tutaj w konkretnym celu - chciał dojść do siebie, a w kryjówce gangu nie było takiej możliwości, toteż już kilka chwil temu postanowił obdarzyć go ograniczonym kredytem zaufania.
  Cierpliwie czekał, aż mężczyzna pójdzie mu na rękę i wskaże bezpieczną drogę ku walającej się runie majaczącej nieopodal mokradeł. Jekyll zgadywał, że to właśnie tam mieszkał osobliwy jegomość, gdyż wcześniej nie rzucił mu się w oczy żaden budynek.
  — Będę wdzięczny. — Nie marzyła mu się kąpiel błota, wszak nie miał wątpliwości, że na skutek takiej konfrontacji, do rany pod ostatnim żebrem wedrze się gangrena, a tego jednak wolałby uniknąć przez wzgląd na brak odpowiednik środków do walki z nią.
  Skinął głową, gdy Wymordowany - krok po kroku - pokazywał mu bezpieczną drogę do swojej miejscówki, ale zachował ostrożnie. Stawiane przez niego kroki były ostrożne, zresztą nie mógł pozwolić sobie na szybszy marsz, gdyż trapery wtapiały się w bagniste podłoże, przez co pokonanie tego kilku metrowego dystansu wymagało od chirurga wykrzesanie z siebie odrobinę więcej siły. Niestety przez permanentny brak snu, złą dietę, walką z alkoholem i oczywiście niedawno nabyte obrażenia, rezerwy takowej były ograniczone, a więc pokonanie całej trasy zajęło mu kilka kończących się jakby w nieskończonych minut. Nic dziwnego, że nawet doberman wreszcie stracił cierpliwość i wyminął swojego właściciela w połowie drogi, choć nadal trzymał na dystans osobnika, którego zapach nie przypadł mu do gustu. Lojalność, którą czuł względem mężczyzny, nie pozwalała mu na rozprawienie się z podejrzanym osobnikiem przy pomocy zębów, więc dzielnie znosił jego obecność w swoim najbliższym otoczeniu, wsłuchując się w przyśpieszony, płytki oddech posiadacza żółtej chusty.
  Gdy w końcu znaleźli się tuż przed drzwiami niestabilnego gmachu, z ust Jekylla padło cichy jęk ulgi. Rana pulsowała tępym bólem , a z czoła lały się krople poty. Wytarł je w rękaw i wyregulował oddech. Utrwało to trochę, ale był mniej więcej zadowolony z efektu swoich starań. Po ustabilizowaniu organizmu po dokonaniu tego wysiłku, wreszcie przekroczył próg domu.
  — Naniosę ci błota — ostrzegł, niemniej wnioskując po kondycji lokum Czapli, podejrzewał, że ten nie był zwolennikiem czystość, zatem nie powinien mieć nic przeciwko. Ledwo czując nogi, bez żadnego „ale” zajął wskazane przez ptaka miejscu. Hades usadowił się tuż przy nim, a jego paciorkowate ślepia spoczęły na ptasim obliczu właściciela tego przybytku.
  Dłoń Bernardyna zetknęła się z psim uchem. Podrapał go za nim i wyszeptał kilka kojących nerwy słów. Nie chciał bowiem, by doberman stracił cierpliwość wobec Oswojonego, a miał wrażenie, ze może się tak stać, gdy ten zada lekarzowi odrobinę bólu podczas próby odkażenia rany. Chcąc czy nie chcąc, kontakt fizyczny był nieodłącznym elementem medycznego fachu. Bez magiczny mocy rodem z gier trudno było wyleczyć kogoś na odległość.
  — Jak mam się do ciebie zwracać? — Zapytawszy o to, zdjął bluzę. Materiał podkoszulka, znajdującego się pod wierzchnią częścią odzieży, zdążył przesiąknąć substancjami, które wyciekały z uszkodzonych tkanek - wśród nich dominowała głównie krew i ropa.
Przez swoją skłonność do zapominania imion, zwykle o takowe nie pytał, aczkolwiek teraz czuł się wręcz w obowiązku, aby je poznać. Jeżeli okaże się, że mężczyzna tak naprawdę jest szarlatanem, będzie wiedział pod czyi adres kierować przekleństwa. Ponadto, jednak wolał zwracać się do niego po imieniu. Per Czapla, choć pasująca do jego wizualnej prezentacji, wzbudzała w doktorze niesmak, bo cóż to za pomysł, aby oddawać swoje życie w ręce zwierzęcia?
  Uśmiechnął się krzywo. Teoretycznie należeli do tej samej rasy. I Bernard, pomimo swego człekopodobnego wyglądu, śmiał twierdzić, że był większym potworem.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

Pisanie 27.01.19 1:45  •  Szare Moczary Empty Re: Szare Moczary
Nie popędzał i nie pospieszał Lekarza - Pacjenta? - nie wypowiadał na głos żadnych poplątanych i naznaczonych dziwnym akcentem wyrazów, czas spędzony na przebrnięciu przez w miarę zabezpieczoną ścieżkę - patrzył uważnie, obserwował czujnie i sprawdzał nieustannie jej zmniejszoną patykami oraz kamieniami grząskość - poświęcając na zerkaniu na Wymordowanego i analizowaniu dostrzeżonych u niego, średnio się prezentujących objawów. Niedobrze. Niedobrze. Tak ocenił stan swego niezapowiedzianego gościa po dokonanej tak podczas mozolnej wędrówki, jak i już po wejściu do zniszczonej, acz w miarę stabilnie się trzymającej rudery obserwacji oddychającego płytko, spoconego niby po jakimś niewyobrażalnym wysiłku czy wielokilometrowym maratonie mężczyzny. "Nie wyglądał za dobrze" byłoby zdecydowanie zbyt lekkimi, nieoddającymi prawdziwości sytuacji słowami, popychając Czapela do nerwowego, niepewnego zaklekotania dziobem - odruch to był niekontrolowany, wyrywający się na światło dzienne przy silnych emocjach i trawiących umysł nerwach. W tymże momencie zmartwienie i troska gryzły go silnie po kostkach, kiedy tak spoglądał na wczłapującego się na stały, twardy grunt Lek... Pacjenta i jego krótką, przeznaczoną do złapania zbawiennego oddechu przerwę. Dopiero po chwili - ciągnącej się dla Kai'a niczym wieczność okropna i straszna, i niemalże sprawiająca, że zaoferował swoją pomoc w doczołganiu się do wskazanego wcześniej stołu - osobnik wyczerpany przekroczył próg i skierował się ku wyczyszczonemu blatowi stojącego w rogu mebla. Oswojony zignorował jego słowa o błocie - trywialna była to teraz sprawa, mało istotna i niewiele znacząca - skupiając się całkowicie na rannym, znajdującym się w doprawdy kiepskim stanie osobniku. Mrugnął, podchodząc troszkę bliżej niego i nie omieszkując sprawdzić przy tym reakcji drapanego za uchem, piekielnie nieufnego wobec Kai'a czworonoga. Jego uwaga prędko jednak przeskoczyła z powrotem na ściągającego bluzę Pacjenta, który wraz z wykonywaniem tej czynności zadał Czapelowi krótkie, niezbyt zaskakujące, jednak szokujące przy tym pytanie.

- Kaihaku - przedstawił się po dobrych parunastu sekundach, nie pamiętając, kiedy ostatni raz dzielił się z kimś swoim imieniem. Tak, dawno już nie miał z nikim do czynienia, nie wspominając o tym, że ostatni poszukujący wyleczenia wędrowcy, jacy przypałętali się do jego moczar byli nieprzytomni bądź omamieni gorączką, toteż konwersacje z nimi były praktycznie nieistniejące. Poruszył się i zaklekotał raz jeszcze, dostrzegłszy obrażenie, z jakim Wymordowany tutaj przybył i kompletnie zapominając o tym, ażeby gościa swego zapytać o jego oraz psiny miana. No cóż, nie był królem interakcji międzyludzkich - ba, był niżej, niż wieśniak z pola! - i często gubił się w nich jak głuche dziecko we mgle, rozpraszając się na domiar prezentowanymi mu przez gości chorobami i różnymi dolegliwościami. One były ważniejsze, priorytetowe, wszystko inne schodziło na dalszy, skryty za grubą kotarą plan. - Niedobrze, niedobrze - wyrzucił z siebie bez zastanowienia, powtarzając wcześniejsze, krążące po jego głowie myśli i wywlekając je brutalnie, bez zawahania na zewnątrz. - Aloes będzie potrzebny... bandaże świeże i wyparzone... żywokost? Nie, nie, nie. Echinacea - mamrotał szybko i mało zrozumiale, nachylając się ku mężczyźnie i nie odwracając sokolego wzroku od krwi i ropy, i szramy paskudnej. Wyprostował się wtem nagle, wychodząc z domku i schodząc do groty pod nim się znajdującej, gdzie począł krzątać się w poszukiwaniu wszystkiego, czego aktualnie potrzebował. Zgarnął w skrzydła swoje majestatyczne słoik z miąższem aloesu, tom, wewnątrz którego schowana byłą garść ususzonej jeżówki, kamienny moździerz, dziurawy bukłak z deszczówką, pasma materiału mające służyć za opatrunki i dwa metalowe garnuszki. Z naręczem tym imponującym wygramolił się na powierzchnię i wkroczył niezwłocznie do rudery.

- Prosiłbym, ażebyś spokojnym pozostał i pozwolił mi zająć się Twym panem - zwrócił się łagodnie, lecz stanowczo do dobermana, kładąc wszystkie przedmioty na stole tuż obok Pacjenta. Wpierw przepłukał dwa stalowe naczynia i postawił je na wiekowym piecyku ustawionym na prawo od wejścia do chałupki - czyli jak najdalej od gniazda - zaraz wypełniając je do połowy przeźroczystą cieczą z bukłaka i zapalając ogienek pod nimi z drobną pomocą krzemienia. Troszkę się z tym grzebał, ponieważ na pióra musiał uważać, ale w końcu załatwił sprawę i wrócił do Wymordowanego. - Wpierw przeczyścim ranę, później zajmiem się infekcją - poinformował go, chwytając za skrawki tkaniny i, kiedy woda się zagotowała, wrzucił je do prawego garnuszka. W czasie, gdy te się wyparzały, Kai zajął się sprawnym, wyćwiczonym mieleniem jeżówki w moździerzu, którą to po doprowadzeniu do miazgi zalał drobną ilością wrzątku. Odstawił to na bok do wystygnięcia, uwagę zwracając do wygotowanych "bandaży". Wszystkie prócz jednego zostawił do wyschnięcia, z tym samotnym kawalątkiem materiału podchodząc na powrót do Pacjenta. Zniżył się ostrożnie i powoli, żeby mieć lepszy dostęp do ociekającego krwią i ropą urazu, jak również po to, aby pokazać się w mniej groźnej, niebezpiecznej odsłonie czworonogowi. Niedobrze byłoby, gdyby psina postanowiła w tym momencie rzucić się na niego w próbie ratowania swego właściciela. Kai odkręcił słoik z aloesową pastą, nabrał go dość trochę na wyparzoną szmatę i zaczął bezceremonialnie, lecz przy tym delikatnie wcierać ją w ranę oraz jej okolice. Roślina ta była doprawdy wspaniała, gdyż nie dość, że działała kojąco i wspomagała gojenie się tkanki, to jeszcze zawierała w sobie związek bakterio i wirusobójczy. Pierwszy krok!
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 1 z 6 1, 2, 3, 4, 5, 6  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach