Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 2 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6  Next

Go down

Pisanie 27.01.19 22:17  •  Szare Moczary - Page 2 Empty Re: Szare Moczary
Kiedy Czapla wyjawił mu swoje imię, Jekyll powtórzył go parokrotnie w myślach, by utrwalić je w pamięć. Nie miał żadnej pewności, że je zapamięta. Miał wrażenie, że po kilku miesiącach wyleci mu z pamięci, jeżeli nie będzie zbyt regularnie odwiedzał mieszkańca mokradeł, a zapewne nie będzie. Zwykle nie dbał o zawarte w biegu znajomości, choć niewykluczone, że jeszcze kiedyś skorzysta z jego pomocy, pod warunkiem, że jego metody będą skuteczne.
  Podwijając podkoszulkę, sam zajrzał na dół. Gdy jego oczy skonfrontowały się z uszkodzeniem na skórze, zazgrzytał na zębach. Jego wszelkie obawy się potwierdziły. Gdyby dalej bagatelizował rozwój zakażenia, z pewnością nie dotrwałby do chwili przestąpienia Marshalla przez próg siedziby gangu. Umarłby niespełna kilka tygodni po ich spotkanie, zatem ulżyło mu, że trafił tu w samą porę. Nawet nie przypatrywał się poczynaniom mężczyzny. Przemknął na chwilę powieki i wstrzymał oddech. Musiał się skupić na tym, co niedługo nadejdzie. Nie mógł sobie pozwolić na utratę przytomność. Nie żadnych wątpliwości, że doberman rzuci się Czapli do gardła, jeżeli odkryje, że coś niestosowanego dzieje się z jego właścicielem, ale zakładanie, że Oswojony był jednostka bezbronną nie mieściło się w strefie jego pojmowania rzeczywistości. Z pewnością dysponował czymś, co skutecznie odwodziło podrożonych od zrobienia mu krzywdy i nie były to umiejętności medyczne, mimo iż wartość takowych nie miała sobie równych.
  Otworzył oczy dopiero po tym, jak osobliwa forma życia zbliżyła się ku niemu. Mimowolnie wykrzywił zęby w delikatnym, kącikowym uśmiechu. Czworonog natomiast ani drgnął, nadal nie spuszczając z ślepi niedawne poznane stworzenie.
  — Póki będziesz w stosunku do mnie uczciwy, pies nie wyrządzi ci żadnej krzywdy. Dopilnuję tego – zapewnił go. Miał świadomość, że doberman nie weźmie sobie do serca słów obcej mu istoty. Był posłusznym i lojalnym towarzyszem, mimo iż po spotkaniu Jekylla dopuścił się do zdrady swego pierwotnego pana, chcąc kroczyć za Bernardynem. Do dziś długowłosy nie miał bladego pojęcia, dlaczego pies zainwestował w niego tyle uczyć, w tym zaufanie. Nie był godny takowego, o czym na każdym kroku przypominał mu Wilczur, choć w zasadzie nigdy nie zrobił nic przeciwko posiadaczy żółtych chust.
  Usadowił się wygodniej na meblu i przyjrzał się trzymanemu przez mężczyznę naczyniu.
  — Nie musisz objaśniać mi krok po kroku swoich poczynaniach. Mniej więcej wiem, czego użyjesz  — odrzekł chwilę po tym, jak Kaikahu zdradził mu swoje zamiary względem rany. Wiedział, jakie zioła zostały użyte. Nie dość, że wcześniej zostały wyjawione ich nazwy, to jeszcze zapach takowych docierał do wyczulonego na wonie nosa Wymordowanego.
  Po zetknięciu się z specyfiku z raną, z ust mimowolnie wydobyło się syknięcie. Nigdy nie był przesadnie odporny na ból, wręcz przeciwnie - receptory były nad wyraz wrażliwie, przeciwieństwie do jego pozbawionego sumienia charakteru. Paradoks.
  Hades zerknął z niepokojem na oblicze swojego właściciela, zatem ten uniósł prawą dłoń, by dać mu do zrozumienia, że pod żadnym pozorem nie ma przejmować wcześniej zaprezentowanej Czapli pozycji.
  Delikatność w ruchach Kaihaku nieco go zadziwiła. Sam się jej wyzbył, niemniej nic rzekł nic na ten temat. Ot, patrzył, jak medyk wciera maść w jego ranę, dostarczając mu sporą dawkę bólu. W celu stłumienia kolejnych jęków, złączył ze sobą dolną z górną czaszkę i zacisnął dłonie po obu stronach blatu. Od tej czynności pobielały mu knykcie.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

Pisanie 29.01.19 3:51  •  Szare Moczary - Page 2 Empty Re: Szare Moczary
- Masz moje podziękowania. - Bo tak, dobrze było - i kojąco na nerwy - wiedzieć, iż mężczyzna trzymać będzie swojego nieufnego, broniącego go wiernie czworonoga na przysłowiowej krótkiej smyczy. Jeżeli coś by się, nie daj, stało i psisko zareagowałoby agresywnie w odpowiedzi na, dla przykładu, mocny ból widoczny na twarzy jego pana lub większą ilość krwi wypływającą niechybnie ze szramy, to mogłaby się sytuacja taka zakończyć tragicznie i dla gości, i dla Czapela, a tego Oswojony bardzo, ale to bardzo nie chciał. Sięgał on po przemoc i siłę w wyjątkowych, naprawdę wymagających tego chwilach; w ostateczności prawdziwej i nieuniknionej, która za każdym razem, jak się okrutnie i niespodziewanie pojawiała, to zostawiała go z gorzkim, nieprzyjemnym posmakiem w dziobie. Jest Medykiem, nie Wojownikiem, lecz zmuszony do obrony bądź, w gorszych i tragiczniejszych przypadkach, interwencji nie zawaha się wykorzystać swoich umiejętności bitewnych i artefaktu noszonego na kostce. Wolałby nie... naprawdę wolałby nie, jednakże nie zawsze dostaje się to, czego się chce i Kai dawno się już z tym pogodził. Nie oznacza to jednak, że nie stara się unikać albo też łagodzić - wyłącznie wtedy, kiedy się da; kiedy są do tego dobre warunki i umysły partycypantów są w miarę jasne, niezaćmione wściekłością i dzikością, i nienawiścią - nieprzychylnych, wypełnionych atmosferą potencjalnej bijatyki okoliczności. Z drugiej strony nie ma on aż takich wielkich doświadczeń na tym polu, gdyż trzyma się przeważnie swoich moczar, a i wielkich skupisk istot i tłumów, i dłuższych interakcji unika niczym palącego, połykającego pióra w rekordowym czasie ognia.

Klekot wyrwał mu się po raz kolejny, kiedy tak oczyszczał delikatnie ranę już o wiele lepiej i porządniej, i czyściej wyglądającą, ignorując przy tym swoją piękną, fioletową yukatę, której dolne fałdy leżały obecnie na podłodze skromnego, na wpół rozwalonego domku. Nigdy nie przejmował się tym, czy przyodzienie jego się ubrudzi lub wodą bagienną przesiąknie, ponieważ nie był to dla niego kłopot je wyczyścić i osuszyć. Poniektórzy krzywo mogliby patrzeć na ten ładny, cudnie zdobiony materiał walający się i szurający, i wleczony po ziemi - marnotrawstwo, ktoś kiedyś, dawno i dawno temu, wytknął - ale dla Kai'a nie była to jakaś wielka, ważna i ogromna sprawa. Nosił to okrycie tylko ze względu na swoje jakże cenne pióra, nie bacząc nazbyt na aspekt aparycji i nie zwracając uwagi na przytyki pod tym punktem w jego stronę rzucane. To, co do niego trafiało, natomiast, to krytyki pod adresem jego zachowania i praktyk medycznych, z czego to drugie zdarzało się rzadziej niźli pierwsze. Poruszył się lekko na swoim miejscu, uparcie nie odwracając wzroku od wykonywanej pracy i kontynuując ją bez najmniejszego, najwątlejszego zająknięcia.
- Proszę o wybaczenie, niektórzy preferują, jak wyjaśniam im swoje czyny i nadchodzące kroki - odezwał się cicho i średnio zrozumiale, odsuwając się delikatnie w tył i przypatrując swemu końcowemu dziełu oczyszczania obrażenia. Skinął z ukontentowaniem łbem, drugą stroną materiału ścierając reszty aloesowej pasty ze skóry Pacjenta. Niektórzy wędrowcy szukający ozdrowienia, szczególnie Wymordowani, nie lubili nagłych ruchów i nieobjaśnionych czynów, i czasami nawet zdarzały się ostre oraz agresywne odruchy z ich strony, jak Czapel nie napomknął wcześniej, co zamierza zrobić. Ale ten tutaj, o, był przecież Lekarzem, więc nie musiał mu mówić kropka po kropce wszystkiego, co planował czynić, za co uderzył się mentalnie w tył głowy. Z pewnością nie pomoże tutaj fakt, iż niekiedy przemawiał na głos bez pomyślunku i filtrów, i zahamowań, nie zważając przy tym na obecność innych jednostek, ponieważ i tak przecież przez większość swego czas był sam. Nawyk, nic więcej, nic mniej. Ale tego już mężczyźnie nie powiedział, bo nie widział w tym potrzeby - sam zapominał często, że słowa wyrywają mu się na światło dzienne bez jego przyzwolenia, więc...

Wstał, powoli i z zerknięciem na czworonoga, po czym podszedł do pieca i wiszących nad nim, schnących bandaży - bez ciepła bijącego od płomieni nic by tu nie ociekło, ponieważ powietrze moczar było pieruńsko wilgotne. Kai wrzucił umorusany krwią i ropą, i aloesem prowizoryczny bandaż do garnuszka, w którym wcześniej całe naręcze wyparzał. Po tym wziął drugie naczynie - odstawione na bok i ostygnięte, razem z przegotowaną w nim wodą - czysty kawałek materiału i wrócił do Pacjenta po to, aby przemyć oraz ostrożnie, dokładnie wysuszyć reperowane miejsce. Po tym przepłukał swoje własne szpony w reszcie cieczy i odstawił wszystkie dotychczasowe "narzędzia" na bok. Wyprostował się, przeciągając się prężnie, aby zaraz po tym chwycić krótkie pasmo bandaża i te kilka najdłuższych, w drugie skrzydło zgarniając moździerz ze zmielonym w nim, zalanym wcześniej wrzątkiem ziołem. Przemieszał pastę jeszcze jeden raz, sprawdzając jej konsystencję, po czym zadowolony z niej naniósł jej cienką warstwę bezpośrednio na ranę. Tak, aby mogła działać, ale przy tym nie przydusiła niepotrzebnie szramy. Następnie wytarzał w miazdze z jeżówki ten mały kawałek tkaniny, którym zaraz przykrył obszar obrażenia. No i zostało już tylko zabezpieczenie tego długimi pasmami, coby nic więcej się nieszczęśliwie do rany nie dostało i jej nie zabrudziło, jak również żeby przytrzymać ten nasiąknięty leczniczym specyfikiem skrawek na miejscu. Od czasu do czasu podczas tego zabiegu z dzioba Kai'a wyrywały się klekoty urywane i niegłośne, i niekiedy nerwowe, a także wyrazy niezrozumiałe, przywodzące na myśl bardziej bełkot niż coś naprawdę konkretnego, lecz Czapel robił to nieświadomie, zbyt skupiony na pracy, żeby to w ogóle zauważyć.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 29.01.19 23:34  •  Szare Moczary - Page 2 Empty Re: Szare Moczary
Po ukończeniu zabiegu wypuścił ze świstem powietrze, aczkolwiek nadal odczuwał ból w okolicy rany, więc nie poczuł  ulgi z tego tytułu, a nawet wręcz przeciwnie. Miał ochotę się napić, oddać się w objęcia swojego destrukcyjnego nałogu, łyczek za łyczkiem aż urwie mu się film, a to zdecydowanie źle wróżyło jego samopoczuciu. Ponadto nie miał pod ręką flaszki ulubionego trunku. I podejrzewał, że jego tymczasowy lekarz, żyjący w zgodzie z naturą, również nie był wyposażony w takowy.
  Przejechał wzrokiem po odwróconej do niego tyłem sylwetce Czapela, przełykając ślinę. Suchość w gardle dała się we znaki w postaci nieprzyjemnego pieczenia. Uchwycił w palce znajdujący się nieopodal plecach. Przy wykonywaniu tej czynności robił wszystko, by nie zmienić pozycji i, oprócz lekkiego nachylania w bok, powiodła mu się ta sztuka. Wyjął z kieszonki manierkę. Odkorkował ją i pociągnął z niej porządny łyk. Nie czując przyjemnego mrowienie w gardle, westchnął ciężko, ale przynajmniej gardło zostało nawilżone i nie piekło tak bardzo, jak przedtem.
  — Nie jesteś duszą towarzystwa, a mimo to jednak wolałbym podjąć z tobą rozmowę na dowolny temat — podjął po chwili; głos miał nieco zachrypnięty. Cisza panująca w pomieszczeniu nie przypadło mu do gustu. I musiał ją zagłuszyć, inaczej ochota na skosztowanie procentowego trunku wzrośnie, a gdy odczuwał większe niż zwykle zapotrzebowanie na alkohol, stawał się drażliwy. Nie chciał demonstrować Oswojonemu swoich wad. Wolał, aby ten pozostał w błogiej nieświadomości na wypadek, gdyby Jekyll potrzebował jeszcze kiedyś pomocy medycznej. Musiał przyznać, że Kaihaku był doskonałym materiałem na lekarza. Milczący, niezadający pytań. Takich ze święcą szukać. Może nie powinien dewastować tej ciszy, ale się nią rozkoszować? Rozważał tą opcją, ale przy swojej obecnej kondycji fizycznej, jak i zarówno psychicznej, wolał nie kusić losu. Pogrywał sobie z nim za bardzo na przestrzeni minionych miesięcy i ten zbierał tego żniwo.
  Wygiął usta w uśmiech, gdy mężczyzna (choć w owym przypadku określenie to było jak najbardziej umowne) odwrócił się ku niemu. Miał świadomość, że grymas, który się tam pojawił, nie miał nic wspólnego z tym, co powinien sobą prezentować, ale ból dawał mu się we znaki. Miał niemal łzy w oczach.  
  — Podczas rozmowy szybciej mija czas. Poza tym nie ukrywam, że rana boli mnie jak skurwysyn, więc potrzebuje zajęcia, by przynajmniej na chwilę o tym zapomnieć — rzekł po chwili w ramach sprostowania wcześniejszej wypowiedzi. — Chciałbym zadać ci kilka personalnych pytań. Nie masz nic przeciwko?
  Nadal był ciekaw, jak niegdyś człowiek, radził sobie w zwierzęcym ciele i jak długo to trwała. Wiedział co prawda, że nie było już dla niego żadnego ratunku, ale mimo wszystko... nigdy nie przeprowadzał eksperymentów na takim przypadku. Kimś, kto po porzuceniu ludzkiej skóry, nie zatracił się ludzkiej części osobowości w zwierzęcym instynkcie. Takich egzemplarzy stosunkowo mało chodziło po świecie. Byli czymś na wzór wymarłego gatunek.
  Przejechał językiem po zębach, kiedy mężczyzna począł aplikować mu kolejny specyfik, ale tym razem żaden niepożądanych dźwięk nie wydobył się z pomiędzy gardła. Jednakże, by tego dokonać, musiał zacisnąć mocno szczękę.
  Wsłuchując się w klekoty, zastanawiał się czy któryś z nich to odpowiedź na zadane przezeń pytanie, ale nie był w stanie ich zrozumieć. Zerknął w stronę psa, który wbił ślepia w oblicze medyka, niemniej nie wyczuwał w nim wcześniejszego zagrożenia. Tkwił w bezruchu. Jak posąg. Gotów w każdej chwili podporządkować się woli swojego właściciela. Był ciekaw, czy mężczyzna pozwoli mu tu pozostać do czasu, aż rana chociaż trochę się nie zagoi. Jeżeli wyrzuci go na zbity pysk tuż po zabandażowaniu, za powiadała się bolesna rekonwalescencja, wszak nawet nie myślał o powrocie do kryjówki. Nie w takim stanie. Z rozciągającym się nad jego głową widmem konsekwencji.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

Pisanie 03.02.19 3:00  •  Szare Moczary - Page 2 Empty Re: Szare Moczary
To, że "nie był duszą towarzystwa" było zbyt słabym opisaniem jego aspołeczności i awersji do tłumów wszelkiej maści, liżąc zaledwie czubek straszliwej, samotnej góry lodowej dryfującej po przepastnym oraz głębokim oceanie samoizolacji. Ale czegóż spodziewać się po kimś, kto kisi się wiecznie na swoich jednocześnie ukochanych - dużo zbawiennych, cennych ziół rosło bezpośrednio na nich i w ich pobliżu, a także był to w końcu jego dom - i znienawidzonych - tyle nieszczęsnych, przypadkowych i niepotrzebnych ofiar, które utknęły pechowo i niechybnie w grząskim, łakomym gruncie - moczarach? Po kimś, kto obserwuje inne żywe stworzenia z daleka i z bezpiecznych, dodających otuchy odmętów trzciny? Po kimś, kto nie pamięta niczego innego, jak ciągłego odosobnienia przerywanego krótkimi wyprawami poza teren tegoż bagniska i jednostkowymi spotykaniami z przypadkowymi, albo też i nie, wędrowcami? Chociaż z drugiej strony te rozmowy z pojedynczymi jednostkami - kiedy już rozgniecie zalegające między nimi, wielgachne lody obcości i nieśmiałości - nie przychodziły mu aż tak ciężko, jak można byłoby się tego po nim spodziewać. Szczególnie, jeśli ta napotkana, chętna do pogawędki persona była w jakimś stopniu ranna bądź chora - w takich przypadkach przełamanie się Czapela było niemalże błyskawiczne... w porównaniu do tego, jakież to ono było podczas zwykłych sytuacji... yup. Nie mógł przecież nie zająć się kimś będącym w potrzebie, kimś cierpiącym i potencjalnie konającym, a bezgraniczne oraz obciążające zatracenie się we własnej powściągliwości i onieśmieleniu mogło mu w niesieniu tej pomocy srogo przeszkodzić; mogło doprowadzić do pogorszenia się stanu poszkodowanego... może nawet i jego śmierci. Dlatego w momentach krytycznych, gdzie liczyła się każda przemijająca zbyt prędko sekunda i uciekające siły nieszczęśnika, nie było miejsca na nieśmiałość, na wahanie, na niepewność.

- Obawiam się, iż sprzeczne sygnały nadajesz - odezwał się mało wyraźnie i przestępując nerwowo z łapy na łapę, ponieważ wpierw mężczyzna powiedział, że Kai nie musi opisywać podejmowanych podczas kuracji czynności, a następnie stwierdził, iż chętnie pogawędziłby z Oswojonym na dowolny temat. Gryzło mu się to w myślach, kiedy tam mielił sobie pod czaszką zdania wypowiedziane niedawno przez Pacjenta i nie mogąc w pełni ich pojąć, dopasować i pogodzić ze sobą. Wiedział jednak, że jego skromna persona ma problemy z oganięciem podtekstów wszytych zręcznie w mowę oraz pismo, jak również nie zawsze udaje mu się załapać jakąś dodatkową, skrytą za frontem oczywistości aluzję czy skrzętnie schowane, dla innych jasne niby słońce niedomówienie wciśnięte między wyrazy. Na razie, jednak, musiał odstawić tę zagwozdkę i gdybania na bok, ponieważ postawiony brutalnie został przed ścianą, którą to wcześniej niegrzecznie, katastrofalnie zignorował - ból. Ból trawił Opętanego i już na samiutkim początku, jeszcze przed wszczęciem oczyszczania paskudnej szramy, Kai powinien był coś mu na to podać; powinien był ulżyć mu w cierpieniu, a tymczasem tylko mu go kompletnie niepotrzebnie dołożył do i tak sporego, przewalającego się już na bok stosu. Klekot zakrapiany niezadowoleniem i wstydem wyrwał się na wolność, kiedy to Czapel - nie odpowiadając na pytanie jasnowłosego - czmychnął bez wyjaśnienia z powrotem do swojej skromnej, ukrytej pod rozpadającym się budynkiem groty. Wygrzebał spomiędzy swoich zapasów - oj, będzie musiał w najbliższym czasie poniektóre zioła i składniki pouzupełniać, bo biedą już kilka słoików piszczało - szklany pojemnik wypełniony do połowy wysuszoną korą białej wierzby i z tym nowym, malutkim naręczem wrócił na górę. - Proszę o wybaczenie, zapomniałem o zastosowaniu czegoś przeciwbólowego - wymamrotał zmieszany i wręcz zdruzgotany swoim haniebnym niedopatrzeniem.

Z kolejnym klekotem - ktoś go już dłużej znający odczytałby je jako westchnięcie - przemył z uwagą jeden z garnuszków - nie ten użyty do wyparzenia bandaży, tylko ten drugi, bardziej się nadawał w tej chwili do tego, co Kai łaknął zrobić - i zalał go do połowy wodą. Przy okazji zerknął do wnętrza bukłaka i z ciężkim sercem odkrył, że była to kolejna rzecz do nadrobienia i uzupełnienia, gdyż została mu ledwo jakaś jedna dziesiąta pojemności znoszonej, acz dalej dobrze się spisującej manierki. Postawił stalowy kubeczek na piecu, dorzucił do zmniejszonego ogienka kilka świeżych, wysuszonych patyków i poczekał, aż przeźroczysta, życiodajna ciecz się zagotuje. Do wrzątku tak uzyskanego wrzucił garść wiórów kory wierzy ze słoika i lekko, ostrożnie całość zamieszał. Kiedy wywar się zaparzył, a uchwyt garnuszka wystarczająco ochłódł, Oswojony podał naczynie z "herbatką" Pacjentowi. Nie zadziała ona od razu - och, powinien wcześniej mu to dać, o wiele wcześniej! - ale w końcu po momencie cennego czasu powinna przynieść mu trochę pięknego, odświeżającego ukojenia. Dopiero wtedy - kiedy nie był już zajęty naprawianiem swojego tragicznego błędu - przypomniał sobie, że mężczyzna o coś zapytał.
- Nie widzę przeciwwskazań - odparł wreszcie, zerkając krótko na swoje wygodne, duże gniazdo i zaraz przenosząc spojrzenie okrągłych ślepi z powrotem na Opętanego. Przechylił głowę w typowym, ptasim geście, wskazując prawym skrzydłem na wspomniane miejsce wypoczynku. - Chciałbyś wpierw wypocząć, czy też preferowałbyś uczynić to po zakończeniu rozmowy? Mogę również przygotować bardziej pasujące Ci posłanie - zarzucił jeszcze, bo tak, jakieś tam pozszywane ze skrawków materiałów prześcieradło i małą poduszeczkę wypchaną jego własnym, pozbawionym właściwości leczniczych pierzem posiada właśnie dla człekopodobnych - lub w ogóle tych średnio postrzegających nieokryte gniazda jako dobre łóżka - pacjentów.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 03.02.19 19:30  •  Szare Moczary - Page 2 Empty Re: Szare Moczary
Nie nadawał sprzecznych sygnałów, ale nie wyprowadził mężczyzny z błędu, gdyż nie czuł takiej potrzeby. Ponadto obawiał się, że jego rozmówca mógł nie zrozumieć pobudek, którymi się kierował.
  Po prostu nie chciał rozmawiać o swoich obrażeniach. Uznawał je za ujmę na swoim honorze. Jako lekarz powinien przewidzieć konsekwencje niedoleczonej rany, wszak tyle razy powtarzał swoim pacjentom, że odpoczynek podczas rekonwalescencji jest podstawą powrotu do zdrowia. Zbagatelizował je, podobnie jak czynili to oni, na rzecz zajęcia czymś rąk. Podczas przybywania w swoim pokoju, myśl o nałogu nie dawała mu spokoju, prześladowała go na każdym kroku. I wiedział, ze to tylko kwestia czasu, kiedy znowu skonsultuje gardło z wysokoprocentowym napojem. Będąc w tym miejscu, szanse na tą przyjemność spadły do zera.
  Usłyszawszy przeprośmy z powodu braku znieczulenia, ściągnął brwi. Nie spodziewał się ich. Wolał zachować przytomny umysł, więc poniekąd odczuwał wdzięczność w kierunku mężczyzny że ich nie zaaplikował. Choć ból momentami go paraliżował, dzięki niemu miał pewności, że nie utracił kontaktu z rzeczywistością, że nadal żyje. Zresztą nawet nieźle sobie z takowym poradził. Zwykle szło mu znacznie gorzej. Najwyraźniej determinacja w tym aspekcie poskutkowała.
  Wykrzywił usta w półuśmiechu.
  — W porządku. Należało mi się. Pacjenci, których zwykle leczę, nie mogą liczyć na łaskę środków przeciwbólowych.
  Wzruszył ramionami. W większości przypadkach tłumaczył się brakiem zaopatrzenia i deficytem takowych, ale prawda leżała gdzie indziej. Widok twarzy wykrzywionej w bólu napawał go niemałą satysfakcją. Otóż wówczas to on miał w garści obce życie. Mając kontrolę nad sytuacją, stawał się panem cudzego życia i ta perspektywa sprawiała, że czuł się jak niegdyś. Dzięki temu zapominał o swoich zmartwieniach, koncentrując się nad dolegliwościami. Odcinał się. Znajdywał się we własnym świecie, w którym były mu potrzebne narzędzia chirurgiczne i wiedza medyczna, niżeli siła.
  — Póki nie poznam odpowiedzi na kilka dręczących mnie pytań, nie zasnę, więc o odpoczynku nie ma nawet mowy. I nie rób sobie kłopotu. Nie chcę nadużywać twojej gościnności. - I tak zrobiłeś dla mnie więcej, niżeli mogłem spodziewać się tego od całkiem obcej mi osoby.. — Nawet nie mam jak  ci się odwdzięczyć. Zadowolę się tym, co jest.
  Nie narzekał na warunki, dopóki miał dach nad głową. Podczas swojej podróży międzykontynentalnej wielokrotnie miewał gorszę, a te obecne w porównaniu do tamtych, sprawiały wrażenie luksu. Ponadto Czapel mógł go wyrzucić na zbity pysk tuż po tym, jak go opatrzył. Nie musiał go gościć w progu swojego domostwa, ale najwyraźniej naprawdę zależało mu na wyleczeniu swojej pacjentów, za co Jekyll było mu wdzięczny. Rzadko spotykał się z dobrocią, czego dowodem był stan jego ciała.
  Rzuciwszy ukradkowe spojrzenie na dobermana, który przestał w końcu wpatrywać się w ptaka jak wroga publicznego numer jeden, znowu przeniósł zainteresowanie na Kaihaku.
   — Jak długo tkwisz w zwierzęcej postaci? — Zadał pierwsze pytanie, ale po chwili pośpieszył z wyjaśnieniem, nie chcąc zostać źle zrozumianym przez medyka: — Jak już wspominałem - sam jest lekarzem. Moje zainteresowanie wirusem X sięga przed apokaliptycznych czasów. Jako stażysta opiekowałem się pacjentem, który zaraził się nim przed wybuchem epidemii. Rzadko mam przyjemność spotkać na swojej drodze kogoś, kto choć został zmuszony do rezygnacji ze swojej ludzkiej postaci, nie zatracił się w zwierzęcym instynkcie i nadal operuje ludzką mową. Jestem pod wrażeniem, że przywykłeś.
Choć pewnie nie miałeś innego wyboru, przemknęło mu przez myśl, ale mimo tej świadomości, Bernardyn nie miał wątpliwości, że sam nie dałby  radę przeżyć tyle lat w lisiej formie. Prędzej czy później skończyłby w gardle większego od siebie drapieżnika.
  W zielonych oczach, utkwionych w oblicze Czapela, pojawił się blask. Ból przestał być tak dotkliwe odczuwalny. Zawodowa ciekawość całkowicie wypełniła mu myśli.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

Pisanie 07.02.19 20:53  •  Szare Moczary - Page 2 Empty Re: Szare Moczary
Nie wnikał nigdy odnośnie tego, czy persona, która to do niego po leczenie przywędrowała zasługiwała na środki przeciwbólowe, czy też nie; czy osóbka ranna bądź chora z tego dobrego sortu była, czy też pałała się czynieniem podłości wszelakich; czy pacjent miał coś niemożliwie ciężkiego i przygniatającego duszę na sumieniu, czy wolny był od jakiejkolwiek przeraźliwej, makabrycznej winy. Nie interesowało go to dopóty, dopóki przybysz nie zaatakował jego lub zamieszkałych przez niego mokradeł - krótko mówiąc, Czapel był w pełni neutralny, nie zważający na stronę, po której ludzie i Wymordowani, i Aniołowie, i inne rasy stoją. Cóż mu, przecież, było do tego, skoro kisił się tutaj, na bagniskach odizolowanych od cząstkowo, szczątkowo chociaż zaludnionych terenów i mało kiedy, tak naprawdę, zdarzało mu się wchodzić w interakcje z innymi istotami. Poruszył się toteż lekko, klekocząc z cichym niezadowoleniem i kładąc zignorowany przez mężczyznę garnuszek z przeciwbólowym wywarem na blacie tuż koło jego prawego uda. Gdyby był bardziej do człowieka podobny i kierował się ich zamaszystymi gestykulacjami, to zapewne stałby teraz przed Lekarzem z założonymi na klatce piersiowej rękoma i wpatrywałby się w niego ostro z uniesioną jedną brewką. Tak jednak nie było, przez co Kai mógł co jedyne smyrgnąć Opętanego piórem swego skrzydła po jego policzku i wskazać ze zdecydowanym, nieprzyjmującym sprzeciwu spojrzeniem na przygotowaną "herbatę".
- Tym razem łaska ta jest na tacy wystawiona i głupotą byłoby ją odrzucić - powiedział głosem, jakiego matki do karcenia dzieci używają i cofnął się po tym w tył, ażeby to przycupnąć na krawędzi swojego pokaźnego, wygodnego dla niego gniazda. - Nieistotnym jest dla mnie to, czy na ulgę w cierpieniu zasługujesz, a Twoje ozdrowienie i z kiepskiego stanu wyjście - dodał doskonale wiedząc, że o ile ból pomocny jest niekiedy i orzeźwiający, to w poniektórych sytuacjach pogorszyć może on stan pacjenta, zrzucić go w przepaść oszołomienia i obłąkania, pokaleczyć zaćmieniem postrzegania rzeczywistości i doprowadzić do granicy psychicznej wytrzymałości. Nie wspominając o fakcie, że nie pozwalał on w spokoju i porządnie odetchnąć, a przecież odpoczynek jest kluczowym elementem procesu leczenia. Nie przyjmował więc "nie" jako odpowiedź na zaoferowany mężczyźnie środek przeciwbólowy, nie zamierzając obdarzyć go żadnymi informacjami do chwili, w której ten nie wykona chociażby jednego łyczku wywaru.

Kolejna rzecz, z której nie był nazbyt zadowolony - a która niestety zdarzała się stosunkowo często i przy dużej licznie kurowanych wędrowców... jeśli ci byli, oczywiście, świadomi i rozumni - to odmowa położenia się i zdrzemnięcia, ponieważ Lekarz nie chciał nadużywać jego gościnności. Przechylił delikatnie głowę, nie odrywając od niego swoich żółtawych, okrągłych ślepi i jednocześnie z tym przejeżdżając bezwiednie jednym ze szponów skrzydła po rękojeści przypasanej katany. Ruch ten był praktycznie automatyczny i niezauważany przez Czapela, zaś Jekyll mógł dostrzec to, że i tak nie dałoby się dobyć ostrza tej pięknej, zadbanej broni, ponieważ fioletowa, pleciona linka obwiązywała gardę oraz górną część pochwy tak, iż blokowała ona możliwość wyciągnięcia klingi na światło dzienne.
- Nie widzę żadnych przeszkód, ażebyś przespał się w moim gnieździe. Nie przysporzysz mi tym kłopotów, wręcz przeciwnie: spokojniejszym będę wiedząc, że należycie wypocząłeś - rzekł po momencie milczenia, przechylając się przy tym leciutko do przodu i układając się nieco wygodniej na swojej tymczasowej żerdzi. Plusem calutkiej tej sytuacji z pewnością było to, że czworonóg zaprzestał wpatrywania się w niego jak w najgorszego wroga i potencjalne zagrożenie, mimo że podświadomie Kai zdawał sobie sprawę z tego, że nastawienie zwierzaka w każdej sekundzie ulec może drastycznej zmianie. Jedno nieprawidłowe posunięcie nagrodzić go mogło ostrymi, zakrzywionymi zębiskami zaciskającymi się na którejś części jego ptasiego ciała, a tego bardzo, ale to bardzo nie chciał. Nope. Dlatego też nie wykonywał żadnych gwałtowniejszych i szybszych ruchów, jak również starał się uczynić je łatwymi do przewidzenia i prześwietlenia - nie ukrywał nic, nawet wcześniejsze tyknięcie Lekarza w policzek końcówką pióra było wykonane tak, że nie dało się postrzegać tego jako jawny, agresywny atak.

Kiedy mężczyzna zaczął przemawiać o swoich dawnych - bardzo dawnych - doświadczeniach i zadał w końcu swoje pytania - na które Czapel, jak było wspomniane wcześniej, odpowiedział tylko wtedy, kiedy ten napije się wywaru z kory wierzby - Kai wzdrygnął się nieznacznie, lecz widocznie. Ciężkie były to dla niego zagadnienia i zagwozdki, ponieważ niejednokrotnie męczony był przez wątpliwości odnośnie swojej skromnej osóbki i tego, kim tak naprawdę jest; kim był; kim się stał. Klekot niepewny i nerwowy rozbrzmiał w powietrzu, któremu wtórował szelest leczniczych piór i ciężkiej, cudnie wykonanej yukaty.
- Nie jest mi znane nic innego, jak to, co dane jest ci widzieć - odpowiedział w końcu, prześlizgując wzrokiem na lewo, ku wyjściu z sypiącego się domku i widokowi jego niebezpiecznych, lecz doskonale znanych mu moczar. - Obudziłem się w takiej, a nie innej formie wiele dekad temu i nic z wcześniejszego... życia nie pozostało w mojej pamięci - ciągnął dalej, kuląc się w sobie i niemalże przyciskając łeb do "poskładanej" szyi. Kimże w końcu jest? Człowiekiem zamkniętym w ptasim ciele? Czy ptakiem obdarzonym człowieczą inteligencją?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 10.02.19 0:03  •  Szare Moczary - Page 2 Empty Re: Szare Moczary
Dalsze słowa medyka wywołały u Bernardyna rozbawienie. W tym celu wygiął kącik ust delikatnie ku górze, niemniej w ostatniej chwili powstrzymał się przed zademonstrowaniem targającym nim emocji. Mimo wszystko nie chciał obudzić się w środku nocy z okrzykiem na ustach na skutek nieprzyjemnego, przeszywającego na wskroś bólu. Odczuwając go, z pewnością nie będzie w stanie zasnąć, a jednak miał w planach nieco odpocząć, zanim zrezygnuje z gościnności pierzastego gospodarza. Potrzebował  chwili wytchnienia. Nadal nie podjął ostatecznej decyzji, dokąd skieruje się w następnej kolejności.
  Bez żadnych „ale" uchwycił w palce garnuszek. Przyjemne ciepło napłynęło do ich opuszków. Pociągnął nosem, ale zapach, który doń napłynął, nie nasunął lekarzowi na myśl żadnego leku, wszak nie parał się w tego typu medycynie. Rzadko używał ziół, choć musiał przyznać, że takie metody były niezwykle przydatne w miejscu, gdzie brakowało aptek i tabletek. Ponadto plotki opowiadały się za ich skutecznością. Może powinien zmienić swoje zainteresowanie i iść w tym kierunku dla samokształcenia zawodowego? Na pewno mógł wiele się nauczyć od nowo poznanego mieszkańca moczar.
  — Przywykłem do polowych warunków, więc niepotrzebne wygody są zbędne. Wystarczy mi świadomość, że mam dach nad głową, opatrzoną ranęalkohol w ustach —  i psa u swojego boku — zapewnił, w dalszym ciągu upierając się przy swoim. Choć blat mebla nie był ucieleśnieniem marzeń o wygodnym posłaniu, to nie miał powodu, by narzekać, ani domagać się lepszych warunków. Wątpił, że tym argumentem przekona medyka, ale biorąc pod uwagę jego bezkonfliktowy charakter, nie powinien obstawić przy swoim.
  Bernardyn zamilkł na okres kilku chwil, by przeanalizować zasłyszane informacje. Przeciwieństwie do Czapela, nie cierpiał na amnezję, a nawet wręcz przeciwminie. Miał wrażenie, że niektóre wydarzenia ze swego życia pamięta aż nazbyt dobrze, jakby znaczna ich ilość wyryła się w jego pamięci, a wśród nich cieniem kłady się wspomnienia zwierające radosną treść. Prym wiodły te, które obfitowały w negatywne emocje. Odtwarzały się jego myślach jak sceny z film  puszczonego na DVD. Kadr po kadrze, z niebywałą dokładnością, której nie mógł pojąć. I choć wiele zakodowanych w nich sylwetek posiadały zamazane, odkształcone przez upływ czasu rysy twarzy, emocje im towarzyszące utrwaliły się w pamięci doktora.
  Zanim utknął w ich wirze, syknął, poczuł mrowienie w palach prawej dłoni. Zacisnął je mocniej na naczyniu. Był wdzięczny, że ból sprowadził go na stabilny grunt.  
  — Zazwyczaj z zbiegiem czasu Wymordowani odzyskują wspomnienia — podjął temat.  Co do tego, że stojący nieopodal mężczyzna był przedstawicielem jego rasy, nie miał żadnych wątpliwości, bo kim innym mógłby być? Ptakiem wyposażonym w ludzi rozum? Poniekąd istniała taka możliwości, jednakże była zbyt irracjonalna. — Jednak zwykle dzieje się to  na skutek silnego bodźca. I pamięć nie zawsze wraca w całości. Czasem są to fragmenty, które trudno połączyć w spójną całość — dodał. Nie mówił tego na podstawie swojego doświadczenia, ale miał styczność z wieloma przypadkami, gdyż od dawien dawna zastanawiał się od czego to zależało i do tej pory nie doszedł do logicznej konkluzji. Jak mniemał - odpowiadało za to wiele czynników, a mechanizm ludzkiego umysłu do dziś stanowił zagadkę. Zachodziło w nim wiele procesów. I jeszcze więcej strukturalnych zmian podczas wieloletniego życia właściciela. Na jego skuteczność odbijał się każdy wstrząs emocjonalny.
  Dlaczego mu o tym powiedział? Chciał dodać mu otuchy? Nie umiał odnaleźć odpowiedzi na te pytanie. Wiedział natomiast, że gospodarz tego przybytku nie stanowił wiarygodnego źródła informacji, skoro był niekompletny.
  Trzymając poddane mu kilka minut wcześniej przez Wymordowanego naczynie, przyjrzał się znajdującej na dnie substancji.
  — Cheers! — powiedział cicho, niemal niesłyszalnie, po czym przybliżył go do ust i wypił jego zwartość duszkiem. Nie skomentował smaku wywaru. Sprecyzowanie go przychodziło mu z trudem. Miał wrażenie, że słowo specyficzny pasowało jak ulał, ale to żaden komplement.
  Zwrócił naczynie pierwotnemu właścicielowi. Miał nadzieję, że odczuwalny przez niego ból zostanie stłumiony.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

Pisanie 16.02.19 18:18  •  Szare Moczary - Page 2 Empty Re: Szare Moczary
Mało kto mieszkający na Desperacji i przez tereny jej wędrujący, tak naprawdę, oczekiwał czegoś więcej; czegoś wykwintniejszego; czegoś nacechowanego przepychem w chociażby niewielkim, mało znaczącym czy widocznym stopniu. Większość tubylców pełzających po obszarach tych zdewastowanych i pustką ziejących przyzwyczajona była do spania pod gołym, przepastnym niebem albo w dziurach mało wygodnych i chłodem tkniętych, bądź też wewnątrz rozpadających się, rozsypujących powolutku budynkach - takich, jak ten tutaj dumnie jeszcze stojący i oferujący dach nad głową. Niezwykle rzadkim i mało przydarzającym się przypadkiem byli pacjenci skarżący się na tutejsze warunki, narzekający na brakującą i wpuszczającą niekiedy do środka zimny, wilgotny wiatr frontową ścianę rudery, marudzący na niewygodę podczas leczniczego odpoczynku i domagający się czegoś miększego, bardziej komfortowego. Ale nie było co się temu faktowi dziwić, ponieważ większość przybyszy pozostawała przez calutki proces kuracji nieprzytomna lub tańcząca na granicy świadomości, podczas gdy ci trzeźwi i rozumni, i zdolni do interpretacji tego, co ich otaczało brali z wdzięcznością oraz ulgą to, co Czapel im oferował. Na calutkie szczęście jeszcze mniej występującymi i przybywającymi na moczary jednostkami były te agresywne, władcze i domagające się tego, ażeby Oswojony dołączył do ich jakże wesołej bandy. Nie chciał tego... nie planował doczepić się do jakiejkolwiek grupy, preferując zostać tutaj, na swoich bezpiecznych dla niego i odizolowanych od gwarnych tłumów moczarach. Tu mu było dobrze, mimo że czasami - w wyjątkowych i szarych, i przytłaczających flautą dniach - rzeczywiście doskwierała mu ta jego wieczna samotność i brak innej osoby do interakcji z nią, porozmawiania, wymienienia się pomysłami i informacjami.

Poruszył się lekko, odrzucając wszystkie te myśli na bok i decydując się po sekundzie zawahania na wstanie w celu rozpoczęcia porządków. Nie potrzebował już na ten moment tych słoików wypełnionych ziołami i umorusanych krwią oraz ropą bandaży, i garnuszków wypełnionych różnego rodzaju cieczami. Bądź pustych, jak to było w przypadku tego, który jeszcze nie tak dawno temu zawierał w sobie wypity przez Wymordowanego wywar z kory białej wierzby.
- Pozwól więc chociaż, że przyniosę Ci pierzynę i poduszkę - zwrócił się do Lekarza, który odmówił spania w jego gnieździe. Mógł to zrozumieć i pojąć, ale mimo wszystko łaknął zapewnić mu przynajmniej odrobineczkę wygodny, żeby ten mógł lepiej wypocząć i spokojniej spać. - Mogę również psinie posłanie jakieś przygotować - dodał po momencie namysłu, zerkając na dzielnego, pilnującego swego pana czworonoga żółtymi, okrągłymi oczkami. Tak, tak, będzie musiał wytargać z "magazynu" obie uszyte ze starych szmat i wypchane jego własnym pierzem poduszki, gdyż stworzenie to też zasługiwało przecież na troszeczkę komfortu. Kiwnął dziobem ze zdecydowaniem, po czym zajął się zakręcaniem słoików, czyszczeniem uwalonych opatrunków i przemywaniem dwóch stalowych garnuszków. Rejestrował przy okazji i zapamiętywał to, które składniki mu się kończyły i po co będzie musiał w najbliższej przyszłości się wybrać. Nie mógł przecież siedzieć tutaj bez wody czystej i zdatnej do picia, bez ziół działających na konkretne schorzenia i choroby, bez czegoś, co użyć mógł jako zastępstwo dla trudnych do pozyskania bandaży i gazy.

Krzątał się kontrolowanie i niespiesznie po swoim skromnym mieszkanku, nie omieszkując zerkać co jakiś czas na swojego obecnego pacjenta i jego zwierzęcego towarzysza. Klekot wyrwał się na światło dzienne, kiedy rozwieszał mokre, wyprane paski materiału do wysuszenia nad dalej rozpalonym piecykiem. Z jednej strony nie obraziłby się, gdyby odzyskał jakieś swoje człowiecze wspomnienia - jeżeli je posiada, bo co jak jednak ich w ogóle nie ma? Co, jeżeli naprawdę był tylko jakimś zmutowanym fantastycznie stworzeniem? - i dowiedział się tego, kim kiedyś domniemanie był, co robił, jakie miał relacje z innymi ludźmi, czym się parał i co lubił. Z drugiej, jednakże, bał się tego, że odblokowanie tej tajemniczej, zalanej czernią przeszłości doprowadziłoby do zniszczenia i skruszenia jego teraźniejszego ja - po tak długim czasie bez żadnych wspomnień do zaczepienia swoich myśli na nich, bez świadomości odnośnie tego, jaką personą się niegdyś było... wszystko mogło się przecież zdarzyć. Mógłby oszaleć, zatracić się, przestać interesować się medycyną, zagubić się pomiędzy jednym charakterem a drugim, pomieszać się i zgubić we własnym jestestwie. Czy było to warte, pamiętać? Czy było to takie dobre i korzystne, i świetne dla niego? Zbędne to dla niego, jeśli miał być szczery, było, on chciał po prostu wiedzieć, czym aktualnie jest. Tylko tyle, nic więcej potrzebne mu nie było. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że ostatnie dwa zdania wypowiedział na głos - tak bardzo przyzwyczajony do bycia samemu był, że niekiedy nie słyszał nawet własnych słów, nie rejestrował powiedzenia ich, nie wiedział, że coś na głos i całemu światu ogłaszał.
- Powrócę za chwilę, proszę o cierpliwość - powiedział do Lekarza, zgarniając w skrzydła wszystkie rzeczy, których już tutaj na powierzchni nie potrzebował i zabrał je na dół, do jamy szczelnej i pozbawionej typowej dla moczar wilgoci. Stamtąd wziął też prześcieradło nierówno ze skrawków różnego koloru pozszywane i dwie małe, jajowate poduszki. Nie miał talentu do szycia i sporo kosztowało go wykonanie tych rzeczy - ileż to razy ukłuł się niechybnie, dziabnął igłą i zaplątał w nici? Ech... - ale był z nich też z tegoż powodu niezwykle dumny. Zaniósł je na górę, do chałupki i położył je ostrożnie tuż koło mężczyzny. - Czy jeszcze jakieś pytania trapią Cię w tejże chwili? Jeżeli zdolnym będę, to na nie odpowiem - dodał, odsuwając się o krok w tył i wbijając swoje szczere, wyczekujące spojrzenie w swojego gościa.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 17.02.19 0:39  •  Szare Moczary - Page 2 Empty Re: Szare Moczary
Postanowił trzymać język ze zębami. Bądź co bądź jakakolwiek pierzyna mu nie zaszkodzi. Podejrzewał nawet, że noce na mokradłach bywały zimne, więc tym bardziej powinien po prostu być wdzięczny za wygody, które zostały mu zaoferowane. I tak w istocie było, mimo iż nie potrafił jej wyrazić. Na dziękuję przyjdzie jeszcze czas. W pierwszej kolejności przede wszystkim chciał zregenerować swoje siły, które zgubił podczas wędrówki w to miejsce,  choć wiedział, że snem u niego bywało naprawdę różnie. Na domiar złego zapotrzebowanie na trunki wysokoprocentowe wcale się nie zmniejszyło. Mając w ustach posmak substancji uśmierzającej ból, ochota by się napić przybrała na sile.  
  Cholera jasna. Czy kiedykolwiek wyzbędzie się tego okropnego nałogu? Niegdyś myślał, że zerwania z takowym jest dość proste i zależne od silnej woli, ale borykając się, z tym problem, uświadomił sobie, że brak mu takowej. Nie umiał powiedzieć stanowczego nie. W pewnym momencie zawsze pękał, pojawiło się ale na skutek którego jego dłoń zakleszczała się na butelce o wiadomej zawartości, a po jednym łyku przychodziło pięć kolejny, aż opróżniał - nie wiedzieć kiedy - całą butelkę. Naprawdę miał dosyć dni pozbawionych treści, nasilającego się bólu głowy, złego samopoczucia i tego nieprzyjemnego wrażenie, że się dusi, choć proces oddychania za każdym razem przebiegał u niego prawidłowo.  Kiedy tak się stoczył? Wtedy, kiedy po raz pierwszy z jego ręki zginął człowiek, który nie musiał umierać? Wtedy, kiedy wygrzebał spod gruzów ciało swojej własnej siostry? Wtedy, kiedy zdał sobie sprawę, że świat stanął na głowie? Wtedy, kiedy wybuch rozniósł w pył jego marzenia?
  Rzucił kontrolne spojrzenie Hadesowi tylko po to, by odciąć się od tych pytań, na które nie znał odpowiedzi. Ale pies nadal trwał dzielnie przy jego boku z ślepiami wbitymi w ścianę. Najwyraźniej mniej więcej pogodził się z ich obecnym położeniem. Nawet słowa Czapela nie sprawiły, że zmienił pozycje. Jekyll natomiast zlokalizował sylwetkę Wymordowanego uzmysławiając sobie, że wdzięczność wyrażona w słowach nie będzie mieć żadnej mocy.
Uwierz albo i nie, ale nigdzie się stąd nie ruszam, tejże sformułowanie ukształtowało się w jego myślach, lecz nie ubrał jej w słowa. Jedyny dźwięk, który wydobył się z nań gardła, przybrał kształt chaotycznego mhm, pełniącego rolę potwierdzenia, że jest skłonny do wykrzesania z siebie odpowiedniej ilości cierpliwości.
  A potem wlepił wzrok w jeden punkt, usiłując sobie poukładać niektóre rzeczy w głowie, choć wiedział, że skoro nie udało mu się uczynić tego do tej pory, to nie dokona tego teraz.
  Na pierwszy ogień poszło drżenie rąk. Typowy objaw wśród ludzi, których prześladował nałóg. Przyjrzał się prawej. Niemal stracił w niej czucie, ale nie powiadomił o tym swojego lekarza. Znał przyczynę. Wścieklizna znowu doszła do głosu. Jak dobrze, że nie potrzebował dziś obu sprawnych rąk, bo jak nic zawiódłby własne oczekiwania.
  Ujął w dłoń wcześniej wyciągniętą z plecaka manierkę i zaczął przemieszczać ją w palcach. To ani trochę nie pomogło. Oprócz nieprzyjemnego mrowienia nie wskórał nic, ale przynajmniej skupił myśl na wykonywanej przez siebie czynności.
  Po powrocie Wymordowanego mniej więcej udało mu się uspokoić drgawki. Spojrzał wprost w jedno ze zwierzęcych ślepi.
  — Nie. To wszystko, co chciałem wiedzieć, ale... — zawahał się przez chwilę — … jeśli masz wątpliwości co do swojej przynależności rasowej, to istnieje pewien sposób, by ją potwierdzić.
  Wygiął usta w delikatnym uśmiech. Każdy pretekst, by wyłudzić od mężczyzny materiał genetyczny do badań był dobry. I o dziwo nie miał nic przeciwko, żeby tym razem uczynić coś dobrego i mu pomóc. Jakby nie było miał dług wdzięczności względem niego i wolał go spłacić, niżeli zostawić aż zwiotczeje. Przy okazji zaspokoi swoją ciekawość.
  Włożył pod głową jedną z przyniesionych przez gospodarza poduszek.
  — Jedna mi wystarczy. Im twardsze podłoże, tym lepiej dla kręgosłupa, a Hades nie potrzebuje zbędnych wygód. Zwykle spał na kocu — ocenił. Prześcieradłem postanowił się okryć, gdy chłód przeniknie pod ubranie.
  Zerknął na swojego rozmówcę. Nie naciskał.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

Pisanie 09.03.19 17:16  •  Szare Moczary - Page 2 Empty Re: Szare Moczary
Każdy jest przez coś związany - czy to przez obowiązki poważne i istotne, przyzwyczajenia wciskające się w dzienną rutynę, albo też nałogi wgryzające się nachalnie w myśli i z trudem, jeśli w ogóle, puszczające. Nierzadko zdarza się też, iż dana persona jest przyciskana do gleby przez wszystko to po trochu bądź któraś z tych swoistych kotwic rodzi się z innej, będąc najzwyklejszym produktem ubocznym dokładającym się bezczelnie do stresu i mentalnego uziemienia. Nikt nie jest tak naprawdę wolny, ponieważ nie ma istoty pozbawionej chociażby tej jednej rzeczy wpływającej ciężko na jej zachowania, myśli oraz działania - każdy się czymś kieruje, każdy jest pod jakąś presją, każdy ma coś, co czai się nikczemnie w ciemnych zakamarkach duszy. Kaihaku, dla przykładu, przybity jest - metaforycznie, oczywiście - do swoich bagien nie tylko przez to, iż uważa je za swój dom, ale i też przez poczucie zobowiązania i łaknienie zabezpieczenia ich tak, ażeby przypadkowe stworzenia i nieliczni wędrowcy nie przepadli w czeluściach tutejszych terenów podmokłych na wieki wieków. I jeszcze dłużej. Na zawsze. Mógłby udać się gdzieś indziej, zamieszkać na przyjaźniejszych ziemiach, permanentnie wynieść się z tego zakątka daleko od innych mieszkańców Desperacji wysuniętego, lecz powinność pomieszana z chęcią i uczucie, że to tutaj jest jego nie pozwalały mu na to, odwodziły go skutecznie od tego zamysłu i zabijały nawet najmniejszą iskierkę mogącą przerodzić się w plan tego typu. I tak oto Czapel utknął w tym punkcie, dbając o tutejsze moczary, wykładając ich dno patykami i kamieniami, jak również patrolując je w poszukiwaniu jednostek, które na swoje nieszczęście złapane zostały w ich sidła. Takaż była jego egzystencja, ubarwiana wyłączenie pojawianiem się ciekawskich lub rannych podróżników, a także wyruszaniem na krótkie wyprawy po kończące się medykamenty i brakujące rzeczy.

Nie przeszkadzało mu takie życie - trwanie w tym zaułku całości i dbanie o tych, którzy się tutaj przyczołgają - mimo że niekiedy rzeczywiście doskwierała mu samotność; brak kogokolwiek, do kogo można byłoby się odezwać; persony jakiejś przyjaznej i chętnej do pogawędki czy wymienienia się opiniami, najlepiej tymi dotyczącymi leczenia i ziół, i opatrywania, i wszystkiego z tym związanego. Teraz, w tej konkretnej chwili, było dobrze, ponieważ do domu jego skromnego i się rozsypującego przybył ktoś też parający się medycyną; ktoś znający się na rzeczy; ktoś, kto rozumiał to, o czym Oswojony prawił i nawijał, często sam do siebie i na głos, będąc przy tym kompletnie tego nieświadom. Ogromnie uradowało to Kai'a i podniosło go odświeżająco na duchu, chociaż w dalszym ciągu w ruchach jego i poczynaniach tkwiła ta nutka ostrożności, jako że nie chciał zrobić jakiegoś złego, nieprawidłowego kroku i obrócić przeciwko sobie groźnego, obrończego czworonoga, jaki towarzyszył jego nowemu pacjentowi. Niepewność zalęgła się w jego ptasim serduszku, kiedy to mężczyzna spojrzał mu w ślepie i zaproponował sprawdzenie tego, do jakiej to rasy Czapel należy. Zawahał się wewnętrznie, gdyż wiedział, że badanie tego sortu wymagać będzie od niego jakiejś próbki i nie za bardzo mu się to podobało, ponieważ przez wszystkie te wieki strzegł swych cennych piór niby cerber bram zaświatów. Z drugiej strony... Lekarz zapyta zapewne o krew, nie zaś pierzę, a na dodatek właściwości zaklęte w piórach zanikają niedługo po tym, jak oddzieli się je od jego ciała - jeden z powodów, dlaczego nie miał obaw przed wypychaniem własnoręcznie uszytych pierzyn i poduch własnym pierzem.

- Wdzięcznym byłbym, gdyś pomógł mi ustalić to, do której grupy przynależę - rzekł w końcu, przyglądając się ciekawie temu, jak Bernardyn ścieli sobie miejsce do spania. Po sekundzie palących i gryzących wątpliwości, Kaihaku chwycił za drugą z poduch, tę niechcianą i przez mężczyznę odrzuconą, i przykucnął powoli, ostrożnie przed psiną. Położył dzierżony, miękki przedmiot przed kompanem Lekarza, wpatrując się w niego uważnie i stosując przejrzyste, nieposiadające żadnych groźnych podtekstów ruchy. Uczyniwszy to, Czapel podniósł się - również wolno, coby niechcący nie sprowokować Strażnika - i zerknął na swojego obecnego, aktualnego pacjenta. - Czy potrzebnym jest Ci jeszcze coś w tejże chwili? - zapytał dla pewności, przypatrując mu się bacznie oraz badawczo z lekko przechyloną głową. Wypatrywał dodatkowych, możliwie ominiętych wcześniej symptomów mogących wskazywać na trapiącą go jeszcze jakąś inną chorobę lub dolegliwość - nigdy nie wykluczał takiej opcji, gdyż zdarzało się, że coś doprawdy paskudnego i grożącego ciężkimi powikłaniami chowało się pod płaszczem wyczerpania, osłabienia i powierzchniowymi, potraktowanymi medykamentami przypadłościami. Niekiedy nie dostawał o nich żadnej, jakiejkolwiek informacji - mimo że delikwent doskonale o nich wiedział - ale zdarzało się też, iż kuracjusz nie miał o tym najmniejszego, bladego pojęcia i wychodziło to na wierzch dopiero później. A czasami w ogóle, prowadząc do katastrof i tragedii, o których wszystkich Kai nawet nie wiedział, tylko o poniektórych. Wieści i plotki, i pogłoski mało kiedy, w końcu, dochodziły w te strony, przeważnie omijając je szerokim łukiem i będąc zastępowanymi przez ciszę przeraźliwą oraz głuchą.

/Późno, ale jest ;-;
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 10.03.19 21:46  •  Szare Moczary - Page 2 Empty Re: Szare Moczary
Błysk, który pojawił się w szmaragdowych oczach, był niemalże nie dostrzegalny na tle zmęczenia i kilku nieprzespanych nocy. Aby zaakcentować swoje zadowolenie uniósł kącik ust delikatnie ku górze, niemniej zapanował nad okazaniem mu swojej radości w bardziej przejrzysty i czytelny sposób. Powściągliwość emocjonalna była jedną z cech, którą nabył podczas wykonywania swojego zawodu. Uczucia w kontakcie z rozległymi obrażeniami stanowiły złe doradztwo.
  — Wprowadzę cię w szczegóły, gdy tylko się obudzę — zapewnił go po chwili. Zryw radość, która doszedł do głosu, miał krótkotrwałą datą przydatności. Wkrótce po jego pojawieniu się został unieszkodliwiony przez obecny, niezbyt korzystny stan lekarza. Wiedział, że osiągnął kres sił. Dotychczas równia pochyła, po której kroczył, wygładziła się. Powieki powoli same się zamykały, sygnalizując właścicielowi, że wystąpiła konieczność zregenerowania energii. Prychnął w myślach, tworząc w głowie porównanie bardziej pasujące do maszyny niż człowieka, ale nie mógł odgonić od siebie wrażenie, że przypominał w działaniu chociażby telefon komórkowy z niskim stanem baterii, gdzie właśnie system przełączył się na tryb oszczędny. Problem, że Bernardyn takowy wykorzystał kilka chwil wcześniej, kontrolując poczynania charakterystycznego medyka.
  Stojąc w obliczu tego oto problemu, wyciągnął dłoń w kierunku psa i przejechał nią ostrożnie pod grzbiecie w zrozumiałym dla czworonoga komunikacie. Nie do końca ufał w szczere intencje Czapela i choć nie dał mu ku temu żadnych powódów, podejrzliwość była nierozerwalną częścią jego egzystencji. Staż życia na tych jałowych ziemiach nauczył Jekylla kilku praktycznych rzeczy, pomocnych przy chęci przetrwania, a on z pewnością nie chciał umrzeć w dziurze zabitej dechami, gdzie smród mokradeł i wilgoci zaglądał mu do nozdrzy za każdym razem, gdy nabierał do płuc powietrza. Co prawda nie narzekał. Mogło być o wiele gorzej, ale z drugiej strony z ulgą opuści te podmokłe tereny. Ciało, którego był właścicielem, preferowało suchsze miejsca i nawet wypełnioną duchotą kryjówka DOGS była o wiele lepszą opcją.
  — Nic nie przychodzi mi do głowy oprócz porządnej dawki snu.Więc mam nadzieję, że nie zasztyletujesz mnie podczas odpoczynku, bo sorry, ale w dalszym ciągu trudno mi uwierzyć w twoje dobre intencje, dopowiedział w myślach, choć wiedział, że nadzieja była matką głupich i nawianych, czego dowodem był wirus wścieklizny aktywnych w jego organizmie.
  Hades. To jemu musiał w tym wypadku zaufać. I swojej czujności zweryfikowanej przez przemęczenie. Obawiał się, że zaśnie jak kamień i nawet huk nie będzie w stanie go wybudzić, choć zwykle miewał lekki sen, nieodporny na najmniejszy hałas. W każdym razie, zanim gospodarz tego skromnego przybytku mu odpowiedział, Jekyll zasnął na okres kilku godzin.
  Śniło mu się to samo co zwykle. Zakrwawiona twarz wykrzywiona w uśmiechu. W dolnej partii dziąseł brakowało kilku zębów, w tym jedynki. Wiedział, co oszpeciło twarz mężczyzny. Kamień, który trzymał w dłoni. To było jego dzieło. Własnoręcznie przemeblował tą paskudną gębę. Uderzał w nią raz zarazem. Gdyby szeptane istoty były eliminowane przez naturę z przyczyn estetycznych, zapewne ten, który przed nim stał, musiałoby pożegnać się z życiem. Uśmiech zelżał ze znajomych ust. Takowe poruszyły się w sekwencji słów, ale z gardła szkarady nie wydobył się choćby pojedyncza sylaba, oprócz złowieszczego, nieprzyjemnego dla błędników charczenia zbliżonego do bulgotu. Doktor uczynił kilka kroków w tył, ale jego wysiłek był bezowocny. Nie ucieknie z pola widzenia przekrwionych oczu. Nadal wpatrywały się w niego natarczywie, a on nie mógł spuści wzroku. Kontrola nad ciałem została utracona, gdy mężczyzna zbliżył się ku niemu i bezpardonowo zbezcześcił przestrzeń osobistą doktora. Krew zamarzła mu w żyłach. Znał ciąg dalszy na pamięć. Horror, który zawsze wracał i nigdy się nie kończył, stając się nieodłączonym elementem jego samego.
  Usłyszawszy hałas, obudził się, lecz pobudka nie należał do najprzyjemniejszych doznań w życiu. Przede wszystkim zaschło mu w gardle. Ponadto uświadomił sobie, że głos, który sprowadził go na ścieżkę rzeczywistości, należał do niego. Krzyczał, a raczej darł się na całe gardło. Usiadł gwałtownie na pryczy, dysząc jak po wykonaniu nadludzkiego wysiłku fizycznego. Czuł pot na całym ciele i ból na wysokości ostatnich żeber. Środki przeciwbólowe przestały działać. Nagły ruch wywołany przez atak histerii powołał do życia nowe pokłady ból. Zerknął w dół. Rana nie krwawiła. Nozdrza rozszerzyły się, gdy wciągnął do nich powietrze. Wilgoć. I nieznajomy zapach.
  Rozglądnął się dookoła, ale panujący w pomieszczeniu mrok z początku nie pozwoliła się zorientować w sytuacji. Dopiero po chwili oczy przystosowały się do ciemność, nakreślając kontury mebli. Zrozumienie przyszło kilka chwil później. Ale nie tylko ono. Zrozumiał, że wcześniej słyszany hałas był również dziełem Hadesa. Doberman stał na baczność i ujadał z wbitymi w swojego właściciela paciorkowatymi ślepiami, ale przestał, gdy Jekyll skonfrontował dłoń z jego rozwartym pyskiem.
  — Cicho — wyszeptał, bo tylko ten dźwięk udało mu się wykrzesać z obolałego gardła. I nastała cisza. Dłoń zacinsęła się na skrawku chroniącego go przed zimnem materiału. Na jego powierzchni pojawiły się zmarszczki. Skoncetrował się na poprawie oddechu.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 2 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach