Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje


Strona 2 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next

Go down

Zadziałały wszystkie nieszczęsne prawa grawitacji ― gdy oni polecieli w dół, żołądek O'Harleyha poszybował w górę. Choć lądowanie było miękkie, to w pierwszej sekundzie wszystko w nim zamarło. Wstrzymał dech, napiął mięśnie, miał wrażenie, że zatrzymało się serce i praca płuc. W ułamku sekundy, jak nigdy wcześniej, odczuwał odrębność żołądka i wszystkich treści, jakie się w nim mieściły. Żółć osiadła kwasem na jego języku i podniebieniu, paliła gardło. Impuls, jaki temu towarzyszył, rozlazł się wszystkimi nerwami, sygnalizując BÓL. Na krótką chwilę cały jego świat zamarł w oczekiwaniu.
Potem odetchnął.
Wszystko, co przepchnęło się przez przełyk, wróciło z powrotem do żołądka. Serce na powrót zaczęło walić ciężkim, szybkim rytmem przypominającym tętent końskich kopyt w galopie. Płuca rozepchały jego klatkę piersiową w świszczącym wdechu.
I tak szlajał się, jakby ostatkiem sił. Gdyby ona nie nadepnęła na jakąś porzuconą w pośpiechu butelkę, zapewne to jego nogi same by się zaplątały, zaczepiłby czubkiem buta o tył drugiego, źle postawiłby stopę ― upadek był nieunikniony. Czy w ogóle robiło to na nim wrażenie?
Z ledwością przecież kontaktował. Jej szybka, nerwowa próba przeproszenia, odbiła się od niego jak od tarczy i rozbiła na miliardy krótkich dźwięków. Zbyt krótkich, aby zrozumiał ich treść. Leżąc w poprzek na materacu spojrzał tylko na ekspresowo zbierającą się do pionu kobietę. Spod przymkniętych powiek wyglądała zawilgocona źrenica, która niewiele potrafiła zobaczyć ― kształty rozmywały się, kolory scalały ze sobą.
Mruknął coś pod nosem, krzywiąc twarz w rozdrażnieniu. Albo bezsilności. Może jednym i drugim. Nadal mówiła. Nadal jej słowa brzmiały jak szepty próbujące przedostać się przez szczelną błonę; przytłumione i zniekształcone. Nie chciał tego słuchać, najchętniej powiedziałby sobie: "dość".
Poszedłby spać.
Poszedłby...
Drgnął, kiedy trzasnęły drzwi. Nagła świadomość uderzyła w niego z równym impetem. Zmysły, choć zaspane i przytępione, powoli uruchamiały zębatki. Ciało, cały ten mechanizm, zaczął działać na najniższych obrotach ― wystarczających, aby docierały do niego podstawowe bodźce i informacje. W tym świadomość, że stracił kilka minut. Kilkanaście. Może godzinę.
Lub parę dni?
Skupił spojrzenie na bezkształtnej masie, która poruszyła się na tle zastygniętych w jednej pozycji przedmiotów. Zmarszczył brwi, aż między nimi nie pojawiła się głęboka zmarszczka.
― ... ałeś... się..?
Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że rzuciła mu jakieś ubrania, że nogawka spodni, lądując, padła na jego dłoń. Rękę stulił w pięść, marszcząc materiał kołdry. Pościel miała zapach. Woń, która wdzierała się do umysłu, próbowała weżreć się w pamięć ― na razie bez powodzenia. Całą swoją silną wolę przekierowywał na postać stojącą nieopodal.
Co powinien zrobić? Błagać, żeby dała mu odejść? Dalej walczyć? Z krtani wydobył się jakiś zachrypnięty zbitek słów, nie brzmiał jednak jak japoński. Zrozumie go? Kiedy próbował się poruszyć, mięśnie skurczyły się, wyduszając z niego przeciągły syk. Rozluźnił się, nabierając haust powietrza i niespiesznie przekręcając się na bok, wręcz na brzuch.
Z ran sączyła się krew.
Materiał nakrycia, jaki znajdował się pod nim, zmienił kolor części narzuty na czerwień. Ta czerwień miała czas. Pochłaniała coraz więcej przestrzeni, zamieniała wszystkie kolory, na jakie natrafiła, na własny odcień ― robiła to bez pośpiechu. Metodycznie. Krok za krokiem. Sekunda za sekundą. I im więcej jej było na pościeli, tym mniej sił miał on sam. Czuł jak ucieka mu świadomość, jak rzeczywistość wyślizguje się z dłoni.
Czuł, że najchętniej znów by zasnął.
Zamknął oczy.
Że najchętniej... znów... by...
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Najchętniej znów by zasnął? Cóż, czyż nie było ci to znane? Spać, spać, ciągle spać, tonąc w miękkich ramionach poduszki lub kołdry, okryć się, że zaledwie wystawał twój najmniejszy palec i czubek ciemnej czupryny. Dać się ponieść, zginąć w projekcjach twojego niepoprawnego mózgu przeładowanego głupotami i informacjami, które najłatwiej ulatują, a potem zapominasz nawet o prawach grawitacji i logice formalnej i nieformalnej, bo tak łatwiej. Następnie stajesz oko w oko z dziwami, które nie powinny mieć miejsca i mimo wszystko chcesz wierzyć, że śnisz, ale to nie był sen. Tak wyglądała rzeczywistość. Teraz stałaś naprzeciw Królika, co ośmielił się wyskoczyć ze swej nory, Alicjo, patrz jak się spieszył, ale, no zawsze musiało być jakieś ale, Królik był niebezpieczny, a Kraina Czarów zakrzywiona. Żołądki też bywały niebezpieczne, gdybyś jednak wybrała medycynę to wiedziałabyś na te tematy więcej, ale nie, kompletnie poszłaś w innym kierunku, gdzie więcej było mężczyzn. Mężczyzn, których tak się bałaś, łącznie z tym 'miłym oficerem' o którym wspominała na nagranej wiadomości. W sumie, ogólnie bałaś się ludzi, niezależnie od płci, przynajmniej w wieku zbliżonym do twojego. Miałaś za dużo negatywnych, ośmieszających cię wspomnień, którym towarzyszyło poczucie osamotnienia. Zacięta płyta, co? Znowu zaczynasz i na nowo wałkujesz i zaraz pewnie pójdziesz do łazienki, zerkniesz w lustro i utkniesz w bagnie własnego ja. Alicja nie była szalona, Alicja miała depresję, a Królik zamiast się spieszyć to krwawił.  Leżenie na łóżku trwało chwilę, ale zdążyła mignąć ci jego twarz. O nie, nie, nie, oby nie wymiotował. Oby nie wymiotował. Oby... alarm się wyłączył, budzik dał sygnał, że rozpoczęła się kolejna godzina. Która mogła być? Już dwudziesta trzecia? Coś zwinęło się w twoim wnętrzu, może nawet wątroba się zbuntowała z powodu wieczora pełnego absurdu, albo zapachu krwi i brudu, który unosił się w powietrzu? No przecież trzeba było pamiętać o tym, że nieznajomy do najczystszych nie należał, a pytanie o to, kiedy się ostatnio mył z pewnością mogłoby być nie na miejscu. W głowie już tworzyłaś plan sprzątania, w końcu należałoby posprzątać, a przy okazji zrobić pranie, zwłaszcza że obecnie twoja pościel i prześcieradło z pewnością będą tego potrzebowały. Nie wiedziałaś, że cię nie rozumie, nie mogłaś tego wiedzieć, że jego problemy były większe niż przypuszczałaś. Chociaż mógł nie rozumieć co do niego mówiłaś - przecież jedna z twych hipotez zakładała, że był obcokrajowcem, nieznającym japońskiego - mówiłaś, mówiłaś dużo, bezsensownie, na szybko.
Zniknęłaś na chwilę.
Wróciłaś z Yorim, który usiadł przy drzwiach i czekał, ledwo się powstrzymując przed warczeniem i szczekaniem. On wiedział, wyczuł że w środku był obcy zapach, ale ty go uspokajałaś, głaskałaś, szeptałaś do ucha by ci zaufał, że na chwilę go zamkniesz w innym pomieszczeniu.  Zaprowadziłaś go do małego pokoju, gdzie trzymałaś przede wszystkim graty. Odpięłaś mu smycz i obiecałaś przynieść wodę i jedzenie.
- Za chwilę, Yori. Za chwilę - wyszeptałaś, całując go w pysk zanim zamknęłaś drzwi. Twoja kołdra pachniała tobą, twoim kremem, potem, może nawet pastą do zębów. Przyglądałaś się mu niepewnie, nie przebrał się - może nie zrozumiał, może nie był w stanie? Wydawało ci się, jakby chciał coś powiedzieć, ale kompletnie go nie rozumiałaś. Teraz mniej się bałaś, byłaś bardziej niepewna, może nawet odrobinę przygnębiona? Nie wiedziałaś czy te plamy na jego ubraniach były bardziej wynikiem obrażeń czy brudu. Może jednym i drugim? Niezbyt znałaś się na medycynie, jedynie podstawy, które każdy w M3 miał wpojone od dziecka, głównie za sprawą rodziców. A twoi rodzice przecież dbali o ciebie. O nie, zamykał oczy.
- Nie zamykaj oczu! - palnęłaś głośno, oddychając szybko. - POCZEKAJ!
Najpierw należało wziąć apteczkę. Kierunek łazienka. Poleciałaś do odpowiedniego pomieszczenia, drżącymi rękoma, przeszukałaś szafkę i znalazłaś mały zestaw. Wzięłaś jeszcze ręcznik, który na szybko zamoczyłaś i wróciłaś. Na chwilę zignorowałaś rękę, która chyba zdrętwiała. Usiadłaś przy nim, na chwilę zapominając o swoich uprzedzeniach, strachach, problemach, na chwilę pozwalając by w głowie rozbrzmiewał twój głos informujący cię, że jeśli nic nie zrobisz on może U M R Z E Ć.
- Czekaj... - wyszeptałaś łagodniej i może go uszczypnęłaś, by dać mu jakiś bodziec by nie odpłynął. Uniosłaś mu koszulę. Dużo ran, nie wyglądało to dobrze. - Lekarz, potrzebujesz lekarza... nie zrobię za dużo.
Przyłożyłaś zimny mokry ręcznik do jego torsu i zaczęłaś pozbywać się krwi by wiedzieć jak to w ogóle wyglądało w rzeczywistości, bo na ten moment było jedno wielkie pole bitwy, przynajmniej w tym miejscu, nie wiadomo jak wyglądała reszta.
- Jak będzie cię boleć to.. mów, krzycz, złap mnie? Cokolwiek, o ile rozumiesz. A jeśli rozumiesz to możesz pokazać, gdzie jeszcze boli - dodałaś niezwykle wolno, ale nie miałaś żadnej pewności, że cię rozumiał. Otworzyłaś apteczkę, na pierwszy ogień wyciągnęłaś rzeczy do odkażania, przede wszystkim niezawodną wodę utlenioną, specjalnie ulepszoną do 'beznadziejnych' przypadków. Tak przynajmniej mówili w aptece. - Zapiecze.
Polałaś nią przemyte rany i obserwowałaś jego reakcję. Jeśli ci na to pozwolił wzięłaś się za obandażowanie, bo nie wiedziałaś co jeszcze byś mogła z tym zrobić. I tak będzie mu trzeba zmienić opatrunek po myciu. Przecież nie mógł się położyć taki brudny i śmierdzący, to też nie pomagało w kuracji.
Tylko czy wytrzyma i nie straci zaraz przytomności? Nie miałaś pojęcia.
                                         
Noa
Desperat
Noa
Desperat
 
 
 

GODNOŚĆ :
Po prostu Noa.


Powrót do góry Go down

Mężczyzna zachowywał się jak w letargu, jak pozbawione rozumu zombie. Stękał, kaszlał, chrypiał, nie odpowiadał na pytania i nie reagował na jej zbyt energicznie wykonywane czynności. Spod półprzymkniętych powiek wyzierały białka, co jakiś tylko czas wzbogacone o rozedrgane źrenice, które raz po raz uciekały za bardzo do góry. Możliwe nawet, że coś próbował powiedzieć ― kilka razy jego usta się poruszyły, ale równie dobrze mógł wtedy posykiwać lub mamrotać cokolwiek niezwiązanego z sytuacją. Wkrótce wargi zacisnęły się mocniej, tamując wszystko to, co krzyczało w nim i domagało się odwzorowania w rzeczywistości.
Piekło.
Jakby ktoś przytykał mu do skóry garnek dopiero co zdjęty z ognia. Raz. Drugi. Trzeci. Nie krzycz. Usłyszą cię! Co za różnica? Kto miał mu teraz zaszkodzić? Nie można nikogo zabić dwa razy ― prawda?
A jednak duma kneblowała mu usta. Zaciskała mu swoje wielkie, silne łapska na twarzy i wpychała każdy wrzask z powrotem do gardła, aż wreszcie nabrał gwałtownie powietrza i wstrzymał dech.
Zamknął ślepia, odcinając się jednocześnie od niewyraźnego obrazu i dalej nie krzyczał, choć każda jego część, nerw, ścięgno, każdy skrawek, który zetknął się z powierzchnią ręcznika ― to wszystko ryczało nieprzerwanie, aż poczuł, jak bębenki w uszach nadymają się, bliskie pęknięcie.
Nagle złapał w palce jej nadgarstek.
Oddychał znów szybko i urywanie, przez nos, czasami przez zęby, przez przeponę, zależy jak wygodniej. Wpatrywał się w nią i znów coś mruknął, ale rozbrzmiał tylko niski charkot gruźlika.
Nie zdejmował z niej wilgotnego spojrzenia, gdy zsuwał dłoń z przegubu ręki, w której dzierżyła gorący jak wyjęty z ogniska pręt ręcznik. Czuł się wyjątkowo głupio wymuszając na sobie gesty. Więcej: wymuszając na sobie gesty, które miały być prośbą posłaną do kogoś, kogo nawet nie znał. Domyślał się jednak, że nie miał wyboru.
Przywarł więc palcami do zakrwawionych ust.
A potem, zbyt teatralnie, przełknął ostatki śliny.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

O ile ci tutaj nie umrze mógł być nawet jednorożcem, choć najpewniej takiego natężenia barw i słodyczy byś nie wytrzymała, nawet jeśli byłaś wielką fanką słodkości. Choć i do takich wrażeń byłaś nieprzyzwyczajona, zwłaszcza, że do tej pory żyłaś raczej zwyczajnie, normalnym przeciętnym życiem. Czyżby coś uznało, że brakuje ci wyrażeń, że te luki w twojej egzystencji należało czymś wypełnić? To pewnie dlatego, że za rzadko wychodziłaś z domu by jakaś nadprzyrodzona siła mogła ci dać w kość. Nie masz więc prawa pytać dlaczego, należało działać, skoro Królik sam nie potrafił się z tej dziury wydostać. Słuchałaś tych dźwięków, które się z niego wydobywały, zupełnie jakbyś miała do czynienia z zepsutą maszyną i starałaś się zapamiętać by potem to sprawdzić. Gdzieś. Gdziekolwiek. Może w internecie, nawet jeśli w zamian otrzymasz diagnozę mówiącą, że twój p a c j e n t ma nowotwór? Cóż, zawsze warto było zaryzykować. Gdy spojrzałaś mu w oczy, zrozumiałaś że popełniłaś błąd i wcale nie chodziło o to, że cię zaczarował tym spojrzeniem, no może trochę, bo aż znieruchomiałaś, ręka z buteleczką zawisła w powietrzu. Czy to było normalne? Miał jakiś atak? Nieuleczalną chorobę? Nieco spanikowałaś, zapomniałaś jak się oddycha.  Do rzeczywistości powróciłaś dopiero wtedy, kiedy mimowolnie twoje piwne oczy spoczęły na jego wargach. Zdawał się coś mówić... ale co?
- Co? Co się dzieje? - powtarzałaś, nie wiedząc co robić, za co się zabrać, to było za dużo a on nie był zepsutą maszyną, na miłość boską, przecież nie wbijesz mu ŚRUBOKRĘTA w brzuch albo w usta! Uszczypnęłaś się porządnie w jeden z wałków tłuszczu licząc że to cię obudzi z tego koszmaru, ale nic z tego. Otarłaś więc zdrową ręką pot z czoła, wypuściłaś ze świstem powietrze i odłożyłaś buteleczkę. Druga ręka, ta złamana, zadrżała i poczułaś jak zapulsowała z bólu. Cicho zawyłaś, ale niemalże od razu zacisnęłaś zęby, bo przecież musiałaś mu pomóc. Obiecałaś. Obiecałaś, że pomożesz. Zajrzałaś jeszcze do apteczki i wyciągnęłaś jeszcze aspirynę, jakiś proszek na ból i... reszta się nie nadawała. Chyba. Kiedy sięgnęłaś po ręcznik, poczułaś dotyk na swojej skórze, dokładnie to na nadgarstku. Złapał cię. Dał ci znać. Zerknęłaś na niego zaskoczona, czekając na więcej informacji. Nic nie zrozumiałaś. Jeszcze raz. Tylko jakie miał prośby? Usta. Wskazał na usta.
- Bolą cię? Coś cię boli w środku? - po każdym pytaniu dawałaś mu czas by ewentualnie kiwnął głową, znowu cię złapał, cokolwiek. Ostrożnie, nie wiedząc czy czynisz dobrze, otarłaś mu zakrwawione wargi. Też były w fatalnym stanie, zresztą jak cały on. Jak cały ten d z i e c i a k.
- Poczekaj - odsunęłaś się łagodnie od niego i szybko poszłaś do kuchni, prawie się wywracając o swoje śmieci. Wzięłaś butelkę z wodą i szklankę, bo w końcu się przyda do leków. Wróciłaś do niego ignorując ciche szczekanie Yori'ego i na chwilę odstawiłaś to, co przyniosłaś.
- Najpierw bandaż - wyszeptałaś bardziej do siebie niż do niego i drżącymi dłońmi,  owinęłaś materiał wokół jego torsu. Bardzo umownie.  - A teraz... musisz się napić. A potem weźmiesz leki. Chyba... chyba mnie rozumiesz..?
Zaśmiałaś się nieco nerwowo i bardzo powoli przesunęłaś się by łatwiej ci było wziąć jego głowę na twoje grube uda. O ile ci pozwolił. I tak już wystarczająco się stresowałaś.
- Mam... mam wodę dla ciebie. Napijesz się wody?
                                         
Noa
Desperat
Noa
Desperat
 
 
 

GODNOŚĆ :
Po prostu Noa.


Powrót do góry Go down

Denerwował go ten świat, zasady obwarowane ramami, których nie dało się zagiąć, setki przyrzeczeń bez pokryć, miliony kłamstw zakrytych uśmiechami. Stracił do tego cierpliwość ― miał na to przeszło czterysta lat. Wystarczy. Zasnąć byłoby łatwiej. Powieki ciążyły mu jak kamienie, w kącikach ślepi czuł żenujące kłucie, które raz po raz zbierało w sobie coraz więcej myśli, całe morze pytań, pretensji, wizji i scenariuszy, które chciały ulecieć po policzkach sprawiając, że poczułby ulgę. Trzymał to jednak w sobie, całą słoną zapłatę, którą przyszło mu płacić, a której nie chciał pokazać nieznajomej.
Mówiła coś do niego niewyraźnie i słyszał to, ale parę nut zniknęło, kilka się obluzowało, ucichło albo rozpadło się w połowie i nic z tego nie zrozumiał. Zmarszczył mocniej brwi i wykrzywił wargi, nagle czując na palcach ręcznik. Zabrał więc rękę i pozwolił, aby starła mu z ust czerwień.
Nie wiedziała czyja to krew.
Mogła być krwią jej najlepszego przyjaciela lub matki, albo sąsiada, którego mija na rannym spacerze, sprzedawcy w sklepie, który zawsze mruga do niej znad lady. To mogła być krew, która szumiała w skroni całowanej przez nią co wieczór ― należąca do syna, córki, męża. Krew kogokolwiek, za kogo sama oddałaby życie.
Kiedy znów jakiś tik nerwowy ściągnął mu tkanki i obnażył górne zęby, można było dostrzec różowawą ciecz zmieszaną ze śliną. Syknął tylko, ponownie zostając samemu. Odbiegła i wydawało mu się, że nie ma jej tygodniami, że czas ruszył, a on tego czasu przecież nie miał. Każda sekunda oczekiwania wydawała się tą ostatnią i gdy po niej mimo wszystko następowała kolejna, klął w myślach za podobne dary od losu.
Czy los nie mógł mu zesłać niezależnej jednostki medycznej?
Lub kogoś, kto z samego ruchu warg zrozumie intencje?
Widząc jednak, jak kobieta wraca zaopatrzona w szklankę wody (i być może coś jeszcze, ale to "być może" w ogóle go nie interesowało) uznał, że Opatrzność postanowiła pokazać na co ją stać.
Przytaknąłby na wszystko, co powiedziałaby nieznajoma, byle chłodna woda trafiła prosto do rozpalonego gardła. Teraz. Nie oponował, gdy wsuwała palce pod jego głowę, nie marudził i nie pospieszał, gdy z gracją ciśniętej w porcelanę cegły starała się obwiązać rozdrapane ciało. Wzrok cały czas uciekał do naczynia, jakby źrenice były opiłkami, a szkło magnesem.
― Napijesz się wody?
Do licha, TAK.
Zdawało się, że to pytanie rozbrzmiewa ponad wszystkimi innymi dźwiękami, wybija się ponad szumem wzburzonych i szelestem rozwichrzonych myśli. Oparty o jej uda, z drżącą ręką, która mimowolnie znalazła się na kobiecej dłoni trzymającej szklankę, wziął pierwszy łyk. Po nich kilka kolejnych, coraz bardziej łapczywych. Czuł, jak zimno rozlewa się po ciele, jak mimo bólu spływa na niego cienka powłoka ulgi, bo nikt nie był w stanie pojąć tego, jak zbawienne potrafi być dwieście trzydzieści mililitrów zwykłej kranówy.
Odetchnął, zamykając wreszcie oczy.
What would... you say? What... ― Nabrał powietrza, duży haust, który przeniknął przez obmyty przełyk, trafił do ściśniętych płuc i uniósł jego klatkę piersiową. ― ... would you do... if I told you I'm not... a villain? They...
Mimo wszystko organizm słabł i głos szybko zanikł, na powrót rozdrapując ścianki gardła. Mężczyzna zsunął rękę z jej dłoni, kładąc ją na pościeli.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Niepisane zasady, które lądowały w każdej kieszeni, nawet twojej, bo w końcu kogo było stać na szczerość? Najbogatsi jej unikali, serwując porządne porcje kłamstw by żyć w piękniejszej rzeczywistości, biedni zaś starali się zamaskować śmieci, przemilczeć rzeczy, które wbiłyby im kolejne gwoździe do trumny. Ty zaś byłaś gdzieś pośrodku, a dzisiejsze zderzenie z rzeczywistością kryjącą się za murami, boleśnie uświadomiło ci, że niewiele wiesz, że dość często odwracasz oczy od znaków. Teraz, kiedy świat wepchnął j e g o w twoją codzienność, nie potrafiłaś się odwrócić, zostawić go na śmierć, to było nieludzkie. Cierpliwość? Byłaś cierpliwa, pomimo strachu, obawy przed utraceniem tej resztki czegoś pozytywnego w swoim życiu. Żyłaś krótko, choć on zdawał się żyć krócej, bo pod tą warstwą brudu, kurzu i zaschniętej krwi skrywała się młoda twarz. Niecierpliwa młoda twarz z oczami starszymi od telefonu stacjonarnego, który informował cię cicho o kolejnej nagranej wiadomości na automatycznej sekretarce. Nie zauważyłaś, ledwo twoje ucho wyłapywało dźwięk wskazówek pędzących do przodu. Łzy nie powinny być dla wszystkich. Palce lewej ręki zbuntowały się, ledwo reagowały na twoje wewnętrzne rozkazy, jakby tym razem to one chciały mieć kontrolę. Powinnaś udać się do lekarza albo zamówić specjalistyczną apteczkę. To na później. Miałaś czas, on go nie miał. To na później. Czerwieni nie było za wiele, na całe szczęście, choć usta zdawały się być solidnie poranione, zupełnie jakby chciał je z siebie zerwać. Czyżby złudzenie? Skutki odwodnienia? Nic nie wiedziałaś, o niczym szczególnym nie myślałaś. W głowie nie tkwiła ci rozbudowana symfonia jego cichych nut. Byłaś zdezorientowana jego zębami, palce zamajaczyły przy jego ustach, jakbyś chciała pochwycić ciecz, może kawałki czegoś, co pogryzł. Czy to mogło mu zaszkodzić? Cofnęłaś rękę, nie miałaś pewności czy cię nie pogryzie w ramach obrony. Czas był uparty, ale uwinęłaś się szybko, musiałaś w końcu mieć pod ręką więcej, jeszcze więcej. Zapewne skończy się to tak, że to ty wylądujesz na ziemi, próbując wyrwać z nocy chociaż fragment dla siebie. Los bywał przewrotny. Nie bawiłaś się w nadawaniu temu spotkaniu szczególnej formy testu, sprawdzenia twoich umiejętności. Liczyło się tylko to by wygrać z czasem, zrozumieć rannego, uratować pacjenta. Pacjent miał to przetrwać, nawet jeśli twoja wiedza o medycynie była znikoma. Pił łapczywie, z łatwością opróżnił szklankę, a kiedy to zrobił, nalałaś mu jej więcej i obserwowałaś. Obserwowałaś by wiedzieć kiedy przerwać, kiedy będzie miał dość. Były jeszcze lekarstwa. To było niemal naturalne, kiedy tak jego głowa spoczywała na twoich udach. Mając prosty, zrozumiały cel, zapomniałaś o wszystkich wątpliwościach i obawach, złamaną ręką powoli przesuwając po jego brudnych, mokrych od potu kosmykach. W końcu skończył i przemówił.
- Nie... nie nadwerężaj się - szepnęłaś po japońsku, miękko, marszcząc czoło zmartwiona. Ale on i tak musiał coś dodać, a potem stracić przytomność. Nie miałaś jak podać mu lekarstw, przynajmniej tych doustnych.
- Może to i lepiej? - rzuciłaś w przestrzeń i powoli ułożyłaś go, a dokładnie jego głowę na poduszce. Zdawał się być teraz lekki jak pióro. Przyglądałaś mu się przez chwilę, zanim nie zeszłabyś z łóżka i udała się ponownie do łazienki. Tam napełniłaś wiadro z ciepłą wodą, wybrałaś mydło i gąbkę oraz ręcznik, po czym, po kolei przeniosłaś wszystko do swojego pokoju. Sprawdziłaś jeszcze czy wszystko z nim w porządku. Nie pytałaś już o nic, zakładając że i tak nie będzie w stanie ci odpowiedzieć. Usiadłaś przy nim i wzięłaś się do mycia. Skoro nie było szans byś przeniosła go do wanny to musiałaś radzić sobie inaczej.



                                         
Noa
Desperat
Noa
Desperat
 
 
 

GODNOŚĆ :
Po prostu Noa.


Powrót do góry Go down

Jej obawy były bezsensowne ― okazał się lwem z ostrymi zębami i ciałem mogącym zmiażdżyć człowieka, ale wciąż lwem odgrodzonym od niej metalowymi kratami. Pewnych klatek nie dało się zniszczyć żadnymi siłami. Miał to na uwadze, gdy uciekał przed pościgiem, miał to na uwadze, gdy ponownie upadał na zdarte do mięsa kolana, łapał oddech, podnosił się i robił następny krok, choć bywał pewny, wielokrotnie, za każdym razem, że znów wyląduje na ziemi i już się nie podniesie. Znajdował w sobie resztki mobilizacji, parł naprzód. Mógł uciec przed psami tropiącymi i żołnierzami po zęby uzbrojonymi w ostrza, karabiny i pistolety. Wtedy wydawało mu się, że nie ma gorszego więzienia niż to, które oferowało mu wojsko.
Teraz mozolnie zdawał sobie sprawę, że trafił gorzej.
Świadomość tego, że potrafił ją skrzywdzić, a teraz tak usłużnie korzystał z jej pomocy, wydała się nagle dziwnie niewygodna, jakby wżynała się w jego plecy, między łopatki, starała się przewiercić przez skórę i mięśnie. Skrzywił się jeszcze bardziej i to akurat w sekundzie, w której kobiecy głos mamrotał jakieś słowa.
Nie rozumiał jej.
Nie tylko dlatego, że tracił kontakt z rzeczywistością, choć to główny argument, już i tak wystarczająco dobry. Poza nim jednak japoński wydawał się tylko bełkotem. Bezdźwięcznym mamrotem, postękiwaniami nie do rozszyfrowania.
Co do niego mówiła?
Co chciała przekazać, skoro zaraz po tym odsunęła się, pozbawiając go swojej bliskości, ciepła, PROTEKCJI?
Patrzył na nią uważnie spod półprzymkniętych powiek; zawilgocone ślepia nie odstępowały jej na krok, choć ciało zdawało się powoli wyłączać. Gdzieś na tyłach podświadomości migotała alarmowa lampka, konfrontująca go z betonową realnością: jeżeli gdzieś poszła, to tylko do pokoju z telefonem, aby wybrać numer kogoś, kto go stąd weźmie. Może nawet nie zdawała sobie sprawy, że skazywała go na śmierć. Może.
Wychrypiał coś, ale była już za daleko, żeby to usłyszeć.
Kiedy wróciła, leżał tak, jak go zostawiła i tylko powieki przymknęły się na dobre, odcinając umysł od rozchwianych obrazów. Toczony gorączką organizm nie pozwolił mu usnąć; stan, w który zapadł, był czymś w połowie.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie rozumiałaś, bo czyż nie było tak, że byłaś cała złożona z obaw? To przypominało puzzle, każdy fragment informował o jakimś irracjonalnym lęku, który z pewnością był mu nieznany. Patrząc na niego, zastanawiałaś się czy było coś, czego mógłby się bać. Bo przecież walczył, do samego końca i nawet teraz każdy jego oddech był produktem tej nierównej bitwy, którą prowadził z wrogami o których nie wiedziałaś. A może jego wrogiem było całe miasto? Dopiero teraz przyszło ci do głowy, że mógł być zbiegiem i pewnie jak zajrzysz do wiadomości, odważysz się sięgnąć po wieczorne wydanie gazety, odkryjesz jego twarz. Ludzką twarz z elementami, którym daleko było do zwyczajności. Jak jego oczy. Twoja matka pewnie dostałaby palpitacji serca, gdybyś jej powiedziała, co właśnie zrobiłaś.
A co zrobiłaś?
Wzięłaś obcego pod swój dach, udostępniłaś mu swoje łóżko, a teraz chciałaś go obmyć, opatrzyć do końca, przebrać i dać mu posiłek, gdyby postanowił się podnieść i akurat zgłodniał. Ale jak dla ciebie wyglądał on na głodnego. A ty... ty tak lubiłaś jeść, że miałaś dużo jedzenia i, ha, cóż za wniosek, drogi Sherlocku, nakarmiłabyś tym jedzeniem całe wojsko. Bo tyle żresz, bo jesteś pieprzoną świnią, która nie zna umiaru. Ale teraz nie zwracaj na to uwagi, wrócisz do użalania się nad sobą, jak o n będzie już gotowy do dalszej drogi. Pewne klatki były na wieczność, zwłaszcza te w głowach. Mnóstwo krat, labiryntów, mnóstwo drzwi, które otwierało się bez końca. Jak wiele skrywały jego rany i blizny? Jak wiele jeszcze przeżyje? Był przecież jeszcze tylko d z i e c k i e m. Zupełnie jak twoja siostra. Powinien spać w cieple, realizować plany na przyszłość - może zostałby artystą, żołnierzem? Myślałaś nad tym, nad nim w sumie, czy poradzi sobie, czy przetrwa.  Oddychałaś ciężko, ale byłaś dziwnie obudzona przez całą tą sytuację, gotowa do działania, więc zaczęłaś działać. Zaczęłaś od gąbki, którą zanurzyłaś w przygotowanej wodzie z mydłem. Delikatnie dotykałaś jego skóry, nie chcąc by się obudził. Resztki ubrań schodziły łatwo i byłaś tak skoncentrowana na tym, co robisz, że nawet fizyczność aż tak nie przerażała, poza tym pomocny okazał się ręcznik którym mogłaś zakryć części do których zamierzałaś się nie zbliżać. Poprawiłaś też bandaż, zdezynfekowałaś resztę ran, niektóre miejsca posmarowałaś maścią. Zajęło to trochę czasu, na koniec zostawiłaś włosy.  Nie umyłaś ich w standardowy sposób, głównie używałaś suchego szamponu, który na szczęście miałaś w łazience, musiałaś jeszcze po niego iść, ale nie zajęło to dużo czasu. Twarz wyglądała teraz lepiej, choć nadal była blada. Zanim udało ci się go ubrać, było już po pierwszej. Z ranną ręką, z chęcią by nie rzucać n i m we wszystkie strony, musiało to zająć więcej, ale efekt końcowy się opłacał pomimo zmęczenia, które odczuwałaś. I senności. Wiedziałaś, że nie było mowy byś ruszyła dzisiaj pracę.  Miałaś tylko nadzieję, że go nie obudziłaś, ale czy to w ogóle było możliwe, skoro byłaś taka głośna?
Trudno było ci nie mówić, więc szeptałaś do siebie, ustalałaś kolejność. Powinnaś jeszcze posprzątać, przygotować sobie posłanie i zostawić na wierzchu jedzenie by miał co jeść, jeśli obudzi się w nocy. Ziewnęłaś przeciągle, a w twoim brzuchu zaburczało.
- Zamknij się - wykrztusiłaś do siebie, bijąc się w brzuch. Powoli wyciągnęłaś spod niego brudne prześcieradło, odkrywając z ulgą, że z pościelą i poduszką było wszystko w porządku, więc mogłaś je zostawić. Ułożyłaś go, przykryłaś, a potem z brudnym prześcieradłem poszłaś do łazienki. Tam wrzuciłaś je do kosza na brudy, potem obrałaś kierunek kuchnia. Przygotowałaś na szybko smażony chiński makaron z kurczakiem. Przerzuciłaś danie do miski, dodałaś patyczki i postawiłaś na taborecie przy łóżku. Odhaczone. Kolejny był Yori. Chwilę spędziłaś w małym pokoju, zadbałaś o to by miał w misce jedzenie i świeżą wodę, wyciągnęłaś też z szafy materac i śpiwór. Byłaś prawie gotowa. Zaczęłaś wszystko przygotowywać, upewniłaś się jeszcze czy miał wodę do picia i potem przebrałaś się w piżamę w łazience, związując włosy w luźnego kucyka.
Zrobiłaś wszystko, co mogłaś. Zrobiłaś... prawda?
- Dobranoc.
I tak ci nie odpowie.
                                         
Noa
Desperat
Noa
Desperat
 
 
 

GODNOŚĆ :
Po prostu Noa.


Powrót do góry Go down

Stan w jaki zapadł przypominał znajdowanie się w głębinach oceanu. Niewiele widział, tylko przebłyski światła. Głos dobiegał z daleka, znad tafli wody; przytłumiony i zniekształcony. Każdy wdech stanowił wyzwanie, jakby jednocześnie łapał litry gęstej cieczy. Dusiło go. Kilkakrotnie ze świstem zaczerpywał tchu, a potem na parę sekund zamierał, by dopiero wtedy wypuścić powietrze przez zwarte zęby. Ciało się go nie słuchało. Być może miał ochotę się podnieść; uciec albo pomóc kobiecie w obmywaniu ran. Za każdym razem docierało do niego jednak, że wewnątrz nadgarstków, kostek i w biodrach ma tonowy ołów. Głowa, wypełniona tłuczonym szkłem, bolała ilekroć nią poruszał; wkrótce więc przestał.
 Robił wszystko, aby nie nadwyrężać organizmu.
 A to przecież dopiero początek.

Któraś z kolei noc. Nie miał pojęcia ile czasu minęło, nim odzyskał przytomność. Kilka godzin? Tydzień? Powieki zacisnęły się mocniej. Ponad siedem dni? Leżał płasko na plecach, przykryty czystą pościelą. Wyczerpane mięśnie z ledwością spełniały swoje funkcje, więc wbicie ramienia w materac i próba podparcia się na łokciu stanowiła wielkie wyzwanie. Niemal z tego zrezygnował. Wystarczyło tak niewiele, samo napięcie ścięgien, aby ogniska bólu na nowo zaczęły płonąć. Każda najmniejsza ranka dźgała go ostro, gdy unosił się do półsiadu.
 Nakrycie zsunęło się z jego piersi; mimowolnie spojrzał więc w dół, ale ocena obrażeń... jak mógłby zorientować się w swoim stanie? Musiał przeleżeć wystarczająco długo, a więc przynajmniej parę dni, bo zregenerował się na tyle, aby nie wyć przy każdym drgnięciu. To jedyne, co mógł stwierdzić.
 Ciężki oddech wyrywał mu się z ust, gdy przekręcał się na bok. Wtedy zamarł.
Spała tutaj.
 Z ledwością odganiał mrok nocy panujący w pomieszczeniu, ale mrużąc mocno ślepia był w stanie dostrzec niewyraźne kontury jej ciała skrytego pod śpiworem. Leżała nie tak daleko, gdyby się pochylił i wyciągnął rękę, dotknąłby ciemnych włosów kobiety, może nawet jej twarzy. Oddychała spokojnie, przez usta — czy to nie domena ludzi z nadwagą? Szum w skroniach działał jak zakłócenia w trakcie oglądania telewizji — zwyczajnie nie było opcji, aby wyłapać sens filmu.
 Nie potrafił się na niczym skupić.
Musiał iść.
 Przez małą lukę między zasłonami do pokoju wpadał cienki snop światła. Blady blask księżyca oświetlił akurat bosą stopę wymordowanego, gdy ten wreszcie siadł na łóżku i zsunął zdrętwiałą nogę.
 Nie przewidział jednej rzeczy.
 Ciężko było przewidywać takie sytuacje, nie?
 Naraz zachciało mu się śmiać, ale kąciki ust były za ciężkie, a twarz wydawała się odlewem z betonu. Zdążył tylko nabrać powietrza do płuc, sekundę po tym, jak uderzył piętą w małe stworzonko, dotychczas skulone tuż przy meblu. Czas nagle spowolnił, zatrzymał się, wydłużył i spłaszczył. Serce uderzyło o żebra dwa razy. Przez umysł białowłosego prześliznęły się setki myśli.
 Wypuścił powietrze z płuc. Czas znów wystrzelił.
 Yori zaczął szczekać, a jemu omal nie pękła głowa.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

W pewnych momentach miałaś wrażenie jakby nie oddychał. Nie ruszał się i nawet zaczęłaś się zastanawiać czy nie robisz tych rzeczy niepotrzebnie, że może zaledwie szykujesz trupa na pochówek. Czy szukała go rodzina? Czy miał kogoś bliskiego, kto właśnie sprawdzał ślady i próbował go namierzyć? Kompletnie nic przy sobie nie miał. Z a g u b i o n a - jedno słowo którym obecnie mogłaś się opisać, gdy patrzyłaś na niego spod powiek obciążonych zmęczeniem dnia dzisiejszego. W ciemnościach, zgasiłaś światło jak tylko nastawiłaś budzik, choć mogło być to ryzykowne, dostrzegałaś zarys jego sylwetki i poruszającej się w nierównym tempie klatki piersiowej. Oddychał, musiał oddychać. Z ręką nic nie zrobiłaś i tak nie wiedząc jak się do tego zabrać, a komputera nie miałaś ochoty ponownie odpalać by sprawdzić jak w domowych warunkach się tym zająć. Lekarz, powinnaś iść do lekarza, do specjalisty, który by ją nastawił, ułatwiając ci tym samym życie. Ale jak mogłaś się ruszyć? W takiej sytuacji? J a k zostawić go samego? Jego głowa od czasu do czasu zdawała się drżeć. Może coś mu się śniło? Może męczyła go gorączka? Niepewna tego, co się z nim działo, w końcu zasnęłaś.
Rano rozległ się głośny dzwonek, który obudził nawet Yori'ego, a ten zaczął szczekać, bardziej motywując cię do tego by się podnieść, otworzyć w końcu oczy. Otworzyłaś. Najpierw pomyślałaś, że to wszystko było snem. Bardzo dziwnym, ale jakże realistycznym snem z którego w końcu się obudziłaś. Może nawet koszmarem? Poruszyłaś jedną i drugą ręką i poczułaś ostry ból, który sprawił że prawie zawyłaś. Spojrzałaś w bok i ręka okazała się nie wyglądać najlepiej. Potrzebowałaś lekarza. Jeśli dobrze zorganizujesz czas, zdążysz szybko wrócić i to nawet z zakupami, bo w lodówce za wiele nie zostało. Poza tym Yori potrzebował spaceru. Zbliżała się godzina, kiedy zawsze wychodziliście. Złapałaś łapczywie powietrze i zerknęłaś w stronę nieznajomego. Nadal spał, nie ruszył też jedzenia ani wody. Podniosłaś się pospiesznie i usiadłaś przy nim drżącą dłonią sprawdzając czoło, a potem przykładając głowę do jego torsu by upewnić się że serce biło nadal. Biło, dość słabo, ale biło. Żył. Wypuściłaś ze świstem powietrze.
- Przestraszyłeś mnie - wykrztusiłaś i z tych nerwów cicho się zaśmiałaś, jakby z ulgą. Całe szczęście, jakby nie żył ty kompletnie byś nie wiedziała, co zrobić. Całe... szczęście.  Sięgnęłaś po miskę z makaronem. - Dobrze by było byś zjadł, ale... teraz to niemożliwe, prawda? A może nie przepadasz za takim jedzeniem? Tak niewiele wiem...
Gdy nie patrzył na ciebie tymi dziwnymi, dość groźnymi oczami, łatwiej było ci mówić. Przysunęłaś bliżej łóżka butelkę z wodą, by łatwiej było mu sięgnąć. Myślałaś jeszcze o tym by poprawić mu włosy, ale twoja dłoń się zawahała. Nie powinnaś go dotykać. Nie dotknęłaś więc. Podniosłaś się wraz z miską z jedzeniem, które postanowiłaś zjeść na dzisiejszy obiad i przygotować mu coś innego. Po porannej toalecie podczas której przykleiłaś plaster na tego obrzydliwego pryszcza, który zrobił się większy przez noc, przebrałaś się w wygodne spodnie i nową bluzę. Włosy nadal były związane. Na szybko zjadłaś dwie grzanki, wypiłaś kawę, zadzwoniłaś jeszcze do lekarza, który był niedaleko by umówić się na wizytę najszybciej jak to było możliwe i przeszłaś do drugiego pokoju by przywitać się z Yorim i wziąć go na spacer. Yori był tak podekscytowany i skupiony na skakaniu wokół ciebie, że kompletnie nie zwracał uwagi na obcego śpiącego w twoim łóżku. Może to i lepiej? W razie czego na szybko napisałaś kartkę ze słowami wyjaśnienia, gdzie jesteś i że niedługo wrócisz, która wylądowała przy łóżku. Miałaś nadzieję że to wystarczy.
Mijały dni, w końcu poczytałaś jak ewentualnie mogłabyś podawać mu coś do jedzenia i picia. W dzień, kiedy mogłaś mieć na niego oko, podłączałaś kroplówkę, którą jakoś udało ci się zdobyć. W tym czasie odbyłaś z dwie rozmowy z rodzicami i jedną z siostrą, która przygotowywała się teraz do ważnych egzaminów. Zdążyłaś się uspokoić i zaznajomić Yori'ego z obcym zapachem by mógł spać wraz z tobą - bez niego ciężej było ci zasnąć. Ręka została usztywniona, najnowsza technologia pozwalała na to byś wszelkie zabezpieczenia mogła ściągnąć potem sama bez potrzeby ponownej wizyty. Zrobiłaś też kilka zleceń, życie szło do przodu. Czasem też coś do niego mówiłaś, na bieżąco starałaś się go myć. Szło ci to coraz lepiej. Nadeszła kolejna noc. Szósta. Niedługo miał być tydzień, a ty nadal nie wiedziałaś czy wszystko jest z nim w porządku. Jak zawsze zostawiłaś miskę z jedzeniem, tym razem były to chińskie pierożki według receptury twojej babci.
- Dobranoc - to stanowiło już pewien rytuał. Ponownie ci nie odpowiedział, więc tylko schowałaś twarz w sierści Yori'ego, który leżał obok ciebie i go w nią pocałowałaś. W nocy zawsze się przekręcałaś czy to w lewo czy w prawo, czasem zdarzało ci się spać na całych plecach. Spałaś, może odrobinę sobie pochrapywałaś, nie mając kompletnie świadomości, że masz tak zawstydzającą przypadłość. Niedaleko jego nóg była butelka wypełniona z wodą, bliżej okna kroplówka, która teraz stała odłączona. Yori zdążył zmienić pozycję w tym czasie, nikt więc nie mógł przewidzieć takiej komplikacji. Zwierzę najpierw wydało z siebie krótki pisk, a potem uniosło pysk a brązowe ślepia natrafiły na obcego. Poczuł zagrożenie, z pyska wyleciała lawina dźwięków. Chrapnęłaś wtedy głośniej, bardzo niespokojnie i coś mruknęłaś przez sen. Yori na chwilę przestał, przeszedł po tobie, najeżył się i ponownie zaczął szczekać, tym razem bliżej twojej głowy.
- Yooorii nie szczekaaaaj - wymamrotałaś w końcu sennie, próbując schować głowę pod poduszkę. Ale Yori nie przestał, może odrobinę jeszcze popiskiwał, jakby próbował ci coś powiedzieć. - Yooooriii.
Ziewnęłaś, mruknęłaś coś sfrustrowana i powoli się podniosłaś, przecierając zaspane oczy.
- Co ci się stało? Czemu nie śpisz? - zanim złapałaś ostrość i dostrzegłaś nieznajomego, który się obudził, trochę czasu to zajęło. W końcu Yori zbliżył się do ciebie, gotowy cię bronić przed ewentualnym niebezpieczeństwem. Twoje piwne oczy się rozszerzyły, gdy g o dostrzegłaś. - Och-h... obudziłeś się.
Nie wiedziałaś, co jeszcze mogłabyś mu teraz powiedzieć. Byłaś zbyt zaskoczona tym wszystkim.
                                         
Noa
Desperat
Noa
Desperat
 
 
 

GODNOŚĆ :
Po prostu Noa.


Powrót do góry Go down

Kim jesteś? — wyszeptał, chrypnąc od zaschniętego gardła. A może nie było zaschnięte. Może zdarł je sobie tamtej nocy, gdy wrzeszczał, zaklinał się, gryzł, uciekał, gdy wydychał ostatnie racje powietrze zgromadzonego w palących ogniem płucach? Czy on naprawdę im uciekł? Nie był pewien. Wspomnienia zgromadziły się w przydymionym pokoju. Obracał się i wytężał wzrok, ale wszystko zasnuwała gęsta mgła. Trochę kiepskiej jakości plam, parę rys, jakieś dźwięki, szczekanie psów, ale nie takich jak ten, na którego nadepnął, tamte psy buchały jak gromy i były o wiele bardziej przerażające. Tego, który był w pokoju, mógłby złamać wpół.
 Ale nie nim się interesował.
 Spojrzenie wyzierające spomiędzy opuchniętych powiek krążyło wyłącznie po twarzy kobiety, jakby pierwszy raz widział kogoś takiego, coś takiego. Wiele pytań nasuwało mu się na usta, ale nie wiedział, jak je wypowiedzieć. Potrafił odzywać się w swoim rodowitym języku i wyłącznie angielskie wyrazy przychodziły mu teraz na myśl. Tymczasem nieznajoma odzywała się w japońskim, a on go ledwo kojarzył. Nie miał czasu i możliwości. Nie dało się go nauczyć tak po prostu — w zasadzie z rutyny, z której pochodził, nie korzystało się z czegoś tak przeterminowanego jak „dyskusja”. Rozmawiało się na zęby i pazury, na litry krwi i krzyki. Jace nagle opuścił wzrok jak skruszony dzieciak i spojrzał na swoje dłonie, które położył wcześniej na rozstawionych w rozkroku kolanach. Były zdarte do mięśni, wiedział to. A jednak obecnie zakrywały je świeże bandaże, grubymi warstwami oplatające obrażenia tętniące bólem.
 Wnioski powinny nasunąć się same, ale dla niego sytuacja była niepojęta. Układał puzzle, kształty jednak nie pasowały i coraz intensywniej przyłapywał się na tym, że nie wie gdzie jest. Co tu robi. Jak wygląda jego sytuacja? Powinien iść. Uciekać. Kręciło mu się w głowie i znów chciał się położyć, wyłączając się ze świata.
 Oddychał szybciej, choć już przez nos. Zaciskał mocno szczęki, o wiele za silnie, co było niekonieczne. Był jednak przekonany, że gdyby pozwolił sobie na rozluźnienie mięśni, wyrwałoby się z niego za dużo. Za dużo pytań o to, co powinien teraz zrobić, o to, kim tak naprawdę jest, o to, co go czeka, bo skąd miał mieć pewność, że tu i teraz był bezpieczny?
 Gdy adrenalina po pościgu opadła, a on przespał się w ciepłym łóżku, został — przynajmniej pobieżnie — opatrzony, umyty i nakarmiony, nagle w niczym nie przypominał gwałtownej, bezmyślnej maszyny, miotającej się z kąta w kąt z wyszczerzonym garniturem zębów i palcami zakrzywionymi jak ptasie szpony w chwilę przed podchwyceniem zdobyczy. Stał się zdezorientowanym, barczystym dzieciakiem o lustrzanym wyglądzie tego, co niecały tydzień temu atakowało na oślep.
 Nie ruszył się z miejsca, tylko ukradkiem zerkając co jakiś czas na kobietę. Zmarszczone brwi mogły symbolizować zdecydowanie za duży wachlarz emocji, jaki się teraz przez niego przewalał.
 Intuicyjnie próbował rozeznać się w sytuacji, dlatego oczy uciekały na boki. Kroplówka. Zasłonięte okno. Przymknięte drzwi. Pies. Już nie szczekający. Teraz jakby mruczał, przypominał samochód na jałowym biegu. Jakieś biurko. Posłanie. Kołdra, która zsunęła się z nieznajomej, gdy ta wyrwała się ze snu. Szum krwi narastał. Nic zaskakującego — serce waliło mu coraz mocniej, w miarę, jak znikało zaspanie. Mechanizm, który w momencie wybudzenia, zaczął mozolną pracę, teraz pracował na najwyższych obrotach.
 Stulił palce w pięść i objął ją drugą dłonią, jakby starał się za wszelką cenę przytrzymać ręce przy sobie. Ostatecznie, czy tego chciał, czy nie, skończyło się na tym, że przypatrywał się kobiecie. W niczym się teraz nie różnił od skazańca, który nie znał wagi swoich przewinień, ale z samej atmosfery rozumiał, że wyrok mógł być równoznaczny ze śmiercią.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje

Strona 2 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach